Siedziałem
we wrocławskim klubie gejowskim i rozglądałem się po parkiecie, szukając kogoś
ciekawego. Już dawno tu nie byłem, więc rozpoznawałem tylko częstych bywalców.
Miałem dopiero dwadzieścia trzy lata, a już wydawało mi się, że nie pasuję do
tych klimatów. Chociaż może być to spowodowane bardziej moim charakterem, a nie
wiekiem.
Dopiłem
drugie piwo i ruszyłem w stronę łazienki, by załatwić nagłą potrzebę.
Opróżniłem pęcherz, a myjąc ręce wpatrzyłem się w swoje odbicie w lustrze.
Byłem – jak na siebie – dość dobrze ubrany. W czarne, przylegające spodnie i
trochę luźniejszą, czerwoną koszulkę. Przeczesałem przydługie włosy, wcześniej
starannie ułożone i uśmiechnąłem się na widok swoich ostrych rys twarzy. Może
byłem niski, ale przynajmniej wyglądałem jak facet.
Nagle
zauważyłem Daniela, który bez ceregieli podszedł do mnie i przytulił się do
moich pleców, od razu też poczułem jego dłonie na brzuchu, gładzące go przez
materiał. Mężczyzna był ode mnie starszy o pięć lat i wciąż udawał nastolatka,
próbując się kamuflować poprzez ciuchy. Nie za bardzo mu to wychodziło, bo miał
typowo męską urodę. Mimo to lubiłem jego zmieniające kolor co spotkanie włosy i
ciemno niebieskie oczy. Był też jedynie trochę ode mnie wyższy, co podobało mi
się przede wszystkim.
–
Dawno cię tu nie widziałem – mruknął mi do ucha, patrząc w moje lustrzane oczy.
– Gdzie się podziewałeś?
–
Miałem robotę. – Uniosłem kącik ust w górę i stwierdziłem, że wyglądam tak
naprawdę pociągająco.
–
Wiecznie zapracowany – prychnął.
–
A ty co, dalej na bezrobociu? – Obróciłem się w jego ramionach i też go
objąłem.
– Mam jakąś
robotę. – Skrzywił się. – Ale nie chcą mi dać umowy.
–
Chujowo.
–
Ta. – Obejrzał się na jakiegoś faceta, wchodzącego do łazienki. Zaraz jednak
znów spojrzał na mnie. Wzrok miał tylko trochę zamglony przez alkohol. Ceniłem
go przede wszystkim za to, że pomimo tego, że często i długo balował, nie
wspomagał się za dużo używkami. – Masz kogoś na oku? – Doskonale wiedział po co
tu przychodzę.
–
Już tak. – Uśmiechnąłem się do niego znacząco.
Kolejną
rzeczą, którą w nim ceniłem, było to, że od razu przechodził do rzeczy. Tak jak
teraz, gdy uśmiechnął się drapieżnie i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Cóż.
Trochę szkoda kasy za wejściówkę, pomyślałem z rozbawieniem, wiele czasu tu nie
spędziłem. Wyszliśmy na ulicę, gdzie zadzwoniłem po taksówkę. Jak zwykle
wynajmowałem na takie wypady jak dziś hotel, gdzie zabierałem swoich
jednonocnych kochanków. Daniel był jedyną osobą, z którą byłem więcej niż jeden
raz.
Oparliśmy
się o brudny mur, czekając na taryfę. Omiotłem go oceniającym spojrzeniem.
–
Schudłeś – zauważyłem.
–
Stres. – Uśmiechnął się lekko i machnął ręką. – To nic, przyzwyczaję się.
Nie
wierzyłem mu. Ostatnio, gdy go widziałem, mówił, że ma na oku nową
pracę. Podobno dobrze płacili, ale podejrzewałem też, że naprawdę dużo
wymagali. Teraz, gdy w końcu miał szansę coś zarobić, musiał się bardzo starać.
Nie sądziłem, że było warto dla tak niepewnej przyszłości, ale nie miałem żadnego prawa mówić, co ma robić.
Jak
zwykle, gdy przyjeżdżałem do Wrocławia, czułem się, jakbym trafił do innego,
równoległego świata. Życie na wsi, wśród koni i te nocne w mieście były tak
zadziwiająco inne, że mój mózg nie potrafił ich połączyć jako jedną, realną
rzeczywistość. Nie znosiłem tego uczucia, jednak byłem na nie skazany.
–
Chodź – mruknąłem, gdy kilka minut później przyjechała taksówka.
***
Już
w progu mojego hotelowego pokoju pocałowałem Daniela i zatrzasnąłem za nami
drzwi. Pomieszczenie było małe, więc nie trzeba było się dużo nachodzić, by
trafić na łóżko, na które go pchnąłem.
Zwykle
stresowałem się, gdy spałem z nową osobą. Przy Danielu też nie czułem się
zupełnie komfortowo, ale na pewno dużo lepiej niż przy innych. Tak na
marginesie, był moim pierwszym kochankiem. Nie spotykaliśmy się często, ale
mimo to wiedziałem już, gdzie i jak dotknąć, by sprawić mu przyjemność, i jak
go rozluźnić, bym mógł bez problemu wsunąć się do jego wnętrza. Nie lubiłem
robić nic na siłę.
Tak
naprawdę seks zawsze kojarzył mi się z mieszanką stresu i podniecenia. Zawsze
to ja byłem na górze, nie dlatego, że chciałem, tylko bałem się oddać obcej
osobie. Nikt mnie jeszcze nie miał i zapowiadało się, że długo mieć nie będzie.
To
było na swój sposób frustrujące.
–
Sabastian – wymruczał Daniel pode mną, już w połowie rozebrany. Jego klatka
piersiowa falowała, a ja ze zdziwieniem zauważyłem, że pomimo chudości
mężczyzny Patryk miał o wiele lepszy brzuch. Zganiłem się zaraz za takie
myślenie, nie powinienem ich porównywać.
–
Unieś się – rzuciłem, rozpinając jego spodnie. Już po chwili i one, i majtki
leżały razem z resztą rzeczy. Moje ubrania też do nich dołączyły, bym mógł już
bez przeszkód wrócić do ciała Daniela. I jego ust.
Uwielbiałem
się z kimś całować. Według mnie jest to najprzyjemniejsza część seksu, choć
może niewiele osób mi uwierzy. Który facet woli się całować, niż włożyć kutasa
w dupę? No, ja. Ale nikomu się jeszcze nie przyznałem.
–
Żel? – zapytałem, a mężczyzna podał mi dwie saszetki, które wcześniej wyciągnął
z kieszeni.
–
Prezerwatywy? – powiedział tym samym tonem, a ja zaśmiałem się krótko. Sięgnąłem
do stolika obok łóżka i wziąłem jedną. Rzuciłem ją obok głowy mężczyzny.
Rozerwałem
jedną z saszetek i posmarowałem jego wejście oraz moje palce mazidłem.
Mężczyzna wyciągnął się na materacu, łapiąc rękami ramy łóżka, a nogi jeszcze
bardziej rozsunął. Mruknąłem z aprobatą i wsunąłem palec w nie tak ciasny,
jakby mogło się zdawać, otwór. Wiedziałem, że potrafi się rozluźnić i nie
trzeba poświęcać temu większej ilości czasu. Już po chwili posuwałem go trzema
palcami, samemu coraz ciężej oddychając. Już chciałem wsunąć się w jego tyłek i
nie musieć się powstrzymywać w tak przyzwyczajonym ciele.
Nigdy
nie myślałem o nim źle, mimo tego, że oddawał się niemal każdej nocy innej
osobie. Wiedziałem, że nie miał szczęścia w miłości, a przez dawne zranienie
już nigdy nie zaufał nikomu. Miał swoje potrzeby i nie krępował się tak jak ja,
oddaniem drugiej osobie. Chyba nawet w jakimś stopniu podziwiałem go za odwagę.
Nie
powstrzymałem jęku, gdy sam nałożył mi prezerwatywę i w końcu mogłem się w
niego wsunąć. Poszło gładko, więc już po chwili poruszałem się szybko,
jednocześnie całując chętne usta. Pojękiwał pode mną cicho, przymykając przy
tym oczy. To było dobre, ale mimo wszystko czegoś mi brakowało.
Nie
wiem ile to trwało, ale w końcu warknąłem, czując jak zaciska się na mnie, gdy
jego ciałem wstrząsnął orgazm. Wbiłem się w niego jeszcze kilka razy, samemu
poddając się przyjemności. Westchnąłem cicho, znieruchomiałem i skupiłem się na
powolnym uspokajaniu oddechu.
To nie
pomogło, pomyślałem. Czułem się coraz bardziej sfrustrowany i nie miałem
pojęcia co z tym zrobić. Miałem pustkę w głowie, a przyjemność, którą jeszcze
przed chwilą odczuwałem, teraz wyparowała, pozostawiając po sobie jedynie
mgliste wspomnienie.
Wysunąłem się
i usiadłem obok Daniela, by ściągnąć prezerwatywę i wywalić ją do kosza,
stojącego niedaleko. Przymknąłem oczy.
–
Powinieneś znaleźć sobie kogoś – wyszeptał mężczyzna, obejmując mnie ramieniem.
–
Gdzie niby? – prychnąłem z lekką nutą histerii. – Tam na wsi? To nierealne.
–
To się wyprowadź. – Przesunął palcami po mojej piersi.
–
Kocham to, co robię. Nie zrezygnuję z pasji dla niepewnej przyszłości z facetem
u boku. – Odwróciłem głowę i spojrzałem w jego niebieskie oczy.
–
Jesteś za dobry na coś takiego – mruknął i pocałował mnie lekko.
Poddałem
się temu z przyjemnością. Tak. O wiele bardziej lubiłem być całowanym, niż
całować. Aż westchnąłem w jego usta, nagle chcąc więcej. Żeby on się mną zajął,
żebym ja jęczał z rozkoszy, gdy ktoś pieści palcami moje wnętrze.
Odsunął
się ode mnie, a mi udało się ukryć rozczarowanie. W sumie to nawet byłem mu
wdzięczy, bo mimo wszystko nie chciałbym, by to on był moim pierwszym w tej
sprawie. Cholera. Miałem przecież dwadzieścia trzy lata.
–
Nie baw się już w nocne schadzki – szepnął, głaszcząc mnie po policzku. – Sam
wiem jak trudno się z tego wyrwać.
***
Do
domu wróciłem o szóstej rano. Byłem niewyspany i najzwyczajniej w świecie
smutny. Gdy obudziłem się w hotelu, zastałem puste łóżko i list od Daniela z
przekazem, że już się nie zobaczymy. Podobno kończy z takim życiem, jakie miał
do tej pory. Nie wiem co to oznaczało, ale pozwoliło mi to uświadomić sobie, że
na swój własny sposób się do niego przywiązałem. Nie myślałem o nim często, ale
będzie dziwnie wrócić do Wrocławia z myślą, że jego w klubie już nie zastanę.
Mimo tego, że nie uprawialiśmy seksu często, to ciągle gdzieś tam był obecny.
Dawał mi namiastkę bliskości, której tak uparcie szukałem.
Pierwsze
co zrobiłem, to wszedłem do stajni, rzucając plecak w kąt. Miałem na sobie
wczorajsze ciuchy z klubu, dzisiaj już nie wyglądające tak dobrze, bo były
pogniecione po nocnym traktowaniu. Rozejrzałem się dookoła. Długi rząd boksów,
piętnastu po każdej stronie, zawsze robił na mnie wrażenie. Było czysto i w
miarę jasno, bo słońce zdążyło już podnieść się zza horyzontu. Ruszyłem do
Sarnada, który stał w boksie po przeciwnej stronie stajni niż klacze. Dzieliło
go od nich kilka pustych miejsc. Spojrzał na mnie czujniej, gdy otworzyłem jego
boks i wszedłem do środka.
–
Cześć, facet – wyszeptałem i wtuliłem się w jego bok, opierając na nim cały swój
ciężar. Tak, to było przyjemne. Tu byłem na swoim miejscu.
Gniadosz
nie ruszył się, napierając na mnie odrobinę, by odzyskać równowagę. Trącił mnie
chrapami w biodro, jakby zaskoczony takim traktowaniem, a ja zachichotałem
cicho.
Usłyszałem
kroki od strony paszarni, więc odsunąłem się od niego i spojrzałem na korytarz,
na którym pojawił się Patryk. Jak zwykle w swoim nienagannie czystym stroju.
Uśmiechnął się, rozpoznając mnie.
–
Ach, to ty. – Zarzucił ramiona na wejście do boksu i otaksował mnie spojrzeniem
z góry na dół. – Może to nie moja sprawa, ale wyglądasz tak, jakbyś balował
całą noc. – Uniósł brwi, spoglądając mi w oczy. – To do ciebie nie pasuje.
–
Wiele rzeczy do mnie nie pasuje – zauważyłem i znów oparłem się o koński bok.
Trochę bolała mnie głowa i jakoś miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie
lżejszy.
–
Co jeszcze? – zainteresował się. Albo miałem omamy, albo on serio chciał się
tego dowiedzieć.
–
Nie twój interes. – Uniosłem brwi.
Posłał
mi radosny uśmiech. Pewnie spodziewał się takiej odpowiedzi.
–
Chodź, pomożesz mi. – Odepchnął się od boksu.
Uśmiechnąłem
się ciepło i ruszyłem za nim. Fajnie mieć kogoś, z kim można dzielić obowiązki.
Dzień
mijał typowo. Karmienie, sprzątanie stajni, ogólne codzienne obowiązki. Po
południu wyprowadziliśmy Groma na padok. Zdecydowaliśmy, że będziemy razem
zajmować się ogierami. W ten sposób zawsze jeden z nas będzie mógł obserwować
sytuację.
Patryk
wziął lonżę i zaczął prowadzić konia wokół własnej osi. Było jak na zwyczajnej
jeździe. Stęp, kłus, galop, zmiana kierunku. Siwy szedł równo i posłusznie,
miało się wrażenie, że nie ma żadnego problemu.
–
Teraz jesteś cierpliwy – zauważyłem, gdy Patryk stanął obok mnie z ogierem.
–
Chyba tak… – Spojrzał na mnie uważniej. – Dobrze się czujesz?
–
Jestem tylko zmęczony.
–
Sebastian! – usłyszeliśmy głos trenera. Odwróciłem się w stronę padoków, gdzie
mężczyzna prowadził szkółkę dla dzieciaków. – Chodź! Pomożesz mi!
Zaskoczony
ruszyłem w tamtym kierunku. Przeszedłem pomiędzy barierkami ogrodzenia,
by stanąć na środku padoku, obok trenera.
– Zaraz wrócę – powiedział mężczyzna. – Przypilnuj
Basię, żeby nie łapała siodła.
I poszedł, zostawiając mnie samego. Zerknąłem na
Patryka, który obserwował mnie z Gromem u boku. Chyba rozbawiła go moja mina,
bo roześmiał się w głos.
Spojrzałem na dzieciaki, nie bardzo wiedząc która
jest Basia. Miałem trzy do wyboru, bo na Dante siedział chłopczyk ze
zgarbionymi plecami. Często obserwowałem jazdy młodych i wyobrażałem sobie co
bym im powiedział, by poprawiły swoje błędy. Lubiłem to. Kiedyś się nawet
zastanawiałem, czy nie wyszkolić się na trenera. Jednak z czasem miałem coraz
więcej obowiązków i mniej czasu.
Obserwowałem chłopca z zamyśleniem. Nie raz
słyszałem jak trener go upominał, by ten się wyprostował. Widocznie nie tędy
droga. Podszedłem do niego i zrównałem z krokiem konia, na którym jechał.
– Jak masz na imię? – zapytałem dziecka z lekkim
uśmiechem.
– Maciek. – Spojrzał na mnie z niepewnością.
– Jesteś dużym mężczyzną, prawda?
– Tak! – odparł dumnie.
– To wyprostuj się ładnie. – Sam przesadnie
wypiąłem pierś. – Mężczyźni powinni jeździć z dumą. O tak, dobrze –
pochwaliłem, gdy ochoczo wykonał polecenie.
Znów stanąłem na środku, uważnie obserwując
pozostałych jeźdźców. Wiek tych dzieci nie przekraczał jedenastu lat. Maćkowi
dałbym osiem, a dziewczynkom… właśnie maks jedenaście. Nie umiałem dokładnie
określić. Po chwili już się domyśliłem która z nich to Basia. Blond włosa
dziewczynka jechała na Felicji i miałem wrażenie, że się boi. Gdy klacz
zarzuciła głową, dziecko chwyciło za siodło i puściło wodze. Zmarszczyłem brwi.
Do niej też podszedłem i zatrzymałem Felicję.
– Nigdy nie puszczaj wodzy – powiedziałem. –
Zobacz. – Zbliżyłem się bardziej do kłębu konia i chwyciłem wodze w taki
sposób, jakbym to ja siedział na górze. – Jeśli za bardzo ją ciągniesz, o tak.
– Zebrałem wodze i pociągnąłem za nie. Klacz niecierpliwie zarzuciła głową i
cofnęła się o krok. – To jej przeszkadza. Masz mieć z nią kontakt, ale nie
możesz się na wodzach opierać i ciągnąć. One są tylko do pomocy w kierowaniu
koniem, dobrze?
– Tak. Ale ona nie słucha – zamarudziła butnie.
– Wiem. Musisz się nauczyć co zrobić, by cię
słuchała. – Podałem jej wodze. – Na razie trzymaj je luźno, nie ściągaj.
Cofnąłem się i pozwoliłem jej jechać samej. Było
już lepiej, bo gdy nie przeszkadzała klaczy, to ta przestała kręcić głową. A że nie kręciła głową, to Basia nie chwytała za
siodło. Czy to było aż tak proste?
Jeszcze rzuciłem parę razy do pozostałych typowe
„pięta w dół”, zanim wrócił trener. Tomasz stanął obok i wlepił wzrok w Maćka.
– No nareszcie – szepnął do mnie i klepnął w ramię.
– Dzięki.
Wzruszyłem ramionami i dołączyłem do Patryka, który
nadal na mnie czekał.
– Minąłeś się z powołaniem – stwierdził szatyn z
szerokim uśmiechem. – Powinieneś zostać trenerem.
–
Kiedyś nawet o tym myślałem – przyznałem – ale później było jakoś nie po
drodze.
–
Szkoda. Masz podejście. – Klepnął mnie w ramię. – Zajmiemy się też Sarnadem? –
zmienił temat.
–
Nie. Będziemy się nimi zajmować na zmianę co dwa dni – zdecydowałem. – Dzisiaj
tylko go wyczyszczę i trochę z nim postoję. Nie mogą nas też kojarzyć tylko z
tym, że przychodzimy zmuszać je do pracy.
–
Racja – potaknął i puścił ogiera wolno. – To ja go tu jeszcze zostawię na
godzinkę.
–
Yhy. O dwudziestej schowamy konie do boksów.
***
Chwile,
gdy siedziałem sam w pokoju, po wykonanej pracy i minionym dniu, były
najgorsze. Wtedy nachodziły mnie różne dziwne myśli, których zwykle pozbywałem
się dzięki pracy.
Na
przykład pytanie: co ja do cholery robię ze swoim życiem? Chcę spędzić tu, na
stadninie resztę swoich dni? Nie zdobyłem dotąd żadnego zawodu, a szkołę
skończyłem na liceum. Jeśli tylko podupadnę na zdrowiu, stanę się bezużyteczny.
Nie mam też szansy, by mieć tu chłopaka. Tu, ani nigdzie indziej, bo
bezsensowny jest związek na odległość. Przecież nie wyjadę ze stadniny.
Tomasz i
Dagmara stali się dla mnie drugimi rodzicami. Opiekują się mną odkąd skończyłem
dziesięć lat i przyjechałem tu na rowerze, bo spodobały mi się konie. Nigdy nie
dali mi odczuć, że jestem obcy. Pamiętam jak któregoś dnia zapytali mnie, czy
do pomalowania stajni będzie pasował biały kolor, a gdy zaproponowałem żółty,
po krótkiej dyskusji pojechali kupić właśnie taką farbę. Liczyli się z moim
zdaniem, byłem częścią tego miejsca i także je tworzyłem. Nie mogę się jednak
nastawiać, że zostanę tu na zawsze.
W takich
chwilach myślałem jeszcze o rodzicach. Mieszkają we wsi obok razem z moją
siostrą Igą. Jednak odkąd wprowadziłem się tutaj, nasz kontakt podupadł. Żaden
z nas nie próbował tego zmieniać. Bardzo rzadko ich odwiedzałem, a oni jeszcze
rzadziej dzwonili, więc przez te pięć lat naprawdę się od siebie odsunęliśmy.
Równo o
dwudziestej drugiej usłyszałem pukanie do drzwi, co, chwała Bogu, w którego nie
wierzę, wyrwało mnie z zadumy.
–
Proszę! – zawołałem.
Do
pokoju wszedł Patryk i zamknął drzwi. Uniosłem brwi ze zdumieniem, gdy zdałem
sobie sprawę, że mokre ciuchy lepiły się do jego ciała, ujawniając to, co
powinny zakrywać. Aż się na niego dłużej zagapiłem.
–
Ale się rozpadało – parsknął, klepiąc się w mokre ubranie. – Dobrze, że cię nie
obudziłem… Nie masz czegoś na zmianę? Nie chcę spać w bryczesach, a zostawiłem
otwarte okno, a pod nim ciuchy i...
–
Nie ma problemu – przerwałem mu, bo zapowiadało się na dłuższy wywód. Zerknąłem
na okno, w które uderzały krople deszczu. Niby słyszałem szum, ale nie
zwróciłem wcześniej na niego uwagi. – Tylko nie wiem czy mam coś w twoim
rozmiarze. – Wstałem z łóżka i zacząłem przeszukiwać szafę. Znalazłem jakieś
zwykłe dresy i podałem mu je.
–
Wielkie dzięki. – Mrugnął do mnie i odwrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia.
–
Patryk… – zacząłem niepewnie, sam nie do końca wiedząc po co go zatrzymuję.
Chłopak przystanął i zerknął na mnie pytająco. – Przyszedłbyś tu za chwilę? – palnąłem.
–
Tylko się przebiorę – odpowiedział po chwili milczenia. Wyraźnie zdziwiła go
moja prośba.
Gdy
wrócił, ubrany w moje ciuchy, ja nadal siedziałem na łóżku przy słabej lampce
nocnej. Z racji tego, że nie było innego miejsca, Patyk usiadł obok mnie, też
opierając się o ścianę. Zsunął się tak, żebyśmy mieli głowy na takim samym
poziomie.
Zacząłem
się zastanawiać po cholerę z tym wyskoczyłem. Nie miałem pojęcia co moglibyśmy
robić, a tematy na rozmowę nagle wyparowały mi z głowy. Do tej pory rzadko się
do siebie odzywaliśmy, pomijając wymianę informacji o ogierach i o tym co mamy
z nimi zrobić.
–
Grom dzisiaj dobrze się zachowywał. – Wybrał nasz typowy temat, pewnie chcąc
uniknąć niezręcznej atmosfery.
–
On zwykle zachowuje się dobrze.
–
Tak, ale dzisiaj mnie słuchał. Nie robił niczego na złość – dodał, przesuwając
wzrokiem po moich nogach, na których miałem jedynie krótkie, luźne spodenki.
Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy to zauważyłem. Mimo wady, jaką
była długość moich nóg, to i tak mogłem być z nich dumny. Dzięki jeździe konnej
miałem je szczupłe i odpowiednio umięśnione.
–
Byłeś cierpliwy – powtórzyłem to, co mówiłem mu na padoku. – W twoim przypadku,
to ty musisz się najpierw zmienić, byś mógł później wymagać od Groma.
– Chyba tak… – westchnął. – A ty co zrobisz z Sarnadem?
Wskazałem
na róg pomieszczenia, gdzie walały się różne folie. Poprosiłem dzisiaj Dagmarę,
by pozwoliła mi wziąć je ze schowka. Wcześniej służyły jako element składniowy
namiotu, który zaraz wywalono, bo konie się bały. Trener łudził się, że płachty
będą jeszcze do czegoś potrzebne… Niech mu będzie, że ma rację.
–
Trzeba go będzie przyzwyczaić do różnych rzeczy – mruknąłem.
Patryk
uśmiechnął się szeroko, pokazując białe, równe zęby. Wyglądał pięknie w takim
świetle i moich ubraniach. Znów zapatrzyłem się na niego odrobinę za długo. Tym
razem jednak to zauważył i spoważniał odrobinę, wyglądając, jakby dostrzegł coś
nowego, zaskakującego we mnie.
Wgapianie
się w siebie przerwał nam dźwięk nadchodzącej wiadomości z jego komórki.
Wyciągnął ją z kieszeni i odczytał, uśmiechając się przy tym lekko. Odpisał, po
czym odłożył telefon.
–
Zagramy w coś? – rzucił, znów kierując na mnie swoją uwagę. – Mam karty w pokoju.
–
Możemy. – Wzruszyłem ramionami.
Hmmm Ciekawe zaczyna mi się podobać;) liczę na ciąg dalszy;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Martyna
Co środę o 18:00 będą się pojawiać nowe rozdziały, także serdecznie zapraszam :)
Usuń