19 października 2016

[16] Gonitwa


– Dziesiątego września macie kwalifikacje na Pardubicką – powiedział trener przy śniadaniu. – I w sumie mam do was pytanie. Chcecie po tym wracać do stajni, czy zostaniecie z końmi na miesiąc w Pardubicach? Ja i tak będę musiał wrócić, ale wy zrobicie jak chcecie. Konie tam zostawimy, niech się nie męczą z jeżdżeniem tam i spowrotem.
Spojrzeliśmy po sobie z Patrykiem. Na tak sformułowane pytanie nie mieliśmy jak zaprotestować. To było raczej oczywiste, że zostaniemy z końmi. W końcu to był nasz główny obowiązek.
– I co byśmy tam robili? – zapytał chłopak.
– Trenowali. A reszta czasu już zostaje dla was. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – W sumie dobrze by było, żebyście z nimi jeszcze pojeździli po torze Pardubickim. Oswoją się przynajmniej z terenem.
– A kiedy tam wyjeżdżamy? – dopytałem już całkowicie zapominając o jedzeniu.
– Piątego września mamy załatwiony transport. – Tomasz wziął kolejną kanapkę ze wspólnego talerza, postawionego na środku stołu. Dagmara trzepnęła go w dłoń.
– Nie starczy ci? – fuknęła.
– O co ci chodzi? Jem – westchnął mężczyzna.
– Za dużo.
– Liczysz mi? – warknął i wstał z miejsca. – Pomyślcie nad tym chłopcy – powiedział jeszcze i wyszedł z kuchni, zirytowany komentarzem żony.
Obserwowałem jak Dagmara kręci głową i zajmuje się zmywaniem naczyń, mimo tego, że mogła je włożyć do zmywarki. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Raz się nawet zdarzyło, że w nerwach poparzyła sobie dłonie, zapominając o odpowiednim ustawieniu temperatury.
– Co jest? – zapytałem. Kobieta spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami.
– To nie jest wasza sprawa, skarbie – mruknęła. – Po prostu musimy szczerze porozmawiać…
– Chodź. – Patryk chwycił mnie za ramię i wyprowadził z kuchni. Zatrzymaliśmy się dopiero przed domem, gdzie nie mogła nas usłyszeć. – Zauważyłem ostatnio, że dziwnie się zachowują – powiedział cicho. – Nie wiem o co chodzi, ale lepiej ich zostawić w spokoju.
Kiwnąłem głową. Martwiłem się o nich. Jednak to byli dorośli ludzie i sami powinni załatwić swoje sprawy. Nie powinienem się wtrącać.
– Poćwiczymy dzisiaj skoki? – zapytał. – Tor nadal nie jest gotowy.
– Iga ma dzisiaj urodziny. Jadę do niej popołudniu – poinformowałem.
– Och… Dobrze. – Uśmiechnął się lekko. – Pozdrów ją ode mnie.
***

– Seba! – Najpierw usłyszałem krzyk siostry, by za chwilę poczuć jak mnie obejmuje. Otoczył mnie kwiatowy zapach, charakterystyczny dla niej.
– Wszystkiego najlepszego – powiedziałem w jej włosy z szerokim uśmiechem.
Kolejne ramiona w jakich się znalazłem, należały do mojej mamy. Oddałem uścisk i spojrzałem w jej rozpromienioną twarz. Była trochę wyższa ode mnie i Igi. W przeciwieństwie do nas miał długie blond włosy. Oprócz wzrostu niewiele było między nami podobieństwa, bo wygląd odziedziczyliśmy po ojcu. Czasem wolałbym mieć po nim wzrost, a nie twarz. Kobiecą urodę jakoś bym przełknął.
Spojrzałem na tatę, który przystanął w drzwiach kuchni i patrzył na mnie w ciszy. Widać było po nim wiek i lata spędzone przy zwierzętach. Podejrzewałem, że mnie czas też nie będzie oszczędzał.
– Cześć. – Uśmiechnąłem się do niego nieśmiało. Nigdy nie mieliśmy dobrego kontaktu. Praktycznie nie rozmawialiśmy, nie mieliśmy o czym. On miał krowy, a ja konie. Czasem dziwiłem się jak można być tak innym, a jednocześnie tak bardzo podobnym.
Kiwnął mi głową i wrócił do stołu w kuchni. Nie zdziwiło mnie to zachowanie.
Rozejrzałem się po moim domu rodzinnym z jakimś dziwnym smutkiem. Stare ściany i sprzęty zawierały w sobie wiele wspomnień, które nadal żyły w mojej głowie. Znałem niemal każdą smugę na żółtawych, zniszczonych ścianach. Podczas mojej nieobecności powstało parę nowych, ale nadal więcej jest tego, co znam. Już tu nie wrócę, uświadomiłem sobie, jeśli kiedykolwiek wyprowadzę się ze stajni, to zapewne do własnego mieszkania.
Usiedliśmy w czwórkę przy stole zastawionym ciastami, by uczcić szesnaste urodziny mojej siostry. Atmosfera była niezręczna, a rozmowa nie za bardzo się kleiła, więc po chwili padł wiadomy temat.
– A ty Sebastian masz dziewczynę? – zapytał ojciec.
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się, że to właśnie on o to zapyta. Byłem pewien, że mama zacznie ten niefortunny temat.
– Nie. – Wzruszyłem ramionami, czując się jak pod ostrzałem. W każdej chwili kula mogła trafić w nieodpowiednie miejsce, raniąc mnie dogłębnie. Czasem przerażało mnie to jak niewiele słów dzieli mnie od całkowitego zerwania kontaktów z rodziną.
– A Magda? Przecież mieszkacie razem. – Spojrzał na mnie uważniej, a ja jęknąłem w duchu. Kolejna osoba, która uważa, że to by było naturalne… Nie, do cholery.
– Ma chłopaka – uświadomiłem ich. Moja irytacja zaczynała wzrastać. Czemu zawsze musiało kończyć się tym samym?
– Patryka? – skojarzyła Iga.
– Nie. Nie znacie. – Wykrzywiłem twarz w grymasie niezadowolenia. – Nie mam nikogo, okej? Czemu zawsze musicie o to pytać?
– Kochanie, nam możesz powiedzieć… – zaczęła mama.
– Przecież nie możesz być całe życie sam – przerwał jej ojciec. – Macie te swoje Internety, możesz w nich…
– Przestań – fuknąłem. – Co was to obchodzi? Czemu nie możecie zapytać mnie o pracę?! Zawsze kręcicie się wokół tego tematu! Nie będę mieć dziewczyny, okej?!
Tata zacisnął usta i wbił wzrok w swój talerz, a mama zagryzła nerwowo usta. Spojrzałem na siostrę prosząco.
– My pójdziemy do pokoju, co? – Spojrzała na rodziców, a że nie doszukała się sprzeciwu, to chwyciła mnie na rękę i zaprowadziła do swojego pokoju, który kiedyś dzieliliśmy. Teraz nie było tu śladu mojej dawnej obecności. Ściany były pomalowane na fioletowo, a stare meble obkleiła kolorowymi gazetami. W sumie wyglądały lepiej, niż wcześniej.
– Czemu oni zawsze muszą mnie pytać o dziewczynę! – warknąłem, gdy drzwi się za nami zamknęły. Usiadłem z impetem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Miałem dość tego ukrywania się. Wiedziałem, że nie mam innej możliwości, jeśli chcę utrzymać kontakt z rodzicami. Marny, bo marny, ale był. – Mam dość – wymamrotałem.
– Hej… – Iga usiadła obok i dotknęła mojego ramienia. – Znajdziesz w końcu jakąś… Nie musisz się tak o to wkurzać.
– Nie chcę cholernej dziewczyny – palnąłem. W tej chwili miałem gdzieś jak to zabrzmi.
– A czego chcesz?
– Zrozumienia. – Spojrzałem na nią. – Przepraszam. Jak już przyjechałem na twoje urodziny, to musiałem odwalić coś takiego… Niepotrzebnie się wkurzyłem.
– To nic. Ważne, że jesteś. – Uśmiechnęła się szeroko, a ja miałem wrażenie, że patrzę w lustro. Też się tak uśmiechałem, gdy byłem szczęśliwy.
Iga przytuliła mnie mocno.
– Dzięki za tą szkołę. – Wyszeptała w moją szyję. – Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
– Podejrzewam, że tyle, co moje konie – zaśmiałem się cicho.
Złość powoli ze mnie spływała, ale pozostał żal. Gdyby tylko mnie posłuchali – tak naprawdę posłuchali – i gdyby spojrzeli na mnie bez pryzmatu ich wyobrażeń o mnie, zobaczyliby prawdę. Ułożyliby sobie w głowie moje słowa. I wtedy zdałbym się tylko na ich łaskę i nie łaskę.
***

Dopiero wieczorem wróciłem do mojego prawdziwego, wybranego domu. Odetchnąłem z ulgą, przekraczając próg i witając się z Dagmarą. Patryk mówił, że wszystkim się zajmie, więc mogłem się przebrać w piżamę i rzucić na łóżko.
Jednak nie potrafiłem zasnąć. Zacząłem się zastanawiać co by było, gdybym powiadomił moją rodzinę o mojej orientacji. Wyrzuciliby mnie z domu? Przeklęli? Przestaliby się w ogóle odzywać? A może udaliby, że to nigdy nie miało miejsca. Nie wiedziałem, ale jedno niestety było pewne. Nie zaakceptowaliby tego. Żyli w jakiejś dziwnej czasoprzestrzeni, nie dostrzegając, że świat wokół nich się zmienia. Mieli bzika na punkcie dziewczyny, bo ich zdaniem powinienem zaraz po szkole ustatkować się, zasadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić syna. Inna opcja była dla nich nie do zniesienia. I jak podziwiali mnie za to, że potrafiłem sobie bez nich poradzić, tak gardzili, że nie powielałem ich schematów.
– Mogę? – usłyszałem głos Patryka zza drzwi. Aż miałem ochotę prychnąć, bo ostatnio przestał w ogóle pukać. Po prostu wchodził.
– No! – Podniosłem głos, żeby mnie usłyszał.
Chłopak wszedł do pomieszczenia i zaraz położył się obok mnie na boku, kradnąc część pościeli.
– Jak było? – zapytał.
– Z jednej strony ok. Wiesz, urodziny siostry… A z drugiej… – Przetarłem oczy i spojrzałem na jego twarz, którą ledwo widziałem, bo nie zapalał światła. Pokój był pogrążony w ciemności i wpadała tu jedynie poświata księżyca. – Z drugiej miałem ochotę powiedzieć im o sobie. Choć to nie miało najmniejszego sensu.
– Ktoś w ogóle o tobie wie? – zapytał cicho.
– Nie. Chyba ci już o tym mówiłem… Chociaż nie pamiętam.
– To musiało być dawno – zaśmiał się.
– Z bliskich mi osób wiesz tylko ty i Daniel. – Wtuliłem twarz w jego szyję. – A u ciebie jak jest?
– Wiedzą moi przyjaciele i rodzina… W sensie mój ojciec. Nie był zadowolony, ale wątpię, by zrobiło to na nim jakieś większe wrażenie. On nie potrafi skupić się na swoich sprawach, a co dopiero moich.
Objął mnie mocniej i pocałował w policzek.
– Śpij – wyszeptał. – Miałem ci jeszcze przekazać, że jutro masz się zająć bachorkami.
– Co? – zdziwiłem się.
– Dziećmi. Kasia bierze urlop, ale trener chce, żebyś ty poprowadził szkółkę.
– O matko… – sapnąłem, zaczynając się stresować.
– Dasz radę – powiedział, wyczuwając moje spięcie. Pogładził mnie po ramieniu. – Masz podejście do dzieci.
– I stwierdzasz to po tych pięciu minutach, gdy miałeś okazję zobaczyć mnie zastępującego trenera, tak?
– Nie. Stwierdzam to po twoim podejściu do wszystkich wkoło. Łącznie z końmi. – Poczułem na policzku dotyk jego warg. – Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś niezwykły?
– Może… – Uśmiechnąłem się i wsunąłem palce w jego włosy. Uwielbiałem ich miękkość. I to, że były kręcone. I kolor. I ogólnie jego całego…
– No to ci mówię – szepnął. Wsunął kolano między moje nogi i zamruczał coś cicho. – Ale teraz śpijmy. To, że będziesz miał szkółkę, nie oznacza, że masz mi nie pomagać.
– Teraz to ja tobie pomagam, co? – prychnąłem.
– Dzielimy się obowiązkami. Pasuje?
– Tak. – Uśmiechnąłem się i pocałowałem go delikatnie. – Dobranoc.
– Dobranoc.
***

Nigdy nie sądziłem, że zajmowanie się samemu ośmiolatkami będzie tak wymagające. Na szczęście większość rodziców czekała aż skończą jazdę i w międzyczasie mogli pilnować dzieci, bo bym nie wyrobił. Podczas gdy jeden z nich czyścił konia, drugi wchodził mu między nogi, ciekawy jak zwierzę wygląda od dołu.
Zwykle osiodłanie konia zajmowało mi góra kilkanaście minut, ale teraz spędziłem przy tym półtora godziny, tłumacząc wszystkim powoli, co do czego służy i jak się tego używa, łącznie z instrukcją bezpieczeństwa. W pewnym momencie miałem wrażenie, że to wszystko, o czym mówię, jest o wiele trudniejsze niż w rzeczywistości było. Tak naprawdę nie pamiętałem swoich początków. Dla mnie naturalne rzeczy dla reszty były niemal nie osiągalne. Jak na przykład zakładanie ogłowia. Chwytasz konia, zakładasz wędzidło, później nagłówek, poprawiasz naczółek, zapinasz pasek podgardlany, nadchrapnik… Gotowe! Cóż… Może jednak dla niektórych nie.
Naprawdę się ucieszyłem, gdy wraz z czterema szkółkowymi końmi wylądowaliśmy na padoku. Mogłem oddzielić zgraję dzieciaków od czterech, którymi na daną chwilę miałem się zająć. Czas mijał mi naprawdę szybko podczas poprawiania błędów i ustawiania ich tak, jak powinny jeździć. Nagrodą była wielka satysfakcja, gdy pod koniec widziałem postępy niektórych z nich. Były trzy zmiany, każda po pół godziny, więc nieco po półtorej godziny kończyliśmy jazdę.
Dopiero wtedy spostrzegłem, że mojej pracy przygląda się Patryk. Uśmiechnąłem się szeroko i skinąłem, by podszedł do mnie.
– Hm? – Mruknął, gdy znalazł się obok.
– Zajmij się dwoma końmi – poprosiłem cicho. – Pokaż im powoli jak się ściąga siodło i ogłowie.
– Jasne. – Uśmiechnął się kątem ust i poczochrał mi włosy.
– Przestań – fuknąłem z nieprzekonaniem, odtrącając jego rękę.
– No co? Wyglądasz lepiej w takich roztrzepanych. Au... – jęknął, gdy wbiłem mu palec w żebra. – Za co?
– Za żywot. Chodź z nimi do stajni.
Jeśli sądziłem, że mi pomoże, to się grubo myliłem. To znaczy… no dobrze. Pomagał mi, tłumaczył dzieciakom, tyle że pierwszy raz widziałem go w takiej odsłonie i nie mogłem oderwać od niego wzroku. Dzieciaki z miejsca go pokochały, gdy tłumaczył to, co ja jeszcze dwie godziny temu skrupulatnie omówiłem. To nie tak, że nie zapamiętały. Po prostu widząc, że do wszystkiego zaczyna wymyślać jakieś śmieszne historyjki, podłapały to i pytały wciąż o nowe rzeczy, śmiejąc się przy tym na całą stajnię.
A mnie nie pozostało nic innego, jak wypuszczenie trzech koni na łąkę i zostawienie im jednego, by mogli na jego przykładzie się uczyć.
***

– Och… tak! – sapnąłem w usta Patryka, gdy jego palce pieściły moje wnętrze.
Była późna noc, gdy przyszedł do mnie do łóżka i bez słowa pocałował. Teraz leżeliśmy oboje nadzy i spragnieni coraz mocniej swojej bliskości. Błądziłem dłońmi po ciele szatyna, a jego palce pieściły mój tyłek, sprawiając, że już teraz wiłem się pod nim z niecierpliwością.
– Już… – jęknąłem, drapiąc paznokciami łopatki chłopaka.
– Mhm – wymruczał mi do ucha i zagryzł jego płatek. Odchyliłem głowę, by dać mu lepszy dostęp do miejsca, które go zainteresowało. Oddychałem ciężko, powstrzymując się od orgazmu. Miałem wrażenie, że palcówka trwa zdecydowanie zbyt długo.
W końcu jednak jego penis naparł na moje wejście, wyrywając z mojego gardła kolejny jęk. Wszedł we mnie powoli i najdelikatniej jak tylko się dało. Znieruchomieliśmy, czekając aż zdołam się choć trochę rozluźnić. Co nie było takie łatwe, gdy miałem wrażenie, że wypełniał mnie już poza granice wytrzymałości.
– Jesteś wspaniały – szepnął, całując mnie delikatnie w usta. Tak, jakbym miał zaraz się rozpaść na kawałki.
Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem w nich pragnienie i dziwną emocję, której nie mogłem odszyfrować. Nie znałem jej. To wyglądało, jakby cierpiał, choć do tego była daleka droga.
– Spróbuj powoli… – szepnąłem trochę nerwowo.
Patryk wycofał się i pchnął powoli raz, drugi, trzeci. Próbował pod różnym kątem, sprawdzając co jest dla mnie najprzyjemniejsze. W pewnym momencie znalazł prostatę, poznając to po moich reakcjach.
– Och… – Zacisnąłem pięści nad jego karkiem, powstrzymując się przed wbiciem w niego paznokci kolejny raz. Ból mieszał się z przyjemnością, otumaniając mnie całkowicie. Nie myślałem. W tym momencie byłem jedynie dotykiem ciała, oddechem, smakiem jego ust.
– Sebastian… – syknął, wchodząc we mnie coraz szybciej. – Jesteś…
Nie dokończył, bo przyciągnąłem go do pocałunku, chcąc zagłuszyć tym swoje jęki. Nie do końca poskutkowało, ale za to sprawiło, że miałem jeszcze więcej przyjemności. Kocham jego usta.
Nadstawiałem się do jego pchnięć, wiedząc, że już długo nie wytrzymam.
Nagle chłopak niemal całkiem wysunął się ze mnie i brutalnie wbił się spowrotem, ponawiając taki ruch kilka razy.
– Pa–tryk! – warknąłem, czując wstrząs, który wzmocnił jeszcze doznania, gdy mój penis otarł się o jego brzuch. Orgazm wygiął moje ciało w przyjemności, jakiej jeszcze nie doznałem.
Zacisnąłem się mocno na członku szatyna, który po chwili także osiągnął szczyt rozkoszy. Poruszał się jeszcze przez jakiś czas w moim wnętrzu.
Z zachwytem obserwowałem jak powoli się uspokaja.
– Kocham cię… – wyrwało mi się i zaraz otworzyłem szerzej oczy ze strachu.
Patryk wpatrzył się we mnie ze zdziwieniem, mając jeszcze przyśpieszony oddech po orgazmie.
– Ja… Przepraszam… – wydukałem, bojąc się, że za chwilę ucieknie, albo mnie opieprzy. On jednak wygiął usta w słaby uśmiech i powoli przesunął wargami po mojej klatce piersiowej.
– To ja przepraszam, bo nie mogę odpowiedzieć – wyszeptał. – Poczekasz na mnie?
Wpatrywałem się w niego dłuższą chwilę, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości jego słów. Wydawały mi się nierealne. W końcu jednak uśmiechnąłem się z lekkością w sercu.
– Poczekam.

3 komentarze:

  1. Dziękuje za rozdział.
    Dużo weny :)
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, a końcówka niespodziewana ;-)

    OdpowiedzUsuń