Dni mijały, przeplatając ze sobą chwile szczęścia,
gdy mogłem przebywać z Sarnadem lub Patrykiem i chwile samotności, gdy
zostawałem sam i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Swoją uwagę w całości
poświęcałem treningowi i rozwojowi mojego ogiera. Po licznych próbach w końcu
odkryłem jak karmić Sarnada, by na drugi dzień zachowywał się tak, jak tego
chciałem. Swoją drogą zajęło mi to o wiele więcej czasu, niż z początku
sądziłem.
Z Danielem pisałem od czasu do czasu i wiedziałem,
że firma zajmuje cały jego wolny czas. Wyniki badań wyszły dobre, więc teraz
bez przeszkód rzucił się w wir pracy i zmagań z polskim prawem podatkowym, które
jest na tyle skomplikowane, że praktycznie to na zrozumieniu go poświęca
większość swojego czasu. Kompletnie nie rozumiałem jego zapału. Mnie papierkowa
robota by od razu odrzuciła. On jednak, mimo, że miał osobę, która by się tym
zajęła, sam też chciał to wszystko wiedzieć.
Nadszedł sierpień, który był jeszcze gorętszy niż
lipiec. Musieliśmy przed to ograniczyć z Patrykiem jazdy, bo po prostu nie dało
się wytrzymać w siodle. Zresztą nie zazdrościłem ogierom tego, że musiały grzać
się pod czaprakami. Za każdym razem jak ściągaliśmy z nich siodła, sierść pod
nim była tak mokra, jakby ktoś oblał je wodą. Oczywiście po chwili już
wysychały, a my mieliśmy problem z wyczyszczeniem ich polepionej sierści.
Odkąd Patryk zaczął uczyć Magdę swojego stylu
jazdy, poczyniła ogromne postępy. Nie pomogłem mu w zniechęceniu jej, więc
chcąc nie chcąc, kontynuowali naukę. Z rozbawieniem obserwowałem, jak próbuje
złagodzić dla niej swoje sposoby, żeby mogła bez problemu się tego wszystkiego
nauczyć. Nie miałem nic przeciwko, bo widziałem, że Harfie nic złego się nie
dzieje. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy go wcześniej źle nie oceniłem.
***
W sierpniowy poranek, gdy sprzątałem z Patrykiem
stajnię, stało się coś, czego się nie spodziewałem. Odwiedziła mnie moja
siostra. W momencie, gdy zobaczyłem ją na korytarzu, myślałem, że mam omamy. W
końcu ostatni raz spotkaliśmy się w święta wielkanocne! Niby rozmawialiśmy parę
razy przez telefon, ostatnio nawet dwa tygodnie temu, ale nie zapowiadało się,
by któryś z nas chciało zacieśnić już niemal zerwane więzi.
Widząc ją teraz
przede mną, młodszą o osiem lat i dziewczyńską wersję mnie, uśmiechnąłem się
szeroko, puściłem łopatę i przytuliłem ją mocno. Rany. Naprawdę za nią
tęskniłem. Dlaczego zawsze uświadamiam sobie o tym dopiero, gdy już kogoś
zobaczę?
– Iga. Cieszę
się, że przyjechałaś – wyszeptałem w jej włosy.
– No ja myślę.
Nie odzywasz się. – Uderzyła mnie w ramię i zrobiła krok w tył, żeby spojrzeć
mi w twarz – dodajmy, bo to bardzo ważne – na równej wysokości.
Zawsze przerażało
mnie to, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Mieliśmy te same nosy, zielone
oczy, brązowe włosy, które miały nawet taką samą długość – nie uzgadnialiśmy
tego, zawsze samo tak wychodziło. Jej twarz i ciało było podobne, choć bardziej
kobiece i szczuplejsze od mojego, bo mimo podobnego odżywiania, nie ćwiczyła
jak ja.
– Kto przyszedł?
– zawołał Patryk z jednego z pustych boksów i zaraz pojawił się na korytarzu.
Przystanął, mrugając z zaskoczeniem. – Dagmara mi coś dodała do śniadania, że
podwójnie widzę? – palnął.
– To moja
siostra, Iga – przedstawiłem. Zaraz się zorientowałem, że nie po kolei, ale
było już za późno. – A to jest Patryk.
– Spoko,
pracujecie razem? – zapytała dziewczyna.
– Mamy tą
przyjemność – odparł Patryk i zbliżył się, by podać jej dłoń. – Jak chcecie
pogadać, to śmiało. Zostały tylko dwa boksy, mogę się nimi zająć.
– Dzięki. –
Uśmiechnąłem się do niego i chwyciłem swoją siostrę za ramię. – Chodź.
Zaprowadziłem ją
na murek przed stajnią i usiadłem na nim. Dziewczyna skrzywiła się, a zanim
dołączyła do mnie, sprawdziła, czy jest czysto. W przeciwieństwie do mnie dbała
o ubiór. Zawsze miała ładne ciuchy, mimo tego, że naszych rodziców nie było
stać na wiele. Uwielbiała wyszukiwać najlepsze tanie rzeczy. Jej wygląd to
potwierdzał, miała na sobie jasne dżinsy i różową koszulę z ładnie wciętym
dekoltem i napisami, którym już się nie przyglądałem dokładniej.
– Masz dużo
pracy, co? – zapytała pierwsza, rozglądając się przy tym dookoła.
– No trochę jest.
– Wzruszyłem ramionami. – Nawet nie zauważam, że ten czas tak szybko ucieka…
– Widać. – Wbiła
we mnie wzrok. – Kiedy ty chcesz odwiedzić rodziców? Przecież tak nie można,
Seba… Wiesz jacy oni są. Nie okazują uczuć i uważają, że tutaj ci dobrze i nie
chcą cię hamować… No ale…
– Wiem, Iga –
przerwałem jej. – Po prostu… Może zabrzmi to okropnie, ale jakoś mi nie po
drodze. – Skrzywiłem się. – Kocham ich, ale… Czuję się winny – przyznałem i
zaraz tego pożałowałem. Przy niej zawsze miałem za długi język. Chciałem, by
mnie rozumiała, by znała powód mojego zachowania, ale jednocześnie nie
potrafiłem ukrywać swojej orientacji i wytłumaczyć jej na czym polega mój
problem. Nasz kontakt nie był najgorszy, ale do wzorowego brakowało mu lat
świetlnych. Nie potrafiłem się przy niej zdobyć na całkowitą szczerość.
– Czemu? –
zdziwiła się.
Wzruszyłem
ramionami, próbując ukryć zmieszanie.
– Po prostu… –
westchnąłem, próbując wymyśleć coś na poczekaniu. – Za daleko to chyba
zabrnęło. Głupio mi teraz tam wracać. Oddaliliśmy się. – Brawo, pomyślałem,
wybrnąłeś i do tego nie kłamstwem!
– Jesteśmy
beznadziejni – mruknęła.
Uśmiechnąłem się
lekko i szturchnąłem ją w ramię.
– A jak tobie się
układa?
– Z rodzicami?
Spoko. Wiesz jacy są, za dużo nie mówią, ale się troszczą. Jest ok.
– A w szkole?
Wiesz, poopowiadaj mi coś – zachęciłem. W końcu to była moja młodsza siostra.
Powinienem bardziej się nią interesować, pomyślałem z naganą skierowaną do
samego siebie.
– O szkole mam ci
mówić? – jęknęła. – Nauka. Czy to takie ważne?
– A co jest
ważne?
Zerknęła na mnie
i przeczesała dłonią włosy.
– Od niedawna mam
chłopaka – wymamrotała speszona, a ja aż otworzyłem szerzej oczy. Nie odzywałem
się jednak, pozwalając jej kontynuować. – Ma na imię Adrian i jest w klasie
wyżej. Miesiąc temu zapytał mnie o chodzenie… I tak jakoś wyszło.
– Czemu mi
wcześniej nie powiedziałaś? Przecież rozmawialiśmy niedawno.
– Przez telefon
miałam mówić? – burknęła i z nerwów zaczęła machać nogami. – Jeszcze rodzice by
usłyszeli.
–
Nie wiedzą? – zapytałem, chociaż znałem już odpowiedź. Dodatkowo mnie w tym
utwierdziła, gdy zagryzła wargę i skinęła głową.
O Boże, w którego
nie wierzę, moja siostra ma chłopaka! Przecież ona ma dopiero piętnaście lat!
Ja w jej wieku… Dobra. Stop. Może w jej wieku nie robiłem nic złego, ale z
pewnością nie chciałbym by była taka jak ja później…
– A kiedy chcesz
im powiedzieć? – ciągnąłem. Zaczynałem się o nią coraz bardziej martwić.
– Nie wiem.
Wstydzę się trochę – mruknęła.
– Nie ma czego.
– Ty jakoś nigdy
nie mówiłeś im o swoich miłościach. Nie wierzę, że jeszcze nikogo nie miałeś –
prychnęła i spojrzała na mnie uważniej.
– Nie byłem
jeszcze z nikim w związku. – Wzruszyłem ramionami i wpatrzyłem się we wnętrze
stajni, gdzie Patryk kończył sprzątać boksy. Zauważył, że mu się przypatruje i
posłał mi szeroki uśmiech. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, widząc go takiego
rozradowanego zupełnie bez powodu. Szczególnie, że ostatnio miał niby problemy
z chłopakiem. Bardzo często zastanawiałem się, jakim cudem jego optymizm
uchował się tu, w Polsce, wśród największych smutasów świata. Kompletnie nie
pasował do swojej narodowości.
Iga też spojrzała
w stronę stajni i zmarszczyła brwi.
– Co go tak
rozśmieszyło? – zapytała, wpatrując się w zamiatającego, rozradowanego Patryka.
– Nic. On taki
jest – stwierdziłem z rozbawieniem.
– To trochę
przerażające.
Skinąłem głową z uśmiechem na ustach. Niestety
szatyn za chwilę wyjechał ze stajni z pełną taczką nieczystości i zniknął za
rogiem budynku. Mój humor momentalnie się pogorszył. Jakby jego widok dodawał
mi energii do życia, a jego brak sprawiał, że wracałem do dawnego, zimnego
mnie.
– W ogóle co cię skłoniło do tego, żeby tu
przyjechać? – zapytałem poważnie. – Tak serio. Bo jakiś impuls musiał być.
Dziewczyna westchnęła i również zmarkotniała.
– Bo… – zaczęła – tak naprawdę potrzebuję pomocy…
– W czym?
– Chcę się dostać do Wrocławia do technikum
fryzjerskiego. I chciałabym, żebyś przekonał rodziców… – przyznała ze skruchą.
– Co ja tutaj mogę? Nie chcę pracować przy krowach jak rodzice… Nie ma z tego
kasy, szczególnie, że oni robią to strasznie nieporadnie.
– Rozumiem. – Przymknąłem oczy i pomasowałem nasadę
nosa. – Porozmawiam z nimi.
– Serio?! – wykrzyknęła, a ja się skrzywiłem.
– Nie krzycz tak…
– Jesteś super! – Rzuciła mi się na szyję i mocno
uścisnęła, aż stęknąłem z bólu.
Nie miałem pojęcia czy cokolwiek uda mi się
wskórać. Przecież z rodzicami kontakt miałem zerowy. Jednak może… może coś z
tego będzie. Odkąd się wyprowadziłem i radzę sobie sam, to zauważyłem, że
rodzice zaczęli patrzeć na mnie inaczej. Niby wcześniej też pracowałem i im
pomagałem, ale teraz zdawało mi się, że mam prawo głosu, że liczą się z moim
zdaniem. Być może będę mógł to po raz pierwszy wykorzystać.
***
Siedząc pewnego wieczora z Dagmarą w kuchni,
zastanawiałem się, czy mogę napisać do Daniela z pytaniem, czy byśmy się nie
spotkali. Brakowało mi jego obecności. Niby pisaliśmy ze sobą czasem, ale to mi
nie wystarczało. Z drugiej strony wiedziałem, że to by było bez sensu. Spotkamy
się, strzepiemy sobie i co? Nie mogę mu non stop zawracać głowy. Może teraz,
jak wychodzi na prostą, w końcu sam ułoży sobie życie? Pozna kogoś z kim mógłby
być?
– Co taki zamyślony? – zapytała kobieta, stawiając
przede mną dużą miskę budyniu czekoladowego. Spojrzałem na nią zaskoczony.
Wiedziała, że go uwielbiam, choć rzadko go gotowała. – Smacznego.
– Dzięki. – Wyszczerzyłem zęby. – Jesteś najlepsza.
Zjadłem już połowę, gdy do kuchni wszedł Patryk.
Wcześniej był jeszcze w stajni i czyścił Groma, który postanowił wytarzać się w
błocie. Dzieciaki miały z chłopaka nie złą polewkę. Prawdopodobnie nie dociął
im tylko dlatego, że pomogły dziś sprzątać stajnię.
– O, co masz? – zapytał z entuzjazmem, przysiadając
się do mnie.
– Budyń. Chcesz? – Przesunąłem miskę w jego stronę.
– Mam dość.
– Pewnie! – Bez zastanowienia chwycił moją łyżkę i
zaczął wsuwać budyń. Parsknąłem śmiechem.
– Powoli, bo się zadławisz – upomniałem złośliwie.
Patryk rzucił mi jedynie rozbawione spojrzenie i
wrócił do pochłaniania budyniu. Ciekawe czy w ogóle poczuł jego smak. Zerknąłem
na Dagmarę, która obserwowała nas z matczynym uśmiechem na ustach.
– Było pyszne. Dzięki. – Uśmiechnąłem się do niej i
wstałem od stołu. Szatyn też zaraz do mnie dołączył. – Najadłeś się? –
zapytałem ze zdziwieniem. Ostatnio jego apetyt mnie przerażał.
– No. Dzięki Dagmara – rzucił i poszliśmy razem do
mojego pokoju.
Usiedliśmy naprzeciw siebie na łóżku i zaczęliśmy
grać w karty. Jak zwykle. I nie działoby się nic nadzwyczajnego, gdyby nie
jedna wiadomość, która przyszła na jego komórkę. Patryk odczytał ją
natychmiast, zapewne sądząc, że to od Adama. Jego chłopak odezwał się do niego
tydzień po urodzinach i przeprosił za milczenie. Jak dla mnie to było mocno
naciągane, ale nie wtrącałem się w ich sprawy.
Patryk przeczytał wiadomość i pobladł mocno.
Patrzył z szokiem na ekran komórki, nieruchomiejąc całkowicie.
– Co jest? – zapytałem, wiedząc już, że stało się
coś niedobrego.
Rzucił komórkę na łóżko i wyszedł z pokoju
trzaskając głośno drzwiami. Zamrugałem zaskoczony i uniosłem jego telefon, by
zobaczyć o co chodzi. Wiadomość… A raczej zdjęcie było od Ewy i przedstawiało
Adama, całującego się w jakimś barze z innym mężczyzną.
Zakląłem głośno, zerwałem się z łóżka i poszedłem
za Patrykiem. Myślałem, że będzie w swoim pokoju, ale zastałem jedynie
sterylnie czyste i puste pomieszczenie. Przyzwyczaiłem się już, że po tym
człowieku nie ma śladów użytkowania i życia, co teraz jednak dodatkowo mnie
zasmuciło, bo widać było, że nie zamierza tu zostać. To miejsce jest jedynie na
chwilę.
Szukałem Patryka dobrych kilkanaście minut, by w
końcu znaleźć go w boksie Groma. Siedział na słomie w pozycji embrionalnej ze
schowaną głową. Gdy otworzyłem boks, Grom łypnął na mnie nieprzychylnie, jakbym
to ja był winien smutku jego pana. Nie byłem, pomyślałem ze żalem. Tak naprawdę
wolałbym nim być, bo Patryk z pewnością nie cierpiałby mocno z mojego powodu.
Zamknąłem za sobą i minąłem konia, by usiąść obok chłopaka.
Objąłem go ramieniem i przycisnąłem do swojego
boku. Poddał się temu bez oporu. Spojrzał na mnie z niepewnością. Płakał.
Oczywiście, że płakał. Kto by tego nie robił, jeśli by się okazało, że osoba,
którą kochasz, cię zdradziła? Jednak on płakał jak na jego osobę przystało –
bezgłośnie. Krajało mi się serce, widząc go w tym stanie. Nie zasługiwał na to.
– To moja wina – szepnął. Miał lekko zachrypnięty
głos. – Ewka już kilka razy mówiła, że cos jest nie tak. Sugerowała, że może
mnie zdradzać, ale jej nie wierzyłem. Mogłem wrócić… Zawalczyć o niego…
– Przestań – fuknąłem. – Nawet tak nie myśl. To nie
twoja wina, ten debil na ciebie nie zasługiwał.
– To najgorsze, co mogłeś powiedzieć. – Zaśmiał się
histerycznie. – Co ja zrobię po Pardubickiej? Nie mam tam już po co wracać –
jęknął.
– Nie myśl o tym.
– A o czym mam myśleć? Może o ojcu, który już dawno
nie kontaktuje? Miałem tylko Adama… – Głos mu się załamał.
– Masz mnie – szepnąłem.
Samarytanin się kurwa znalazł, pomyślałem. Najpierw
Daniel, byłem dla niego wsparciem, ale nie oczekiwałem, że wyniknie z tego
jakieś uczucie… bo w sumie sam nie chciałem, to by było bezcelowe. A teraz to.
Patryk mnie nigdy nie pokocha. Dlaczego uwielbiam robić za czyjeś koło
ratunkowe?
– Wiem – mruknął i wtulił się we mnie mocniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz