Nad ranem obudził mnie telefon. Z niechęcią zwlekłem
się z łóżka, żeby go odebrać. Przez chwilę stałem na środku słabo oświetlonego
pokoju, nie mogąc skojarzyć skąd dobiega sygnał. Dopiero po kilku sekundach
zorientowałem się, że komórkę miałem w spodniach, a one leżały rozwalone obok
posłania.
– Halo? –
mruknąłem niewyraźnie, odbierając.
– Seba? Gdzie
ty do cholery jesteś?! – usłyszałem nerwowy głos Patryka.
– W mieszkaniu Daniela – odpowiedziałem i ruszyłem do kuchni na poszukiwania wody.
– To ten
ciemnoskóry? Gdzie to jest? – dopytał. Zachowywał się jakby był moim rodzicem,
a ja nieodpowiedzialnym smarkaczem. Trochę mnie to zirytowało.
– Nie
ciemnoskóry... biały – poprawiłem. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy znalazłem
butelkę wody mineralnej. Napiłem się z niej, nie zważając, że chłopak coś do
mnie mówi.
– No? –
rzuciłem do słuchawki, odstawiając wodę na blat i zakręcając butelkę.
– Gdzie jesteś?
– powtórzył. Byłem pewien, że zaciska przy tym zęby. – Miałeś wrócić w nocy do
hotelu, a nie włóczyć się z jakimiś…
– Nie ważne. Za
jakiś czas się zbiorę. Mamy przecież cały dzień – przypomniałem. Zdecydowanie
nie miałem ochoty z nim rozmawiać. – Nara. – Wyłączyłem się i przetarłem twarz
dłonią. Cóż, później będę myślał o powodach mojego zachowania, zdecydowałem.
– Martwią się o
ciebie – usłyszałem za sobą zmęczony głos Daniela. Spojrzałem w
jego stronę. Miał na sobie jedynie dresowe spodnie i stał, oparty o witrynę.
Nie wyglądał jakby się wyspał. Zresztą nic dziwnego, stwierdziłem, patrząc na
zegarek. Była dziewiąta rano, a spać poszliśmy około czwartej.
– Niepotrzebnie
– odpowiedziałem i ziewnąłem, nie mogąc się powstrzymać. – Sorry.
Daniel zmrużył oczy i podszedł do mnie blisko. Uniósł dłoń i
na chwilę zatrzymał ją, jakby się wahał, zaraz jednak przeczesał mi włosy, próbując
doprowadzić je do jako takiego stanu. Przechyliłem głowę, nastawiając się do
jego dotyku. Był przyjemny.
– Musisz już
iść? – zapytał spokojnie.
Spojrzałem na
niego uważnie, próbując odczytać czy tego chce. Pokręciłem głową, uśmiechając
się przy tym jednym kącikiem ust. Daniel odwzajemnił
gest i pochylił się, chcąc mnie pocałować. Odsunąłem się szybko.
– Muszę umyć
zęby – wyjaśniłem, a mężczyzna prychnął rozbawiony.
– Chrzanić –
powiedział i uniósł mnie, sadzając na kuchenny blat, imitujący marmur. Zaraz
też wcisnął się między moje nogi i chwycił w pasie. – Zawsze chciałem to
zrobić.
Palcami
przytrzymał mnie za brodę i patrząc w oczy, wpił się w moje usta. Wsunął mi
język między wargi, a po chwili czułem, jak krzywi się lekko. Sam też nie miał
zbyt świeżego oddechu, ale przynajmniej nie był poalkoholowy.
– Mówiłem – zaśmiałem
się, gdy cofnął się odrobinę. Zaraz jednak poczułem jego dłoń na kroczu.
Zmrużyłem oczy, czując jak powoli ogarnia mnie podniecenie.
– Powtórka z
wczoraj? – szepnął mi do ucha i chwycił go zębami. – Podobało ci się…
– Dlaczego to
robisz? – zapytałem, ale mimo to poddałem się jego dłoniom, rozszerzając nogi,
by miał do mnie lepszy dostęp.
– Sprecyzuj
pytanie.
– No wiesz.
Jesteś taki… Nie wymagasz niczego w zamian, nawet jeśli chciałbym ci to dać… –
Zmarszczyłem brwi, mając nadzieję, że będzie wiedział o co mi chodzi.
– Nie chcę
twojej dupy – stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. – Skończyłem ten etap.
– Nigdy mnie
nie miałeś – przypomniałem, nie wiedząc o co mu chodzi. Jaki etap? Nie było
żadnego etapu. A jeśli mu chodzi o spotykanie się z nieznajomymi, to chyba
właśnie temu zaprzecza, pieszcząc się ze mną, prawda?
– Nie miałem –
westchnął. – Po prostu nie chcę seksu. Chcę bliskości, to wszystko. – Oparł
głowę na moim ramieniu. – Możesz mnie wyśmiać, ale serio nie mam ochoty na nic
więcej.
Objąłem go
ramionami za szyję i przyciągnąłem do siebie. Powoli do mnie dochodziło, że
przekroczyliśmy jakąś granicę, która od zawsze nas dzieliła. Zawsze był tylko
seks i zaraz się żegnaliśmy. Teraz obaj nie mieliśmy ochoty zostawać po tym
wszystkim samemu.
– Nie masz
kompletnie nikogo? Znasz tu pełno ludzi, nikt nie wydaje ci się odpowiedni? Nie
musi być to od razu jakaś wielka miłość… ale chociaż przyjaźń – wymamrotałem w
jego krótkie włosy. Pasowały mu, a wcześniej, gdy wychodził do klubu i
upodabniał się do młodszych, bardziej… wyróżniających się gejów, nie był sobą.
Być może nawet tak jak ja nie byłem topem, tak on nie był bottomem.
– Nie
poszczęściło mi się – powiedział po dłuższej chwili i uniósł głowę. – Dobra,
koniec tego smęcenia. Co chcesz na śniadanie? – Spojrzał mi z bliska w oczy i
uśmiechając się lekko.
– Gofry.
– Gofry? – parsknął
rozbawiony.
– Tak. –
Roześmiałem się cicho. – To pierwsze mi przyszło do głowy.
– Jesteś za
bardzo przyzwyczajony do kucharki, która umie wszystko… Może być coś bardziej
realnego? – Przesunął dłońmi po moich udach, a ja oblizałem usta. Nadal byłem
trochę podniecony, jednak chyba moment, w którym miałem się zgodzić na jego
propozycję powtórki z wczoraj, minął. Zresztą głupio bym się czuł, gdybym znowu
doszedł, podczas gdy on nie miał nawet na to ochoty.
– Zawsze w
takich sytuacjach robi się jajecznicę – zauważyłem kreatywnie. Na filmach czy w
książkach bardzo często po nocnym seksie była jajecznica na śniadanie.
– Kontynuujemy
tradycję? – Zaśmiał się, a radość dosięgła i jego oczu. To było urocze,
pomyślałem.
– Mhm. –
Powstrzymałem go, gdy chciał się ode mnie odsunąć. – Ale najpierw… – zacząłem
niepewnie – daj mi swój numer. – Podałem mu komórkę, która do tej pory leżała
na blacie.
Mężczyzna przez
chwilę wpatrywał się we mnie zaskoczony. W końcu jednak wziął telefon i
zadzwonił z niego do siebie. Przez krótki moment słyszeliśmy sygnał z sypialni.
– Dzięki. –
Uśmiechnąłem się szeroko. – Pomóc ci ze śniadaniem?
– Tak. –
Odsunął się i otworzył lodówkę. – Złaź z blatu.
***
Około dwunastej zwinąłem się do hotelu. Byłem
ciekaw, czy Patryk wybędzie gdzieś z Adamem. A może jego chłopak już pojechał
do siebie? Nie wiedziałem w końcu kiedy ma wracać.
Przywitałem się z recepcjonistką i ruszyłem w
stronę wind, by dostać się na czwarte piętro. Często się tu zatrzymywałem, więc
znałem z widzenia osoby tu pracujące. W przeszłości martwiłem się nawet, co
sobie o mnie pomyślą, gdy zauważą, że co jakiś czas przychodzę tu z innymi
mężczyznami. Później przestało mnie to obchodzić.
Gdy wszedłem do wynajętego przeze mnie i Patryka
pokoju, zastałem go siedzącego z Adamem na łóżku. Rozmawiali o czymś cicho,
jednak urwali, przenosząc na mnie wzrok. Patryk zmarszczył groźnie brwi i wstał
z miejsca. Podszedł do mnie. Miałem wrażenie, że ma ochotę mną potrząsnąć.
– Czemu nie wróciłeś tu na noc?
– Dlaczego myślisz, że masz prawo mnie o to pytać?
– Uniosłem brwi.
– Bo przyjechaliśmy tu razem! Martwiłem się. –
Wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować czy jest zły na mnie, czy mu głupio, że
zachowuje się tak irracjonalnie.
– Rano wpadł w panikę, jak cię nie zastaliśmy –
dodał Adam cicho. To mnie zaskoczyło.
– Serio? – Moja irytacja odrobinę zelżała. – Sorry.
Spotkałem Daniela na mieście i poszliśmy do niego. Nie planowałem tego. –
Klepnąłem Patryka w ramię i minąłem go, chcąc usiąść na krześle.
– A ten czarnoskóry? – zapytał chłopak, patrząc na
mnie z rezygnacją. – Co z nim?
– A co ma być?
– Nie wiem, wyszliście razem.
– To był błąd. – Wzruszyłem ramionami.
– Nic ci nie zrobił?
Zamrugałem zdezorientowany. Cholera, dlaczego on
mnie tak wypytuje? To się robi coraz bardziej niezręczne.
– Nie – warknąłem. – Możesz skończyć?
– Sorry. – Westchnął i spojrzał na Adama. – Za pół
godziny masz pociąg.
– Wiem – mruknął tamten, patrząc to na mnie, to na
Patryka ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jakby intensywnie się nad czymś
zastanawiał.
***
Kolejny raz, wracając na wieś, czułem, że wkraczam
w zupełnie inny świat. Siedząc jeszcze w taksówce, wyciągnąłem telefon i
napisałem do Daniela:
„I znowu w domu. Czemu tu jest coraz bardziej
obco?”
Oparłem głowę o szybę i wpatrzyłem się w mijający
krajobraz. Lasy przechodziły powoli w pola, a na nich pojawiały się pierwsze
domy z naszej miejscowości. To było niemal magiczne, jak ludzie zawładnęli tym
miejscem, ziemią, roślinnością, zwierzętami… mną. Nie było szans, bym wyrwał
się z tego miejsca. Było dla mnie wszystkim. Pasją. Miłością – raniącą, ale
nadal kochaną.
Nagle przyszła do mnie wiadomość:
„Nie to miejsce staje się obce, lecz ty.”
Przesunąłem wzrokiem po literach i zagryzłem wargi,
czując jak w moim gardle powstaje dziwna gula.
– Pojeździmy dziś na ogierach? – Patryk wyrwał mnie
z rozmyślań.
– Przydałoby się – potaknąłem – ale daj mi
godzinkę.
– Spoko, sam też się muszę ogarnąć. – Uśmiechnął
się szeroko.
Przygotowanie się
do jazdy zajęło mi mniej, niż się spodziewałem. Już pół godziny później byłem
gotowy i poszedłem po ogiera. Nie wiedziałem, czy Patryk już się zebrał, ale
stwierdziłem, że najwyżej poczekam na niego w siodle.
Sarnad podbiegł
do mnie, gdy wszedłem na jego padok. Trącił mnie łbem, jakby z pretensją, że
nie odwiedziłem go wieczorem i nie nakarmiłem rano.
– Tęskniłeś piękny?
– Zaśmiałem się cicho i pogłaskałem go po szyi. Był jednym z ładniejszych koni,
jakie widziałem. Jego gniada sierść nie miała żadnych plam, a grzywa rosła
prosta i mocna. Harmonijną budową ciała także się wyróżniał, nawet, jeśli w tej
stajni były same konie pełnej krwi angielskiej.
Otworzyłem
szerzej bramkę, zostawiając mu drogę wyjścia. Byłem ciekaw, czy teraz także za
mną podąży, gdy nowy świat będzie dla niego stał otworem. To był taki mały,
nieplanowany test.
– Chodź, młody –
rzuciłem i podążyłem w kierunku stajni. Sarnad po chwili do mnie dołączył, nie
rozglądając się za bardzo na boki. Poklepałem go po szyi.
– Widzę, że jest
coraz lepiej – usłyszałem głos trenera, dobiegający z jednego z padoków. –
Macie świetną relację.
– Chyba tak. –
Uśmiechnąłem się ciepło.
– Chcesz wjechać
dzisiaj na tor? Tylko sam, nie chcę, żebyście się zaczęli z Patrykiem ścigać.
Jeszcze nie – podkreślił.
– Chcę – odparłem
prosto i kontynuowałem przerwaną drogę do stajni.
Wyczyściłem
konia, osiodłałem i wyciągnąłem go na padok. Po rozgrzewce trener wpuścił mnie
z Sarnadem na tor. Gdy tylko koń wkroczył na przystrzyżoną trawę, uniósł uszy i
wydłużył krok, a ja zaraz przypomniałem mu, że na nim siedzę, ściągając na
chwilę wodze.
– Jedno okrążenie
kłusem, drugie galopem, a trzecie cwałem – zadecydował trener – potem zrobisz
co zechcesz.
Kiwnąłem głową i
odjechałem.
Nie czułem
żadnego stresu. Odpłynąłem kompletnie, skupiając uwagę jedynie na sobie, koniu
i drodze przed nami. Czułem jak Sarnad ochoczo reaguje na moje propozycje
zmiany tempa. Testowałem go, co chwila zwalniając i przyśpieszając. Wykonywał
wszystko jak trzeba.
Kończąc drugie okrążenie, dałem mu mocną łydę, a
Sarnad ochoczo przyśpieszył do cwału. Zauważyłem jeszcze, że na padoku
zatrzymuje się Patryk, by poobserwować. Skarciłem się szybko za brak uwagi.
Czułem jak moje serce mocniej bije w piersi. Unosiłem się nad siodłem w
półsiadzie, wczuwając się w rytm konia pode mną. Sarnad pozwalał mi dyktować
tempo, nie dekoncentrując się ani razu. Ciekawy co się stanie, poluzowałem
wodze i pogoniłem łydami mocniej. Ogier zarżał i wyrwał do przodu.
Moje serce zakłuło w piersi, gdy poczułem
szarpnięcie i widziałem jak ziemia pod nami przepływa z zawrotną prędkością.
Byłem pewien, że w życiu tak szybko żaden koń mnie
nie nosił. W przypływie natchnienia, puściłem wodze i wydając z siebie okrzyk
radości, rozpostarłem ręce. To było szaleństwo. Miałem tego świadomość, ale nie
potrafiłem się powstrzymać. Sarnad wyczuł mój entuzjazm i zwolnił nieco,
rozluźniając się. Pędziliśmy jedynie dla przyjemności, bez żadnego przymusu,
bez nakazów i zakazów, jak jedno ciało. Zrobiliśmy tak trzy okrążenia, po czym
zwolniłem do galopu. Obaj oddychaliśmy głośno ze zmęczenia. Gdy się trochę
uspokoiliśmy, przeszedłem do kłusa i pozwoliłem ogierowi wyciągnąć szyję.
Jakiś czas później, podjechałem do trenera, który
miał grobową minę.
– Wariat – skomentował jedynie i odszedł,
zostawiając mi otwartą furtkę.
Spojrzałem pytająco na Patryka.
– Jak puściłeś wodze, zaklął i stwierdził, że się
zabijesz – wyjaśnił, musząc trochę podnieść głos, bym go usłyszał. Uśmiechał
się przy tym szeroko. – Wracasz na padok?
– Nie. – Zawróciłem. – Zrobię parę kółek stępem.
***
Lato nadeszło z pełną pompą, paląc słońcem i dusząc
suchością powietrza. Musieliśmy wcześniej wstawać, by wyrobić się ze
sprzątaniem boksów i jazdą przed najgorszym ukropem. Mimo to lubiłem tą porę
roku. Nie musiałem się grubo ubierać i mogłem spać w stajni. Było to dość
dziwne i nikt o tym nie wiedział, ale gdy budziłem się czasem w nocy, nie było
szans bym później znów zasnął. Właśnie w takich chwilach uderzała we mnie
samotność. Czasem nawet myślałem, czy by nie zadzwonić do Daniela, ale nie
odzywaliśmy się do siebie od dnia, w którym dał mi swój numer i odpowiedział na
pierwszy sms, więc im więcej czasu mijało, tym bardziej głupio mi było dzwonić
w środku nocy. Suma summarum wychodziłem wtedy z pokoju i lądowałem w boksie
Sarnada, gdzie po jakimś czasie siedzenia na słomie, zasypiałem.
Pewnego czerwcowego dnia stwierdziłem, że
szykowanie jedzenia dla koni było monotonnym zajęciem. Niby każdy dostawał
odrobinę inną porcję, robioną tak naprawdę na oko, dzięki doświadczeniu. Jednak
czasem miałem ochotę wsypać do worka wszystkie składniki, wymieszać, a później
dać każdemu odpowiednią miarkę jakbym to robił z psami.
To nie tak, że nie lubię tej czynności. Uwielbiam
się zajmować końmi w każdym tego słowa znaczeniu, ale robienie tego samego po
raz… tysięczny, z całą pewnością może znudzić. Prawdopodobnie dlatego wpadłem
na tak głupi pomysł, by przetestować Sarnada.
– Ile tego mu dajesz? – zapytał czarnowłosy ze
zdziwieniem, gdy nasypałem już czwartą miarkę owsa do wiadra gniadosza. –
Chcesz mieć jutro rodeo?
– Chcę zobaczyć czy mu nie odwali. Też spróbuj z
Gromem. – Wzruszyłem ramionami. – Chcę wiedzieć ile żarcia będę miał mu dawać
przed zawodami.
Patryk pokręcił głową i sam przygotował ostatnią
porcję dla Magnolii. Od razu zanotowałem w głowie, że będzie trzeba jutro
przynieść marchew ze składu, bo właśnie wykorzystaliśmy wszystko.
– Nie lepiej po prostu zdać się na trenera? –
zapytał Patryk jakby od niechcenia.
– A nie lepiej samemu wiedzieć? – Uniosłem brwi. –
W sumie trener nie zajmuje się karmieniem. Oczywiście wie co robić, ale każdy
koń jest inny i może nie trafić.
– Lubisz to robić, nie? – Spojrzał na mnie z
zaciekawieniem i uśmiechnął się przy tym lekko.
– Co?
– Zajmować się końmi.
– Dlatego tu jestem, nie? Ty nie lubisz?
– Wolę jeździć. – Wzruszył ramionami. – To wszystko
muszę umieć, ale nigdy nie poświęcałem temu zbytniej uwagi.
– Hm. – Patrzyłem chwilę w ścianę, myśląc nad czymś
intensywnie. – Spróbuj znaleźć coś dla Groma, żeby go pobudzić. Może będzie
wtedy bardziej skory do współpracy?
– A nie jest? – Zrobił udawaną smutną minkę. –
Myślałem, że dobrze nam idzie.
– Nie o to chodzi – parsknąłem rozbawiony. – Po
prostu zobacz co mu smakuje i ile owsa mu dawać, żeby miał dużo energii, a
jednocześnie się nie przejadł.
– A ty nie wiesz? – Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Od zawsze się nim opiekujesz.
– Myślisz, że mając tyle koni, jestem w stanie
każdemu ustalić odpowiednią dietę treningową? – zapytałem nerwowo. Trochę mnie
ubodło, że próbuje sugerować, że nie wiem jak się nim zająć. – I tak każdy ma
odpowiednią ilość jedzenia. Mam też inne rzeczy do roboty, a Grom jest zdrowo
odżywiony, nic mu nie brakuje. Tylko…
– Dobra, dobra. Przecież rozumiem. – Klepnął mnie w
ramię. – Wyluzuj, tylko się droczę. – Uśmiechnął się i schylił się po dwa
wiadra. – Chodź, bo już się upominają o swoje.
Faktycznie. Słychać było nerwowe rżenie i szuranie
ściółki oraz kopyt o posadzkę. Konie doskonale wiedziały, kiedy powinny dostać
jedzenie. Nakarmiliśmy więc każdego i mogliśmy pozamykać stajnię. Cieszyłem
się, że w tym roku nie było źrebaków, bo trzeba by było jeszcze kilka razy tu
wracać. A teraz mogliśmy iść na kolację, nie przejmując się niczym więcej.
Dagmara przyszykowała dla naszej piątki prawdziwą
ucztę. Były jajka, pomidory, bułki i ser własnej roboty. Obok tego stały dżemy,
przyprawy i kompot. W momencie, gdy weszliśmy do kuchni, Magda kładła sztućce,
a gospodyni robiła coś przy zlewie.
– Siadajcie – powiedziała dziewczyna, odrzucając w
tył jasne włosy i uśmiechając się do nas. – Zaraz będzie gotowe.
Posłusznie zajęliśmy miejsca. Zawsze naprzeciw nas
siadały kobiety, a miejsce trenera było u szczytu stołu. Przyzwyczailiśmy się
do tego i nawet jeśli jedliśmy osobno, to każdy siadał tam, gdzie zawsze. Nie
miałem pojęcia skąd to się brało.
Po chwili trener też dołączył do nas i wspólnie
zaczęliśmy jeść, co jakiś czas prosząc, by ktoś coś podał. Magda i Patryk przy
okazji rozmawiali o jakimś filmie, a Dagmara z Tomaszem wymieniali uwagi
odnośnie wakacji konnych, które chcą zacząć prowadzić. Moim zdaniem było to
planowane o wiele za późno, ale nie chciałem się wtrącać.
– Właśnie – rzucił nagle Tomasz. – Chłopcy, ja was
zapisałem na zawody. Non stop o tym zapominam… – Skrzywił się.
Spojrzeliśmy z Patrykiem po sobie, kompletnie
zaskoczeni.
– Kiedy? – zapytałem, chcąc się dowiedzieć więcej.
– Za dwa tygodnie. Jesteście obaj zapisani na dwa
dwieście metrów, na tą samą gonitwę. Po płaskim oczywiście, bez żadnych
przeszkód – wyjaśnił i odłożył sztućce. – Musimy wam znaleźć zastępstwo na trzy
dni.
– Możemy poprosić Romka, jak ostatnio – zauważyłem.
– Można. – Trener kiwnął głową. – Zajmij się tym,
jeśli możesz. A ja załatwię transport. Nie chce mi się prowadzić.
– Ja mogę – zgłosił się Patryk.
– Ty masz się skupić na zawodach. – Tomasz
uśmiechnął się szeroko i wrócił do jedzenia. – Seba… – kontynuował z pełną
buzią. – mamy w ogóle strój na niego?
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na chłopaka. Mieliśmy
zapasowe stroje, ale podejrzewałem, że żaden nie był na tyle duży, by na niego
pasował. Każda stajnia miała swoje barwy i jeźdźcy mieli szyte pod to ubranie
na gonitwy. Zakładaliśmy wtedy zwykłe bluzki, kamizelki ochronne a na to bluzy
z długimi rękawami i barwami stajni. W naszym przypadku niebiesko czerwona
kratka.
– Zajmiemy się
tym później – mruknąłem.
Po kolacji razem
z Patrykiem poszliśmy do biura Tomasza, by poszukać strojów. Chaos, jaki
zastaliśmy, z lekka nas przeraził. Pokój był niewielki, ale można było tu
znaleźć masę rzeczy. Od pucharów po paszporty koni i rachunki za gaz. Nie
miałem pojęcia jak trener się w tym odnajduje i byłem w szoku, że Dagmara się
jeszcze do tego nie dobrała. W jednej z szaf, które po kolei otwieraliśmy,
dopatrzyliśmy się zmiętych ubrań. Wyciągnąłem stamtąd jedną z bluz i podałem
szatynowi.
– Powinna być
dobra – stwierdził, gdy zapiął guziki i pomachał rękami w górę i na boki,
sprawdzając, czy nie będzie krępować ruchów.
– No to problem z
głowy. – Uśmiechnąłem się i zbliżyłem do niego, by szarpnąć czerwono niebieski
materiał, podwijający się wyżej niż powinien. – Chociaż może być trochę za
krótkie. Minimalnie.
– Ubiorę białą
bluzkę pod to i tyle. Nie będziemy kombinować dla dwóch razy.
Uniosłem głowę,
by spojrzeć na niego z bliska. Z jakiegoś powodu rozbawiła mnie wizja jego w
białych bryczesach i białej bluzie. Ludzie w tych czasach najczęściej wybierali
czarny kolor, a on robił wszystkim na przekór.
– Z czego się
cieszysz? – zapytał ciekawsko, a kąciki jego ust zadrgały z rozbawienia.
– Tak o.
Uwielbiasz biały kolor. – Wzruszyłem ramionami i zacząłem rozpinać mu bluzę, by
schować ją spowrotem. To był odruch, ale gdy napotkałem jego zmieszany wzrok,
zorientowałem się, że to nie jest do końca normalne… – Sorry. – Nieświadomie
oblizałem usta i zrobiłem krok w tył.
Patryk jeszcze
kilka sekund wpatrywał się we mnie, aż w końcu sam zdjął bluzę i mi ją oddał.
Nie cierpię krępujących sytuacji, pomyślałem. Niestety sam ją wywołałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz