3 sierpnia 2016

[5] Gonitwa


               Sarnad łypnął na mnie swoim ciemnym okiem, jakby nie dowierzając w to, czego od niego wymagam. Raz jeszcze pociągnąłem za uzdę, zmuszając go do przejścia obok wiszących butelek i wszelkiego rodzaju dziwnych przedmiotów, których przygotowanie zajęło mi o wiele więcej czasu, niż przyprowadzenie tu konia.
                – No dalej – powiedziałem, tym razem puszczając krótki uwiąz i sam przechodząc pod frędzlami z folii. Z ulgą zobaczyłem jak koń podąża za mną. Nie był zadowolony, ale nie miał innego wyjścia. Na najmniejszym padoku zrobiliśmy z Patrykiem ala tor przeszkód, ogrodzony tak, żeby Sarnad nie mógł ominąć kolejnych wyzwań. Wszystko tu szeleściło i migotało, zwracając na siebie uwagę i dekoncentrując konia. Parę rzeczy było nowych, byśmy mogli sprawdzić czy tylko do foli się przyzwyczaił, czy ogólnie mi zaufał.
                Na szczęście bez większych problemów przeprowadziłem go przez tor, a Sarnad ani razu się nie spłoszył. Byłem z niego dumny, trzy tygodnie ćwiczeń się opłaciły.
                Patryk z Gromem też zrobił postępy. Zrozumiał, że do tego konia potrzeba cierpliwości i jakimś cudem potrafił już zachęcić go do większego wysiłku. W końcu zaczął obserwować konia i nie sprawiał wrażenia, że wszystko mu się należy. Zaczęli się nawet bawić na padoku, a Patryk nauczył ogiera, by dostosowywał się do jego tempa biegu. Wspaniale było na nich patrzeć. Czasem jeszcze zaczynał się irytować, ale wtedy zaraz nakazywałem im kończyć pracę. Z początku nie rozumiał dlaczego to robię, ale po kilku dniach sam przyszedł do mnie, śmiejąc się, że traktuję go jak kolejnego konia, którego trzeba ułożyć. Nie zaprzeczyłem.
                Przy czwartkowym obiedzie dowiedzieliśmy się od trenera, że w piątek znów możemy osiodłać ogiery. Oboje cieszyliśmy się jak dzieci, wiedząc jednak, że to będzie trudna jazda po tak długiej przerwie. Konie były pełne energii, mimo tego, że przez ostatnie tygodnie ćwiczyliśmy z nimi regularnie.
                Wieczorem jak zwykle Patryk przyszedł do mojego pokoju.
                – Słuchaj, mam pomysł – powiedział z entuzjazmem. Spojrzałem na niego znad kart, a on kontynuował. – Chciałbyś pojechać jutro wieczorem do Wrocka? Umówiłem się z Adamem, by iść do jakiegoś klubu. Wiesz, dawno się z nim nie widziałem, a fajnie, żebyście się poznali. I moglibyśmy zaoszczędzić na paliwie. Zdobyłem numer tego taksówkarza, co cię ostatnio podwoził.
                – A kto rano zająłby się końmi? – mruknąłem, niezbyt zadowolony.
                – Oj no, raz jakbyśmy zrobili sobie wolne, to by się nic nie stało. Trzeba zapytać trenera i Magdy, czy nie mogliby się nimi zająć. Zresztą można poprosić o to też tych, co jeżdżą. Wiesz, na przykład w zamian za darmową jazdę. A my byśmy mieli dzień wolny. – Wyszczerzył zęby, zadowolony ze swojego planu.
                – No ma to sens…
                – To idę zapytać! – Zerwał się z miejsca i po sekundzie zamykały się już za nimi drzwi.
                – Ale tak na ostatnią chwilę? – prychnąłem, wiedząc, że mnie nie usłyszy. Nie byłem pewien, czy chcę z nim jechać. Będę się gapił na nich i co? Wyrwę kogoś? Nie miałem za grosz ochoty się kimś zajmować, nawet jeśli będę mógł się przy tym spuścić. Do tego zdawałem sobie sprawę, że Patryk mi się podoba i ciężko będzie patrzeć jak mizia się z Adamem.
***

                Było cudownie po ponad dwóch tygodniach znów wsiąść na konia. Tym bardziej, że przez ten czas zaufałem Sarnadowi i pogodziłem się z tym, że niektóre rzeczy po prostu się zdarzają. Dalej mogłem spaść, ale przecież od zawsze się z tym liczyłem. Wsiadając na koń, podpisujemy niemą umowę z losem, że teraz on ma nad nami pełną władzę.
                Ogier nie wyrywał do przodu, bo sam go gnałem jak najszybciej w kłusie, by się zmęczył. Patryk robił to samo z Gromem, który nie oponował na szybszą jazdę.
                – No, teraz możemy pracować – powiedział trener z szerokim uśmiechem. – Zagalopujcie. Nie puszczę was jeszcze na tor. W niedzielę spróbujecie! – zawołał, próbując przekrzyczeć wiatr, który tego dnia był wyjątkowo silny.
                – Jasne! – odpowiedział Patryk z radością. Zwykle był pozytywnie nastawiony do wszystkiego, ale dzisiaj wstąpiły w niego jeszcze nowe siły. Podejrzewałem, że to przez widmo nie tak dalekiego spotkania z Adamem. Aż go nosiło, żeby się z nim zobaczyć.
                Gdy skończyliśmy jazdę, podjechał do mnie i szturchnął w ramię.
                – Ubierz się dzisiaj ładnie – nakazał.
                – A co, zwykle nie wyglądam ładnie? – Uniosłem brwi i spojrzałem na swoje starte ubrania.
                – Mogę uznać, że tego nie powiedziałeś? – zapytał, nie bardzo wiedząc jak zareagować.
Parsknąłem śmiechem.
                – No przecież wiem, że nie – zdołałem wydusić, dalej chichocząc. Zauważyłem, że trener przygląda nam się z zaciekawieniem.
                – Nie ty, tylko twoje ubrania – powiedział z zażenowaną miną, a mnie wcięło. Czy on właśnie dał mi do myślenia, że ładnie wyglądam?
                – No dalej panienki. Z koń – przypomniał trener z rozbawieniem. – Wy gadacie o ubraniach, czy mi się przesłyszało?
                – Tak – powiedział Patryk.
                – Przesłyszało – powiedziałem ja w tym samym momencie.
                Spojrzeliśmy po sobie i nagle parsknęliśmy niekontrolowanym śmiechem.
                – Nie wnikam. – Tomasz uniósł dłonie w poddańczym geście i odszedł do swoich obowiązków.
***

                Chyba z godzinę wybierałem, co na siebie włożyć. No jak baba. W końcu ze zrezygnowaniem wybrałem te same czarne, obcisłe, skórzane, idealnie na mnie pasujące spodnie. W nich zawsze wyglądałem zajebiście, nawet jeśli się tak w danym momencie nie czułem. Podkreślały wszystkie moje atuty – czyli twardy tyłek i mięśnie nóg… koniec atutów. Do tego wziąłem bordową koszulę na ramiączkach, lubiłem ten kolor. Spakowałem ubrania jak zwykle do torby, by dopiero później się przebrać i nie pokazywać się tutaj tak ubranym. Jedynie raz mi się zdarzyło mieć te rzeczy na sobie w stajni – po ostatnim wyjeździe.
                – Gotowy? – zawołał Patryk, wchodząc do mojego pokoju bez pukania. Miał na sobie to, co zwykle i tak jak ja zabrał ze sobą torbę. Skinąłem głową i zeszliśmy na dół.
                – Uważajcie na siebie! – krzyknęła Dagmara, wychodząc z kuchni. – Dobrze robisz, zabierając go ze sobą – powiedziała do Patryka. – Bardzo rzadko robi sobie wolne na więcej niż pół dnia.
                Tym razem biorę urlop na jeden dzień. Ale zaszalałem…
                Pożegnaliśmy się z nią i Magdą, która wyszła ze swojego pokoju na parterze, gdy usłyszała rozmowy. Obie wyściskaliśmy i poszliśmy do czekającej na nas taksówki.
***

                We Wrocławiu wynajęliśmy jeden pokój w hotelu, gdzie przebraliśmy się i zostawiliśmy rzeczy. Miałem wrócić tu na noc, podczas gdy Patryk zwinie się ze swoim chłopakiem.
                – Gdzie się spotkamy z Adamem? – spytałem, gdy wyszliśmy z hotelu. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, ale miasto nadal żyło swoim życiem, nie przejmując się naturalnym rytmem dnia.
                – Przy ratuszu – odpowiedział, rozglądając się wokół. – Tylko… wiesz może jak tam dojść?
                – No raczej – prychnąłem, przyglądając mu się z coraz większym rozbawieniem. On i brak orientacji w terenie? Z jakiegoś powodu mi się to gryzło. – Chodź.
                Pół godziny później byliśmy już przy ratuszu, a Patryk zaczął rozglądać się za swoim chłopakiem. Ludzi na rynku było sporo, jak to w dużym mieście, ale żaden z nich nie był tym, którego szukaliśmy.
                – Powinien być na dworcu jakieś piętnaście minut temu – wyjaśnił nerwowo, a ja wskazałem Macdonald, gdzie mogliśmy usiąść.
                – To trochę poczekamy. Wie jak tu przyjść? Mogliśmy w sumie iść na dworzec po niego – zauważyłem. – Mieliśmy po drodze.
                – Serio? – zdziwił się, a ja uśmiechnąłem się kącikiem ust. Pierwszy raz widziałem go tak zestresowanego. – Zadzwonię do niego. – Wyciągnął telefon, szybko w nim czegoś szukając. Przyłożył go do ucha i poczekał chwilę, aż jego chłopak odbierze. – No cześć, jesteś już?... No… Nie wiem. Czekaj. – Podał mi nagle komórkę. – Wytłumacz mu jak tu przyjść.
                Spojrzałem na niego jak na wariata, ale w końcu odezwałem się do Adama.
                – Cześć, jesteś na dworcu? – zacząłem.
                – Tak. Stoję przed – odpowiedział mi dość niski głos.
                – Widzisz skrzyżowanie po lewej?
                – Yhy.
                Wytłumaczyłem mu mniej więcej jak tu dojść, mając nadzieję, że mnie zrozumie. Pożegnaliśmy się i oddałem telefon Patrykowi.
                – Dzięki – mruknął, rozglądając się nerwowo. – Może jednak lepiej by było, gdybyśmy po niego poszli…
                – Skąd w ogóle jesteście? – zapytałem. Wiedziałem, że mieszkał w pobliżu Gdańska, ale chciałem go zająć rozmową, by się przestał wiercić na krześle jakby miał owsiki. Rozumiem, że tęsknił i się trochę martwił, ale Adam był dorosłym facetem, jeśli sądzić po głosie, i doskonale poradzi sobie z przejściem paru ulic sam.
                – Z Gdańska.
                – I rzuciłeś wszystko, żeby wziąć udział w Wielkiej Pardubickiej? – kontynuowałem. Teraz miałem szansę dopytać o to, co od dawna chodziło mi po głowie. Na pół roku przeprowadził się na drugą stronę kraju, by mieć możliwość wzięcia udziału w gonitwie. Dla mnie było to co najmniej dziwne. – Toż to szaleństwo.
                – Sam ten wyścig jest szaleństwem – zauważył. – Mam swoje powody – zbył mnie. – W sumie Tomasz trafił w dobry moment. Z początku tylko podszedł do mnie, chcąc się zorientować, czy ma w ogóle szansę mnie do tego zgarnąć. Widać było, że jest w szoku, że mu się udało. – Zaśmiał się krótko, a ja mu zawtórowałem.
                – Przynajmniej mam kogoś do pomocy – dodałem, opierając się wygodniej o krzesło. Kontynuowaliśmy rozmowę, gadając o jakichś mało istotnych rzeczach, do czasu, aż Patryk zauważył swojego chłopaka. Zerwał się wtedy na równe nogi i podbiegł do niego, rzucając mu się w ramiona.
                Adam był wyższym od niego i masywniejszym mężczyzną. Miał krótkie brązowe włosy i owalną twarz. Też objął szatyna, przyciągając go do siebie mocniej i nie zważając na zaskoczone spojrzenia przechodniów. Większość jednak ich zignorowała. Podszedłem do pary wolnym krokiem, a gdy odsunęli się od siebie, wyciągnąłem rękę do Adama.
                – Cześć, jestem Sebastian – przywitałem się z lekkim uśmiechem. Uch. Czułem się przy nim jeszcze mniejszy. Ten facet górował nad Patrykiem, a co dopiero nade mną.
                – Adam – odpowiedział i ścisnął moją dłoń, mocno i pewnie. – To gdzie idziemy? – Przeniósł wzrok na Patryka, który nie odrywał od niego oczu.
                – W sumie to nie wiem. – Zaśmiał się nerwowo. – Seba, masz jakieś propozycje?
                Uniosłem brwi i siłą woli powstrzymałem się od złośliwego komentarza. Mógł się mnie zapytać w taksówce, skoro nie znał miasta. Byłem pewny, że mają wszystko ustalone.
                – H2O – zdecydowałem bez wahania. – Tędy.
                Patryk przez całą drogę gadał jak najęty, opowiadając chyba o wszystkim, co zdarzyło się od jego wyjazdu. Adam słuchał go cierpliwie, choć nie wydawało mi się, żeby był tego ciekaw. Obaj jednak nie przerywaliśmy brunetowi, który był w swoim żywiole. Patrzyłem na nich z boku, próbując ukryć rozczarowanie. Teraz Adam stał tu z krwi i kości i nie było mowy, żebym sobie wmawiał, że nie istnieje. Los ze mnie zadrwił, stawiając u mego boku zajętego geja.
                Odetchnąłem z ulgą, gdy dotarliśmy do klubu i Patryk musiał się w końcu zająć czymś innym, niż streszczaniem naszego życia w stajni, składającego się przede wszystkim ze sprzątania gówien końskich. Stanęliśmy w kolejce do klubu, a po zapłaceniu i pokazaniu dowodów, weszliśmy do środka. Rozejrzałem się odruchowo za Danielem, zdając sobie nagle sprawę, że już go tu nie zobaczę.
– Fajnie tu – stwierdził Adam, rozglądając się po wnętrzu, gdy stanęliśmy obok parkietu. Migoczące światła nadawały nastrój, muzyka była dobra, a tańczący ludzie pijani. Czego więcej chcieć? – Chodźcie po drinki.
                Ruszyłem za nimi, ciesząc się, że w tym tłumie mogę kogoś wykorzystać jako taran. Dotarliśmy do baru i zamówiliśmy alkohol. Patryk przylepił się do boku Adama, gdy czekaliśmy na zamówione napoje. Obrzuciłem ich niechętnym spojrzeniem. Miałem rację, nie było przyjemnie na nich patrzeć i już teraz chciałem się ulotnić.
                Adam chyba to zauważył, bo nagle uniósł brwi i pocałował Patryka mocno, aż ten jęknął mu w usta. Skrzywiłem się i odwróciłem wzrok. Nigdy nie byłem dobrym aktorem, a teraz tym bardziej nie potrafiłem udawać. Przesunąłem wzrokiem po tańczących ludziach, próbując tym odwrócić swoją uwagę.
                Dostaliśmy w końcu drinki, a ja swój opróżniłem w ekspresowym tempie.
                – Idę tańczyć – zakomunikowałem. – Nie przejmujcie się mną.
                Patryk spojrzał na mnie uważniej, ale szybko zniknąłem mu z oczu, wchodząc między tańczących ludzi. Poddałem się rytmom, chcąc zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Dwie rzeczy dawały mi wytchnienie: jazda konna i połączenie alkoholu z tańcem. Co jakiś czas szedłem do baru, zamawiając kolejne drinki i wracając na parkiet. Straciłem poczucie czasu, a ludzkie twarze zaczęły się rozmywać.
                W pewnym momencie poczułem dłonie na biodrach. Przekrzywiłem głowę, by spojrzeć do góry i w tył na ciemnoskórego faceta. Nie był jakoś mega przystojny, ale i tak mi się podobał. Obstawiałem, że ma mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Obróciłem się w jego ramionach. Nie był zbyt wysoki, co mi się szczególnie spodobało i dodało pewności siebie. Gdybym stanął na palcach, zrównałbym się z nim.
                – Samotny? – wymruczał mi do ucha. Ledwo go usłyszałem. Położyłem ręce na jego ramionach i zacząłem się bujać do rytmu.
                – Hm, chyba już nie, co? – zapytałem głośniej, unosząc jeden kącik ust.
                Przeraził mnie fakt, że w tym momencie miałem wszystko gdzieś. Nawet to, co ja o sobie mogę myśleć. Jedyne ciche przerażenie w mojej głowie zostało skutecznie stłamszone przez hałas tego miejsca. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko, a jego brązowe oczy błądziły po mojej twarzy. Był wstawiony, tak jak ja.
                – Obserwowałem cię od jakiegoś czasu – wyznał, zjeżdżając jedną dłonią na mój pośladek. Pomasował go przyjemnie, a ja miałem ochotę zamruczeć. Tym razem czerwona lampka się nie włączyła. – Świetnie się ruszasz.
                – Tak? – szepnąłem do jego ucha. Wątpiłem czy mnie usłyszał. – Ty też pokaż jak tańczysz – rzuciłem głośniej.
                Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął nas kołysać do rytmu. Więcej mnie macał, niż tańczył, ale nie przeszkadzało mi to. Wreszcie miałem to, czego tak pragnąłem, dotyk drugiego, dominującego mężczyzny. Rozum mi odjęło…
                – Chcesz się gdzieś wyrwać? – usłyszałem po kilku minutach tego specyficznego ruszania się.
                – Mhm – wymruczałem i kiwnąłem głową. Zaraz potem zostałem pociągnięty w stronę wyjścia.
                Chyba chciałem udowodnić światu, że i ja mogę być szczęśliwy.
***

                Szliśmy ulicami Wrocławia w milczeniu. Prawdopodobnie prowadził mnie do siebie, ale nie byłem pewien. Zdążyłem już trochę wytrzeźwieć i zacząłem się zastanawiać, co ja najlepszego robię. Miałem mu się oddać? Był pewien, że to zrobię. Ja też byłem pewien, zanim nie wyszedłem na świeże powietrze. Teraz wpadałem w panikę i jedynie o czym myślałem, to jak się z tego wyplątać.
                A los w tym wypadku stał się dla mnie łaskawy. Chociaż raz…
                Rozpoznałem znajomą twarz w jednym z nielicznych przechodniów i przystanąłem osłupiały. Daniel. Ale nie wyglądał jak on. Miał na sobie spodnie od garnituru i koszulę. Włosy ściął bardzo krótko, niemal do zera. I palił papierosa, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało. Nie żebym go dobrze znał, no ale…
                – Daniel! – krzyknąłem, gdy minął mnie bez słowa. Wpatrywał się swoje buty, gdy szedł, więc nic dziwnego, że mnie nie zobaczył. – Czekaj!
                Odwrócił się z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, a czarnoskóry spojrzał na nas z irytacją.
                – Seba… co ty tutaj robisz? – zapytał Daniel, zaraz przenosząc wzrok na mojego towarzysza. Skrzywił się. Chyba nie musiałem odpowiadać.
                – Sorry – rzuciłem szybko do mężczyzny, którego imienia nie znałem – muszę iść.
                – Co? – Uniósł brwi, ale za chwilę machnął ręką z irytacją. – Zresztą, jak tam chcesz – warknął i oddalił się bez żadnych pytań. To mnie trochę zdziwiło, spodziewałem się większego… oporu. Odetchnąłem z ulgą.
– Dalej się w to bawisz? – wtrącił Daniel, ponownie zwracając na siebie moją uwagę. W jego ciemno niebieskich oczach dostrzegłem spokój, ale też specyficzne zmęczenie. – Mówiłem ci coś.
                – Wiem – mruknąłem. – Przekimasz mnie? – zapytałem, nie chcąc wracać sam do hotelu. Czułem się okropnie.
                Mężczyzna westchnął i skinął głową. Ruszyliśmy wolnym tempem do jego mieszkania. Tylko raz tam byłem, gdy zabrał mnie z klubu przy naszym pierwszym spotkaniu. Czyli jakieś… sześć lat temu? Mogłem go wtedy podać do sądu za seks z nieletnim. Nieważne, że to ja zawsze byłem na górze.
                – Dlaczego tutaj wróciłeś? – zapytał po kilku minutach ciszy.
                – Patryk mnie zabrał.
                – Patryk?
                – Pracujemy razem na stadninie. Chciał się spotkać z chłopakiem… no to przyjechaliśmy razem.
                – Właśnie widzę to razem – prychnął.
                – Nie będę im przecież siedział na głowie.
                Daniel pokręcił głową, a ja przyjrzałem mu się uważniej. Dziwnie wyglądał, nie udając już kogoś, kim nie jest. W tym garniturze sprawiał wrażenie poważnego mężczyzny, do czego zupełnie nie byłem przyzwyczajony. Mimo tego stwierdziłem, że ten styl bardzo do niego pasuje.
                – Czemu w ogóle jesteś o tej godzinie na dworze? – zapytałem, nie rozumiejąc co tu może robić, skoro sam skończył z nocnym życiem. – Do tego tak ubrany – dodałem.
                – Nie mogę spać. A wcześniej pracowałem. – Wzruszył ramionami. – Jesteśmy. – Wskazał na starą kamienicę przy ulicy. Weszliśmy do środka. Nie pachniało tu przyjemnie, a i wygląd klatki schodowej pozostawiał wiele do życzenia. Przez ostatnie lata jedynie się tu pogorszyło.
                Daniel miał małe mieszkanie, jednak gustownie urządzone. Wszędzie było czysto i ciepło, dzięki jasnym kolorom ścian i drewnianym meblom. Po telewizorze, laptopie i jeszcze paru szczegółach, mogłem stwierdzić, że dobrze mu się powodzi.
                – Chcesz coś pić? – zapytał, odbierając ode mnie kurtkę i zostawiając ją na wieszaku przy drzwiach.
                – Nie, dzięki.
                Gdy się do mnie odwrócił, zrozumiałem, że coś jeszcze się w nim zmieniło. Miał inne nastawienie. Nie patrzył na mnie z pożądaniem lecz spokojnie z jakąś dziwną emocją, której nie mogłem odszyfrować. Miałem ochotę przylgnąć do niego i tak już zostać. Tęskniłem za nim, uświadomiłem sobie. Ta informacja, że się więcej nie spotkamy, sprawiła, że zacząłem doceniać jego obecność i to, że zawsze wiedziałem, gdzie mogę go znaleźć.
                – Dobrze wyglądasz w tych ubraniach – pochwaliłem, obejmując go w pasie i po prostu przytulając się do niego. Też mnie objął, wzdychając w moje włosy. Pocałował je po chwili. – Jak tam praca?
                – Powoli się układa – szepnął, przyciągając mnie bardziej do siebie. – Nie powinieneś tu wracać.
                – Wiem.
                Odsunąłem się odrobinę, by na niego spojrzeć. Dopiero teraz dostrzegłem delikatną potrzebę w jego postawie. Patrzył na moje usta z wahaniem, którego wcześniej nigdy nie pokazywał.
Niewiele myśląc, pocałowałem go. Miał suche usta i smakował papierosami, ale tylko trochę mi to przeszkadzało. Wtuliłem się w niego i poddałem jego woli. Chyba po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, przejął inicjatywę. Pchnął mnie w stronę swojego pokoju i tyłem zaprowadził do łóżka, podtrzymując, bym nie stracił równowagi. Chwilę później wylądowałem na materacu, a on zawisł nade mną, jedynie na moment odrywając się od moich ust. Nie był jednak natarczywy, lecz delikatny.
                – Oddałbyś się mu? – zapytał między pocałunkami.
                – Chciałem.
                Daniel usiadł mi na biodrach i spojrzał na mnie z góry. Nie zapalaliśmy światła, ale i tak w pokoju było jasno dzięki oświetleniu ulicznemu. Okna jego kawalerki wychodziły na główną ulicę.
                – Dlaczego? – zapytał krótko. Wiedział, że nigdy tego nie robiłem.
                – Nie wiem… – Zakryłem twarz dłońmi. – Cholera… Chciałem, ale idąc z nim, zrozumiałem, że robię błąd. Nawet jeśli tego pragnę…
                Poczułem jak przesuwa palcami po moich ramionach. Zabrał mi dłonie z twarzy i pochylił się nisko.
                – Jesteś najbardziej wartościowym dzieciakiem jakiego znam – wyszeptał.
                – Nieprawda – mruknąłem, a on uśmiechnął się łagodnie.
                – Dobrze by było, gdybyś w to uwierzył…
                – W ogóle jakie dzieciaku? – prychnąłem nagle. – Odezwał się staruszek.
                Jego uśmiech w końcu sięgnął oczu. Przyciągnąłem go do pocałunku. On mnie nie zrani, przeszło mi przez myśl, mogę mu zaufać. Był moim pierwszym w wielu sprawach. Nigdy nie czułem się przy nim źle, chodź z początku zżerał mnie stres. Zawsze też wiedział jak mnie pocieszyć, nawet jeśli nie znał powodu mojego smutku.
                Stęknąłem w jego usta, gdy pomasował moje krocze.
                – Nie chcę być na górze – wyszeptałem z napięciem. Spojrzał mi w oczy z bliska.
                – Na dole też nie będziesz – mruknął. Jego klatka piersiowa zafalowała szybciej, a źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej, zdradzając pożądanie. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc. Nie chciał nic zrobić? To dlaczego tu leżymy w takiej pozycji?
                Daniel mruknął coś cicho i cmoknął mnie w usta, by później skupić się na pozbyciu się moich spodni. Uniosłem się, żeby mu pomóc i kolejny raz przyciągnąłem do pocałunku, który tak uwielbiałem. Przez jakiś czas pieścił wnętrze moich ust, by naraz odepchnąć mnie lekko i z uśmiechem zsunąć się w dół. Zanim zdążyłem ogarnąć co się dzieje, on już uwolnił mojego na wpół sztywnego penisa z bokserek i wsunął go sobie do ust. Na szczęście przytrzymał moje biodra, bo odruchowo pchnąłem nimi w górę.
                – Spokój – nakazał, na chwilę wypuszczając członek z ust, potem kolejny raz wsuwając go do środka. Jęknąłem z pretensją, nie mogąc sklecić porządnego zdania. Chciałem protestować, ale to było zbyt dobre. Mój puls szalał, a oddech coraz bardziej przyśpieszał.
                Nikt mi jeszcze nie obciągał. Nikt mnie nawet ustami nie dotknął w tamtym miejscu, bo zwykle albo nie było na to czasu, albo bali się różnych chorób z HIV na czele. Naprawdę wiele mnie minęło, pomyślałem, gdy wsunął do ust niemal całą jego długość i zacisnął usta.
                Niewiele mi trzeba było, by skończyć. Próbowałem go ostrzec, ale nic sobie z tego nie robił. Tak więc spuściłem się do jego gardła, jęcząc, wyginając się i dysząc ciężko. Orgazm był cudowny i zamroczył mnie na parę chwil.
                Daniel wstał na moment, a później szturchnął mnie, bym się przesunął na łóżku i pozwolił wyciągnąć spod siebie kołdrę. Gdy przytulił się do mnie i okrył nas, zauważyłem, że ściągnął spodnie i koszulę.
                – Nie chcesz też…? – szepnąłem, masując jego bok. Powoli dochodziłem do siebie.
                – Nie. Śpij. – Cmoknął mnie w nos i przymknął oczy.
                Nie nalegałem, tylko mocniej się w niego wtuliłem i odpłynąłem.

2 komentarze: