26 października 2016

[17] Gonitwa


                Ostatnie tygodnie przed wyjazdem do Pardubic spędziliśmy na trenowaniu skoków i wytrzymałości koni. Także pierwszy raz, odkąd dowiedziałem się o wyścigu, zajrzałem na stronę internetową toru. I muszę powiedzieć, że mnie to przeraziło.
                Fakt. Wiedziałem, że to jest jedna z najtrudniejszych gonitw świata. Fakt. Zdawałem sobie sprawę, że jest karkołomna. Fakt. Powinienem o wiele wcześniej się tym zainteresować, ale mój cholerny olewatorski charakter nie zapalił wcześniej czerwonej lampki. A nieczęsto interesowałem się wiadomościami, czy grzebałem w Internecie.
Ta gonitwa to rzeź, a nie bieg!
Studiowałem po kolei każdą przeszkodę blednąc coraz bardziej. Zaufałem Tomaszowi, myślałem, że wie co robi, że ma świadomość moich ograniczeń i nie spróbuje ich nagiąć. Nigdy tego nie robił. A teraz, gdy straciłem czujność, on postanowił wykorzystać mnie w najgorszy możliwy sposób. Nie mogłem mu teraz odmówić. Miałem związane ręce, musiałem wziąć w tym udział.
Tak. Z pewnością jest to ostatni raz, gdy godzę się na zawody. Później odchodzę. Mam dość.
Czy dałem coś po sobie znać, że mi nie pasuje? Nie. Ani trener, ani Patryk nie zdawali sobie sprawy, że nagle mnie olśniło w czym biorę udział. Nie musieli wiedzieć. Pojadę w tym wyścigu. Jednak jeśli coś stanie się Sarnadowi, nigdy sobie tego nie wybaczę. Już lepiej, żebym ja zginął.
***

Późnym wieczorem piątego września dotarliśmy do Pardubic. Z Patrykiem wprowadziliśmy Groma i Sarnada do wynajętych boksów, podczas gdy trener dogrywał formalności.
Rozglądałem się po ogromnej stajni z zaciekawieniem. Wiedziałem, że nie jest jedyną w tym ośrodku, ale nie znałem ich dokładniej liczby. Teraz było już późno, żeby samemu to sprawdzić, a zapytać nie było kogo. Byliśmy jedynymi ludźmi w zasięgu wzroku. Chociaż nie robiło to zbytniej różnicy, bo nie znałem czeskiego.
Na pierwszy rzut oka widać było, że niedawno wyremontowali obiekt. Nowo pomalowana stajnia, niezacinające się przesuwane drzwi boksów i czystość wkoło dawało naprawdę wspaniały efekt. Było profesjonalnie, co bardzo mi się podobało. Miałem nadzieję, że nie zawiodę się też na jakości zawodów. A przede wszystkim na bezpieczeństwie.
– Chodź do auta – powiedziałem do Patryka zmęczonym głosem. Nasze ogiery miały zapewnione czystość, wodę i jedzenie. Tyle mi wystarczyło na tę chwilę. – Zasypiam na stojąco…
– No. Droga była straszna. – Szatyn zamknął boks Groma, objął mnie ramieniem za szyję i wyszliśmy razem na dziedziniec.
Ciemność nocy rozjaśniały liczne lampy, które nadawały temu miejscu specyficzny klimat. Trochę jak w horrorach. Zawsze miałem wrażenie, że tory i stajnie wyglądają upiornie, gdy nie ma w nich ruchu.
 Wsiedliśmy do auta (na szczęście wcześniej wziąłem od Tomasza kluczyki – mogłem już przewidzieć, że się zagada) i oparliśmy się o siebie, czekając aż trener łaskawie przyjdzie z powrotem. Ogólnie nie powinniśmy przyjeżdżać tak późno. Zakwaterowanie mieliśmy do osiemnastej, jednak korki na drodze uniemożliwiły nam dojazd na czas. Tomasz musiał uprzedzić, że się spóźnimy i miałem niezły ubaw z jego czeskiego. Bardziej to brzmiało jakby mówił jakąś dziwną gwarą polską… No ale ważne, że w końcu się dogadał.
– Seba. – Odzyskując świadomość, poczułem dotyk na udzie. Nawet się nie zorientowałem, kiedy zasnąłem. – Jesteśmy na miejscu – poinformował Patryk. – Wstawaj.
– Mhm – mruknąłem.
– No już. Tu też jesteśmy spóźnieni. Mam dość tłumaczenia… – westchnął trener i wysiadł z auta.
Okazało się, że jesteśmy już pod hotelem, a przyczepa do przewozu koni tajemniczo znikła. Pewnie zostawili ją gdzieś przy stajni.
Pokój… A raczej małe mieszkanie, które wynajęliśmy w tak zwanym hotelu, składał się z trzech pomieszczeń. Sypialni z trzema łóżkami. Kuchni, jadalni i salonu w jednym. I łazienki. Było domowo i przytulnie, ale przede wszystkim tanio i w miarę blisko toru. Miałem tu spędzić z Patrykiem najbliższy miesiąc, a trener miał jechać do Polski zaraz po kwalifikacjach. Trochę bawiło mnie, że nawet nie brał pod uwagę tego, że się nie zakwalifikujemy do gonitwy.
– Padam – westchnąłem i tak jak stałem, walnąłem się na najbliższe łóżko, gdy znaleźliśmy się w sypialni. Nic mnie tak nie wykańcza jak jazda autem.
– Byś chociaż zmienił ubrania. – Zaśmiał się Patryk i usiadł na posłaniu naprzeciw mojego. Trener zaś rzucił swoją torbę na te najdalsze i już jedyne wolne łóżko.
– Czyste jest. – Spojrzałem na niego, wyginając się przy tym mocno. – W ogóle wziąłeś swój strój dżokejski?
Chłopak nagle otworzył szerzej oczy i usta, robiąc tak zabawną minę, że dostałem głupawki. Zapomniał, wiedziałem już wcześniej i zastanawiałem się, kiedy sobie przypomni. Jeszcze w domu zauważyłem, że zostawił ubrania, więc spakowałem je do swojej torby. Aż miałem ochotę sam sobie przybić piątkę, widząc przerażenie jakie wywołały w nim moje słowa.
– Nie zabrałeś tego?! – Trener spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem.
– Ja… – Zacisnął usta i jęknął. – Można to uszyć, albo coś…?
Opanowując powoli śmiech, podniosłem się i zacząłem grzebać w swojej torbie. Po chwili rzuciłem zgubą w chłopaka.
– Jesteś mi winien przysługę – powiedziałem z uśmiechem. Kątem oka zauważyłem, że trener prycha z rozbawieniem. On też miał dość tego dnia. A może przede wszystkim on, w końcu wszystko nam załatwiał.
– Boże… Dzięki, Seba… – jęknął Patryk. – Na śmierć zapomniałem.
– Do usług – prychnąłem i znowu walnąłem się na łóżko. Skopałem buty ze stóp i zawinąłem się w świeżą pościel. – A teraz dobranoc.
***

Nad ranem obudził mnie pocałunek. Mruknąłem coś niewyraźnie, wtulając się w ciało obok mnie. Przez ostatnie tygodnie przyzwyczaiłem się, że śpię z Patrykiem…
Zaraz. Ale my nie jesteśmy w domu.
Zerwałem się gwałtownie z miejsca i rozejrzałem po jasnym pokoju. Pomarańczowe ściany oświetlone słońcem raziły mnie niemiłosiernie. Rozluźniłem się, gdy dostrzegłem, że trenera nie ma w sypialni.
– Oszalałeś? – syknąłem cicho. – Gdzie Tomasz?
– Wyszedł. Spokojnie. – Patryk uniósł kąciki ust w górę i pociągnął mnie na materac. – Musiał coś załatwić… – Odrzucił kołdrę na ziemię i wsunął się na mnie.
– Może zaraz wrócić – powiedziałem już normalnym tonem. – Nie przesadzaj…
Zostałem jednak jawnie zignorowany i uciszony pocałunkiem. Język chłopaka wdarł się między moje usta. Sapnąłem cicho, czując jak moje ciało mnie zdradza, pokazując pożądanie na policzkach i w kroczu.
Od naszego pierwszego razu kochaliśmy się codziennie i chcąc nie chcąc (no może bardziej chcąc) przyzwyczaiłem się do tego. Oboje mieliśmy jednak świadomość, że teraz musimy przystopować. A przynajmniej do czasu, gdy trener będzie w Pardubicach.
– Patryk, nie – westchnąłem, gdy jego dłonie zawędrowały pod moją koszulę, której wczoraj wieczorem nie zdjąłem. On, w przeciwieństwie do mnie, nie był tak leniwy i miał na sobie piżamę.
– Co nie? – droczył się, przesuwając dłoń w dół i łapiąc z wyczuciem mojego penisa. W tym momencie już wiedział, że nie jestem obojętny na jego poczynania.
Gdy zaczął mnie powoli pieścić, poddałem się temu całkowicie, rozluźniając się i wzdychając. Trudno. Najwyżej usłyszymy jak będzie wchodził…
I jak na złość drzwi trzasnęły.
Patryk zerwał się gwałtownie i kucnął przy swojej torbie, niby chcąc szukać ubrań na dzisiaj. Ja zaś naciągnąłem na siebie pościel i przewróciłem się na bok, czując przyjemne mrowienie w dolnych częściach ciała. Uch. Jak ja go nienawidzę…
– Wstaliście już? – zapytał trener, wchodząc do pokoju. Oboje spojrzeliśmy na niego. Miał na sobie typowy dla siebie strój… kowbojski – matko, trzymaj mnie – a w ręku siatkę z pieczywem.
– Ta – mruknąłem trochę zbyt bardzo zachrypniętym głosem. – Już wstaję.
– No ja myślę. Kupić, kupiłem, ale robić wam śniadania nie będę – powiedział i ruszył do kuchni.
– Coś załatwić? – prychnąłem w stronę Patryka, a w odpowiedzi dostałem wzruszenie ramion.
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, ja wziąłem ze sobą całą torbę i zamknąłem się w łazience. Usłyszałem jeszcze z pokoju ciche przekleństwo. Ma za swoje, pomyślałem z satysfakcją. Jeśli chce, może paradować przed Tomaszem z erekcją.
***

Te kilka dni do dziewiątego września minęły nam dość spokojnie. Z niczym się nie spieszyliśmy, jadąc rano do stajni i też nic nie goniło nas, żeby wracać. Z Patrykiem jedyne zadanie jakie mieliśmy do wykonania, to sprzątnięcie boksów naszych koni i trening. Jedzenie dostawały od kogoś z pracowników, więc o to nie musieliśmy się martwić.
Za to zmartwieniem były nasze posiłki. Już pierwszego dnia dostrzegłem, że ani trener, ale szatyn nie potrafią gotować. Ba. Oni nawet chleba nie ukroją prosto. Koszmar. Widząc ich poczynania, już po pół godzinie wywaliłem ich z kuchni i od tamtej pory to ja szykowałem żarcie. Na szczęście obyło się bez głupich komentarzy, których spodziewałem się ze strony Patryka. Miałem wrażenie, że jest na mnie obrażony, bo od pierwszego poranka w hotelu nie dotknął mnie ani razu. Brakowało mi tego, ale nie chciałem się dopominać. Wiedziałem, że później chciałbym coraz więcej, a nie mogliśmy sobie pozwolić na wpadkę.
                W każdym razie dziewiątego września nieuchronnie i najbardziej jak się da nieodpowiedzialnie wylądowałem z Sarnadem na torze w Pardubicach, by dzięki temu niespełna dziesięciominutowego biegu dostać kwalifikacje na jedną z najtrudniejszych gonitw świata. Teraz miałem pokonać jedynie część tego, co czekałoby mnie za miesiąc, gdybym nie spadł i utrzymał się chociaż w połowie stawki.
                Mógłbym spaść, pomyślałem, jadąc na gniadoszu. Kręciłem się przed linią startu razem z innymi dżokejami i ich wierzchowcami, biorącymi udział w dzisiejszej gonitwie, czekając aż organizatorzy dadzą nam sygnał, by się przygotować. Tu, na szczęście, nie było żadnych maszyn i cholernej technologii, których nie cierpiałem.
                – Sebastian! – zawołał Patryk, wyrywając mnie z zamyślenia. Uderzył mnie w ramię, gdy podjechał wystarczająco blisko. – Ocknij się. Co jest?
                – Nic – mruknąłem, spoglądając na jego skupiony wyraz twarzy. W przeciwieństwie do mnie, chciał wygrać. Nagle przypomniał mi się powód, dla którego tu był. To tutaj zginęła jego matka. – Dobrze się czujesz? – zapytałem z obawą. Może jego wcześniejsze zachowanie było z tym związane?
                – Nie lepiej niż zwykle przed startem. – Wzruszył ramionami i poklepał Groma po boku. – Ale on mi pomaga. Widzimy się na mecie, nie? – Uśmiechnął się zbyt nerwowo jak na siebie.
                – Pewnie. Powodzenia. – Na sekundę ścisnąłem jego dłoń i wbiłem wzrok w kobietę, która miała puścić sznur, rozciągnięty przez całą szerokość toru.
                Po raz pierwszy nie czułem presji. Masę obcych ludzi patrzyło na nas zza ogrodzenia, a kamery nagrywały nasze poczynania. Następne minuty miały zdecydować o mojej przyszłości, a ja miałem to wszystko gdzieś. Nie będę celowo tego psuł, pomyślałem, ale nie będę też temu pomagał.
                W końcu zobaczyliśmy jak kobieta wchodzi na podest, trzymając w ręku czerwoną flagę i sznur. Przymknąłem na sekundę oczy, skupiając się na tym, co mnie za chwilę czeka. Byłem gotowy jak jeszcze nigdy w życiu. To ode mnie zależy, czy Sarnad dobrze i bezpiecznie pokona każdą przeszkodę na ponad czterokilometrowej trasie. Nie było już odwrotu.
                Wbiłem wzrok w powiewającą flagę. Ustawiłem się wraz z innymi przodem do startu. Gdy flaga opadnie, ruszamy – powtarzałem sobie w myślach.
                W sumie nawet nie musiałem tego robić, bo gdy tylko dostaliśmy sygnał, a sznur opadł, konie ruszyły, a Sarnad wraz z nimi. Pierwsze przeszkody każdy pokonał bez problemu. Mogłem to stwierdzić, bo byłem na samym końcu. Grom jedynie majaczył się gdzieś przede mną, co chwilę zasłaniany przez któregoś z naszych przeciwników.
Co jak co, ale start zawaliłem i byłem zmuszony jechać za stadem koni, nie mając za bardzo jak przecisnąć się do przodu. Nie żeby mi to przeszkadzało.
                Moja sytuacja zmieniła się dopiero na jednej z przeszkód o nazwie „irlandzka ława”, czyli wale o wysokości dwóch metrów na naszej drodze. Jeden z jeźdźców przede mną zachwiał się, gdy jego koń wskoczył na wzniesienie. Szarpnąłem Sarnada, by zwolnił i skręcił w bok. I całe szczęście, bo nieszczęśnik wylądowałby zaraz pod jego kopytami. Dopiero wtedy postanowiłem wyprzedzić parę koni. Nie chciałem być narażony na każdą osobę, która zleci z siodła. Przestałem hamować Sarnada, pozwalając mu dołączyć do pędzącego Groma. Udało się to dopiero po dwóch kolejnych przeszkodach. Spojrzeliśmy na siebie z Patrykiem.
Tak. Tu mogliśmy się utrzymać. Teraz ważne, żeby nie zlecieć. Nie chcieliśmy popędzać koni bardziej, bo przed nami nie było nawet połowy trasy, a pole piachu, na które właśnie wjechaliśmy, nie było czymś, co nasze konie znały. Sarnad nawet zmylił krok, zaskoczony, jednak szybko się opanował.
Pokonywaliśmy kolejne metry i przeszkody, a ja zaczynałem wierzyć, że mi się uda. Że to wcale nie jest takie trudne jak wszyscy opowiadali. Sarnad spisywał się znakomicie, reagując na każde moje skinienie. Mój mózg pracował intensywnie, wybierając najlepszą drogę dla konia, a serce mocno biło w piersi, sprawiając, że adrenalina krążyła w żyłach równym, silnym rytmem. Nie czułem bólu mięśni, ani niepewności. Ufałem ogierowi, a on odpowiadał mi tym samym. To było niesamowite. Jakbym był z moim wierzchowcem jednym ciałem. Jakbym potrafił latać.
Pod koniec trasy wstąpił we mnie inny człowiek. Nie starczało mi to, co teraz miałem. Sarnada było stać na wygraną i postanowiłem po nią sięgnąć. Przecież czułem przez cały ten czas, że hamuję ogiera.
– Teraz! – krzyknąłem do Patryka i przed ostatnią przeszkodą przyśpieszyłem, odbijając na zewnętrzną. Nie wiedziałem, czy chłopak podążył za mną, ale w tym momencie niewiele mnie to obchodziło.
Sarnad ochoczo wyrwał do przodu, wydłużając krok. To był koń stworzony do wyścigów, do prędkości. Miał to, czego mi brakowało. Wolę walki. Postanowiłem to wykorzystać, pozwalając mu przejąć stery.
I to był błąd.
Przeskoczyliśmy ostatnią przeszkodę jako piąta para, a w chwili lądowania poczułem szarpnięcie. Sarnad stracił równowagę.

20 października 2016

Wiersz "Jesteś autorem powieści"

Czujesz radość, czujesz smutek
Pisząc, czujesz oburzenie
Jesteś słońcem, jesteś krzewem
Nazywasz się obcym imieniem

19 października 2016

[16] Gonitwa


– Dziesiątego września macie kwalifikacje na Pardubicką – powiedział trener przy śniadaniu. – I w sumie mam do was pytanie. Chcecie po tym wracać do stajni, czy zostaniecie z końmi na miesiąc w Pardubicach? Ja i tak będę musiał wrócić, ale wy zrobicie jak chcecie. Konie tam zostawimy, niech się nie męczą z jeżdżeniem tam i spowrotem.
Spojrzeliśmy po sobie z Patrykiem. Na tak sformułowane pytanie nie mieliśmy jak zaprotestować. To było raczej oczywiste, że zostaniemy z końmi. W końcu to był nasz główny obowiązek.
– I co byśmy tam robili? – zapytał chłopak.
– Trenowali. A reszta czasu już zostaje dla was. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – W sumie dobrze by było, żebyście z nimi jeszcze pojeździli po torze Pardubickim. Oswoją się przynajmniej z terenem.
– A kiedy tam wyjeżdżamy? – dopytałem już całkowicie zapominając o jedzeniu.
– Piątego września mamy załatwiony transport. – Tomasz wziął kolejną kanapkę ze wspólnego talerza, postawionego na środku stołu. Dagmara trzepnęła go w dłoń.
– Nie starczy ci? – fuknęła.
– O co ci chodzi? Jem – westchnął mężczyzna.
– Za dużo.
– Liczysz mi? – warknął i wstał z miejsca. – Pomyślcie nad tym chłopcy – powiedział jeszcze i wyszedł z kuchni, zirytowany komentarzem żony.
Obserwowałem jak Dagmara kręci głową i zajmuje się zmywaniem naczyń, mimo tego, że mogła je włożyć do zmywarki. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Raz się nawet zdarzyło, że w nerwach poparzyła sobie dłonie, zapominając o odpowiednim ustawieniu temperatury.
– Co jest? – zapytałem. Kobieta spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami.
– To nie jest wasza sprawa, skarbie – mruknęła. – Po prostu musimy szczerze porozmawiać…
– Chodź. – Patryk chwycił mnie za ramię i wyprowadził z kuchni. Zatrzymaliśmy się dopiero przed domem, gdzie nie mogła nas usłyszeć. – Zauważyłem ostatnio, że dziwnie się zachowują – powiedział cicho. – Nie wiem o co chodzi, ale lepiej ich zostawić w spokoju.
Kiwnąłem głową. Martwiłem się o nich. Jednak to byli dorośli ludzie i sami powinni załatwić swoje sprawy. Nie powinienem się wtrącać.
– Poćwiczymy dzisiaj skoki? – zapytał. – Tor nadal nie jest gotowy.
– Iga ma dzisiaj urodziny. Jadę do niej popołudniu – poinformowałem.
– Och… Dobrze. – Uśmiechnął się lekko. – Pozdrów ją ode mnie.
***

– Seba! – Najpierw usłyszałem krzyk siostry, by za chwilę poczuć jak mnie obejmuje. Otoczył mnie kwiatowy zapach, charakterystyczny dla niej.
– Wszystkiego najlepszego – powiedziałem w jej włosy z szerokim uśmiechem.
Kolejne ramiona w jakich się znalazłem, należały do mojej mamy. Oddałem uścisk i spojrzałem w jej rozpromienioną twarz. Była trochę wyższa ode mnie i Igi. W przeciwieństwie do nas miał długie blond włosy. Oprócz wzrostu niewiele było między nami podobieństwa, bo wygląd odziedziczyliśmy po ojcu. Czasem wolałbym mieć po nim wzrost, a nie twarz. Kobiecą urodę jakoś bym przełknął.
Spojrzałem na tatę, który przystanął w drzwiach kuchni i patrzył na mnie w ciszy. Widać było po nim wiek i lata spędzone przy zwierzętach. Podejrzewałem, że mnie czas też nie będzie oszczędzał.
– Cześć. – Uśmiechnąłem się do niego nieśmiało. Nigdy nie mieliśmy dobrego kontaktu. Praktycznie nie rozmawialiśmy, nie mieliśmy o czym. On miał krowy, a ja konie. Czasem dziwiłem się jak można być tak innym, a jednocześnie tak bardzo podobnym.
Kiwnął mi głową i wrócił do stołu w kuchni. Nie zdziwiło mnie to zachowanie.
Rozejrzałem się po moim domu rodzinnym z jakimś dziwnym smutkiem. Stare ściany i sprzęty zawierały w sobie wiele wspomnień, które nadal żyły w mojej głowie. Znałem niemal każdą smugę na żółtawych, zniszczonych ścianach. Podczas mojej nieobecności powstało parę nowych, ale nadal więcej jest tego, co znam. Już tu nie wrócę, uświadomiłem sobie, jeśli kiedykolwiek wyprowadzę się ze stajni, to zapewne do własnego mieszkania.
Usiedliśmy w czwórkę przy stole zastawionym ciastami, by uczcić szesnaste urodziny mojej siostry. Atmosfera była niezręczna, a rozmowa nie za bardzo się kleiła, więc po chwili padł wiadomy temat.
– A ty Sebastian masz dziewczynę? – zapytał ojciec.
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się, że to właśnie on o to zapyta. Byłem pewien, że mama zacznie ten niefortunny temat.
– Nie. – Wzruszyłem ramionami, czując się jak pod ostrzałem. W każdej chwili kula mogła trafić w nieodpowiednie miejsce, raniąc mnie dogłębnie. Czasem przerażało mnie to jak niewiele słów dzieli mnie od całkowitego zerwania kontaktów z rodziną.
– A Magda? Przecież mieszkacie razem. – Spojrzał na mnie uważniej, a ja jęknąłem w duchu. Kolejna osoba, która uważa, że to by było naturalne… Nie, do cholery.
– Ma chłopaka – uświadomiłem ich. Moja irytacja zaczynała wzrastać. Czemu zawsze musiało kończyć się tym samym?
– Patryka? – skojarzyła Iga.
– Nie. Nie znacie. – Wykrzywiłem twarz w grymasie niezadowolenia. – Nie mam nikogo, okej? Czemu zawsze musicie o to pytać?
– Kochanie, nam możesz powiedzieć… – zaczęła mama.
– Przecież nie możesz być całe życie sam – przerwał jej ojciec. – Macie te swoje Internety, możesz w nich…
– Przestań – fuknąłem. – Co was to obchodzi? Czemu nie możecie zapytać mnie o pracę?! Zawsze kręcicie się wokół tego tematu! Nie będę mieć dziewczyny, okej?!
Tata zacisnął usta i wbił wzrok w swój talerz, a mama zagryzła nerwowo usta. Spojrzałem na siostrę prosząco.
– My pójdziemy do pokoju, co? – Spojrzała na rodziców, a że nie doszukała się sprzeciwu, to chwyciła mnie na rękę i zaprowadziła do swojego pokoju, który kiedyś dzieliliśmy. Teraz nie było tu śladu mojej dawnej obecności. Ściany były pomalowane na fioletowo, a stare meble obkleiła kolorowymi gazetami. W sumie wyglądały lepiej, niż wcześniej.
– Czemu oni zawsze muszą mnie pytać o dziewczynę! – warknąłem, gdy drzwi się za nami zamknęły. Usiadłem z impetem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Miałem dość tego ukrywania się. Wiedziałem, że nie mam innej możliwości, jeśli chcę utrzymać kontakt z rodzicami. Marny, bo marny, ale był. – Mam dość – wymamrotałem.
– Hej… – Iga usiadła obok i dotknęła mojego ramienia. – Znajdziesz w końcu jakąś… Nie musisz się tak o to wkurzać.
– Nie chcę cholernej dziewczyny – palnąłem. W tej chwili miałem gdzieś jak to zabrzmi.
– A czego chcesz?
– Zrozumienia. – Spojrzałem na nią. – Przepraszam. Jak już przyjechałem na twoje urodziny, to musiałem odwalić coś takiego… Niepotrzebnie się wkurzyłem.
– To nic. Ważne, że jesteś. – Uśmiechnęła się szeroko, a ja miałem wrażenie, że patrzę w lustro. Też się tak uśmiechałem, gdy byłem szczęśliwy.
Iga przytuliła mnie mocno.
– Dzięki za tą szkołę. – Wyszeptała w moją szyję. – Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
– Podejrzewam, że tyle, co moje konie – zaśmiałem się cicho.
Złość powoli ze mnie spływała, ale pozostał żal. Gdyby tylko mnie posłuchali – tak naprawdę posłuchali – i gdyby spojrzeli na mnie bez pryzmatu ich wyobrażeń o mnie, zobaczyliby prawdę. Ułożyliby sobie w głowie moje słowa. I wtedy zdałbym się tylko na ich łaskę i nie łaskę.
***

Dopiero wieczorem wróciłem do mojego prawdziwego, wybranego domu. Odetchnąłem z ulgą, przekraczając próg i witając się z Dagmarą. Patryk mówił, że wszystkim się zajmie, więc mogłem się przebrać w piżamę i rzucić na łóżko.
Jednak nie potrafiłem zasnąć. Zacząłem się zastanawiać co by było, gdybym powiadomił moją rodzinę o mojej orientacji. Wyrzuciliby mnie z domu? Przeklęli? Przestaliby się w ogóle odzywać? A może udaliby, że to nigdy nie miało miejsca. Nie wiedziałem, ale jedno niestety było pewne. Nie zaakceptowaliby tego. Żyli w jakiejś dziwnej czasoprzestrzeni, nie dostrzegając, że świat wokół nich się zmienia. Mieli bzika na punkcie dziewczyny, bo ich zdaniem powinienem zaraz po szkole ustatkować się, zasadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić syna. Inna opcja była dla nich nie do zniesienia. I jak podziwiali mnie za to, że potrafiłem sobie bez nich poradzić, tak gardzili, że nie powielałem ich schematów.
– Mogę? – usłyszałem głos Patryka zza drzwi. Aż miałem ochotę prychnąć, bo ostatnio przestał w ogóle pukać. Po prostu wchodził.
– No! – Podniosłem głos, żeby mnie usłyszał.
Chłopak wszedł do pomieszczenia i zaraz położył się obok mnie na boku, kradnąc część pościeli.
– Jak było? – zapytał.
– Z jednej strony ok. Wiesz, urodziny siostry… A z drugiej… – Przetarłem oczy i spojrzałem na jego twarz, którą ledwo widziałem, bo nie zapalał światła. Pokój był pogrążony w ciemności i wpadała tu jedynie poświata księżyca. – Z drugiej miałem ochotę powiedzieć im o sobie. Choć to nie miało najmniejszego sensu.
– Ktoś w ogóle o tobie wie? – zapytał cicho.
– Nie. Chyba ci już o tym mówiłem… Chociaż nie pamiętam.
– To musiało być dawno – zaśmiał się.
– Z bliskich mi osób wiesz tylko ty i Daniel. – Wtuliłem twarz w jego szyję. – A u ciebie jak jest?
– Wiedzą moi przyjaciele i rodzina… W sensie mój ojciec. Nie był zadowolony, ale wątpię, by zrobiło to na nim jakieś większe wrażenie. On nie potrafi skupić się na swoich sprawach, a co dopiero moich.
Objął mnie mocniej i pocałował w policzek.
– Śpij – wyszeptał. – Miałem ci jeszcze przekazać, że jutro masz się zająć bachorkami.
– Co? – zdziwiłem się.
– Dziećmi. Kasia bierze urlop, ale trener chce, żebyś ty poprowadził szkółkę.
– O matko… – sapnąłem, zaczynając się stresować.
– Dasz radę – powiedział, wyczuwając moje spięcie. Pogładził mnie po ramieniu. – Masz podejście do dzieci.
– I stwierdzasz to po tych pięciu minutach, gdy miałeś okazję zobaczyć mnie zastępującego trenera, tak?
– Nie. Stwierdzam to po twoim podejściu do wszystkich wkoło. Łącznie z końmi. – Poczułem na policzku dotyk jego warg. – Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś niezwykły?
– Może… – Uśmiechnąłem się i wsunąłem palce w jego włosy. Uwielbiałem ich miękkość. I to, że były kręcone. I kolor. I ogólnie jego całego…
– No to ci mówię – szepnął. Wsunął kolano między moje nogi i zamruczał coś cicho. – Ale teraz śpijmy. To, że będziesz miał szkółkę, nie oznacza, że masz mi nie pomagać.
– Teraz to ja tobie pomagam, co? – prychnąłem.
– Dzielimy się obowiązkami. Pasuje?
– Tak. – Uśmiechnąłem się i pocałowałem go delikatnie. – Dobranoc.
– Dobranoc.
***

Nigdy nie sądziłem, że zajmowanie się samemu ośmiolatkami będzie tak wymagające. Na szczęście większość rodziców czekała aż skończą jazdę i w międzyczasie mogli pilnować dzieci, bo bym nie wyrobił. Podczas gdy jeden z nich czyścił konia, drugi wchodził mu między nogi, ciekawy jak zwierzę wygląda od dołu.
Zwykle osiodłanie konia zajmowało mi góra kilkanaście minut, ale teraz spędziłem przy tym półtora godziny, tłumacząc wszystkim powoli, co do czego służy i jak się tego używa, łącznie z instrukcją bezpieczeństwa. W pewnym momencie miałem wrażenie, że to wszystko, o czym mówię, jest o wiele trudniejsze niż w rzeczywistości było. Tak naprawdę nie pamiętałem swoich początków. Dla mnie naturalne rzeczy dla reszty były niemal nie osiągalne. Jak na przykład zakładanie ogłowia. Chwytasz konia, zakładasz wędzidło, później nagłówek, poprawiasz naczółek, zapinasz pasek podgardlany, nadchrapnik… Gotowe! Cóż… Może jednak dla niektórych nie.
Naprawdę się ucieszyłem, gdy wraz z czterema szkółkowymi końmi wylądowaliśmy na padoku. Mogłem oddzielić zgraję dzieciaków od czterech, którymi na daną chwilę miałem się zająć. Czas mijał mi naprawdę szybko podczas poprawiania błędów i ustawiania ich tak, jak powinny jeździć. Nagrodą była wielka satysfakcja, gdy pod koniec widziałem postępy niektórych z nich. Były trzy zmiany, każda po pół godziny, więc nieco po półtorej godziny kończyliśmy jazdę.
Dopiero wtedy spostrzegłem, że mojej pracy przygląda się Patryk. Uśmiechnąłem się szeroko i skinąłem, by podszedł do mnie.
– Hm? – Mruknął, gdy znalazł się obok.
– Zajmij się dwoma końmi – poprosiłem cicho. – Pokaż im powoli jak się ściąga siodło i ogłowie.
– Jasne. – Uśmiechnął się kątem ust i poczochrał mi włosy.
– Przestań – fuknąłem z nieprzekonaniem, odtrącając jego rękę.
– No co? Wyglądasz lepiej w takich roztrzepanych. Au... – jęknął, gdy wbiłem mu palec w żebra. – Za co?
– Za żywot. Chodź z nimi do stajni.
Jeśli sądziłem, że mi pomoże, to się grubo myliłem. To znaczy… no dobrze. Pomagał mi, tłumaczył dzieciakom, tyle że pierwszy raz widziałem go w takiej odsłonie i nie mogłem oderwać od niego wzroku. Dzieciaki z miejsca go pokochały, gdy tłumaczył to, co ja jeszcze dwie godziny temu skrupulatnie omówiłem. To nie tak, że nie zapamiętały. Po prostu widząc, że do wszystkiego zaczyna wymyślać jakieś śmieszne historyjki, podłapały to i pytały wciąż o nowe rzeczy, śmiejąc się przy tym na całą stajnię.
A mnie nie pozostało nic innego, jak wypuszczenie trzech koni na łąkę i zostawienie im jednego, by mogli na jego przykładzie się uczyć.
***

– Och… tak! – sapnąłem w usta Patryka, gdy jego palce pieściły moje wnętrze.
Była późna noc, gdy przyszedł do mnie do łóżka i bez słowa pocałował. Teraz leżeliśmy oboje nadzy i spragnieni coraz mocniej swojej bliskości. Błądziłem dłońmi po ciele szatyna, a jego palce pieściły mój tyłek, sprawiając, że już teraz wiłem się pod nim z niecierpliwością.
– Już… – jęknąłem, drapiąc paznokciami łopatki chłopaka.
– Mhm – wymruczał mi do ucha i zagryzł jego płatek. Odchyliłem głowę, by dać mu lepszy dostęp do miejsca, które go zainteresowało. Oddychałem ciężko, powstrzymując się od orgazmu. Miałem wrażenie, że palcówka trwa zdecydowanie zbyt długo.
W końcu jednak jego penis naparł na moje wejście, wyrywając z mojego gardła kolejny jęk. Wszedł we mnie powoli i najdelikatniej jak tylko się dało. Znieruchomieliśmy, czekając aż zdołam się choć trochę rozluźnić. Co nie było takie łatwe, gdy miałem wrażenie, że wypełniał mnie już poza granice wytrzymałości.
– Jesteś wspaniały – szepnął, całując mnie delikatnie w usta. Tak, jakbym miał zaraz się rozpaść na kawałki.
Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem w nich pragnienie i dziwną emocję, której nie mogłem odszyfrować. Nie znałem jej. To wyglądało, jakby cierpiał, choć do tego była daleka droga.
– Spróbuj powoli… – szepnąłem trochę nerwowo.
Patryk wycofał się i pchnął powoli raz, drugi, trzeci. Próbował pod różnym kątem, sprawdzając co jest dla mnie najprzyjemniejsze. W pewnym momencie znalazł prostatę, poznając to po moich reakcjach.
– Och… – Zacisnąłem pięści nad jego karkiem, powstrzymując się przed wbiciem w niego paznokci kolejny raz. Ból mieszał się z przyjemnością, otumaniając mnie całkowicie. Nie myślałem. W tym momencie byłem jedynie dotykiem ciała, oddechem, smakiem jego ust.
– Sebastian… – syknął, wchodząc we mnie coraz szybciej. – Jesteś…
Nie dokończył, bo przyciągnąłem go do pocałunku, chcąc zagłuszyć tym swoje jęki. Nie do końca poskutkowało, ale za to sprawiło, że miałem jeszcze więcej przyjemności. Kocham jego usta.
Nadstawiałem się do jego pchnięć, wiedząc, że już długo nie wytrzymam.
Nagle chłopak niemal całkiem wysunął się ze mnie i brutalnie wbił się spowrotem, ponawiając taki ruch kilka razy.
– Pa–tryk! – warknąłem, czując wstrząs, który wzmocnił jeszcze doznania, gdy mój penis otarł się o jego brzuch. Orgazm wygiął moje ciało w przyjemności, jakiej jeszcze nie doznałem.
Zacisnąłem się mocno na członku szatyna, który po chwili także osiągnął szczyt rozkoszy. Poruszał się jeszcze przez jakiś czas w moim wnętrzu.
Z zachwytem obserwowałem jak powoli się uspokaja.
– Kocham cię… – wyrwało mi się i zaraz otworzyłem szerzej oczy ze strachu.
Patryk wpatrzył się we mnie ze zdziwieniem, mając jeszcze przyśpieszony oddech po orgazmie.
– Ja… Przepraszam… – wydukałem, bojąc się, że za chwilę ucieknie, albo mnie opieprzy. On jednak wygiął usta w słaby uśmiech i powoli przesunął wargami po mojej klatce piersiowej.
– To ja przepraszam, bo nie mogę odpowiedzieć – wyszeptał. – Poczekasz na mnie?
Wpatrywałem się w niego dłuższą chwilę, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości jego słów. Wydawały mi się nierealne. W końcu jednak uśmiechnąłem się z lekkością w sercu.
– Poczekam.

18 października 2016

Wiersz "Jesteś zbyt"

Twoje włosy są zbyt;
miękkie, lśniące, przyciągające.
Zetnę je więc i zachowam w pudełku.
Ogólnie cały jesteś zbyt…

12 października 2016

[15] Gonitwa


                „Jedziemy w teren?” Słowa Patryka dźwięczały mi w głowie podczas obrządków. Tak naprawdę nie pamiętałem, kiedy ostatni raz pojechałem gdzieś konno. Zawsze uwielbiałem wolność, którą mógł mi zapewnić wypad na łąki czy do lasu. Ostatnio jednak nawet o tym nie myślałem. Z początku obawiałem się Sarnada, a na innych koniach już nie jeździłem. Teraz jednak ufałem ogierowi. Już nie raz pokazał mi, że nawet jeśli wywinie coś głupiego, to nie zwieje ode mnie, tylko poczeka spokojnie aż się pozbieram. Tak było po moim pierwszym upadku z niego i na zawodach, gdy puściłem go wolno, biegnąc do Patryka. Nie uciekł też wtedy, gdy szarpałem się z szatynem o szlauch.
                Zerknąłem na komórkę, sprawdzając która jest godzina. Za pół godziny – o jedenastej – mieliśmy zacząć trening, a ja nadal nie skończyłem swojej roboty. Patryk dzisiaj pomagał trenerowi w oczyszczaniu toru, więc musiałem sam uporać się z boksami.
                Otarłem dłonią czoło i spojrzałem na ostatnie dziesięć boksów. Już zapomniałam jak to jest robić wszystko samemu. Nie wyobrażam sobie co zrobię, gdy Patryk wyjedzie. Na razie miałem cichą nadzieję, że zdołam go tu zatrzymać. Sam przecież mówił, że nie ma do czego wracać… Może będę mógł sprawić, by tu został…?
                Prychnąłem na własne myśli i wróciłem do zbierania łajna. Taczka była już pełna i musiałem ją wywieźć. Ale może jeszcze jeden boks udałoby się sprzątnąć? Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową.
                Weź się chłopie w garść i do roboty, pomyślałem, zdegustowany swoim zachowaniem.
***
             
                Była trzynasta, gdy spotkaliśmy się wszyscy na obiedzie. Jazdy oczywiście nie zdążyliśmy zrobić na czas i tak naprawdę nikomu nie chciało się wychodzić na pełne słońce, które dziś dawało się we znaki.
                Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść przygotowany przez Dagmarę obiad. Był idealny na tę porę roku. Ziemniaki, jajka sadzone i maślanka – niestety kupna, ale nadal pyszna.
                – I jak, dużo jeszcze macie roboty? – zapytałem mężczyzn.
                – Dopiero połowę zrobiliśmy – odpowiedział Patryk, zerkając na mnie znad talerza. – Masakra ile kretowisk. A my po tym jeździliśmy. – Skrzywił się.
                – Dopóki tego nie zrobimy, będzie trzeba się wstrzymać z jazdami po torze – stwierdził trener. – Trochę to zaniedbaliśmy.
                Trochę to mało powiedziane, pomyślałem. Już nie raz zakopywałem największe dziury i wyrzucałem kamienie, ale nie dawałem rady zrobić tego porządnie, gdy co chwila ktoś mnie wołał.
                – To co, wieczorem teren? Namyśliłeś się? – zapytał chłopak z szerokim uśmiechem.
                – O! Ja też chcę! – zawołała Magda, od razu nastawiając uszu.
                Tomasz spojrzał na nas z namysłem i uśmiechnął się lekko.
                – No jeźdźcie, jedźcie. Przynajmniej pozbędziemy się was na trochę z domu – zaśmiał się ciepło. Zauważyłem też, że Dagmara wzniosła oczy ku niebu i pokręciła głową.
                – No to postanowione. – Patryk wyprostował się i spojrzał na mnie i dziewczynę. – Chyba wiadome kto na kim jedzie, nie?
                – Raczej – prychnąłem.
***

Po obiedzie wybyłem do swojego pokoju, by przebrać się w zwykłe ubrania. Do tej pory miałem na sobie robocze i czułem się w nich brudny. Szczególnie, że słońce grzało niemiłosiernie i nie było fajnie chodzić w ciemnej bluzie i spodniach, gdy temperatura na dworze wynosiła ponad trzydzieści stopni.
Właśnie ściągnąłem z siebie ubrania i byłem w samych majtkach, gdy do pokoju wszedł Patryk. Zerknąłem na niego krótko i przeniosłem wzrok na szafę, nie wiedząc co na siebie włożyć.
– Puka się – mruknąłem.
– Jak się puka to się zamyka – prychnął i stanął za mną. Objął mnie ramionami i oparł się o moje barki. – Co robisz?
– Jestem ślepy, czy ja nie mam żadnej bluzki? – zapytałem, gapiąc się wciąż na otwartą szafę. Miałem w niej tylko strój dżokejski, bryczesy i bieliznę. Ten upał na mnie źle działał, bo nawet nie spostrzegłem, że wszystkie moje ubrania wylądowały w koszu do prania, który stał w rogu mojego pokoju.
– Nie jesteś ślepy. Raczej niechlujny – stwierdził Patryk, śmiejąc się cicho tuż przy moim uchu. – Kiedy ostatni raz robiłeś pranie?
– Nie pamiętam… – Skrzywiłem się.
– To czas najwyższy.
Przetarłem twarz dłońmi i westchnąłem. Matko. Nienawidzę tego. Mógłbym płacić komuś za robienie prania. Ta czynność zajmowała mi zawsze tyle czasu, że odkładałem ją na później, gdy tylko się dało. Teraz jednak przesadziłem.
– Pożyczyć ci jakieś ubrania? – zapytał i przesunął dłońmi po moich ramionach. Czułem przyjemne ciarki, gdy to robił. – Choć moim zdaniem mógłbyś tak chodzić.
Odwróciłem się do niego i uśmiechnąłem lekko. Nie mogłem się skupić, gdy był tak blisko, do tego z dłońmi na moim ciele. Patrzył na mnie jak zwykle, z pewną dozą uwagi i spokoju. Zupełnie inaczej niż na Adama, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem wyraz jego twarzy, gdy byliśmy sami. Miałem wrażenie, że uspokaja się przy mnie i nawet oddycha głębiej.
– Pożyczysz mi jakąś bluzkę, jak pojedziemy w teren – zdecydowałem i zrobiłem krok w tył, by sięgnąć po moje robocze spodnie. Założyłem je i wyprostowałem się. – A teraz muszę serio zrobić pranie, bo już się nie da tego dłużej unikać.
***

O siedemnastej wyjechaliśmy ze stadniny. Magda na Harfie, Patryk na Gromie, a ja na Sarnadzie. Ruszyliśmy drogą w stronę lasu, gdzie planowaliśmy za jakiś czas zagalopować.
Jadąc za dwójką moich towarzyszy, rozmawiających o czymś żywo, dopadł mnie wisielczy humor. Powoli zaczynam się obawiać, że to wszystko stracę. Że niepotrzebnie przyzwyczajam się do Patryka i Sarnada. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Bez treningów, bez spokojnych wieczorów i szczęścia, które przy nich czuję. Stali się moim światem, rzeczywistością, która w każdej chwili może pęknąć.
Wjechaliśmy między drzewa przy akompaniamencie śmiechów Patryka. Dopiero wtedy się włączyłem, by posłuchać o czym mówią.
– Nigdy nie widziałam go z taką miną. Myślał, że serio mogłabym go zdradzić. Faceci są tacy głupi! – śmiała się Magda, a Patryk jej zawtórował.
– Nie wszyscy, kochana. Jak ty z nim wytrzymujesz? – zapytał szatyn, odchylając się w siodle do tyłu.
– Normalnie – westchnęła. – Do tej pory trafiałam na samych zazdrośników. Nie potrafią zrozumieć jak mogę mieszkać pod jednym dachem z obcymi facetami. – Pokazała palcami cudzysłowie. – Przecież to nic nie znaczy! Sam powiedz, Seba! – Spojrzała na mnie.
– Ale co?
– Myślałeś kiedyś, że mógłbyś ze mną być?
Zrobiłem głupią minę, a Patryk zaczął się śmiać jeszcze głośniej.
– Nie – jęknąłem. Na samą myśl miałem ciarki. – Jesteś dla mnie jak siostra. Wychowaliśmy się razem.
– No właśnie! – krzyknęła, a konie zastrzygły uszami. – To aż nienaturalne.
– A może jemu chodziło o mnie – zauważył Patryk, znów na mnie zerkając z rozbawieniem. Ta rozmowa była absurdalna. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy jak byśmy się zachowywali, gdyby podobała się nam płeć przeciwna. Kto wie, może bym się starał o Magdę.
– Z tobą nie tańczyłam – stwierdziła. – On jest zazdrosny o Sebę. Nie umiem mu wytłumaczyć, że nie ma się o co martwić – jęknęła. – To jest wkurzające. Niby unikamy tego tematu, ale i tak ma o to wąty. Nie jestem ślepa!
– Ślepa nie, ale może za bardzo o tym myślisz, co? – zapytałem. – To zdrowe, że jest zazdrosny. Przynajmniej wiesz, że mu na tobie zależy.
– Właśnie – poparł Patyk. – Z tego, co mówisz, nie przesadza, tylko ty cały czas to rozdmuchujesz.
– Może… – Dziewczyna zasępiła się i pokręciła głową. – Muszę to przemyśleć.
– Na razie daj sobie spokój – powiedziałem. – Kłus?
– Pewnie! – Patryk popędził Groma, a my ruszyliśmy za nim.
Tym razem jechaliśmy w ciszy, rozkoszując się chłodniejszym leśnym powietrzem i zielenią. Uroku trochę odejmowały komary, które co chwilę odganiałem, ale i one przestały przeszkadzać, gdy w końcu zaczęliśmy galopować. Wyszedłem na prowadzenie, by pokierować ich po znanych mi ścieżkach. W ciągu trzynastu lat jeździłem tu niezliczoną ilość razy. Nie było już szans, bym mógł się tu zgubić.
W pewnym momencie Patryk zrównał się ze mną.
– Ścigamy się do tamtego rozwidlenia? – zapytał z szerokim uśmiechem. – Później pojedziemy spowrotem.
– Ok. – Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na odległy zakręt.
– Zakład, że będę pierwszy? – zapytał, wyciągając do mnie rękę. Spojrzałem na niego zaskoczony.
– Co?
– Zakład? – powtórzył. – Kto będzie pierwszy, będzie musiał zrobić coś dla drugiego.
– Ale co? – zapytałem nie rozumiejąc.
– Oj, po prostu się zgódź. – Zaśmiał się. Chwyciłem jego dłoń i skinąłem głową nieprzekonany. Najwyżej się z tego jakoś wymigam… – Na trzy! – zawołał. – Jeden!
– Dwa! – rzuciłem.
– Trzy!
Magda nawet nie zdążyła się zorientować co się dzieje, gdy zostawiliśmy ją w tyle.
Popędziliśmy konie jak najszybciej się dało. W moment osiągnęliśmy pełny cwał, ale na tym nie poprzestaliśmy. Po raz pierwszy miałem frajdę ze ścigania się. Chciałem wygrać. Sarnad przyśpieszył kroku i wyprzedziliśmy o parę metrów Patryka. Jednak widząc przed sobą rozwidlenie, poczułem przyśpieszone bicie serca i wyobraziłem sobie jak Sarnad gwałtownie zatrzymuje się tuż przed nim. To była sekunda zawahania, ale sprawiła, że pociągnąłem za wodze, chcąc by ogier zwolnił i spokojnie pobiegł w prawo. Niestety zanim to się stało, Grom śmignął obok mnie i z całym impetem wleciał w lewy zakręt. Zatrzymałem Sarnada i zakląłem głośno. Jak widać nie pozbyłem się mojego strachu.
– Co się stało!? – zawołał Patryk, gdy oboje znaleźliśmy się spowrotem przy rozwidleniu. – Wygrałbyś!
– Nie wiem… – mruknąłem niezadowolony. Aż cały się trząsłem, gdy podjechał do mnie blisko i nachylił się w moim kierunku.
– Sebastian, ty…
– Czy wyście zwariowali?! – wrzasnęła Magda, dołączając do nas i przerywając szatynowi. – Chcieliście się zabić?! Jeśli tak, to przynajmniej nie przy mnie!
– Przecież nic się nie stało… – zaczął chłopak, ale znowu mu przerwała.
– Nic?! Spójrz na niego! – Wskazała mnie palcem. – Jest blady jak papier!
– Przestań krzyczeć – mruknąłem. – Wracamy do domu – postanowiłem i minąłem ich.
To nie tak, że czułem się teraz zagrożony, czy coś. Ten moment zawahania był chwilą, momentem, który był jak uderzenie otwartą dłonią w twarz. Zabolało i przeszło, zostawiając po sobie wątpliwości. Nigdy nie sądziłem, że będę tak długo odchorowywać jeden głupi upadek z konia, któremu notabene już ufam.
Wróciliśmy w ciszy, a wcześniejsza wesołość minęła jak ręką odjął. Czułem się winny tej sytuacji. W końcu mogłem się nie godzić na ten durny mini wyścig. Odstawiliśmy konie do boksów i z Patrykiem schowaliśmy resztę koni do stajni i nakarmiliśmy je.
Gdy skończyliśmy, była już dwudziesta pierwsza, a słońce pół godziny temu schowało się za horyzontem. Musiałem jeszcze schować pranie, wykąpać się i mogłem kończyć ten dzień w swoim łóżku.
Dopiero po dwudziestej drugiej w nim wylądowałem, ale nie potrafiłem zasnąć. Wierciłem się, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po jakimś czasie nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju w samych spodniach od piżamy. Wszyscy już spali, a ja jak ten debil poszedłem do stajni, lądując po chwili w boksie Sarnada, bo gdzie indziej…?
Zastałem go leżącego na słomie. Gdy mnie zauważył, chciał się podnieść.
– Ciii… – szepnąłem i powstrzymałem go. Stanąłem nad nim i po chwili położyłem się na jego boku. – Spokojnie… – Westchnąłem, wdychając jego zapach i czując ciepło na skórze.
Dlaczego nadal nie mogę mu w pełni zaufać? Dlaczego nie mogę się pogodzić z tym wszystkim jak robiłem to do tej pory?
Przesunąłem dłonią po gniadej sierści, wpatrując się w jego ciemne chrapy. Widziałem cokolwiek tylko dzięki małej lampce, którą zapaliłem przy wejściu stajni. Słyszałem mojego konia i czułem jak unosi mnie wraz z każdym wdechem. Leżał spokojnie, ufnie, po chwili przymykając też oczy. Uśmiechnąłem się, dostrzegając to.
Niestety chwilę później usłyszałem też kroki na korytarzu, a ogier niespokojnie się poruszył.
– Sebastian? – szepnął Patryk.
– Tu jestem – mruknąłem i podniosłem się. – Już idę.
Wychodząc, zamknąłem za sobą boks i stanąłem naprzeciw chłopaka.
– Nie znalazłem cię w pokoju, więc… – zaczął niepewnie.
– Zacząłeś mnie szukać – dokończyłem. – Chodź.
W ciszy wróciliśmy do mojego pokoju i położyliśmy się obok siebie bez słowa. Odetchnąłem cicho, napawając się jego obecnością.
– Przepraszam – wyszeptał, wtulając się w mój bok.
– Za co?
– Gdyby nie ja, to byś nie wrócił do tego… Wiesz. Do wspomnienia upadku.
– Lepiej teraz niż na jakimś wyścigu – prychnąłem.
– Nie lubisz ich.
– Nie. A Wielka Pardubicka będzie ostatnim wyścigiem, na jaki się zgodzę. – Spojrzałem mu w oczy. – Wybacz, ale nie rozumiem tego. Nie mam charakteru dżokeja, choć Tomasz uważa, że się nadaję.
– Bo potrafisz jeździć. – Uśmiechnął się lekko. – I masz dobry kontakt z koniem.
– Ta. Nadaję się najwyżej na luzaka…
– Nieprawda. Nadajesz się na trenera.
Uniosłem brwi zaskoczony. Trener? Coś w tym mogło być. W końcu lubię uczyć dzieciaki. Patrzenie jak idzie im coraz lepiej jest czymś, co dodaje mi wiary w siebie.
– Czemu mnie szukałeś? – zmieniłem temat. Nie chciałem teraz gadać o mnie. Chciałem się wyłączyć.
– Nie umiałem zasnąć – westchnął. – Mam czasem takie chwile, że chcę wybaczyć Adamowi. Wiem, że nie mogę tego zrobić, a jednocześnie… tęsknie za nim. Po prostu.
– To normalne.
Przesunąłem palcami po jego policzku i musnąłem wargami usta chłopaka. Tylko tyle, niczego więcej nie chciałem. Oczywiście pragnąłem go, ale w tym momencie nie było to najważniejsze. Oboje potrzebowaliśmy jedynie kogoś, do kogo mogliśmy się przytulić i porozmawiać.
Jednak on miał inne plany. Wsunął palce w kosmyki moich włosów i przyciągnął do mocnego pocałunku. Stęknąłem nisko, gdy jego język wdarł mi się do ust. Przyjemny prąd przeszył moje ciało.
– Seba – szepnął, odrywając się ode mnie. – Pragnę cię…
Uśmiechnąłem się niepewnie i obróciłem na bok.
– Więc na co czekasz? – mruknąłem, czując jak same te słowa wywołują burze w moim ciele. Przed chwilą nawet o tym nie myślałem, a teraz byłem gotów mu się oddać.
Szatyn pchnął mnie w ramię i zawisł nade mną, patrząc mi głęboko w oczy. Nasze usta się złączyły w powolnej pieszczocie. Ręce zaczęły błądzić po ciele drugiego, rozpalając od środka. Zamruczałem pod nim i rozsunąłem nogi, pozwalając mu położyć się między nimi. Wspaniale było objąć go nogami ze świadomością tego, co nas czeka.
Minęła wieczność zanim Patryk się ode mnie odsunął, by pozbyć się naszych ubrań. Robił to powoli, z uśmiechem na twarzy, co mnie zdecydowanie bawiło i podniecało jednocześnie. Najpierw ściągnął swoją bluzkę, spodnie, by później złapać moją nogę i unieść ją w górę. Wstrzymałem oddech, nie do końca wiedząc do czego zmierza. Zaśmiał się, gdy bez problemu zmusił mnie do zrobienia szpagatu. Moja mina musiała być bezcenna.
– Wiedziałem! – parsknął, nadal się śmiejąc. – Kiedy ty masz czas na rozciąganie?
Z rozbawieniem odepchnąłem go od siebie i ułożyłem nogę w normalnej pozycji.
– Dzieciak – stwierdziłem, też zaczynając się śmiać. Tego się nie spodziewałem. – Kiedy w ogóle zauważyłeś, że jestem rozciągnięty?
– Nawet nie wiem. Po prostu czasem siadasz tak, jak normalny człowiek by nie umiał. – Przekrzywił głowę i jednym mocnym ruchem zsunął ze mnie spodnie od piżamy. Uniosłem nogi, by pomóc mu ją ściągnąć całkiem.
– No to spostrzegawczy jesteś. Zwykle się pilnuję. – Uśmiechnąłem się do niego, gdy spojrzał na moje nagie ciało. Na jego policzkach zagościły rumieńce. Urocze.
– Widać nie przy mnie – mruknął, przesuwając dłońmi po moich nogach. – Po co w ogóle się rozciągasz?
– Nie zawsze miałem co robić wieczorami. – Wzruszyłem ramionami, patrząc na niego z dołu. Bardzo podobało mi się jego chude ciało. – Teraz gramy w karty, a kiedyś ćwiczyłem. Nadal mogę to zrobić tylko dlatego, że rozciągałem się od kilku lat.
– Nie brakuje ci tego?
– Nie bardzo. – Wyciągnąłem ramiona w zapraszającym geście. – No chodź tu…
Zagryzł wargę i zawisł nade mną. Dopiero teraz poczułem lekki strach. Nie wiedziałem jak mu powiedzieć, że nikt wcześniej mnie nie miał. Atmosfera niby była luźna, szczególnie, gdy podstępem i z humorem sprawdził możliwości mojego ciała, ale mimo to stresowałem się. W głowie też kołatały się myśli, czy w ten sposób nie chce zapomnieć o Adamie, jednak ten fakt starałem się odrzucić jak najdalej się da.
                Nie pomogło, gdy zniżył biodra i otarł się o moje krocze. Myśli uciekły w popłochu, a ciało zaczęło samo działać. Przyciągnąłem Patryka do gwałtownego pocałunku, chcąc już kontynuacji, zapomnienia. Powoli zaczynałem płonąć, czując jego skórę tuż przy mojej. Wsunąłem dłoń między nasze ciała i chwyciłem jego twardniejącego penisa. Chłopak stęknął i uniósł biodra w górę, by dać swoim dłoniom możliwość wędrówki po moim ciele, rozpoczynając od szyi, a kończąc także na kroczu. Gdy jego palce zacisnęły się na moim członku, sapnąłem głucho i pogłębiłem pocałunek.
                Nie śpieszyliśmy się. Badaliśmy swoje ciała z dokładnością, jakbyśmy chcieli je zapamiętać. W końcu jednak jego palce zawędrowały na mój pośladek i ścisnęły go. Zadrżałem od tego dotyku. Był zbyt dobry… a może ja zbyt spragniony. W każdym razie wypiąłem się bardziej, nastawiając do jego ręki. Odsunąłem się od jego ust i przymknąłem oczy, mrucząc jednocześnie,  gdy przejechał palcami po rowku.
                – Seba? – wyszeptał, a ja spojrzałem na niego niewyraźnie. Nie potrafiłem się skupić na niczym innym, niż na palcach blisko mojej dziurki.
                Nie wiem co zobaczył w moich źrenicach, ale jego nastawienie zmieniło się diametralnie. Wpił się w moje usta, niemal je miażdżąc. Opadł na mnie całym ciężarem, uniemożliwiając mi pieszczenie go. Wyciągnąłem więc z trudem rękę spomiędzy naszych ciał i objąłem mocno jego kark.
                – Masz coś do nawilżenia? – sapnął, ocierając się penisem o moje jądra i udo.
                – Nnn…
                – Seba. – rzucił ostrzegawczo. To mnie trochę ostudziło.
                – Nie. – Spiąłem się. Byłem taki głupi…
                Zmarszczył brwi, a po chwili wsunął mi dwa palce do ust. Zdziwiłem się, ale nie oponowałem i possałem je przez chwilę. Później opuściły moje usta, by zająć się tyłkiem. Patryk najpierw delikatnie wsunął jeden palec, a ja napiąłem się nieprzyjemnie. To było dziwne, ale i podniecające jednocześnie.
                – Rozluźnij się – szepnął chłopak i wsunął palec głębiej, by po chwili zacząć nim ruszać. Syknąłem, bo nieprzyjemne uczucie się nasiliło. – No, przecież potrafisz.
                – Kurwa, czekaj – warknąłem, łapiąc go za ramię. – To… nowe.
                Patryk znieruchomiał, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
                – Nowe? – powtórzył głupio.
                – No… nigdy nie byłem na dole – wyjaśniłem, czując się coraz gorzej. Wstyd i świadomość tego, że tak łatwo traciłem przy nim kontrolę, uderzyły we mnie całą mocą.
                Patryk zaklął szpetnie, odsuwając się ode mnie. Siedział obok jakieś dwie sekundy, by nagle zerwać się i niemal wybiec z pokoju. Nago. Patrzyłem za nim z otwartymi ustami. Co się właśnie stało? Nie zdążyłem jednak wyjść nawet z otumanienia, bo wrócił z jakąś buteleczką w ręku. Rzucił ją na łóżko i znalazł się w poprzedniej pozycji, zanim w ogóle zdążyłem ogarnąć co się dzieje.
                – Co to jest? – Opadłem na poduszki i podniosłem buteleczkę. No tak, żel intymny. Włącz mózg łajzo, pomyślałem z irytacją na swoją głupotę.
                – Zamknij oczy – poprosił Patryk z uśmiechem.
                – Po co?
                – Zobaczysz. – Przez jakiś czas wpatrywaliśmy się w siebie. Przewrócił oczami. – No dalej. Nie ufasz mi?
                – Jakoś nie bardzo. – Uniosłem brwi, a on parsknął.
                – Psujesz zabawę. Po prostu się rozluźnij. To moja prośba za wygraną – dodał.
                Usta chłopaka kolejny raz wylądowały na moich. Poddawałem się im, czując, że moje podniecenie znów wzrasta. Dłonie Patryka sunęły po mojej klatce piersiowej, zahaczając co chwila o sutki. Dołączyły do nich także usta, pozostawiając moje wargi samotnie. Oddychałem głęboko, czekając na to, co się za chwilę stanie. Pieścił moje ciało powoli, dokładnie, a gdy w końcu dotarł do męskości, byłem już maksymalnie pobudzony. Nagle drgnąłem, gdy jednocześnie jego usta znalazły się na moim penisie, a śliskie palce przy dziurce. Przymknąłem oczy, tak jak prosił, poddając się temu całkowicie. Tym razem palec bez większych przeszkód pokonał zaciśnięte mięśnie i zaczął się poruszać w moim wnętrzu. Nie wiedziałem czy mam się skupić na języku, pieszczącym mojego penisa, czy… och, drugim palcu we mnie.
                Jęknąłem głośno, nie mogąc się już powstrzymać. Krew krążyła mi w żyłach coraz szybciej. Ale to nie był koniec. Po jakimś czasie Patryk trafił w końcu na prostatę, a ja wydarłem się niekontrolowanie, czując nagłą przyjemność. Dziękowałem wszystkim bogom, że sypialnie gospodarzy i Magdy są daleko od naszych. Moje hamulce puszczały, a ja zacząłem falować biodrami. To nie tak, że nie bolało, ale ta niedogodność jakimś cudem jeszcze bardziej mnie nakręcała.
                Chłopak wypuścił mnie z ust, wsunął do mojego wnętrza trzeci palec i pocałował mocno w usta, zaczynając mnie pieprzyć dłonią. Fale rozkoszy rozchodziły się po moim ciele raz za razem, gdy uderzał w najwrażliwszy punkt. Nagle sapnąłem i spuściłem się na nasze brzuchy. Jeszcze parę jęków wydobyło się z moich ust, zanim orgazm mnie nie opuścił. To było zbyt dobre. Czemu wcześniej tego nie spróbowałem?
                Uspokajając się powoli, otworzyłem oczy, by spojrzeć na Patryka. Nie czułem się winny, że to trwało tak krótko. Nie chciałem się hamować, a jego wzrok, w którym dostrzegłem zadowolenie i jakąś dziwną dumę, jeszcze upewnił mnie, że nie mam się o co martwić. Patryk oddychał szybko, a jego penis zapewne domagał się dotyku. Jednak nie nalegał, bym się tym zajął. W ogóle nic nie mówił.
                – Strzep sobie dla mnie – wychrypiałem, dotykając jego policzka.
                Nie musiałem mu dwa razy powtarzać. Patryk zabrał się do roboty, a niedługo później jego nasienie dołączyło do mojego. Z fascynacją obserwowałem jak jego twarz wygląda podczas orgazmu. Był piękny. Idealny.
                Zamruczałem z zadowoleniem. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żebym po zbliżeniu z kimś miał taki… luz. To co teraz czułem… Uch. Nie potrafiłem tego opisać.
                – Jestem pierwszy. – Wyszczerzył zęby, gdy jego oddech w miarę się wyrównał. Nadal górował nade mną.
                – Hm?
                – Pierwszy – powtórzył durnie. Opadł obok mnie na materac i cmoknął mnie w bark.
                Zaśmiałem się, dopiero teraz zdając sobie sprawę o czym mówi.
                – Tak, możesz to sobie zapisać w pamiętniczku jako osiągnięcie życiowe – zadrwiłem.
                Patryk nie przestawał się szczerzyć, co po chwili i mi się udzieliło.