28 lipca 2016

Basista - zaczynam!


Witajcie :)

Oficjalnie oświadczam, że zaczynam pracę nad Basistą.
Toma, głównego bohatera stworzyłam już osiem lat temu jako jedną z postaci występujących w People of street, późniejszego Nondivelli. Obu tych historii nie skończyłam (może i dobrze). Jednak Tom jest jednym z lepiej stworzonych przeze mnie bohaterów i szkoda by było, gdyby poszedł w zapomnienie. Tak więc spiszę jego życie - od początku do końca.

Nie mam pojęcia ile zajmie mi napisanie Basisty, bo tak jak w przypadku Gonitwy nie zacznę wstawiać rozdziałów, dopóki nie skończę całości. Nie wiem też jak duża to będzie ilość tekstu. Jeśli chcę się targnąć na całość życia, myślę, że będzie to prawdziwe wyzwanie. Kilka miesięcy to minimum.
Co do LGBT - bo część z was chyba po to tu wchodzi :) W końcu Moja Alaska i Gonitwa to najlepsze opowiadania, które do tej pory stworzyłam. Ale wracając. Basista będzie miał wątek LGBT, ale nie wiem w jakim stopniu. Kusi mnie, by trochę nagiąć to, co mam już w głowie, ale z drugiej strony Tom nie byłby Tomem... gdyby nie pewna kobieta. Zobaczę, co mi z tego wyjdzie.

Próbka opisu (może ulec zmianie):
Jestem synem mojego bogatego ojca i synem mojej ułożonej matki. Jestem spadkobiercą ich wymagającej firmy. Jestem biseksualny i popełniłem najgorszy błąd, zbliżając się do mężczyzny. Jestem zakochany w kobiecie, dla której zrobię wszystko. Jestem człowiekiem, który nie może zmrużyć oka po tym, co zobaczył. Jestem osobą, która dała szansę wybranym.
Ale przede wszystkim jestem basistą. A oto moje życie...

(Jeśli tego nie zrobiliście, zajrzyjcie do linku na górze. To "wstęp" do Basisty.)

POZDRAWIAM!

27 lipca 2016

[4] Gonitwa


                Prowadziłem Sarnada wzdłuż ogrodzenia. Ogier niespokojnie patrzył na boki, dekoncentrując się coraz bardziej. Przystanąłem i cofnąłem go kilka kroków, przez co spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Uśmiechnąłem się i ruszyłem truchtem na środek padoku. Koń posłusznie podążył za mną, chyba zadowolony ze zmiany tempa. Jeszcze chwilę biegłem, by w końcu zatrzymać się na środku. Odpiąłem uwiąz i stanąłem kilka kroków od niego. Sarnad niepewnie przekrzywił głowę, więc ruszyłem dalej, chcąc, by poszedł za mną. Tak się jednak nie stało, odwrócił się zadem i ruszył w stronę ogrodzenia. Zmarszczyłem brwi i z krótkim okrzykiem zacząłem go gonić, a on zerwał się do galopu.
                Jakiś czas ganiałem za nim, aż w końcu obaj zastygliśmy w bezruchu. Odwróciłem się do niego plecami i podszedłem do Patryka, który się nam przyglądał.
                – Idzie tu – szepnął do mnie z szerokim uśmiechem.
                Gdy gniadosz stanął obok, zarzuciłem mu uwiąz na szyję. Spłoszył się odrobinę, ale zrobił jedynie jeden krok w tył, więc nic z tym nie robiłem. Przesunąłem dłonią po jego grzbiecie.
                – Daj tę folię – poprosiłem Patryka.
                Po chwili trzymałem już ją w dłoniach i głaskałem nią Sarnada. Koń obserwował mnie z początku niepewnie, później olewając całkowicie na rzecz trawy, którą podał mu Patryk.
                – Wystarczy – stwierdziłem, gdy zaszeleściłem mu folią tuż przy uszach, a ten stał, spoglądając na mnie z niezrozumieniem.
                Gdy odprowadzaliśmy ogiera do boksu, zauważyłem, że przyglądała nam się grupka dzieciaków, kończąca swoją jazdę, i trener. Wśród nich był Maciek i Basia. Posłałem im szeroki uśmiech.
***

                W piątek wieczorem, gdy konie już były zaprowadzone do boksów i nakarmione, poszedłem do baru w naszej wsi. Dawno tam nie zaglądałem i ciekawiło mnie, czy coś uległo zmianie podczas mojej nieobecności. To właśnie tam spotykała się męska część wioski, albo raczej samozwańczego miasta, jak to czasem określali. Za małe na wieś, za duże na miasto, mówili. Nie psułem im zabawy, przypominając, że jest coś takiego jak miejscowość.
                – Siema – zawołałem, przekraczając próg taniej knajpy, zwanej hucznie barem. Pachniało tu niezbyt przyjemnie, a wystrój pozostawiał wiele do życzenia, ale nikomu to nie przeszkadzało, dopóki mieliśmy się w ogóle gdzie spotkać.
                –No siema, Seba! – zawołał Dawid, machając do mnie ogromną łapą. Dosiadłem się do niego i jeszcze paru kumpli. Wszyscy ucieszyli się na mój widok i zaczęli mi zadawać masę pytań, których nawet nie zrozumiałem przez hałas, jaki zapanował.
                – Mam robotę, jakbyście nie zauważyli – powiedziałem ze śmiechem, gdy wytknęli mi, że ich olewam.
                – Te twoje konie, to robota? – zapytał Dawid, przeczesując blond włosy. Mi się zdawało, czy on znowu utył? Zresztą nic dziwnego, jeśli codziennie przychodził tu na piwo.
                – Jedzenie, dach nad głową i trochę pieniędzy z tego mam. Więc tak, to jest robota. – Wzruszyłem ramionami i wstałem od stołu, by nie siedzieć tu o suchym pysku. – Komuś przynieść?
                Nie usłyszałem odpowiedzi, więc sam poszedłem po piwo. Nie było tu dużego wyboru. Praktycznie rzecz biorąc nie było żadnego. Fabian, prowadzący osławianą wiejską knajpę, nalał mi Żubra i zażądał pieniędzy. Odstraszał samym swym wyglądem, a o zachowaniu nawet wolę nie mówić. Miał klientów tylko dlatego, że nie mogą pójść nigdzie indziej.
                Wróciłem do stolika, siadając ciężko na krześle.
                – Wybierałeś się ostatnio gdzieś? – zapytał Dawid, mierząc mnie swoim gburowatym spojrzeniem.
                – Do Wrocławia, a co? – przyznałem, mając świadomość, że i tak już wiedzą. W tej norze mieliśmy samozwańczego taksówkarza, dzięki któremu dostawałem się do Wrocławia. Nawet dobrze mu się wiodło. Miał samochód i mini busa, gdyby więcej osób się chciało zabrać.
                – No to mogłeś mówić, zamówiłem coś u mechanika, ogarnęlibyśmy co tam trzeba za jednym razem.
                Zacisnąłem usta. Jeszcze tego by brakowało, żeby któryś pojechał tam ze mną.
                – Nie rozumiesz, że młody jeździ się tam rozerwać? – parsknął śmiechem Mikołaj, szpakowaty rolnik, zajmujący się wszystkim, byle nie uprawą roślin.
                – Hę? Na laski? – podłapał wielki blondyn. – I co, wyrwałeś jakąś?
                – No raczej. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Ale z twoją gębą obok miałbym problem, więc pozwolisz, że będę jeździł tam sam.
                Dawid łypnął na mnie z pretensją, gdy reszta roześmiała się głośno.
                Rozmowa na szczęście zboczyła na temat sportu, więc mogłem spokojnie sączyć piwo i tylko od czasu do czasu wtrącić trzy grosze, by nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Po jakimś czasie jednak zaczęli gadać o kobietach, co mnie zniesmaczało. W takich momentach miałem ochotę wyjść i zrobić przysługę ich żonom, powtarzając, co ci wygadują i dając dość dobry dowód w postaci nagrania, jeśli zechcą się z nimi rozwieść. Koszmar.
                Czwarte piwo jednak sprawiło, że nawet temat kobiet nie był taki straszny. Ot, kolejne bzdury, które wpadają jednym uchem, a wylatują drugim. Dalej wtrącałem nic nie warte słowa, by się do mnie nie przyczepiali albo nie nabrali podejrzeń i wlewałem w siebie coraz więcej piwa, tracąc kompletnie umiar. Niby powinienem być na diecie, a nie dwa razy w tygodniu nadrabiać stracone kalorie z całego miesiąca (no prawie). Niestety ostatnio częściej niż zwykle potrzebowałem jakiegoś rozluźnienia. Co, swoją drogą, zaczynało być niepokojące.
                Nie raz zastanawiałem się po cholerę jeszcze tu przychodzę, a po chwili myślę: no tak, bo, o ironio, oprócz stajni nie mam niczego. Przychodzę tu, by zobaczyć ludzi. Tak po prostu, poza zawodami, poza pracą. W innym, podobno normalnym świecie. Jednak zwykle stwierdzam wtedy, że mój świat jest jakiś… lepszy. Mam cele, pracę, wiem codziennie co robić, o czym i jak myśleć. A ci tutaj nigdy nic nie osiągną. Być może przychodzę tu, żeby się dowartościować, pocieszyć. Tak, to jest zdecydowanie to.
                Około północy zmyłem się stamtąd, rozpoczynając powolną wędrówkę do domu. Gdzieś po drodze załatwiłem swoją potrzebę, nie przejmując się, że ktoś mógłby zobaczyć. No bo proszę was, kto normalny po ciężkim dniu pracy wygląda przez okno? A nawet jeśli, to lampy tutaj są poustawiane co kilkaset metrów i ogólnie rzecz biorąc ciemno tu jak w dupie.
                Gdy w końcu wylądowałem na podwórku Rondelów… Rondeli… Rondelelów… jakkolwiek, zauważyłem, że w większej stajni świeci się światło. Zaciekawiony poszedłem tam, już w wejściu wpadając na Patryka.
                – Jesteś! – krzyknął, szarpiąc mnie za ramię i ciągnąc do środka. – Magnolia ma kolkę.
                To mnie trochę otrzeźwiło, jednak nie do końca skutecznie. Zmarszczyłem brwi, gdy zostałem zaprowadzony do jej boksu i zobaczyłem karą klacz, leżącą na słomie. Miała wydęty brzuch i oddychała szybciej.
                – Czemu jej do cholery nie podnieśliście? – fuknąłem, a przynajmniej próbowałem. – W ogóle gdzie jest trener?
                – Dzwoni po weterynarza… Piłeś? – zapytał, patrząc na mnie z bliska.
                – No – mruknąłem, wchodząc do boksu. – Wstawaj mała. – Pociągnąłem ją za kantar.
                Patryk pomógł mi zmusić ją do wstania i już po chwili obaj wyciągnęliśmy klacz na padok,  by tam można było ją bezpiecznie oprowadzać. Próbowałem się skupić, by wyłapać jakieś dodatkowe objawy i określić nasilenie kolki.
                – Dagmara i Magda gotują wodę, gdyby była potrzebna – poinformował Patryk, idąc obok mnie. – Cholera… Przecież nie zmienialiśmy niczego w paszy…
                – To się po prostu czasem zdarza – mruknąłem cicho.
                – Daj ją, sam ledwo chodzisz. – Zabrał mi uwiąz z rąk i minął mnie. Usiadłem przy bramce, chowając twarz w dłoniach. Bałem się o klacz. Już nie raz miałem do czynienia z kolką i za każdym razem było to stresujące doświadczenie.
                Minęła wieczność, zanim przyjechał weterynarz. Usunąłem się w bok, stwierdzając, że pięć ludzi przy jednym koniu wystarczy, a moja pijana osoba tylko by tam przeszkadzała. Wszedłem więc do boksu Sarnada i przytuliłem się do jego boku. Żaden koń nie spał, pobudzony całym tym zamieszaniem.
                – Będzie dobrze – szepnąłem mu do ucha.
                Usiadłem na słomie i objąłem się ramionami. Dzisiejsza, czerwcowa noc była chłodna, a ja nie miałem nawet bluzy. Przymknąłem oczy.
***

                Gdy się obudziłem, nie dość, że byłem w swoim pokoju i nie pamiętałem jak się do niego dostałem, to jeszcze słońce już dawno rozpoczęło nowy dzień, a ja spóźniłem się na karmienie koni. Zwlekłem się z łóżka, czując suchość w ustach i przeklinając się za kolejny schrzaniony przez kaca dzień. Miałem za swoje.
                Ubrałem się, bo na sobie miałem tylko bokserki, i zszedłem do kuchni, zastając wszystkich przy śniadaniu. Spojrzeli na mnie jak jeden mąż. Też byli zmarnowani przez nie do końca przespaną noc, ale z pewnością czuli się lepiej niż ja.
                – Cześć – wychrypiałem i skrzywiłem się na ten dźwięk. Odchrząknąłem. – Z Magnolią w porządku?
                – Tak – odpowiedział trener. – Patryk na szczęście w porę zauważył objawy – dodał, a ja miałem wrażenie, że jest w tym nagana skierowana do mnie.
                Usiadłem na pustym miejscu przy stole. Zastawa czekała już na mnie, gotowa do użycia. Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, bo nie dość, że spóźniłem się i nie zrobiłem nic, to jeszcze oni przyszykowali dla mnie jedzenie.
                – Sorry, zaspałem – rzuciłem do Patryka. – Nakarmiłeś konie?
                – Nakarmiłem i wypuściłem – odpowiedział, uśmiechając się do mnie lekko.
                 Reszta dnia była tak samo zła jak jego początek. Wykonywałem swoje obowiązki z bolącą głową, powtarzając sobie, że nigdy więcej tyle nie wypiję. Zaczęło mi się wydawać, że potrzebuję urlopu. Żeby chociaż na tydzień wyrwać się z tego miejsca i odpocząć. Do tego wszystkiego uświadomiłem sobie, że dzięki Patrykowi moje życie jest lżejsze. Pomagał mi, a dzisiaj wyjątkowo wiele wziął na siebie, odciążając mnie od pracy. To on też zaprowadził mnie w nocy ledwo żywego do pokoju i położył spać. Czułem jakieś dziwne ciepło na sercu, wiedząc, że mogę na niego liczyć.
***

                Przez następne dni trenowaliśmy z końmi, przyzwyczajając się do siebie. Rozmawiałem z Patrykiem i obaj wytykaliśmy swoje błędy, kombinując jednocześnie jak im zaradzić. W końcu Sarnad nie reagował już tak nerwowo na nowe rzeczy. Udało mi się go nawet przekonać, by przeszedł po szeleszczącej, foliowej płachcie. Grom zaś ożywił się i polubił ćwiczenia z Patrykiem. Wymagało to dość sporego zapasu marchewek, no ale warto było.
                Coraz częściej przyłapywałem się na tym, że przyglądałem się Patrykowi. Doskonale znałem niemal każdą emocję na jego młodzieńczej twarzy, a jego nogi… Cóż, na nie mógłbym patrzeć godzinami. Były jeszcze chudsze od moich i doskonale było na nich widać każdą krzywiznę mięśni, które napinały się przy wysiłku. Zacząłem też zwracać uwagę na jego palce. Jeszcze nigdy, cholera, nie podobały mi się tak czyjeś dłonie. Jednak nie to było najgorsze… Ja go sobie zacząłem wyobrażać przy masturbowaniu.
                I tak oto, pewnego wieczoru w swoim pokoju trzepałem sobie do wspomnień jego twarzy, dłoni i łydek. Lecz mimo narastającej przyjemności, czegoś mi brakowało. Jak zwykle. Westchnąłem, znów czując frustrację. Och, gdyby to on mógł się mną zająć… W sumie nie wiedziałem, dlaczego jeszcze ukrywałem fakt, że wiem o jego orientacji.
                Wyobraziłem sobie, że mnie całuje. Uwielbiam język w swoich ustach, pieszczący wargi i przesuwający się po podniebieniu. Pchnąłby mnie na to łóżko i zawisł nade mną. Pozbyłby się naszych ubrań, pieścił moje ciało, aż w końcu jego penis wsunąłby się we mnie, doprowadzając do szaleństwa.
                Sapnąłem i przesunąłem rękę z penisa na tyłek. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem, jednak teraz pragnąłem tego tak mocno, że aż bolało. Chciałem go w sobie, więc pośliniłem szybko palce i ostrożnie wsunąłem jeden do ciasnego wnętrza. Stęknąłem, twardniejąc jeszcze bardziej.
                – Tak… – mruknąłem cicho.
                Nie odczułem żadnego dyskomfortu nawet wtedy, gdy wsunąłem palec tak głęboko, jak pozwalała mi na to moja pozycja. Trudno było dostać się do własnej dupy i jednocześnie móc z przyjemnością prężyć ciało. Poruszałem więc palcem na ile mogłem, a drugą dłonią dotykałem swojego penisa i jądra. Wciąż wyobrażałem sobie, że to Patryk mnie pieści, doprowadzając się tym na skraj.
                Orgazm dosięgnął mnie z całą swoją mocą, sprawiając, że wygiąłem się jak struna i warknąłem coś nieskładnie. To było dobre. Opadłem na łóżko wyczerpany i przez tą krótką chwilę spełniony. Jednak nie na długo, bo samotność znów mnie spoliczkowała, przywracając do rzeczywistości.
                Czy można upaść niżej?
                Jakąś godzinę później, gdy już na szczęście się ogarnąłem, przyszedł do mnie Patryk. Coraz częściej przesiadywał ze mną wieczorami. Graliśmy w karty, albo po prostu byliśmy obok siebie, rozmawiając o jakichś bzdurach. Lubiłem te chwile.
                Z jakiegoś powodu tym razem rozmowa zeszła na związki. Niewiele się udzielałem, ale jego chyba coś gnębiło, bo zaczął narzekać na trudne relacje międzyludzkie.
                – Bo niektórzy czasem po prostu nie rozumieją drugiego człowieka – marudził, powtarzając się już któryś raz – a później są coraz większe problemy. Jeszcze te wymagania… Każdy ma swoje życie! Nie można się hamować nawzajem!
                Zaśmiałem się cicho, widząc jak gestykuluje, przez co miało się wrażenie, że mówi całym sobą. Spojrzał na mnie z naganą, że wyśmiewam go w takim momencie. Nie powiedział jednak nic, tylko oparł czoło o moje ramię. To było miłe. Pachniał końmi i świeżą trawą, którą dzisiaj kosił. Chyba zauważył, że go wącham, chociaż próbowałem być dyskretny.
                – Co robisz? – Odsunął się odrobinę.
                – Nic. – Wyprostowałem się i przymknąłem oczy, zmęczenie coraz bardziej we mnie wchodziło. Otworzyłem je jednak, czując, że mi się przygląda. – Co? – zapytałem, bez krępacji wpatrując się w jego twarz.
                – Jesteś gejem, prawda? – Z początku myślałem, że stwierdza, a później dopiero zaintonował na pytanie, zdradzając tym swoją niepewność.
                – Myślałem, że nigdy się nie domyślisz – parsknąłem, a w moim gardle powstała jakaś dziwna gula. – Brawo Sherlocku, zgadłeś. – Przez chwilę milczeliśmy, po czym stwierdziłem. – Ty też nim jesteś.
                Zrobił dziwną minę. Nie do końca potrafiłem odgadnąć, co oznaczała.
                – Kiedy się domyśliłeś? – zapytał cicho, jakby ze zrezygnowaniem.
                – Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Poznaję swoich.
                – To czemu wcześniej mi nie powiedziałeś? – Westchnął z pretensją. – Nawet nie wiesz jaką miałem rozkminę przez ostatnie tygodnie!
                Wzruszyłem ramionami, coraz bardziej rozbawiony.
                – Byłem ciekaw kiedy się skapniesz.
                – Nawet ja się domyślę, jeśli ktoś non stop się na mnie gapi i mnie wącha. – Parsknął nagle śmiechem. – Myślałem o tym już wcześniej, ale wyrzucałem to z głowy.
                – Szkoda.
                – Ktoś jeszcze wie o twojej orientacji? – zapytał ciekawsko.
                – Żartujesz? Tutaj na wsi? To by było samobójstwo. – Skrzywiłem się nieznacznie. – Nie. I lepiej żeby się nie dowiedzieli. Nie raz słyszałem ich komentarze odnośnie homoseksualizmu.
                Pokiwał głową ze zrozumieniem i wyprostował się bardziej, przestając się o mnie opierać. Westchnął i przetarł twarz dłonią.
                – Jak sobie tu radziłeś przez te wszystkie lata? – zapytał. – Wiesz, ja jestem tu tylko ponad miesiąc i mi to zbytnio nie przeszkadza. Życie i tak mam gdzie indziej. Ale ty… Przecież nie możesz mieć tu chłopaka ani nic.
                Zaciekawiło mnie stwierdzenie, że życie ma gdzie indziej. W sumie nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co będziemy robić po Pardubickiej. Swoją drogą w ogóle niewiele rozmawialiśmy, no chyba, że o sprawach związanych ze stajnią. Podczas tych wieczornych spotkań albo graliśmy w karty, albo omawialiśmy nasze postępy z ogierami.
                – Co jakiś czas jeżdżę do Wrocławia i tyle. – Wzruszyłem ramionami, czując, że uważniej mi się przygląda. Nie czułem jednak skrępowania, raczej narastający smutek.
                – Jednorazowe przygody?
                Kiwnąłem głową.
                – Uch… Nie pasuje to do ciebie – zauważył. – To po to ostatnio tam jechałeś?
                – Mhm.
                – Kurwa. – Uniosłem brwi, słysząc to, a dopiero po chwili zorientowałem się, że przekleństwo nie było wycelowane we mnie. – Nigdy nie chciałeś się stąd wyrwać? Przecież tak się nie da żyć na dłuższą metę.
                – Kocham konie i to miejsce też na swój sposób. Jest moim domem. Nie odnalazłbym się w dużym mieście. Co tam mógłbym robić? Bez wykształcenia, bez żadnych doświadczeń? – Ta rozmowa mnie coraz bardziej dobijała. Nawet on, mieszkając tu przez tak krótki czas, zauważył, w jak beznadziejnej sytuacji jestem. Przecież każdy chciałby mieć kogoś u boku. – A ty? – zapytałem ciekawsko.
                – Co ja? Też kocham konie. Jednak dopiero teraz wylądowałem na pół roku w jednej stadninie. Później się stąd wyrwę – odpowiedział. Zabolało.
                – Bardziej mi chodziło o to, czy kogoś masz – sprostowałem.
                – Tak. – Uśmiechnął się szeroko. – Ma na imię Adam.
                – Och… – Zaskoczył mnie, chyba do ostatniego momentu wolałem się łudzić, że jest wolny. Samotność zbyt mocno uderza mi do głowy, zganiłem się w myślach. – To… fajnie. Nie ma nic przeciwko temu, że tu jesteś?
                – Ma. Dlatego ci dzisiaj zacząłem truć o braku zrozumienia – powiedział z rozbawieniem. Nie wydawał się jednak być przejętym. – Musiałem się komuś wygadać.
                – I co, lepiej?
                – Lepiej. – Mrugnął do mnie. – Każdy kryzys można zażegnać. Po prostu czasem człowiek jest wkurzony i musi się gdzieś wyżyć.
                – Długo jesteście razem? – drążyłem, chcąc się dowiedzieć więcej. Tak naprawdę nie znałem żadnej pary gejowskiej. Wiedziałem, że takie istnieją, ale do tej pory traktowałem je jak legendy czy bajki, obiecujące długie i szczęśliwe życie. Nie wierzyłem w nie zbytnio.
                – Cztery lata – odpowiedział z zadowoleniem. – Może go nawet kiedyś namówię, by tu przyjechał.

21 lipca 2016

BookRage - ciekawostka


Witam wszystkich :)

Wpadłam dzisiaj na stronę BookRage, umożliwiającą kupno ebooków z zasadą "płać, ile możesz". To czytelnik ustala stawkę, która ma trafić do autorów książek i osobno dla strony internetowej. Co jakiś czas można kupić pakiet różnych książek.

Szkoda, że nie ma strony, która umożliwiłaby to początkującym autorom :) Ciekawy pomysł, można by go rozwinąć na większą skalę.
Co sądzicie?


20 lipca 2016

[3] Gonitwa

      Siedziałem we wrocławskim klubie gejowskim i rozglądałem się po parkiecie, szukając kogoś ciekawego. Już dawno tu nie byłem, więc rozpoznawałem tylko częstych bywalców. Miałem dopiero dwadzieścia trzy lata, a już wydawało mi się, że nie pasuję do tych klimatów. Chociaż może być to spowodowane bardziej moim charakterem, a nie wiekiem.
      Dopiłem drugie piwo i ruszyłem w stronę łazienki, by załatwić nagłą potrzebę. Opróżniłem pęcherz, a myjąc ręce wpatrzyłem się w swoje odbicie w lustrze. Byłem – jak na siebie – dość dobrze ubrany. W czarne, przylegające spodnie i trochę luźniejszą, czerwoną koszulkę. Przeczesałem przydługie włosy, wcześniej starannie ułożone i uśmiechnąłem się na widok swoich ostrych rys twarzy. Może byłem niski, ale przynajmniej wyglądałem jak facet.
      Nagle zauważyłem Daniela, który bez ceregieli podszedł do mnie i przytulił się do moich pleców, od razu też poczułem jego dłonie na brzuchu, gładzące go przez materiał. Mężczyzna był ode mnie starszy o pięć lat i wciąż udawał nastolatka, próbując się kamuflować poprzez ciuchy. Nie za bardzo mu to wychodziło, bo miał typowo męską urodę. Mimo to lubiłem jego zmieniające kolor co spotkanie włosy i ciemno niebieskie oczy. Był też jedynie trochę ode mnie wyższy, co podobało mi się przede wszystkim.
      – Dawno cię tu nie widziałem – mruknął mi do ucha, patrząc w moje lustrzane oczy. – Gdzie się podziewałeś?
      – Miałem robotę. – Uniosłem kącik ust w górę i stwierdziłem, że wyglądam tak naprawdę pociągająco.
      – Wiecznie zapracowany – prychnął.
      – A ty co, dalej na bezrobociu? – Obróciłem się w jego ramionach i też go objąłem.
      – Mam jakąś robotę. – Skrzywił się. – Ale nie chcą mi dać umowy.
      – Chujowo.
      – Ta. – Obejrzał się na jakiegoś faceta, wchodzącego do łazienki. Zaraz jednak znów spojrzał na mnie. Wzrok miał tylko trochę zamglony przez alkohol. Ceniłem go przede wszystkim za to, że pomimo tego, że często i długo balował, nie wspomagał się za dużo używkami. – Masz kogoś na oku? – Doskonale wiedział po co tu przychodzę.
      – Już tak. – Uśmiechnąłem się do niego znacząco.
      Kolejną rzeczą, którą w nim ceniłem, było to, że od razu przechodził do rzeczy. Tak jak teraz, gdy uśmiechnął się drapieżnie i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Cóż. Trochę szkoda kasy za wejściówkę, pomyślałem z rozbawieniem, wiele czasu tu nie spędziłem. Wyszliśmy na ulicę, gdzie zadzwoniłem po taksówkę. Jak zwykle wynajmowałem na takie wypady jak dziś hotel, gdzie zabierałem swoich jednonocnych kochanków. Daniel był jedyną osobą, z którą byłem więcej niż jeden raz.
      Oparliśmy się o brudny mur, czekając na taryfę. Omiotłem go oceniającym spojrzeniem.
      – Schudłeś – zauważyłem.
      – Stres. – Uśmiechnął się lekko i machnął ręką. – To nic, przyzwyczaję się.
      Nie wierzyłem mu. Ostatnio, gdy go widziałem, mówił, że ma na oku nową pracę. Podobno dobrze płacili, ale podejrzewałem też, że naprawdę dużo wymagali. Teraz, gdy w końcu miał szansę coś zarobić, musiał się bardzo starać. Nie sądziłem, że było warto dla tak niepewnej przyszłości, ale nie miałem żadnego prawa mówić, co ma robić.
      Jak zwykle, gdy przyjeżdżałem do Wrocławia, czułem się, jakbym trafił do innego, równoległego świata. Życie na wsi, wśród koni i te nocne w mieście były tak zadziwiająco inne, że mój mózg nie potrafił ich połączyć jako jedną, realną rzeczywistość. Nie znosiłem tego uczucia, jednak byłem na nie skazany.
      – Chodź – mruknąłem, gdy kilka minut później przyjechała taksówka.
***

      Już w progu mojego hotelowego pokoju pocałowałem Daniela i zatrzasnąłem za nami drzwi. Pomieszczenie było małe, więc nie trzeba było się dużo nachodzić, by trafić na łóżko, na które go pchnąłem.
      Zwykle stresowałem się, gdy spałem z nową osobą. Przy Danielu też nie czułem się zupełnie komfortowo, ale na pewno dużo lepiej niż przy innych. Tak na marginesie, był moim pierwszym kochankiem. Nie spotykaliśmy się często, ale mimo to wiedziałem już, gdzie i jak dotknąć, by sprawić mu przyjemność, i jak go rozluźnić, bym mógł bez problemu wsunąć się do jego wnętrza. Nie lubiłem robić nic na siłę.
      Tak naprawdę seks zawsze kojarzył mi się z mieszanką stresu i podniecenia. Zawsze to ja byłem na górze, nie dlatego, że chciałem, tylko bałem się oddać obcej osobie. Nikt mnie jeszcze nie miał i zapowiadało się, że długo mieć nie będzie.
      To było na swój sposób frustrujące.
      – Sabastian – wymruczał Daniel pode mną, już w połowie rozebrany. Jego klatka piersiowa falowała, a ja ze zdziwieniem zauważyłem, że pomimo chudości mężczyzny Patryk miał o wiele lepszy brzuch. Zganiłem się zaraz za takie myślenie, nie powinienem ich porównywać.
      – Unieś się – rzuciłem, rozpinając jego spodnie. Już po chwili i one, i majtki leżały razem z resztą rzeczy. Moje ubrania też do nich dołączyły, bym mógł już bez przeszkód wrócić do ciała Daniela. I jego ust.
      Uwielbiałem się z kimś całować. Według mnie jest to najprzyjemniejsza część seksu, choć może niewiele osób mi uwierzy. Który facet woli się całować, niż włożyć kutasa w dupę? No, ja. Ale nikomu się jeszcze nie przyznałem.
      – Żel? – zapytałem, a mężczyzna podał mi dwie saszetki, które wcześniej wyciągnął z kieszeni.
      – Prezerwatywy? – powiedział tym samym tonem, a ja zaśmiałem się krótko. Sięgnąłem do stolika obok łóżka i wziąłem jedną. Rzuciłem ją obok głowy mężczyzny.
      Rozerwałem jedną z saszetek i posmarowałem jego wejście oraz moje palce mazidłem. Mężczyzna wyciągnął się na materacu, łapiąc rękami ramy łóżka, a nogi jeszcze bardziej rozsunął. Mruknąłem z aprobatą i wsunąłem palec w nie tak ciasny, jakby mogło się zdawać, otwór. Wiedziałem, że potrafi się rozluźnić i nie trzeba poświęcać temu większej ilości czasu. Już po chwili posuwałem go trzema palcami, samemu coraz ciężej oddychając. Już chciałem wsunąć się w jego tyłek i nie musieć się powstrzymywać w tak przyzwyczajonym ciele.
      Nigdy nie myślałem o nim źle, mimo tego, że oddawał się niemal każdej nocy innej osobie. Wiedziałem, że nie miał szczęścia w miłości, a przez dawne zranienie już nigdy nie zaufał nikomu. Miał swoje potrzeby i nie krępował się tak jak ja, oddaniem drugiej osobie. Chyba nawet w jakimś stopniu podziwiałem go za odwagę.
      Nie powstrzymałem jęku, gdy sam nałożył mi prezerwatywę i w końcu mogłem się w niego wsunąć. Poszło gładko, więc już po chwili poruszałem się szybko, jednocześnie całując chętne usta. Pojękiwał pode mną cicho, przymykając przy tym oczy. To było dobre, ale mimo wszystko czegoś mi brakowało.
      Nie wiem ile to trwało, ale w końcu warknąłem, czując jak zaciska się na mnie, gdy jego ciałem wstrząsnął orgazm. Wbiłem się w niego jeszcze kilka razy, samemu poddając się przyjemności. Westchnąłem cicho, znieruchomiałem i skupiłem się na powolnym uspokajaniu oddechu.
      To nie pomogło, pomyślałem. Czułem się coraz bardziej sfrustrowany i nie miałem pojęcia co z tym zrobić. Miałem pustkę w głowie, a przyjemność, którą jeszcze przed chwilą odczuwałem, teraz wyparowała, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie.
      Wysunąłem się i usiadłem obok Daniela, by ściągnąć prezerwatywę i wywalić ją do kosza, stojącego niedaleko. Przymknąłem oczy.
      – Powinieneś znaleźć sobie kogoś – wyszeptał mężczyzna, obejmując mnie ramieniem.
      – Gdzie niby? – prychnąłem z lekką nutą histerii. – Tam na wsi? To nierealne.
      – To się wyprowadź. – Przesunął palcami po mojej piersi.
      – Kocham to, co robię. Nie zrezygnuję z pasji dla niepewnej przyszłości z facetem u boku. – Odwróciłem głowę i spojrzałem w jego niebieskie oczy.
      – Jesteś za dobry na coś takiego – mruknął i pocałował mnie lekko.
      Poddałem się temu z przyjemnością. Tak. O wiele bardziej lubiłem być całowanym, niż całować. Aż westchnąłem w jego usta, nagle chcąc więcej. Żeby on się mną zajął, żebym ja jęczał z rozkoszy, gdy ktoś pieści palcami moje wnętrze.
      Odsunął się ode mnie, a mi udało się ukryć rozczarowanie. W sumie to nawet byłem mu wdzięczy, bo mimo wszystko nie chciałbym, by to on był moim pierwszym w tej sprawie. Cholera. Miałem przecież dwadzieścia trzy lata.
      – Nie baw się już w nocne schadzki – szepnął, głaszcząc mnie po policzku. – Sam wiem jak trudno się z tego wyrwać.
***

      Do domu wróciłem o szóstej rano. Byłem niewyspany i najzwyczajniej w świecie smutny. Gdy obudziłem się w hotelu, zastałem puste łóżko i list od Daniela z przekazem, że już się nie zobaczymy. Podobno kończy z takim życiem, jakie miał do tej pory. Nie wiem co to oznaczało, ale pozwoliło mi to uświadomić sobie, że na swój własny sposób się do niego przywiązałem. Nie myślałem o nim często, ale będzie dziwnie wrócić do Wrocławia z myślą, że jego w klubie już nie zastanę. Mimo tego, że nie uprawialiśmy seksu często, to ciągle gdzieś tam był obecny. Dawał mi namiastkę bliskości, której tak uparcie szukałem.
      Pierwsze co zrobiłem, to wszedłem do stajni, rzucając plecak w kąt. Miałem na sobie wczorajsze ciuchy z klubu, dzisiaj już nie wyglądające tak dobrze, bo były pogniecione po nocnym traktowaniu. Rozejrzałem się dookoła. Długi rząd boksów, piętnastu po każdej stronie, zawsze robił na mnie wrażenie. Było czysto i w miarę jasno, bo słońce zdążyło już podnieść się zza horyzontu. Ruszyłem do Sarnada, który stał w boksie po przeciwnej stronie stajni niż klacze. Dzieliło go od nich kilka pustych miejsc. Spojrzał na mnie czujniej, gdy otworzyłem jego boks i wszedłem do środka.
      – Cześć, facet – wyszeptałem i wtuliłem się w jego bok, opierając na nim cały swój ciężar. Tak, to było przyjemne. Tu byłem na swoim miejscu.
      Gniadosz nie ruszył się, napierając na mnie odrobinę, by odzyskać równowagę. Trącił mnie chrapami w biodro, jakby zaskoczony takim traktowaniem, a ja zachichotałem cicho.
      Usłyszałem kroki od strony paszarni, więc odsunąłem się od niego i spojrzałem na korytarz, na którym pojawił się Patryk. Jak zwykle w swoim nienagannie czystym stroju. Uśmiechnął się, rozpoznając mnie.
      – Ach, to ty. – Zarzucił ramiona na wejście do boksu i otaksował mnie spojrzeniem z góry na dół. – Może to nie moja sprawa, ale wyglądasz tak, jakbyś balował całą noc. – Uniósł brwi, spoglądając mi w oczy. – To do ciebie nie pasuje.
      – Wiele rzeczy do mnie nie pasuje – zauważyłem i znów oparłem się o koński bok. Trochę bolała mnie głowa i jakoś miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie lżejszy.
      – Co jeszcze? – zainteresował się. Albo miałem omamy, albo on serio chciał się tego dowiedzieć.
      – Nie twój interes. – Uniosłem brwi.
      Posłał mi radosny uśmiech. Pewnie spodziewał się takiej odpowiedzi.
      – Chodź, pomożesz mi. – Odepchnął się od boksu.
      Uśmiechnąłem się ciepło i ruszyłem za nim. Fajnie mieć kogoś, z kim można dzielić obowiązki.
      Dzień mijał typowo. Karmienie, sprzątanie stajni, ogólne codzienne obowiązki. Po południu wyprowadziliśmy Groma na padok. Zdecydowaliśmy, że będziemy razem zajmować się ogierami. W ten sposób zawsze jeden z nas będzie mógł obserwować sytuację.
      Patryk wziął lonżę i zaczął prowadzić konia wokół własnej osi. Było jak na zwyczajnej jeździe. Stęp, kłus, galop, zmiana kierunku. Siwy szedł równo i posłusznie, miało się wrażenie, że nie ma żadnego problemu.
      – Teraz jesteś cierpliwy – zauważyłem, gdy Patryk stanął obok mnie z ogierem.
      – Chyba tak… – Spojrzał na mnie uważniej. – Dobrze się czujesz?
      – Jestem tylko zmęczony.
      – Sebastian! – usłyszeliśmy głos trenera. Odwróciłem się w stronę padoków, gdzie mężczyzna prowadził szkółkę dla dzieciaków. – Chodź! Pomożesz mi!
      Zaskoczony ruszyłem w tamtym kierunku. Przeszedłem pomiędzy barierkami ogrodzenia, by stanąć na środku padoku, obok trenera.
      – Zaraz wrócę – powiedział mężczyzna. – Przypilnuj Basię, żeby nie łapała siodła.
      I poszedł, zostawiając mnie samego. Zerknąłem na Patryka, który obserwował mnie z Gromem u boku. Chyba rozbawiła go moja mina, bo roześmiał się w głos.
      Spojrzałem na dzieciaki, nie bardzo wiedząc która jest Basia. Miałem trzy do wyboru, bo na Dante siedział chłopczyk ze zgarbionymi plecami. Często obserwowałem jazdy młodych i wyobrażałem sobie co bym im powiedział, by poprawiły swoje błędy. Lubiłem to. Kiedyś się nawet zastanawiałem, czy nie wyszkolić się na trenera. Jednak z czasem miałem coraz więcej obowiązków i mniej czasu.
      Obserwowałem chłopca z zamyśleniem. Nie raz słyszałem jak trener go upominał, by ten się wyprostował. Widocznie nie tędy droga. Podszedłem do niego i zrównałem z krokiem konia, na którym jechał.
      – Jak masz na imię? – zapytałem dziecka z lekkim uśmiechem.
      – Maciek. – Spojrzał na mnie z niepewnością.
      – Jesteś dużym mężczyzną, prawda?
      – Tak! – odparł dumnie.
      – To wyprostuj się ładnie. – Sam przesadnie wypiąłem pierś. – Mężczyźni powinni jeździć z dumą. O tak, dobrze – pochwaliłem, gdy ochoczo wykonał polecenie.
      Znów stanąłem na środku, uważnie obserwując pozostałych jeźdźców. Wiek tych dzieci nie przekraczał jedenastu lat. Maćkowi dałbym osiem, a dziewczynkom… właśnie maks jedenaście. Nie umiałem dokładnie określić. Po chwili już się domyśliłem która z nich to Basia. Blond włosa dziewczynka jechała na Felicji i miałem wrażenie, że się boi. Gdy klacz zarzuciła głową, dziecko chwyciło za siodło i puściło wodze. Zmarszczyłem brwi.
      Do niej też podszedłem i zatrzymałem Felicję.
      – Nigdy nie puszczaj wodzy – powiedziałem. – Zobacz. – Zbliżyłem się bardziej do kłębu konia i chwyciłem wodze w taki sposób, jakbym to ja siedział na górze. – Jeśli za bardzo ją ciągniesz, o tak. – Zebrałem wodze i pociągnąłem za nie. Klacz niecierpliwie zarzuciła głową i cofnęła się o krok. – To jej przeszkadza. Masz mieć z nią kontakt, ale nie możesz się na wodzach opierać i ciągnąć. One są tylko do pomocy w kierowaniu koniem, dobrze?
      – Tak. Ale ona nie słucha – zamarudziła butnie.
      – Wiem. Musisz się nauczyć co zrobić, by cię słuchała. – Podałem jej wodze. – Na razie trzymaj je luźno, nie ściągaj.
      Cofnąłem się i pozwoliłem jej jechać samej. Było już lepiej, bo gdy nie przeszkadzała klaczy, to ta przestała kręcić głową. A że nie kręciła głową, to Basia nie chwytała za siodło. Czy to było aż tak proste?
      Jeszcze rzuciłem parę razy do pozostałych typowe „pięta w dół”, zanim wrócił trener. Tomasz stanął obok i wlepił wzrok w Maćka.
      – No nareszcie – szepnął do mnie i klepnął w ramię. – Dzięki.
      Wzruszyłem ramionami i dołączyłem do Patryka, który nadal na mnie czekał.
      – Minąłeś się z powołaniem – stwierdził szatyn z szerokim uśmiechem. – Powinieneś zostać trenerem.
      – Kiedyś nawet o tym myślałem – przyznałem – ale później było jakoś nie po drodze.
      – Szkoda. Masz podejście. – Klepnął mnie w ramię. – Zajmiemy się też Sarnadem? – zmienił temat.
      – Nie. Będziemy się nimi zajmować na zmianę co dwa dni – zdecydowałem. – Dzisiaj tylko go wyczyszczę i trochę z nim postoję. Nie mogą nas też kojarzyć tylko z tym, że przychodzimy zmuszać je do pracy.
      – Racja – potaknął i puścił ogiera wolno. – To ja go tu jeszcze zostawię na godzinkę.
      – Yhy. O dwudziestej schowamy konie do boksów.
***

      Chwile, gdy siedziałem sam w pokoju, po wykonanej pracy i minionym dniu, były najgorsze. Wtedy nachodziły mnie różne dziwne myśli, których zwykle pozbywałem się dzięki pracy.
      Na przykład pytanie: co ja do cholery robię ze swoim życiem? Chcę spędzić tu, na stadninie resztę swoich dni? Nie zdobyłem dotąd żadnego zawodu, a szkołę skończyłem na liceum. Jeśli tylko podupadnę na zdrowiu, stanę się bezużyteczny. Nie mam też szansy, by mieć tu chłopaka. Tu, ani nigdzie indziej, bo bezsensowny jest związek na odległość. Przecież nie wyjadę ze stadniny.
      Tomasz i Dagmara stali się dla mnie drugimi rodzicami. Opiekują się mną odkąd skończyłem dziesięć lat i przyjechałem tu na rowerze, bo spodobały mi się konie. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem obcy. Pamiętam jak któregoś dnia zapytali mnie, czy do pomalowania stajni będzie pasował biały kolor, a gdy zaproponowałem żółty, po krótkiej dyskusji pojechali kupić właśnie taką farbę. Liczyli się z moim zdaniem, byłem częścią tego miejsca i także je tworzyłem. Nie mogę się jednak nastawiać, że zostanę tu na zawsze.
      W takich chwilach myślałem jeszcze o rodzicach. Mieszkają we wsi obok razem z moją siostrą Igą. Jednak odkąd wprowadziłem się tutaj, nasz kontakt podupadł. Żaden z nas nie próbował tego zmieniać. Bardzo rzadko ich odwiedzałem, a oni jeszcze rzadziej dzwonili, więc przez te pięć lat naprawdę się od siebie odsunęliśmy.
      Równo o dwudziestej drugiej usłyszałem pukanie do drzwi, co, chwała Bogu, w którego nie wierzę, wyrwało mnie z zadumy.
      – Proszę! – zawołałem.
      Do pokoju wszedł Patryk i zamknął drzwi. Uniosłem brwi ze zdumieniem, gdy zdałem sobie sprawę, że mokre ciuchy lepiły się do jego ciała, ujawniając to, co powinny zakrywać. Aż się na niego dłużej zagapiłem.
      – Ale się rozpadało – parsknął, klepiąc się w mokre ubranie. – Dobrze, że cię nie obudziłem… Nie masz czegoś na zmianę? Nie chcę spać w bryczesach, a zostawiłem otwarte okno, a pod nim ciuchy i...
      – Nie ma problemu – przerwałem mu, bo zapowiadało się na dłuższy wywód. Zerknąłem na okno, w które uderzały krople deszczu. Niby słyszałem szum, ale nie zwróciłem wcześniej na niego uwagi. – Tylko nie wiem czy mam coś w twoim rozmiarze. – Wstałem z łóżka i zacząłem przeszukiwać szafę. Znalazłem jakieś zwykłe dresy i podałem mu je.
      – Wielkie dzięki. – Mrugnął do mnie i odwrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia.
      – Patryk… – zacząłem niepewnie, sam nie do końca wiedząc po co go zatrzymuję. Chłopak przystanął i zerknął na mnie pytająco. – Przyszedłbyś tu za chwilę? – palnąłem.
      – Tylko się przebiorę – odpowiedział po chwili milczenia. Wyraźnie zdziwiła go moja prośba.
      Gdy wrócił, ubrany w moje ciuchy, ja nadal siedziałem na łóżku przy słabej lampce nocnej. Z racji tego, że nie było innego miejsca, Patyk usiadł obok mnie, też opierając się o ścianę. Zsunął się tak, żebyśmy mieli głowy na takim samym poziomie.
      Zacząłem się zastanawiać po cholerę z tym wyskoczyłem. Nie miałem pojęcia co moglibyśmy robić, a tematy na rozmowę nagle wyparowały mi z głowy. Do tej pory rzadko się do siebie odzywaliśmy, pomijając wymianę informacji o ogierach i o tym co mamy z nimi zrobić.
      – Grom dzisiaj dobrze się zachowywał. – Wybrał nasz typowy temat, pewnie chcąc uniknąć niezręcznej atmosfery.
      – On zwykle zachowuje się dobrze.
      – Tak, ale dzisiaj mnie słuchał. Nie robił niczego na złość – dodał, przesuwając wzrokiem po moich nogach, na których miałem jedynie krótkie, luźne spodenki. Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy to zauważyłem. Mimo wady, jaką była długość moich nóg, to i tak mogłem być z nich dumny. Dzięki jeździe konnej miałem je szczupłe i odpowiednio umięśnione.
      – Byłeś cierpliwy – powtórzyłem to, co mówiłem mu na padoku. – W twoim przypadku, to ty musisz się najpierw zmienić, byś mógł później wymagać od Groma.
      – Chyba tak… – westchnął. – A ty co zrobisz z Sarnadem?
      Wskazałem na róg pomieszczenia, gdzie walały się różne folie. Poprosiłem dzisiaj Dagmarę, by pozwoliła mi wziąć je ze schowka. Wcześniej służyły jako element składniowy namiotu, który zaraz wywalono, bo konie się bały. Trener łudził się, że płachty będą jeszcze do czegoś potrzebne… Niech mu będzie, że ma rację.
      – Trzeba go będzie przyzwyczaić do różnych rzeczy – mruknąłem.
      Patryk uśmiechnął się szeroko, pokazując białe, równe zęby. Wyglądał pięknie w takim świetle i moich ubraniach. Znów zapatrzyłem się na niego odrobinę za długo. Tym razem jednak to zauważył i spoważniał odrobinę, wyglądając, jakby dostrzegł coś nowego, zaskakującego we mnie.
      Wgapianie się w siebie przerwał nam dźwięk nadchodzącej wiadomości z jego komórki. Wyciągnął ją z kieszeni i odczytał, uśmiechając się przy tym lekko. Odpisał, po czym odłożył telefon.
      – Zagramy w coś? – rzucił, znów kierując na mnie swoją uwagę. – Mam karty w pokoju.
      – Możemy. – Wzruszyłem ramionami.