28 września 2016

[13] Gonitwa


Następnego dnia wywinęliśmy się od jazdy, twierdząc, że oboje chcemy wypocząć. Pomogłem tym Patrykowi, nie chcąc, by trener zauważył, że coś jest nie tak. Chłopak chodził cały dzień struty, nie bardzo wiedząc co ze sobą robić. Obowiązki pomagały, dzięki nim ruszył z miejsca.
– Co zamierzasz w ogóle zrobić dalej? – zapytałem, gdy po sprzątnięciu boksów usiedliśmy na murku przed stajnią. Słońce grzało nam w plecy. Miałem na sobie jedynie krótkie spodenki i gumiaki, które po chwili też ściągnąłem. Moja skóra była opalona i o wiele ciemniejsza niż w zimie, co mi się bardzo podobało. Patryk też był opalony, choć trochę mniej niż ja. Teraz jednak mogłem podziwiać jego płaski, niemal wklęsły brzuch i niewielkie mięśnie.
– Z czym? – dopytał ponuro.
– No… Adam chyba nie wie, że ty wiesz – Nie bardzo wiedziałem jak o tym rozmawiać. Może w ogóle powinienem unikać tego tematu?
– Wysłałem mu te zdjęcie w nocy. – Przetarł twarz dłonią. – Odpisał „to już chyba wszystko jasne”.
– Ja pierdole! Nawet nie próbował tego tłumaczyć?! – uniosłem głos. Zaraz jednak przystopowałem, bo niedaleko biegały dzieciaki, które jakiś czas temu skończyły jazdę. Nie chciałem, by zwróciły na nas uwagę.
– Nie. To już koniec… – mruknął. – I pomyśleć, że gdyby nie Ewka, to o niczym bym nie wiedział i dalej się łudził, że mam do czego wracać. – Prychnął. – Już nawet nie wiem czy jestem bardziej wściekły, czy smutny.
– Dobrze, że mieszka po drugiej stronie Polski, bo serio mam ochotę mu przywalić – warknąłem, na co Patryk się zaśmiał.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Jego serio coś rozbawiło, pomyślałem, widząc radosne błyski w jego oczach. Cóż. Podejrzewam, że nie ma nic dziwnego w tym, że już na drugi dzień po zerwaniu z chłopakiem się śmieje. W końcu on się śmieje cały czas. Czy to z nerwów, czy z radości… Więc dlaczego nie ze smutku? To jest dziwny człowiek.
– Wybacz, ale wyobraziłem sobie jak próbujesz dosięgnąć pięścią jego twarzy… – wydusił, zaczynając śmiać się jeszcze bardziej.
– Co? – Z początku nie dotarło do mnie co miał na myśli. Później miałem mieszane uczucie. Z jednej strony się cieszyłem, że się śmieje… z drugiej… przecież on wyśmiewa mój wzrost! – No dzięki – prychnąłem. Szturchnąłem go w bok, a ten zaczął się śmiać jeszcze mocniej. – Przyjechałbym do niego na Sarnadzie. Z niego mógłbym go nawet kopnąć – powiedziałem odkrywczo, myśląc nad tym intensywnie. – Tak pewnie bym zrobił…
Naburmuszyłem się, gdy dostał głupawki, nie mogąc się uspokoić. No dobra, pomyślałem, ale może już koniec? Ja serio jestem zakompleksiony, jeśli chodzi o wzrost…
Westchnąłem i zeskoczyłem z murku.
– Ej, gdzie idziesz? – zawołał za mną i już po chwili objął ramieniem moją szyję, pocałował w policzek i wyszeptał do ucha. – Dzięki.
To wystarczyło, żeby mnie udobruchać.
***

Kolejne dni minęły nam pod patronatem skoków. Do tej pory był jedynie tor i zwiększanie liczby okrążeń, a teraz doszły prawdziwe skoki przez przeszkody. Półtorametrowe. Masakra. Ta dyscyplina moim zdaniem jest przyjemna do jednego metra, później zaczyna się ciężka praca. Która, z tego co zauważyłem, odpowiadała Patrykowi najbardziej ze wszystkiego.
Od czasu zerwania szatyna z Adamem, zaczęło się z nami dziać coś dziwnego. Wcześniej na siebie patrzyliśmy, lecz teraz nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Zdawałem sobie sprawę, że zmienił do mnie podejście. Już nic go nie trzymało przy Adamie, mógł robić co chciał. Pytanie czego chciał.
Wieczorem nadal spotykaliśmy się u mnie w pokoju, rozmawiając o pracy, ogierach, coraz częściej o Pardubickiej i obawach z nią związanych. Czasem graliśmy w karty, choć rzadziej.
Już dawno się ze sobą zżyliśmy, ale teraz byliśmy dosłownie nierozłączni. Wszędzie chodziliśmy razem, a trener zaczął się w pewnym momencie z nas śmiać, że niedługo będzie musiał szukać innego dżokeja, bo nawet jeździć będziemy na jednym koniu. Prawie dostałem wtedy zawału, bo sądziłem, że się domyślił o naszej orientacji – nie pytajcie, gdzie wtedy były moje myśli. Na szczęście po prostu chciał nam odrobinę dopiec.
Dokładnie szesnastego sierpnia, gdy siedziałem sam w pokoju (Patryk musiał coś pomóc Dagmarze), zadzwoniła moja mama. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o obietnicy złożonej siostrze.
– Cześć kochanie – usłyszałem jej głos przez komórkę.
– Cześć. Co tam u was? – Ułożyłem się na plecach i przymknąłem oczy, wsłuchując się w jej słowa.
– Dobrze. Coraz lepiej. Dwie krowy nam się ocieliły. Będziemy mogli sprzedać młode na rzeź – powiedziała radośnie. – Za niedługo twoja siostra ma urodziny – przypomniała, a ja próbowałem pozbyć się wrażenia, że tak szybkie przeskakiwanie z tematu na temat w wykonaniu mojej mamy jest trochę jakby upiorne.
– Wiem. Wpadnę do was.
– No mam nadzieję. Tyle czasu cię nie widzieliśmy… W ogóle słuchaj, co ja mam jej kupić? Nie mam żadnego pomysłu…
– Może jakiś zestaw szczotek, albo kosmetyków? Coś z tym związane. – Zacisnąłem usta. – W ogóle wiesz, co będzie chciała robić po gimnazjum? To chyba już najwyższa pora, by złożyła gdzieś papiery.
– Mówiła, że ma to załatwione…
– I gdzie idzie? – zdziwiłem się. Coś mi tu bardzo nie pasowało, po co by mnie prosiła o pomoc w przekonaniu rodziców?
– A nawet nie wiem… Magda! – krzyknęła, a ja musiałem odsunąć telefon od ucha, by nie ogłuchnąć. – Gdzie składałaś papiery do szkoły?! – Cisza. Minuta. Dwie.
– Mamo? – rzuciłem do słuchawki.
Nic. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na komórkę. Połączenie zostało urwane.
– Co robisz? – usłyszałem głos Patryka obok siebie i aż podskoczyłem przestraszony. – Spokojnie, nie gryzę – zaśmiał się. – Suń się.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wszedł, pomyślałem skonsternowany i przesunąłem się bardziej do ściany, by zrobić mu miejsce. Mój telefon zadzwonił, a ja niemal natychmiast odebrałem.
– Mamo? Coś przerwało.
– To ja, Magda – usłyszałem drżący głos. – Sorry… Trochę pokomplikowałam. Daję ci mamę.
Po sekundzie usłyszałem krzyk mojej rodzicielki.
– Czy ty wiesz, co ona zrobiła?! – wrzasnęła na tyle głośno, że nawet Patryk mógł to usłyszeć. Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem. – Złożyła papiery do Wrocławia! I to do technikum fryzjerskiego!
– Mam wyjść? – szepnął szatyn, na co pokręciłem głową.
– Wiem – skłamałem.
– Jak to wiesz?! To co się wcześniej głupio pytałeś?! W ogóle czemu ja o niczym nie wiem! – nadal krzyczała, a ja westchnąłem ciężko.
– Uspokój się – nakazałem. – Myślałem, że wam powiedziała, ale najwidoczniej nie. – Gdy nie odpowiedziała, kontynuowałem – wiem, że martwisz się o dojazd, bo to drogo i tak dalej… Ale ja za to zapłacę, dobrze?
– Skarbie, nie możemy wiecznie od cie…
– Daj spokój – przerwałem jej. – Sam jej to zaproponowałem – skłamałem po raz drugi. – Tylko myślałem, że ma od was zgodę. Przepraszam, że wcześniej nie pytałem.
– Magda, to prawda? – zapytała dziewczyny. Nie zrozumiałem, co odpowiedziała. – No dobrze, niech wam będzie. Ale to ostatni raz jak robicie coś za moimi plecami!
– Dobrze mamo, daj mi jeszcze na chwilę Magdę.
– Jasne. Ja wracam do roboty – westchnęła. – Trzymaj się, skarbie.
– No pa.
– Seba? – odezwała się moja siostra. Miałem wrażenie, że płacze.
– Uznamy, że to twój prezent urodzinowy, dobrze? – zapytałem spokojnie. – I jak coś, to był mój pomysł, a nie twój.
– Dobrze! Jesteś wspaniały! Tak bardzo chciałam tam iść i nie wiedziałam co robić…
– Iga – przerwałem jej – następnym razem mów wcześniej, a nie po fakcie. Kiedy ty w ogóle złożyłaś tam papiery?
– Dwa miesiące temu.
– A kilkanaście dni temu przyszłaś do mnie, żebym z rodzicami porozmawiał. Serio? Poważna jesteś? – Przetarłem twarz dłońmi. – Wiesz przecież, że bym ci pomógł.
– Wstydziłam się.
– Czego?
– Tak samo jak ty. Oddaliliśmy się… A ostatnio już całkiem nie wiedziałam co robić…
Zatkało mnie. Czy to wszystko doprowadziło aż do tego? Przecież ich kocham. Są moją rodziną i powinni wiedzieć, że mogą na mnie liczyć… No tak. Ale czy ja liczę na nich? Z całą pewnością nie. Mogłem się domyślić, że działa to w obie strony.
– Zobaczymy się na twoich urodzinach, to pogadamy, co? – mruknąłem niepewnie. Nie miałem pojęcia, jak naprawić nasze relacje. I czy w ogóle jest to możliwe z moim stylem życia i charakterem.
– Jasne. To do zobaczenia!
– No cześć.
Rozłączyłem się i spojrzałem na Patryka. Chłopak leżał na brzuchu z głową odwróconą w moim kierunku. Obserwował mnie przez cały czas trwania rozmowy.
– Jesteś za dobry dla swojej siostry – stwierdził.
– A co mogłem zrobić?
– Chociaż na nią nakrzyczeć. – Wzruszył ramionami i objął mnie ramieniem. Było przyjemnie czuć przy sobie jego ciepłe ciało. – Jesteś za dobry. Ludzie cię będą wykorzystywać.
– Mówisz? – parsknąłem. – A może nie mam wcale nic przeciwko? – Uniosłem brwi, patrząc w jego oczy z pewnością siebie.
– Jesteś dziwny – mruknął i wyciągnął swoją komórkę. – Zobacz, co wczoraj znalazłem.
Zajęliśmy się oglądaniem jakichś durnych filmików na youtube. Śmialiśmy się przy tym tak głośno, że z pewnością słychać nas było na korytarzu, a może jeszcze dalej. Straciłem rachubę czasu, kompletnie zapominając o wcześniejszych problemach z rodziną. Teraz nie liczyło się nic.
W pewnym momencie do mojego pokoju wpadła Magda z wielkim wyszczerzem na twarzy.
                – Jedziecie ze mną do Wrocławia! – zawołała.
                – Co? – odpowiedzieliśmy jednocześnie.
                – Mój chłopak mnie zaprosił do klubu, ale nie chcę sama iść. To jak? Zbieracie się? – Usiadła obok nas i zajrzała na komórkę, którą Patryk trzymał. – I tak nie robicie nic pożytecznego.
                – To ty masz chłopaka? – palnął szatyn.
                Zacząłem się śmiać z jego głupiej miny, a Magda z wyższością zjechała nas spojrzeniem i westchnęła cierpiętniczo.
                – Od tygodnia jesteśmy razem – wyjaśniła. – Ma na imię Marcin i jest bardziej ogarnięty od was dwóch razem wziętych.
                – To musi być miłość, skoro ktoś taki z tobą jest – dociął Patryk, za co dostał kuksańca w żebra. – Au!
                – A kto się jutro zajmie końmi? – mruknąłem, chcąc jednocześnie uciąć tą bezsensowną rozmowę.
                – My. Też wam pomogę. Nie będziemy dużo pić, tylko pojedziemy potańczyć. – Klepnęła Patryka w ramię, bo do niego miała bliżej. – No dalej. Zbierać te chude dupy z łóżka.
                Spojrzałem na szatyna i wzruszyłem ramionami. W sumie co nam szkodzi? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na jakiejś imprezie. Chyba jeszcze przed zabiegiem Daniela.
Przebraliśmy się więc w wyjściowe ciuchy i już godzinę później jechaliśmy do miasta. Z Marcinem mieliśmy się spotkać na miejscu. Po drodze dowiedzieliśmy się, gdzie się uczy, gdzie mieszka, jak wygląda, ile ma rodzeństwa i różne inne bzdury na czele z datą, kiedy pierwszy raz powiedział słowo „mama”. Wspominałem kiedyś, że kobiety mnie przerażają? Nie? Mój błąd. Kobiety mnie przerażają.
– Czy ona zawsze tyle gadała? – szepnął do mnie Patryk, gdy już na miejscu wyszliśmy z taksówki.
– Raczej nie… Chyba się stresuje – odszepnąłem.
Magda ruszyła w tylko sobie znanym kierunku, a my podążyliśmy za nią. Tak naprawdę nie miałem pojęcia, gdzie są jakieś kluby dla hetero i plułem sobie w brodę, że nigdy się tym nie zainteresowałem. Mam nadzieję, że nie wyjdzie to dzisiaj, bo nie będzie ciekawie, przecież dziewczyna wie, że często tu po to jeździłem.
Marcina spotkaliśmy pod klubem, blisko rynku. Był to – czego się już spodziewałem, dzięki gadaninie Magdy – wysoki blondyn z szerokimi barkami i nienagannym strojem… Podobno zawsze dobrze wygląda. Przywitaliśmy się z nim, wymieniając uściski dłoni i weszliśmy do klubu. Była już północ, więc nie czekaliśmy długo w kolejce.
Już w środku poszliśmy do baru, by kupić sobie alkohol. Swoją drogą dziwny był dla mnie widok mężczyzn tańczących z kobietami. Nigdy nie byłem w tego typu klubie. Od zawsze wiedziałem o mojej orientacji, a że byłem, cóż, odludkiem, to nie miałem okazji przyjść tu z przyjaciółmi. Dopiero jako siedemnastolatek wylądowałem w klubie gejowskim, gdzie spotkałem Daniela.
Z zamyślenia ocknąłem się dopiero wtedy, gdy Patryk postawił przede mną piwo.
– Masz. Ale tylko po jednym dzisiaj. Nie chcę powtórki z kacem rano – powiedział mi do ucha, a ja przytaknąłem.
Wypiliśmy przy barze, bo nigdzie indziej nie było miejsca. Patryk z Marcinem zaczęli rozmawiać o czymś związanym z samochodami, a ja nawet nie udawałem, że słucham. Patrzyłem za to na parkiet, zastanawiając się, jak by to było tańczyć z kobietą.
– Chcesz zatańczyć? – zapytałem Magdy, gdy zauważyłem, że dopiła piwo i czeka na swojego chłopaka, który zostawił alkohol na rzecz rozmowy.
– Pewnie. – Uśmiechnęła się szeroko i chwyciła mnie za rękę. Ruszyliśmy na parkiet pod ostrzałem spojrzeń Patryka i Marcina.
Zaczęliśmy się ruszać w takt muzyki. Okręcałem ją co chwilę, wywołując na jej twarzy zadowolony uśmiech. To było przyjemne. Nie musiałem walczyć o prowadzenie, tylko naturalnie przyjąłem rolę tego, kto decyduje jaki krok mamy zrobić za chwilę. Zadziwiająco szybko dopasowaliśmy się do swoich ruchów. Niestety już po dwóch piosenkach Marcin odbił mi dziewczynę, co skwitowałem cichym, ironicznym śmiechem. Widać było, że jest zazdrosny.
Wróciłem do Patryka, nadal stojącego przy barze. Spoglądał na mnie z rozbawieniem.
– No co? – zapytałem głośniej, by mnie usłyszał.
– Byś widział jego minę. Chyba sobie uświadomił, że mieszkacie pod jednym dachem. – Zaśmiał się i objął mnie ramieniem po przyjacielsku. – Spróbujemy wyrwać razem jakąś laskę? – wymruczał mi do ucha.
– Po co?
– Tak o, dla jaj. – Znów się zaśmiał. – Chodź.
Pociągnął mnie w stronę tłumu i zacząłem tańczyć tym razem przy Patryku. Tak naprawdę pierwszy raz widziałem jak się ruszał na parkiecie. Poprzednim razem nie miałem okazji podejrzeć, bo sam się zwinąłem szybko z zasięgu wzroku jego i Adama.
– Tamta. – Mruknął mi do ucha w pewnym momencie i wskazał dłonią młodą dziewczynę, która tańczyła samotnie kilka kroków (i ludzi) dalej.
Przecisnęliśmy się do niej i już po chwili tańczyliśmy w trójkę z nią w pomiędzy nami. Miała brązowe, falowane włosy, które co jakiś czas zaczesywała do tyłu, bo opadały na twarz i oczy. Była piękna, zadbana, ubrana odpowiednio na taką imprezę, lecz nie wyzywająco i nie miała tapety na twarzy, co mnie zawsze dodatkowo odstraszało. Mimo tego, mój wzrok co chwilę padał na Patryka. Często się przyłapywaliśmy na tym, że patrzyliśmy sobie w oczy o wiele za długo, by można było to uznać za normalne.
Dziewczyna chyba to zauważyła, bo w pewnym momencie uśmiechnęła się do nas i zostawiła samych, już nieszczególnie zainteresowanych otoczeniem. Widziałem jak Patryk spoważniał, a jego oczy zdradzały pragnienie. Co chwilę zerkał na moje usta, które co jakiś czas poruszały się zgodnie ze słowami znanych mi piosenek.
– Wychodzimy – mruknął mi w pewnym momencie do ucha i chwycił za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.
Podążyłem za nim potulnie i już po chwili wylądowaliśmy na ulicy. W żołądku aż mi się skręcało, gdy zaprowadził mnie w jedną z pustych i ciemnych uliczek i pchnął na pobliską ścianę. Nie wiedziałem, który pierwszy co zrobił. Być może on się schylił albo to ja pociągnąłem go do siebie. A może jedno i drugie. Nie ważne. Celem było złączenie naszych ust.

21 września 2016

[12] Gonitwa


Dni mijały, przeplatając ze sobą chwile szczęścia, gdy mogłem przebywać z Sarnadem lub Patrykiem i chwile samotności, gdy zostawałem sam i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Swoją uwagę w całości poświęcałem treningowi i rozwojowi mojego ogiera. Po licznych próbach w końcu odkryłem jak karmić Sarnada, by na drugi dzień zachowywał się tak, jak tego chciałem. Swoją drogą zajęło mi to o wiele więcej czasu, niż z początku sądziłem.
Z Danielem pisałem od czasu do czasu i wiedziałem, że firma zajmuje cały jego wolny czas. Wyniki badań wyszły dobre, więc teraz bez przeszkód rzucił się w wir pracy i zmagań z polskim prawem podatkowym, które jest na tyle skomplikowane, że praktycznie to na zrozumieniu go poświęca większość swojego czasu. Kompletnie nie rozumiałem jego zapału. Mnie papierkowa robota by od razu odrzuciła. On jednak, mimo, że miał osobę, która by się tym zajęła, sam też chciał to wszystko wiedzieć.
Nadszedł sierpień, który był jeszcze gorętszy niż lipiec. Musieliśmy przed to ograniczyć z Patrykiem jazdy, bo po prostu nie dało się wytrzymać w siodle. Zresztą nie zazdrościłem ogierom tego, że musiały grzać się pod czaprakami. Za każdym razem jak ściągaliśmy z nich siodła, sierść pod nim była tak mokra, jakby ktoś oblał je wodą. Oczywiście po chwili już wysychały, a my mieliśmy problem z wyczyszczeniem ich polepionej sierści.
Odkąd Patryk zaczął uczyć Magdę swojego stylu jazdy, poczyniła ogromne postępy. Nie pomogłem mu w zniechęceniu jej, więc chcąc nie chcąc, kontynuowali naukę. Z rozbawieniem obserwowałem, jak próbuje złagodzić dla niej swoje sposoby, żeby mogła bez problemu się tego wszystkiego nauczyć. Nie miałem nic przeciwko, bo widziałem, że Harfie nic złego się nie dzieje. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy go wcześniej źle nie oceniłem.
***

W sierpniowy poranek, gdy sprzątałem z Patrykiem stajnię, stało się coś, czego się nie spodziewałem. Odwiedziła mnie moja siostra. W momencie, gdy zobaczyłem ją na korytarzu, myślałem, że mam omamy. W końcu ostatni raz spotkaliśmy się w święta wielkanocne! Niby rozmawialiśmy parę razy przez telefon, ostatnio nawet dwa tygodnie temu, ale nie zapowiadało się, by któryś z nas chciało zacieśnić już niemal zerwane więzi.
                Widząc ją teraz przede mną, młodszą o osiem lat i dziewczyńską wersję mnie, uśmiechnąłem się szeroko, puściłem łopatę i przytuliłem ją mocno. Rany. Naprawdę za nią tęskniłem. Dlaczego zawsze uświadamiam sobie o tym dopiero, gdy już kogoś zobaczę?
                – Iga. Cieszę się, że przyjechałaś – wyszeptałem w jej włosy.
                – No ja myślę. Nie odzywasz się. – Uderzyła mnie w ramię i zrobiła krok w tył, żeby spojrzeć mi w twarz – dodajmy, bo to bardzo ważne – na równej wysokości.
                Zawsze przerażało mnie to, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Mieliśmy te same nosy, zielone oczy, brązowe włosy, które miały nawet taką samą długość – nie uzgadnialiśmy tego, zawsze samo tak wychodziło. Jej twarz i ciało było podobne, choć bardziej kobiece i szczuplejsze od mojego, bo mimo podobnego odżywiania, nie ćwiczyła jak ja.
                – Kto przyszedł? – zawołał Patryk z jednego z pustych boksów i zaraz pojawił się na korytarzu. Przystanął, mrugając z zaskoczeniem. – Dagmara mi coś dodała do śniadania, że podwójnie widzę? – palnął.
                – To moja siostra, Iga – przedstawiłem. Zaraz się zorientowałem, że nie po kolei, ale było już za późno. – A to jest Patryk.
                – Spoko, pracujecie razem? – zapytała dziewczyna.
                – Mamy tą przyjemność – odparł Patryk i zbliżył się, by podać jej dłoń. – Jak chcecie pogadać, to śmiało. Zostały tylko dwa boksy, mogę się nimi zająć.
                – Dzięki. – Uśmiechnąłem się do niego i chwyciłem swoją siostrę za ramię. – Chodź.
                Zaprowadziłem ją na murek przed stajnią i usiadłem na nim. Dziewczyna skrzywiła się, a zanim dołączyła do mnie, sprawdziła, czy jest czysto. W przeciwieństwie do mnie dbała o ubiór. Zawsze miała ładne ciuchy, mimo tego, że naszych rodziców nie było stać na wiele. Uwielbiała wyszukiwać najlepsze tanie rzeczy. Jej wygląd to potwierdzał, miała na sobie jasne dżinsy i różową koszulę z ładnie wciętym dekoltem i napisami, którym już się nie przyglądałem dokładniej.
                – Masz dużo pracy, co? – zapytała pierwsza, rozglądając się przy tym dookoła.
                – No trochę jest. – Wzruszyłem ramionami. – Nawet nie zauważam, że ten czas tak szybko ucieka…
                – Widać. – Wbiła we mnie wzrok. – Kiedy ty chcesz odwiedzić rodziców? Przecież tak nie można, Seba… Wiesz jacy oni są. Nie okazują uczuć i uważają, że tutaj ci dobrze i nie chcą cię hamować… No ale…
                – Wiem, Iga – przerwałem jej. – Po prostu… Może zabrzmi to okropnie, ale jakoś mi nie po drodze. – Skrzywiłem się. – Kocham ich, ale… Czuję się winny – przyznałem i zaraz tego pożałowałem. Przy niej zawsze miałem za długi język. Chciałem, by mnie rozumiała, by znała powód mojego zachowania, ale jednocześnie nie potrafiłem ukrywać swojej orientacji i wytłumaczyć jej na czym polega mój problem. Nasz kontakt nie był najgorszy, ale do wzorowego brakowało mu lat świetlnych. Nie potrafiłem się przy niej zdobyć na całkowitą szczerość.
                – Czemu? – zdziwiła się.
                Wzruszyłem ramionami, próbując ukryć zmieszanie.
                – Po prostu… – westchnąłem, próbując wymyśleć coś na poczekaniu. – Za daleko to chyba zabrnęło. Głupio mi teraz tam wracać. Oddaliliśmy się. – Brawo, pomyślałem, wybrnąłeś i do tego nie kłamstwem!
                – Jesteśmy beznadziejni – mruknęła.
                Uśmiechnąłem się lekko i szturchnąłem ją w ramię.
                – A jak tobie się układa?
                – Z rodzicami? Spoko. Wiesz jacy są, za dużo nie mówią, ale się troszczą. Jest ok.
                – A w szkole? Wiesz, poopowiadaj mi coś – zachęciłem. W końcu to była moja młodsza siostra. Powinienem bardziej się nią interesować, pomyślałem z naganą skierowaną do samego siebie.
                – O szkole mam ci mówić? – jęknęła. – Nauka. Czy to takie ważne?
                – A co jest ważne?
                Zerknęła na mnie i przeczesała dłonią włosy.
                – Od niedawna mam chłopaka – wymamrotała speszona, a ja aż otworzyłem szerzej oczy. Nie odzywałem się jednak, pozwalając jej kontynuować. – Ma na imię Adrian i jest w klasie wyżej. Miesiąc temu zapytał mnie o chodzenie… I tak jakoś wyszło.
                – Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? Przecież rozmawialiśmy niedawno.
                – Przez telefon miałam mówić? – burknęła i z nerwów zaczęła machać nogami. – Jeszcze rodzice by usłyszeli.
                – Nie wiedzą? – zapytałem, chociaż znałem już odpowiedź. Dodatkowo mnie w tym utwierdziła, gdy zagryzła wargę i skinęła głową.
                O Boże, w którego nie wierzę, moja siostra ma chłopaka! Przecież ona ma dopiero piętnaście lat! Ja w jej wieku… Dobra. Stop. Może w jej wieku nie robiłem nic złego, ale z pewnością nie chciałbym by była taka jak ja później…
                – A kiedy chcesz im powiedzieć? – ciągnąłem. Zaczynałem się o nią coraz bardziej martwić.
                – Nie wiem. Wstydzę się trochę – mruknęła.
                – Nie ma czego.
                – Ty jakoś nigdy nie mówiłeś im o swoich miłościach. Nie wierzę, że jeszcze nikogo nie miałeś – prychnęła i spojrzała na mnie uważniej.
                – Nie byłem jeszcze z nikim w związku. – Wzruszyłem ramionami i wpatrzyłem się we wnętrze stajni, gdzie Patryk kończył sprzątać boksy. Zauważył, że mu się przypatruje i posłał mi szeroki uśmiech. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, widząc go takiego rozradowanego zupełnie bez powodu. Szczególnie, że ostatnio miał niby problemy z chłopakiem. Bardzo często zastanawiałem się, jakim cudem jego optymizm uchował się tu, w Polsce, wśród największych smutasów świata. Kompletnie nie pasował do swojej narodowości.
                Iga też spojrzała w stronę stajni i zmarszczyła brwi.
                – Co go tak rozśmieszyło? – zapytała, wpatrując się w zamiatającego, rozradowanego Patryka.
                – Nic. On taki jest – stwierdziłem z rozbawieniem.
                – To trochę przerażające.
Skinąłem głową z uśmiechem na ustach. Niestety szatyn za chwilę wyjechał ze stajni z pełną taczką nieczystości i zniknął za rogiem budynku. Mój humor momentalnie się pogorszył. Jakby jego widok dodawał mi energii do życia, a jego brak sprawiał, że wracałem do dawnego, zimnego mnie.
– W ogóle co cię skłoniło do tego, żeby tu przyjechać? – zapytałem poważnie. – Tak serio. Bo jakiś impuls musiał być.
Dziewczyna westchnęła i również zmarkotniała.
– Bo… – zaczęła – tak naprawdę potrzebuję pomocy…
– W czym?
– Chcę się dostać do Wrocławia do technikum fryzjerskiego. I chciałabym, żebyś przekonał rodziców… – przyznała ze skruchą. – Co ja tutaj mogę? Nie chcę pracować przy krowach jak rodzice… Nie ma z tego kasy, szczególnie, że oni robią to strasznie nieporadnie.
– Rozumiem. – Przymknąłem oczy i pomasowałem nasadę nosa. – Porozmawiam z nimi.
– Serio?! – wykrzyknęła, a ja się skrzywiłem.
– Nie krzycz tak…
– Jesteś super! – Rzuciła mi się na szyję i mocno uścisnęła, aż stęknąłem z bólu.
Nie miałem pojęcia czy cokolwiek uda mi się wskórać. Przecież z rodzicami kontakt miałem zerowy. Jednak może… może coś z tego będzie. Odkąd się wyprowadziłem i radzę sobie sam, to zauważyłem, że rodzice zaczęli patrzeć na mnie inaczej. Niby wcześniej też pracowałem i im pomagałem, ale teraz zdawało mi się, że mam prawo głosu, że liczą się z moim zdaniem. Być może będę mógł to po raz pierwszy wykorzystać.
***

Siedząc pewnego wieczora z Dagmarą w kuchni, zastanawiałem się, czy mogę napisać do Daniela z pytaniem, czy byśmy się nie spotkali. Brakowało mi jego obecności. Niby pisaliśmy ze sobą czasem, ale to mi nie wystarczało. Z drugiej strony wiedziałem, że to by było bez sensu. Spotkamy się, strzepiemy sobie i co? Nie mogę mu non stop zawracać głowy. Może teraz, jak wychodzi na prostą, w końcu sam ułoży sobie życie? Pozna kogoś z kim mógłby być?
– Co taki zamyślony? – zapytała kobieta, stawiając przede mną dużą miskę budyniu czekoladowego. Spojrzałem na nią zaskoczony. Wiedziała, że go uwielbiam, choć rzadko go gotowała. – Smacznego.
– Dzięki. – Wyszczerzyłem zęby. – Jesteś najlepsza.
Zjadłem już połowę, gdy do kuchni wszedł Patryk. Wcześniej był jeszcze w stajni i czyścił Groma, który postanowił wytarzać się w błocie. Dzieciaki miały z chłopaka nie złą polewkę. Prawdopodobnie nie dociął im tylko dlatego, że pomogły dziś sprzątać stajnię.
– O, co masz? – zapytał z entuzjazmem, przysiadając się do mnie.
– Budyń. Chcesz? – Przesunąłem miskę w jego stronę. – Mam dość.
– Pewnie! – Bez zastanowienia chwycił moją łyżkę i zaczął wsuwać budyń. Parsknąłem śmiechem.
– Powoli, bo się zadławisz – upomniałem złośliwie.
Patryk rzucił mi jedynie rozbawione spojrzenie i wrócił do pochłaniania budyniu. Ciekawe czy w ogóle poczuł jego smak. Zerknąłem na Dagmarę, która obserwowała nas z matczynym uśmiechem na ustach.
– Było pyszne. Dzięki. – Uśmiechnąłem się do niej i wstałem od stołu. Szatyn też zaraz do mnie dołączył. – Najadłeś się? – zapytałem ze zdziwieniem. Ostatnio jego apetyt mnie przerażał.
– No. Dzięki Dagmara – rzucił i poszliśmy razem do mojego pokoju.
Usiedliśmy naprzeciw siebie na łóżku i zaczęliśmy grać w karty. Jak zwykle. I nie działoby się nic nadzwyczajnego, gdyby nie jedna wiadomość, która przyszła na jego komórkę. Patryk odczytał ją natychmiast, zapewne sądząc, że to od Adama. Jego chłopak odezwał się do niego tydzień po urodzinach i przeprosił za milczenie. Jak dla mnie to było mocno naciągane, ale nie wtrącałem się w ich sprawy.
Patryk przeczytał wiadomość i pobladł mocno. Patrzył z szokiem na ekran komórki, nieruchomiejąc całkowicie.
– Co jest? – zapytałem, wiedząc już, że stało się coś niedobrego.
Rzucił komórkę na łóżko i wyszedł z pokoju trzaskając głośno drzwiami. Zamrugałem zaskoczony i uniosłem jego telefon, by zobaczyć o co chodzi. Wiadomość… A raczej zdjęcie było od Ewy i przedstawiało Adama, całującego się w jakimś barze z innym mężczyzną.
Zakląłem głośno, zerwałem się z łóżka i poszedłem za Patrykiem. Myślałem, że będzie w swoim pokoju, ale zastałem jedynie sterylnie czyste i puste pomieszczenie. Przyzwyczaiłem się już, że po tym człowieku nie ma śladów użytkowania i życia, co teraz jednak dodatkowo mnie zasmuciło, bo widać było, że nie zamierza tu zostać. To miejsce jest jedynie na chwilę.
Szukałem Patryka dobrych kilkanaście minut, by w końcu znaleźć go w boksie Groma. Siedział na słomie w pozycji embrionalnej ze schowaną głową. Gdy otworzyłem boks, Grom łypnął na mnie nieprzychylnie, jakbym to ja był winien smutku jego pana. Nie byłem, pomyślałem ze żalem. Tak naprawdę wolałbym nim być, bo Patryk z pewnością nie cierpiałby mocno z mojego powodu. Zamknąłem za sobą i minąłem konia, by usiąść obok chłopaka.
Objąłem go ramieniem i przycisnąłem do swojego boku. Poddał się temu bez oporu. Spojrzał na mnie z niepewnością. Płakał. Oczywiście, że płakał. Kto by tego nie robił, jeśli by się okazało, że osoba, którą kochasz, cię zdradziła? Jednak on płakał jak na jego osobę przystało – bezgłośnie. Krajało mi się serce, widząc go w tym stanie. Nie zasługiwał na to.
– To moja wina – szepnął. Miał lekko zachrypnięty głos. – Ewka już kilka razy mówiła, że cos jest nie tak. Sugerowała, że może mnie zdradzać, ale jej nie wierzyłem. Mogłem wrócić… Zawalczyć o niego…
– Przestań – fuknąłem. – Nawet tak nie myśl. To nie twoja wina, ten debil na ciebie nie zasługiwał.
– To najgorsze, co mogłeś powiedzieć. – Zaśmiał się histerycznie. – Co ja zrobię po Pardubickiej? Nie mam tam już po co wracać – jęknął.
– Nie myśl o tym.
– A o czym mam myśleć? Może o ojcu, który już dawno nie kontaktuje? Miałem tylko Adama… – Głos mu się załamał.
– Masz mnie – szepnąłem.
Samarytanin się kurwa znalazł, pomyślałem. Najpierw Daniel, byłem dla niego wsparciem, ale nie oczekiwałem, że wyniknie z tego jakieś uczucie… bo w sumie sam nie chciałem, to by było bezcelowe. A teraz to. Patryk mnie nigdy nie pokocha. Dlaczego uwielbiam robić za czyjeś koło ratunkowe?
– Wiem – mruknął i wtulił się we mnie mocniej.

19 września 2016

Spotkanie z autorami blogów LGBT



Witam :)
Drugie spotkanie autorów już za nami. Pogoda dopisała, co doskonale wykorzystaliśmy. Serdecznie dziękuję wszystkim obecnym za cudowną atmosferę!
I do zobaczenia :D

Byli:
Ruttan: http://ruttan-po-godzinach.blogspot.com/

PS. Serdecznie dziękuję Danielowi za załatwienie pamiątkowych długopisów! Są wspaniałe :D

16 września 2016

Wiersz "Trwajmy w tym..."

Nie zmieniajmy nic, trwajmy w wąskiej ramie.
Przeszłości dajmy żyć w ropiejącej ranie.
Naśladujmy zamierzchłe pokolenia!
Niech nic tu się nie zmienia…
I myślmy, że tak właśnie trzeba.
Bo przecież jesteśmy
za młodzi by żyć i za starzy by umierać.

14 września 2016

[11] Gonitwa


Kilkudniowa przerwa dobrze mi zrobiła. Wróciłem do pracy z nowym zapałem i siłą. Na drugi dzień już dosiadłem Sarnada, wiedząc, że muszę być przygotowany na wszystko. Ogier był naładowany energią, którą kumulował od czasu mojego wyjazdu. Jednak mimo moich obaw cwał na torze był niesamowity. Słuchaliśmy siebie nawzajem, ja pozwalałem mu się wyszaleć, a on oddawał mi kontrolę. Widać było w jego spojrzeniu i ruchach, że jest chętny do współpracy i zrobi cokolwiek mu rozkażę. Uczucie, które rozpierało moją pierś, było niewiarygodnie silne. Nie miałem pewności, czy było to szczęście, duma, czy adrenalina. Może wszystko naraz.
Wróciłem z toru rozpromieniony i najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Poklepałem gniadosza po boku i spojrzałem na Patryka. Albo mi się wydawało, albo nasze oczy spotkały się o chwilę za długo. Chłopak po kilku sekundach wgapiania się we mnie, odwrócił wzrok, wyraźnie zmieszany i odjechał na Gromie na drugą stronę padoku. Zmarszczyłem brwi, ciekaw, co to oznaczało.
Trener też wypuścił ich na tor, by zrobili cztery okrążenia cwałem. Obserwowałem Patryka z dziwnym wrażeniem, że coś było nie tak. Nie cieszył się z jazdy jak zwykle, tylko po prostu robił to, co musiał. Nie popędzał konia zbytnio, nawet jeśli ten był już przyzwyczajony do jego żądań. Szybko skończył, zrobił jeszcze okrążenie galopem i kłusem, by po chwili wrócić z powrotem na padok.
– Dobrze – powiedział trener. – Wracam do pracy, a wy rozprężcie je jeszcze. – Uśmiechnął się lekko i odszedł.
Podjechałem do Patryka blisko, byśmy niemal stykali się kolanami. Nasze ogiery nawet nie zwróciły na siebie uwagi. Zawsze dziwiła mnie ich akceptacja w stosunku do siebie. Zwykle ogiery walczyły ze sobą, ale Sarnad i Grom wychowali się razem, być może miało to jakiś wpływ.
– Ściągamy siodła? – zapytałem radośnie.
– Możemy. – Chłopak westchnął i podjechał do barierki.
Ustawiłem się obok niego i zeskoczyłem na ziemię. Szybko pozbyłem się siodła, zostawiłem je na ogrodzeniu i wróciłem na grzbiet konia.
– Dawno nie jeździłem na oklep – powiedział Patryk, także wskakując na Groma. Zrobił to mniej poradnie niż ja, mimo tego, że był wyższy. – Uch. Serio dawno…
– Chodź. – Szturchnąłem gniadosza łydkami, byśmy ruszyli powoli wzdłuż ogrodzenia. Po chwili Patryk ustawił się obok mnie. Zamyślony, wpatrywał się bezsensownie w przestrzeń przed sobą. – Coś się stało?
– Co? – palnął, wracając do rzeczywistości.
– O czym tak myślisz?
Chłopak odchylił się trochę do tyłu i westchnął.
– Nieważne. – Klepnął mnie w ramię. – Co powiesz na piwo i karty wieczorem?
– Pewnie – podchwyciłem i wyszczerzyłem zęby.
Jechaliśmy w milczeniu obok siebie. To było przyjemne. Oddychałem pełną piersią, napawając się zapachami i świeżym powietrzem. Brakowało mi tego w mieście.
W pewnym momencie Patryk położył się na grzbiecie Groma i zaśmiał cicho. Spojrzałem na niego z góry.
– Matko, jak dawno tego nie robiłem – rzucił. – Masz. – Wcisnął mi wodze do ręki i splótł ramiona nad głową. Zamruczał z zadowoleniem, przymykając oczy. Mój wzrok momentalnie zlustrował jego ciało. A szczególnie krocze chłopaka, na którym mocno opiął się materiał bryczesów. Uśmiechnąłem się półgębkiem i trzymając luźno wodze, także się położyłem. Sarnad zmylił krok, ale uspokoiłem go, klepiąc po boku.
– Spokojnie, młody – wyszeptałem.
Patryk spojrzał w bok na mnie i uśmiechnął się lekko. Czułem pod sobą ciepło ogiera i mocne mięśnie, którym w tym momencie ufałem ponad wszystko. Byłem w miejscu, które kochałem, z istotami, na których mi zależy.
Tak. To jest zdecydowanie moja definicja szczęścia.
***

Magda i trener już zjedli kolację, więc Dagmara przygotowała jedynie trzy talerze na stole z porcją zapiekanek dla każdego. Widząc to, już przeliczałem kalorie. Ostatnio nie odżywiałem się odpowiednio i mniej ćwiczyłem, przez co zdawało mi się, że przybrałem na wadze. Bez słowa jednak zabrałem się za jedzenie, nie chcąc zrobić przykrości gospodyni.
Po kolacji poszedłem z Patrykiem na górę.
– Przebiorę się i przyjdę do ciebie – powiedział i skierował się do swojego pokoju.
Ja sam poszedłem do siebie i także się przebrałem w jakieś czyste, luźne ciuchy. Wyciągnąłem też karty z szafy i zwaliłem kołdrę z łóżka na podłogę, by było wygodniej. Zwykle tylko przeszkadzała. Z doświadczenia wiedziałem, że trochę poczekam na Patryka, więc postanowiłem napisać do Daniela.
„Cześć. Co tam? Żyjesz?”
Nie czekałem długo na odpowiedź – „Ale co to za życie?”
„Boli?”
„Tak. Próbuję odwrócić swoją uwagę, ale niewiele to daje.”
„A co robisz?”
„Biznesplan”
Wpatrzyłem się w ekran z niezrozumieniem. Co to u licha jest? I po co? Nie chciałem się jednak zbłaźnić, więc nie pytałem. Mogłem jedynie podejrzewać, że chodzi o tę jego firmę. Niby logiczne. Biznes plan. Plan biznesu, tak? Po czorta, jak on jej jeszcze nie założył?!
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
– Patryk – rzuciłem bez zastanowienia – wiesz po co jest biznesplan?
– Często się to robi, jak się zakłada firmę i chce się na przykład pożyczki, a co? – Usiadł obok mnie. Miał na sobie krótkie spodenki… Czarne! O Boże, on ma też czarne spodnie… – Co się tak gapisz?
– Yyy… – Sapnąłem. No tak, jak zrobić z siebie debila w pół minuty. – Kolor. W sensie zawsze nosisz białe spodnie – wyjaśniłem.
                – Ach, to. – Zaśmiał się. – Fakt. Lubię ten kolor. Suń się.
                Usiedliśmy obok siebie, opierając się o ścianę. Dopiero teraz zauważyłem, że Patryk przyniósł ze sobą także piwo. Już po chwili piliśmy je ze smakiem. Było przyjemnie chłodne.
                – Gramy? – zapytałem po paru łykach.
                – W sumie mi się nie chce – mruknął. – Czemu pytałeś o biznesplan?
                – Daniel je robi. – Wzruszyłem ramionami. – A było mi głupio go pytać.
– Hm. Może i nie powinienem, ale zżera mnie ciekawość. – Zaśmiał się krótko. – Jak coś, nie musisz odpowiadać.
                – Wal – pogoniłem z rozbawieniem.
                – Dlaczego do niego pojechałeś?
                – Miał operację. Potrzebował mnie – powiedziałem takim tonem, jakby było to najzwyklejsze w świecie. W sumie co innego mogłem powiedzieć?
                – Lubisz go, co? – Spojrzał na mnie uważniej.
                – Jak przyjaciela. Ostatnio wkroczyliśmy… na nowy poziom tej znajomości. – Westchnąłem. – Nie do końca wiem do czego to prowadzi. Niby go lubię, ale nie ma szans byśmy byli ze sobą.
                – Dlaczego? – Oparł się o mój bok, biorąc przy tym duży łyk piwa. Spojrzałem na jego profil z zamyśleniem.
                – Bo on nie opuści miasta, a ja nie opuszczę wsi – mruknąłem.
                Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Niby jesteśmy obok siebie całe dnie, ale tak naprawdę bardzo rzadko rozmawiamy na jakieś poważniejsze tematy, pomyślałem.
                – A ty i Adam? Jak tam u was? – zagadnąłem, również ciekaw.
                – Kiepsko – wyznał. – Tak naprawdę nie odzywa się od paru dni. Niby to nic wielkiego, bo przez jego pracę często tak się dzieje, ale… – Przetarł twarz dłonią. – Miałem kilka dni temu urodziny, a on nawet nie zadzwonił.
                Pierwsza moja myśl była – jak można tak traktować osobę, którą się kocha?! Druga zaś podpowiedziała, że może coś się stało, że się nie odzywa… Trzeci głos w głowie wytykał mi, że nawet nie wiedziałem kiedy Patryk ma urodziny.
                – Nie chcę cię straszyć… Ale nie miał wypadku, albo coś w tym stylu? – mój głos był trochę nerwowo. Ostatnio za dużo szpitali, przez które mam same czarne myśli.
                – Nie. Mam kontakt z Ewą, naszą wspólną przyjaciółką. Widzi go codziennie w pracy, więc wiem, że do niej chodzi. Niestety nie ma czasu zagadać, żeby spytać co się stało.
                – Dlatego byłeś taki nieobecny dzisiaj? – zapytałem, kojarząc jego wcześniejsze zachowanie na jeździe.
                – Chyba tak. Martwię się.
                – Pożarliście się o coś? – dopytałem cicho. Tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie jest moja granica zwykłej chęci pomocy, a wścibstwa.
                – O to co zwykle. Że mogłem nie wyjeżdżać – mruknął. – Mam tego powoli dość. Doskonale wie, że mam powód, by to robić. Tutaj mam szansę na wygraną. Tomasz ma świetne konie.
                Powód. No właśnie. Patryk ma coś, czego ja nigdy nie będę mieć. Determinację. Ja nie lubię zawodów, nie chcę wygrywać, tylko po prostu przebywać z końmi. To jest moja wielka wada jako zawodnika. W sumie dziwię się, że trener nie wybrał kogoś innego na moje miejsce. Dopiero po czasie uświadomiłem sobie, że wybór Patryka nie miał mnie dobić. Tomasz chciał po prostu równych szans dla obu swoich koni, nawet jeśli jeden z nich miał większy potencjał. Ja mogę przeszkodzić Sarnadowi w wygranej, a Patryk może pomóc Gromowi.
                – Cóż... A dlaczego chcesz wygrać? – zapytałem z czystej ciekawości.
                – Moja mama zginęła w tym wyścigu – padła odpowiedź, a ja poczułem, jakby ktoś mnie walnął obuchem w głowę.
                – I ty chcesz wziąć w tym udział?! – podniosłem głos, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Oszalałeś? Co na to twój ojciec?
                – No właśnie o niego chodzi. Chcę udowodnić, że to tylko nieszczęśliwy wypadek.
                – Jesteś dziwny – prychnąłem. – Na twoim miejscu nawet bym się nie zbliżył do toru. Ile miałeś wtedy lat?
                – Siedem. I byłem przy tym wypadku. To znaczy jechałem z nią później do szpitala… Albo raczej z jej ciałem.
– Boże…
– Ojciec popadł w depresje. – Uśmiechnął się smutno. – Też kochał konie, a od tamtej pory ani razu nie wsiadł na żadnego. – Spojrzał na mnie poważnie. – Przecież wszyscy wiedzą, że na Pardubickiej ginął ludzie. W jeździectwie ginął ludzie. Wystarczy, że koń się potknie, tak jak ostatnio Grom. Tylko tyle, zwykła rzecz, ale przy takiej prędkości jest karkołomna. Ludzie o tym zapominają, a potem mają pretensje.
– No tak. Ale to nie powód, by ryzykować. Jak się poczuje twój ojciec, jeśli i tobie coś się stanie? – mruknąłem nieprzekonany. Jego tłumaczenie było moim zdaniem mocno naciągane, jeśli nie powiedzieć, że głupie.
– Nic mi się nie stanie. – Spojrzał na mnie z bliska. – A jeśli tak… Cóż. Może ma tak być? Nie wiadomo. Moim celem jest wygrana. Dla mamy. Obiecałem jej to.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. W jego oczach widziałem smutek pomieszany z pewnością siebie. On wychował się, myśląc o tym, że pomści w ten sposób matkę. Nikt mu tej pewności nie odbierze. Jak widać jest to dla niego ważniejsze, niż ukochana osoba, którą opuścił na kilka miesięcy, by przygotować się do tego jednego dnia, gdy będzie miał szansę osiągnąć swój cel.
– Nie rozumiem tego – wyszeptałem. – Ja nie mam celu. Nie mam niczego, oprócz tej pracy.
 Zabrzmiało to cholernie żałośnie. Źle. Jakbym nie potrafił sobie poradzić w życiu. Ale to nie prawda. Byłem szczęśliwy. Byłem kochany, choć nie były to miłości romantyczne, a braterskie. Miałem wiele. Mimo to zawsze człowiek chce więcej, lepiej, mocniej.
– I nie mów mi, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży – sarknąłem, gdy już otwierał usta, by mi odpowiedzieć. – Nie potrzebuję tego.
– A czego potrzebujesz? – Uniósł brew.
– Wygadania się od czasu do czasu. – Uśmiechnąłem się lekko i szturchnąłem go w bok. – Jak teraz.
Dopiłem piwo i odstawiłem butelkę na ziemię, zaraz wracając na poprzednią pozycję. Naprawdę lubiłem te chwile, gdy mogłem z nim siedzieć, czuć jego ciepło na swoim ramieniu. Przyzwyczaiłem się do tego, że wieczorami jest obok mnie. I nie miałbym przeciwko, gdyby przedłużyło się to do nocy. Jednak zdawałem sobie sprawę, że nie jest to realne.
– Spać mi się chce – powiedział nagle Patryk i bardziej oparł się o mój bok. W sumie trafniej byłoby nazwanie tego położeniem się na mnie. Zsunął się niżej i oparł głowę na moim ramieniu. – Wiesz – szepnął – tęsknię za bliskością.
Spojrzałem na jego włosy, bo twarzy w tej pozycji nie mogłem zobaczyć, zaskoczony i trochę zdezorientowany. Dlaczego on mi to do cholery mówi?! Chce żebym coś zrobił…?
– To jest najgorsze – kontynuował. – Przyzwyczaiłem się, że mam kogoś blisko. Wiesz, że jestem z Adamem. Seks seksem, ale ta cała otoczka wokół… Tego mi brakuje.
– Nawet nie wiem o czym mówisz – prychnąłem nerwowo. – Nigdy tego nie miałem.
Chłopak wyprostował się trochę i spojrzał na mnie smutno. Pogłaskał mój policzek, a ja wstrzymałem oddech i wpatrzyłem w jego oczy. Niestety tak szybko jak dotyk się pojawił, tak zniknął.
– Muszę iść – mruknął i wstał z łóżka. – Dobranoc – rzucił jeszcze i wyszedł.
Patrzyłem chwilę na drzwi, które się za nim zamknęły, nie wiedząc, co o tym wszystkim mam myśleć. Gubiłem się. Czasem słyszałem i rozumiałem jego słowa tak, jakbym chciał, a nie jak było naprawdę. Nie potrafiłem spojrzeć na to obiektywnie.
Jedno jest pewne. Dziś nie będę miał problemów z wyobrażeniem sobie, że mnie całuje, a jego ciepła dłoń z długimi palcami zsuwa się z policzka na moje pośladki.