14 września 2016

[11] Gonitwa


Kilkudniowa przerwa dobrze mi zrobiła. Wróciłem do pracy z nowym zapałem i siłą. Na drugi dzień już dosiadłem Sarnada, wiedząc, że muszę być przygotowany na wszystko. Ogier był naładowany energią, którą kumulował od czasu mojego wyjazdu. Jednak mimo moich obaw cwał na torze był niesamowity. Słuchaliśmy siebie nawzajem, ja pozwalałem mu się wyszaleć, a on oddawał mi kontrolę. Widać było w jego spojrzeniu i ruchach, że jest chętny do współpracy i zrobi cokolwiek mu rozkażę. Uczucie, które rozpierało moją pierś, było niewiarygodnie silne. Nie miałem pewności, czy było to szczęście, duma, czy adrenalina. Może wszystko naraz.
Wróciłem z toru rozpromieniony i najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Poklepałem gniadosza po boku i spojrzałem na Patryka. Albo mi się wydawało, albo nasze oczy spotkały się o chwilę za długo. Chłopak po kilku sekundach wgapiania się we mnie, odwrócił wzrok, wyraźnie zmieszany i odjechał na Gromie na drugą stronę padoku. Zmarszczyłem brwi, ciekaw, co to oznaczało.
Trener też wypuścił ich na tor, by zrobili cztery okrążenia cwałem. Obserwowałem Patryka z dziwnym wrażeniem, że coś było nie tak. Nie cieszył się z jazdy jak zwykle, tylko po prostu robił to, co musiał. Nie popędzał konia zbytnio, nawet jeśli ten był już przyzwyczajony do jego żądań. Szybko skończył, zrobił jeszcze okrążenie galopem i kłusem, by po chwili wrócić z powrotem na padok.
– Dobrze – powiedział trener. – Wracam do pracy, a wy rozprężcie je jeszcze. – Uśmiechnął się lekko i odszedł.
Podjechałem do Patryka blisko, byśmy niemal stykali się kolanami. Nasze ogiery nawet nie zwróciły na siebie uwagi. Zawsze dziwiła mnie ich akceptacja w stosunku do siebie. Zwykle ogiery walczyły ze sobą, ale Sarnad i Grom wychowali się razem, być może miało to jakiś wpływ.
– Ściągamy siodła? – zapytałem radośnie.
– Możemy. – Chłopak westchnął i podjechał do barierki.
Ustawiłem się obok niego i zeskoczyłem na ziemię. Szybko pozbyłem się siodła, zostawiłem je na ogrodzeniu i wróciłem na grzbiet konia.
– Dawno nie jeździłem na oklep – powiedział Patryk, także wskakując na Groma. Zrobił to mniej poradnie niż ja, mimo tego, że był wyższy. – Uch. Serio dawno…
– Chodź. – Szturchnąłem gniadosza łydkami, byśmy ruszyli powoli wzdłuż ogrodzenia. Po chwili Patryk ustawił się obok mnie. Zamyślony, wpatrywał się bezsensownie w przestrzeń przed sobą. – Coś się stało?
– Co? – palnął, wracając do rzeczywistości.
– O czym tak myślisz?
Chłopak odchylił się trochę do tyłu i westchnął.
– Nieważne. – Klepnął mnie w ramię. – Co powiesz na piwo i karty wieczorem?
– Pewnie – podchwyciłem i wyszczerzyłem zęby.
Jechaliśmy w milczeniu obok siebie. To było przyjemne. Oddychałem pełną piersią, napawając się zapachami i świeżym powietrzem. Brakowało mi tego w mieście.
W pewnym momencie Patryk położył się na grzbiecie Groma i zaśmiał cicho. Spojrzałem na niego z góry.
– Matko, jak dawno tego nie robiłem – rzucił. – Masz. – Wcisnął mi wodze do ręki i splótł ramiona nad głową. Zamruczał z zadowoleniem, przymykając oczy. Mój wzrok momentalnie zlustrował jego ciało. A szczególnie krocze chłopaka, na którym mocno opiął się materiał bryczesów. Uśmiechnąłem się półgębkiem i trzymając luźno wodze, także się położyłem. Sarnad zmylił krok, ale uspokoiłem go, klepiąc po boku.
– Spokojnie, młody – wyszeptałem.
Patryk spojrzał w bok na mnie i uśmiechnął się lekko. Czułem pod sobą ciepło ogiera i mocne mięśnie, którym w tym momencie ufałem ponad wszystko. Byłem w miejscu, które kochałem, z istotami, na których mi zależy.
Tak. To jest zdecydowanie moja definicja szczęścia.
***

Magda i trener już zjedli kolację, więc Dagmara przygotowała jedynie trzy talerze na stole z porcją zapiekanek dla każdego. Widząc to, już przeliczałem kalorie. Ostatnio nie odżywiałem się odpowiednio i mniej ćwiczyłem, przez co zdawało mi się, że przybrałem na wadze. Bez słowa jednak zabrałem się za jedzenie, nie chcąc zrobić przykrości gospodyni.
Po kolacji poszedłem z Patrykiem na górę.
– Przebiorę się i przyjdę do ciebie – powiedział i skierował się do swojego pokoju.
Ja sam poszedłem do siebie i także się przebrałem w jakieś czyste, luźne ciuchy. Wyciągnąłem też karty z szafy i zwaliłem kołdrę z łóżka na podłogę, by było wygodniej. Zwykle tylko przeszkadzała. Z doświadczenia wiedziałem, że trochę poczekam na Patryka, więc postanowiłem napisać do Daniela.
„Cześć. Co tam? Żyjesz?”
Nie czekałem długo na odpowiedź – „Ale co to za życie?”
„Boli?”
„Tak. Próbuję odwrócić swoją uwagę, ale niewiele to daje.”
„A co robisz?”
„Biznesplan”
Wpatrzyłem się w ekran z niezrozumieniem. Co to u licha jest? I po co? Nie chciałem się jednak zbłaźnić, więc nie pytałem. Mogłem jedynie podejrzewać, że chodzi o tę jego firmę. Niby logiczne. Biznes plan. Plan biznesu, tak? Po czorta, jak on jej jeszcze nie założył?!
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
– Patryk – rzuciłem bez zastanowienia – wiesz po co jest biznesplan?
– Często się to robi, jak się zakłada firmę i chce się na przykład pożyczki, a co? – Usiadł obok mnie. Miał na sobie krótkie spodenki… Czarne! O Boże, on ma też czarne spodnie… – Co się tak gapisz?
– Yyy… – Sapnąłem. No tak, jak zrobić z siebie debila w pół minuty. – Kolor. W sensie zawsze nosisz białe spodnie – wyjaśniłem.
                – Ach, to. – Zaśmiał się. – Fakt. Lubię ten kolor. Suń się.
                Usiedliśmy obok siebie, opierając się o ścianę. Dopiero teraz zauważyłem, że Patryk przyniósł ze sobą także piwo. Już po chwili piliśmy je ze smakiem. Było przyjemnie chłodne.
                – Gramy? – zapytałem po paru łykach.
                – W sumie mi się nie chce – mruknął. – Czemu pytałeś o biznesplan?
                – Daniel je robi. – Wzruszyłem ramionami. – A było mi głupio go pytać.
– Hm. Może i nie powinienem, ale zżera mnie ciekawość. – Zaśmiał się krótko. – Jak coś, nie musisz odpowiadać.
                – Wal – pogoniłem z rozbawieniem.
                – Dlaczego do niego pojechałeś?
                – Miał operację. Potrzebował mnie – powiedziałem takim tonem, jakby było to najzwyklejsze w świecie. W sumie co innego mogłem powiedzieć?
                – Lubisz go, co? – Spojrzał na mnie uważniej.
                – Jak przyjaciela. Ostatnio wkroczyliśmy… na nowy poziom tej znajomości. – Westchnąłem. – Nie do końca wiem do czego to prowadzi. Niby go lubię, ale nie ma szans byśmy byli ze sobą.
                – Dlaczego? – Oparł się o mój bok, biorąc przy tym duży łyk piwa. Spojrzałem na jego profil z zamyśleniem.
                – Bo on nie opuści miasta, a ja nie opuszczę wsi – mruknąłem.
                Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Niby jesteśmy obok siebie całe dnie, ale tak naprawdę bardzo rzadko rozmawiamy na jakieś poważniejsze tematy, pomyślałem.
                – A ty i Adam? Jak tam u was? – zagadnąłem, również ciekaw.
                – Kiepsko – wyznał. – Tak naprawdę nie odzywa się od paru dni. Niby to nic wielkiego, bo przez jego pracę często tak się dzieje, ale… – Przetarł twarz dłonią. – Miałem kilka dni temu urodziny, a on nawet nie zadzwonił.
                Pierwsza moja myśl była – jak można tak traktować osobę, którą się kocha?! Druga zaś podpowiedziała, że może coś się stało, że się nie odzywa… Trzeci głos w głowie wytykał mi, że nawet nie wiedziałem kiedy Patryk ma urodziny.
                – Nie chcę cię straszyć… Ale nie miał wypadku, albo coś w tym stylu? – mój głos był trochę nerwowo. Ostatnio za dużo szpitali, przez które mam same czarne myśli.
                – Nie. Mam kontakt z Ewą, naszą wspólną przyjaciółką. Widzi go codziennie w pracy, więc wiem, że do niej chodzi. Niestety nie ma czasu zagadać, żeby spytać co się stało.
                – Dlatego byłeś taki nieobecny dzisiaj? – zapytałem, kojarząc jego wcześniejsze zachowanie na jeździe.
                – Chyba tak. Martwię się.
                – Pożarliście się o coś? – dopytałem cicho. Tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie jest moja granica zwykłej chęci pomocy, a wścibstwa.
                – O to co zwykle. Że mogłem nie wyjeżdżać – mruknął. – Mam tego powoli dość. Doskonale wie, że mam powód, by to robić. Tutaj mam szansę na wygraną. Tomasz ma świetne konie.
                Powód. No właśnie. Patryk ma coś, czego ja nigdy nie będę mieć. Determinację. Ja nie lubię zawodów, nie chcę wygrywać, tylko po prostu przebywać z końmi. To jest moja wielka wada jako zawodnika. W sumie dziwię się, że trener nie wybrał kogoś innego na moje miejsce. Dopiero po czasie uświadomiłem sobie, że wybór Patryka nie miał mnie dobić. Tomasz chciał po prostu równych szans dla obu swoich koni, nawet jeśli jeden z nich miał większy potencjał. Ja mogę przeszkodzić Sarnadowi w wygranej, a Patryk może pomóc Gromowi.
                – Cóż... A dlaczego chcesz wygrać? – zapytałem z czystej ciekawości.
                – Moja mama zginęła w tym wyścigu – padła odpowiedź, a ja poczułem, jakby ktoś mnie walnął obuchem w głowę.
                – I ty chcesz wziąć w tym udział?! – podniosłem głos, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Oszalałeś? Co na to twój ojciec?
                – No właśnie o niego chodzi. Chcę udowodnić, że to tylko nieszczęśliwy wypadek.
                – Jesteś dziwny – prychnąłem. – Na twoim miejscu nawet bym się nie zbliżył do toru. Ile miałeś wtedy lat?
                – Siedem. I byłem przy tym wypadku. To znaczy jechałem z nią później do szpitala… Albo raczej z jej ciałem.
– Boże…
– Ojciec popadł w depresje. – Uśmiechnął się smutno. – Też kochał konie, a od tamtej pory ani razu nie wsiadł na żadnego. – Spojrzał na mnie poważnie. – Przecież wszyscy wiedzą, że na Pardubickiej ginął ludzie. W jeździectwie ginął ludzie. Wystarczy, że koń się potknie, tak jak ostatnio Grom. Tylko tyle, zwykła rzecz, ale przy takiej prędkości jest karkołomna. Ludzie o tym zapominają, a potem mają pretensje.
– No tak. Ale to nie powód, by ryzykować. Jak się poczuje twój ojciec, jeśli i tobie coś się stanie? – mruknąłem nieprzekonany. Jego tłumaczenie było moim zdaniem mocno naciągane, jeśli nie powiedzieć, że głupie.
– Nic mi się nie stanie. – Spojrzał na mnie z bliska. – A jeśli tak… Cóż. Może ma tak być? Nie wiadomo. Moim celem jest wygrana. Dla mamy. Obiecałem jej to.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. W jego oczach widziałem smutek pomieszany z pewnością siebie. On wychował się, myśląc o tym, że pomści w ten sposób matkę. Nikt mu tej pewności nie odbierze. Jak widać jest to dla niego ważniejsze, niż ukochana osoba, którą opuścił na kilka miesięcy, by przygotować się do tego jednego dnia, gdy będzie miał szansę osiągnąć swój cel.
– Nie rozumiem tego – wyszeptałem. – Ja nie mam celu. Nie mam niczego, oprócz tej pracy.
 Zabrzmiało to cholernie żałośnie. Źle. Jakbym nie potrafił sobie poradzić w życiu. Ale to nie prawda. Byłem szczęśliwy. Byłem kochany, choć nie były to miłości romantyczne, a braterskie. Miałem wiele. Mimo to zawsze człowiek chce więcej, lepiej, mocniej.
– I nie mów mi, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży – sarknąłem, gdy już otwierał usta, by mi odpowiedzieć. – Nie potrzebuję tego.
– A czego potrzebujesz? – Uniósł brew.
– Wygadania się od czasu do czasu. – Uśmiechnąłem się lekko i szturchnąłem go w bok. – Jak teraz.
Dopiłem piwo i odstawiłem butelkę na ziemię, zaraz wracając na poprzednią pozycję. Naprawdę lubiłem te chwile, gdy mogłem z nim siedzieć, czuć jego ciepło na swoim ramieniu. Przyzwyczaiłem się do tego, że wieczorami jest obok mnie. I nie miałbym przeciwko, gdyby przedłużyło się to do nocy. Jednak zdawałem sobie sprawę, że nie jest to realne.
– Spać mi się chce – powiedział nagle Patryk i bardziej oparł się o mój bok. W sumie trafniej byłoby nazwanie tego położeniem się na mnie. Zsunął się niżej i oparł głowę na moim ramieniu. – Wiesz – szepnął – tęsknię za bliskością.
Spojrzałem na jego włosy, bo twarzy w tej pozycji nie mogłem zobaczyć, zaskoczony i trochę zdezorientowany. Dlaczego on mi to do cholery mówi?! Chce żebym coś zrobił…?
– To jest najgorsze – kontynuował. – Przyzwyczaiłem się, że mam kogoś blisko. Wiesz, że jestem z Adamem. Seks seksem, ale ta cała otoczka wokół… Tego mi brakuje.
– Nawet nie wiem o czym mówisz – prychnąłem nerwowo. – Nigdy tego nie miałem.
Chłopak wyprostował się trochę i spojrzał na mnie smutno. Pogłaskał mój policzek, a ja wstrzymałem oddech i wpatrzyłem w jego oczy. Niestety tak szybko jak dotyk się pojawił, tak zniknął.
– Muszę iść – mruknął i wstał z łóżka. – Dobranoc – rzucił jeszcze i wyszedł.
Patrzyłem chwilę na drzwi, które się za nim zamknęły, nie wiedząc, co o tym wszystkim mam myśleć. Gubiłem się. Czasem słyszałem i rozumiałem jego słowa tak, jakbym chciał, a nie jak było naprawdę. Nie potrafiłem spojrzeć na to obiektywnie.
Jedno jest pewne. Dziś nie będę miał problemów z wyobrażeniem sobie, że mnie całuje, a jego ciepła dłoń z długimi palcami zsuwa się z policzka na moje pośladki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz