1 lipca 2016

[Prolog] Gonitwa

Serdecznie zapraszam na pierwszy rozdział Gonitwy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Następne rozdziały będę się pojawiały co środę o godzinie osiemnastej. Niedługo też dodam wersję płatną - całość w formie e-booka (będzie jednak tańszy, niż wcześniej zapowiadałam)

PROLOG


Nigdy nie lubiłem rywalizacji. Dla mnie zawsze najważniejszy był koń. Nie ważne - stary czy młody, zdolny czy fajtłapa, każdemu z nich mogłem poświęcić czas i traktować go na równi. Nie liczyła się wygrana, lecz radość z jazdy. Jednak jeśli chciałem poważnie myśleć o utrzymaniu się ze swojej pasji, musiałem brać udział w zawodach i osiągać w nich dobre rezultaty. W każdym razie nigdy nie rozumiałem myślenia ludzi zajmujących się ujeżdżaniem, skokami czy wyścigami, nawet jeśli sam należałem do tej ostatniej grupy.
Tym razem wylądowaliśmy z trenerem i jego córką, Magdą, na zawodach skokowych, w których ona brała udział. Ileś razy już mówili, która to klasa i jak wysoko moja rówieśniczka zaszła, ale mnie jak zwykle to nie obchodziło. Tak szybko jak te informacje wlatywały mi do uszu, tak szybko też się ich pozbywałem. Dla mnie najważniejsze było, aby Harfa, klacz Magdy, nie została zapomniana w tym wszystkim i żeby nic jej się nie stało podczas ponad półtorametrowych skoków. Z jednej strony wiedziałem, że dla tych koni nikt nie chce źle. Ba. Nawet powinno właścicielom zależeć, żeby się dobrze czuły - w końcu to one odwalają połowę roboty i muszą być w jak najlepszej formie na zawodach. Niestety nie raz widziałem, jak te zwierzęta są spisywane na straty po nieudanych rywalizacjach. Na szczęście mój trener nie był aż tak zaślepiony jak inni. Przywiązywał się do swoich podopiecznych i nieważne, czy byli to ludzie, czy konie.
Dzisiejszy, majowy dzień zapowiadał się wspaniale. Swoją drogą, lubiłem ten miesiąc. Pięć lat temu o tej porze pisałem maturę, a zaraz po niej rozpocząłem życie, o jakim od zawsze marzyłem. Blisko koni i wszystkiego, co z nimi związane. Co prawda już wcześniej się przy nich kręciłem, ale dopiero po skończeniu liceum i osiągnięciu pełnoletniości zdecydowałem, że tak właśnie będzie wyglądać reszta moich dni. W stajni.
- Niedługo się zacznie - obwieścił trener, podchodząc do Harfy, która już gotowa do jazdy, stała w boksie. Uważnie przyjrzałem się starszemu mężczyźnie, który wyglądał, jakby pomylił drogi i zamiast na rodeo, wylądował na prestiżowych zawodach skokowych. Kompletnie tu nie pasował. Nie, żebym ja był ideałem ze swoimi spranymi, czarnymi bryczesami i trochę zbyt małą koszulką moro, ale przynajmniej nie udawałem, że jestem z innej epoki i kontynentu.
- Co jest? Mam coś na twarzy? - zapytał mężczyzna, jednocześnie klepiąc klacz po szyi i pocierając drugą dłonią swój krzywy nos.
- Nie. - Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na Magdę, wracającą z toczkiem, który zapomniała z samochodu.
Nagle poczułem, że coś ląduje na mojej głowie. Spojrzałem z niezrozumieniem na trenera, który zaczął się śmiać z jakiegoś powodu. Dotknąłem kapelusza, burzącego moją fryzurę. Było już za późno na protest i ratowanie moich przydługich, brązowych włosów, więc postanowiłem nic z tym nie robić. Cóż. Teraz do kompletu i fryzurę będę miał niechlujną.
- Z czego się śmiejesz? – burknąłem niezadowolony. Tomasz miał mój pełny szacunek, ale w takich chwilach nie przejmowałem się, że jest ode mnie dwa razy starszy. Czasem zachowywał się dziecinnie.
- Kupię ci jakiś, obiecuję - powiedział rozbawiony, patrząc na mnie brązowymi oczami, otoczonymi zmarszczkami. - Dzięki niemu wydajesz się wyższy.
- Serio? - Uniosłem brwi. - Nigdy nie słyszałem, żeby przeszkadzał ci mój wzrost.
- Z jednej strony nie. - Wskazał na swoją córkę. - Ale przy niej wyglądasz trochę...
- O czym rozmawiacie? - wtrąciła dziewczyna. Blond włosy spięła już w koński ogon i założyła toczek na głowę. Wyglądała pięknie w białych bryczesach i czarnej, kobiecej marynarce.
- O niczym - mruknąłem. Jak niby miałem się przy nich nie nabawić kompleksów? A szczególnie przy dziewczynie wyższej ode mnie o pół głowy.
- Nie wygląda w tym uroczo? - zapytał trener.
Magda spojrzała na mnie oceniająco i niemal krytycznie. W takich chwilach kojarzyła mi się z moją dawną nauczycielką z podstawówki, która stawiała mi banię z matematyki. Nie musiała się więc odzywać, bym znał jej zdanie.
- Nie. Lepiej wyglądał z ułożonymi włosami. Chociaż z tym się postarał - stwierdziła. - Powinniśmy mu kupić jakieś porządne ubrania.
- Halo, ja tu jestem! - spróbowałem zwrócić na siebie uwagę, podczas gdy oni mierzyli się na spojrzenia.
Przerwał im przytłumiony komunikat rozpoczęcia następnych zawodów. W następnej konkurencji miała brać udział Magda.
- Musisz rozprężyć Harfe - przypomniałem dziewczynie, która nadal nie garnęła się do wyruszenia ze stajni. Jakby na potwierdzenie moich słów, klacz zarżała ochoczo.
- Już - mruknęła i podeszła do konia, by podciągnąć popręg. - A. I nie idźcie za mną. Zobaczymy się po zawodach.
Oboje z trenerem kiwnęliśmy głowami i cofnęliśmy się, by mogła wyprowadzić kasztanową klacz. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że przed startem chce zostać sam na sam z koniem.
- Chodź na trybuny - mruknął trener, zabierając kapelusz z mojej głowy i ruszając zatłoczonym przez ludzi i konie korytarz stajni.
***

Zawody trwały już od jakiegoś czasu, nudząc mnie niemiłosiernie. Byłem jedną z tych osób, które nie potrafią wysiedzieć długo w jednym miejscu, ale, o ironio, moją cechą była także cierpliwość, więc wytrzymywałem bez kręcenia się na twardej ławce.
Przez cały ten czas kłóciły się we mnie dwie natury. Jedna, która nie znosiła zawodów i rywalizacji, oraz druga, która uwielbiała obserwowanie koni i ich jeźdźców. To wszystko potęgowało siedzenie w sektorze dla VIP-ów, do którego mieliśmy dostęp dzięki mojemu trenerowi. Było tam o wiele luźniej, nikt nie zasłaniał, no i mieliśmy jeden z lepszych widoków na parkur. Dzięki temu bez problemów mogłem obserwować i oceniać każdego z zawodników. Niestety, mimo tego, że zawody miały (podobno) dość wysoki poziom, do tej pory zawodnicy nie powalali umiejętnościami.
Moją uwagę przykuł dopiero jeździec na gniadym koniu. Od wejścia już wiedziałem, że ta para ma duży potencjał. Wierzchowiec, choć zaciekawiony otoczeniem, słuchał każdego gestu chłopaka, który prowadził go przede wszystkim dosiadem. Zawodnicy wjeżdżali na parkur obok nas, więc mogłem się przyjrzeć jeźdźcowi z bliska. Poczynając od wypastowanych sztybletów i śnieżnobiałych bryczesów, opinających doskonale wyćwiczone nogi, przez czarną, nienagannie założoną marynarkę, po kolczyk w uchu i skupioną twarz. Zatrzymał się przed sędziami, by dopełnić formalności pokłonem.
- Na parkurze jest już Patryk Okiński na Kardamie! – zawyły głośniki.
Już mi przez myśl przebiegało określenie „idealny”, gdy nagle wraz z sygnałem startu chłopak pognał Kardama na pierwszą przeszkodę, z miejsca skracając najazd niemal do połowy. Dalej było jeszcze gorzej. Skakał po skosie, popędzając konia, by przy samej przeszkodzie zwolnić. Gapiłem się na to z otwartymi ustami, nie wierząc w to, co widzę. On chce się zabić?! I konia przy okazji! Wystarczyłby jeden błąd i obaj leżeliby na ziemi, a dookoła walałyby się drągi. Nic takiego się jednak nie stało. Ba. Nawet nie strącił żadnej przeszkody. Przejazd był idealny, a czas oczywiście najlepszy.
- Zwariował! – wymsknęło mi się.
Trener spojrzał na mnie zaskoczony, bo do tej pory w ogóle się nie odzywałem.
- Przecież on zarzynał tego konia! – warknąłem wściekły, nie mogąc się powstrzymać. Jeszcze nigdy nie widziałem tak brawurowej i nieodpowiedzialnej jazdy!
- A ja myślę, że wiedział, ile może wycisnąć z tego konia - powiedział trener po chwili milczenia. Jego mina świadczyła o tym, że intensywnie nad czymś myśli.
- Nie jestem tego taki pewny - fuknąłem słysząc oficjalne wyniki przejazdu. - W każdym razie Magda nie ma szans.
- Dobrze jej to zrobi – zauważył, unosząc brwi.
Cóż. Nie mogłem zaprzeczyć. Obaj wiedzieliśmy, że jego córkę trzeba utemperować.
I niedługo później przekonaliśmy się, że mieliśmy rację. Jadąc już na parkurze, próbowała skrócić jeden z najazdów, naśladując swojego poprzednika, a zdezorientowana Harfa nie wyczuła odległości i strąciła drążki. Później poleciało już lawinowo. Przed kolejnym skokiem musiała uspokoić klacz. Tak więc zawaliła nie tylko z punktami, ale i z czasem. Coś mi się wydaje, że to będą ostatnie zawody w tym sezonie.
Dopiero wtedy dostrzegłem jak duża różnica jest pomiędzy nią, a chłopakiem na gniadoszu. On i koń dokładnie wiedzieli, czego się po sobie spodziewać. Poczułem do niego niechętny podziw, mimo, że nie popierałem bezsensownej brawury. Chłopak wygrałby nawet bez skracania drogi do przeszkód.
- Idziemy do niej? - zapytałem, widząc, że Harfa niepewnie stawia tylną nogę.
- Tak, tak. 
Mimo zapewnienia, szybko straciłem trenera z oczu. Wybył w tylko sobie znanym kierunku, zostawiając mnie zirytowanego. Nawet nie zauważył, że jego koń kuleje! 
Szybko dotarłem do odpowiedniego boksu, po drodze nie zwracając uwagi na nic innego. Niech będzie przeklęta wielkość tego ośrodka. Magda też musiała zauważyć, że coś jest nie tak, bo zamiast rozchodzić konia, już ściągała z niego siodło z zaniepokojeniem. Bez słowa minąłem ją i pochyliłem się przy uderzonej kończynie. Harfa miała przeciętą skórę, ale na szczęście nie krwawiła. Mogłem więc już teraz opieprzyć dziewczynę.
- Czemu skracałaś najazd? - zapytałem, prostując się. Mój głos był tylko z pozoru spokojny. 
- Przepraszam - wymamrotała. - Chciałam zyskać czas…
Wziąłem głęboki oddech, licząc do dziesięciu.
- Ona się tego nie spodziewała. Nie możesz wymagać od konia więcej niż może udźwignąć. W szczególności, kiedy ty sama tego nie umiesz.
- Ale Patryk jechał... 
- Nie obchodzi mnie, co on robił – przerwałem jej gwałtownie. – Nie obchodzi mnie, co ktokolwiek robił na parkurze. Ty masz zawsze jechać tak, jak potrafisz i co ćwiczysz wcześniej. Jeśli przegrywasz, nie jest to wina tego jednego startu, ale całego treningu do zawodów. Rozumiesz? 
- Tak... Chyba tak - powiedziała cicho, widocznie skruszona.
- Idę do trenera po klucze. Musimy jej to opatrzyć – zdecydowałem. – A ty pochodź z nią trochę.
Magda kiwnęła głową, a ja ruszyłem na poszukiwania. Być może niepotrzebnie panikowałem, ale cała ta atmosfera zawodowa działała mi na nerwy. A już kompletnie zepsuł mi humor występ chłopaka na Kardamie.
Trenera nie było łatwo znaleźć w tej zbieraninie ludzi i zwierząt. Obstawiałem, że znajdę go w którejś ze stajni w tym ośrodku. Jeśli nie, to serio nie wiedziałbym, gdzie iść. Czemu on nigdy nie zabiera ze sobą komórki? Zawsze muszę go szukać.
Po jakimś czasie zauważyłem go rozmawiającego z… jeźdźcem Kardama? Po co? Niechętnie podszedłem bliżej, jednak zanim się odezwałem, z automatu najpierw przyjrzałem się uważniej twarzy chłopaka. Miał zadarty nos, dość duże usta i chłopięcą urodę. Czarne, kręcone włosy były przyklapnięte przez toczek, który przed chwilą musiał zdjąć. Zwróciłem też szczególną uwagę na prosty, srebrny kolczyk w uchu, który zauważyłem już na parkurze. Z niechęcią musiałem przyznać, że chłopak jest przystojny. No i wysoki, co dodatkowo dołożyło oliwy do ognia.
- Trenerze – przerwałem im, zwracając na siebie uwagę.
Niebieskie oczy szatyna zlustrowały mnie z góry na dół, a brwi uniosły się wyżej, gdy dotarło do niego w co jestem ubrany. Spojrzałem na niego spode łba.
- Potrzebuję kluczy – wyjaśniłem szybko. Mój wzrok znów od trenera powędrował do chłopaka, który tym razem uśmiechał się drwiąco. Snob.
- Po co? – zdziwił się mężczyzna.
- Harfa się przecięła.
- Już idę. – Odwrócił się do swojego poprzedniego rozmówcy i podał mu jakąś karteczkę. – Tu masz moją wizytówkę. Mam nadzieję, że się zgodzisz.
Chłopak przyjął ją, czytając co jest na niej napisane.
- To jest po drugiej stronie Polski! – zawołał nagle, a jego mina zrzedła. Zmarszczyłem brwi, domyślając się o co chodzi. My mieszkamy po drugiej stronie Polski. Do Gdańska przyjechaliśmy jedynie na te zawody.
- Mówiłeś, że nic cię tu nie trzyma – zdziwił się trener.
- Nie no, mam tu… taką jedną rzecz… – mruknął niezadowolony.
- W każdym razie daj mi znać. To tylko pół roku  – powiedział trener takim głosem, jakby sam nie wierzył w te swoje „tylko”. – Do zobaczenia, Patryk – pożegnał się i położył mi dłoń na głowie. – Chodźmy.
Fuknąłem jak rozjuszona kotka, strzepując jego rękę. Nic jednak nie powiedziałem, bo zdekoncentrował mnie cichy śmiech Patryka. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, lecz zdążyłem zobaczyć jedynie resztki jego rozbawienia. W zamian dostałem zmęczony uśmiech i odwrócenie plecami.
- Po co ma się z tobą skontaktować? – zapytałem trenera, gdy wyszliśmy ze stajni.
- Chcę, by jeździł u mnie w wyścigach – wyjaśnił spokojnie.
Zaskoczyło mnie to. Przecież miał ludzi, których wynajmował na wyścigi, kiedy ja nie mogłem brać w nich udziału. Po co mu jeszcze jeden? I do tego taki!
I nagle dotarło do mnie, że właśnie ludzie z takim charakterem są potrzebni w gonitwach. W końcu dżokej musi wycisnąć z konia wszystko, co tylko się da, nie bacząc na konsekwencje. Nie może się bać, albo mieć takich oporów, jakie ja mam. Przeraziło mnie, że jeden z moich podopiecznych trafi na szatyna w jednej ze swoich gonitw. Ta myśl od razu podniosła mi ciśnienie.
- Hej, Sebastian. – Mężczyzna zatrzymał mnie, łapiąc za rękę i odwracając ku sobie. – Co jest?
Wzruszyłem ramionami, próbując ukryć swoje emocje. Nie miałem prawa mówić mu, co ma robić. Był świetnym trenerem, część jego koni wygrywała najcięższe gonitwy w tym kraju – i nie tylko. Moje zdanie się nie liczyło. Wiedziałem, na co się piszę, gdy przyszedłem do tej stajni… No może nie całkiem, bo miałem wtedy dziesięć lat, ale z wiekiem, gdy przychodziła świadomość, mogłem się z tego wyplątać. Nie zrobiłem tego jednak, bo zwyciężyła we mnie miłość do jego koni. Przyzwyczaiłem się, pokochałem je i chciałem dla nich jak najlepiej. Dalej chcę.
- Znam cię od dziecka – kontynuował mężczyzna. – Wiem, kiedy coś jest nie tak.
- Nieważne – wymamrotałem niewyraźnie. – Po prostu nie odpowiada mi jego styl jazdy.
- Właśnie dlatego go potrzebuję. – Uniósł brwi i przyjrzał mi się uważniej. - Wiesz, że mam dwa konie, które chcę wystawić w Wielkiej Pardubickiej. Patryka obserwowałem już od jakiegoś czasu i myślę, że będzie świetnym jeźdźcem dla Groma.
- Co? – Otworzyłem szerzej oczy. – Grom?! Przecież oni zupełnie do siebie nie pasują!
- Tak jak ty i Sarnad, ale i was chcę wystawić na tą gonitwę.
Wmurowało mnie. Dosłownie. Zapomniałem nawet jak się oddycha. No bo przecież… Ja i Sarnad?! To jedyny koń w stajni, do którego nie zbliżam się częściej, niż to potrzebne, a o jazdach nawet nie wspomnę. Byliśmy swoimi przeciwieństwami, to nie mogło się udać.

4 komentarze:

  1. Ocho będzie ciekawie, już to widzę 😀 Patryk na pewno zajdzie Sebastinowi za skórę, zresztą już teraz mu podpadł. Ach lubię takie zgrzyty między bohaterami. Ciekawa jestem Patryka, jakie on ma podejście do koni, bo u Sebastiana już wiem że jest w nich zakochany. Pewnie będą się sprzeczać w tej sprawie :) Dzięki bardzo i pozdrawiam ☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są inni - to jest pewne, ale więcej zdradzać nie będę :) Dzięki za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń
  2. No, no, juz sie wzburzylem, jak nasz glowny bohater. Tez nie lubie zlego traktowania zwierzat, ale mam nadzieje, ze ten Patryk bedzie normalny. Nie podoba mi sie, ze trener chce go jako swojego podopiecznego. Przeciez widzial, jak traktuje konia. Moze chodzi o determinajce? Ciekaw jestem, jak sie potoczy ich historia milosna xd
    Juz sie nie moge doczekac srody ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż. Ani Sebastian, ani Patryk nie są idealni, ale widocznie trener coś w nich dostrzegł. Postąpił mądrze? Zobaczymy. Cieszę się, że zaciekawiłam :3
      Dzięki za komentarz :)

      Usuń