31 sierpnia 2016

[9] Gonitwa


Zakupy zrobiłem jeszcze przed pierwszą, byśmy mieli co zjeść. Cieszyłem się, że mogę coś zrobić, bo nie byłem przyzwyczajony do bezczynności. Przywlokłem więc ciężkie zakupy, rozpakowałem je i zrobiłem naleśniki, podczas gdy Daniel siedział przed komputerem. Nie wnikałem po co, może szukał pracy, a może po prostu w coś grał.
Właśnie jedliśmy obiad, gdy zadzwonił mój telefon. Oderwałem się od jedzenia, by odebrać połączenie. Widząc napis „Tomasz”, zacisnąłem mocno usta. Jak ja mu się wytłumaczę?
Wyszedłem na korytarz i oparłem się o szarą ścianę.
– Słucham – powiedziałem, odbierając.
– Cześć Sebastian. Patryk mówił, że coś cię zatrzymało – mruknął trener. Nie był zły co mnie trochę uspokoiło. – Co się dzieje?
– Mój przyjaciel potrzebuje pomocy – wyjaśniłem. – Przepraszam, że nie poinformowałem wcześniej, ale to się stało tak nagle… Potrzebuję paru dni urlopu, więc jeśli to nie będzie problem…
– Seba. Wiesz, że nie. Rzadko kiedy prosisz o wolne – słyszałem w jego głosie zmartwienie. – Tylko daj nam znać ile czasu cię nie będzie i tak dalej. Martwiliśmy się. Myślałem, że to przeze mnie uciekłeś…
– Wiem, Patryk mi mówił. – Zaśmiałem się. – To nie przez ciebie. Przepraszam, że to tak wyglądało. Po prostu zaraz po tym jak wyszedłem z sali szpitalnej, dostałem telefon.
– No dobrze – westchnął mężczyzna. – Patryk i tak nie może jeździć przez tydzień, więc oba konie będą miały wolne. Trzymaj się tam. I daj znać.
– Jasne. Dzięki.
– Do zobaczenia, Seba.
– Do zobaczenia.
Tomasz rozłączył się, więc potarłem nasadę nosa i wróciłem do stołu, by dokończyć jedzenie. Daniel siedział już z pustym talerzem. Uśmiechnął się na mój widok.
– Kłopoty w raju? – zapytał.
– Nie… Po prostu trochę wyszło zamieszania z moim zniknięciem – wyjaśniłem – ale już jest wszystko ok.
Mężczyzna kiwnął głową i oparł się ramionami na stole. Przyglądał mi się jak jem naleśniki, a na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech. Zerkałem na niego od czasu do czasu, czując się trochę dziwnie. Odezwał się dopiero, gdy zjadłem i odstawiłem nasze talerze do zmywarki.
– Pyszne były – pochwalił.
– Dzięki. – Uśmiechnąłem się, mile połechtany. Lubiłem gotować, szkoda, że zwykle nie mogłem tego robić. Zresztą nawet, gdybym mógł, nie miałbym czasu na stadninie. – Jakieś plany na dzisiaj?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Możemy zagrać w coś.
– Ok. Ale jutro gdzieś cię zabiorę – zdecydowałem z uśmiechem. W końcu lepiej, żeby jutro go czymś zająć. Nie będzie miał czasu na rozmyślanie.
***

Następnego dnia wyszliśmy po południu na spacer. Cel – Partynice! Chciałem pokazać Danielowi skrawek mojego świata.
– Gdybym wiedział, że zamierzasz przejść dwadzieścia kilometrów, zabrałbym rower – zaśmiał się Daniel, siadając na parkowej ławce. Powachlował się dłonią. Było gorąco, jak to w lipcu, a na niebie błąkały się jedynie małe obłoczki. Teraz byliśmy pod drzewami, a wokół rosło więcej zieleni, więc słońce nie paliło już tak bardzo jak w czasie spaceru po mieście. Betonowe ulice i mury dodatkowo podwyższały temperaturę. – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
– Jak na razie nie przeszliśmy nawet dziesięciu kilometrów – zauważyłem, przystając obok niego. Rozglądałem się dookoła, chłonąc widoki. Jeszcze kilka dni temu jechałem na tym torze. Tutaj też odbył się mój pierwszy wyścig konny. – Gdybyśmy poszli ścieżką w prawo, dotarlibyśmy do stajni – poinformowałem. –  A jesteśmy na torze w Partynicach.
– Serio? Gdzie ten tor? – zdziwił się, rozglądając niepewnie.
– Za tymi budynkami – prychnąłem rozbawiony. – Musimy jeszcze kawałek przejść.
– Niech ci będzie – westchnął i podniósł się. – A dwadzieścia kilometrów będzie jak wrócimy do domu.
– Może trochę więcej niż piętnaście. – Zaśmiałem się cicho i ruszyłem w stronę trybun. Tak naprawdę nigdy jeszcze tam nie byłem, zawsze oglądałem wszystko z tej drugiej perspektywy.
– Masz licznik w dupie, czy co? – prychnął, idąc za mną.
– Mój licznik w dupie wskazuje zero i dobrze o tym wiesz – stwierdziłem z udawaną powagą, a Daniel wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Zerknąłem na niego i nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Mężczyzna objął mnie ramieniem za szyję. Cały się trząsł.
– Matko, popłakałem się – jęknął, ocierając oczy. Powoli się uspokajał, choć nadal od czasu do czasu chichotał.
– Cóż. Fajnie, że cieszy cię moje nieszczęście.
– Wiesz, skarbie, że nie – szepnął mi do ucha niskim głosem, od którego aż ciarki mi przeszły po plecach.
– Przestań – odepchnąłem go i rozejrzałem się panicznie na boki. Nie chciałem, by ktoś mnie tu zobaczył w jakiejś dwuznacznej sytuacji. Nie wszyscy przecież po weekendzie opuszczali to miejsce, a być może nawet Adam gdzieś tu się jeszcze kręci. Na szczęście nikogo w pobliżu nie zauważyłem.
A tak w ogóle jakie „skarbie”?!
Daniel obrzucił mnie uważnym spojrzeniem i pokręcił delikatnie głową. Przyśpieszyłem, przechodząc przez uchyloną bramę, która oddzielała nas od części trybun i placu, na którym ludzie mogli obserwować wyścigi. Stanąłem przy barierce, blisko murawy i spojrzałem na rozległy teren, gdzie odbywały się zawody.
– Robi wrażenie – powiedział Daniel, przystając obok mnie.
– To miejsce jest takie dziwne bez tłumu ludzi. Zawsze mnie przeraża w takich momentach.
– Jak ci poszedł ostatni wyścig? Mówiłeś, że stąd do mnie przyjechałeś.
– Dokładnie przyjechałem ze szpitala. – Westchnąłem, a Daniel spojrzał na mnie pytająco. – Patryk spadł z Groma. Jechaliśmy w tej samej gonitwie…
– Och. Nic mu się nie stało?
– Z początku miałem wrażenie, że się zabił. Zawróciłem do niego, ale i tak nic nie mogłem zrobić. – Zacisnąłem usta. – Na szczęście szybko odzyskał przytomność, a w szpitalu powiedzieli, że nic się nie stało, oprócz paru siniaków.
– Bałeś się o niego – bardziej stwierdził, niż zapytał, ale i tak czułem potrzebę mu odpowiedzieć.
– Jak cholera.
***

Gdy wróciliśmy do domu, była już godzina osiemnasta. W drodze powrotnej Daniel marudził, doprowadzając mnie tym co najmniej do irytacji. Przecież to tylko kilka kilometrów. Dopiero, gdy stwierdził, że nie powinien się przemęczać, zrobiło mi się głupio. Chciałem nawet, żebyśmy wezwali taksówkę, ale wtedy powiedział, żebym się nie wygłupiał i do końca drogi nie usłyszałem od niego ani słowa skargi.
W domu od razu poszedł do pokoju i walnął się na łóżko, wzdychając ciężko.
– Mogłeś powiedzieć wcześniej – zauważyłem, przystając w progu. Cóż. Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ludzie nie mieli kondycji. Praktycznie każdy, kogo znałem, mógłby latać po dworze cały dzień, a wieczorem jeszcze pójść na tańce i zacząć szaleć na parkiecie. Dla mnie to było normalne. Nawet faceci z pubu tacy byli. No dobra, oprócz Mikołaja, ten nic nie robił.
– Wiem. Przecież nic nie mówię – mruknął, przewalając się na plecy i spoglądając na mnie z rozbawieniem. – Twój chłopak powinien mieć co najmniej w połowie taką kondycję tak ty, inaczej go wykończysz.
– Ta. Zrobić coś na kolację? – Usiadłem obok niego. Na mojej twarzy pewnie mógł zobaczyć troskę. Nie mogłem nic poradzić na to, że się o niego martwiłem i czułem się winny. Przez moją głupotę czuł się gorzej.
– Muszę być na czczo jutro. Już za późno na jedzenie – powiedział spokojnie.
– Cholera. To też mogłeś powiedzieć! – wytknąłem, coraz bardziej zły. – Mogliśmy gdzieś wstąpić po drodze. Ile ty masz lat?! Powinieneś być bardziej odpowiedzialny niż ja.
– I tak bym niczego nie przełknął. – Skrzywił się.
– Co? Dlaczego?
Daniel wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. To wyglądało tak, jakby wstydził się do tego przyznać. Cały dzień widziałem, że coś jest nie tak, choć mężczyzna bardzo dobrze to ukrywał. Już nie raz się przekonałem, że jest świetnym aktorem, a ja nigdy nie byłem dobry w odgadywaniu uczuć innych osób, więc miałem jeszcze bardziej utrudnione zadanie.
– Co jest? – szepnąłem. Położyłem się obok i przytuliłem do jego boku.
– Nic. Nie jestem głodny. Po prostu. – Przymknął oczy i odwrócił twarz w moją stronę.
– Stresujesz się? – to pierwsze przyszło mi do głowy. Sam przecież bym się stresował przed operacją. Do tego mają mu wyciąć jądro, to z pewnością nie była przyjemna perspektywa. Mężczyźni różnie reagowali na coś takiego. Pytanie tylko co o tym myśli Daniel i jak to odbiera. Dotąd nie zauważyłem, by godziło to w jego męską dumę czy coś w tym stylu. Raczej traktował to po prostu jako chorobę.
– Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział po chwili. Spojrzał mi w oczy z bliska, widziałem w nich zmęczenie i zrezygnowanie. – Chciałbym to już mieć za sobą. – Westchnął i jeszcze bardziej zbliżył twarz do mojej. Nasze oddechy się mieszały.
– Daniel… – zacząłem niepewnie, chcąc go zapytać o coś, co nie dawało mi spokoju. Nie byłem tylko do końca pewien, czy powinienem.
– Hm? – Uniósł dłoń i przesunął palcami po moim policzku.
– Ale nie myślisz o tym tak, że zostaniesz kaleką…? Czy coś w tym rodzaju. – zapytałem koślawo. Przez chwilę bałem się, że może mnie opacznie zrozumieć i pomyśli, że ja tak to widzę. A nie chciałem, by stracił przez to wiarę w siebie. Zawsze podobała mi się u niego ta cecha.
– Nie. – Wsunął mi dłoń we włosy. – To tylko choroba… Jeśli mnie teraz wyleczą, po prostu będę miał jedno jądro mniej. Podobno nie robi to różnicy, a ja od początku się tego uczepiłem. Bez sensu byłoby, gdybym jeszcze to dołożył do swoich problemów. Lepiej żebym stracił jądro, niż życie.
Uśmiechnąłem się lekko i mruknąłem coś na potwierdzenie. Tak. To był właśnie Daniel. Mógł być w dołku, ale mimo tego podchodził do wszystkiego racjonalnie. Miał świadomość, że to on steruje swoimi uczuciami i ma władzę nad swoim życiem. Nawet, jeśli pojawiała się na jego drodze jakaś przeszkoda.
– Lubię to w tobie – wyszeptałem, czując jak gładzi palcami skórę mojej głowy. Było mi przyjemnie.
– Co?
– Racjonalność. – Uśmiechnąłem się szeroko i zarzuciłem jedną nogę na brzuch mężczyzny. – Nie poddajesz się emocjom, a zawsze wszystko kalkulujesz. Chociaż w seksie bywa to irytujące – zaśmiałem się. Zsunąłem nogę trochę niżej i wsunąłem ją między jego uda. Mężczyzna uchylił lekko usta i zwilżył je językiem. Jego źrenice powiększyły się, gdy zacząłem delikatnie poruszać łydką w górę i w dół. Chciałem, by się rozluźnił, zapomniał odrobinę. I chciałem jeszcze czegoś spróbować.
– Jesteś niewyżyty – szepnął z rozbawieniem, oddychając przy tym głębiej – mmh…
Z fascynacją patrzyłem jak mięśnie jego twarzy się rozluźniają, a równocześnie czułem jak jego penis sztywnieje. Musnąłem wargami jego usta i pogładziłem płaski brzuch przez bluzkę, którą miał na sobie.
Mężczyzna przymknął oczy i objął ramionami moją szyję. Pociągnął mnie na siebie, zmuszając bym nad nim zawisnął. Nie wiem, który z nas zaczął, ale już po sekundzie całowaliśmy się powoli, dokładnie, z uczuciem, którego nie do końca rozumiałem. Podwinąłem mu bluzkę i zacząłem błądzić dłońmi po znanym mi ciele. Przez dłuższy czas nie robiliśmy niczego więcej. Uwielbiałem się z nim całować, mógłbym przysiąc, że opanowaliśmy tą umiejętność do perfekcji.
– Leż spokojnie – wyszeptałem, odrywając się od jego ust. Miał je trochę opuchnięte i seksownie zaczerwienione. Ciemnoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie z napięciem, gdy pocałowałem środek jego klatki piersiowej, czując przy tym jego mocno bije serce.
Przesunąłem językiem w stronę sutka i zacząłem go ssać. Daniel wstrzymał na chwilę oddech, po czym jęknął głośno, poruszając się pode mną niespokojnie. Wcisnąłem swoje biodra w jego krocze, nie mogąc się powstrzymać przed otarciem o nie. Było mi gorąco, mając przed sobą widmo tego, co chcę zrobić.
Niecierpliwie zsunąłem się niżej, docierając ustami do pępka Daniela i całując jego okolice.
– Seba… Co ty wyprawiasz? – sapnął mężczyzna, chwytając mnie za włosy, bym się nie zsunął niżej.
– A jak myślisz? – Spojrzałem na niego z dołu i oblizałem usta powoli. Widziałem jak na mnie reaguje i bardzo mi to schlebiało.
– Nie musisz…
– Zwariowałeś? – prychnąłem. – Chcę. A domyślam się, że jesteś zdrowy. – Uniosłem brew.
– Domyślasz się? – sapnął. – Kurwa, Seba. Nie powinieneś nawet o tym myśleć, jeśli nie jesteś pewien, że…
– Ufam ci – szepnąłem, masując jego uda. Mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Powiedziałbyś mi, gdyby coś było nie tak. – Uśmiechnąłem się lekko. – Właśnie to potwierdziłeś.
– Ale…
– Musiałeś się badać w ostatnim czasie – przerwałem mu. – Jesteś zdrowy, tak?
– Tak – szepnął, wciągając głośno powietrze. Doskonale widziałem pragnienie w jego oczach. O wiele mocniejsze od tego, kiedy mi się oddawał.
Odpiąłem guzik i zamek w jego spodniach, zsunąłem je z niego razem z majtkami. Nie chciałem, by cokolwiek mi przeszkadzało. Leżał teraz przede mną z rozsuniętymi nogami, nagi, podczas gdy ja miałem na sobie wszystkie ubrania.
Wróciłem do całowania okolic pępka, a dłonią objąłem sztywnego już penisa.
Może to dziwne, ale w ogóle się nie wstydziłem. Daniel znał mnie, a ja znałem jego. Nawet jeśli nigdy jeszcze nikomu nie obciągałem, wiedziałem, że nie mam się czego obawiać. Mężczyzna był zawsze wyjątkowo podatny na jakikolwiek dotyk na penisie, więc będzie zadowolony nawet, jeśli w połowie zrezygnuję i sprawię, że dojdzie dzięki mojej dłoni.
Przesunąłem usta niżej i w końcu dotknąłem nimi penisa Daniela, który wciąż na mnie patrzył. Zacisnął mocno dłonie na pościeli, gdy wsunąłem sobie jego członek do ust. Oczywiste było, że nie w całości, nawet nie próbowałem. Na pozostałej części zacisnąłem palce i bez pośpiechu zacząłem go pieścić, co jakiś czas ściskając wargami. W ustach czułem specyficzny smak, ale nie przeszkadzał mi. Był podobny do mojej spermy i zapachu seksu.
Z przyjemnością słuchałem drżącego, urywanego oddechu i cichych jęków mojego kochanka. Widziałem, że powstrzymuje się jak może przed poruszaniem biodrami i byłem mu za to wdzięczny. W pewnym momencie sam rozpiąłem spodnie i zacząłem się masturbować.
– Sebastian… – westchnął – ja zaraz… Ooch! – Zadrżał, gdy przyśpieszyłem ruchy językiem. Chciał mnie odepchnąć, ale powstrzymałem go. Mocno ścisnąłem jego dłonie po bokach naszych ciał. Klęczałem teraz, podpierając się na rękach, a w dłonie wbiły mi się paznokcie mężczyzny. Poruszałem głową w górę i w dół jak najszybciej umiałem, biorąc go na tyle głęboko, bym się nie zakrztusił. Po kilku takich ruchach poczułem jak dochodzi, a sperma rozlewa się we wnętrzu moich ust. Równocześnie usłyszałem jęk i swoje imię, wypowiedziane w taki sposób, że po moim ciele przeszły przyjemne dreszcze.
Odsunąłem się, by przełknąć część spermy. Trochę zostawiłem, by móc się nią rozkoszować. Z jakiegoś powodu mnie to jeszcze bardziej podniecało.
– O Boże… Seba… – usłyszałem po chwili. Daniel, gdy doszedł trochę do siebie, zauważył co robię. Nagle uniósł się do siadu, by wpić się w moje usta. Jęknąłem cicho, gdy obcy język wtargnął do mojego wnętrza i niemal zaczął mnie wylizywać.
Pchnął mnie na plecy i pośpiesznie zsunął się w dół, biorąc moją erekcję w całości do ust. Krzyknąłem nieskładnie, czując jak moje nerwy płoną z przyjemności. Już wcześniej byłem na skraju, a teraz, gdy czułem szybkie tempo, które nadał, orgazm zawładnął mną natychmiast z całą swoją mocą. Wygiąłem się mocno, podczas gdy mężczyzna spijał ze mnie, nie odsuwając się nawet wtedy, gdy już się całkiem rozluźniłem.
Przesunąłem palcami po jego krótkich włosach i odepchnąłem od siebie. Połknął moją spermę i uśmiechnął się szeroko. Radość sięgnęła oczu i popłynęła dalej przez całe ciało, widziałem to w sposobie w jakim oddychał. Tak, jakby miał się za chwilę roześmiać. Nie zrobił tego jednak, bo nie o śmiech chodziło.
Uwielbiam, gdy uśmiecha się w ten sposób.

24 sierpnia 2016

[8] Gonitwa


Miałem wrażenie, że minęły wieki, zanim dotarłem pod odpowiedni adres. Nawet nie powiedziałem swoim, że gdzieś jadę. Byłem już zmęczony, nie myślałem o konsekwencjach, ani o tym, co powinienem, a czego nie powinienem robić. Chciałem jedynie zobaczyć Daniela i mu pomóc – o ile dam radę.
Zadzwoniłem do domofonu Daniela z obawą w sercu. W końcu nie wiedziałem w jakim stanie mogę go zastać. Gdyby było to coś poważnego, to leżałby w szpitalu, prawda? Po chwili już mogłem wejść na klatkę schodową. Przeskakiwałem po dwa schodki, by szybciej dotrzeć na trzecie piętro.
Drzwi do mieszkania były uchylone. Wszedłem do środka, zamykając je za sobą.
– Jestem w kuchni! – usłyszałem.
Daniel siedział przy stoliku kuchennym, pijąc herbatę i kierując na mnie wzrok, gdy znalazłem się w pomieszczeniu. Naprzeciw niego stał drugi kubek. Przyjrzałem się uważniej mężczyźnie, próbując wyłapać jakieś zmiany, które w nim zaszły. Z całą pewnością schudł od ostatniego razu, kiedy go widziałem, a oczy miał jeszcze bardziej podkrążone.
– Akurat gotowałem wodę – powiedział na powitanie – chcesz?
Odpowiedziała mu cisza. Chwilę stałem, wpatrując się w niego, jakbym widział go po raz pierwszy. Cholera. Plułem sobie w brodę, że nie zabiegałem o więcej kontaktu, odkąd miałem jego numer. Jak na dłoni było widać, że dzieje się z nim coś niedobrego.
 W końcu jednak podszedłem do niego, by mocno go przytulić. Nie było wygodnie, gdy siedział, ale nie przeszkadzało mi to. Wciągnąłem do płuc jego zapach i dopiero wtedy się trochę uspokoiłem.
– Wystraszyłeś mnie – westchnąłem w jego włosy.
Daniel pociągnął mnie na swoje kolana i odepchnął lekko, by spojrzeć mi w twarz.
– Przepraszam – mruknął. Jego oczy były pełne nieporadnie ukrywanej nadziei. – Cieszę się, że przyjechałeś.
– Miałem dzisiaj wyścig na Partynicach, dlatego tak szybko – wyjaśniłem. – Mówiłeś, że jesteś chory. – Niepewność mnie dobijała. Pewnie nawet nie byłbym zły, gdyby powiedział, że to zmyślił. Już wolałbym to, niż zamartwianie się o kolejną ważną dla mnie osobę tego samego dnia.
– Mam raka.
– Co? – palnąłem, otwierając szerzej usta.
– Rak – powtórzył, a na jego twarzy jakimś cudem dostrzegłem rozbawienie. Jak mógł się uśmiechać w takiej sytuacji?! – Taka choroba, wiesz… Komórki zaczynają atakować własne ciało, czy coś… Nie wiem, nie znam się, a nie do końca kontaktowałem, gdy mi o tym powiedzieli.
– O Boże. – Tylko na tyle mnie było stać. Miałem wrażenie, że świat usuwa mi się spod nóg. Nie. To się nie dziej naprawdę…
– Bóg tu raczej nie pomoże. – Uniósł brwi. – No chyba, że jesteś mesjaszem i potrafisz uzdrawiać.
Walnąłem go w ramię, aż jęknął.
– Jak możesz z tego żartować!? – wydarłem się niekontrolowanie. Stres z całego dnia skumulował się dla tej chwili. – Czemu wcześniej nie dzwoniłeś?! Czemu się nie odzywałeś?! – Zacisnąłem palce na jego ramionach.
– Seba, to boli. – Skrzywił się, a ja szybko zabrałem dłonie. – Spokojnie. Nie umieram. – Westchnął. – A przynajmniej na razie nie.
Wziąłem głęboki oddech i na sekundę przymknąłem oczy, próbując się uspokoić.
– Co ci dokładnie jest?
Daniel zacisnął usta i odwrócił wzrok. Już miałem zapytać drugi raz, kiedy westchnął i zaczął mówić z niechęcią.
– Rak jądra. Jeden z łagodniejszych i w początkowej fazie, więc tylko mi go wytną… – Przesunął dłonią po twarzy i zaczął mówić pospiesznie, jakby chciał mieć to już za sobą. – Później będę musiał co jakiś czas chodzić na badania, ale to wszystko. Niby nic groźnego… Ale po tych wieściach przestałem przez jakiś czas chodzić do pracy. – Spojrzał na mnie niepewnie. – Dobrze w ogóle, że regularnie chodziłem na badania profilaktyczne. Straciłem pracę… Z resztą może i dobrze. Już od jakiegoś czasu byłem wykończony, za wiele wymagali, a ja miałem już dość… – Jego głos się załamał, a wcześniejsza wesołość wyparowała. Podejrzewałem jednak, że była to tylko forma obronna, by się jeszcze jako tako trzymać w garści.
Patrząc na tego mężczyznę, nie widziałem już jednonocnej przygody. Nie potrafiłem określić co do niego czułem, ale z pewnością był dla mnie ważny.
– Zostanę z tobą, dobrze? – szepnąłem i przytuliłem się do niego. Mężczyzna objął moje plecy ramionami i wtulił twarz w szyję. Dzięki temu mógł ukryć łzy, które powoli pojawiały się na policzkach. – Nie jesteś sam.
Płakał bezgłośnie, jedynie trochę się przy tym trzęsąc. Krajało mi się serce, gdy go takim widziałem. Nigdy wcześniej nie okazywał przy mnie negatywnych emocji. Zawsze udawał, że wszystko jest dobrze i to on mnie pocieszał, a nie odwrotnie.
Dwie godziny później siedzieliśmy razem w salonie, oglądając jakiś durny film. Nie odzywaliśmy się do siebie, pogrążeni w myślach i własnych problemach. Wiedziałem, że muszę powiadomić innych, że nie wrócę z nimi do stajni. Nie wiedziałem jedynie jak to zrobić i jaką wymówkę znaleźć.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Patryk.
– Tak? – mruknąłem, odbierając. Daniel spojrzał na mnie krótko i wrócił do oglądania telewizji.
– Seba, gdzie ty do cholery jesteś?! Szukamy cię po całym szpitalu. – warknął chłopak.
– Trzeba było wcześniej do mnie zadzwonić. – Podniosłem się i ruszyłem do kuchni, by w spokoju porozmawiać.
– Trzeba było informować, że się wychodzi. – prychnął. – To gdzie jesteś?
– U Daniela.
– Gdzie?
– No u Daniela. Ten, z którym spędziłem noc jak byliśmy we Wrocławiu.
– Szlajasz się po dziwkach, kiedy ja… – zaczął ostro i urwał równie gwałtownie. – Nie ważne. Wracaj, bo jedziemy tylko po konie i wracamy do domu.
– Zostanę tu na parę dni – poinformowałem. – Przeproś trenera ode mnie. To naprawdę ważne.
– Seba, co ty wygadujesz? Obraziłeś się o to, co Tomasz powiedział? Przecież to nie ważne. Też bym się pewnie tak zachował, jakby role się odwróciły – wyznał, a mnie zatkało. – Wróć z nami.
– Nie chodzi o Tomasza. Po prostu… Wyjaśnię ci później, ok? – Westchnąłem. – To naprawdę ważne i nie chodzi o nic związanego ze stajnią. Nie chodzi o mnie.
***

Nad ranem następnego dnia po moim przyjeździe, leżałem na łóżku w objęciach Daniela i wpatrywałem się w jego twarz. Słońce już dawno wstało, a ja jak zwykle obudziłem się wraz z nim. Teraz jednak nie musiałem nigdzie wychodzić, niczym się przejmować. Mogłem poleżeć, napawając się ciepłem drugiej osoby.
Przesunąłem opuszkami palców po chłodnym ramieniu Daniela, które zaraz przykryłem kołdrą. Jeszcze trochę i się przeziębi przez tę klimatyzację w mieszkaniu, pomyślałem. Mężczyzna wymamrotał coś niewyraźnie, a ja zastygłem na kilka sekund. Nie chciałem go budzić. Podejrzewałem, że ostatnimi czasy nie spał za wiele, jeśli sądzić po stanie, w jakim go zastałem i tym, że jak tylko się wczoraj położyliśmy do łóżka, zaraz po mojej rozmowie z Patrykiem, on zasnął, zanim w ogóle zdążyłem się wygodniej ułożyć.
W świetle dnia dostrzegłem jak bardzo schudł. Dawniej miał mały brzuszek i mocne mięśnie. Dziś na jego torsie mogłem policzyć żebra, a ramiona miał chudsze od moich. Z przerażeniem omiotłem spojrzeniem jego ciało, które całym sobą krzyczało, że jego właściciel jest w rozsypce.
Wiedziałem, że Daniel nie ma dokąd pójść. Rodzina odrzuciła go po tym, jak dowiedziała się prawdy o jego orientacji. Kiedyś bym powiedział, że go to nie obchodziło, w ogóle na niego nie wpływało, jednak z czasem zauważałem, że jest bardziej samotny ode mnie. Ja w końcu miałem jakiś dom, gdzie mogłem wrócić i porozmawiać, nawet jeśli ukrywałem przed nimi parę rzeczy.
Patrząc na jego pogrążoną we śnie twarz, zastanowiłem się nad jeszcze jedną rzeczą. Kim on dla mnie jest? Już dawno wyszliśmy z relacji „kochanek na jedną noc”. Mogłem go nazwać seks przyjacielem, ale w tej chwili i to nie było zbyt adekwatne. Pogubiłem się. Już dawno przyznałem przed sobą, że jestem zakochany w Patryku, ale czy w stosunku do Daniela byłem obojętny? Na pewno nie. Uczucie do niego było jednak czymś innym. Może zwykłą przyjaźnią? Przywiązaniem? Znałem go kilka lat i zawsze wiedziałem, gdzie mogę go znaleźć w razie czego. Jedynie przez kilka tygodni, gdy skończył z nocnym życiem w klubie, miałem wrażenie, że więcej się nie zobaczymy. A jednak już następnym razem, gdy wyjechałem do Wrocławia, wpadłem na niego na ulicy. Nie znałem tego miejsca bez niego. Być może to on mnie tu przyciągał, choć wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Z rozmyślań wyrwał mnie ruch Daniela. Wykrzywił lekko twarz i zasłonił oczy dłonią, powoli się rozbudzając. Wyglądał lepiej niż wczoraj. Sińce pod jego oczami trochę zmalały.
Uśmiechnąłem się lekko, gdy spojrzał na mnie niewyraźnie.
– Wyspałeś się? – mruknąłem i obróciłem się w jego stronę, kładąc na boku.
– Tak. – Odwzajemnił uśmiech. – A ty? Wyglądasz na rozbudzonego.
– Zwykle wstaję o świcie. Mój organizm nie potrafi zrozumieć, że mam wolne.
Mężczyzna uniósł brwi i leniwie spojrzał na zegarek, który stał na stoliku.
– Od dwóch godzin tak leżysz? – zdziwił się. – Trzeba było mnie obudzić.
– Nie wygłupiaj się. Potrzebowałeś snu, a ja mogłem chwilę cieszyć się tym, że nie muszę nigdzie iść.
Daniel zerknął na mnie, po czym znów zamknął oczy, przewalając się na brzuch i mrucząc coś w poduszkę. Skojarzył mi się z dużym dzieckiem.
– Co chcesz na śniadanie? – zapytałem, zarzucając rękę na jego plecy i przysuwając się bliżej.
– Nie musisz... Zaraz wstanę – mruknął w poduszkę. Ledwo go zrozumiałem.
– Chcę – poprawiłem. Cmoknąłem go w ramię i zaśmiałem się krótko. To było dziwne, tak po prostu budzić się obok kogoś rano… – Myślisz, że w domu mogę się dopchać do kuchni? Chcę korzystać, póki mogę – parsknąłem rozbawiony.
– Ale gotowałeś kiedyś? – zapał z nutą obawy w głosie.
– Zanim jeszcze pracowałem w stajni, tak. Ale nie martw się, gazu nie dotknę – zapewniłem. – Mam nadzieję, że masz cokolwiek w lodówce.
– Może być problem… Czekaj – rzucił, gdy zbierałem się już do wstania. Chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie, całując lekko w usta. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. – Teraz możesz iść.
Wyszczerzyłem do niego zęby i ruszyłem w stronę kuchni na poszukiwanie jedzenia. Okazało się, że mężczyzna ma tylko końcówkę starego chleba i ser. Westchnąłem i zacząłem robić ubogie kanapki. Nie chciało mi się iść teraz do sklepu, więc postanowiłem odłożyć to na później.
Gdy wróciłem z jedzeniem do pokoju Daniela, on siedział na łóżku w samych majtkach. Obejrzałem go całego, od stóp do głów, kolejny raz niepokojąc się tym, jak bardzo schudł. Usiadłem obok i postawiłem między nami talerz.
– Nie mogłem zaszaleć ze składnikami – powiedziałem zawiedzony. – Kiedy ostatni raz byłeś w sklepie?
Wzruszył ramionami, a ja pokręciłem głową z niedowierzaniem. Dobrze, że tu przyjechałem, bo nie wiem ile by pociągnął w ten sposób. Widać było, że się zaniedbał.
– Bierz – rzuciłem i sam zacząłem jeść.
Przypilnowałem, by zjadł więcej niż ja i dopiero wtedy mogłem spokojnie odnieść czysty talerz do kuchni. Tam go umyłem i odłożyłem na suszarkę.
– Kiedy masz ten zabieg? – zapytałem, gdy wróciłem do Daniela. Usiadłem tam, gdzie przed chwilą.
– Pojutrze. – Oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłonie.
– Szybko. Od kiedy w ogóle wiesz?
– Dowiedziałem się kilka dni po tym jak ostatni raz się widzieliśmy. – Spojrzał na mnie, nadal opierając głowę na rękach. – A szybko, bo trochę zapłaciłem. Na szczęście wcześniej oszczędzałem, by kupić sobie mieszkanie, więc było mnie stać.
– Mogłeś zadzwonić wcześniej – żachnąłem się.
– Nie chciałem ci zawracać głowy…
– To po cholerę chciałem twój numer?! – podniosłem głos. – Przecież chodziło o właśnie takie sytuacje! Żebyśmy nie musieli sami radzić sobie z takimi problemami. Żeby mieć kogoś, kto…
– Seba – przerwał mi gwałtownie – my nie jesteśmy parą.
Zacisnąłem usta, zdając sobie sprawę, że się zagalopowałem. No właśnie, nasze relacje zawsze będą ograniczone. To Daniel zawsze ustawiał nas na odpowiednim torze. To on pilnował, byśmy z niego nie zboczyli i pozostali w dobrych relacjach, jednocześnie mogąc się pieprzyć.
Jednak od zawsze, gdy się spotykaliśmy, mogłem liczyć na jego radę i wsparcie psychiczne. Dlaczego bronił się przed tym, bym i ja mógł mu pomagać?
– Wiem – prychnąłem, próbując tym zagłuszyć emocje. – Ale boję się o ciebie, okej? Nie umiem tego wyłączyć. Już ostatnio coś było nie tak, a ty stawiasz dookoła siebie mury i myślisz, że sam sobie poradzisz. – Machnąłem ręką, jakbym odpędzał się od natrętnej muchy. – Nie poradzisz, rozumiesz? Spójrz do jakiego stanu się doprowadziłeś.
Mężczyzna milczał, uważnie mi się przyglądając. Był poważny i oddałbym wiele, by wiedzieć co w tej chwili myślał.
– Nie jesteśmy parą, to prawda – kontynuowałem powoli – ale chyba łączy nas coś więcej niż seks. Inaczej by mnie tu nie było – zauważyłem.
Darek przymknął oczy i uśmiechnął się lekko, co mnie zaskoczyło.
– Chyba masz rację – powiedział po chwili i znów na mnie spojrzał. – Tylko się we mnie nie zakochuj. – Wyszczerzył się bardziej, a ja uniosłem brwi.
– Bez obaw. Już jeden palant mi wystarczy. – Uniosłem kącik ust w górę z rozbawieniem.
– Och. Co to za palant? – zapytał szczerze zaciekawiony. Aż ożywił się bardziej.
– Patryk. To ten z którym przyjechałem ostatnio.
– Ten, który się o ciebie martwi – skojarzył – i dzwonił do ciebie wczoraj.
– Tak. I ten, który ma chłopaka. – Westchnąłem i opadłem plecami na łóżko. – Jestem po prostu skazany na samotność. Jak już jakiś gej pojawił się we wsi… i do tego mieszka w pokoju obok, to jest zajęty. Niezła ironia, nie?
– Mhm – wymruczał, pochylając się nade mną. Spojrzał w dół, na moje bokserki, jedyne ubranie, które miałem na sobie. Zrobiło mi się przez to cieplej. – Nie docenia tego, co ma przed nosem.
– Nie przesadzaj – zaśmiałem się i pociągnąłem go w dół, przez co stracił równowagę i uderzył mnie łokciem w żebra, próbując się bronić przed upadkiem na mój tors. – Au… – syknąłem.
– Sam jesteś sobie winny – prychnął. Zabrał moją rękę ze swojej szyi i usiadł mi na biodrach.
– Mmm – wymruczałem, patrząc na niego z dołu. Robiło mi się gorąco na samą myśl, że poczuję jego dotyk na sobie. – Chyba trzeba się wyszaleć przed zabiegiem, co?
– Potem post – potaknął. Oparł się dłońmi po obu stronach mojej głowy.
– Jak długo?
– Nie pamiętam. – Zmarszczył brwi w zastanowieniu.
– Jesteś beznadziejny – roześmiałem się głośno.
Wszystkie negatywne emocje odeszły. Cieszyłem się, że mogłem komuś powiedzieć o moim zauroczeniu. I że ta osoba nie przekonuje mnie głupim „na pewno się ułoży”. Nic się nie ułoży. Ale to nieważne, dopóki mogę tu z nim być. Dopóki choć jedna osoba mnie zauważa.
Wpatrywaliśmy się chwilę w swoje oczy. Lubiłem te momenty przed pocałunkiem, gdy Daniel zastygał i po prostu na mnie patrzył. Z nikim innym tak nie miałem. W końcu jednak dotykał moich ust wargami i pozwalał mi przejmować dominację.
Tym razem jednak nie skorzystałem z propozycji. Sam zastygłem, czekając na to, co się wydarzy. Nie dotykałem go rękami, nawet go nie obejmowałem, tylko ułożyłem je wzdłuż ciała.
Mężczyzna westchnął w moje usta i zwilżył je językiem. Spojrzał w dół i zmarszczył brwi, gdy zorientował się, że nie zamierzam niczego robić. W jego oczach pojawiło się pragnienie, którego jeszcze nie znałem.
– Znów to robisz – wymruczał nisko.
Nie zdążyłem zapytać o co mu chodzi, bo pocałował mnie mocno. Aż mi się zakręciło w głowie. Jego wargi były miękkie, zęby ostre, a zachłanny język już po chwili penetrował wnętrze moich ust. Sapnąłem, próbując nadążyć za jego gestami, ale po kilku sekundach poddałem się, czując, że to nie ma sensu.
Daniel otarł się kroczem o moje, przez co wygiąłem się z cichym sapnięciem. Mój penis drgnął, pobudzony. Objąłem plecy Daniela, przesuwając po jego szczupłym ciele palcami. Czułem jak mruczy z aprobatą. Oderwał się od moich ust i zaczął całować szyję, podczas gdy dłonią masował moje udo blisko krocza.
– Kochaj się ze mną – szepnąłem, nie mogąc się powstrzymać. Chyba dotarłem do momentu, gdy mogłem to z nim zrobić. Ufałem mu.
– Co? Seba… – Przestał mnie całować i spojrzał z powagą w oczy. To mnie trochę ostudziło. – Nie chcę ci zabierać ostatniego pierwszego razu… – Odetchnął głębiej. – Uwierz mi, warto czekać na tę odpowiednią osobę.
– W jakim ty świecie żyjesz? – prychnąłem. Mój głos brzmiał dziwnie przez podniecenie. – Na kogo mam czekać? Nikt się nie zjawi.
– Może. Ale ja ci tego nie odbiorę – szepnął wprost w moje usta.
Sapnąłem zirytowany. Dlaczego musiał być taki uparty? Przecież to tylko seks. Uprawiamy go od lat, co za różnica w jakiej konfiguracji?
– To co proponujesz? – warknąłem zły.
– Proponuję, żebyś się wyluzował i dał mi działać, skoro tak bardzo tego chcesz. – Musnął zębami moją szczękę i odsunął się, by ściągnąć nasze bokserki.
Pozbył się ich i położył między moimi nogami. Przymknął oczy, gdy chwycił oba penisy, zaczynając je o siebie pocierać. Nasze erekcje rosły wraz z ciepłem jego dłoni. Obserwowałem Daniela, gdy trzepał nam z uchylonymi ustami i błogim wyrazem twarzy. On sobie coś wyobraża, przemknęło mi przez myśl.
– Jesteś na górze czy na dole? – sapnąłem. Daniel spojrzał na mnie nieprzytomnie i uśmiechnął się groźnie, co jeszcze bardziej mnie nakręciło. Złość wyparowała, pozostawiając jedynie pożądanie.
– Jestem głęboko w tobie – wymruczał, patrząc mi w oczy bez skrępowania. Puścił swój penis na rzecz mojego. Jęknąłem głośno, czując jak wprawnie porusza dłonią. – Zaciśnij się na mnie… Seba…
Westchnąłem i chwyciłem jego członek, ściskając go i pieszcząc tak jak on to robił ze mną.
– Jestem ciasny – wymamrotałem drżącym głosem, wyobrażając sobie, że jest we mnie. Chciałem, by miał z tego taką samą frajdę jak ja. – Pierwszy raz… ktoś mnie ma…
– Mhm… Jesteś zajebisty.
Płonąłem. Daniel zaczął poruszać biodrami, wbijając się w moją dłoń i powarkując przy tym. Jedną ręką opierał się z boku mojej głowy, a drugą intensywnie pracował na dole, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Jęczałem pod nim, coraz szerzej rozstawiając nogi i unosząc biodra w górę. Czułem jak powoli zbliżam się do spełnienia.
– Mocniej! – jęknąłem niekontrolowanie, cały się trzęsąc. Sam przyśpieszyłem ruchy dłonią.
                – A–ach…! Czek–aj – usłyszałem nad sobą. – Seba…! – warknął mężczyzna, spuszczając się na mój brzuch. Na chwilę zamarł, dysząc ciężko.
                Uniosłem się lekko, by musnąć wargami jego usta.
                – Och… to było… nagłe. – Zaśmiał się słabo i ponownie zaczął mnie masturbować.
                Chwilę później moja sperma dołączyła do jego. Rozluźniłem się, czując w całym ciele przyjemne mrowienie, a Daniel położył się obok, przytulając do mojego boku.
                – Chyba musimy odwiedzić łazienkę. – Zaśmiał się, rozsmarowując lepkość po moim brzuchu.
– Zdecydowanie. – Mruknąłem, zamykając oczy. Byłem wykończony. Może nie tyle tym krótkim wysiłkiem, co emocjami, jakie towarzyszyły mi od rana. Chciałem znów zasnąć, czując jego ciepło przy sobie.

17 sierpnia 2016

[7] Gonitwa


– Tak mamo. Jedziemy na Partynice.  – Westchnąłem do słuchawki.
Moja rodzicielka potrafiła się nie odzywać miesiącami, ale jeżeli już się do mnie dodzwoniła, chciała wiedzieć o każdym szczególe mojego życia. Co było trochę krępujące, bo właśnie jechaliśmy na zawody i w aucie byli Patryk, trener i jakiś jego znajomy, który zgodził się nas zawieźć.
– A masz dziewczynę? – usłyszałem i miałem ochotę walnąć czołem w zagłówek naprzeciw mnie. Zawsze w końcu pojawiał się ten temat.
– Wiesz, że nie. – Kolejny raz westchnąłem. Próbowałem odpowiadać tak, żeby reszta nie mogła się domyślić o czym mowa.
– Kochanie. Nie wierzę, że w twoim wieku jeszcze żadną się nie zainteresowałeś – odpowiedziała matczynym, miękkim tonem. – Mnie możesz powiedzieć.
– Zainteresowanie, a posiadanie to dwie różne kwestie – zauważyłem, unosząc brwi. Patryk obok spojrzał na mnie z rozbawieniem. Mógłbym przysiąść, że miał prawdziwy ubaw z mojej rozmowy.
– Wiem, kochanie. Chciałabym, żebyś miał obok siebie kogoś, kto o ciebie zadba.
– Mamo… – zacząłem i ugryzłem się w język. Nie mogłem jej powiedzieć, że tu na wsi nie ma szans, bym znalazł kogoś takiego. To zabrzmiałoby naprawdę dziwnie. – Zadzwonię do ciebie po zawodach, co? Będę miał więcej czasu i w ogóle…
– Ty nigdy nie masz czasu – powiedziała, a mnie zrobiło się naprawdę głupio. – Ale rozumiem. Tak wybrałeś. Cóż, mam nadzieję do zobaczenia.
– No. Cześć. – Westchnąłem i rozłączyłem się.
– Wzdychasz jak stary, zbyt mocno doświadczony przez życie człowiek. – Usłyszałem obok.
Spojrzałem na Patryka i pokazałem mu język. To było dziecinne, wiem, ale nie mogłem się powstrzymać.
– Ej! – Chciał mi go złapać, ale zdążyłem schować język i odwrócić twarz. – Ja ci dam język wystawiać – rzucił z udawaną złością i zaczął mnie łaskotać. Wierzgnąłem, próbując się bronić. Śmiałem się przy tym głośno.
– Jak dzieci – skomentował trener.
– Dość! – krzyknąłem. – No, Patryk!
Gdy w końcu się odsunął, miałem wrażenie pustki. Czułem na sobie wspomnienie jego dotyku, który niemal palił mi skórę.
***

Wyprowadziliśmy Sarnada i Groma do stajni w Patrynicach, podczas gdy Tomasz załatwiał formalności. Ogiery miały boksy obok siebie, oddzielone ścianką i zielonymi kratami. Cała stajnia była w miarę czysta, ale nie dorównywała naszej, o którą codziennie dbaliśmy.
Obejrzałem uważnie Sarnada, sprawdzając, czy podczas jazdy czegoś sobie nie zrobił. Gdy stwierdziłem, że wszystko jest w porządku, pogładziłem jego bok i wyszedłem z boksu. Ogiery były pobudzone i zaciekawione nowym terenem. Kręciły się nerwowo, oglądając miejsce w jakim się znalazły.
– Idziesz coś zjeść? – zapytałem Patryka, spoglądając na niego zza krat boksu Groma. Nawet on był nadmiernie ożywiony, co można było uznać za cud.
Czułem burczenie w brzuchu. Rano praktycznie nic nie zjadłem z nerwów, które zawsze mnie dopadały przed samym wyjazdem na wyścigi. Na szczęście zwykle mi przechodziło, gdy już byłem na miejscu. Tak jak teraz.
– Pewnie. – Patryk wyszedł i zamknął za sobą boks. Klepnął mnie w ramię i ruszył w stronę naszego auta, gdzie mieliśmy zrobione przez Dagmarę kanapki.
***

W stajni nie byliśmy tylko my. Wiele osób przyjechało wcześniej ze swoimi końmi i atmosfera przed wyścigami była napięta, moim zdaniem wręcz niezdrowa. Nie podobało mi się to, bo zwykle nie ufałem ludziom, a ta cała tutejsza otoczka jeszcze gorzej na mnie działała.
Wieczorem usiedliśmy w wielkiej stołówce, razem z resztą przyjezdnych i pracowników. Tylko nieliczni się wyłamali i naprawdę żałowałem, że my też nie jesteśmy w mniejszości. Dostaliśmy jednak ciepły posiłek, co mnie trochę udobruchało. Słuchałem rozmowy Patryka i trenera, jak zwykle nawet nie próbując się dołączać.
– Cześć! – Nagle coś uderzyło mnie w kark, przez co omal nie wylądowałem twarzą w zupie.
– Adam! Dawno cię nie widziałem! – zawołał Tomasz i wyciągnął rękę przez stół, do gościa, który brutalnie objął mnie ramieniem. Uścisnęli sobie dłonie, dzięki czemu zostałem uwolniony.
– Witajcie, witajcie. Co tam u ciebie Seba? – Facet o wyglądzie Indianina przypuścił atak na moje włosy.
– Weź mnie zostaw – warknąłem, odtrącając jego dłoń. Co jak co, ale włosów zawsze będę bronił. – Gdzie się łajzo szlajałeś? – zapytałem z ciekawością.
Adam był człowiekiem zagadką – pojawiał się i znikał. Ogólnie zajmował się jeździectwem już od dobrych dwudziestu lat i wszyscy go znali. Był jednym z najlepszych dżokejów, jacy chodzili po polskiej ziemi. Można było go wynająć na daną gonitwę, pod warunkiem, że był akurat na miejscu. Sam jeździł po kraju – i nie tylko – a tam, gdzie się pojawiał, dostawał zlecenia. Robił co chciał, nikt mu nie mógł narzucić w jakim miejscu ma być i którego konia wybrać. Wyróżniał się charakterem – był profesjonalny, mimo swoich zachcianek i niezrozumiałych pobudek.
Wygląd też miał specyficzny. Ciemna karnacja, niski wzrost, wystające kości, ciemne, długie włosy, a do tego tatuaże nie pomagały w oparciu się złudzeniu, że ma się do czynienia z Indianinem.
– To tu, to tam. – Wzruszył ramionami i usiadł na ławie obok mnie. – A kogo jeszcze ze sobą macie? Nie znam. – Spojrzał na Patryka, który siedział po mojej drugiej stronie trochę zdezorientowany.
 – Patryk Okiński. – Uścisnęli dłonie przede mną. – Miło poznać.
– Tak, tak. – Mężczyzna spojrzał na trenera, uznając, że sam nie musi się przedstawiać. – Spoko chłopak. Po co ci?
Omal nie parsknąłem śmiechem, gdy szatyn zrobił głupią minę. Cóż. Do Adama ciężko się było przyzwyczaić. Miałem wrażenie, że dla niego słowo granica to tylko niewidzialna przeszkoda, za którą rozciąga się cały kosmos.
– Będzie jeździł na Gromie. – Tomasz uśmiechnął się lekko.
– A ty na kim? – zwrócił się do mnie.
– Sarnad.
Adam uniósł brwi i nagle wyszczerzył zęby.
– Zajebisty koń! Miałem przyjemność go dosiadać jakiś czas temu. Dzięki niemu mam kolejną wygraną na koncie.
– A ile masz? – zainteresował się Patryk.
– Jeszcze paru do półtora tysiąca brakuje. – Zachmurzył się nieznacznie.
Szatynowi szczęka opadła, a ja roześmiałem się głośno. Jeszcze nie widziałem u niego takiej miny. Cudowna!
– Przestań. – Chłopak szturchnął mnie w ramię i wbił pełne podziwu spojrzenie w Adama. – A ile czasu pan już jeździ?
– W tym roku równe dwadzieścia. Dokładnie połowę mojego życia. Późno zacząłem. – Wzruszył ramionami. – Długo tu zabawicie?
– Po jutrze wyjeżdżamy – odpowiedziałem. Odsunąłem pusty talerz od siebie i zerknąłem na Indianina. – Wodzu, na kim jutro jedziesz? Na szóstej gonitwie – dodałem, mając świadomość, że zwykle nie miał jednego startu.
– Facjata, a co? – Uśmiechnął się półgębkiem. – Wybacz, ale to dobra klacz.
– Mówisz, że nie mamy szans? – Wyszczerzyłem zęby. – Jesteśmy w jednej drużynie i mamy ogiery.
– Przewaga kopyt nic wam nie da, jeśli zniknę wam z oczu już na pierwszych metrach. – Oparł się o moje ramię i spojrzał na Tomasza. – Wyszczekany się zrobił.
Trener uśmiechnął się lekko. On też skończył jeść. Spojrzał po nas, by się upewnić, że mamy puste talerze.
– No dobra. My tu gadu gadu, a spać trzeba. – Wstał od stołu i wyciągnął rękę do zaskoczonego Adama. – Wybacz, że tak wcześnie, ale wiesz jak jest.
– Spoko. Przynajmniej jedni normalni, co nie piją. – Też wstał, a za nim i my. – Ja nie wiem co się dzieje z tymi ludźmi. Za grosz profesjonalizmu. – Dyskretnie wskazał na pijane zbiorowisko. Między innymi dlatego nie miałem ochoty tu siedzieć. Na szczęście nikt oprócz Adama, który też nie pije, nas nie zaczepiał. Nigdy nie jest miło odmawiać. Nie z tego względu, że też chce się pić, a dlatego, że jest to po prostu upierdliwe.
Pożegnaliśmy się krótkimi uściskami dłoni i w trójkę poszliśmy do hotelu.
– Chłopcy. – Tomasz zatrzymał nas przed drzwiami pokoju mojego i Patryka. Trener miał łóżko w drugim skrzydle hotelowym. Spojrzeliśmy na niego pytająco. – Nie ścigajcie się jutro z Adamem. Jeśli ta klacz jest taka dobra jak mówił, to nie ma sensu ich nadwyrężać. Macie spokojnie przebiec i tyle. – Poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się lekko. – Chcę, żebyście tylko zobaczyli jak to jest bieg w gonitwie na tych koniach w gonitwie. Nic więcej.
***

Jechałem na Sarnadzie do boksów startowych. Za dwadzieścia minut miała się rozpocząć nasza gonitwa, a gniady ogier rzucał łbem na wszystkie strony, rozglądając się niecierpliwie. Nie pomogła rozgrzewka, on wciąż był ciekaw otoczenia w jakim się znalazł.
Próbowałem go zebrać, ale było to cholernie ciężkie. Dopiero się trochę uspokoił, kiedy Patryk podjechał do nas na Gromie. Coraz bardziej się denerwowałem. Nie ufałem ogierowi, gdy był tak nerwowy. Jedynym plusem było to, że pogoda dopisała i tor był suchy, a jednocześnie słońce nie próbowało nas spalić. Idealny dzień na wyścig.
– Spokojnie Seba – szepnął Patryk. – To ty wywołujesz u niego nerwowość.
– Ale co mam niby zrobić? – jęknąłem z pretensją.
– Głęboki wdech. – Poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się lekko, przyjaźnie.
Zapatrzyłem się na niego. Pasowały mu nasze barwy. O białych bryczesach już nie wspominając. Niemal jakby urodził się, by być dżokejem. Mimo wzrostu miał do tego doskonałe predyspozycje. Charakter w tym sporcie jest bardzo ważny.
Jego pewność siebie trochę mnie uspokoiła. Przymknąłem oczy i odetchnąłem, rozluźniając się nieznacznie.
– Będzie dobrze. Nie musimy tego wygrać. – Parsknął śmiechem. – Pierwszy raz ktoś mi coś takiego powiedział przed zawodami.
– Tomasz jest czasem dziwny – odpowiedziałem z rozbawieniem. – Cóż. Dla mnie to lepiej.
– Nie lubisz zawodów? – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Nie lubię tej atmosfery. – Wzruszyłem ramionami. Zbliżaliśmy się powoli do maszyny startowej.
Raz jeszcze odetchnąłem, uspokajając się całkowicie. Nerwówka nic mi nie da, a tylko pogorszy sytuację. Skupiłem się na równym kroku Sarnada, jego oddechu, uszach, napinających się mięśniach. Znałem tego konia, wiedziałem na co go stać. Pochyliłem się do jego szyi i objąłem go.
– Ufam ci – szepnąłem tak, by nikt inny nie słyszał. Potem podniosłem się i uśmiechnąłem szeroko do Patryka. – To co? Kto pierwszy na mecie?
– Mieliśmy się nie ścigać – zauważył.
– Z Adamem.
– Myślę, że innych też to dotyczyło. – Zaśmiał się.
– Co tam chłopaki? – usłyszeliśmy obok głos Adama. Podjechał do mnie, z drugiej strony niż Patryk, na Facjacie. Prowadził konia dwa metry od nas, żeby niepotrzebnie nie denerwować ogierów swoją obecnością. Klacz miała kasztanową sierść i ładną białą gwiazdkę na czole. Zdawało mi się, że ją poznawałem, ale nie byłem pewien skąd. Być może widziałem ją na któryś zawodach.
– Cześć Adam – zawołał Patryk, przechylając się w siodle, by spojrzeć na mężczyznę.
– Gotowi na przegraną? – zaśmiał się Indianin w stroju dżokejskim. Miał na sobie barwy brązowo zielone, reprezentujące stajnię Facjaty.
– Tak. – Uśmiechnąłem się, nie widząc sensu w kłóceniu się z nim.
– Zero ambicji – zasmucił się mężczyzna. – Czy znajdę w Polsce godnego siebie przeciwnika? – zapytał dramatycznie i uderzył w twarz (i toczek) dłonią, udając załamanie.
– Możesz wsiąść na Groma – wtrącił szatyn. – Uwierz mi. Jest większym przeciwnikiem dla jeźdźca, niż inni dżokeje.
– Racja. – Skrzywił się, spoglądając na siwego. – Miałem propozycję jazdy na nim, ale to by było bez sensu. Ta szkapa nie tyle nie umie, co nie chce biegać. Sorry Seba, ale taka jest prawda. Wygrał wiele wyścigów, ale to nie na moje nerwy.
Zacisnąłem usta i wbiłem wzrok przed siebie. Dlatego właśnie nie lubiłem ludzi tutaj. Życie zmusiło ich do tego, by traktowali konie jak towar, a nie zwierzęta. W końcu inaczej by się niczego nie dorobili, a już po roku poszli z torbami. Ja utrzymywałem się tylko dzięki Tomaszowi. Dla innych byłbym bezużyteczny.
Na szczęście dotarliśmy już do maszyny startowej i pracownicy toru zaczęli wprowadzać konie do boksów. Adam poszedł na pierwszy ogień, zostawiając mnie i Patryka samych. Założyliśmy okulary ochronne, które wcześniej zsunęliśmy na toczki i zaczęliśmy krążyć w koło razem z pozostałymi jeźdźcami. Mieliśmy piąty i szósty numer, więc dopiero po chwili znaleźliśmy się w maszynie. Sarnad rozglądał się z niepokojem, zostając zamkniętym w ciasnej klatce. Nigdy nie przepadałem za tym miejscem, bo robiło zawsze masę problemów.
Przygotowałem się psychicznie do biegu, chcąc jak najszybciej to mieć za sobą. Nigdy nie zauważałem, kiedy ostatni koń zostanie wprowadzony, więc byłem przygotowany na start w każdej chwili. Dookoła mnie słychać było trzaski i rżenie koni. Jeszcze na sekundę spojrzałem na Patryka, kiwając do niego głową, kiedy rozległ się nieprzyjemny dźwięk i boksy się otworzyły.
Konie pognały do przodu. Tętent kopyt i wiatr ogłuszał, zmuszając mnie do skupienia się na obrazie, który miałem przed sobą. Nie znosiłem gogli, bo często, gdy jechałem z tyłu, brudziły się i uniemożliwiały mi prawidłowe widzenie – jednocześnie mnie chroniły, ale o tym zwykle w takich chwilach nie myślałem. Na razie jednak miałem wgląd na całą sytuację. Byłem w połowie stawki, a zaraz za mną jechał Patryk. Adam zaś już wystrzelił do przodu na prowadzenie.
Jechałem tak przez jakiś czas, by w końcu raz jeszcze zerknąć na Patryka i krzyknąć coś. Nie miało znaczenia co, bo i tak by mnie nie zrozumiał. Odbiłem na zewnętrzną część toru, chcąc minąć konie. Grom ruszył za mną, po chwili zrównując się z Sarnadem. Razem spróbowaliśmy wyminąć paru jeźdźców. Niestety zbliżaliśmy się do łuku i musieliśmy zjechać bardziej na wewnętrzną część, by nie zostać w tyle.
Gdy wychodziliśmy z łuku na najdłuższą prostą, skupiłem się na tym, by w odpowiednim momencie odbić na lewo na środek toru, by już nikt nam nie przeszkodził w wyprzedzaniu.
I wtedy obok siebie zauważyłem jakiś nieoczekiwany ruch. Grom potknął się o coś, momentalnie zostając w tyle. Obróciłem się i zmroziło mi krew. Miałem wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Patryk spadł prosto pod kopyta jednego z pędzących koni.
Zakląłem głośno i szarpnąłem wodze Sarnada. Myślałem tylko o tym, żeby chłopakowi się nic nie stało. Zaskoczony ogier zwolnił, a po chwili pozwolił się zawrócić już w galopie. Zbliżyłem się do Patryka i zeskoczyłem na ziemię.
Widziałem paru ludzi biegnących w naszą stronę. Klęknąłem obok szatyna, bojąc się go ruszyć. Leżał na ziemi na boku z zamkniętymi oczami. Na pierwszy rzut oka nic mu się nie stało oprócz utraty przytomności i modliłem się, by tylko był oszołomiony. Spojrzałem na białe spodnie, które nigdy nie brudził. Teraz były szare z piachu i trochę zielone od trawy. Z pewnością już ich nie wypierze.
– Żyjesz? – zapytałem, delikatnie dotykając jego policzka. Odpowiedziała mi cisza.
– Cofnij się – usłyszałem za sobą.
Podniosłem się i odszedłem parę kroków, do czekającego na mnie ogiera, patrzącego na otaczających go ludzi z niemym pytaniem. Pielęgniarze zajęli się chłopakiem, a ja wsiadłem na grzbiet konia z myślą skierowaną w jednym kierunku. On nie może tu stać po takim wysiłku.
Ruszyłem kłusem w stronę mety z pustką w głowie. To tak, jakbym to ja stracił przytomność, a nie Patryk. Byłem zupełnie oderwany od rzeczywistości. Chciałem jak najszybciej dojechać do trenera, bo on powiedziałby mi co mam zrobić.
Usłyszałem oklaski, gdy przekroczyłem linię mety i spojrzałem z zaskoczeniem na tłum ludzi. No tak. Zatrzymałem się, gdy jeden z uczestników spadł, to była akcja jak na filmach… Prychnąłem z konsternacją, uświadamiając sobie jak to wygląda z ich perspektywy. Przyśpieszyłem, by znaleźć się z dala od ich uważnych spojrzeń.
Trenera znalazłem przy samym wjeździe na tor. Chwycił wodze Sarnada z mieszanką złości i zmartwienia w oczach.
– Jesteś debilem – oświadczył – ale porozmawiamy o tym później. Zostaw ogiera Adamowi i idziemy do Patryka.
***

Gdy dotarliśmy do karetki, gdzie chwilowo przetrzymali Patryka, był on już przytomny i wykłócał się z medykami, że idzie do domu. Oczywiście nikt go nie puścił, bo dom ma w Gdańsku, a to dobre kilkaset kilometrów stąd.
– Nie róbcie ze mnie debila – warknął. Miał na sobie jedynie bluzkę z krótkim rękawem. Bluzę i ochraniacz musieli mu ściągnąć wcześniej.
Nagle zauważył mnie i chciał się podnieść, co uniemożliwił mu facet z personelu medycznego.
– Niech pan się uspokoi. Może mieć pan wstrząs mózgu – warknął już nie źle zirytowany.
– Seba, wytłumacz panom, że miałem na myśli hotel, a nie Gdańsk, bo chyba czegoś tu nie rozumieją! – zawołał Patryk ze złością, gdy stanąłem przed karetką.
– Zamknij się idioto. – Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. – Co mu jest?
– Musimy zabrać go do szpitala – oznajmiła dziewczyna, stojąca najbliżej mnie. Była ubrana na czerwono, jak wszyscy z personelu medycznego.
– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. – Uniosłem brwi.
– Sebastian, nie bądź złośliwy – upomniał mnie trener. – Jedźcie, a my dojedziemy taksówką.
Odciągnął mnie na bok i wyciągnął komórkę, by zadzwonić po samochód.
– Ja was mogę zawieźć. – Aż podskoczyłem ze strachu, gdy Adam stanął obok nas, a ja nawet nie słyszałem jego kroków. – Spokojnie młody.
Zachciało mi się ryczeć. Emocje tego dnia mnie wykończyły. Najpierw stres związany z gonitwą, całą otoczką wokół zbiera mi się od wczoraj, a teraz jeszcze upadek Patryka i strach o niego. Po co zabierają go do szpitala?
– A co zrobiłeś z Sarnadem? – zapytałem, zaczynając się martwić i o konie.
– Moja córka się nim zajęła. – Mrugnął do mnie. – To dobra dziewczyna, nie musisz się martwić o swojego konia. Jeszcze trochę go rozchodzi i zaprowadzi do boksu.
– A co z Gromem? Nawet nie widziałem gdzie zwiał… – przypomniało mi się nagle. Wszyscy o nim jakby zapomnieli.
– Został złapany jakiś czas temu i jest już w boksie. – Klepnął mnie w ramię. – To jak, zawieźć was?
– Jeśli możesz, będę wdzięczny… – westchnął trener.
– Dobra. To do którego szpitala?
Otworzyłem szerzej oczy i pobiegłem w stronę jadącej karetki.
– Proszę zaczekać! – Wrzasnąłem na całe gardło. Na szczęście nie zdążyli jeszcze dobrze wyjechać z parkingu, gdy dopadłem do drzwi samochodu od strony kierowcy. – Do jakiego szpitala jedziecie?
***

Na szczęście szybko wypisali Patryka ze szpitala. Z początku podejrzewali u niego wstrząs mózgu, jednak po badaniach wykluczyli tą możliwość. Dziwiłem się temu, w końcu siła uderzenia pozbawiła go przytomności, ale nie wnikałem. Sam na jego miejscu nie chciałbym zostać w szpitalu.
Gdy emocje opadły, trener przypomniał sobie o czymś.
– Seba. Dlaczego do cholery zatrzymałeś się, gdy Patryk spadł? – zapytał w miarę spokojnym tonem. Siedzieliśmy przy łóżku szatyna, który spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
– Co zrobiłeś? – zdziwił się.
– Jak zobaczył, że zleciałeś, zmusił Sarnada do zawrócenia i poleciał do ciebie – wyjaśnił Tomasz. – To niedorzeczne! Jest duże prawdopodobieństwo, że któryś z was spadnie na Wielkiej Pardubickiej! Tam też zrezygnujecie z dalszej jazdy?! – rzucił ze złością. – Nie po to wystawiam dwa konie, byście później odwalali coś takiego!
Zacisnąłem usta i odwróciłem wzrok. Patryk nadal patrzył na mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
– No co? – westchnąłem. – Nie myślałem co robię…
– Później widocznie też nie – zauważył trener. – Trzeba było tam już zostać, a nie przejeżdżać przez metę.
– Jechałem do ciebie, a nie do mety – warknąłem i wstałem z miejsca. – Idę się przejść.
Wyszedłem z pokoju z szumem w głowie. Byłem zły na trenera, że wytykał mi zatrzymanie się. Przecież nie mieliśmy się ścigać na serio, dotarcie do mety nie było warte… No… Bałem się o Patryka. Przeraził mnie ten upadek i nie darowałbym sobie, gdybym się wtedy nie zatrzymał. Być może na Pardubickiej też tak będzie… A może przede wszystkim na niej. Tam ludzie giną…
Wychodząc zza rogu, wpadłem na kogoś.
– Przepraszam – mruknąłem i nie patrząc kim była ta osoba, poszedłem dalej. Przechodząc przez korytarze, w końcu znalazłem miejsce, gdzie mógłbym usiąść. Była to prosta ławka, postawiona przy dużym oknie. Opadłem na nią i zakryłem dłońmi twarz.
Dzisiejszy dzień dał mi mocno w kość. To wszystko mieszało się w jeden wielki bajzel, który musiałem jakoś ogarnąć. Wiedziałem, że zaczyna mi zależeć na Patryku. To było silniejsze ode mnie. W końcu był przystojnym gejem, który mieszka pokój obok i pomaga mi codziennie. To normalne, że zacząłem coś do niego czuć. Nigdy, kurwa, nie miałem szans na związek. Nie mogę się obwiniać za to, że potrzebuję miłości. Jednak od Patryka jej nie dostanę, z tym też muszę się pogodzić.
Nagle zadzwoniła moja komórka. Automatycznie wyciągnąłem ją z kieszeni dżinsów i odebrałem, wbijając wzrok w sufit.
– Halo? – mruknąłem z niechęcią.
– Sebastian? – usłyszałem słaby głos po drugiej stronie. – Przepraszam, że do ciebie dzwonię… – urwał, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że to Daniel.
– Nic się nie stało – zapewniłem szybko. – Co jest? Słabo brzmisz. – Poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Dawno się nie odzywał, a teraz… Miałem same czarne scenariusze w głowie.
– Ja… Nie wiem… Tyle rzeczy się na mnie zwaliło, a nie miałem gdzie zadzwonić… Cholera… Przepraszam, że ci truję… To bez sensu…
Usłyszałem skrzypnięcie w słuchawce i jakiś szum.
– Gdzie jesteś?
– Na balkonie w moim mieszkaniu. – Westchnął.
– Okej… To co się stało?
– Zachorowałem – brzmiała odpowiedź, a mi coś ugrzęzło w gardle. – I straciłem pracę.
– Przyjechać do ciebie? – zapytałem bez wahania. Daniel nie był osobą, która przyznawała się do porażki, albo złego samopoczucia. Jeśli to robił, podejrzewałem, że jest naprawdę źle.
– Co? – zdziwił się. – Nie… – Znowu zaklął. – Tak, przyjedź do mnie.