27 listopada 2017

[6] Wróć do domu



Szukając sensu



To nie tak, że moje życie się skończyło. Oczywiście, zerwanie kontaktu z Kamilem bolało. Byliśmy razem prawie pięć lat. Jednak przez większość czasu nasz związek był tylko teorią. Nie przyzwyczailiśmy się do swojej obecności tuż obok. Rozmawialiśmy za to przez komórkę, pisaliśmy. Gdy działo się coś ciekawego, mogliśmy się tym podzielić. Dlatego prawdziwa tęsknota uderzyła mnie dopiero wtedy, gdy mój kolega opowiedział jakiś żart, a do mnie dotarło, że nie mam go już komu powtórzyć.

Zacząłem się bać. Chociaż z a c z ą ł e m to nie jest dobre słowo. Bałem się już wcześniej. Wielu rzeczy. Strach towarzyszył mi przez większość życia. Moja podświadomość dobrze go przede mną ukrywała, a wychodził na powierzchnię w najmniej odpowiednich momentach — kiedy musiałem podejmować decyzje. To prawda, że zachowywałem się irracjonalnie nie chcąc opuścić swojego mieszkania, miasta. Przecież nikt oprócz siostry mnie tu nie trzymał, a i ona tak naprawdę mnie nie potrzebowała. Jednak to tutaj wyrobiłem swoją strefę komfortu, której nie chciałem opuszczać na rzecz innych miejsc, ludzi. Co prawda nowe twarze pojawiały się non stop. Przepływały gdzieś obok i rozpływały w odmętach pamięci. Należały jednak do m o j e g o miejsca. A ja potrzebowałem czuć się pewnie. Nie chciałem zmian. Nigdy nie dane mi było cieszyć się spokojem. Wiele razy traciłem grunt pod nogami; gdy umarli moi rodzice, później dziadkowie, kiedy wywalili mnie ze szkoły, albo zamknęli w więzieniu. To tylko niektóre z przykładów. Miałem już dość wrażeń. Niestety teraz mimo tego, że nadal tkwiłem w owej strefie komfortu, strach zjadał mnie żywcem. Rozpoczął się w momencie, kiedy ostatni raz zamknąłem za sobą mieszkanie Kamila. Niemal sparaliżowany gapiłem się parę chwil na klamkę. Nie wiedziałem czy powinienem chwycić ją znowu, czy wykonać następne kroki, by przypieczętować odejście od chłopaka. Byłem przerażony na samą myśl, że już nigdy go nie zobaczę. Nawet jeśli później chciałbym wrócić, on mi już nie wybaczy. Nie po tym co mu zrobiłem.

Skrzywdziłem Kamila. Świadomość, że wziąłbym go wtedy nawet jeśli stawiałby opór, była nie do zniesienia. Zgwałciłbym go i tylko szczęście w nieszczęściu, że pozwolił mi na wszystko. W trakcie seksu byłem pewien, że czerpie z niego przyjemność, ale gdy zobaczyłem krew na kutasie… Wystraszyłem się. Dostrzegłem co tak naprawdę zrobiłem. W jedną sekundę znienawidziłem się za to i uciekłem jak ostatni tchórz. Jeszcze wiele razy w drodze do domu zatrzymywałem się z chęcią powrotu, ale zbyt mocno się bałem. Wiedziałem, że słowa, które mogę od niego usłyszeć, miałyby moc złamania mnie. Jakaś cząstka instynktu samozachowawczego nie chciała dopuścić do takiej sytuacji.

Brak Kamila oznaczał samotność, od której uciekałem całe życie. Bycie samemu wiązało się z ponownym wyrwaniem się ze strefy komfortu. Przecież zawsze otaczałem się chociaż kilkoma osobami, do których mogłem się zwrócić w razie potrzeby. To było normalne, miałem mentalność osoby pochodzącej ze wsi, czego nie zmieni nawet całe życie spędzone w mieście. Jednak zamiast wyjść do ludzi, poszukać kogoś, kto zapełni dręczącą mnie pustkę, zamknąłem się w domu. Nawet przestałem chodzić na siłownię. Wieczorem, po pracy zaszywałem się w mieszkaniu i piłem więcej niż powinienem. Straciłem sens, który mnie napędzał. Zawsze w mojej głowie był okres czasu wyznaczający cel. Jeszcze tydzień i go zobaczę, jeszcze kilka miesięcy a zda piąty rok, jeszcze trochę, a zamieszkamy razem i wszystko się ułoży. Miałem w głowie wyobrażenie happy end’u. Tak jakby ukończenie przez Kamila studiów miało rozwiązać wszystkie nasze problemy. Łudziłem się, że tak właśnie będzie. I to nas prawdopodobnie zniszczyło. Za późno dotarło do mnie jak ważny dla mnie był. Przecież oprócz niego i siostry nie miałem nikogo. A teraz, gdy potrzebowałem rozmowy, nie mogłem się do nich zwrócić. Mój związek przepadł, a Gośce nie potrafiłem się zwierzyć, przyznać do wszystkiego. Pozostało mi jedynie ukrywanie swojego załamania.

Praca. Dom. Praca. Dom. Nieznośna pustka. Tęsknota i dziwnego rodzaju strach. Z tego teraz się składałem.

***


Moje mieszkanie wyglądało strasznie. Przestałem sprzątać. Dałbym głowę, że wyglądało gorzej niż u Kamila. Dwa razy w ciągu ostatniego miesiąca miałem małe zrywy. Myśli, że trzeba w końcu się ogarnąć i iść dalej. Przecież nikt nie umarł, nic wielkiego się nie stało. Sprzątałem wtedy przestrzeń wokół siebie, wywalałem puszki po piwie, wkładałem naczynia i ubrania do szafek. Ale wystarczyły dwadzieścia cztery godziny, by moja chęć zmian zmieniła się w proch. Zgliszcza, które zalewałem kolejną porcją alkoholu. Dym ze zniszczonej nadziei otumaniał. Trułem się nim jeszcze mocniej.

Tego wieczora, trzy dni po mentalnym pożarze, postanowiłem wyjść z domu. Panicznie potrzebowałem ludzi. Alkoholu i ludzi. Miałem też ochotę na seks, ale o tym starałem się myśleć mniej. Odpowiedzią na te pragnienia był klub gejowski. Pojawiłem się w nim trochę przed północą, usiadłem przy barze i zacząłem wlewać w siebie alkohol. Wyglądałem pewnie jak rasowy pijak, ale i tak po pewnym czasie ktoś się do mnie dosiadł.

— Fabian! Dawno cię nie widziałem na siłce — usłyszałem tuż przy uchu.

Spojrzałem na mężczyznę i niemal zakrztusiłem się piwem. Znałem go. Adama dość często widywałem podczas ćwiczeń. Też miał hopla na tym punkcie. Był trochę mniej umięśniony ode mnie – no dobra, teraz bardziej – i mniej więcej w moim wieku. Czasem rozmawialiśmy, ale niewiele. Nie sądziłem, że może być gejem. Był strasznie towarzyski, rozmawiał z wszystkimi i wiecznie się uśmiechał. Podobał mi się, ale wcześniej nie zwracałem na niego zbytniej uwagi. Miał ciemniejszą karnację, brązowe oczy i swoją zwyczajową brodę, zgoloną na policzkach, a starannie przyciętą przy szczęce. Coś w jego uśmiechu przypomniało mi Piotra. Przez tą myśl moje serce ścisnęło się boleśnie. Czasem przez takie akcje zaczynałem się obawiać, że nigdy nie wyleczę się z mojej pierwszej miłości. Nigdy nie zapomnę i już zawsze będzie to do mnie wracać.

— Cześć — powiedziałem po dłuższej chwili wciąż zaskoczony. — Jesteś gejem?

Mężczyzna zaśmiał się i skinął głową. Pochylił się do mnie wciąż szczerząc zęby. Pachniał mocnymi perfumami.

— Też cię nie rozpoznałem. Fajnie, że się tu spotkaliśmy — wykrzyczał mi do ucha. — Czemu zrezygnowałeś z ćwiczeń?

Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w swoje piwo. Tak naprawdę sam nie wiedziałem dlaczego. Dotychczas siłownia pomagała mi się ogarnąć, zapełnić czas i myśli. Jednak teraz nie wystarczała. Przez ten miesiąc straciłem trochę mięśni i przybrałem tłuszczu. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro tyle piłem. Jeszcze chwila i wyląduję z dużym brzuszkiem na kanapie. Jak typowy budowlaniec, tylko bez żony i dzieci na karku, za to z dużą ilością samotnych nocy.

Czułem na sobie wzrok mężczyzny. Poruszyłem się niepewnie.

— Zatańczysz? — zaproponował. — No chyba, że planujesz się dzisiaj tylko upić, to nie będę przeszkadzał.

— Zawsze mogę to połączyć — powiedziałem szybko.

Nie chciałem stracić okazji i znów zostać sam. Pozwoliłem się wyciągnąć na parkiet. Mężczyzna zdecydowanie był w dobrym humorze, a ja potrzebowałem jego optymizmu. Nigdy nie widziałem go bez uśmiechu. Nawet gdy ćwiczył, nie widać było po nim irytacji czy specyficznego zmęczenia, które pojawiało się na wielu innych twarzach. Nie wiedziałem dlaczego zwrócił uwagę na takiego mruka jak ja. Schlebiało mi to.

Na szczęście nie wypiłem jeszcze tyle, by mieć problemy z koordynacją ruchów. Byłem za to przyjemnie rozluźniony. Czułem na ciele jego dłonie i sam odpowiadałem na dotyk. Nie było szans na rozmowę w takim hałasie. Za to patrzyliśmy sobie w oczy, a mnie po raz kolejny uderzyło jego podobieństwo do Piotra. Czułem się tak, jakbym tracił kontakt z rzeczywistością. Nawet się nie zorientowałem w którym momencie od spojrzeń na nasze usta, przeszliśmy do czynów. Całowaliśmy się namiętnie, pozbawialiśmy się tchu. Ścieraliśmy swoje ciała. Lgnęliśmy do siebie.

Gdy byłem z Kamilem, nie pozwalałem sobie nawet na myślenie o innych facetach. Niby mieliśmy związek otwarty, ale nie potrafiłem z tego korzystać. Zawsze też próbowałem wyrzucać z głowy fakt, że on nie miał oporów. A teraz nic oprócz ciała Adama nie miało znaczenia. Potrzebowałem tego. Już po paru chwilach nabawiłem się porządnej erekcji. Dlatego, gdy mężczyzna odsunął mnie stanowczo, jęknąłem z pretensją. Wbiłem w niego wzrok pełen pragnienia, które tylko jeszcze bardziej się wzmogło, gdy dostrzegłem to samo w jego twarzy. To wszystko działo się tak szybko.

— Chodź — zrozumiałem z ruchu warg.

Pociągnął mnie w stronę wyjścia. Niby byłem podniecony a jednak z każdym krokiem czułem się coraz bardziej podle. Próbowałem zmusić się do wyłączenia myślenia. Chciałem poddać się chwili i zapomnieć. Pozwolić sobie odpłynąć. Potrzebowałem seksu, ale jednocześnie czułem dziwny opór.

— Niestety nie mogę zaprosić cię do siebie — powiedział, gdy wyszliśmy na zewnątrz. — Więc do hotelu czy do ciebie?

Zacisnąłem usta i wbiłem wzrok w ścianę za nim. Cholera. Nie miałem pojęcia co mam teraz zrobić. To byłby prosty układ. Zabrałbym go do mieszkania, dał upust frustracji, a później byśmy się pożegnali. Przecież robiłem to tak wiele razy przed Kamilem. Zanim nie poznałem co znaczy kochać się z kimś, kto odwzajemnia moje uczucia.

— Jak nie masz kasy na hotel to mogę…

— Nie o to chodzi — przerwałem mu szybko. — Po prostu niedawno zakończyłem związek i nie jestem pewien czy to dobry pomysł — przyznałem szczerze. — Przepraszam…

Mężczyzna spoglądał na mnie zdziwiony, ale zaraz na jego twarzy dostrzegłem zrozumienie. Rozluźnił się i posłał mi lekki uśmiech.

— Dlatego przestałeś przychodzić na siłownię?

Kiwnąłem głową i zrobiłem krok w tył. Staliśmy dość blisko siebie, a pomimo tego jak reagowało moje ciało, czułem się niezręcznie. Mężczyzna przeczesał włosy dłonią i rozejrzał się po pustej ulicy.

— Przepraszam — powtórzyłem. — Myślałem… Że tego chcę.

— Nie ma sprawy, Fabian. Ale trochę to już trwa, co? Kiedy zerwałeś? Miesiąc temu?

— Skąd wiesz?

— Bo cię obserwowałem.

Zamrugałem zdziwiony. Nie powiem, że nie poczułem się zagrożony. Co to znaczy, że mnie obserwował? Miałem nadzieję, że nie nabawiłem się jakiegoś stalkera czy coś w ten deseń…

— Na siłowni — wyjaśnił rozbawiony moją miną. — Nie mów, że nie zauważyłeś. W sumie powinno mi to schlebiać. To znaczy, że dość dobrze ukrywam swoje zainteresowania.

— Gapiłeś się na mnie na siłowni?

— Jak widać zaledwie zerkałem — zaśmiał się radośnie. — Gdybym wiedział, że gramy w tej samej drużynie już dawno bym do ciebie zagadał na poważnie.

Gapiłem się na niego chwilę zanim dotarło do mnie znaczenie tych słów.

— Podobam ci się…

— Nietrudno było zauważyć. Zastanawiam się też dlaczego ci umknęła moja orientacja. Wszyscy o niej wiedzą.

— Yyy… — zaciąłem się niepewny co powiedzieć.

Podejrzewałem, że po prostu według mnie zachowywał się normalnie. Nie zwracałem uwagi będąc skupionym na ćwiczeniach. No i nie słuchałem plotek. Skąd miałbym więc wiedzieć.

— To kim był ten szczęściarz? – zapytał nagle.

— Co?

— Twój były.

Skrzywiłem się nieznacznie. Może i wyglądał podobnie do mojej pierwszej miłości, ale z pewnością się tak nie zachowywał.

— Jak nie chcesz to nie mów. Przejdziemy się?

***


— A Maciek wtedy wpadł na pomysł, że wyciągnie farbki i namaluje mnóstwo kwiatów na ścianie… — paplał Adam.

Siedzieliśmy na ławce przy ratuszu. Opowiadał mi o swoim rodzeństwie. A miał o czym. Jego rodzina liczyła jedenaście osób. Matka, ojczym, on i ośmioro rodzeństwa. Był z nich najstarszy i jako jedyny miał innego ojca – który rozwiódł się z jego mamą i odszedł, gdy Adam miał siedem lat. Od tamtej pory nie miał z nim kontaktu. Jego rodzicielka po dwóch latach ponownie wyszła za mąż i dopiero wtedy pojawiło się rodzeństwo.

— Uwielbiam ich! — zaśmiał się radośnie. — To najlepsze co mnie w życiu spotkało. Wiesz, że Klara…

Przyjemnie było go słuchać. Jego entuzjazm zarażał. Sam śmiałem się z jego historii i było to miłą odmianą od letargu, w który ostatnimi czasu popadałem. Niestety w pewnym momencie zreflektował się i też zadał pytanie.

— A twoi rodzice? Jacy są? I masz rodzeństwo?

Patrzyłem na niego przez chwilę, nie wiedząc co odpowiedzieć. Prawdziwy ból po stracie już dawno stał się jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem. Teraz czułem… dyskomfort. Po prostu.

— Mam starszą siostrę — wyznałem.

— Jaka jest?

— Odpowiedzialna — parsknąłem. — Jest mi najbliższą osobą. Nie mam nikogo innego.

Adam spojrzał na mnie czujniej.

— Mam nie pytać?

— Moi rodzice zmarli jak byłem mały. Wychowywali mnie dziadkowie, ale i na nich przyszedł czas.

Wzruszyłem ramionami udając, że to nie ma już znaczenia. Chciałbym, żeby tak było. Nadal tęskniłem za dniami, kiedy czułem tą specyficzną lekkość. Szczególnie teraz. Żadnych zmartwień, akceptacja, pewność, że życie ma sens. Moi rodzice nie żyli, ale przecież nie mogliśmy z Gośką rozpaczać wiecznie. Nadeszły i dobre dni. Szkoda tylko, że tak szybko się skończyły. Po śmierci dziadków już nigdy nie czułem się tak bezpiecznie.

— Przykro mi — usłyszałem.

Spojrzałem na Adama i posłałem mu wymuszony uśmiech.

— Sporo przeżyłeś, co? — bardziej stwierdził niż zapytał.

Kiwnąłem głową na potwierdzenie. Wszystkie wspomnienia powoli zaczęły wracać. Układać się w jeden ciąg, pasmo nieszczęść, które wciąż i wciąż pojawiały się na mojej drodze. Czy to się kiedykolwiek skończy? Wątpiłem. Nauczyłem się już, że może być tylko gorzej. Żadnej nadziei. Nigdy. Tylko małe chwile szczęścia, które mogłem przyjąć. Krótkie złudzenia, którymi miałem się karmić i dzięki którym jeszcze żyłem.

— Byłem w więzieniu — wypaliłem nie wiedzieć po co.

Być może chciałem sprawdzić reakcję Adama. Odstraszyć go. Chyba. Mężczyzna milczał a ja nie mogłem na niego spojrzeć. Gapiłem się na swoje ręce pragnąc zniknąć.

— Wybacz — wymamrotałem. — Tylko ci zepsuję humor, nie jestem teraz dobrym towarzyszem do rozmów.

— Ja o tym zdecyduję — powiedział poważnie. — Dlaczego trafiłeś do więzienia?

— A co jeśli kogoś zabiłem?

Spojrzałem na niego. Poruszył się nieco niepewnie.

— Mam nadzieję, że miałeś powód… — zaczął dość cicho.

Parsknąłem śmiechem w którym próżno było szukać radości.

— Wsadzili mnie za włamanie i… Cóż. W resztę zostałem wrobiony.

Wyprostowałem się na ławce i wpatrzyłem w oświetlony ratusz przed sobą. Obok niego znajdował się pomnik. Przez chwilę zastanawiałem się co na jego temat powiedziałby Kamil. O nic nieznaczącej dla mnie rzeźbie potrafił rozmawiać godzinami.

— Gdy byłem w więzieniu mój — urwałem nie za bardzo wiedząc jak go nazwać — przyjaciel…

— Byłeś z nim?

— Nie. Miał narzeczoną. Zabił się, gdy siedziałem w więzieniu. Nikt nie zauważył depresji czy cokolwiek to było… Próżno w moim życiu szukać szczęśliwych opowieści.

— Nieprawda.

Uniosłem brwi, gdy Adam uśmiechnął się do mnie.

— Jeszcze miesiąc temu byłeś szczęśliwy. Widziałem to. Teraz jest gorszy okres. To normalne. Nic innego nie możemy dostać od życia. Zawsze są dobre i złe chwile.

— Mam wrażenie, że tych złych jest o wiele więcej.

— Nawet jeśli to już od ciebie zależy na czym się skupiasz.

— Pieprzenie — prychnąłem krzywiąc się.

Wzruszył ramionami i wpatrzył w zegar. Też tam spojrzałem i nagle do mnie dotarło, że jutro nie mam dnia wolnego. Wcześniej zupełnie mnie to nie obchodziło, ale widocznie wróciło opamiętanie. Nie mogłem stracić pracy.

— Cholera, muszę iść — wymamrotałem. — Jutro mam robotę.

— Gdzie pracujesz?

— Na budowie. A ty?

— Jestem elektrykiem. Ale mam po 12 godzin na zmiany, więc jutro wolne. Mogę cię odprowadzić?

— Jak chcesz…

Niemal przez całą drogę szliśmy w ciszy i o dziwo nie czułem się niekomfortowo. Adam pogwizdywał jakąś melodię. Cieszyłem się, że nie muszę iść sam. Te miasto zasypiało w nocy. Ruch uliczny ustawał, ludzie zamykali się w domach. Raz na jakiś czas można było spotkać jakąś samotną duszę albo pijaka, ale nic więcej. Miało się wrażenie, że miasto wymarło.

W końcu dotarliśmy pod mój blok. Przystanęliśmy przy drzwiach do klatki.

— Możemy się spotkać w najbliższym czasie? — zapytał.

— Chyba tak…

— Dasz mi swój numer?

Kiwnąłem głową. Zapisaliśmy swoje kontakty w telefonach. Spojrzałem na niego z dziwnym uczuciem, że nie chcę znów zostać sam. Bałem się odejść. Jakby ta rozmowa i ten mężczyzna mogły być tylko moim przewidzeniem. Naprawdę czułem się przy nim lepiej.

— Wiesz… — zaczął niepewnie i zrobił krok w moją stronę. — Lepiej wyglądasz jak jesteś zadowolony.

Czułem jego zapach i widziałem oczy utkwione w moich. Wciągnąłem głębiej powietrze. Chciałem do niego przylgnąć. Sprawiał wrażenie kogoś, kto potrafi rozwiązać wszystkie problemy. To głupie, ale w tamtym momencie było to dla mnie ważne.

— Jak każdy — palnąłem.

Adam uśmiechnął się i dotknął mojego ramienia. Przesunął palcami w górę aż na szyję. Nie widząc protestu przybliżył się do mnie i złączył nasze usta. To było zupełnie inne niż te pełne pośpiechu i gwałtowności pocałunki na parkiecie. Próżno szukać w tym uczucia, jakiego doświadczałem z Kamilem, ale mimo to z przyjemnością się temu poddałem. Wiedziałem, że jest to wszystko, co mogę dostać od ledwo znanej mi osoby. Teraz, w tym przypadku, mogłem na to przystać.

Zaprosiłem Adama do mieszkania. Niewiele mówiliśmy. Zdążyłem zrobić tylko porządek na swoim łóżku, a mężczyzna pchnął mnie na nie, przygniótł swoim ciałem i zaczął głęboko całować. Cieszyłem się, że z niczym się nie spieszył, bo dałbym głowę, że uciekłbym spod niego. To, że pozwalałem dominować Kamilowi, było jednak czymś innym, niż pozwolenie na dostęp do swojego ciała komuś obcemu. Bałem się, ale mężczyzna doskonale to wyczuł i w momentach, w których się spinałem, dawał mi czas. Obaj nie chcieliśmy robić nic na szybko.

— Ale to nie jest twój pierwszy raz na dole? — zapytał mnie, gdy spiąłem się zbyt mocno na dotyk na pośladkach.

— Nie. Po prostu miałem pewne… nieprzyjemności.

Kiwnął głową i wziął mnie w usta. Jęknąłem przeciągle. Miałem wrażenie, że zaraz odpłynę. Zdecydowane ruchy mężczyzny upewniały mnie, że nie mam się czego obawiać. Poświęcił mi sporo uwagi zanim się we mnie wsunął.

— Jesteś niesamowity — szeptał.

Nie wierzyłem w żadne jego słowo. Zgodziłem się na to zbliżenie i czerpałem z niego ile tylko mogłem. Dobrze było uprawiać seks. Niestety nie można go porównać z kochaniem. Nie tego jednak oczekiwałem.

Orgazm był cudowny i uwalniający. Ale gdy tylko się skończył, a Adam położył się obok, przyszły wyrzuty sumienia. Ganiłem się za nie. Niestety były silniejsze od rozumu.

— Na którą masz do pracy? — zapytał masując moją pierś.

— Ósma.

— A wiec trzy godziny snu…

Kiwnąłem głową i spojrzałem na niego uważniej.

— Zostaniesz?

Adam uśmiechnął się bokiem ust i cmoknął mnie w szyję.

— Tak.

Zostawał za każdym razem.






20 listopada 2017

[5] Wróć do domu


Patrząc na prawdę


Siedzimy na moim łóżku. Razem z Fabianem patrzymy wszędzie, byle nie na siebie. Tak długo unikaliśmy poważnych rozmów, że teraz nie mamy pojęcia jak zacząć. Nie wiem czy potrafimy na spokojnie do wszystkiego podejść. Nasz związek opiera się na zapominaniu. Wybaczamy swoje potknięcia i idziemy dalej. A przynajmniej próbujemy. Teraz skończyło się udawanie, że wszystko jest w porządku. Obaj wiemy, że nie ma najmniejszego sensu uciekać przed problemami. Już dawno wygrały ten wyścig.

Pół godziny temu jedliśmy śniadanie, które Fabian przygotował. Wczoraj musiał zrobić zakupy, bo nie przypominam sobie, żebym miał w lodówce jajka oraz parę innych użytych produktów. To miłe. Wiedział, że będę miał pustki w lodówce i jeszcze zanim po mnie przyjechał na zajęcia, zrobił zakupy.

Zerkam na mężczyznę. Kolejny raz uderza mnie skala jego zmian. Tym razem nie jest jednak pozytywna. Oczy ma lekko podkrążone, ciało szczuplejsze, skórę poszarzałą. Ogólnie sprawia wrażenie osoby zmęczonej życiem.

— Czemu schudłeś? — pytam niemal szeptem. Dziwnie przerywać panującą wokół nas ciszę.

Fabian patrzy na mnie bez wyrazu. Wzrusza ramionami.

— Nie mogłem spać i jeść. Do tego w robocie było ciężej. Wiele rzeczy się złożyło.

— Przestałeś ćwiczyć?

— Nie. Ale zamiast trenować mięśnie to je spalałem.

— Czemu?

Wzdycha z wyraźną irytacją. Przeczesuje włosy i siada tak, by mi bez problemu patrzeć w twarz. Wygląda na bardziej zdeterminowanego niż jeszcze chwilę wcześniej.

— O tym chcemy rozmawiać? — pyta z nieukrywanym wyrzutem. — Nie odzywałeś się przez miesiąc! Jak mogłem się nie stresować?

— To czemu nie przyjechałeś?

— Miałem zapieprz w robocie. Dopiero teraz mogłem sobie pozwolić na wolne… A nawet musiałem. Coś ty sobie myślał biorąc jakieś świństwa w trakcie zajęć?!

Zaciskam usta i odwracam głowę. Wczoraj mnie poniosło. Mogłem naprawdę wiele stracić przez ten wygłup. Cieszę się z interwencji Przemka, a mimo to boli mnie, że Fabian przyjechał dopiero wtedy, gdy to on do niego zadzwonił. Ja nie raz prosiłem, by mnie odwiedził. Raz na pół roku robił to dla świętego spokoju, ale i tak miałem wrażenie, że nie jest mu to na rękę.

— Nie rozumiem — jęczę zaciskając dłonie na kolanach.

— Czego?

— Dlaczego nie chcesz tu ze mną być…

— Rozmawialiśmy już o tym setki razy. Co jeszcze mam powiedzieć?

— Nie wiem… Coś, co brzmiałoby sensownie. Jestem tym zmęczony. Wszystko co mówisz to wymówki wypowiedziane tylko po to, żeby zmydlić mi oczy. Nie wiem czy będę chciał zamieszkać u ciebie po studiach. A jeśli wybiorę pracę choćby tutaj, w tym mieście? Nadal będziemy w związku na odległość?

— Masz wybór, Kamil. Do niczego cię nie zmuszam.

— To żaden wybór! Chcę z tobą być, ale dlaczego mam się zgadzać wyłącznie na twoje warunki!? Nie możemy wypracować jakiegoś kompromisu? Czemu jesteś aż tak uparty!? O co w tym wszystkim chodzi?

Mężczyzna oddycha głębiej. Przez jego twarz przebiega cień niepewności.

— Okej… Zacznijmy może od początku — zaczyna. Chwyta mnie za rękę i nerwowo bawi się moimi palcami. — Powiem ci jak to wszystko wygląda z mojej perspektywy, a ty później powiesz swoją… Nie denerwuj się tylko. Zawsze chciałem dobrze. — Patrzy chwilę na moją twarz, doszukując się jakiejś reakcji, po czym kontynuuje: — Jak poszedłeś na studia byłem pewien, że się mną znudzisz. Znajdziesz sobie kogoś i z nim zostaniesz. Michał był jak spełnienie moich najgorszych myśli. To wtedy rozważałem przeprowadzkę… Ale jak wiesz, praca, siostra i moje obawy przed kolejnym poznawaniem okolicy, gdy już w swojej czułem się dobrze, wszystko utrudniały. Wtedy też udowodniłeś, że nadal chcesz mnie, nie jego. Pamiętasz naszą kłótnię? Byłem zdziwiony, o ile to dobre słowo. Byłem też przekonany, że poradzimy sobie z tym wszystkim. Po roku już wiedziałem, że się męczysz. Nam obu brakowało bliskości, a ty nie miałeś nikogo przy sobie… Wpadłem na głupi pomysł, żeby cię sprawdzić.

— Dlatego chciałeś otwartego związku? — pytam z niedowierzaniem.

— Tak. Bałem się też, że w końcu nie wytrzymasz i sam pójdziesz swoją drogą.

— Nie jestem jakimś napaleńcem! Potrafię się powstrzymać, Fabian — warczę. — Dlaczego myślisz o mnie tak źle? Byłeś moim pierwszym, nikogo więcej nie miałem!

— Myślałem, że będziesz chciał sprawdzić jak to jest z innymi…

— Bzdura! — Wyszarpuję dłoń z jego uścisku. Prawda jest taka, że pierwszy raz przespałem się z Michałem tylko dlatego, że byłem wściekły na Fabiana. To było zaraz po tym jak zdecydowaliśmy się na związek otwarty. Byłem zły, że wolał zaproponować to, niż zamieszkać ze mną. Jednocześnie nie chciałem wywierać na nim presji. Dlatego się zgodziłem. — Nie zwalaj swoich obaw na mnie. Nie mam z tym nic wspólnego. Nie dałem ci powodów, żebyś musiał się martwić.

— Nie dałeś — przytakuje. — Ale i tak się tego bałem…

— Czemu nigdy mi o tym nie powiedziałeś?

Wzrusza ramionami i odwraca twarz. Znów się zamyka, oddala ode mnie.

— Co było dalej? — zachęcam. Wiem, że i tak nie odpowie na tamto pytanie. Szczerze powiedziawszy powoli mam to gdzieś. Sam się o to prosi.

— Zgodziłeś się na ten układ i po pewnym czasie się zorientowałem, że z nim sypiasz… Byłem wkurzony jak nigdy. Ale nie mogłem mieć do ciebie pretensji.

Spuszczam głowę ze zrezygnowaniem. Nie ma sensu pytać dlaczego nie zerwał naszej umowy. Dlaczego nie przerwał tej szopki. Jedyne co mogłem teraz zrobić, to w milczeniu słuchać dalej. Fabian mówił z trudem, jakby coś w jego gardle blokowało słowa.

— W pierwszych latach częściej do ciebie wpadałem. Raz zastałem go u ciebie w mieszkaniu. To od tamtej pory nie chciałem przyjeżdżać. Nie chciałem widzieć go na oczy. Nie chciałem dowodów, że masz przy sobie kogoś, kto jest ci coraz bliższy, podczas gdy my się oddalaliśmy… — urywa nagle. — Prawie pięć lat. Nigdy nie byłem i chyba nigdy nie będę pewien czy jestem dla ciebie odpowiedni… W pewnym momencie zdecydowałem, że nie będę ingerował w twoje życie. Jeśli zechcesz ze mną być, ok. Ale jeśli nie… zostawię ci wolną drogę.

Nie wiem co odpowiedzieć. Nie sądziłem, że jest mnie aż tak bardzo niepewny. Zawsze musiałem mu udowadniać, że chcę naszego związku. Teraz czuję niechęć. Wiem, że mi nie ufa. Nigdy nie mówił mi o swoich obawach. Ukrywał je. Bił się z myślami, podczas gdy ja się dobrze bawiłem. Teoretycznie. Tak naprawdę i mnie to wszystko męczyło. Tylko nie byłem pewien co było przyczyną.

— Wychodzę na strasznego egoistę — zauważam. — Sypiałeś z kimś, kiedy ja pieprzyłem się z kim popadnie?

Mężczyzna krzywi się i kręci głową przecząco.

— Nikogo? Przez te pięć lat? — dopytuję. Chcę uzyskać odpowiedź słowną.

— Nie, Kamil.

— Kurwa, to dlaczego mnie na to pozwoliłeś?! — wybucham. Czuję się jak śmieć. Mam wyrzuty sumienia i świadomość, że Fabian cały czas podkładał się na baty, a ja tego nie widziałem. Nie chciałem widzieć. — Nie raz się zastanawiałem dlaczego nie powiesz czego ty oczekujesz! Zawsze było tylko to, czego ja chcę, co ja zdecyduję. Zwalałeś na mnie całą odpowiedzialność!

Zaciskam usta i wbijam w niego wściekły wzrok. Irytacja miesza się z uczuciem zniechęcenia. Mam dość. Nie chcę takiego związku, uświadamiam sobie. Nie chcę, by poświęcał się dla mnie w taki sposób. Łatwiej jest mu pozwolić, bym się z kimś pieprzył, niż przezwyciężyć lęk przed nowością. Naprawdę jestem mniej ważny od mieszkania? Przecież miasta tak wiele się nie różnią. Bez problemu mógłby odwiedzać Gośkę. Znalazłby pracę choćby i na mojej uczelni. Przy rzeźbach zawsze potrzeba silnych osób. Wystarczyłoby, żeby mnie posłuchał naprawdę. Zastanowił się. Kiedyś, gdy zaproponowałem mu owy pomysł, wyśmiał mnie. Nie wierzył, że mówię poważnie. Przypominają mi się słowa Michała, że ani to pieprzenie ani rozmowa. Miał rację. Kocham Fabiana… Ale czy nasz związek jest wart udręki? Nie taki jest przecież cel, a ten stan trwa już zbyt długo. I nie sądzę, żeby skończenie moich studiów coś zmieniło. Nie rozumiem. Niby jest okej, ale jednak dzieje się coś, czego nawet nie mogę nazwać. Coś nas niszczy. A ja mogę tylko bezradnie się przyglądać.

— Domyślałem się, że nie spałeś z nikim innym — mówię, patrząc mu w oczy poważnie. Widzę w nich smutek, który jest odbiciem mojego. — Odpychałem tą świadomość za każdym razem. Nie chciałem jej. Ale była. Wiedziałem, że nie jestem w porządku wobec ciebie. Czasem mnie to nawet cieszyło. — Zaciskam usta i odwracam twarz. — To nie ma sensu…

— Jeszcze parę miesięcy… — zaczyna mężczyzna i milknie, gdy zrywam się z miejsca.

— Nieprawda! Ty nigdy się nie zmienisz! I ja też!

— Nie chcę żebyś się zmieniał. — mówi niemal kurcząc się w sobie. — Chcę cię tylko w domu…

— Nie zamieszkam z tobą po magisterce — mówię tak spokojnym głosem na jaki w tej chwili mnie stać. — Nie w tym mieszkaniu, które masz teraz. Ty możesz znaleźć pracę wszędzie. Obojętnie gdzie wyjedziesz. I nie wmówisz mi, że jest inaczej. Ja zamierzam dopiero szukać swojego miejsca. Będziesz w stanie mi towarzyszyć?

Jego milczenie przedłuża się z minuty do wieczności. Jestem bezradny.

— Dobrze — mamroczę czując coraz większy ciężar na sercu. — Więc lepiej zakończmy to teraz… Nie ma sensu czekać i tylko ranić siebie nawzajem. Jeśli i tak nie mamy przyszłości…

— Kamil, to nie jest takie proste — przerywa mi.

— Owszem, jest. Chcę zwiedzać. Odkrywać. Imprezować z przyjaciółmi. Chcę móc porozmawiać z kimś o sztuce. O tym co robię, co tworzę — specjalnie przesadzam, żeby mu dopiec. Tak naprawdę nigdy nie wymagałem od niego wiedzy, jakichś górnolotnych rozmów. Chcę po prostu, żeby przy mnie był. — Z tobą nie mogę ani porozmawiać, ani… Ile razy się widzimy? Raz na miesiąc? Rzadziej? Nawet seksu z tobą nie mam!

Milknę, gdy zrywa się na równe nogi. Wygląda niczym zranione zwierze. Strach powoli zmienia się w agresję. Podchodzi do mnie i boleśnie chwyta za ramię drżącą dłonią. Jestem w szoku, że doprowadziłem go do takiego stanu pustymi słowami. Nie oponuję, gdy szarpie mną mocno.

— Może i nie mamy najlepszego związku, ale nie pozwolę ci sprowadzać go do tak błahych rzeczy — cedzi przez zęby.

— Błahych? — Unoszę brwi, jak głupiec chcąc go sprowokować jeszcze bardziej. Wycisnąć każdą emocje. Zmusić, żeby o mnie zawalczył. — Zadurzyłem się kiedyś w tobie jako szczeniak. Byłeś taki dorosły… Imponowałeś mi. A teraz stoisz w miejscu. Nie zamierzam skończyć jak ty…

Nie wiem co dostrzegam w jego twarzy. Odpycha mnie gwałtownie.

— Jeśli tak chcesz, dobrze — mówi stłumionym głosem. — Żegnaj.

Otwieram szeroko oczy. Nie takiej reakcji oczekiwałem. Całe moje ciało sprzeciwia się temu, czego doświadcza. Niewiele myśląc — ba, wcale nie myśląc — chwytam go za ramię, w momencie gdy odwraca się ode mnie z zamiarem odejścia. Nie wyrywa się tylko patrzy na mnie z irytacją i zaskoczeniem. Nie mam pojęcia co powiedzieć. Powinienem dać mu odejść. Tak byłoby lepiej. Przecież on się poddał… Po pięciu latach… Po paru złośliwie wypowiedzianych zdaniach. Puszczam go zdezorientowany i robię krok w tył.

— Nie rozumiem cię, Kamil — mówi wpatrując się we mnie, jakby chciał przewiercić na wylot, zajrzeć do mózgu i wydobyć odpowiednie informacje. — Totalnie nie rozumiem. Myślałem, że jesteś mądrym chłopakiem. — Znów się zbliża. Popycha mnie na ścianę. — Ale ty najpierw chcesz, żebym dał ci spokój, a później oczekujesz, że będę za tobą latał. Zdecyduj się w końcu. Nie siedzę w twojej głowie…

Jest tak blisko. Czuję jego zapach. Oddech na swojej skórze. Chcę go dotknąć i naprawdę ciężko jest mi się powstrzymać. Wiem, że to tylko wszystko skomplikuje.

— Czemu nigdy mi nie zabroniłeś spotykać się z Michałem? — szepczę drżącym głosem. — Czemu o mnie nie zawalczyłeś?

— Nie chciałeś tego — stwierdza kładąc mi dłoń na policzku. Nie ma w tym jednak czułości. — Straciłbym cię prędzej, gdybym coś chciał wymusić… Myślałem, że wszystko się jakoś ułoży, jeśli pozwolę ci decydować samemu. Miałem przynajmniej nadzieję. Ale nie we wszystkim potrafiłem się ugiąć. Mój dom jest jedną z nielicznych stałych, które w tej chwili mam…

Nie damy rady dojść do kompromisu, uświadamiam sobie. Obaj mamy swoje plany na życie, z których nie zamierzamy rezygnować. Jesteśmy na innych etapach. Z innymi doświadczeniami. Nasze drogi się mijają. Musimy się z tym pogodzić… Tylko jak? Przypominają mi się te wszystkie razy, gdy przyjaciele mówili mi, że powinienem to zakończyć. Może mieli rację? Nie potrafię myśleć przy nim racjonalnie. Być może ten jeden raz powinienem.

— Idź już — mówię zachrypniętym głosem. — To koniec.

Uświadamiam sobie, że płaczę. Łzy spływają po moich policzkach, zaczynam się trząść. Tak długo nie widziałem oczywistego. Teraz prawda dociera do mnie wraz z konsekwencjami. Powinienem wiedzieć wcześniej. Zorientować się, że ten związek już dawno się skończył. Przez długi czas szliśmy własnymi ścieżkami, które, owszem, znajdowały się w pobliżu, jednak z czasem zaczęły się rozwidlać, a my uparcie próbowaliśmy je naginać. Dłużej już się tak nie da. Chcę by zniknął i został przy mnie jednocześnie. Zbyt wiele sprzecznych i silnych emocji sprawia, że niemal popadam w histerię.

— Kamil…

Próbuje mnie przytulić, ale odpycham jego dłonie.

— Nie, Fabian. Zostaw mnie. Nie chcę…

Wtedy mnie całuje. Wpija się w moje wargi, gryzie je i jęczy coś niezrozumiale. Z początku nie reaguję zbyt mocno zaskoczony. Czuję potwierdzenie jego podniecenia na biodrze. Dotyka mnie niecierpliwie i wyczuwam w nim potrzebę, która mnie przeraża. Nie chcę się z nim kochać. Nie teraz. Próbuję go odepchnąć, a on przygniata moje ciało do ściany.

— Kurwa — sapię, gdy czuję spragnione usta na szyi. Łapie moje dłonie w żelazny uścisk uniemożliwiając mi próbę ucieczki. — Fabian, zostaw…

Przerywa i patrzy mi w oczy. Niestety wciąż ociera się o mnie biodrami.

— Ostatni raz… — niemal jęczy.

Widzę, że próbuje nad sobą zapanować. Mój strach i spięte ciało chyba go studzą. Przynajmniej na chwilę. Potem znów gryzie moją szyję, wydzierając ze mnie jęk. Drżę. Już sam nie wiem czy ze strachu czy pożądania. W końcu wyrywam dłonie i szarpię go w tył za włosy, by po sekundzie całować uchylone z zaskoczenia wargi. Chcę odzyskać kontrolę. Nie wiem, czy jest tego świadom, ale seks w ostatnim czasie stał się moim sposobem na radzenie sobie z rzeczywistością. Tylko z tego powodu jestem w stanie pozwolić mu na ten nagły atak. Z resztą chyba nawet nie miałbym wyjścia.

Wszystko dzieje się szybko. Fabian niemal zrywa z nas ubrania. Przyciska mnie do ściany coraz mocniej, o ile to możliwe i całuje gdzie tylko na daną chwilę ma ochotę. Przez moment poddaję się jego poczynaniom, ale szybko też wykorzystuję chwilę jego nieuwagi i popycham go w stronę łóżka. Siada na nim ciągnąc mnie na swoje kolana. Nie ma w nas czułości. Gryziemy się, drapiemy skórę, zgarniamy co tylko się da. Sapiemy jak po sprincie. Wykorzystujemy dla własnej przyjemności. Pożądanie przejmuje kontrolę. Gdy mężczyzna mnie pieprzy, czuję ból.

— Jesteś mój — warczy, a ja nie jestem w stanie oponować.

Nawet przy naszym pierwszym razie nie było tak nieprzyjemnie. Mimo to uczepiam się dyskomfortu jak tonący brzytwy. Chcę, żeby bolało i mam z tego satysfakcję. Potwierdzeniem jest silny orgazm, który sprawia, że niemal tracę świadomość. Zwijam się w pozycję embrionalną, gdy Fabian wyciąga ze mnie kutasa i zaczyna się ubierać. Czuję się jak śmieć.

— Spieprzaj — rzucam słabo. — Nie chcę cię widzieć.

Wychodzi. Ucieka. Tak jak powiedziałem, spieprza z mojego życia.

Zostaję sam w mieszkaniu. Nie wiem ile leżę bezmyślnie, ale gdy w końcu wstaję cały obolały, na dworze już dawno panuje zmrok. Próbuję powstrzymać łzy, które po odzyskaniu kontroli nad umysłem, chcą wylać się ze mnie strumieniami. Potrzebuję czyjejś obecności. Kogoś, komu mógłbym zaufać. Bezmyślnie znajduję spodnie i wyciągam z kieszeni komórkę. Kładę się spowrotem na łóżku i wybieram numer. Po paru sygnałach słyszę głos:

— Tak?

— Przyjedź do mnie… — mówię niemal niezrozumiale. Zaczynam płakać, przez co mój głos się załamuje. Wyłączam komórkę i rzucam ją w kąt pokoju. Olewam dźwięk dzwonka sygnalizującego, że Michał próbuje się znów ze mną skontaktować. Wtulam się w poduszkę i ryczę. Nie wiem czy cokolwiek z tego zrozumiał, ale mam to gdzieś.

***


Słyszę kroki w korytarzu i głosy należące do trzech osób. Mimo to nie przejmuję się, że leżę nagi na łóżku wyglądając jak ofiara gwałtu. Ci ludzie mogliby mnie okraść, a ja nie kiwnąłbym palcem. To by nic nie zmieniło. Nie wiem jak teraz ma wyglądać moje życie. To śmieszne, bo o ironio będę tylko mniej rozmawiał przez telefon. Tylko tym przejawiała się obecność Fabiana.

— O Boże! — krzyczy Kaśka z progu pomieszczenia.

— Kurwa — wtóruje jej Michał. — Nie wchodź tu. Ty też wyjdź. Zajmę się nim.

Słyszę dźwięk zamykanych drzwi i kroków w stronę łóżka.

— Kamil, słyszysz mnie? — Michał łapie mnie za ramię i odwraca ku sobie. — Co on ci, kurwa, zrobił?

Patrzę na niego zamglonym wzrokiem. Troska na jego twarzy jest aż nazbyt widoczna. Nie zasługuję na nią. Sam doprowadziłem do tego wszystkiego.

— Nic — mówię zachrypniętym głosem. — Nic mi nie zrobił… Po prostu…

— Krwawisz — przerywa mi.

— Chrzanić to…

Unosi brwi i wzdycha ciężko. Siada obok mnie. Jestem zaskoczony, że nie czuję się źle pokazując mu się tak… upodlony. Wiem, że nic nie stracę w jego oczach. Nie wiem jednak czy po prostu niżej się upaść nie da, czy serio mu ufam.

— Rozstaliśmy się… Już go nie zobaczę…

Znów zaczynam płakać. Jak już pozwoliłem sobie na słabość, trudniej jest nad sobą panować. Michał głaszcze moje ramię. Milczy. Trwa po prostu przy moim boku, daje mi czas. Daje mi obecność. On daje, uświadamiam sobie. Cały czas to robił.

— Nienawidzę siebie — szlocham. — Nienawidzę.

— Wiem — mówi. — To nasza specjalność, nie sądzisz?

Kładzie się obok nie zważając na mój bród i zapach seksu. Przytula mnie. To śmieszne jak jego drobne ciało może okazać mi się potrzebne.

— Teraz będzie już lepiej. Tylko lepiej — słyszę.

***


Michał pomaga mi się ogarnąć. Kiedy ja się kąpię, on wraca do Kasi i Przemka, którzy czekają w kuchni. Kazałem wyjaśnić im co się stało. Całe to zdarzenie ma jedną dobrą stronę. W końcu wiem, że nie jestem sam. Moi przyjaciele są nimi naprawdę. Dotąd byliśmy blisko, ale nigdy nie śmiałem oczekiwać, że pomogliby mi w jakiejś ciężkiej sytuacji. Z tą myślą myję się dokładnie, ubieram i idę do nich. Jest mi wstyd, że mnie takiego widzą.

Staję w progu i patrzę na trójkę przez chwilę. Szepcą coś do siebie, a naraz urywają nieco zaskoczeni moją obecnością.

— Kamil! — Kaśka zrywa się z miejsca i tuli mnie mocno. — Tak mi przykro — mówi z nosem w mojej koszuli.

— No już, bo znowu się rozryczę.

Próbuję się zaśmiać, ale przez ściśnięte gardło wychodzi z tego karykatura rozbawienia. Dziewczyna ciągnie mnie do stolika, więc siadam obok nich. Krępuję się nieco, ale rozluźnia mnie Michał, który posyła mi lekki uśmiech.

— Wybacz, że musimy o to zapytać — zaczyna Przemek. — Czy Fabian zrobił coś wbrew twojej woli?

— Nie…

Zaciskam usta i odwracam twarz. Czuję, że mam czerwone policzki. Nie raz widzieli jak całuję Michała. Często obmacywaliśmy się na ich oczach bez krępacji. Ale to było co innego, niż widok mnie nagiego ze spermą i krwią na dupie. Dopiero teraz żałuję, że nie ubrałem chociaż spodni przed ich przyjściem. W łazience dostrzegłem, że jestem cały w siniakach, podrapany. Do tego gwałtowna penetracja musiała mnie nieco uszkodzić. Pod prysznicem zmywałem z ud zakrzepłą krew. Nie boli jakoś mocno, więc sądzę, że to tylko jakieś drobne skaleczenie. Więcej strachu niż faktycznych szkód.

— Inaczej to wyglądało — wtrąca Kasia. — Znam cię…

— Nie — przerywam jej z irytacją. Teoretycznie nie zrobił nic wbrew mojej woli… — Nie zgwałcił mnie. Sam się podłożyłem, okej? Przestańcie drążyć.

Dziewczyna rzuca Michałowi spojrzenie, na co ten wzrusza ramionami. Nastaje pełna krępacji cisza. Chciałem mieć kogoś przy sobie, ale trzy osoby wydają mi się być tłumem w tej sytuacji. Trochę mnie to męczy.

— Nie musicie przy mnie siedzieć — mówię cichym głosem.

— Nie zostaniesz teraz sam — oburza się Michał.

— Chcę spać.

Garbię się mocno, podczas gdy moi przyjaciele wymieniają spojrzenia. W końcu Przemek podejmuje decyzję:

— To Michał zostań tu, a my z Kasią się zbieramy. Tylko nie ćpajcie nic… — rzuca gniewnym tonem.

— Mam dość wrażeń jak na jeden dzień — zauważam.

— Wiem. Wypocznij, ale jutro chcę cię widzieć na zajęciach. Masz pracę do dokończenia. Wczoraj zabezpieczyłem wszystko.

Para zebrała się, uściskała nas na pożegnanie po czym wyszła. Ja zaś wróciłem do łóżka. Położyłem się i wtuliłem twarz w pościel pachnącą jeszcze mną i Fabianem. Chciałem zniknąć. To przerażające jakie wahania nastrojów miałem w ciągu dwóch dni.

Jakiś czas później słyszę Michała i czuję jak przytula się do moich pleców.

— Kamil…

— Mhm?

Nie słysząc odpowiedzi odwracam się ku niemu. Zagryza wargę i wygląda jakby bił się z myślami.

— Co? — dopytuję.

— Nigdy nie pozwalałeś, żebym… — zacina się. — Och, po prostu chodzi o to, że nie wierzę, że pozwoliłbyś mu na przerżnięcie się i wyjście. W ogólnie nie wyobrażam sobie, że byłeś w związku tym na dole. Nawet jeśli wiem jak on wyglądał…

— Nie mamy… — przymykam na moment oczy. Nie chcę się kolejny raz rozpłakać. Oczy mnie już od tego bolą. — Nie mieliśmy z Fabianem ścisłych ról w łóżku. Jak akurat chcieliśmy, tak robiliśmy. Z resztą też potrzebuję się czasem odprężyć.

— Ale teraz… Z pewnością był wściekły.

— On… To nie tak… Kurwa, nie chcę o tym rozmawiać. — Odwracam głowę i wpatruję się w sufit. — Kiedyś prawie został zgwałcony. Nie zrobiłby mi krzywdy. Trochę trwało, nim przyzwyczaił się do mojego dotyku, a jeszcze więcej czasu pozbywał się odruchów obronnych. Zerwaliśmy, ale to nie oznacza, że się nienawidzimy… Nadal go kocham…

Chcę wierzyć, że nie zrobiłby mi krzywdy, gdybym powiedział nie. Muszę w to wierzyć. Gdyby było inaczej… Nie wiem czy potrafiłbym już komukolwiek zaufać.

Przegrywam ze łzami, które razem z uczuciami torują sobie drogę na zewnątrz. Michał łapie mnie za brodę i przyciąga ku sobie. Patrzy mi w oczy z dziwnym wyrazem twarzy, którego jeszcze u niego nie widziałem.

— Dobrze. Nie myśl już o tym — mówi i przybliża się do mnie z zamiarem złączenia naszych ust.

Odwracam głowę uniemożliwiając mu to.

— Sam zacząłeś — zbywam go. — Chcę spać.

Odwracam się i pozwalam powiekom opaść a łzom płynąć. Nie mogę sobie wyobrazić jak będzie wyglądał mój następny dzień.




17 listopada 2017

Powiewająca na wietrze

ja rozumiem
że ta flaga
mogła być obca
ale przecież
jest Polska
więc wytłumacz mi
mój rumaku
dlaczego widzę
białka
w twoich oczach



13 listopada 2017

[4] Wróć do domu


Słabość


Jako rzeźbiarz doskonale znam ludzkie ciało. Każda kość wystudiowana, mięsień zauważony, ścięgno zapamiętane. Anatomia jest dla mnie swoistą podstawą, ale i tak, tworząc pracę magisterską, nie raz prosiłem kolegów o pomoc. A to żeby pokazali swoje ramię albo pozwolili dotknąć pleców. Śmialiśmy się z tego. Jednocześnie byliśmy świadomi, że wcale nie było to głupie. Żałowałem wtedy mieszkania z dala od Fabiana. Ile bym dał, żeby móc bezkarnie obmacać taką górę mięśni, kiedy tylko potrzebuję. Z biegiem czasu, spędzając niezliczoną ilość czasu przy glinie, nauczyłem się zapamiętywać przedmioty poprzez dotyk. Niekiedy, gdy musiałem wyrzeźbić coś, co już istniało, najlepszym sposobem było zamknięcie oczu i zbadanie tego dłońmi. Dopiero później patrzyłem, obserwowałem każdą krawędź, wypukłość czy skos. Mój profesor śmiał się, że nadawałbym się na renowatora, bo potrafiłem stworzyć niemal identyczną kopię każdego zbadanego w ten sposób obiektu.

Czasem, gdy leżeliśmy z Fabianem w łóżku, przesuwałem dłońmi po jego piersi, liczyłem żebra, błądziłem po uwydatnionych mięśniach. Mężczyzna stał się moim wzorem, kalką, dzięki której mogłem rzeźbić tak realne postacie. W momentach, gdy badałem jego ciało, byłem poważny jak nigdy. Nie potrafiłem w tym wyłapać żadnego podtekstu seksualnego, bo to nie był już mój chłopak. Stawał się mięśniami, więzadłami, krwią płynącą w żyłach. Dopiero później mój umysł się przełączał, a Fabian znów był sobą. Te same mięśnie przyprawiały mnie o palpitację serca.

Brakuje mi takich chwil. Brakuje mi jego obecności. Te uczucia wracają do mnie jak bumerang. Nie mogę się od nich uwolnić. Jedyne on potrafiłoby je ukoić. Ale przecież przy nim też mi czegoś brakuje. Nie potrafię się pogodzić ze świadomością, że życie nie jest i nigdy nie będzie idealne. Że zawsze będzie coś, czego mogłoby być więcej. Czasem zastanawiam się czy nie składa się na to sama chęć życia. Z czegoś tak przyziemnego jak pazerność, chęć posiadania więcej, czucia mocniej, lepiej, przyjemniej.

Tylko jedno sprawia, że na moment jest mi dobrze ze sobą — seks. To on przenosi w zapomnienie każdą kłótnię, każde niedopowiedzenie. Tłumi uczucia, pozwala się wyżyć. Co prawda później, po samym fakcie nie jest już tak fajnie, ale to niewielka cena za uczucie spełnienia. Powoli uświadamiam sobie, jak bardzo płytki się stałem. Każde kolejne bezuczuciowe zbliżenie pozostawia po sobie coraz większą pustkę. Staję się znieczulony. Wszystko było dobrze, dopóty sobie tego nie uświadomiłem.

Za miesiąc kończę magisterkę. Powinienem właśnie pracować przy ostatniej rzeźbie. Nie robię tego. Chcę zapomnieć, że czas płynie. Nie chcę kończyć tych pierdolonych studiów, o których marzyłem całe życie. Zniszczyły mnie. Chociaż nie. Sam siebie niszczę. Pod płaszczem akceptacji i pogodzenia się ze sobą ukrywam najgorsze koszmary.

Posuwam Michała w kiblu. Chłopak jęczy pode mną głucho próbując tłumić odgłosy w dłoni zakrywającej usta. Dawno nie robiliśmy tego w miejscu publicznym. Odważyliśmy się na to dopiero po raz trzeci. Chłopak wrócił z tygodniowej nieobecności. Miał jakieś sprawy rodzinne. Nie drążyłem. Skupiam się jedynie na tym, jak obaj jesteśmy siebie spragnieni. Siebie – cóż za głupie słowo. Przecież już dawno się uprzedmiotowiliśmy. Od jakiegoś czasu nie potrafię sypiać z nikim innym, ale nawet z Michałem nie jest tak jak powinno. Tłumię to narkotykami, które coraz częściej bierzemy. Po nich czuję się lepiej. Mimo to, obejmując chłopaka nie jest mi dobrze. Nawet z zamkniętymi oczami nie potrafię udawać, że jego ciało nie jest wychudzone i nie niszczeje coraz bardziej. Obrzydza mnie, bo wiem, że wyglądam identycznie.

Po wszystkim poprawiamy ubrania. Śmiejąc się z nie wiadomo czego wychodzimy z łazienki. Pech chce, że wpadamy prosto na Przemka.

— Kamil! Wszędzie cię szukałem — warczy ze złością przyjaciel.

Przytrzymuje mnie bym nie upadł. Jego twarz wiruje niczym karuzela na placu zabaw, nie potrafię skupić na nim wzroku. Chyba mi niedobrze.

— Ćpaliście? — Patrzy na nas z niedowierzaniem. — Kurwa, nie możecie wytrzymać jeszcze miesiąca!? Wywalą was z budy jak się dowiedzą!

Wtedy to było takie zabawne. Michał skomentował coś o psie, a ja wybuchłem śmiechem i nazwałem go swoją suczką. Zmarszczone brwi Przemka, jego wściekły wzrok też były zabawne. Świat był piękny, kolorowy, tak bardzo ułożony. Niestety nie na długo. Mój wzrok błądzi gdzieś nad ramieniem wkurzonego przyjaciela. W końcu pada na osobę stojącą za nim. Zastygam jak gips w mojej rzeźbie – najpierw czuję uderzenie gorąca, następnie oblewa mnie zimny pot.

— Cześć — mówi Fabian grobowym głosem.

Muszę zamrugać. Przecieram twarz dłońmi, pozostawiając je na oczach. Nie chcę wracać do rzeczywistości. Nie wiem, czy sobie z nią poradzę. To halucynacje, wmawiam sobie. On nie może stać na korytarzu cholernego ASP. To niemożliwe! Ostatni raz widzieliśmy się półtora miesiąca temu! Nie przyjechałby do mnie. Nie on. Nie w tygodniu, gdy ma pracę.

— Ja do niego zadzwoniłem — wyjaśnia Przemek. Czuję, że puszcza moje ramię. — Ktoś ci musi, kurwa, przemówić do rozumu.

Nie mogę stać z zasłoniętymi oczami w nieskończoność. Pozwalam dłoniom opaść i chcąc nie chcąc spoglądam na Fabiana. Wygląda o wiele mizerniej niż ostatnio. Sporo schudł. Nie wiem dlaczego, ale w moim przyćmionym umyśle pojawiają się wyrzuty sumienia z tego powodu. A przecież nie zawiniłem. Prawda? Już dawno to coś pomiędzy nami powinno być skończone. Nie jesteśmy dla siebie. Dlaczego tak długo to do mnie docierało? Jak byłem młodszy, odpychał mnie. Teraz też nie zależało mu tak bardzo. Z pewnością mnie lubi i nie chce skrzywdzić, ale nic poza tym. Nie mamy kontaktu od miesiąca, a on przyjechał dopiero na prośbę mojego przyjaciela.

— Spierdalaj — warczę i odwracam się na pięcie.

Przechodzę parę metrów w stronę sali, gdzie mamy zajęcia. Przemek znów mnie łapie. Zaciska palce tak mocno, jakby chciał zmiażdżyć mi kości. Krzywię się z bólu.

— Gdzie! — Powstrzymywana złość w jego głosie jest aż nazbyt wyczuwalna. Niemal jak u rodzica, który syczy przez zęby. — Nigdzie nie idziesz! Z miejsca widać, że jesteś naćpany. Ty też! — zwraca się do Michała. — Obaj zjeżdżacie z zajęć.

— Nie będziesz mi mówił co mam robić!

Próbuję się wyrwać. Chłopak nie jest zbyt silny, więc wywiązuje się z tego szarpanina, którą ukróca dopiero Fabian. Łapie mnie w pasie. Zaciska dłoń na ustach, gdy zaczynam wrzeszczeć. Nie myślę o konsekwencjach. Wcale nie myślę.

— Zamknij się i chodź ze mną — warczy mi wprost do ucha.

Niemal wlecze mnie w stronę drzwi wyjściowych. Ostatnie, na co zwracam uwagę, to postać Michała skulona przy drzwiach łazienki. Oplata on dłońmi swoje kolana i kiwa się to w przód, to w tył. Już wiem, że przesadziliśmy. Pozwalam się wyprowadzić z budynku, wsadzić do samochodu. Później chyba tracę świadomość.

***

— Co brałeś? — słyszę na powitanie.

Leżę we własnym łóżku. Dookoła jednak nie widzę zwyczajowego bałaganu. Ubrania zniknęły, szafy pozamykane, rzeczy ułożone na półkach. Przesuwam po nich wzrokiem i dopiero po chwili patrzę na Fabiana, siedzącego obok mnie. Na jego twarzy widać złość połączoną z czymś łagodniejszym, jakby na kształt troski.

— Nie wiem — mówię słabo. — Michał coś zawsze załatwia…

— Serio, Kamil? Jak możesz być tak nieodpowiedzialny! Zasnąłeś na parę godzin, a jak chciałem cię obudzić to co najwyżej mamrotałeś jakieś bzdety i traciłeś przytomność! Już chciałem karetkę wzywać!

— To nie przez narkotyki — mamroczę.

— A przez co?!

— Nie wiem…

Klnie szpetnie, zrywając się z miejsca. Przez moment mam wrażenie, że wbije pięść w ścianę, ale w porę się uspokaja. Przesuwa dłońmi po twarzy. Zerka na mnie.

— Jadłeś coś?

Kręcę głową.

— Pewnie dlatego zrobiło ci się słabo. Mam nadzieję… Chociaż, kurwa, sam w to nie wierzę — mówiąc to znów siada na łóżku. — Jesteś uzależniony?

— Co?

— Od narkotyków. Jesteś od nich uzależniony?

— Nie! Co ci przyszło do głowy?

Unoszę się do pozycji siedzącej. Trochę kręci mi się w głowie, jak zwykle ostatnio, ale poza tym jest w miarę w porządku.

— Nie no, tak tylko — ironizuje. — To, że Przemek do mnie pisze prawie co drugi dzień, że się naćpałeś o niczym nie świadczy.

— Kapuje na mnie? — pytam z niedowierzaniem.

Fabian nie powinien mieć o mnie żadnych informacji.

— Nie odzywasz się do mnie od miesiąca…

— To cię usprawiedliwia od śledzenia mnie?! Powinieneś sam przyjechać! Zadzwonić… Nie wiem… Po prostu się zainteresować. Ale nie, ty wolisz dzwonić po moich kolegach!

— Dzwoniłem do ciebie.

— Pięć razy w pierwszym tygodniu!

— Mam się prosić o kontakt? — Unosi brwi. — Kamil, to tak nie działa.

— To w ogóle nie działa! — wrzeszczę.

Widzę jak jego twarz się zmienia. Wiem, że próbuje się powstrzymać, ale to i dla niego już zbyt wiele. Płacze. A raczej powstrzymuje się od płaczu. Odwraca się ode mnie. Chowa twarz w dłoniach. Nie sądziłem, że on pierwszy się złamie. Pięć lat bawimy się w bycie silnymi. Zamiast się nawzajem wspierać, tylko się obciążamy. Po raz pierwszy nie czuję u siebie mechanizmu obronnego. Nie chcę uciec, tylko przytulić go najmocniej jak potrafię.

Chcę zostać.

— Fabian…

Wtulam się w jego plecy. Czuję jak drży. Przez samą świadomość, że to przeze mnie jest mu tak źle, też zaczynam płakać. Po raz pierwszy od czasu, gdy go prawie zgwałcono, pozwalam sobie na tego typu emocje.

— Chodź tu — mówi, ciągnąc mnie na swoje kolana. — Bałem się o ciebie.

Gdy już na nich siadam, patrzy mi w oczy. Jego własne są zaczerwienione a policzki ma mokre. Przez ułamek sekundy mam ochotę się roześmiać. Ta scena jest absurdalna. Dwóch facetów ryczy. Dlaczego? Bo nie potrafią ułożyć sobie życia tak jak im pasuje?

— Przepraszam — mamroczę.

Nie spodziewałem się, że łzy mogą być tak bardzo oczyszczające. Zapomniałem już o ich właściwości. Wtulam się w ramiona mężczyzny. Obaj pozwalamy sobie na słabość. Nie mówimy nic. Nie znamy słów, które moglibyśmy wypowiedzieć.

***

Budzę się w ubraniu, otulony ramionami Fabiana. Chwilę chłonę jego ciepło, po czym wyplątuję się z uścisku i patrzę na zegarek. Jestem spóźniony na zajęcia, na pewno już się dzisiaj na nich nie pojawię. Jutro, w sobotę, gdy idę do pracy, miałbym o wiele poważniejsze konsekwencje swojej głupoty.

Wstaję z łóżka. Przyglądam się mężczyźnie. Na moje oko schudł około dziesięciu kilogramów. To bardzo wiele w jego przypadku. Dotychczas przybywało mu mięśni, szczególnie, gdy miał jakieś zmartwienia. Aż tak odchorowywał naszą rozłąkę czy coś jeszcze się działo? Nic nie wiem o jego problemach. Kiedy się obudzi, czeka nas poważna rozmowa. Nie możemy dłużej jej przekładać.

Słyszę dzwonek telefonu. Biorę go wychodząc do kuchni. Odbieram połączenie.

— Kamil, wszystko ok? — słyszę zachrypnięty głos Michała.

— Tak, a co?

— To co wczoraj wzięliśmy… To jakieś świństwo. Zatrułem się. Z tobą wszystko ok?

— Chyba przespałem najgorsze. Co wzięliśmy?

— Jakiś dopalacz. Nie wiem dokładnie. Kolega mi polecił.

Mój żołądek kurczy się gwałtownie. Cholera. Nie pytałem co biorę, Michał często wynajdywał coś nowego. Czasem źle się po tym czuliśmy, ale nigdy nie straciłem przytomności tak jak teraz. Już sam nie wiedziałem czy przyczyną było niedożywienie, czy dopalacz. Naprawdę wolałbym pierwszą opcję.

— Coś ci się dzieje? Jesteś sam? — pytam z niepokojem.

— Jestem u Kaśki. Wymiotowałem, ale teraz jest dobrze. A jak u ciebie?

— Wiesz… Gdy spałem, Fabian nie mógł mnie obudzić. Chyba straciłem przytomność… Teraz czuję się ok. Cholera! Michał, nie możesz brać byle czego od przypadkowych osób.

— Gościu był zaufany…

— Skąd go znasz?

— Chodziliśmy razem do gimnazjum.

— Jezu, Michał… — westchnąłem. — To handlarz. Nie ważne, że znasz go ze szkoły. Ja pierdole, wziąłem te świństwo od ciebie ot tak!

— Sorry, no…

Oparłem się o blat i rozejrzałem zmęczonym wzrokiem po kuchni. Aż otworzyłem usta ze zdziwienia. Dopiero teraz spostrzegłem, że i tu zostało posprzątane. Jestem ciekaw jak wygląda w łazience.

— Jest z tobą Fabian? — Michał przerwał moje oględziny.

— Tak.

— Kiedy wyjeżdża?

— A co? — parskam ni z rozbawieniem ni opryskliwie.

— Jak nie chcesz, nie mów. Nie odzywałeś się do niego od miesiąca. Myślałem, że jesteś zły czy coś…

— Jestem, ale nie zamierzam go wyganiać. Musimy coś sobie wyjaśnić…

— Ta. Zróbcie w końcu porządek z tym swoim pseudo związkiem.

— Nie twoja sprawa.

— Wmawiaj sobie.

Zaciskam usta w wąską linię. Od jakiegoś czasu przestaliśmy się sprzeczać o mojego chłopaka. Michał zrobił się ofensywny. Po prostu korzystał z chwil ze mną. Nie pozwalał mi tylko wmawiać sobie i jemu, że nic nas nie łączy. W końcu musiałem przyznać mu rację. W pewnym momencie stał mi się bliższy niż Fabian. Dzieliłem z nim myśli, nie raz łóżko. Jednak nie była to zdrowa relacja. Opierała się na braniu, nie dawaniu. Momentami tylko mieliśmy przebłyski czułości.

— Przepraszam — szepczę.

— Pierdol się. Jakby ci było naprawdę przykro, zakończyłbyś tę farsę.

— Nie potrafię.

— Wiem — wzdycha. — Idź do niego. Porozmawiajcie w końcu szczerze. Nie zamierzam patrzeć jak się miotasz.

— Dzięki… — wymamrotałem znów czując, że do oczu napływają mi łzy.

— Ta. Do zobaczenia.

— Pa.

Odkładam komórkę na blat, obejmuję się rękami. Dlaczego wszystko musi być takie trudne? Dlaczego nie mogę zrozumieć własnych uczuć?

— Z Michałem rozmawiałeś?

Drgam nerwowo, słysząc Fabiana z korytarza. Mężczyzna wchodzi do kuchni i przystaje przede mną ze smutną miną.

— Musimy…

— Coś mu jest po wczorajszym? — przerywa mi.

— Wymiotował, ale teraz jest dobrze.

— Może pojedziemy do szpitala? Przebadaliby cię — proponuje, ale widać, że sam nie jest do tego przekonany.

— Nie. Chcę zostać. Fabian, musimy pogadać…

Kiwa głową, mimo to idzie do lodówki wyciągając jajka, których jeszcze wczoraj tam nie było. Nie mam pojęcia, kiedy zdążył zrobić zakupy.

— Najpierw jedzenie. Wyglądasz jakbyś miał się zaraz przewrócić — decyduje. — Siadaj. Ja się tym zajm.

Kiwam głową na zgodę. Przyda nam się chwila na zebranie myśli. Nie wiem, jak dzisiejszy dzień się zakończy. Tylko jednego jestem pewien. Musimy w końcu coś zdecydować.