7 września 2016

[10] Gonitwa


Siedziałem w klinice prywatnej już drugą godzinę, czekając na to, aż będę mógł zobaczyć Daniela po zabiegu. Denerwowałem się. W końcu nie miałem pojęcia, na czym to wszystko polega i czy w ogóle jest się czego obawiać. Przed zabiegiem Daniel uspokajał mnie i namawiał, żebym poszedł do jego mieszkania i tam poczekał. Jasne. Już lecę. Na szpitalnym korytarzu nie mogłem wysiedzieć, a co dopiero w domu.
Przy nim starałem się hamować emocje, by go dodatkowo nie stresować. Na szczęście sam podchodził do tego w miarę na luzie, a przynajmniej udawał. Ja też udawałam, do czasu aż znikł mi z oczu. Wtedy mogłem zacząć chodzić nerwowo tam i z powrotem po zadbanym, pustym korytarzu. Jedynie od czasu do czasu ktoś tędy przechodził, ale na ogół byłem sam, więc bez skrępowania mogłem rwać włosy z głowy.
Gdy już myślałem, że czas się zatrzymał, podeszła do mnie młoda pielęgniarka – na moje oko dwudziestopięcioletnia. W oczy rzuciły mi się jej kolczyki w kształcie strzykawek i aż się na nie zagapiłem przez chwilę.
– Pan Sebastian? – zapytała niepewnie.
– Tak – odpowiedziałem zdumiony. W sumie nie spodziewałem się, że ktoś zwróci na mnie uwagę. Byłem tu na doczepkę, a Daniel miał podobno wyjść ze szpitala jeszcze tego samego dnia, więc praktycznie nie powinno mnie tu być, jako że jestem spoza rodziny.
– Pan Daniel prosił, by pana zawołać – wyjaśniła. – Jest w sali pięćdziesiąt dwa.
– Och. Jasne – rzuciłem trochę zdezorientowany i rozejrzałem się. – Tylko… Gdzie to jest?
– Tym korytarzem prosto i w lewo. – Wskazała na jedno z rozwidleń przy klatce schodowej.
– Dzięki.
Miałem problem, by znaleźć odpowiednie drzwi. W końcu jednak mi się udało.
Pokój był mały i jasny. Stały w nim dwa łóżka, jedno puste, drugie zaścielone z rozrzuconą kołdrą. Daniel stał przy oknie i patrzył trochę zdezorientowanym wzrokiem na lekarza, który umilkł, gdy wszedłem do środka. Facet w kitlu wyglądał mi na czterdziestolatka i był w miarę zadbany. Speszył mnie trochę jego oceniający wzrok.
– Dzień dobry – powiedziałem do niego i zerknąłem na mojego kochanka. Nie powinien leżeć? – Wszystko ok…?
– Wszystko poszło zgodnie z planem – odpowiedział mi lekarz. – Niech chwilę pochodzi i będzie mógł usiąść. Wypiszemy go jak minie znieczulenie. – Zerknął jeszcze na swoje notatki. – To chyba wszystko. O kolejnych badaniach powiedziałem… O środkach przeciwbólowych też… Jakieś pytania?
– Kiedy będę mógł współżyć? – Zapytał Daniel poważnie, a ja nie powstrzymałem rozbawionego uśmiechu. No a o co innego facet może zapytać po takim zabiegu? Lekarz znów zerknął na mnie i wzruszył ramionami.
– Jak się rana zasklepi. Za tydzień panu powiem po konsultacji. Zwykle tyle wystarcza. Byle później jeszcze na to uważać. – Uśmiechnął się lekko. – Macie panowie jeszcze jakieś pytania?
Daniel przeniósł na mnie wzrok i pokręcił głową.
– W razie czego, wiadomo gdzie mnie szukać – powiedział jeszcze doktor i wyszedł z sali.
Usiadłem na niepościelonym łóżku i odetchnąłem. Stres powoli ze mnie schodził.
– Jak się czujesz? – zapytałem cicho, patrząc na Daniela uważnie.
– Dziwnie. – Wzruszył ramionami i podszedł do mnie, krzywiąc się lekko. – W każdym razie nie polecam. – Usiadł obok i oparł się o moje ramię. – Za kilka dni będę miał jeszcze wyniki, które mają potwierdzić, że te cholerstwo się nie rozprzestrzeniło.
Objąłem go ramieniem i cmoknąłem w policzek. Cieszyłem się, że jest już po wszystkim i mogę go dotknąć. To były tylko dwie godziny niepewności, a i tak mnie wykończyły.
– Będzie dobrze. Hm... Jestem ciekawy jak będziesz wyglądać z jednym jądrem – mruknąłem z rozbawieniem, próbując rozluźnić atmosferę.
– Raczej nie zauważysz różnicy. – Spojrzał na mnie z ukosa. – Mam implanty.
– Serio? Tak się da? – Zaśmiałem się. – Fajnie.
Daniel uśmiechnął się lekko i wcisnął twarz w moją szyję. Uniosłem kąciki ust w górę i mocniej go do siebie przytuliłem, tym razem całując jego krótkie włosy, które musiał regularnie ścinać. Włączył mi się jakiś dziwny rodzaj czułości.
***

Pierwszy raz robiłem omlety na śniadanie. Znalazłem w necie przepis i postanowiłem go wykorzystać. Zajmowałem całą kuchnię Daniela, nieudolnie próbując nie nabałaganić. Pojęcia nie miałem jak moja mama ogarniała kuchnię, robiąc obiady dla czterech, a nie dwóch osób. Choć logicznie myśląc, nie ma chyba w tym wielkiej różnicy.
Od operacji Daniela minęły dwa dni. W tym czasie niewiele się działo, wręcz wiało nudą. Nie byłem przyzwyczajony do siedzenia w jednym miejscu, w przeciwieństwie do gospodarza tego mieszkania. On mógł grać godzinami na komputerze, albo siedzieć przed telewizorem. Dlatego właśnie zająłem się gotowaniem i wymyślaniem dziwnych potraw. Wczoraj nawet odkurzyłem i umyłem podłogi. Jeszcze trochę to zostanę idealną panią domu…
Mimo różnic w spędzaniu czasu, zauważyłem, że byliśmy z Danielem dość podobni. Oboje mieliśmy niemalże identyczny gust muzyczny, dzieliliśmy te same poglądy polityczne – czyli nie wierzyliśmy nikomu. I mogliśmy milczeć, bez obawy, że wywołamy krępującą atmosferę. Tyle lat się spotykamy, a tak naprawdę dopiero teraz zaczynaliśmy się trochę poznawać.
– Śniadanie! – zawołałem, pukając w drzwi łazienki. – Żyjesz?
– Zaraz przyjdę – usłyszałem w odpowiedzi.
Usiadłem już przy zastawionym stole, zerkając jeszcze w stronę kuchni, by się upewnić, że nie zostawiłem bałaganu. Po jakiejś minucie dołączył do mnie Daniel.
– Ładnie pachnie – pochwalił i uśmiechnął się szeroko, patrząc na swój talerz.
– Boli cię? – zapytałem, bo już nad ranem zauważyłem zmianę w jego ruchach.
– Trochę. – Wzruszył ramionami. – Przeżyję – zbył mnie i zaczął kroić omlet.
Przyjrzałem mu się uważniej i westchnąłem cicho. Też zabrałem się do jedzenia, a po kilku kęsach stwierdziłem, że nawet mi wyszło. Następnym razem muszę jedynie dodać odrobinę cukru i będzie idealne.
– Pyszne – wypalił nagle Daniel. Zerknąłem na niego. – Serio. Przez ciebie utyję – zarzucił mi z rozbawieniem.
– Przyda ci się.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie radośnie, na chwilę odrywając się od jedzenia. Aż się na niego dłużej zagapiłem.
Boże. Co my wyprawiamy? Czy to już nie zakrawa na zachowanie ludzi, którzy ze sobą są? Dbanie o siebie w trakcie choroby, wsparcie psychiczne, rzucenie dla siebie swoich obowiązków… wspólne mieszkanie… Nie. Nie mogę do tego dopuścić. Jesteśmy z innych światów. JA jestem z innego świata. Taki związek nie miałby racji bytu. Po jakimś czasie chcielibyśmy czegoś więcej, niż spotykanie się w weekendy, a czasem nawet tego nie mógłbym dać.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk komórki. Poszedłem do sypialni, by odebrać.
– No cześć – usłyszałem głos Patryka. – Jak tam?
– Dobrze… chyba… – zaciąłem się. Nic nie było dobrze. – Nadal nie wiem kiedy wrócę.
– Spoko. Bez pośpiechu. A co z… – przerwał, pewnie nie pamiętając imienia – twoim kolegą – powiedział w końcu. Całe szczęście nie nazwał go kochankiem czy coś podobnego. Ktoś mógłby podsłuchać.
– Daniel – przypomniałem. – Przedwczoraj miał zabieg.
– Och… Już mu lepiej?
– Chyba tak… – Zerknąłem przez uchylone drzwi na Daniela, który siedział skulony na krześle. Gdy nie patrzyłem, ściągał z siebie maskę i przestawał udawać, że jest wszystko porządku. Miałem świadomość, że go boli.
– To dobrze… Pozdrów go.
– Jasne. – Uśmiechnąłem się lekko, gdy usłyszałem w tle rżenie i szczęk otwieranej bramki. – Gdzie jesteś?
– Na padoku u Sarnada. O! Przywitaj się ładnie. Dam na głośnomówiący – głos ucichł trochę. – Powiedz dzień dobry Sebie.
– Co ty robisz? – Pokręciłem głową rozbawiony. Wyobraziłem sobie, jak przykłada komórkę do ucha Sarnada, a ten patrzy na niego z niezrozumieniem. Naprawdę tęskniłem za tym koniem. Z początku nie byłem przekonany do gniadosza, ale z czasem pokochałem go całym sercem. W sumie jeszcze nigdy nie miałem konia, do którego tak bardzo bym się przywiązał, zawsze traktowałem wszystkie na równi.
– Sarnad chciał się z tobą przywitać – głos Patryka był już w odpowiedniej odległości od telefonu, bym mógł go normalnie słyszeć. – Byś widział jego minę, jak cię usłyszał w tej złej rzeczy, z którą się do niego zbliżyłem.
– Mam nadzieję, że się nie wystraszył.
– Nie. Jest spokojny. Tylko gdyby ten wzrok mógł zabijać… – Zaśmiał się głośno. –  No już, nie zjadaj tego… – powiedział nagle. Podejrzewałem, że ogier zaczął coś kombinować. – Chyba dotarło do niego, że to serio twój głos. W końcu się ożywił i dał do siebie podejść.
– On zawsze jest żywy. Czasem aż za bardzo… Zaraz. Nie daje do siebie podejść? – zdziwiłem się.
– No od twojego wyjazdu jest osowiały, a od trzech dni nie daje się nikomu złapać. No, a teraz chyba zacznę się obawiać o swoje życie, bo patrzy na mnie z takim mordem w oczach... Jakbym to ja zamknął cię w telefonie. – Zaśmiał się znowu.
– Przesadzasz.
– Nie, serio.
Nastała cisza. Przymknąłem oczy, wyobrażając go sobie z Sarnadem. To był przyjemny widok, obydwoje byli dla mnie ważni. Choć tak naprawdę mogłem na nich jedynie patrzeć z boku, czekając, aż znikną z mojego życia. Patryk ma chłopaka, a na Sarnada nigdy nie będzie mnie stać. Nie powinienem się do nich tak przywiązywać.
– No to… – Chrząknął cicho. – Do zobaczenia. Mam nadzieję, że w miarę szybko.
– Mhm. Cześć – mruknąłem bez przekonania, bo chętnie jeszcze posłuchałbym jego głosu.
Wróciłem do kuchni ze smętną miną. Nie było dobrze, że gniadosz tak reaguje na nasze rozstania. Za bardzo go do siebie przywiązałem. Usiadłem przed swoim talerzem i wpatrzyłem się w niego bezsensownie.
– Co jest? – Daniel wyrwał mnie z letargu.
– Ach. Nic. – Potrząsnąłem głową. – Co zamierzasz teraz robić? – palnąłem, chcąc zająć czymś myśli. Teraz nic nie mogłem zrobić z ogierem, chociaż coraz bardziej zaczynałem się o niego martwić.
– Ale z czym? – zdziwił się.
– Z życiem. – Machnąłem ręką, wymyślając na poczekaniu. – Praca i te sprawy.
– Założę firmę – odpowiedział spokojnie, a mnie wmurowało.
– Jaką?
– Reklamową. Jestem w tym dobry i nie chcę znowu zaczynać w jakiejś nowej firmie. Mam przez te nieobecności w pracy złą opinię. Niestety. – Pokręcił głową. – Nikt nie spojrzy na moje osiągnięcia.
– Ale to będzie… stresujące, nie? – zapytałem z niepewnością. – Nie masz już dość?
– Życie samemu na ogół jest stresujące – zauważył. – Nie ma marginesu błędu. Nikt cię nie wyciągnie z dołka w razie czego. A skoro już muszę być sam, to wolę trzymać się powierzchni jak najmocniej się da.
– Wiesz, że masz mnie… – szepnąłem, czując coś nieprzyjemnego w piersi.
– Wiem, Seba. Ale ty to co innego. – Posmutniał nagle. – Doceniam co dla mnie zrobiłeś. – Przetarł twarz, już kompletnie zapominając o jedzeniu. – Myślałem o tym w nocy… – szepnął. – Chyba już czas żebyś wrócił do domu.
Zacisnąłem usta. To nie tak, że czułem się wykorzystany. Że przyjechałem tu, by go wesprzeć, a teraz mnie wyrzuca, gdy nie jestem potrzebny. Wiedziałem, o co mu chodzi, w końcu sam myślałem w ten sposób. Nie możemy się od siebie uzależniać, przyzwyczajać do swojej obecności. Im dłużej tu jestem, tym trudniej mi będzie odejść. Będę coraz bardziej rozdarty między dwoma miejscami, aż w końcu mnie to zabije.
– Tak. Masz rację.
***

Powrót do domu był jak obudzenie się z długiego snu. Wróciłem do znanej mi rzeczywistości, a jednak byłem oderwany od tego świata. Jak kiedyś Daniel mi napisał, powoli stawałem się inny, obcy. Zaczynałem się zastanawiać czy mieszkanie w tej stajni jest tym, czego chcę od życia. W końcu samą pracą człowiek nie żyje.
Nie przywitałem się z nikim, tylko z marszu ruszyłem na padok Sarnada. Nie widziałem go sześć dni i bardzo za nim tęskniłem. Z wzajemnością, z tego, co słyszałem od Patryka. I chyba miał rację, bo gdy tylko gniadosz mnie zobaczył, zarżał głośno i podbiegł do mnie. Zostałem obwąchany z każdej strony, co skwitowałem cichym śmiechem i jakimiś słowami, które zupełnie nie miały znaczenia. Liczył się tylko dotyk ciepłej sierści pod moimi palcami i jego przywiązanie, o którym mogłem się w tej chwili przekonać. Jeśli przed chwilą miałem jakieś wątpliwości co do pobytu tutaj, tak teraz znikły bez śladu.
– Brudas jesteś. – Stwierdziłem, oglądając go całego. Miał poklejoną sierść i jej stan świadczył, że nikt się nim nie zajmował od kliku dni. A przynajmniej nie czyścił. – Było się nie alienować od ludzi. Chodź, przyda ci się kąpiel.
Otworzyłem bramkę i wyprowadziłem go na zewnątrz. Wiedziałem, że nie muszę go trzymać, by bez żadnych problemów szedł za mną. Zatrzymałem go przy szlauchu i zacząłem opryskiwać wodą. Nie wyglądał na zadowolonego, ale stał spokojnie, pozwalając mi się czyścić.
– Sebastian! – usłyszałem nagle od strony stajni. Odwróciłem się, by zaraz znaleźć się w objęciach Patryka. Aż sapnąłem z zaskoczenia. – Czemu nie mówiłeś, że wracasz? – Odsunął się i spojrzał z zadowoleniem na gniadosza. – Miałem rację – ucieszył się. – Nie wiem czy to był dobry pomysł, żebyśmy te konie tak do siebie przywiązali.
Patrzyłem to na Patryka do na Sarnada ze zamyśleniem.
– Co dokładnie robił? – zapytałem.
– W sumie nic. Oprócz tego, że kompletnie nie dało się do niego podejść. Zwiewał wszystkim, a jak już go złapaliśmy na lasso, to użarł trenera w ramię. Ma teraz wielkiego siniaka.
Przymknąłem lekko oczy. No to mamy problem, pomyślałem. Mimo to cieszyłem się, że koń był tak do mnie przywiązany. Miałem z tego jakąś egoistyczną satysfakcję.
– Cieszę się, że wróciłeś – wypalił nagle i uśmiechnął się szeroko, a mnie aż się zrobiło cieplej na sercu. – Nawet nie wiesz jak upierdliwe jest sprzątanie wszystkich boksów samemu. Jeszcze na początku mi pomagali, bo wiesz, szpital i te sprawy. Ale od przedwczoraj muszę sobie radzić ze wszystkim sam!
Przez chwilę patrzyłem na niego ze zdumieniem, bo kompletnie nie spodziewałem się pierwszego zdania, ale gdy w końcu dotarła do mnie cała wypowiedź, wybuchłem niepohamowanym śmiechem.  No tak, na co ja liczyłem?
– No co? – zaburczał niezadowolony.
– Nic – odpowiedziałem, nadal trzęsąc się ze śmiechu. Szturchnąłem go w bok i wyszczerzyłem zęby. – A jak tam z jazdami?
– Trener ci pewnie mówił, że miałem do tej pory się oszczędzać – burknął. – Chociaż jakoś tego nie zauważyłem. Wszyscy zaczęli mnie ostatnio prosić o pomoc. Na przykład Magda chciała, bym ją nauczył swojego stylu jazdy… Wiesz, tak jak jeździłem na zawodach, gdzie pierwszy raz się spotkaliśmy.
Skrzywiłem się nieznacznie. Nie chciałem, żeby ją tego uczył. Ona nie potrafi wyznaczyć granicy do której mogłaby nagiąć konia. To by było niebezpieczne i dla niej, i dla Harfy.
– Mam nadzieję, że się nie zgodziłeś? – zapytałem z nieudolnie ukrywaną nadzieją. No powiedz, że chociaż trochę myślisz…
– Mieliśmy jeden trening. – Wzruszył ramionami. – Ale jest beznadziejna. Nie wiem jak jej powiedzieć, że to bez sensu. Ona nie wyczuwa granicy w której może nagiąć konia. – Powiedział dokładnie to, o czym ja myślałem. – Zleciała ostatnio jak Harfa wyłamała. – Westchnął. – Pomóż – jęknął na koniec.
– W czym niby? – zapytałem i odwróciłem się do Sarnada, by kontynuować czyszczenie go.
– W zniechęceniu jej – wyjaśnił i zniknął na moment w stajni, by wrócił z dwiema szczotkami. – Masz – rzucił mi jedną i stanął po drugiej stronie ogiera. – Znasz ją lepiej, wymyśl coś.
– To twoja wina. Było się z tego wykręcić już na początku – prychnąłem i popryskałem go wodą.
– Ej! – krzyknął i wyciągnął rękę nad grzbietem konia, by mi zabrać węża ogrodowego. Nie udało mu się, a ja przez przypadek oblałem go jeszcze bardziej. Śmiesznie wyglądał z mokrymi, przyklapniętymi włosami i zabójczą miną. Roześmiałem się głośno, widząc go takim.
Patryk prychnął jak rozjuszona kotka i ominął konia, który cofnął się z zasięgu prysznica i otrzepał się jak pies, patrząc na nas z niezrozumieniem.
– Nie…! – krzyknąłem bezsensownie, gdy chłopak dopadł do mnie i odebrał mi szlauch. Zaczęliśmy się siłować, moknąc coraz bardziej. Nie miałem pojęcia czy się śmieję, czy krzyczę w złości. Prawdopodobnie coś pomiędzy.
W pewnym momencie potknąłem się i obaj polecaliśmy na kamień przed stajnią. Stęknąłem głucho, gdy uderzyłem w nierówne podłoże, przygnieciony ciężarem Patryka. Chłopak zaraz usiadł mi na biodrach i z triumfem w oczach wlał mi zimną wodę na brzuch.
– Sarnad, ratuj! – wrzasnąłem mało męsko, próbując się wyrwać. Śmiałem się przy tym głośno, tracąc kompletnie siły na cokolwiek. Mogłem jedynie leżeć pod Patrykiem, poddając się tej nieprzyjemnie zimnej kąpieli. Koń oczywiście nie przyszedł mi na pomoc, ale na szczęście stał obok. Mielibyśmy problem, gdyby zwiał.
– Co tu się dzieje? – usłyszałem obok ostry głos trenera. Woda przestała lecieć, wiec miałem szansę spojrzeć w jego kierunku. Stał, otoczony grupką dzieciaków i patrzył na nas z mieszanką nagany i rozbawienia. – Ja rozumiem, że jest ciepło, ale znam lepsze sposoby na wykorzystanie wody – powiedział już łagodniej. – I w ogóle kiedy wróciłeś?
– Przed chwilą – odpowiedziałem i korzystając z chwili nieuwagi Patryka, zepchnąłem go z siebie. Szatyn poleciał na bok, brudząc swoje jasne spodnie piachem.
– No dzięki – zamarudził i podniósł się z ziemi równocześnie ze mną.
Tomasz pokręcił głową, a jego wzrok zatrzymał się na Sarnadzie.
– O matko. Jak wam się udało…
– Tęsknił za Sebastianem – przerwał Patryk mężczyźnie i uśmiechnął się do mnie szeroko, z wyraźnym zadowoleniem. W porę się zorientowałem, że gapię się na niego jak ciele w malowane wrota. Miałem nadzieję, że nikt nie zauważył.

2 komentarze: