11 maja 2016

[SIF-1] Złodziej kosiarki

Cichy szmer sztucznego jeziora zakłócał mój wewnętrzny spokój. A może to właśnie on kierował moim natchnieniem? Gdy muzyka człowieczej-natury rozbrzmiewała, moje ruchy stawały się precyzyjne i mocne, kształtowały glinę tak jak tego chciałem. Uwielbiam tu pracować, nie znoszę ścian z muru, gdy próbuję tworzyć. W domu pełnym sztucznych dźwięków, złych emocji mojej rodziny, nie ma miejsca dla cichej muzyki mojej fantazji.
Ostatnie poprawki poszły szybko, wygładziłem skórę nagiego kota z gliny. Teraz tylko wypalić glinę i gotowe. Odsunąłem się na pewną odległość by ocenić swoje dzieło. Zastygły kot patrzył na mnie mądrymi ślepiami. Przez moment miałem wrażenie, że się poruszy. Ale przecież to rzeźba, nie ma szans żeby ożyła…
- Chris! - Zza drzwi starej szopy dobiegł głos matki. - Jesteś gotowy do drogi? Matko jedyna, jak ty wyglądasz! - Wkroczyła do pomieszczenia zahaczając obszerną suknią o taboret. Upadł z hukiem rozbijając glinianą wazę.
- Mamo… -Zacząłem podając jej dłoń. - Chodź, chwilka i jestem gotowy.
- Skarbie, przepraszam. - Powiedziała patrząc ze szczerym żalem na rozbite naczynie. Wzięła mnie pod ramię i poszliśmy do domu się przygotować.
Moja matka jest młodą kobietą, ożeniła się z ojcem w wieku dziewiętnastu lat. Są ze sobą dwadzieścia dwa lata. Często mawiają „Jak dorośniecie, chcemy byście byli tak samo szczęśliwi jak my”. Jednak nie jestem pewien szczęścia mamy…
W drzwiach domu czekała na nas Marta, uśmiechnięta pięciolatka o kruczoczarnych włosach i bladej cerze, oraz Eliza, nasza pokojówka. Gdy dziewczynka nas zobaczyła, jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Mamo, mamo! –Zawołała podbiegając do nas. Do piersi przytulała jakieś zawiniątko. – Popatrz, kotek!
- A fuj! Wypuść tego brudasa!
- Ależ mamo, popatrz jaki piękny! - Powiedziała, nie przejmując się słowami kobiety. Z uśmiechem pokazała małego kudłacza. Był piękny, malutki i czarny, jakby wpadł do smoły. - Mamo! Chcę go zostawić! Jest piękny, prawda Chris? Lubisz kotki, prawda? No powiedz, powiedz!
Zaczęła tańczyć wokół nas, a maluszek mocno uczepił się pazurkami jej niebieskiej sukienki.
- Marta. - Kucnąłem wyciągając do niej ręce, usiadła mi na kolanie i zaczęła głaskać kotka.
- Nazwiemy go Alfred. - Powiedziała cicho, gdy zaczął mruczeć.
- Dobrze. Jesteś gotowa do drogi? - Rozczochrałem jej bujne włosy. Pacnęła mnie w rękę.
- Tak się nie robi. - Naburmuszyła się czesząc włosy rękoma. - Jestem damą.
- Damy nie wrzeszczą, i nie biegają w kółko, prawda? Daj kotka Elizie i wsiadaj do auta. - Zaśmiałem się, gdy wstała i dumnie podeszła do Elizy. Podała jej kotka.
- El, proszę zaopiekuj się nim… pa Alfred, niedługo wrócę.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła, Chris. – Matka westchnęła, patrząc na oddalającą się służącą. - No dobrze, chodź, wybierzemy dla ciebie jakąś marynarkę, przecież nie pojedziesz w łachmanach.

 ***

W limuzynie napiętą atmosferę rozluźniała Marta, swoją niekończącą się paplaniną. Czasem zastanawialiśmy się czy nie byłoby lepiej zawinąć jej buzię bandażem, by nie mogła mówić.
- Tato, tato! A wiesz, że znalazłam kotka? Chris, czy Alfred nie jest cudny!?
- Znalazłaś kotka? - Ojciec miał nietypowy wygląd, czarne oczy, garbaty nos i posiwiałe włosy, a jego dziwny grymas twarzy sprawiały, że wyglądał niepokojąco nawet, gdy się uśmiechał. – Jak wygląda?
- Jest czarny jak noc! Nazwałam go Alfred, ładnie prawda? Jak wrócimy to ci go pokażę. Na pewno ci się spodoba. - Powiedziała pochylając się w przód, w stronę ojca.
- A sprawdzałaś czy to chłopiec?
- Nieee, on jest czarny! Dziewczynki są białe jak śnieg, bo są czyste, chłopcy są czarni.
Wszyscy pięcioro wybuchliśmy śmiechem. Jej czarno-biały świat był piękny. Każdy z nas chciał, by trwał on możliwie jak najdłużej.

***
Dojechaliśmy na miejsce o czwartej. Przed pięknym białym domem powitali nas gospodarze Blowińscy. Oliwia, siostra mamy, jej mąż Tadeusz i ich piętnastoletnia córka Ula.
- Kochanie. - Ciocia Oliwia podeszła do mamy i ją uściskała. - Beatko, Pawle, drogie dzieci, witajcie w naszych skromnych progach. Wejdźcie, rozgośćcie się. Mateusz już u nas jest.
Poprowadziła nas do jadalni, gdzie przyjęcie trwało w najlepsze.
– Mateuszu?! – Zawołała pani domu.
Poszukałem wzrokiem brata. Jest. Stał pod ścianą z drinkiem. Zmienił się przez te dwa lata w wojsku. Jednak ta zmiana mnie nie ucieszyła. Był wyższy, z szerszymi ramionami i dorosłą twarzą. Najbardziej zaskoczyły mnie jego oczy, niegdyś błękitne, roześmiane, teraz stały się szare i bez wyrazu.
Odepchnął się od ściany jakby od niechcenia i w porę złapał rozpłakaną matkę, która podbiegła do niego, potykając się o suknię.
- Moje kochanie… mój Mat, jak ja za tobą tęskniłam. –Powtarzała obejmując go mocno.
- Mat! – Następna w kolejce była Marta, ale ona nie płakała. Gdy tylko matka puściła syna, roześmiana dziewczynka znalazła się w jego ramionach. – Mat! Znalazłam kotka! Ma na imię Alfred, ale tata kazał mi sprawdzić płeć, możesz to zrobić? Będziesz go widział… -policzyła coś na palcach. – Czwarty! Tak! Tata go jeszcze nie widział i Stefan. Mama…
Mała paplała jak najęta o znalezionym kotku, a Mateusz patrzył na nią z rozczuleniem.
- No dobrze, chodźmy.- Beata chwyciła mnie za rękę i poprowadziła na środek sali. Byłem jej wdzięczny, nie musiałem witać się z bratem. –Posłuchaj mnie uważnie, wiesz dlaczego cię tu przywiozłam?
-  Nie…
- Kilka młodych dam chciało cię poznać. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Wiesz, że niedługo zechcemy z ojcem wybrać dla ciebie partnerkę. Chciałam jednak byś w miarę możliwości zrobił to sam. Jesteśmy w odpowiednim towarzystwie.
Wciągnęła mnie w wir przyjęcia. Poznawała z szanowanymi rodzinami miasta. Było mnóstwo nudnych rozmów, zaciekawionych albo pogardliwych spojrzeń. Nie podobał mi się pomysł matki, lecz ona uparcie szła na przód przekonując mnie, że jest dobrze. Poznała mnie z niejaką Klarą Orinską, córką prezydenta miasta i odeszła do swojego towarzystwa.
Odprowadziłem ją wzrokiem, zły, że zostawiła mnie z nieznajomą.
- Nie przepadasz za przyjęciami. - Bardziej stwierdziła niż spytała. Zlustrowałem ją wzrokiem. Była ubrana w prostą beżową suknię, która podkreślała jej gruszkową figurę. Długie, brązowe włosy opadały na jej kształtne piersi. Była piękna, jak później zauważyłem, wspominając tą chwilę. Jednak przez wściekłość do tradycji, zaćmiewała jej wdzięki. Najchętniej bym stamtąd wyszedł.
- Zwykli ludzie już dawno wyszliby z przyjęcia, które się im nie podoba. A my, z wyższych sfer, jesteśmy uwięzieni w tym rytuale. To głupie.
Dziewczyna zmrużyła złoto-brązowe oczy. Nie lubię złota.
- Zatańczymy? - Podałem jej rękę, chcąc jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Od małego uczyłem się tańczyć, więc prowadzenie partnerki nie sprawiało mi trudności. Następną moją rzeźbą będzie piękna dama dworu z szczerym uśmiechem na twarzy i wściekłą maska w dłoni. To idealnie odzwierciedlenie tego dzisiejszego absurdu.
- Ja lubię te przyjęcia. – Wyznała nagle dziewczyna. – Można obserwować ludzi, ich zachowania. Niektórzy pewni siebie, zadowoleni. A jeszcze inny spłoszeni, albo znudzeni. Rozmowy biznesowe także są interesujące.
Przystanąłem zaskoczony.
- Ach. Przepraszam, nie powinnam się odzywać. – Powiedziała z przepraszającym się uśmiechem.
- Nie wygłupiaj się, nic się nie stało. – Uśmiechnąłem się lekko.
- Jesteś znudzony, prawda? – zapytała patrząc mi w oczy.
- Nie da się ukryć.
Odsunęła się ode mnie o krok i dygnęła.
- Dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa. – Uśmiechnęła się blado i ddeszła zgrabnie poruszając biodrami, by po chwili zniknąć gdzieś w tłumie.
Dziwna dziewczyna. Chyba powinienem przeprosić, nie byłem pewien czy ją uraziłem… ale postanowiłem to olać.
Wyszedłem na zewnątrz. Było dawno po zachodzie słońca, a niebo i księżyc w pełni przykryło się szarymi bałwankami. Dzięki małym ogniskom przy ścieżkach ogrodu, można było dostrzec płomienne cienie, tańczące wśród ciemności, co nadawało iście diabelski wygląd.
Z balkonu, na którym wylądowałem, wychodząc z wielkiego salonu, dostrzegłem mały domek, podobny do tego w którym rzeźbie. Zmrużyłem oczy, coś wewnątrz się poruszało. Nie było zapalonego światła, może złodziej? Nie, nie bądź głupi. Kto by tu przychodził… no ale w końcu to bogata rodzina, złodziej może szukać na przykład kosiarki.
Rozbawiony tą myślą ruszyłem niespiesznie do chatki.
- Złodziej. Ale ze mnie kretyn. Nikt nie wie, że wyszedłem, za chwilę to mnie wezmą za złodzieja. – Zaśmiałem się sam do siebie.
Ostrożnie uchyliłem drzwi warsztatu, czy cokolwiek to było. Wewnątrz było ciemno, jednak dzięki ogniowi za oknem, dostrzegłem kogoś przy szafkach. Rozległ się huk tłuczonego szkła.
Zapaliłem światło.


__________
Komentarze z poprzedniego bloga:
~Basia
Witam,
ok, droga autorko w końcu zaczynam czytać na poważnie, postaram się chociaż znaleźć czas aby w tygodniu z dwa razy czy trzy coś przeczytać i skrobnąć, w końcu muszę nadrobić zaległości…
początek tego opowiadania boski, wyższe sfery, ale jak można kończyć w takim momencie? Ciekawe złodziej czy nie złodziej?
Dużo weny życzę Tobie…
Pozdrawiam serdecznie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz