31 stycznia 2017

Dzisiaj tak bardzo


Ps1. Ja wiem, że znane.
Ps2. Nie mam pojęcia kto jest autorem.
Ps3. Trzymajcie kciuki.
Ps4. Tak, sesja.

25 stycznia 2017

[3] Wracaj do domu

Zanim zaczniecie czytać, chciałabym podziękować z całego serca osobom, które komentują. A więc... Dziękuję! Wasze słowa naprawdę przydają się w chwilach zwątpienia. A reszcie, cichaczem przemykającej przez stronę, także dziękuję za poświęcony czas. :)) Uświadomiłam sobie ostatnio, że nawet nie zauważyłam, w którym momencie zdobyłam czytelników... Ma się ten zapłon xD
A teraz zapraszam!


Nieszczęścia chodzą parami


            Drugi poranek w rodzinnym domu był identyczny jak pierwszy. Nie wyspałem się, nadal włączał mi się tryb czuwania i nie potrafiłem wmówić swojemu mózgowi, że już nie muszę. Nie pomógł fakt, że pierwszej nocy ze snu wyrwały mnie śmiechy. Tak więc świt rozbudził mnie, a siostra pomogła wstać, szurając w kuchni i dodając wyrzuty sumienia, że sama musi się wszystkim zajmować. Jakby tego było mało i świat chciał przypomnieć mi o swojej niesprawiedliwości, bolały mnie spalone ramiona. A z tym fantem nie mogłem zrobić n i c.
            Na szczęście kawa choć trochę poprawiła mi humor. Zrobiliśmy obrządki, a o dziesiątej przyszedł Kamil. Wyglądał na niewyspanego w przynajmniej równym stopniu co ja. Nie powiem, że mnie to nie pocieszyło. Co prawda bardziej bym się cieszył, gdyby i jego słońce złapało, w końcu przebywaliśmy wczoraj równie długo na dworze.
            — Poczekaj chwilę — rzuciłem, zostawiając go w progu i idąc do swojego pokoju. Zmieniłem szybko robocze ciuchy na stare dżinsy, jedyne, które jeszcze jakoś na mnie pasowały, mimo tego, że były bardzo opięte i czarną koszulę, która była na mnie trochę luźniejsza. Na szczęście jako młodziak lubiłem szersze ubrania.
            Zabrałem jeszcze pieniądze, dokumenty i wróciłem do chłopaka. Minąłem go w drzwiach, idąc w stronę samochodu dziadka. Tak naprawdę nie byłem pewien, czy w ogóle ruszymy się tym gratem. Od czasu, gdy zmarł dziadek i mieliśmy z siostrą problem ze spadkiem, jeździła nim zaledwie parę razy.
            — Pomóż — rzuciłem do Kamila, łapiąc plandekę po jednej stronie samochodu. Chłopak chwycił z drugiej strony i razem zsunęliśmy ciężki materiał z pojazdu. Naszym oczom ukazała się zardzewiała gdzieniegdzie stara skoda, teraz mająca wypłowiały odcień czerwieni.
            — Działa chociaż ten grat? — zapytał z powątpieniem.
            — Módl się żeby tak, inaczej będziemy musieli jechać autobusem.
            — To by była wycieczka dwudniowa.
            — Otóż to. Otwórz bramę.
            Droga do Castoramy dłużyła się niemiłosiernie. Stare auto nie rozpędzało się nawet do osiemdziesiątki, a mieliśmy pięćdziesiąt kilometrów do pokonania. W tym sporą część dziurawą drogą przez las, gdzie nawet strach było jechać prędkością dopuszczalną w mieście. Szybkość groziła zniszczeniem zawieszenia, a w najlepszym wypadku przedziurawieniem opon. Długiej drodze nie pomagała ciężka atmosfera w samochodzie.
            — Jak kostka? — zagadałem w końcu, chcąc jakoś przerwać zalegającą między nami ciszę.
            — Co? — Kamil nie skojarzył z początku. — A… noga. Nic mi nie jest, wczoraj trochę tylko bolało i przestało. — Wzruszył ramionami. — Rana jest, ale nie przeszkadza.
            — To dobrze… — mruknąłem, nadal nie wiedząc co dalej. O czym mógłbym z nim rozmawiać? — A jak matura ci poszła?
            — Za kilka dni wyniki. Do tego czasu nie chcę gdybać. Wiem tylko, że ustne zdałem.
            — A gdzie później chcesz iść?
            — Rodzice chcą, żebym poszedł na medycynę.
            — Nie o to pytałem. — Zerknąłem na niego z ukosa. Chłopak wpatrywał się w okno nieobecnym wzrokiem. — Pytałem gdzie ty chcesz iść?
            — Ja? — zdziwił się i aż obrócił twarz w moją stronę. Zmieszał się trochę, ale po chwili odpowiedział z pewnością w głosie: — Na ASP na rzeźbę.
            — Złożyłeś tam papiery?
            — Tak…  Nawet miałem egzamin. Ale nie mów rodzicom, nie wiedzą — mruknął ciszej. — Nie wiem czy w ogóle pójdę na studia.
            — Jeśli myślisz o medycynie, to musiałeś dobrze się czuć na maturze. Na pewno zdasz.
            — Nie o to chodzi.
            — A o co? — zdziwiłem się.
            — Nie chcę o tym gadać.
            — Jak chcesz. — Westchnąłem ciężko. Z jakiegoś powodu czułem się odpowiedzialny za to, by go namówić. By nie zmarnował sobie życia, tak jak większość mieszkańców naszej wsi. Byłem to winny jego rodzicom, którzy nie raz wspierali mnie i Gośkę. — Ja żałuję, że olałem szkołę — spróbowałem od tej strony. — Teraz nie mam żadnej alternatywy.
            — No. Nie zdałeś ostatniej klasy. Rodzice mi mówili.
            — Pięć lat w technikum, a nie mam nawet średniego wykształcenia. — Skrzywiłem się nieznacznie. Nie jest fajnie sobie przypominać o swoich największych porażkach.
            — Czemu to olałeś? — zapytał, chyba nawet szczerze zainteresowany. W każdym razie tak mi się zdawało.
            — No wiesz. Koledzy wydawali się być ważniejsi. A nikt mnie już nie pilnował…
            — A siostra? Przecież po śmierci twoich dziadków zajęła się tobą.
            — Miała wiele na głowie. No i wierzyła mi, nie miała powodu by tego nie robić. Oboje byliśmy zagubieni. Zostaliśmy sami.
            — No ale wcześniej chyba byłeś… grzeczny. Czemu ci nagle odwaliło?
            — Ty mi powiedz. — zerknąłem na niego. Wjeżdżaliśmy już do miasta, więc za jakiś czas powinniśmy być na miejscu.
            — Co ja mam do tego?
            — Po cholerę mazałeś mi drzwi? Nie wmówisz mi, że zrobiłeś to z własnej woli. Reszta miała na ciebie wpływ. No więc?
            — To nieważne.
            — Nie zgodzę się.
            — Ty kradłeś, ja tylko nie chciałem, by coś o mnie pomyśleli…
            — Co?
            Wreszcie dojechaliśmy do Castoramy i zaparkowałem na pierwszym lepszym miejscu.
            — No bo jak cię zamknęli… to gadali… — mruknął w końcu chłopak, nie ruszając się z miejsca.
            Odpiąłem pas i spojrzałem na niego niepewnie.
            — Co gadali?
            — No… Piotr rozpowiedział… I niektórzy domyślali się przez to, że nie byłeś tam sam… Że oni to zaplanowali…
            — Mówże wyraźniej — warknąłem. Co ten drań na mnie nagadał?!
            — No bo moi koledzy pamiętają… Że mówiono… że chciałeś się dobrać do Piotra… czy coś…
            — CO?! — krzyknąłem, patrząc na chłopaka z niedowierzaniem. — Co to za brednie?! Uwierzyli mu?!
            — No… Nie wiem. — Chłopak skulił się w sobie. — Niektórzy tak, niektórzy nie. Ale ogólnie rozniosła się plotka, że jesteś… homo… i jak teraz wracałeś… chłopaki wpadli na ten pomysł ze sprejem… A ja musiałem się dołączyć, no wiesz, żeby nie być gorszym.
            — Ja pierdole — warknąłem. — Nosz kurwa! — Uderzyłem pięścią w kierownicę. Kamil jeszcze bardziej skulił się na siedzeniu, przez co wyglądał jak zastraszony dzieciak.
            Nigdy nie sądziłem, że Piotrek może komuś wygadać. Wtedy, mniej więcej tydzień przed tą niefortunną akcją z kradzieżą, wyznałem mu co czuję, ale zapewniłem też, że nic od niego nie oczekuję. Po prostu chciałem, by wiedział, ufałem mu do cholery. Byliśmy bandą gnojków, ale wtedy wydawało mi się, że tworzymy zgraną paczkę. Trzy lata temu te złudzenia prysły, ale teraz okazuje się, że może oni zrobili to specjalnie. C h c i e l i mnie wrobić, a nie t a k  w y s z ł o.
            Zakryłem twarz dłońmi i nakazałem sobie miarowo oddychać. Najchętniej bym się po prostu rozryczał. Po latach prób zachowania spokoju i wmawianiu sobie, że robię to wszystko dla większego dobra, żeby chronić przyjaciół…
            Jaki ja byłem naiwny.
            — Wysiadaj młody — mruknąłem i sam wyszedłem z auta, trzaskając za sobą drzwiami.
            Zamknąłem auto i ruszyłem do sklepu, chcąc kupić potrzebne rzeczy i jak najszybciej wrócić do domu. Gdybym tylko wiedział, gdzie przebywa Piotr, zatłukłbym go gołymi rękoma. W czasie widzeń, przez pierwsze dwa lata, Gośka opowiadała co u moich dawnych kolegów. Nie wspominała jednak o Piotrku, jakby wiedziała, że jego zapomnienie boli mnie najbardziej. Później nie miałem już ochoty o tym słuchać, więc przestała mówić. Teraz mogłem jedynie się domyślać gdzie mogę ich odszukać.
            W milczeniu znaleźliśmy odpowiedni dział w sklepie i wybraliśmy z Kamilem parę desek, które posłużą na materiał do nowych drzwi. Dodaliśmy do koszyka też zawiasy i worek cementu, w razie gdybyśmy uszkodzili coś poza drzwiami – co było bardzo prawdopodobne.
            Dojazd tutaj zajął nam prawie półtora godziny, a w sklepie byliśmy niecałe dwadzieścia minut. Zapakowaliśmy wszystko do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie wiedziałem jeszcze co zrobię jak dojadę, ale jedno było pewne – bez rękoczynów się nie obejdzie. Znajdę chociaż jednego z nich i wyduszę odpowiedź na nurtujące mnie pytania. A później się zobaczy.
            Nagle, po piętnastu minutach drogi przez las, silnik mojego auta zaczął dymić. Aż otworzyłem  szerzej oczy i zahamowałem gwałtownie. Parę desek uderzyło o nasze siedzenia z głuchym łoskotem.
            — Co jest? — spytał Kamil, który już prawie przysypiał.
            Zacisnąłem usta i wypadłem z samochodu. Szarpnąłem przednią klapę w górę i aż odsunąłem się dwa kroki, gdy dym buchnął mi w twarz. Nie miałem pojęcia co się dzieje.
            Kamil wysiadł z auta i stanął obok mnie.
            — Znasz się na autach? — zapytałem z nadzieją w głosie.
            — Nie. A ty?
            Pokręciłem głową.
            — To jesteśmy w dupie — skomentował.
            Usiadłem przy drodze, chowając twarz w dłoniach. Gorzej być nie mogło. Jesteśmy około piętnaście kilometrów od miasta i trzydzieści pięć od domu. Zajebiście. Po drodze są dwie wioski, ale do najbliższej mamy trochę kilometrów.
            — Yyy… Fabian, co jest? — zapytał Kamil podchodząc do mnie.
            Oddychałem głęboko, próbując się uspokoić, więc dopiero po chwili spojrzałem w górę na młodego. Obserwował mnie zaniepokojony ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
            — Nic. Mam to w dupie. Idziemy.
            — Zostawimy tak auto? I kto je zholuje?
            — Chyba mojej siostrze pomogą…
            — Ona nie ma prawka — zauważył.
            — Już nim jeździła, widzieli. Z resztą, jest aż tak źle, że odmówią mi pomocy przy czymś tak banalnym? — zapytałem z niedowierzaniem.
            Chłopak wzruszył ramionami bezradnie. No tak. Skąd może wiedzieć.
            — Dobra. To holujemy go, najwyżej ktoś po drodze pomoże — zdecydowałem wstając z miejsca. — Idź na tył.
            Chłopak ze zrezygnowaniem poszedł za auto a ja zatrzasnąłem klapę i otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Musiałem pchać i jednocześnie trzymać kierownicę. Jeszcze tego by nam brakowało, żebyśmy wylądowali z tym autem w rowie.
            Nawet nie było źle. Utrzymywaliśmy tempo spacerowe, a samochód nie stawiał jakiegoś większego oporu. Problem był w tym, że do najbliższej wioski, w takim tempie, dotrzemy za kilka godzin, a my już po trzydziestu minutach mieliśmy dość.
            — Może zadzwonimy po kogoś? — zawołał nagle Kamil. — Może mój tata wrócił już z pracy.
            — Dzwoń — mruknąłem, zatrzymując się. No tak, komórki…
            Zaraz jednak usłyszałem przekleństwo za sobą. Spojrzałem w tył.
            — Nie ma zasięgu — warknął chłopak.
            Westchnąłem ciężko i oparłem się o bok auta. Pieprzona technologia. Konie były łatwiejsze w obsłudze. Aż przez chwilę zamarzyłem o bryczce, którą kiedyś mieli dziadkowie. Jako pięciolatek uwielbiałem, gdy dziadek sadzał mnie sobie na kolanach i pozwalał powozić. Co prawda kasa na prawdziwe auto byłaby bardziej przydatna, niż zdezelowana bryczka, ale w tym momencie mogłem marzyć tylko o niej. Pieniądze były mniej realne.
            — To co robimy? — zapytał chłopak, podchodząc do mnie i też opierając się o bok samochodu. Niemal czułem jego ciepło na swojej skórze. Dawno nikogo nie dotykałem i uczucie, które mnie w tej chwili ogarnęło, tylko dolało kropli do pełnego dzbana frustracji.
            Musiałem to przyznać, podobał mi się sposób w jaki ten chłopak wyrósł. Był wysoki, nie wyższy ode mnie, ale wystarczająco, bym nie czuł się jak wielkolud, stojąc tuż przy nim. Nie miał tyle ciała co ja, ale w końcu czego można oczekiwać po osiemnastolatku?
            — Halo! — Chłopak pomachał dłonią przed moimi oczami, uświadamiając mi tym, że się na niego zagapiłem.
            Niemal się speszyłem. Na szczęście n i e m a l.
            — Co?
            — Co robimy?
            — Nie mam, kurwa, pojęcia — odpowiedziałem po prostu i spojrzałem w niebo, z którego lał się żar. Słońce już zaczęło swoją wędrówkę ku zachodowi, ale jeszcze minie parę ładnych godzin zanim się schowa.
            Mechanicznie potarłem swoje ramiona, gdy zaswędziały i momentalnie skrzywiłem się, czując pieczenie. No tak, zapomniałem o tym. Cholerne słońce.
            — Odpoczniemy chwilę? Może później spróbujesz odpalić? — zapytał Kamil z nadzieją.
            — Co, już się zmęczyłeś?
            — Pić mi się chce.
            Wpatrzyłem się w niego z rosnącym niepokojem. Szlag. Wody nie mieliśmy.
            — To może jednak lepiej zejść na chwilę ze słońca. Ale nie do samochodu — zastrzegłem. W końcu to mijałoby się z celem, w środku jest sauna.
            Zgodnie, o dziwo, ruszyliśmy w stronę drzew. Tych samych, które przeklinałem za liczbę, bo gdyby nie one, prawdopodobnie, choć nie do końca, nasza wioska byłaby bliżej. A jednak te konkretne drzewa, gdy schroniliśmy się w ich cieniu, mógłbym ucałować. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak mocno słońce daje nam popalić.
            Usiadłem na suchej ściółce, zaraz przy jednym z pni i wyciągnąłem nogi przed siebie.
            — Może powinniśmy przeczekać największy upał — ni to zapytałem ni stwierdziłem. Kamil spojrzał na mnie krytycznie i sam usiadł obok.
            — Nie wierzę, że tu utknęliśmy — stwierdził.
            Nie odpowiedziałem, więc po raz kolejny tego dnia wylądowaliśmy w sytuacji zwanej niezręczną ciszą, która trwała może z piętnaście minut, dopóki chłopak się nie odezwał. I doprawdy, wolałem już tą ciszę. I kontemplację muchomora, który rósł dosłownie w środku odległości od jednego pnia, do drugiego.
            — To prawda, że jesteś gejem? — palnął nagle.
            — A ciebie co tak nagle tknęło? — mruknąłem, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek. Kamil wydawał się być szczerze zaciekawiony, a nie dostrzegałem żadnych przejawów niechęci, czy czegoś takiego. To było dość… nieoczekiwane.
            — Wylądowałem z tobą w takiej sytuacji, mam prawo wiedzieć — stwierdził jakby nigdy nic.
            — A w jakiejże to sytuacji jesteśmy?
            — Sami w lesie. — Uniósł brew.
            — I chcesz wiedzieć, czy się nie zacznę do ciebie dobierać? — Też uniosłem brew, parodiując dzieciaka.
            Kamil zmieszał się, co przyjąłem z wielką satysfakcją. Niestety opanował się szybko.
            — A mógłbyś? — mruknął niemal zaczepnie.
            Na chwilę mnie wmurowało. Ten dzieciak nie zdaje sobie sprawy z tego co robi, ale robi to genialnie. Jego mina tylko dodatkowo sprawiała, że chciałbym go uświadomić.
            — A chciałbyś? — zapytałem niskim głosem. Nie do końca go planowałem, ale po namyśle stwierdziłem, że nawet dał lepszy efekt.
            Chłopak wpatrzył się we mnie uważniej, jakby kalkulując coś w głowie. Przez chwilę wydawał się speszony, ale znów szybko się opanował i uśmiechnął zadziornie.
            — Czyli jesteś — stwierdził, uśmiechając się wrednie.
            Zaśmiałem się krótko, acz szczerze. Podszedł mnie skubany i jakimś cudem nie miałem o to pretensji. Co prawda nadal mógłbym stawić na swoim i uprzeć się, że sam się z niego nabijam, ale w sumie po co? Byłem ciekawy jak się będzie zachowywał z pełną świadomością mojej orientacji.
            Nawet nie spostrzegłem, że złość, którą jeszcze niedawno w sobie miałem, należała już do niezbyt przyjemnych wspomnień. Gdzieś po drodze od szosy do lasu, pozbyłem się złudzeń, że dojadę dzisiaj na czas, by się z kimkolwiek z mojej byłej paczki spotkać. No i otrzeźwiałem na tyle, by zdać sobie sprawę, że jeśli dam się ponieść, znowu wyląduję w pace. A na to nie mogłem pozwolić.
            — Jak się z tym czujesz? — zapytałem z błąkającym się na moich ustach uśmiechem.
            — Z czym?
            — Że siedzisz naprzeciwko geja.
            — To zależy — odparł po chwili namysłu.
            — Od czego?
            — Jak bardzo jestem dla ciebie pociągający. — Przekrzywił głowę, oblizał wargi i wpatrzył się w mnie wyczekująco.
            Odważnyś, pomyślałem. Z drugiej strony coraz mniej ogarniałem tego chłopaka. Podpuszczał mnie, sprawdzał czy nie zdawał sobie sprawy? A może mówił to, co uważał, że będzie fajnie brzmiało, luzacko i w ogóle… Och cholera, to nie ma sensu.
            — Zatkało? — mruknął i nagle uniósł się trochę, by klęknąć i podszedł do mnie w ten sposób. Oblizał lekko wargi. — Aż tak cię kręcę?
            Aż otworzyłem szerzej oczy. Kurwa, tak, cholernie mnie kręcił, szczególnie na kolanach przede mną. Musiałem dać sobie potężnego mentalnego kopa… najlepiej w jaja… by oderwać od niego wzrok i wstać.
            — Odbiło ci? — warknąłem groźnie, nagle uświadamiając sobie, że on po prostu się ze mnie nabija. — Wstawaj. Widzę, że przyda ci się trochę ruchu przy pchaniu… auta — to powiedziawszy odwróciłem się na pięcie i dziarskim krokiem wróciłem do naszej kwintesencji pecha – skody, gdyby ktoś miał wątpliwości.
            Jeszcze w przypływie nadziei, spróbowałem ją odpalić, co w pewnym sensie mi się udało, z maski znów zaczął unosić się dym. Zakląłem szpetnie i wysiadłem z auta. Poczekałem jeszcze chwilę na Kamila, który z ociąganiem stanął za samochodem i wspólnymi siłami zaczęliśmy taszczyć tego grata do domu.
***

            Ponad dwie godziny przekleństw i męczarni później byliśmy po prostu wykończeni. Wydawało mi się, że zrobiliśmy już tysiąc kilometrów i, cholera, naprawdę nie wyobrażałem sobie zrobić choćby jednego więcej. Na szczęście słońce już tak nie prażyło, więc usiadłem z Kamilem w samochodzie i po prostu wgapialiśmy się w przednią szybę. Gdzie ta durna wioska? Nadal do niej nie dotarliśmy.
            — Długo będziesz się boczyć? — zapytał Kamil w pewnym momencie.
            — Nie boczę się — mruknąłem.
            — No sorry, no. Chciałem tylko…
            — Kamil — przerwałem mu ostro. — Nie boczę się. Po prostu jestem zmęczony.
            — Aha — zgasł nieco. Zaczął nieświadomie bębnić palcami po siedzeniu, wgapiając się w przednią szybę. Ten dźwięk doskonale oddawał panujące między nami napięcie, w sumie to je wzmagał. Miałem ochotę wykręcić mu rękę.
            — Możesz przestać? — westchnąłem.
            — Sorry.
            Dźwięk ustał. Chyba już wolałem go, niż ciszę. Ciszę i myśli błądzące po mojej chorej głowie. Bo siedząc przy tym dzieciaku, naprawdę ciężko mi było myśleć o czymkolwiek innym. Sęk w tym, że to nie był już dzieciak. Był pełnoletni, wciąż nieopierzony, ale zdający sobie sprawę z własnej cielesności. Być może aż nadto w niektórych momentach.
            — Masz dziewczynę? — palnąłem, zanim zdałem sobie sprawę, że nie powinno mnie to obchodzić.
            Chłopak zagryzł wargę, bijąc się z myślami, po czym spojrzał na mnie uważnie.
            — Miałem.
            — Fajna była? — spróbowałem, a mój żołądek ścisnęło coś nieprzyjemnego.
            — Nie. To był błąd.
            — Dlaczego? — zdziwiłem się. Spojrzałem w jego niebieskie oczy i dość zwyczajną, choć przystojną twarz.
            Kamil wzruszył ramionami. Oblizał usta w zamyśleniu i dopiero wtedy powiedział:
            — Fabian, skąd wiedziałeś… na początku… że podobają ci się chłopcy? — wymamrotał, przez co wydawało mi się, że to sobie jedynie zmyśliłem. Niestety wyraz jego twarzy nie dawał mi złudzeń. Powiedział to naprawdę i już sekundę po tym się tego wstydził.
            — To było dość… oczywiste — stwierdziłem prostolinijnie. — Stawał mi na widok facetów, a nie lasek. Nie ma w tym jakiejś filozofii.
            — No tak — wymamrotał jakby kuląc się w sobie. Odwrócił twarz w stronę bocznej szyby.
            — Kamil…
            — Hm?
            — Podobam ci się?
            Nawet siedząc w ten sposób, widziałem jak się zaczerwienił. Jego uszy go zdradziły, a później twarz potwierdziła, gdy odwrócił się w moją stronę, posyłając mi spłoszone spojrzenie. Nie miałem pojęcia jak mam się zachować. Trochę się wystraszyłem, że chłopak zacznie panikować, ryczeć, albo coś w tym rodzaju. Nie radziłem sobie z silnymi emocjami innych ludzi. Tak jak nie potrafiłem pocieszyć siostry, tak nie wiedziałbym jak uspokoić Kamila.
            — Ja… — zaciął się, wyglądając na coraz bardziej spanikowanego. — Chyba tak… ale… nie wiem…
            Powiedziawszy to, odetchnął głębiej. I ja razem z nim, bo zdawał się trochę uspokoić.
            — Myślę o tym czasami… — kontynuował. — Dlatego jak potwierdziłeś, że jesteś… Chciałem cię sprowokować albo coś…
            — Nie chciałeś, żeby wyszło to od ciebie?
            — No nie.
            — Ten dzień nie może być chyba cięższy, co? — zaśmiałem się trochę histerycznie.
            — Nooo…
            Spojrzałem w te niebieskie oczy, oczekujące ode mnie, że znajdę dla nich odpowiedź. Cholera… Mógłbym mu zaproponować, powiedzmy, pocałunek. Pytanie tylko, czy mnie nie poniesie. Nawet ostatnio nie miałem kiedy sobie ulżyć, naprawdę tego potrzebowałem.
            Przesunąłem nerwowo dłonią po włosach.
            — Nie wiem czy znalazłeś sobie odpowiedniego faceta na próby. Bo rozumiem, że chcesz spróbować, skoro mnie podpuszczałeś?
            — Nooo… — mruknął już mniej pewnie, coraz bardziej czerwony.
            Wpatrzyłem się na niego w zamyśleniu. Powinienem to zrobić, czy może przekonać go, żeby poszukał sobie kogoś w swoim wieku, też zaczynającego…
            Kurwa, jakie problemy. To tylko pocałunek, nie ma się nad czym rozwodzić.
            Podjąwszy szybko decyzję, wyciągnąłem do niego rękę, złapałem za podbródek i pochyliłem się w jego stronę. Kamila chyba sparaliżowało, bo nie drgnął nawet, gdy musnąłem wargami jego usta.
            Westchnąłem cicho, czując jego ciepło na języku. Miałem ochotę po prostu się na niego rzucić i ulżyć sobie trzem latom celibatu. W więzieniu nie miałem szczęścia korzystać z cweli, nie miałem też pecha nim być, więc nie narzekałem specjalnie.
            Na szczęście – albo i nie – chłopak uchylił usta, sprawiając, że zapomniałem o czymkolwiek innym. Zacząłem go całować niemal agresywnie, napierając na niego. Jedną ręką przytrzymywałem jego głowę, drugą przesuwałem po torsie, w pewnym momencie wyczuwając sutki przez cienki materiał i chwytając za nie lekko. Aż uśmiechnąłem się w jego usta, gdy wyrwało się z nich jęknięcie. Spojrzałem w szeroko otwarte, błękitne, teraz już wiedziałem z pewnością, oczy i z premedytacją zjechałem szybko dłonią na twarde już krocze Kamila.
            W tamtym momencie nam obu krew uderzyła do głowy — a raczej w inne rejony naszego ciała. Niestety jak nagle się to stało, tak samo nagle oblała nas przysłowiowa zimna woda, gdy w niedalekiej odległości usłyszeliśmy pisk opon.

20 stycznia 2017

Małe życie



"Mieszkanie numer jedenaście miało tylko jedną szafę, za to były tam rozsuwane oszklone drzwi otwierające się na mały balkon, z którego dało się obserwować mężczyznę po drugiej stronie ulicy, siedzącego na zewnątrz w samej koszulce i szortach, chociaż był październik, i palącego papierosa."
~ Małe życie

Są takie książki, które kocha się od pierwszych słów. Są też takie, które zrozumiemy dopiero pod koniec. Myślę, że Małe życie jest jedną z tych książek - w moim przypadku. Niestety nie mogę przez nią przebrnąć. Tak samo jak nie mogę przebrnąć przez żadną książkę Kinga czy Stachury, choć obu ich uwielbiam całą sobą. King jest dla mnie przykładem warsztatu, Stachura przykładem serca, a pani Hanya Yanagihara, autorka Małego życia, staje się dla mnie powoli przykładem połączenia tych dwóch elementów.
Marzę o dniu, w którym usiądę ze spokojem i będę mogła pochłonąć ich teksty jednym tchem.

A dopóki to się nie stanie, nie napiszę Basisty.

Polecam z całego serca wyżej wymienionych autorów i tą konkretną książkę. Przy której męczę się, czytając, ale do której wracam i wracać będę.