12 maja 2016

[13] Moja Alaska


            Mimo pozornej zgody nasze relacje się ochłodziły. Nie przychodzi już do mnie na noc. Nie spotykamy się w ogóle poza boiskiem. A na nim gramy tak jak zwykle. Brak mi go, ale nie mogę dać tego po sobie poznać. W ogóle brak mi bliskości. Nawet Julce się już nie zwierzam. Ona ma już własne problemy.
            Koszykówka. Tylko to się liczy. Następny wygrany mecz.
            Chodzą słuchy, że na mistrzostwach województw będą wyłapywać graczy do drużyny narodowej. Oczywiście wszyscy się na to napalili. A już w szczególności ja. Bo jak nie teraz, to kiedy?

***

            Wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień. Mecz między dwoma województwami już za kilka godzin. A ja siedzę właśnie w autobusie wraz z całą drużyną. Jedziemy do Wrocławia.
- Jak humory? – Pyta trener, spoglądając na nas z pierwszego siedzenia.
- Streeees. – Odpowiada Lucjan.
- Ty się stresujesz? – Śmieje się Marcin. – Chłopie, nie wierzę… będziesz na boisku pewnie z dziesięć minut… trener cię od razu zabierze.
- Nie pomagasz mu, Marcin. – Przemek klepie Lucka w ramię z poważną miną. – Pamiętaj o oddychaniu.
            Kręcę głową i zakładam słuchawki na uszy. Ich przekomarzania są dziecinne. Przed meczem zawsze któryś się pokłóci, powyzywa. A jak już zabrzmi pierwszy gwizdek, nikt nie pamięta o toczonych waśniach. Nawet Adam. Wtedy liczy się jedynie wygrana.
            Czuję jak ktoś siada obok mnie i ściąga mi słuchawkę z ucha. Patrzę na Emila, który uśmiecha się niepewnie.
- Stresujesz się?
- Nie. – Przeciągam się i zsuwam na siedzeniu. – Będzie fajnie jak wygramy, ale mi chodzi tylko o to, by się pokazać. Zbyt długo ćwiczę, bym mógł teraz pozwolić zjeść się stresowi.
- No tak.
            Wkładam słuchawkę, a on znów mi ją zabiera. Tym razem jednak ma zamiar posłuchać tego co ja. Uśmiecham się i puszczam „Imagine Dragons - It's Time”. Chłopak przekręca głowę i zaczyna szukać czegoś w swoim telefonie. Gdy kończy się piosenka, odłącza kabel od mojej komórki i podłącza do swojej.
            Słyszę delikatne nuty i męski głos, od którego przechodzą ciarki. Podoba mi się. A później wsłuchuję się w słowa.
"We were born sick - you heard them say it
My church offers no absolution
She tells me "worship in the bedroom"
The only heaven I'll be sent to
Is when I'm alone with you
I was born sick, but I love it
Command me to be well
Amen. Amen. Amen.”
            Zerkam na ekran telefonu Emila. Słuchamy właśnie „Hozier - Take Me To Church”.
- I jak? – Patrzy na mnie wyczekująco.
- Co mam ci powiedzieć?
- Nie wiem. – Odpina telefon i oddaje mi kabel. – Puść jeszcze coś.
            Gdy znów słyszymy muzykę, chłopak opiera się o moje ramię i przymyka oczy.
- Wstawajcie, wychodzimy. – Słyszę Rafała.
            Otwieram oczy i widzę lidera, stojącego nad nami. Emil śpi z głową na moim ramieniu.
            Cholera. Miałem nie spać. Będę padnięty przez resztę dnia…
- Już idziemy. – Mówię i szturcham zielonookiego w ramię. Nie reaguje.
- Hałas jak na targu, a wam się jakimś cudem udało zasnąć. – Rafał uśmiecha się, widząc moje nieporadne próby obudzenia Emila. – Czekaj, mam pomysł.
            Pochyla się nad nim i dmucha mu prosto w ucho. Chłopak odskakuje jak oparzony i nie widząc innej opcji odsunięcia się od czegoś co go zbudziło, siada mi na kolanach. Rafał prostuje się i śmieje głośno.
- Kurwa. – Rzuca do lidera, pocierając ucho. – Co ty…?
- Ciężki jesteś. – Stwierdzam, a on jak gdyby dopiero teraz mnie zauważa. Czerwieni się lekko i odskakuje ode mnie. Mam ochotę parsknąć.
- Suń się. – Przepycha się obok Rafała i wychodzi z autobusu, zabierając jeszcze po drodze swoją torbę.
- Zbieraj się. – Rafał rzuca we mnie moimi rzeczami i wychodzi.

***

            Wszyscy mamy te same stroje. Niebieskie. Załatwili nam specjalnie pod ten mecz. Strata kasy, no ale sponsorzy wymagają.
Czekamy w szatni, stresując się jak nigdy. Najbardziej widać to po Karolu, który i tak wejdzie dopiero na trzecią kwartę. Co jakiś czas ktoś chodzi nerwowo i wszyscy milczą jak zaklęci. Jeszcze nigdy nie mieliśmy tak grobowej atmosfery przed meczem.
            I wtedy do szatni wchodzi trener.
- Co jest? – Pyta. – Ludzie, ogarnijcie się! To zwykły mecz! – Siada obok mnie. – Chodźcie tu. Chcecie wygrać?
- No raczej. – Odpowiada Adam.
- Błąd. – Jacek kładzie mi rękę na ramieniu. – Jesteście tu po to, żeby się pokazać. Już zwyciężyliście. Będą was widzieć. Jedyne co macie zrobić przez następną godzinę, to dać z siebie wszystko. Rozumiecie? Tu nie chodzi o wygraną, a o grę. Więc pokażcie, czego was nauczyłem.

***

            Na trybunach nie ma wcale tak dużo osób. Ale to i lepiej. Nie lubię, gdy ktoś patrzy jak się rozgrzewam.
            Impreza zaczęła się przywitaniem drużyn i przedstawieniem sponsorów. Później rozgrzewka, ostatnie przygotowania. Aż w końcu piłka pojawiła się na horyzoncie.
            Na boisku stoję ja, Emil, Marcin, Sebastian i Tobias. Podchodzę do środka boiska i czekam na rozpoczęcie. Drużyna przeciwna to chłopaki tacy jak my. Mniej więcej tego samego wieku i wzrostu. Pewnie z tymi samymi ambicjami.
            To będzie dobra gra.
            Zaczynamy!
            Kątem oka upewniam się, gdzie jest Emil i podskakuję. Na moją twarz wypełza uśmiech, gdy dotykam piłki i posyłam ją dokładnie tam, gdzie to sobie zaplanowałem. Rozgrywamy między sobą, nie dając jej sobie odebrać. Zauważam lukę i gestem każę do siebie podać. Gdy dostaję piłkę w swoje ręce, posyłam ją do kosza z linii za  trzy punkty.
            Dziesięć minut mija naprawdę szybko. W ciągu tego czasu trener zmienił Tobiasa z Marcinem, a przeciwna drużyna dwie osoby, które i tak nie wniosły niczego nowego. Po pierwszej kwarcie prowadzimy pięcioma punktami.
            Dwie kolejne kwarty i przerwę spędzam na ławce. Podobnie Emil. Trener postanowił zostawić nas na koniec. Gdy w końcu wchodzę na boisko, przegrywamy. Jest czterdzieści do pięćdziesięciu pięciu. Jeśli zrównamy, to będzie kurwa cud.
            Patrzę na Emila, Karola, Rafała i Adama, którzy są ze mną. I uśmiecham się szeroko. Jacek, zostawiłeś najlepsze na koniec, myślę. Teraz nie ma mowy o zmianach, którymi męczyłeś wszystkich przez ostatnie dwie kwarty.
- No to gramy. – Wołam do nich i dostaję z powrotem uśmiechy.
            Rafał wybija piłkę.
            Teraz albo nigdy!
            Nie wiedziałem, że potrafię tak grać. I nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał taką frajdę na meczu. Zrównaliśmy się z nimi!
            Wygrywamy do cholery!
            Końcowy wynik to sześćdziesiąt do sześćdziesięciu pięciu. Dla nas!
            Przystaję, słysząc gwizdek. Jak przez mgłę pamiętam mecz. I teraz jak przez mgłę słyszę krzyki mojej drużyny. Ktoś mnie obejmuje, ale ja jedynie gapię się na tablicę wyników. Chcę to zapamiętać. Wygraliśmy. Przyczyniłem się do tego.
- Mat! – Jacek obejmuje mnie ramieniem. – Byłeś niesamowity!
- Dzięki. – Odpowiadam. Chyba jako jedyny nie skaczę. Cóż… Może dlatego, że po prostu nie mam już sił.

***

Powrót do domu był jeszcze większym koszmarem niż przyjazd tutaj. Wszyscy są tak głośno, że łeb mi pęka. Zaszywam się więc na początku autokaru i gapię bezmyślnie w ciemne okno.
- Mat, czemu nie dołączysz? – Dosiada się do mnie Emil. – To dzięki tobie świętujemy.
- Może.
- Co jest? Nie cieszysz się?
- Nie wiem… - Wyznaję. – Jeśli mnie nigdzie teraz nie zechcą… moja kariera zakończy się przed rozpoczęciem.
- Głupi jesteś. – Splata nasze palce i ściska moją dłoń. – Jeśli nie teraz, to kiedy indziej udowodnisz im na co cię stać. To jeszcze nie koniec.
- Muszę znaleźć pracę.
- Po co? Przecież rodzice cię utrzymują.
- Nie chcę tego… Ehhh… Sorry, niszczę ci humor. – Spoglądam na niego zmęczony. – Idź do nich się bawić.
- Spać mi się chce. – Stwierdza i kładzie na moim ramieniu.
            Dlaczego nie mogę cieszyć się z tego meczu? Dopóki nie usłyszałem gwizdka, moje życie było takie piękne. A później musiałem zdać sobie sprawę z tego, że to tak naprawdę mój ostatni mecz. Owszem, mógłbym pracować i grać tak jak Emil… ale jest jeszcze szkoła, której nie mogę rzucić. Nie chcę też, by koszykówka była jedynie pasją. Jestem na takim etapie, że chcę wszystko, albo nic. Może i głupie myślenie, mimo wszystko jestem tym wszystkim zmęczony. Szkoła, treningi, pusty dom. Ot i moje życie.
- Mat, Emil. – Kolejny raz tego dnia budzi mnie głos Rafała. Znów stoi nad nami z poważną miną. – Wy serio lubicie ze sobą spać.
- Czego? – Warczę, wtulając twarz we włosy Emila. Mam gdzieś, jak to wygląda. Oczy mnie bolą. I głowa.
- No ludzie…
- Wstawajcie pedały. – Przerywa mu Adam, podchodząc do nas. Znowu jest zły…
- Spierdalaj. – Odburkuje Emil, a ja wybucham śmiechem. Nawet przez sen potrafi mu odpowiedzieć w ten sposób.
- Już idziemy. – Decyduję, spychając go z siebie. W łóżku, zabiera mi wszystkie poduszki, a w autobusie mnie za nie bierze. Co za człowiek…
            Wszyscy chcą świętować. Nie mam ochoty na żadne wygłupy. A oni zapraszają mnie do jakiegoś klubu…
- Co jest? – Jacek planował jechać już do rodziny, ale gdy zobaczył mnie, smętnie gapiącego się na resztę, podszedł do mnie. – Nie cieszysz się?
- Jeszcze nie mam z czego. – Zauważam.
-No tak. – Mężczyzna uśmiecha się. – Mimo wszystko idź się zabaw.
- Nie lubię imprez.
- Emil idzie.
- No i? – Spoglądam na niego nie rozumiejąc.
- Nic. – Wzdycha ciężko. – Chyba myślałem, że to cię przekona.
- Jedź już do żony. Nie martw się o mnie. – Klepię go w ramię i odwracam się na pięcie. Idąc w stronę drużyny, czuję na sobie jego wzrok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz