30 maja 2016

Zagubiony


Wąskie uliczki miasta są zimne i ciemne. Czuję zapach wilgoci, ludzi i zwierząt. Słyszę dziwne pojazdy człowieka, oraz rozmowy zza ścian budynków. Jednak tu, gdzie jestem, nikogo nie ma. Idę więc spokojnie, rozglądając się wkoło i kołysząc białym, puchatym ogonem. Mam nadzieję, że nie przybłąka się dzisiaj żaden pies. Prych! Na samą myśl włosy stają mi dęba. Co ludzie widzą w tych brudnych-paskudach-pasch? To naprawdę nierozsądne trzymać w domu źródło chaosu. Łażą wszędzie, brudzą, gryzą, szczekają. Głośne i nierozgarnięte. Prych!
Wskakuję na parapet jednego z nielicznych okien. Miauczę, próbując zwrócić na siebie uwagę któregoś z domowników. Wszyscy homo sapiens siedzą na wielkiej kanapie przed migoczącym ekranem. Ludzie. Prych! Gapią się non stop w jakieś ekrany i nie ruszając przez cały dzień. Nie mam pojęcia co ich ciekawi w tych kolorowych obrazkach. Przecież są bez sensu.
Zeskakuję zirytowana z parapetu, lądując niefortunnie w kałuży. Prycham, zła o swoją nieuwagę. Wychodzę z wody i siadam pod parapetem, bo tylko tam jest sucho. Przeszedł mnie dreszcz. Moje mokre łapki zaczynają marznąć, liżę je więc, by się osuszyć.
Muszę znaleźć jakieś schronienie. Może w śmietniku będzie jakieś suche miejsce? Kto to myślał, żebym musiała tułać się po ulicach w środku nocy! Moja pani zapłaci za to! Jak wrócę do domu, to rozwalę jej poduszkę. Albo nasikam na kołdrę. Albo jedno i drugie…
Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, gdzie teraz jest. Zostawiła mnie tak nagle.
W oddali zauważam niedomknięte drzwi jednej z kamienic. Uradowana biegnę do środka. Jest tu cieplej niż na zewnątrz, ale podłoga holu jest z kamienia, co nie jest przyjemne. Rozglądam się, ale nie ma żadnej poduszeczki... Nic nie ma. Prych! Jak tak można? Miska mleka dla spragnionego wędrowca, to nie łaska? Prych! Ludzie.
Łapki coraz bardziej mi marzną, przebieram więc w miejscu, zastanawiając się, czy nie zadrapać w czyjeś drzwi. Ludzie czasem dają coś ciepłego. Może i tym razem się uda? Postanawiam spróbować.
- Edward! - Słyszę wrzask jakiejś starszej pani. - Weź zobacz co tak drapie w te cholerne drzwi!
- Już, już! - Wielkie drewno-drzwi uchylają się, ukazując w progu starszego mężczyznę. Od razu wyczuwam od niego coś śmierdzącego i szczypiącego w nos. Chyba nie najlepszym pomysłem było drapać akurat w te drzwi. Jakby na potwierdzenie tych myśli, dostaję potężnego kopniaka, który odrzuca mnie na ścianę. Dzwoni mi w uszach. Przez moment nie potrafię dojść do siebie, a gdy otwieram oczy i z bólem szyi rozglądam się dookoła, drzwi mieszkania są już zamknięte. Żadnej ciepłej miseczki mleka, żadnej poduszeczki. Teraz tylko ból pleców i głowy. Prych!
Wychodzę z kamienicy, próbując nie zwracać uwagi na ból. Idę powoli w stronę ruchliwej ulicy. Ktoś się zlituje. Na pewno.  Ludzie są dobrzy, nie chcą zrobić krzywdy bezbronnym zwierzętom. Ten tam był chory, nie myślał o tym co robi. Chyba...
Moja pani była dobra. I inni ludzi, których spotykałam. Tylko dlaczego mnie zostawili? Wyszłam jak zwykle z domu, by nie brudzić swoją potrzebą mieszkania pani, ale już mnie więcej nie wpuściła… Zawsze mnie wpuszczała! Później przyjechało więcej ludzi. Naprawdę dużo. Bałam się tłumu, więc nie wchodziłam do domu. W końcu odjechali. Ale mój dom już się więcej nie otworzył.
Każdy krok sprawia mi potworny ból. Mam wielka nadzieję, że nic sobie nie zrobiłam, jak mam w wkrótce uciec przed gromadą psów? Na pewno mnie złapią, jeśli nie będę zwinna i szybka.
            Moja pani… Ja tylko żartowałam z psotami…

22 maja 2016

Różowy Blogging - spotkanie w Krakowie


Miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu autorów blogowych LGBT w Krakowie z okazji Queerowego Maja. Organizatorką była Verry, której z całego serca dziękuję za zaproszenie.
Atmosfera, jaka tam zapanowała, naprawdę mnie zaskoczyła! Z początku było stresująco, a na koniec z ociąganiem wracałam do hostelu :) Rozmawialiśmy w Massolit Books & Cafe aż do końca rezerwacji, a później grupą poszliśmy nad Wisłę, by kontynuować.  Poruszyliśmy przeróżne tematy: od powstawania opowiadań i pracy nad nimi, przez sposoby publikacji i zdobywanie czytelników, po hejterów i zagrożenia odnośnie utraty praw autorskich. Mówiliśmy także o forach internetowych i o tym, jak wygląda praca w nich od kuchni. Nie zabrakło też luźniejszych rozmów... np. o kotach :D

Mam nadzieję, że nie będzie to ostatnie spotkanie, na jakim zagoszczę - czy to w roli autora, czy czytelnika. Albo jednym i drugim jak tym razem :)

Link do wydarzenia.

Autorzy obecni na spotkaniu:
Shikat Tales
Silver
Euphoria
Verry

Wszystkim uczestnikom bardzo serdecznie dziękuję! To dzięki Wam było tak wspaniale :)




15 maja 2016

Strach

Ludzie posiadają dwa rodzaje strachu. Pierwszym jest obawa przed pustą szafą, drugim udawanie, że nie dostrzegamy jej zawartości.

Dopisek autora

Przyznać się! Kto czytał "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza?

Na końcu jego książki widnieje dopisek:
"Koniec i bomba
A kto czytał, ten trąba!
W. G."

Jestem oburzona! Jak można tak kpić z czytelnika? Przecież człowiek się stara, czyta, a sam autor nazywa nas "trąbą".

A teraz serio... Może jednak to przeczytam. Przynajmniej ma poczucie humoru :)

Podziękuj

Rozejrzyj się dookoła i podziękuj za coś.

Po prostu działaj

Wielu ludzi sukcesu układa sobie pan działania na lata, miesiące, tygodnie, ale przede wszystkim na dany dzień. Wiedzą dokładnie co i kiedy trzeba zrobić, by dojść do swojego celu.

Jeśli sam masz swój plan, albo chociażby rzecz, którą w danym czasie musisz zrobić, nie odkładaj tego na później. Nie pytaj siebie o pozwolenie. Jeśli masz problem z dotrzymywaniem własnych obietnic, zapewne pojawia się u ciebie syndrom "zrobię to jutro".

A wiesz dlaczego?

Zbyt duże ze sobą dyskutujesz. Jeśli masz coś zrobić, nie ma "ale". Nie oszukuj się, że jutro zrobisz to, czego nie zrobiłeś dzisiaj. To się nie uda, bo liczy się jedynie teraz.

W tym momencie mamy władzę nad swoimi czynami, a jutro nigdy nie nadchodzi.

Po prostu działaj.

Cliff Young - rekordowy czas na 875 km

Osiemset siedemdziesiąt pięć kilometrów - mniej więcej tyle jest w linii prostej z Wrocławia do zachodniego wybrzeża Holandii.
Cliff Young pokonał taki dystans biegnąc w ultra maratonie Sydney - Melbourne w 5 dni, 15 godzin i 4 minuty, mając 61 lat i będąc prostym farmerem, a nie sporowcem. W trakcie owego biegu niektórzy ludzie robili zakłady czy umrze, a on nie dość, że wygrał, to jeszcze pobił rekord o prawie 2 dni.


Następnym razem poważnie zastanów się nad definicją niemożliwego.


12 maja 2016

[Dodatek] Moja Alaska - dziesięć lat później


                Siedząc na drewnianej ławce na stadionie, obserwuję moją drużynę. Chłopcy biegną już piąte okrążenie. Niektórzy z nich są już zmęczeni, inni dopiero się rozgrzewają.
Szczególną uwagę zwracam na Fabiana, którego przyjąłem dwa miesiące temu na naborze. Młodzik biegnie szybko, równym tempem, pewny swoich możliwości. Już nie raz udowodnił, że odpowiednio potrafi rozkładać siły. Podoba mi się ta cecha. Wyróżnia go na tle drużyny. Taka świadomość nie jest spotykana, w szczególności, że jest tu najmłodszy. To właśnie dzięki takim osobom zdobędę wymarzone mistrzostwa.
Słysząc kroki za sobą, odwracam się i uśmiecham szeroko na widok Emila. Mimo tego, że od jakiegoś czasu jesteśmy zmuszeni na przebywanie z dala od siebie, jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego stanu rzeczy. Najzwyczajniej w świecie tęsknię za nim, gdy jeździ po całym kraju na różnego typu imprezy koszykarskie, gdzie najczęściej sędziuje. Minął tydzień, od ostatniego razu, gdy się widzieliśmy, a jutro znów ma jechać do Warszawy. We Wrocławiu trzyma nas jedynie moja drużyna. I to na tyle mocno, że nie ma szans, byśmy opuścili to miejsce.
Zielone oczy z początku obserwują drużynę, jednak później spoczywają na mnie. Na jego ustach też gości uśmiech. Bez słowa siada obok mnie i przeczesuje krótkie włosy dłonią. Do nich nie potrafię się przyzwyczaić, długie bardziej oddawały jego charakter… No dobra… Mam chyba po prostu fetysz długich włosów. Teraz wygląda lepiej, ale i tak będę go namawiać do zapuszczenia. Trochę rekompensuje mi to jego broda. Ma nieziemski zarost, dokładnie przycięty na linii szczęki i przy ustach.
- Co tam? – Pyta, a ja wzruszam ramionami. Jego noga przylega do mojej, siedzimy naprawdę blisko. Dobrze, że nikt z drużyny nie ma problemu z moją orientacją. Nie afiszuję się z tym, ale i tak ciężko by było, gdyby któryś mnie nie akceptował. W końcu Emil pojawia się tu dość często (jak na swoje możliwości). No dobra. Pomaga fakt, że dla większości z nich jest wzorem do naśladowania. Zapracowaliśmy sobie na szacunek.
- Dobrze cię widzieć. – Szepczę, na moment dotykając jego kolana.
- Gonisz ich, co? – Mówi, obserwując drużynę. – Jak się sprawują?
- Kondycję mają nie złą, ale i tak będę ich cisnąć. – Uśmiecham się wrednie. – No, ale popatrz na Fabiana. Dobry jest. Jeszcze trochę, a pobije moje rekordy. Dam mu zagrać w następnym meczu. Wprawi się trochę.
- Nie za wcześnie? – Mężczyzna opiera się łokciami o kolana i przekręca tak, by na mnie spojrzeć. – Dopiero się dostał do drużyny… I jest młody.
- Ma piętnaście lat. – Prycham.
- Właśnie. A reszta ma koło dwudziestki. – Zauważa. – Mat, to i tak dobrze, że rada zgodziła się go przyjąć. Zostaw go z rok, niech ćwiczy…
- Jest najlepszy. Na co ma czekać?
- Nie on, a ty. Odbiorą ci go. Wiesz, że nie masz dobrej drużyny. Jest pewnie inna, o której marzy. – Wzdycha ciężko. – Ty jesteś tylko środkiem do celu.
- Wielkie dzięki. – Warczę.
- Taka prawda...
Moja mina tężeje, wbijam wzrok w dzieciaki. Dwoje z nich śmieje się z czegoś. Wskazują na Tomka, który biegnie z tyłu, starając się nadążyć za wszystkimi. On też dołączył na ostatnim naborze. Większość tak właśnie zaczynała, bez kondycji, bez doświadczeń, bez talentu. A mnie trafił się prawdziwy, nieoszlifowany diament. Marzeniem każdego trenera jest obróbka tak cennego materiału.
- No, nie złość się. – Emil dotyka mojego uda, znów zwracając na siebie uwagę. – Przemyśl to tylko dobrze. Może i pomożesz chłopakowi, ale pogrążysz siebie.
- Zatrzymam go.
- To nie jest rzecz.
- Wiem do cholery. Znajdę sposób. – Odpycham jego rękę. – Jedziesz ze mną dzisiaj do Julki?
- Do Opola? – Jęczy. Nie jest z tego powodu zadowolony. – Mam jutro… - Przerywa widząc moją niezadowoloną minę. – No jadę…
Siedzimy w ciszy, dopóki nie kończą dwudziestego okrążenia. Po dobiegnięciu do nas, część wita się z Emilem, a reszta milczy jak zaklęta, onieśmielona obecnością swojego idola.
                - Możemy z panem zagrać? – Daniel zwraca się do mulata.
- Jeśli tylko wasz trener się zgodzi. – Emil uśmiecha się do mnie szeroko. Nie wiem w ogóle po co pyta. Przecież jeśli się nie zgodzę, tylko każę im ćwiczyć, wyjdę na tyrana.
- Zgoda. – Wzdycham.
- No to w takim razie mam warunek. Wasz trener też ma zagrać. – Unosi palec w górę, a wszyscy nagle zaczynają mnie namawiać.
- Zabiję. – Rzucam do niego i wstaję z zamiarem upokorzenia go na boisku. Jakkolwiek bym się jednak nie starał, wiem, że z moją nogą nie mam szans.


***

                Po meczu, padnięty i zgrzany ruszyłem do swojego gabinetu. Emil dołączył do mnie, a reszta drużyny poszła do szatni. Gdy już przeszedłem przez właściwe drzwi, padłem na krzesło obrotowe i mimowolnie obróciłem się o trzysta sześćdziesiąt stopni.
                - Durny jesteś. – Powiedziałem do Emila, gdy zamknął za nami drzwi. – Wymyślać coś takiego…
- Dobrze zrobi twojemu wizerunkowi. Próbujesz im wmówić, że jesteś wymagający i okrutny.
- Gdyby tak było, to bym się nie zgodził. – Zauważyłem.
- Mhm. – Wymruczał i usiadł mi okrakiem na kolanach. Nasze twarze dzieliły tylko kilka centymetrów. Powinienem być do tego przyzwyczajony, ale i tak przeszły mnie przyjemne ciarki. – W każdym razie czasem dobrze im zrobi chwila rozrywki. – Ciągną wątek. – Żeby się nie znudzili, jak ty kiedyś…
- Twierdzisz, że to wina Jacka? – Prychnąłem.
- Nie. Twierdzę, że jestem ci potrzebny. – Musnął moje usta i nie pozwolił, bym pogłębił pocałunek. – Nie dobrze działa na ciebie rutyna. A jeśli stracisz zapał… - Znów nasze usta się spotkały. – To oni na tym ucierpią.
- Ha. Ha. – Skomentowałem ponuro. Ma jednak rację, bez niego staję się bezuczuciową maszyną.
                Objąłem go mocno i przymknąłem oczy. Mężczyzna zaczął składać na mojej szyi pocałunki, a ja odchyliłem głowę, by dać mu lepszy dostęp. Przesunąłem dłoń na jego pośladek i ścisnąłem mocno, tak jak lubi.
                - Niedługo musimy jechać… - Mruczę.
- Ale najpierw… - Szepcze mi do ucha i przywiera kroczem oraz klatką piersiową do mnie.
                Nasze oddechy już są nierówne, gdy zaczynamy się całować. Zaczynam wsuwać dłoń w jego spodnie, gdy nagle słyszymy pukanie do drzwi.
                - Trenerze, można? – Głos należy do Fabiana.
                Mielę w ustach przekleństwo i odsuwam od siebie Emila, który posyła mi niezadowolone spojrzenie. Poprawiam na sobie ubrania, podczas gdy Emil siada po drugiej stronie mojego biurka.
                - Tak. – Mówię w stronę drzwi. Zerkam jeszcze, czy wyglądamy, jakbyśmy przed chwilą robili, co robili… i stwierdzam, że nie jest tak źle. Oboje przysuwamy się w stronę biurka.
- Przepraszam za najście. – Chłopak wchodzi do pokoju i posyła nam niepewne spojrzenie. – Ja chciałem zapytać o następny mecz…
- A, tak… - Biorę głębszy oddech, bo mój głos brzmi trochę dziwnie. – Będziesz grał. – Oświadczam krótko. Nie ma się nad czym rozwodzić.
- Ale…
- Chłopie. – Dołącza Emil. – On daje ci wielką szansę.
- Ja wiem… Tylko, że są inni, którzy ciężej pracowali…
- Chcesz zagrać, czy nie? – Spoglądam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- No chcę…
- Więc nie patrz na innych. Nie byłoby mnie tu, gdybym myślał, że inni zasługują na to bardziej niż ja. Niektórzy ciężej pracują, ale nic z tego nie wychodzi. A teraz głowa do góry i luzuj majty. Wygramy ten mecz! – Uderzyłem pięścią w stół. – No co? – Zapytałem Emila, który zaczął się śmiać.
- No dobrze, do widzenia… - Chłopak speszony wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Ten dzieciak właśnie pomyślał, że jesteś szalony. – Powiedział Emil, wciąż się śmiejąc.
- Tya… Bo jestem. – Wstałem od stołu. – Zbieramy się.
- Już? Mój mały oczekuje na uwagę. – Oblizuje usta i ostentacyjnie łapie się za krocze.
- To się nim zajmij, poczekam w samochodzie. – Wychodzę póki jeszcze mnie nie skusił.
- Wrednyś. – Słyszę za sobą.

***

                Nie musiałem na niego długo czekać. Dołączył do mnie już po minucie.
                - Szybko ci poszło. – Skomentowałem.
- Nie przeginaj.
- Yhy.
                Uderzył mnie w ramię, czym wywołał u mnie parsknięcie, a następnie śmiech, gdy zobaczyłem jego naburmuszoną minę.
                - Cholera, Mat. – Warknął. – Myślisz, że ile pociągnę na ręcznym?
- Nie przesadzaj. Tydzień się nie widzieliśmy.
- Tak, a wcześniej dwa tygodnie.
- Nie moja wina, że masz taką pracę.
- I nie moja wina, że ty masz taką. – Odszczekał. – Jeszcze ten wyjazd do Opola… Wiesz, że jestem zmęczony jeżdżeniem.
- Nie kazałem ci jechać.
- Jezuuu, Mat! Jeśli widzimy się raz w tygodniu, to jest dobrze…
- Nie przesadzaj. To przejściowe.
- Kurwa zamknij się już. – Warknął i wbił wzrok w boczną szybę.
                Więc się zamknąłem. Przekręciłem kluczyki i wyjechałem na ulicę.

***

                Drzwi otworzyła nam dziesięcioletnia dziewczynka, Amelka.
- Jak tyś urosła! – Objąłem ją, gdy mała rzuciła się na mnie, śmiejąc się głośno. – Jesteś już dużą panną, co?
- Tak! – Zawołała i pociągnęła mnie w stronę salonu. Za mną podążył milczący Emil.
- Mamo! Mat i Emil przyszli! – Woła do kobiety, siedzącej przy stole.
                Julka spojrzała na mnie znad jakiś dokumentów i aż podskoczyła z radości, gdy zrozumiała o kim mowa. W chwilę nas dopadła i objęła mnie, a później mojego chłopaka.
                - Chodźcie, siadajcie. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że obaj przyjechaliście. Kiedy my się ostatnio widzieliśmy! Moja męska część przyjedzie za godzinę. Są na meczu. Żużel to ich nowa pasja… Oby tylko nie na tyle, żeby mój syn chciał kiedyś w ten sposób żyć. Zawału bym dostała…
                Mówiła i mówiła, a ja patrzyłem na nią z rosnącym podziwem. Ta kobieta, niegdyś niepoważna i roztrzepana, teraz jest najznakomitszą matką pod słońcem. Jej figura i wygląd w ogóle się nie zmieniły. Spoważniałą jedynie i teraz inaczej się ubiera. Normalnie, nie wyzywająco.
                Tak jak mówiła, po godzinie przyjechała reszta rodzinki, czyli Rafał i czteroletni Mateuszek. Zgadnijcie na kogo cześć nazwany. Padłem, jak się dowiedziałem, że planują mu nadać moje imię.
                - Dobrze was widzieć. – Rafał mocno obejmuje mnie i Emila. – Jak tam drużyna?
- Niedługo mecze. Wtedy zobaczymy, czy ich czegoś nauczyłem. – Odpowiadam.
- Będzie dobrze.
- Jasne!
                Zjedliśmy razem obiadokolację. Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się.  Dzieciaki na zmianę siadały mnie i Emilowi na kolanach. Około dwudziestej, Mateuszek zaczął przysypiać w ramionach Emila.
                - Już ma dość. – Stwierdza Julka i wyciąga ramiona do syna. – Idziemy spać.
- Mogę go położyć? – Pyta Emil z nadzieją.
- Pewnie.
- Pomogę! – Ola biegnie za nimi. Nikt jej nie zatrzymuje.
- Co on dzisiaj taki smutny? – Pyta kobieta, gdy trójka znika za drzwiami.
- Zmęczony. – Wzdycham. Naprawdę dobrze mi się z nimi spędza czas, ale mimo wszystko najchętniej bym się teraz położył do swojego łóżka. – Jutro znowu jedzie do Warszawy.
- Ciężko wam, co? – Julka smutnieje. – Kochacie się, a mimo wszystko nie możecie być razem tak, jakbyście chcieli.
- Jesteśmy przyzwyczajeni.
- Do tego raczej nie da się przyzwyczaić. – Zauważa Rafał.
                Wzruszam ramionami.
- Mam nadzieję, że chociaż rozmawiacie o swoich uczuciach. – Ciągnie Julka. Co ona się tak tego uczepiła?
- Nigdy nie mówimy sobie co czujemy. – Stwierdzam, sądząc, że tym zdaniem skończę temat.
- Co?! Nigdy?! Nigdy, nigdy? – Szok na twarzy Julki mnie zaskakuje.
- Nie. A co?
- Nigdy nie powiedzieliście sobie, że się kochacie? – Pyta dalej, nie mogąc wyjść z szoku.
                Kręcę głową.
- Ile wy już jesteście ze sobą?
- Nie wiem… Dwanaście lat…? – Próbuję sobie przypomnieć, kiedy zaczęliśmy oficjalny związek. – Jedenaście…?
- I teraz powiedz mi, że ja jestem nieuczuciowy i zapominam o… - Zaczyna Rafał.
- Broń cię Panie Boże, jeśli weźmiesz z niego przykład. – Przerywa mu, uderzając go w ramię.
- Widzisz? Kobiety. – Rafał zaczął się śmiać. – A tak serio, to powinniście bardziej zwrócić na to uwagę, jeśli chcecie…
- Na co? – Pyta Emil, wchodząc do pokoju.
- Na uczucia. – Odpowiada Julka.
                Emil unosi brwi i spogląda na mnie. Odpowiadam mu wzruszeniem ramion.

***

                Gdy wracamy, jest już dobrze po pierwszej. Nasze mieszkanie tonie w mroku, ale nawet nie kwapimy się, by zapalić światło. Ściągamy ubrania i tak, jak nas stworzono, kładziemy się do łóżka. Leżymy obok siebie w milczeniu. Oboje jesteśmy padnięci.
                Uczucia. Ale że co, mam mu powiedzieć, że go kocham? Wiem, że tak jest, ale nigdy nie uważałem, by była potrzeba to mówić. Przez Julkę mam mętlik w głowie. To jest tak ważne by mówić to drugiej osobie? Nie mam pojęcia o tego typu sprawach. Emil też nie. Nikt nas tego nie nauczył.
                - Em, śpisz? – Szepczę w ciemność.
- Tak. – Warczy, a ja parskam. – Mat, jestem zmęczony… Jutro mam jechać na mecz…
- Wiem.
- To co chcesz? – Mimo wszystko odwraca się ku mnie i obejmuje w pasie. Do pokoju wpada światło latarni z ulicy, wiec w półmroku widzę, że ma zamknięte oczy.
- Nic… - Wzdycham. Przysuwam się bliżej niego i też obejmuję. Wdycham jego zapach, zamykam oczy, chcę po prostu zasnąć. Jest dobrze tak, jak teraz.
- Mat. – Mężczyzna szturcha mnie w ramię. – Mat, co chciałeś? Przez ciebie nie będę mógł zasnąć.
                Śmieję się cicho. Ta sytuacja jest absurdalna. Moje myśli są absurdalne… Ale przecież nigdy nie będzie okazji, by to powiedzieć. To się po prostu mówi.
                - Kocham cię. – Szepczę i spoglądam na niego. Ma szeroko otwarte oczy. Zaskoczenie, to mało powiedziane.
- Co? Mat, ty nigdy… - Jego głos się załamuje.
- Nie panikuj. – Dotykam jego policzka i delikatnie go głaszczę. – Nigdy nie będzie odpowiedniej okazji…
                Chłopak całuje mnie w usta. Nerwowo zagłębia się językiem we mnie, a ja poddaję się temu bez jakiejś większej reakcji. Jego broda przyjemnie ociera się o moje policzki. Pocałunek staje się coraz bardziej zachłanny, rozpala w nas ogień, sprawia, że reszta ciała dołącza do jego rytmu. Czuję, że w ten sposób mi odpowiada na wyznanie. Już nie jeden raz mówiliśmy sobie co czujemy za pomocą gestów. Możemy ciągnąć to dalej, jeśli tego chce…
                Emil przeciąga mnie na siebie i domaga się tego, czego nie dostał w moim gabinecie. Nie mówimy nic. Pieścimy się, kochamy… Gdy zatapiam się w nim i doprowadzam nas niemal na szczyt, on doprowadza mnie do największego szaleństwa, w jaki mógłbym wpaść.
                - Kocham cię, Mat. – Mówi urywanym głosem. Spogląda na mnie i uśmiecha się w sposób, w jaki tylko on potrafi, gdy jest na skraju.
                Mam wrażenie, że się rozpadam.
                Mam wrażenie, że niczego mi już do szczęścia nie potrzeba.
                Mam wrażenie, że odnalazłem to, czego mi brakowało.
                Gdy po wszystkim odzyskujemy oddechy, zaczynamy się śmiać. Jednak nie trwa to długo, zmęczeni zasypiamy wtuleni w siebie, marząc, by jutro nie musiało nadejść. Bym nie musiał rozstawać się z Emilem, choćby na chwilę.


____________
Komentarze z poprzedniego bloga:
Podziwiam Cie za podjęcie takiego tematu w świecie sportu. Niby mamy XXI w , ale homoseksualizm różnie kojarzy się ludziom.
Pozdrawiam


Internet pomaga w „odwadze”.
Cóż, ludzie zawsze znajdą powód by kogoś nienawidzić. Inność jest najlepszą okazją do wbicia noża w plecy – a tak dla zasady.
Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam :)

Dzisiaj znalezione i od razu całe przeczytane. Super się czytało. Historia też bardzo fajna. A te ostatnie rozdziały naprawdę potrafiły chwycić za serce.
Pozdrawiam i życzę szczęścia na maturze :) Nie tylko ja muszę się z nią zmierzyć w tym roku :)

Och, podziwiam, że tak szybko przeczytałeś :D Cieszę się, że ta historia potrafi tak wciągnąć.
Nie dziękuję i również życzę powodzenia na maturze! No i przede wszystkim dostania się po niej tam, gdzie będziesz chciał, czy to na uczelnię, czy to do pracy :)


[18] Moja Alaska


            Emil dostał się do drużyny. Dzień po wynikach świętowaliśmy wszyscy. Nawet Adam. A dwa tygodnie później, pod koniec sierpnia wyjeżdżamy z miasta. Mam jedynie nadzieję, że na stałe.
            Stoimy właśnie przed drzwiami mieszkania jego rodziców, czekając, aż ktoś otworzy drzwi. Po chwili w progu pojawia się kobieta mająca oczy Emila. Jest chuda i wygląda na starszą niż wskazuje jej metryka. Ma także kolor jego włosów, ale u niej są one cienkie i zniszczone, a u syna mocne i gęste.
- Tak? – Mówi ochryple, patrząc to na mnie, to na swojego pierworodnego.
- Jest ojciec? – Pyta Emil. Oddycha z ulgą, gdy kobieta kręci głową. – Możemy wejść?
- Chyba… - Odsuwa się żebyśmy mogli przekroczyć próg. – Co was sprowadza?
            Emil od jakiś dwóch miesięcy nie był w domu. Wątpię też, że jego rodzice wiedzą cokolwiek o jego planach.
- To Mateusz, mamo. – Wskazuje na mnie, a kobieta wbija we mnie wzrok. – Jest moim chłopakiem.
- Cieszę się. – Mówi jakby do siebie. Nie jestem pewien co mają oznaczać te słowa. Jak może się cieszyć, że jej syn przyprowadził do domu chłopaka?
- I wyjeżdżam z nim do Wrocławia. Przeprowadzamy się. – Dodaje, a na jej twarzy dostrzegam przerażenie.
- Zostawiasz mnie? – Pyta, nie rozumiejąc. – Ale ja… ja…
- Spokojnie, dalej będziemy wam pomagać. – Wtrącam.
- Przepraszam. – Wbija we mnie zielone spojrzenie. Na jej spękanych ustach pojawia się lekki uśmiech. – Jestem takim utrapieniem…
            Rozumiem. Emil traktuje ją tak samo jak ja Julkę. Przecież jej nigdy bym nie zostawił w potrzebie.
- Jesteście razem szczęśliwi? – Pyta, patrząc na nas łagodnie. Tak jak matka powinna patrzeć na synów. Robi mi się cieplej na duchu. Przynajmniej jeden z rodziców nas akceptuje.
- Tak. – Odpowiadamy jednocześnie.
- Mamo, jeśli chcesz, możemy cię zabrać… - Proponuje nagle Emil. Czułem, że nadzieja w jego głosie nie przyniesie niczego dobrego. – Uwolnisz się od tego potwora!
- Dzięki temu człowiekowi mam tak wspaniałego syna. – Odpowiada cicho. – Nigdy go nie zostawię.
- To potwór, a nie człowiek! – Krzyczy i wybiega z mieszkania. Niby szybko się poddał, ale on najlepiej wie, że nic nie wskóra. Mimo to musiał próbować.
- Nasz dom zawsze będzie dla pani otworem. – Wyciągam do niej rękę.  – Do zobaczenia?
- Wiem, Mateuszu. – Olewa moją dłoń i obejmuje mnie mocno. Odwzajemniam uścisk. – Daj mojemu synowi miłość, której od nas nigdy nie miał. I też nie usprawiedliwiaj mnie przed nim. Ma dość powodów by się na mnie złościć.
- Dobrze, proszę pani…
- Mamo. – Odsuwa się ode mnie o krok. – Mów mi mamo.

***

            Wsiadamy do pociągu. Równo o czternastej, dwudziestego dziewiątego sierpnia zaczynamy nowe życie. W nowym miejscu. Z nowymi ludźmi. Ze sobą.
            Patrzę na mijające w oknie znajome miejsca. Jakbym podróżował w czasie. To wszystko tak szybko leci… Czas. Jedno tracimy, drugie zdobywamy.
- Julka niedługo rodzi. – Zauważam. – Chciałem być przy tym.
- Nie wyjeżdżamy na koniec świata. – Zauważa i uśmiecha się do mnie. – Wystarczy tylko jej telefon.
- Racja.


KILKA LAT PÓŹNIEJ


            Nie wieżę własnym oczom. Tyle czekałem na ten moment. To było moje marzenie. Zawsze chciałem to zdobyć.
            Puchar Europy.
            Emil, wraz z drużyną zdobył Puchar Europy w koszykówce!
            Zaczynam krzyczeć, ale mój głos jest niczym w porównaniu do ryku stadionu. Skaczę w miejscu, obejmuję trenera, który poprowadził Polskę do zwycięstwa. Cieszę się, jakbym to ja zdobył ten medal.
Zdobyłem go. Dzięki Emilowi.
            Podbiegam do Juli, Rafała i Amelki. Biorę pięcioletnią dziewczynkę na ręce i okręcam nią wkoło. Później oddaję ją rodzicom, widząc, że Emil podbiega do mnie. Jego krótkie, czarne włosy lepią się do skroni, podobnie jak koszula do torsu, mimo to obejmuję go i zaczynamy razem skakać.
- Zdobyłeś to! – Krzyczę mu do ucha. – Zdobyłeś!
- Chodź! – Ciągnie mnie na boisko, gdzie nasi biegają bezsensownie, krzycząc ze szczęścia, co chwila obejmując się i wywracają. W moich rękach nagle ląduje piłka.
- Co? – Dziwię się, nie ogarniając co mam z nią zrobić.
- Jestem teraz mistrzem Europy. Pokonaj mnie! – Emil śmieje się i wybija mi z ręki piłkę.
            Kompletnie zapominam gdzie jestem i rzucam się za nim. Jestem szczęśliwy i tak dawno nie grałem. Praktycznie to od ostatniego treningu przed wypadkiem. A teraz znów biegnę za nim i zabieram mu piłkę. Ruszam do drugiego kosza, wymijając zebranych na boisku i nie dając się prześcignąć Emilowi.
            Dwutakt. Podskok. Wsadzam piłkę w obręcz. Lądując, potykam się o własne nogi i upadam. Emil ze śmiechem pomaga mi wstać. Też się śmieję.
            Puchar.
            Pierwsze miejsce.
            Życie nie układa się po naszej myśli. Trzeba brać garściami to, co mamy. I trzeba znaleźć kogoś, kto nam pomoże przetrwać ciężkie dni.
            Czas pokaże co nas jeszcze spotka.
Moja Alaska jeszcze nie jest zdobyta. I nigdy nie przestanę jej gonić. Jeszcze kiedyś moi podopieczni zdobędą złoty medal na mistrzostwach świata.


KONIEC

[17] Moja Alaska


            Dwa dni później przyszedł do mnie Adam. Zaskoczył mnie, już prędzej spodziewałem się swoich rodziców.
- Cześć. – Mówi i siada obok mojego łóżka. – Jak się czujesz?
- Cóż. Stopa już mnie nie boli. – Ironizuję. Nie jestem pewien czy chcę z nim rozmawiać. Przez ostatnie kilka miesięcy bardzo uprzykrzył mi życie.
- Przyszedłem przeprosić. – Patrzy w swoje dłonie. – Nigdy nie miałem nic do Emila… No może do czasu, gdy dowiedziałem się, że jest gejem… - Zerknął na mnie. – Choć ciebie nigdy bym o to nie podejrzewał.
- Potraktuję to jako komplement. – Parskam. Czego on ode mnie chce? Rozgrzeszenia? Zobaczył jak kruche jest życie, czy co? Ehhh…
- Sorry. – Wzdycha ciężko.
- Jacek cię przysłał? – Kolejny jego genialny plan?
- Jacek? Nie, dlaczego? – Marszczy brwi.
- Tak pytam.
- Zrezygnowałem z koszykówki. – Wyznaje, a ja niemal krztuszę się własną śliną. Tyle wysiłku włożyłem, by był dobry, a on tak po prostu rezygnuje!
- Co?! Dlaczego?!
- Oni chcieli żebym grał. Żebym był najlepszy! – Prycha. – Mam tego dość. Przez to wszystko w ogóle nie patrzyłem, czy robię ci krzywdę. Emil mnie nie obchodzi, ale ty mi pomogłeś…
- Lubisz grać? – Pytam. Przeprosinami nic nie zmieni, a jeśli odejdzie trzech dobrych graczy, pozycja naszej drużyny spadnie. Nie chcę, by Jacek został z niczym. Rafał też niedługo odejdzie z drużyny.
- Moi rodzice…
- Nie obchodzą mnie twoi rodzice. Pytam czy ty lubisz grać, czy może jest coś, co chcesz robić bardziej.
- Przyzwyczaiłem się do koszykówki…
- Więc nie zostawiaj Jacka. Chociaż do czasu, aż nie wyszkoli kolejnych osób. Olej rodziców. Nie chodzi o to, byś był najlepszy, ale żebyś robił coś, co cię uszczęśliwia. – Uśmiecham się. – Ja już nie będę mógł grać. Nie chcę patrzeć jak rezygnujesz z własnej woli. Szczególnie, że to także twoja pasja.

***

            Wyglądam okropnie, myślę wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Mam przydługie blond włosy i zapadnięte policzki. Moje mięśnie zmalały i ledwo się teraz trzymałem na jednej nodze.
            Emil pomógł mi dotrzeć do łazienki. Minęły dwa tygodnie od jego pierwszej wizyty u mnie. Teraz odwiedzał mnie codziennie i pilnował, bym jadł, bo wciąż nie miałem na to ochoty. Co do ćwiczeń, to było łatwiej, bo już nie umiałem wytrzymać w łóżku. Przeraziłem się swoim stanem fizycznym, gdy terapeuta pierwszy raz wziął mnie w obroty.
            Dzisiaj mam spróbować założyć protezę. Boję się tego, ale przecież obiecałem…
- Tak, piękny jesteś… - Stwierdza Emil ironicznie, wchodząc do łazienki.
- Kto ci pozwolił… - Zaczynam, ale przerywa mi pocałunkiem. Ostatnio bardzo często to robił, nawet przy kimś.
- Pośpiesz się. Czekają na nas. – Mruczy.
            Patrzy jak ubieram bluzę. Co do spodni to mam większy problem. Przecież nie stanę na jednej nodze… Wiecie o co mi chodzi…
- Nie patrz. – Warczę. Znalazłem sposób na zmienianie ubrań, ściągnąć spodnie do kostki, usiąść na czymś, ściągnąć to, a z powrotem to samo, ale w innej kolejności. A to wszystko na oczach Emila. Czuję się jak pokraka.
- Chciałbym już być w domu. – Burczy pod nosem.
- To idź. Nikt cię tu nie trzyma. – Warczę. Nie cierpię jak się gapi na moje półtora nogi.
- Razem z tobą, głupku. – Mówi i wychodzi z łazienki.
            Wzdycham ciężko. Coraz częściej ma te dziwne humorki.
            Siadam na wózku inwalidzkim, zawijam podudzie tak jak mnie tego nauczono i wyjeżdżam z łazienki.
            Docieramy do odpowiedniego gabinetu i wchodzimy do środka. To znaczy on wchodzi, a ja wjeżdżam.
- Witam. – Doktor uśmiecha się na mój widok. – Mam już dla ciebie coś odpowiedniego. A nawet dwie rzeczy.
            Wyciąga dwie protezy. Jedna imituje zwykłą nogę i ma stopę, druga wygląda jak wygięta listwa.
- Twoi rodzice zasponsorowali obie. – Wyjaśnia. – Ta służy do biegania. – Wskazuje na tą o dziwnym kształcie.
- Nie wiedziałem, że… - Nie dokończyłem. Rodzice może i nie przyjechali, ale jeśli nauczę się w tym chodzić, czy nawet biegać… to dali mi właśnie naprawdę wyjątkową rzecz. – Mogę? – Pytam, chcąc od razu którąś wypróbować.
            Lekarz pomógł mi założyć tą imitującą nogę i po paru chwilach dopasował odpowiednio.
- Boli? – Zapytał. Miał na myśli moje kolano, o ile mogę je tak jeszcze nazywać.
- Jak zwykle, ale chyba nie ma na to rady, prawda?
            Emil podaje mi dłoń. Uśmiecham się szeroko i pozwalam, by pomógł mi wstać. Jeszcze go kiedyś prześcignę.
            Staję na prawej nodze i po chwili opieram się na drugiej. Dziwne uczucie.

***

- Nareszcie stąd wychodzę. – Rozciągam się i patrzę na budynek. W szpitalu, połączonym z ośrodkiem rehabilitacyjnym spędziłem trzy miesiące. Powiedzmy, że opanowałem sztukę chodzenia. Z bieganiem jeszcze trochę mi zajmie, szczególnie, że noga dalej mnie boli. Ale nie poddam się tak łatwo.
Emil, Julka i Rafał patrzą na mnie uważnie. Od czasu do czasu mam napady zwątpienia… jak to nazwałem. Krzyczę wtedy, że to wszystko jest bez sensu i jednak chcę umrzeć. Wtedy tylko Emil może mnie uspokoić. Jest cholera lepszy od nie jednego psychologa.
- Wiecie co… - Mówię, patrząc na samochód Rafała. – Cieszę się, że nie mogę być już kierowcą… I tak nie wsiadłbym za kółko.
- Mógłbyś jeździć, gdybyś miał automatyczną skrzynię biegów. – Zauważa Emil. Wrzuca moją torbę do bagażnika i wszyscy wsiadamy do samochodu.
- To do domu! – Wołam, ciesząc się jak dziecko. – Urządzam imprezę! – Decyduję nagle.
- Może lepiej będzie jak dasz sobie dzisiaj spokój, co? – Pyta zielonooki, wzdychając.
- Tak, możesz zrobić imprezę w następną sobotę. – Julka uśmiecha się do Emila i mruga do niego.
- Co wy… - Zacząłem, ale śmiech Rafała mnie zagłuszył. Wiedziałem o co im chodzi i właśnie dlatego chciałem uniknąć zostania z nim sam na sam.
            Julka pacnęła swojego chłopaka w rękę, a ten rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Biedny Emil. – Dodał jeszcze mój przyjaciel i zamilkł.

***

            - Bawcie się dobrze. – Julka pożegnała nas i odjechała z Rafałem.
- O co chodziło? – Pytam Emila, który zamiast odpowiedzieć, chwyta mnie za rękę i prowadzi do domu. Udawanie durnia chyba mi nie pomoże.
            Zamyka za nami drzwi i rzuca torbę w kąt.
- Chodź. – Mruczy do mnie i ciągnie do sypialni. – O to chodziło. Ten wypadek chyba też odebrał ci resztki mózgu…
            Już chciałem skomentować, gdy nagle wpił się w moje usta i pchnął na łóżko.
- Jeszcze nigdy tyle czasu na nikogo nie czekałem. – Mruczy mi do ucha.
- To ty kiedykolwiek na kogoś czekałeś? – Dziwię się, a on przygryza moje ucho. Siada na moich nogach.
- Nie. – Przyznaje. – Jesteś moim pierwszym.
            Pierwszym. Podoba mi się te słowo, jak i jego wzrok pełen pożądania. Mimo to, boję się do niego zbliżyć. Gdy już się przed nim obnażę, ucieknie jak najdalej ode mnie…
- Boję się, Em. – Szepczę. – Nie jestem już tą samą osobą co sprzed wypadku. Wyglądam inaczej… Upadłem…
- Pokaż. – Chwyta moją bluzę i nie dostrzegając sprzeciwu, ściąga ją ze mnie. – Tutaj jesteś piękny. – Przesuwa dłońmi po moim płaskim brzuchu. Mięśnie nie są widoczne na nim jak niegdyś, ale też nie ma na nim śladu tłuszczu. Zsuwa się ze mnie i rozpina mi spodnie. Po chwili siedzę już w samych bokserkach.
- Mogę? – Dotyka protezy. Kiwam głową, a on i ją ściąga. – Myślisz, że teraz się tego przestraszę? Przecież już widziałem twoją nogę.
- Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Będę dla ciebie ciężarem… Pewnie uciekniesz, jak w końcu to sobie uświadomisz.
- Nie ucieknę. A jeżeli już to na pewno nie przez brak twojej nogi. - Chłopak rzuca w kąt swoją górną garderobę. Zaciskam usta, powstrzymując się przed dotknięciem go. Tak dawno nie byliśmy razem… - Miałem ochotę zrobić to tysiące razy przez ostatnie kilka miesięcy…
            Moje obawy były głupie.

***

            - Mat. – Emil spogląda na mnie z niepewnym wyrazem twarzy. Ma w oczach niepokój, którego już dawno u niego nie widziałem.
- Słucham. – Wstaję z siodełka stadionu. Właśnie skończył się trening i cała drużyna zbiera się do szatni. Ja jak zwykle oglądałem ich poczynania ze swojego zwykłego miejsca.
            W maju zdałem maturę i teraz, w lipcu mam już wyniki. Z takimi punktami mam szansę dostać się gdziekolwiek zechcę.
- Coś sobie uświadomiłem. – Kontynuuje chłopak, siadając na moim miejscu. Szturcham go w ramię i siadam obok, gdy zrobił mi miejsce.
- Co?
- Ta drużyna jest we Wrocławiu…
- I? – Patrzę jak marszczy brwi.
- Nie dam rady tam trenować! Przecież mam tu pracę…
            Ostatnio był strasznie nerwowy. Zauważyłem, że coś jest nie tak, ale nie zdawałem sobie sprawy, że akurat o to się martwi.
- Przecież to żaden problem. – Zauważam.
- Ale rodzice…
- Weź! – Kręcę głową w niedowierzaniu. – Już dawno u nich nie mieszkasz. Nic też od nich nie dostałeś i nic nie jesteś im winny! Przestań się nimi przejmować.
- To swoimi nie przestałeś. – Gasi mnie jednym zdaniem.
- To nie to samo. – Burczę.
- Mat. – Przesuwa dłonią po moim udzie. – Ja nie mogę ich zostawić…
- Mam pomysł. – Mruczę. – Wynajmę swoje mieszkanie, a za te pieniądze znajdźmy coś we Wrocławiu. Tam pójdę na studia i znajdę pracę. Ty też coś sobie poszukasz. Wszystko będzie dobrze! Z resztą mamy jeszcze trochę czasu. Moi rodzice mi trochę pomogą. – Krzywię się lekko. Chciałbym już stać się niezależny.
- Nie podoba ci się ten pomysł. – Zauważa Emil.
- Nie do końca. Ale gdy już tam zamieszkamy i wszystko się ułoży, to nic więcej do szczęścia nie będzie potrzeba.
            Chłopak unosi brwi. Wie, że to nieprawda. Nigdy nie będę naprawdę szczęśliwy, dopóki nie będę mógł znów zdobywać medale. Choćby jako trener.
- Jest dobrze dopóki jesteśmy razem. – Mówię z uśmiechem na ustach.
- Jasne. – Parska. Ale ja wiem, że sprawiło mu to przyjemność.