10 sierpnia 2016

[6] Gonitwa


                Nad ranem obudził mnie telefon. Z niechęcią zwlekłem się z łóżka, żeby go odebrać. Przez chwilę stałem na środku słabo oświetlonego pokoju, nie mogąc skojarzyć skąd dobiega sygnał. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że komórkę miałem w spodniach, a one leżały rozwalone obok posłania.
– Halo? – mruknąłem niewyraźnie, odbierając.
– Seba? Gdzie ty do cholery jesteś?! – usłyszałem nerwowy głos Patryka.
– W mieszkaniu Daniela – odpowiedziałem i ruszyłem do kuchni na poszukiwania wody.
– To ten ciemnoskóry? Gdzie to jest? – dopytał. Zachowywał się jakby był moim rodzicem, a ja nieodpowiedzialnym smarkaczem. Trochę mnie to zirytowało.
– Nie ciemnoskóry... biały – poprawiłem. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy znalazłem butelkę wody mineralnej. Napiłem się z niej, nie zważając, że chłopak coś do mnie mówi.
– No? – rzuciłem do słuchawki, odstawiając wodę na blat i zakręcając butelkę.
– Gdzie jesteś? – powtórzył. Byłem pewien, że zaciska przy tym zęby. – Miałeś wrócić w nocy do hotelu, a nie włóczyć się z jakimiś…
– Nie ważne. Za jakiś czas się zbiorę. Mamy przecież cały dzień – przypomniałem. Zdecydowanie nie miałem ochoty z nim rozmawiać. – Nara. – Wyłączyłem się i przetarłem twarz dłonią. Cóż, później będę myślał o powodach mojego zachowania, zdecydowałem.
– Martwią się o ciebie – usłyszałem za sobą zmęczony głos Daniela. Spojrzałem w jego stronę. Miał na sobie jedynie dresowe spodnie i stał, oparty o witrynę. Nie wyglądał jakby się wyspał. Zresztą nic dziwnego, stwierdziłem, patrząc na zegarek. Była dziewiąta rano, a spać poszliśmy około czwartej.
– Niepotrzebnie – odpowiedziałem i ziewnąłem, nie mogąc się powstrzymać. – Sorry.
Daniel zmrużył oczy i podszedł do mnie blisko. Uniósł dłoń i na chwilę zatrzymał ją, jakby się wahał, zaraz jednak przeczesał mi włosy, próbując doprowadzić je do jako takiego stanu. Przechyliłem głowę, nastawiając się do jego dotyku. Był przyjemny.
– Musisz już iść? – zapytał spokojnie.
Spojrzałem na niego uważnie, próbując odczytać czy tego chce. Pokręciłem głową, uśmiechając się przy tym jednym kącikiem ust. Daniel odwzajemnił gest i pochylił się, chcąc mnie pocałować. Odsunąłem się szybko.
– Muszę umyć zęby – wyjaśniłem, a mężczyzna prychnął rozbawiony.
– Chrzanić – powiedział i uniósł mnie, sadzając na kuchenny blat, imitujący marmur. Zaraz też wcisnął się między moje nogi i chwycił w pasie. – Zawsze chciałem to zrobić.
Palcami przytrzymał mnie za brodę i patrząc w oczy, wpił się w moje usta. Wsunął mi język między wargi, a po chwili czułem, jak krzywi się lekko. Sam też nie miał zbyt świeżego oddechu, ale przynajmniej nie był poalkoholowy.
– Mówiłem – zaśmiałem się, gdy cofnął się odrobinę. Zaraz jednak poczułem jego dłoń na kroczu. Zmrużyłem oczy, czując jak powoli ogarnia mnie podniecenie.
– Powtórka z wczoraj? – szepnął mi do ucha i chwycił go zębami. – Podobało ci się…
– Dlaczego to robisz? – zapytałem, ale mimo to poddałem się jego dłoniom, rozszerzając nogi, by miał do mnie lepszy dostęp.
– Sprecyzuj pytanie.
– No wiesz. Jesteś taki… Nie wymagasz niczego w zamian, nawet jeśli chciałbym ci to dać… – Zmarszczyłem brwi, mając nadzieję, że będzie wiedział o co mi chodzi.
– Nie chcę twojej dupy – stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. – Skończyłem ten etap.
– Nigdy mnie nie miałeś – przypomniałem, nie wiedząc o co mu chodzi. Jaki etap? Nie było żadnego etapu. A jeśli mu chodzi o spotykanie się z nieznajomymi, to chyba właśnie temu zaprzecza, pieszcząc się ze mną, prawda?
– Nie miałem – westchnął. – Po prostu nie chcę seksu. Chcę bliskości, to wszystko. – Oparł głowę na moim ramieniu. – Możesz mnie wyśmiać, ale serio nie mam ochoty na nic więcej.
Objąłem go ramionami za szyję i przyciągnąłem do siebie. Powoli do mnie dochodziło, że przekroczyliśmy jakąś granicę, która od zawsze nas dzieliła. Zawsze był tylko seks i zaraz się żegnaliśmy. Teraz obaj nie mieliśmy ochoty zostawać po tym wszystkim samemu.
– Nie masz kompletnie nikogo? Znasz tu pełno ludzi, nikt nie wydaje ci się odpowiedni? Nie musi być to od razu jakaś wielka miłość… ale chociaż przyjaźń – wymamrotałem w jego krótkie włosy. Pasowały mu, a wcześniej, gdy wychodził do klubu i upodabniał się do młodszych, bardziej… wyróżniających się gejów, nie był sobą. Być może nawet tak jak ja nie byłem topem, tak on nie był bottomem.
– Nie poszczęściło mi się – powiedział po dłuższej chwili i uniósł głowę. – Dobra, koniec tego smęcenia. Co chcesz na śniadanie? – Spojrzał mi z bliska w oczy i uśmiechając się lekko.
– Gofry.
– Gofry? – parsknął rozbawiony.
– Tak. – Roześmiałem się cicho. – To pierwsze mi przyszło do głowy.
– Jesteś za bardzo przyzwyczajony do kucharki, która umie wszystko… Może być coś bardziej realnego? – Przesunął dłońmi po moich udach, a ja oblizałem usta. Nadal byłem trochę podniecony, jednak chyba moment, w którym miałem się zgodzić na jego propozycję powtórki z wczoraj, minął. Zresztą głupio bym się czuł, gdybym znowu doszedł, podczas gdy on nie miał nawet na to ochoty.
– Zawsze w takich sytuacjach robi się jajecznicę – zauważyłem kreatywnie. Na filmach czy w książkach bardzo często po nocnym seksie była jajecznica na śniadanie.
– Kontynuujemy tradycję? – Zaśmiał się, a radość dosięgła i jego oczu. To było urocze, pomyślałem.
– Mhm. – Powstrzymałem go, gdy chciał się ode mnie odsunąć. – Ale najpierw… – zacząłem niepewnie – daj mi swój numer. – Podałem mu komórkę, która do tej pory leżała na blacie.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się we mnie zaskoczony. W końcu jednak wziął telefon i zadzwonił z niego do siebie. Przez krótki moment słyszeliśmy sygnał z sypialni.
– Dzięki. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Pomóc ci ze śniadaniem?
– Tak. – Odsunął się i otworzył lodówkę. – Złaź z blatu.
***

Około dwunastej zwinąłem się do hotelu. Byłem ciekaw, czy Patryk wybędzie gdzieś z Adamem. A może jego chłopak już pojechał do siebie? Nie wiedziałem w końcu kiedy ma wracać.
Przywitałem się z recepcjonistką i ruszyłem w stronę wind, by dostać się na czwarte piętro. Często się tu zatrzymywałem, więc znałem z widzenia osoby tu pracujące. W przeszłości martwiłem się nawet, co sobie o mnie pomyślą, gdy zauważą, że co jakiś czas przychodzę tu z innymi mężczyznami. Później przestało mnie to obchodzić.
Gdy wszedłem do wynajętego przeze mnie i Patryka pokoju, zastałem go siedzącego z Adamem na łóżku. Rozmawiali o czymś cicho, jednak urwali, przenosząc na mnie wzrok. Patryk zmarszczył groźnie brwi i wstał z miejsca. Podszedł do mnie. Miałem wrażenie, że ma ochotę mną potrząsnąć.
– Czemu nie wróciłeś tu na noc?
– Dlaczego myślisz, że masz prawo mnie o to pytać? – Uniosłem brwi.
– Bo przyjechaliśmy tu razem! Martwiłem się. – Wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować czy jest zły na mnie, czy mu głupio, że zachowuje się tak irracjonalnie.
– Rano wpadł w panikę, jak cię nie zastaliśmy – dodał Adam cicho. To mnie zaskoczyło.
– Serio? – Moja irytacja odrobinę zelżała. – Sorry. Spotkałem Daniela na mieście i poszliśmy do niego. Nie planowałem tego. – Klepnąłem Patryka w ramię i minąłem go, chcąc usiąść na krześle.
– A ten czarnoskóry? – zapytał chłopak, patrząc na mnie z rezygnacją. – Co z nim?
– A co ma być?
– Nie wiem, wyszliście razem.
– To był błąd. – Wzruszyłem ramionami.
– Nic ci nie zrobił?
Zamrugałem zdezorientowany. Cholera, dlaczego on mnie tak wypytuje? To się robi coraz bardziej niezręczne.
– Nie – warknąłem. – Możesz skończyć?
– Sorry. – Westchnął i spojrzał na Adama. – Za pół godziny masz pociąg.
– Wiem – mruknął tamten, patrząc to na mnie, to na Patryka ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.
***

Kolejny raz, wracając na wieś, czułem, że wkraczam w zupełnie inny świat. Siedząc jeszcze w taksówce, wyciągnąłem telefon i napisałem do Daniela:
„I znowu w domu. Czemu tu jest coraz bardziej obco?”
Oparłem głowę o szybę i wpatrzyłem się w mijający krajobraz. Lasy przechodziły powoli w pola, a na nich pojawiały się pierwsze domy z naszej miejscowości. To było niemal magiczne, jak ludzie zawładnęli tym miejscem, ziemią, roślinnością, zwierzętami… mną. Nie było szans, bym wyrwał się z tego miejsca. Było dla mnie wszystkim. Pasją. Miłością – raniącą, ale nadal kochaną.
Nagle przyszła do mnie wiadomość:
„Nie to miejsce staje się obce, lecz ty.”
Przesunąłem wzrokiem po literach i zagryzłem wargi, czując jak w moim gardle powstaje dziwna gula.
– Pojeździmy dziś na ogierach? – Patryk wyrwał mnie z rozmyślań.
– Przydałoby się – potaknąłem – ale daj mi godzinkę.
– Spoko, sam też się muszę ogarnąć. – Uśmiechnął się szeroko.
                Przygotowanie się do jazdy zajęło mi mniej, niż się spodziewałem. Już pół godziny później byłem gotowy i poszedłem po ogiera. Nie wiedziałem, czy Patryk już się zebrał, ale stwierdziłem, że najwyżej poczekam na niego w siodle.
                Sarnad podbiegł do mnie, gdy wszedłem na jego padok. Trącił mnie łbem, jakby z pretensją, że nie odwiedziłem go wieczorem i nie nakarmiłem rano.
                – Tęskniłeś piękny? – Zaśmiałem się cicho i pogłaskałem go po szyi. Był jednym z ładniejszych koni, jakie widziałem. Jego gniada sierść nie miała żadnych plam, a grzywa rosła prosta i mocna. Harmonijną budową ciała także się wyróżniał, nawet, jeśli w tej stajni były same konie pełnej krwi angielskiej.
                Otworzyłem szerzej bramkę, zostawiając mu drogę wyjścia. Byłem ciekaw, czy teraz także za mną podąży, gdy nowy świat będzie dla niego stał otworem. To był taki mały, nieplanowany test.
                – Chodź, młody – rzuciłem i podążyłem w kierunku stajni. Sarnad po chwili do mnie dołączył, nie rozglądając się za bardzo na boki. Poklepałem go po szyi.
                – Widzę, że jest coraz lepiej – usłyszałem głos trenera, dobiegający z jednego z padoków. – Macie świetną relację.
                – Chyba tak. – Uśmiechnąłem się ciepło.
                – Chcesz wjechać dzisiaj na tor? Tylko sam, nie chcę, żebyście się zaczęli z Patrykiem ścigać. Jeszcze nie – podkreślił.
                – Chcę – odparłem prosto i kontynuowałem przerwaną drogę do stajni.
                Wyczyściłem konia, osiodłałem i wyciągnąłem go na padok. Po rozgrzewce trener wpuścił mnie z Sarnadem na tor. Gdy tylko koń wkroczył na przystrzyżoną trawę, uniósł uszy i wydłużył krok, a ja zaraz przypomniałem mu, że na nim siedzę, ściągając na chwilę wodze.
                – Jedno okrążenie kłusem, drugie galopem, a trzecie cwałem – zadecydował trener – potem zrobisz co zechcesz.
                Kiwnąłem głową i odjechałem.
                Nie czułem żadnego stresu. Odpłynąłem kompletnie, skupiając uwagę jedynie na sobie, koniu i drodze przed nami. Czułem jak Sarnad ochoczo reaguje na moje propozycje zmiany tempa. Testowałem go, co chwila zwalniając i przyśpieszając. Wykonywał wszystko jak trzeba.
Kończąc drugie okrążenie, dałem mu mocną łydę, a Sarnad ochoczo przyśpieszył do cwału. Zauważyłem jeszcze, że na padoku zatrzymuje się Patryk, by poobserwować. Skarciłem się szybko za brak uwagi. Czułem jak moje serce mocniej bije w piersi. Unosiłem się nad siodłem w półsiadzie, wczuwając się w rytm konia pode mną. Sarnad pozwalał mi dyktować tempo, nie dekoncentrując się ani razu. Ciekawy co się stanie, poluzowałem wodze i pogoniłem łydami mocniej. Ogier zarżał i wyrwał do przodu.
Moje serce zakłuło w piersi, gdy poczułem szarpnięcie i widziałem jak ziemia pod nami przepływa z zawrotną prędkością.
Byłem pewien, że w życiu tak szybko żaden koń mnie nie nosił. W przypływie natchnienia, puściłem wodze i wydając z siebie okrzyk radości, rozpostarłem ręce. To było szaleństwo. Miałem tego świadomość, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Sarnad wyczuł mój entuzjazm i zwolnił nieco, rozluźniając się. Pędziliśmy jedynie dla przyjemności, bez żadnego przymusu, bez nakazów i zakazów, jak jedno ciało. Zrobiliśmy tak trzy okrążenia, po czym zwolniłem do galopu. Obaj oddychaliśmy głośno ze zmęczenia. Gdy się trochę uspokoiliśmy, przeszedłem do kłusa i pozwoliłem ogierowi wyciągnąć szyję.
Jakiś czas później, podjechałem do trenera, który miał grobową minę.
– Wariat – skomentował jedynie i odszedł, zostawiając mi otwartą furtkę.
Spojrzałem pytająco na Patryka.
– Jak puściłeś wodze, zaklął i stwierdził, że się zabijesz – wyjaśnił, musząc trochę podnieść głos, bym go usłyszał. Uśmiechał się przy tym szeroko. – Wracasz na padok?
– Nie. – Zawróciłem. – Zrobię parę kółek stępem.
***

Lato nadeszło z pełną pompą, paląc słońcem i dusząc suchością powietrza. Musieliśmy wcześniej wstawać, by wyrobić się ze sprzątaniem boksów i jazdą przed najgorszym ukropem. Mimo to lubiłem tą porę roku. Nie musiałem się grubo ubierać i mogłem spać w stajni. Było to dość dziwne i nikt o tym nie wiedział, ale gdy budziłem się czasem w nocy, nie było szans bym później znów zasnął. Właśnie w takich chwilach uderzała we mnie samotność. Czasem nawet myślałem, czy by nie zadzwonić do Daniela, ale nie odzywaliśmy się do siebie od dnia, w którym dał mi swój numer i odpowiedział na pierwszy sms, więc im więcej czasu mijało, tym bardziej głupio mi było dzwonić w środku nocy. Suma summarum wychodziłem wtedy z pokoju i lądowałem w boksie Sarnada, gdzie po jakimś czasie siedzenia na słomie, zasypiałem.
Pewnego czerwcowego dnia stwierdziłem, że szykowanie jedzenia dla koni było monotonnym zajęciem. Niby każdy dostawał odrobinę inną porcję, robioną tak naprawdę na oko, dzięki doświadczeniu. Jednak czasem miałem ochotę wsypać do worka wszystkie składniki, wymieszać, a później dać każdemu odpowiednią miarkę jakbym to robił z psami.
To nie tak, że nie lubię tej czynności. Uwielbiam się zajmować końmi w każdym tego słowa znaczeniu, ale robienie tego samego po raz… tysięczny, z całą pewnością może znudzić. Prawdopodobnie dlatego wpadłem na tak głupi pomysł, by przetestować Sarnada.
– Ile tego mu dajesz? – zapytał czarnowłosy ze zdziwieniem, gdy nasypałem już czwartą miarkę owsa do wiadra gniadosza. – Chcesz mieć jutro rodeo?
– Chcę zobaczyć czy mu nie odwali. Też spróbuj z Gromem. – Wzruszyłem ramionami. – Chcę wiedzieć ile żarcia będę miał mu dawać przed zawodami.
Patryk pokręcił głową i sam przygotował ostatnią porcję dla Magnolii. Od razu zanotowałem w głowie, że będzie trzeba jutro przynieść marchew ze składu, bo właśnie wykorzystaliśmy wszystko.
– Nie lepiej po prostu zdać się na trenera? – zapytał Patryk jakby od niechcenia.
– A nie lepiej samemu wiedzieć? – Uniosłem brwi. – W sumie trener nie zajmuje się karmieniem. Oczywiście wie co robić, ale każdy koń jest inny i może nie trafić.
– Lubisz to robić, nie? – Spojrzał na mnie z zaciekawieniem i uśmiechnął się przy tym lekko.
– Co?
– Zajmować się końmi.
– Dlatego tu jestem, nie? Ty nie lubisz?
– Wolę jeździć. – Wzruszył ramionami. – To wszystko muszę umieć, ale nigdy nie poświęcałem temu zbytniej uwagi.
– Hm. – Patrzyłem chwilę w ścianę, myśląc nad czymś intensywnie. – Spróbuj znaleźć coś dla Groma, żeby go pobudzić. Może będzie wtedy bardziej skory do współpracy?
– A nie jest? – Zrobił udawaną smutną minkę. – Myślałem, że dobrze nam idzie.
– Nie o to chodzi – parsknąłem rozbawiony. – Po prostu zobacz co mu smakuje i ile owsa mu dawać, żeby miał dużo energii, a jednocześnie się nie przejadł.
– A ty nie wiesz? – Spojrzał na mnie podejrzliwie. – Od zawsze się nim opiekujesz.
– Myślisz, że mając tyle koni, jestem w stanie każdemu ustalić odpowiednią dietę treningową? – zapytałem nerwowo. Trochę mnie ubodło, że próbuje sugerować, że nie wiem jak się nim zająć. – I tak każdy ma odpowiednią ilość jedzenia. Mam też inne rzeczy do roboty, a Grom jest zdrowo odżywiony, nic mu nie brakuje. Tylko…
– Dobra, dobra. Przecież rozumiem. – Klepnął mnie w ramię. – Wyluzuj, tylko się droczę. – Uśmiechnął się i schylił się po dwa wiadra. – Chodź, bo już się upominają o swoje.
Faktycznie. Słychać było nerwowe rżenie i szuranie ściółki oraz kopyt o posadzkę. Konie doskonale wiedziały, kiedy powinny dostać jedzenie. Nakarmiliśmy więc każdego i mogliśmy pozamykać stajnię. Cieszyłem się, że w tym roku nie było źrebaków, bo trzeba by było jeszcze kilka razy tu wracać. A teraz mogliśmy iść na kolację, nie przejmując się niczym więcej.
Dagmara przyszykowała dla naszej piątki prawdziwą ucztę. Były jajka, pomidory, bułki i ser własnej roboty. Obok tego stały dżemy, przyprawy i kompot. W momencie, gdy weszliśmy do kuchni, Magda kładła sztućce, a gospodyni robiła coś przy zlewie.
– Siadajcie – powiedziała dziewczyna, odrzucając w tył jasne włosy i uśmiechając się do nas. – Zaraz będzie gotowe.
Posłusznie zajęliśmy miejsca. Zawsze naprzeciw nas siadały kobiety, a miejsce trenera było u szczytu stołu. Przyzwyczailiśmy się do tego i nawet jeśli jedliśmy osobno, to każdy siadał tam, gdzie zawsze. Nie miałem pojęcia skąd to się brało.
Po chwili trener też dołączył do nas i wspólnie zaczęliśmy jeść, co jakiś czas prosząc, by ktoś coś podał. Magda i Patryk przy okazji rozmawiali o jakimś filmie, a Dagmara z Tomaszem wymieniali uwagi odnośnie wakacji konnych, które chcą zacząć prowadzić. Moim zdaniem było to planowane o wiele za późno, ale nie chciałem się wtrącać.
– Właśnie – rzucił nagle Tomasz. – Chłopcy, ja was zapisałem na zawody. Non stop o tym zapominam… – Skrzywił się.
Spojrzeliśmy z Patrykiem po sobie, kompletnie zaskoczeni.
– Kiedy? – zapytałem, chcąc się dowiedzieć więcej.
– Za dwa tygodnie. Jesteście obaj zapisani na dwa dwieście metrów, na tą samą gonitwę. Po płaskim oczywiście, bez żadnych przeszkód – wyjaśnił i odłożył sztućce. – Musimy wam znaleźć zastępstwo na trzy dni.
– Możemy poprosić Romka, jak ostatnio – zauważyłem.
– Można. – Trener kiwnął głową. – Zajmij się tym, jeśli możesz. A ja załatwię transport. Nie chce mi się prowadzić.
– Ja mogę – zgłosił się Patryk.
– Ty masz się skupić na zawodach. – Tomasz uśmiechnął się szeroko i wrócił do jedzenia. – Seba… – kontynuował z pełną buzią. – mamy w ogóle strój na niego?
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na chłopaka. Mieliśmy zapasowe stroje, ale podejrzewałem, że żaden nie był na tyle duży, by na niego pasował. Każda stajnia miała swoje barwy i jeźdźcy mieli szyte pod to ubranie na gonitwy. Zakładaliśmy wtedy zwykłe bluzki, kamizelki ochronne a na to bluzy z długimi rękawami i barwami stajni. W naszym przypadku niebiesko czerwona kratka.
                – Zajmiemy się tym później – mruknąłem.
                Po kolacji razem z Patrykiem poszliśmy do biura Tomasza, by poszukać strojów. Chaos, jaki zastaliśmy, z lekka nas przeraził. Pokój był niewielki, ale można było tu znaleźć masę rzeczy. Od pucharów po paszporty koni i rachunki za gaz. Nie miałem pojęcia jak trener się w tym odnajduje i byłem w szoku, że Dagmara się jeszcze do tego nie dobrała. W jednej z szaf, które po kolei otwieraliśmy, dopatrzyliśmy się zmiętych ubrań. Wyciągnąłem stamtąd jedną z bluz i podałem szatynowi.
                – Powinna być dobra – stwierdził, gdy zapiął guziki i pomachał rękami w górę i na boki, sprawdzając, czy nie będzie krępować ruchów.
                – No to problem z głowy. – Uśmiechnąłem się i zbliżyłem do niego, by szarpnąć czerwono niebieski materiał, podwijający się wyżej niż powinien. – Chociaż może być trochę za krótkie. Minimalnie.
                – Ubiorę białą bluzkę pod to i tyle. Nie będziemy kombinować dla dwóch razy.
                Uniosłem głowę, by spojrzeć na niego z bliska. Z jakiegoś powodu rozbawiła mnie wizja jego w białych bryczesach i białej bluzie. Ludzie w tych czasach najczęściej wybierali czarny kolor, a on robił wszystkim na przekór.
                – Z czego się cieszysz? – zapytał ciekawsko, a kąciki jego ust zadrgały z rozbawienia.
                – Tak o. Uwielbiasz biały kolor. – Wzruszyłem ramionami i zacząłem rozpinać mu bluzę, by schować ją spowrotem. To był odruch, ale gdy napotkałem jego zmieszany wzrok, zorientowałem się, że to nie jest do końca normalne… – Sorry. – Nieświadomie oblizałem usta i zrobiłem krok w tył.
                Patryk jeszcze kilka sekund wpatrywał się we mnie, aż w końcu sam zdjął bluzę i mi ją oddał. Nie cierpię krępujących sytuacji, pomyślałem. Niestety sam ją wywołałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz