20 lipca 2016

[3] Gonitwa

      Siedziałem we wrocławskim klubie gejowskim i rozglądałem się po parkiecie, szukając kogoś ciekawego. Już dawno tu nie byłem, więc rozpoznawałem tylko częstych bywalców. Miałem dopiero dwadzieścia trzy lata, a już wydawało mi się, że nie pasuję do tych klimatów. Chociaż może być to spowodowane bardziej moim charakterem, a nie wiekiem.
      Dopiłem drugie piwo i ruszyłem w stronę łazienki, by załatwić nagłą potrzebę. Opróżniłem pęcherz, a myjąc ręce wpatrzyłem się w swoje odbicie w lustrze. Byłem – jak na siebie – dość dobrze ubrany. W czarne, przylegające spodnie i trochę luźniejszą, czerwoną koszulkę. Przeczesałem przydługie włosy, wcześniej starannie ułożone i uśmiechnąłem się na widok swoich ostrych rys twarzy. Może byłem niski, ale przynajmniej wyglądałem jak facet.
      Nagle zauważyłem Daniela, który bez ceregieli podszedł do mnie i przytulił się do moich pleców, od razu też poczułem jego dłonie na brzuchu, gładzące go przez materiał. Mężczyzna był ode mnie starszy o pięć lat i wciąż udawał nastolatka, próbując się kamuflować poprzez ciuchy. Nie za bardzo mu to wychodziło, bo miał typowo męską urodę. Mimo to lubiłem jego zmieniające kolor co spotkanie włosy i ciemno niebieskie oczy. Był też jedynie trochę ode mnie wyższy, co podobało mi się przede wszystkim.
      – Dawno cię tu nie widziałem – mruknął mi do ucha, patrząc w moje lustrzane oczy. – Gdzie się podziewałeś?
      – Miałem robotę. – Uniosłem kącik ust w górę i stwierdziłem, że wyglądam tak naprawdę pociągająco.
      – Wiecznie zapracowany – prychnął.
      – A ty co, dalej na bezrobociu? – Obróciłem się w jego ramionach i też go objąłem.
      – Mam jakąś robotę. – Skrzywił się. – Ale nie chcą mi dać umowy.
      – Chujowo.
      – Ta. – Obejrzał się na jakiegoś faceta, wchodzącego do łazienki. Zaraz jednak znów spojrzał na mnie. Wzrok miał tylko trochę zamglony przez alkohol. Ceniłem go przede wszystkim za to, że pomimo tego, że często i długo balował, nie wspomagał się za dużo używkami. – Masz kogoś na oku? – Doskonale wiedział po co tu przychodzę.
      – Już tak. – Uśmiechnąłem się do niego znacząco.
      Kolejną rzeczą, którą w nim ceniłem, było to, że od razu przechodził do rzeczy. Tak jak teraz, gdy uśmiechnął się drapieżnie i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Cóż. Trochę szkoda kasy za wejściówkę, pomyślałem z rozbawieniem, wiele czasu tu nie spędziłem. Wyszliśmy na ulicę, gdzie zadzwoniłem po taksówkę. Jak zwykle wynajmowałem na takie wypady jak dziś hotel, gdzie zabierałem swoich jednonocnych kochanków. Daniel był jedyną osobą, z którą byłem więcej niż jeden raz.
      Oparliśmy się o brudny mur, czekając na taryfę. Omiotłem go oceniającym spojrzeniem.
      – Schudłeś – zauważyłem.
      – Stres. – Uśmiechnął się lekko i machnął ręką. – To nic, przyzwyczaję się.
      Nie wierzyłem mu. Ostatnio, gdy go widziałem, mówił, że ma na oku nową pracę. Podobno dobrze płacili, ale podejrzewałem też, że naprawdę dużo wymagali. Teraz, gdy w końcu miał szansę coś zarobić, musiał się bardzo starać. Nie sądziłem, że było warto dla tak niepewnej przyszłości, ale nie miałem żadnego prawa mówić, co ma robić.
      Jak zwykle, gdy przyjeżdżałem do Wrocławia, czułem się, jakbym trafił do innego, równoległego świata. Życie na wsi, wśród koni i te nocne w mieście były tak zadziwiająco inne, że mój mózg nie potrafił ich połączyć jako jedną, realną rzeczywistość. Nie znosiłem tego uczucia, jednak byłem na nie skazany.
      – Chodź – mruknąłem, gdy kilka minut później przyjechała taksówka.
***

      Już w progu mojego hotelowego pokoju pocałowałem Daniela i zatrzasnąłem za nami drzwi. Pomieszczenie było małe, więc nie trzeba było się dużo nachodzić, by trafić na łóżko, na które go pchnąłem.
      Zwykle stresowałem się, gdy spałem z nową osobą. Przy Danielu też nie czułem się zupełnie komfortowo, ale na pewno dużo lepiej niż przy innych. Tak na marginesie, był moim pierwszym kochankiem. Nie spotykaliśmy się często, ale mimo to wiedziałem już, gdzie i jak dotknąć, by sprawić mu przyjemność, i jak go rozluźnić, bym mógł bez problemu wsunąć się do jego wnętrza. Nie lubiłem robić nic na siłę.
      Tak naprawdę seks zawsze kojarzył mi się z mieszanką stresu i podniecenia. Zawsze to ja byłem na górze, nie dlatego, że chciałem, tylko bałem się oddać obcej osobie. Nikt mnie jeszcze nie miał i zapowiadało się, że długo mieć nie będzie.
      To było na swój sposób frustrujące.
      – Sabastian – wymruczał Daniel pode mną, już w połowie rozebrany. Jego klatka piersiowa falowała, a ja ze zdziwieniem zauważyłem, że pomimo chudości mężczyzny Patryk miał o wiele lepszy brzuch. Zganiłem się zaraz za takie myślenie, nie powinienem ich porównywać.
      – Unieś się – rzuciłem, rozpinając jego spodnie. Już po chwili i one, i majtki leżały razem z resztą rzeczy. Moje ubrania też do nich dołączyły, bym mógł już bez przeszkód wrócić do ciała Daniela. I jego ust.
      Uwielbiałem się z kimś całować. Według mnie jest to najprzyjemniejsza część seksu, choć może niewiele osób mi uwierzy. Który facet woli się całować, niż włożyć kutasa w dupę? No, ja. Ale nikomu się jeszcze nie przyznałem.
      – Żel? – zapytałem, a mężczyzna podał mi dwie saszetki, które wcześniej wyciągnął z kieszeni.
      – Prezerwatywy? – powiedział tym samym tonem, a ja zaśmiałem się krótko. Sięgnąłem do stolika obok łóżka i wziąłem jedną. Rzuciłem ją obok głowy mężczyzny.
      Rozerwałem jedną z saszetek i posmarowałem jego wejście oraz moje palce mazidłem. Mężczyzna wyciągnął się na materacu, łapiąc rękami ramy łóżka, a nogi jeszcze bardziej rozsunął. Mruknąłem z aprobatą i wsunąłem palec w nie tak ciasny, jakby mogło się zdawać, otwór. Wiedziałem, że potrafi się rozluźnić i nie trzeba poświęcać temu większej ilości czasu. Już po chwili posuwałem go trzema palcami, samemu coraz ciężej oddychając. Już chciałem wsunąć się w jego tyłek i nie musieć się powstrzymywać w tak przyzwyczajonym ciele.
      Nigdy nie myślałem o nim źle, mimo tego, że oddawał się niemal każdej nocy innej osobie. Wiedziałem, że nie miał szczęścia w miłości, a przez dawne zranienie już nigdy nie zaufał nikomu. Miał swoje potrzeby i nie krępował się tak jak ja, oddaniem drugiej osobie. Chyba nawet w jakimś stopniu podziwiałem go za odwagę.
      Nie powstrzymałem jęku, gdy sam nałożył mi prezerwatywę i w końcu mogłem się w niego wsunąć. Poszło gładko, więc już po chwili poruszałem się szybko, jednocześnie całując chętne usta. Pojękiwał pode mną cicho, przymykając przy tym oczy. To było dobre, ale mimo wszystko czegoś mi brakowało.
      Nie wiem ile to trwało, ale w końcu warknąłem, czując jak zaciska się na mnie, gdy jego ciałem wstrząsnął orgazm. Wbiłem się w niego jeszcze kilka razy, samemu poddając się przyjemności. Westchnąłem cicho, znieruchomiałem i skupiłem się na powolnym uspokajaniu oddechu.
      To nie pomogło, pomyślałem. Czułem się coraz bardziej sfrustrowany i nie miałem pojęcia co z tym zrobić. Miałem pustkę w głowie, a przyjemność, którą jeszcze przed chwilą odczuwałem, teraz wyparowała, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie.
      Wysunąłem się i usiadłem obok Daniela, by ściągnąć prezerwatywę i wywalić ją do kosza, stojącego niedaleko. Przymknąłem oczy.
      – Powinieneś znaleźć sobie kogoś – wyszeptał mężczyzna, obejmując mnie ramieniem.
      – Gdzie niby? – prychnąłem z lekką nutą histerii. – Tam na wsi? To nierealne.
      – To się wyprowadź. – Przesunął palcami po mojej piersi.
      – Kocham to, co robię. Nie zrezygnuję z pasji dla niepewnej przyszłości z facetem u boku. – Odwróciłem głowę i spojrzałem w jego niebieskie oczy.
      – Jesteś za dobry na coś takiego – mruknął i pocałował mnie lekko.
      Poddałem się temu z przyjemnością. Tak. O wiele bardziej lubiłem być całowanym, niż całować. Aż westchnąłem w jego usta, nagle chcąc więcej. Żeby on się mną zajął, żebym ja jęczał z rozkoszy, gdy ktoś pieści palcami moje wnętrze.
      Odsunął się ode mnie, a mi udało się ukryć rozczarowanie. W sumie to nawet byłem mu wdzięczy, bo mimo wszystko nie chciałbym, by to on był moim pierwszym w tej sprawie. Cholera. Miałem przecież dwadzieścia trzy lata.
      – Nie baw się już w nocne schadzki – szepnął, głaszcząc mnie po policzku. – Sam wiem jak trudno się z tego wyrwać.
***

      Do domu wróciłem o szóstej rano. Byłem niewyspany i najzwyczajniej w świecie smutny. Gdy obudziłem się w hotelu, zastałem puste łóżko i list od Daniela z przekazem, że już się nie zobaczymy. Podobno kończy z takim życiem, jakie miał do tej pory. Nie wiem co to oznaczało, ale pozwoliło mi to uświadomić sobie, że na swój własny sposób się do niego przywiązałem. Nie myślałem o nim często, ale będzie dziwnie wrócić do Wrocławia z myślą, że jego w klubie już nie zastanę. Mimo tego, że nie uprawialiśmy seksu często, to ciągle gdzieś tam był obecny. Dawał mi namiastkę bliskości, której tak uparcie szukałem.
      Pierwsze co zrobiłem, to wszedłem do stajni, rzucając plecak w kąt. Miałem na sobie wczorajsze ciuchy z klubu, dzisiaj już nie wyglądające tak dobrze, bo były pogniecione po nocnym traktowaniu. Rozejrzałem się dookoła. Długi rząd boksów, piętnastu po każdej stronie, zawsze robił na mnie wrażenie. Było czysto i w miarę jasno, bo słońce zdążyło już podnieść się zza horyzontu. Ruszyłem do Sarnada, który stał w boksie po przeciwnej stronie stajni niż klacze. Dzieliło go od nich kilka pustych miejsc. Spojrzał na mnie czujniej, gdy otworzyłem jego boks i wszedłem do środka.
      – Cześć, facet – wyszeptałem i wtuliłem się w jego bok, opierając na nim cały swój ciężar. Tak, to było przyjemne. Tu byłem na swoim miejscu.
      Gniadosz nie ruszył się, napierając na mnie odrobinę, by odzyskać równowagę. Trącił mnie chrapami w biodro, jakby zaskoczony takim traktowaniem, a ja zachichotałem cicho.
      Usłyszałem kroki od strony paszarni, więc odsunąłem się od niego i spojrzałem na korytarz, na którym pojawił się Patryk. Jak zwykle w swoim nienagannie czystym stroju. Uśmiechnął się, rozpoznając mnie.
      – Ach, to ty. – Zarzucił ramiona na wejście do boksu i otaksował mnie spojrzeniem z góry na dół. – Może to nie moja sprawa, ale wyglądasz tak, jakbyś balował całą noc. – Uniósł brwi, spoglądając mi w oczy. – To do ciebie nie pasuje.
      – Wiele rzeczy do mnie nie pasuje – zauważyłem i znów oparłem się o koński bok. Trochę bolała mnie głowa i jakoś miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie lżejszy.
      – Co jeszcze? – zainteresował się. Albo miałem omamy, albo on serio chciał się tego dowiedzieć.
      – Nie twój interes. – Uniosłem brwi.
      Posłał mi radosny uśmiech. Pewnie spodziewał się takiej odpowiedzi.
      – Chodź, pomożesz mi. – Odepchnął się od boksu.
      Uśmiechnąłem się ciepło i ruszyłem za nim. Fajnie mieć kogoś, z kim można dzielić obowiązki.
      Dzień mijał typowo. Karmienie, sprzątanie stajni, ogólne codzienne obowiązki. Po południu wyprowadziliśmy Groma na padok. Zdecydowaliśmy, że będziemy razem zajmować się ogierami. W ten sposób zawsze jeden z nas będzie mógł obserwować sytuację.
      Patryk wziął lonżę i zaczął prowadzić konia wokół własnej osi. Było jak na zwyczajnej jeździe. Stęp, kłus, galop, zmiana kierunku. Siwy szedł równo i posłusznie, miało się wrażenie, że nie ma żadnego problemu.
      – Teraz jesteś cierpliwy – zauważyłem, gdy Patryk stanął obok mnie z ogierem.
      – Chyba tak… – Spojrzał na mnie uważniej. – Dobrze się czujesz?
      – Jestem tylko zmęczony.
      – Sebastian! – usłyszeliśmy głos trenera. Odwróciłem się w stronę padoków, gdzie mężczyzna prowadził szkółkę dla dzieciaków. – Chodź! Pomożesz mi!
      Zaskoczony ruszyłem w tamtym kierunku. Przeszedłem pomiędzy barierkami ogrodzenia, by stanąć na środku padoku, obok trenera.
      – Zaraz wrócę – powiedział mężczyzna. – Przypilnuj Basię, żeby nie łapała siodła.
      I poszedł, zostawiając mnie samego. Zerknąłem na Patryka, który obserwował mnie z Gromem u boku. Chyba rozbawiła go moja mina, bo roześmiał się w głos.
      Spojrzałem na dzieciaki, nie bardzo wiedząc która jest Basia. Miałem trzy do wyboru, bo na Dante siedział chłopczyk ze zgarbionymi plecami. Często obserwowałem jazdy młodych i wyobrażałem sobie co bym im powiedział, by poprawiły swoje błędy. Lubiłem to. Kiedyś się nawet zastanawiałem, czy nie wyszkolić się na trenera. Jednak z czasem miałem coraz więcej obowiązków i mniej czasu.
      Obserwowałem chłopca z zamyśleniem. Nie raz słyszałem jak trener go upominał, by ten się wyprostował. Widocznie nie tędy droga. Podszedłem do niego i zrównałem z krokiem konia, na którym jechał.
      – Jak masz na imię? – zapytałem dziecka z lekkim uśmiechem.
      – Maciek. – Spojrzał na mnie z niepewnością.
      – Jesteś dużym mężczyzną, prawda?
      – Tak! – odparł dumnie.
      – To wyprostuj się ładnie. – Sam przesadnie wypiąłem pierś. – Mężczyźni powinni jeździć z dumą. O tak, dobrze – pochwaliłem, gdy ochoczo wykonał polecenie.
      Znów stanąłem na środku, uważnie obserwując pozostałych jeźdźców. Wiek tych dzieci nie przekraczał jedenastu lat. Maćkowi dałbym osiem, a dziewczynkom… właśnie maks jedenaście. Nie umiałem dokładnie określić. Po chwili już się domyśliłem która z nich to Basia. Blond włosa dziewczynka jechała na Felicji i miałem wrażenie, że się boi. Gdy klacz zarzuciła głową, dziecko chwyciło za siodło i puściło wodze. Zmarszczyłem brwi.
      Do niej też podszedłem i zatrzymałem Felicję.
      – Nigdy nie puszczaj wodzy – powiedziałem. – Zobacz. – Zbliżyłem się bardziej do kłębu konia i chwyciłem wodze w taki sposób, jakbym to ja siedział na górze. – Jeśli za bardzo ją ciągniesz, o tak. – Zebrałem wodze i pociągnąłem za nie. Klacz niecierpliwie zarzuciła głową i cofnęła się o krok. – To jej przeszkadza. Masz mieć z nią kontakt, ale nie możesz się na wodzach opierać i ciągnąć. One są tylko do pomocy w kierowaniu koniem, dobrze?
      – Tak. Ale ona nie słucha – zamarudziła butnie.
      – Wiem. Musisz się nauczyć co zrobić, by cię słuchała. – Podałem jej wodze. – Na razie trzymaj je luźno, nie ściągaj.
      Cofnąłem się i pozwoliłem jej jechać samej. Było już lepiej, bo gdy nie przeszkadzała klaczy, to ta przestała kręcić głową. A że nie kręciła głową, to Basia nie chwytała za siodło. Czy to było aż tak proste?
      Jeszcze rzuciłem parę razy do pozostałych typowe „pięta w dół”, zanim wrócił trener. Tomasz stanął obok i wlepił wzrok w Maćka.
      – No nareszcie – szepnął do mnie i klepnął w ramię. – Dzięki.
      Wzruszyłem ramionami i dołączyłem do Patryka, który nadal na mnie czekał.
      – Minąłeś się z powołaniem – stwierdził szatyn z szerokim uśmiechem. – Powinieneś zostać trenerem.
      – Kiedyś nawet o tym myślałem – przyznałem – ale później było jakoś nie po drodze.
      – Szkoda. Masz podejście. – Klepnął mnie w ramię. – Zajmiemy się też Sarnadem? – zmienił temat.
      – Nie. Będziemy się nimi zajmować na zmianę co dwa dni – zdecydowałem. – Dzisiaj tylko go wyczyszczę i trochę z nim postoję. Nie mogą nas też kojarzyć tylko z tym, że przychodzimy zmuszać je do pracy.
      – Racja – potaknął i puścił ogiera wolno. – To ja go tu jeszcze zostawię na godzinkę.
      – Yhy. O dwudziestej schowamy konie do boksów.
***

      Chwile, gdy siedziałem sam w pokoju, po wykonanej pracy i minionym dniu, były najgorsze. Wtedy nachodziły mnie różne dziwne myśli, których zwykle pozbywałem się dzięki pracy.
      Na przykład pytanie: co ja do cholery robię ze swoim życiem? Chcę spędzić tu, na stadninie resztę swoich dni? Nie zdobyłem dotąd żadnego zawodu, a szkołę skończyłem na liceum. Jeśli tylko podupadnę na zdrowiu, stanę się bezużyteczny. Nie mam też szansy, by mieć tu chłopaka. Tu, ani nigdzie indziej, bo bezsensowny jest związek na odległość. Przecież nie wyjadę ze stadniny.
      Tomasz i Dagmara stali się dla mnie drugimi rodzicami. Opiekują się mną odkąd skończyłem dziesięć lat i przyjechałem tu na rowerze, bo spodobały mi się konie. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem obcy. Pamiętam jak któregoś dnia zapytali mnie, czy do pomalowania stajni będzie pasował biały kolor, a gdy zaproponowałem żółty, po krótkiej dyskusji pojechali kupić właśnie taką farbę. Liczyli się z moim zdaniem, byłem częścią tego miejsca i także je tworzyłem. Nie mogę się jednak nastawiać, że zostanę tu na zawsze.
      W takich chwilach myślałem jeszcze o rodzicach. Mieszkają we wsi obok razem z moją siostrą Igą. Jednak odkąd wprowadziłem się tutaj, nasz kontakt podupadł. Żaden z nas nie próbował tego zmieniać. Bardzo rzadko ich odwiedzałem, a oni jeszcze rzadziej dzwonili, więc przez te pięć lat naprawdę się od siebie odsunęliśmy.
      Równo o dwudziestej drugiej usłyszałem pukanie do drzwi, co, chwała Bogu, w którego nie wierzę, wyrwało mnie z zadumy.
      – Proszę! – zawołałem.
      Do pokoju wszedł Patryk i zamknął drzwi. Uniosłem brwi ze zdumieniem, gdy zdałem sobie sprawę, że mokre ciuchy lepiły się do jego ciała, ujawniając to, co powinny zakrywać. Aż się na niego dłużej zagapiłem.
      – Ale się rozpadało – parsknął, klepiąc się w mokre ubranie. – Dobrze, że cię nie obudziłem… Nie masz czegoś na zmianę? Nie chcę spać w bryczesach, a zostawiłem otwarte okno, a pod nim ciuchy i...
      – Nie ma problemu – przerwałem mu, bo zapowiadało się na dłuższy wywód. Zerknąłem na okno, w które uderzały krople deszczu. Niby słyszałem szum, ale nie zwróciłem wcześniej na niego uwagi. – Tylko nie wiem czy mam coś w twoim rozmiarze. – Wstałem z łóżka i zacząłem przeszukiwać szafę. Znalazłem jakieś zwykłe dresy i podałem mu je.
      – Wielkie dzięki. – Mrugnął do mnie i odwrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia.
      – Patryk… – zacząłem niepewnie, sam nie do końca wiedząc po co go zatrzymuję. Chłopak przystanął i zerknął na mnie pytająco. – Przyszedłbyś tu za chwilę? – palnąłem.
      – Tylko się przebiorę – odpowiedział po chwili milczenia. Wyraźnie zdziwiła go moja prośba.
      Gdy wrócił, ubrany w moje ciuchy, ja nadal siedziałem na łóżku przy słabej lampce nocnej. Z racji tego, że nie było innego miejsca, Patyk usiadł obok mnie, też opierając się o ścianę. Zsunął się tak, żebyśmy mieli głowy na takim samym poziomie.
      Zacząłem się zastanawiać po cholerę z tym wyskoczyłem. Nie miałem pojęcia co moglibyśmy robić, a tematy na rozmowę nagle wyparowały mi z głowy. Do tej pory rzadko się do siebie odzywaliśmy, pomijając wymianę informacji o ogierach i o tym co mamy z nimi zrobić.
      – Grom dzisiaj dobrze się zachowywał. – Wybrał nasz typowy temat, pewnie chcąc uniknąć niezręcznej atmosfery.
      – On zwykle zachowuje się dobrze.
      – Tak, ale dzisiaj mnie słuchał. Nie robił niczego na złość – dodał, przesuwając wzrokiem po moich nogach, na których miałem jedynie krótkie, luźne spodenki. Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy to zauważyłem. Mimo wady, jaką była długość moich nóg, to i tak mogłem być z nich dumny. Dzięki jeździe konnej miałem je szczupłe i odpowiednio umięśnione.
      – Byłeś cierpliwy – powtórzyłem to, co mówiłem mu na padoku. – W twoim przypadku, to ty musisz się najpierw zmienić, byś mógł później wymagać od Groma.
      – Chyba tak… – westchnął. – A ty co zrobisz z Sarnadem?
      Wskazałem na róg pomieszczenia, gdzie walały się różne folie. Poprosiłem dzisiaj Dagmarę, by pozwoliła mi wziąć je ze schowka. Wcześniej służyły jako element składniowy namiotu, który zaraz wywalono, bo konie się bały. Trener łudził się, że płachty będą jeszcze do czegoś potrzebne… Niech mu będzie, że ma rację.
      – Trzeba go będzie przyzwyczaić do różnych rzeczy – mruknąłem.
      Patryk uśmiechnął się szeroko, pokazując białe, równe zęby. Wyglądał pięknie w takim świetle i moich ubraniach. Znów zapatrzyłem się na niego odrobinę za długo. Tym razem jednak to zauważył i spoważniał odrobinę, wyglądając, jakby dostrzegł coś nowego, zaskakującego we mnie.
      Wgapianie się w siebie przerwał nam dźwięk nadchodzącej wiadomości z jego komórki. Wyciągnął ją z kieszeni i odczytał, uśmiechając się przy tym lekko. Odpisał, po czym odłożył telefon.
      – Zagramy w coś? – rzucił, znów kierując na mnie swoją uwagę. – Mam karty w pokoju.
      – Możemy. – Wzruszyłem ramionami.

2 komentarze:

  1. Hmmm Ciekawe zaczyna mi się podobać;) liczę na ciąg dalszy;)
    Pozdrawiam
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co środę o 18:00 będą się pojawiać nowe rozdziały, także serdecznie zapraszam :)

      Usuń