12 października 2016

[15] Gonitwa


                „Jedziemy w teren?” Słowa Patryka dźwięczały mi w głowie podczas obrządków. Tak naprawdę nie pamiętałem, kiedy ostatni raz pojechałem gdzieś konno. Zawsze uwielbiałem wolność, którą mógł mi zapewnić wypad na łąki czy do lasu. Ostatnio jednak nawet o tym nie myślałem. Z początku obawiałem się Sarnada, a na innych koniach już nie jeździłem. Teraz jednak ufałem ogierowi. Już nie raz pokazał mi, że nawet jeśli wywinie coś głupiego, to nie zwieje ode mnie, tylko poczeka spokojnie aż się pozbieram. Tak było po moim pierwszym upadku z niego i na zawodach, gdy puściłem go wolno, biegnąc do Patryka. Nie uciekł też wtedy, gdy szarpałem się z szatynem o szlauch.
                Zerknąłem na komórkę, sprawdzając która jest godzina. Za pół godziny – o jedenastej – mieliśmy zacząć trening, a ja nadal nie skończyłem swojej roboty. Patryk dzisiaj pomagał trenerowi w oczyszczaniu toru, więc musiałem sam uporać się z boksami.
                Otarłem dłonią czoło i spojrzałem na ostatnie dziesięć boksów. Już zapomniałam jak to jest robić wszystko samemu. Nie wyobrażam sobie co zrobię, gdy Patryk wyjedzie. Na razie miałem cichą nadzieję, że zdołam go tu zatrzymać. Sam przecież mówił, że nie ma do czego wracać… Może będę mógł sprawić, by tu został…?
                Prychnąłem na własne myśli i wróciłem do zbierania łajna. Taczka była już pełna i musiałem ją wywieźć. Ale może jeszcze jeden boks udałoby się sprzątnąć? Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową.
                Weź się chłopie w garść i do roboty, pomyślałem, zdegustowany swoim zachowaniem.
***
             
                Była trzynasta, gdy spotkaliśmy się wszyscy na obiedzie. Jazdy oczywiście nie zdążyliśmy zrobić na czas i tak naprawdę nikomu nie chciało się wychodzić na pełne słońce, które dziś dawało się we znaki.
                Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść przygotowany przez Dagmarę obiad. Był idealny na tę porę roku. Ziemniaki, jajka sadzone i maślanka – niestety kupna, ale nadal pyszna.
                – I jak, dużo jeszcze macie roboty? – zapytałem mężczyzn.
                – Dopiero połowę zrobiliśmy – odpowiedział Patryk, zerkając na mnie znad talerza. – Masakra ile kretowisk. A my po tym jeździliśmy. – Skrzywił się.
                – Dopóki tego nie zrobimy, będzie trzeba się wstrzymać z jazdami po torze – stwierdził trener. – Trochę to zaniedbaliśmy.
                Trochę to mało powiedziane, pomyślałem. Już nie raz zakopywałem największe dziury i wyrzucałem kamienie, ale nie dawałem rady zrobić tego porządnie, gdy co chwila ktoś mnie wołał.
                – To co, wieczorem teren? Namyśliłeś się? – zapytał chłopak z szerokim uśmiechem.
                – O! Ja też chcę! – zawołała Magda, od razu nastawiając uszu.
                Tomasz spojrzał na nas z namysłem i uśmiechnął się lekko.
                – No jeźdźcie, jedźcie. Przynajmniej pozbędziemy się was na trochę z domu – zaśmiał się ciepło. Zauważyłem też, że Dagmara wzniosła oczy ku niebu i pokręciła głową.
                – No to postanowione. – Patryk wyprostował się i spojrzał na mnie i dziewczynę. – Chyba wiadome kto na kim jedzie, nie?
                – Raczej – prychnąłem.
***

Po obiedzie wybyłem do swojego pokoju, by przebrać się w zwykłe ubrania. Do tej pory miałem na sobie robocze i czułem się w nich brudny. Szczególnie, że słońce grzało niemiłosiernie i nie było fajnie chodzić w ciemnej bluzie i spodniach, gdy temperatura na dworze wynosiła ponad trzydzieści stopni.
Właśnie ściągnąłem z siebie ubrania i byłem w samych majtkach, gdy do pokoju wszedł Patryk. Zerknąłem na niego krótko i przeniosłem wzrok na szafę, nie wiedząc co na siebie włożyć.
– Puka się – mruknąłem.
– Jak się puka to się zamyka – prychnął i stanął za mną. Objął mnie ramionami i oparł się o moje barki. – Co robisz?
– Jestem ślepy, czy ja nie mam żadnej bluzki? – zapytałem, gapiąc się wciąż na otwartą szafę. Miałem w niej tylko strój dżokejski, bryczesy i bieliznę. Ten upał na mnie źle działał, bo nawet nie spostrzegłem, że wszystkie moje ubrania wylądowały w koszu do prania, który stał w rogu mojego pokoju.
– Nie jesteś ślepy. Raczej niechlujny – stwierdził Patryk, śmiejąc się cicho tuż przy moim uchu. – Kiedy ostatni raz robiłeś pranie?
– Nie pamiętam… – Skrzywiłem się.
– To czas najwyższy.
Przetarłem twarz dłońmi i westchnąłem. Matko. Nienawidzę tego. Mógłbym płacić komuś za robienie prania. Ta czynność zajmowała mi zawsze tyle czasu, że odkładałem ją na później, gdy tylko się dało. Teraz jednak przesadziłem.
– Pożyczyć ci jakieś ubrania? – zapytał i przesunął dłońmi po moich ramionach. Czułem przyjemne ciarki, gdy to robił. – Choć moim zdaniem mógłbyś tak chodzić.
Odwróciłem się do niego i uśmiechnąłem lekko. Nie mogłem się skupić, gdy był tak blisko, do tego z dłońmi na moim ciele. Patrzył na mnie jak zwykle, z pewną dozą uwagi i spokoju. Zupełnie inaczej niż na Adama, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem wyraz jego twarzy, gdy byliśmy sami. Miałem wrażenie, że uspokaja się przy mnie i nawet oddycha głębiej.
– Pożyczysz mi jakąś bluzkę, jak pojedziemy w teren – zdecydowałem i zrobiłem krok w tył, by sięgnąć po moje robocze spodnie. Założyłem je i wyprostowałem się. – A teraz muszę serio zrobić pranie, bo już się nie da tego dłużej unikać.
***

O siedemnastej wyjechaliśmy ze stadniny. Magda na Harfie, Patryk na Gromie, a ja na Sarnadzie. Ruszyliśmy drogą w stronę lasu, gdzie planowaliśmy za jakiś czas zagalopować.
Jadąc za dwójką moich towarzyszy, rozmawiających o czymś żywo, dopadł mnie wisielczy humor. Powoli zaczynam się obawiać, że to wszystko stracę. Że niepotrzebnie przyzwyczajam się do Patryka i Sarnada. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Bez treningów, bez spokojnych wieczorów i szczęścia, które przy nich czuję. Stali się moim światem, rzeczywistością, która w każdej chwili może pęknąć.
Wjechaliśmy między drzewa przy akompaniamencie śmiechów Patryka. Dopiero wtedy się włączyłem, by posłuchać o czym mówią.
– Nigdy nie widziałam go z taką miną. Myślał, że serio mogłabym go zdradzić. Faceci są tacy głupi! – śmiała się Magda, a Patryk jej zawtórował.
– Nie wszyscy, kochana. Jak ty z nim wytrzymujesz? – zapytał szatyn, odchylając się w siodle do tyłu.
– Normalnie – westchnęła. – Do tej pory trafiałam na samych zazdrośników. Nie potrafią zrozumieć jak mogę mieszkać pod jednym dachem z obcymi facetami. – Pokazała palcami cudzysłowie. – Przecież to nic nie znaczy! Sam powiedz, Seba! – Spojrzała na mnie.
– Ale co?
– Myślałeś kiedyś, że mógłbyś ze mną być?
Zrobiłem głupią minę, a Patryk zaczął się śmiać jeszcze głośniej.
– Nie – jęknąłem. Na samą myśl miałem ciarki. – Jesteś dla mnie jak siostra. Wychowaliśmy się razem.
– No właśnie! – krzyknęła, a konie zastrzygły uszami. – To aż nienaturalne.
– A może jemu chodziło o mnie – zauważył Patryk, znów na mnie zerkając z rozbawieniem. Ta rozmowa była absurdalna. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy jak byśmy się zachowywali, gdyby podobała się nam płeć przeciwna. Kto wie, może bym się starał o Magdę.
– Z tobą nie tańczyłam – stwierdziła. – On jest zazdrosny o Sebę. Nie umiem mu wytłumaczyć, że nie ma się o co martwić – jęknęła. – To jest wkurzające. Niby unikamy tego tematu, ale i tak ma o to wąty. Nie jestem ślepa!
– Ślepa nie, ale może za bardzo o tym myślisz, co? – zapytałem. – To zdrowe, że jest zazdrosny. Przynajmniej wiesz, że mu na tobie zależy.
– Właśnie – poparł Patyk. – Z tego, co mówisz, nie przesadza, tylko ty cały czas to rozdmuchujesz.
– Może… – Dziewczyna zasępiła się i pokręciła głową. – Muszę to przemyśleć.
– Na razie daj sobie spokój – powiedziałem. – Kłus?
– Pewnie! – Patryk popędził Groma, a my ruszyliśmy za nim.
Tym razem jechaliśmy w ciszy, rozkoszując się chłodniejszym leśnym powietrzem i zielenią. Uroku trochę odejmowały komary, które co chwilę odganiałem, ale i one przestały przeszkadzać, gdy w końcu zaczęliśmy galopować. Wyszedłem na prowadzenie, by pokierować ich po znanych mi ścieżkach. W ciągu trzynastu lat jeździłem tu niezliczoną ilość razy. Nie było już szans, bym mógł się tu zgubić.
W pewnym momencie Patryk zrównał się ze mną.
– Ścigamy się do tamtego rozwidlenia? – zapytał z szerokim uśmiechem. – Później pojedziemy spowrotem.
– Ok. – Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na odległy zakręt.
– Zakład, że będę pierwszy? – zapytał, wyciągając do mnie rękę. Spojrzałem na niego zaskoczony.
– Co?
– Zakład? – powtórzył. – Kto będzie pierwszy, będzie musiał zrobić coś dla drugiego.
– Ale co? – zapytałem nie rozumiejąc.
– Oj, po prostu się zgódź. – Zaśmiał się. Chwyciłem jego dłoń i skinąłem głową nieprzekonany. Najwyżej się z tego jakoś wymigam… – Na trzy! – zawołał. – Jeden!
– Dwa! – rzuciłem.
– Trzy!
Magda nawet nie zdążyła się zorientować co się dzieje, gdy zostawiliśmy ją w tyle.
Popędziliśmy konie jak najszybciej się dało. W moment osiągnęliśmy pełny cwał, ale na tym nie poprzestaliśmy. Po raz pierwszy miałem frajdę ze ścigania się. Chciałem wygrać. Sarnad przyśpieszył kroku i wyprzedziliśmy o parę metrów Patryka. Jednak widząc przed sobą rozwidlenie, poczułem przyśpieszone bicie serca i wyobraziłem sobie jak Sarnad gwałtownie zatrzymuje się tuż przed nim. To była sekunda zawahania, ale sprawiła, że pociągnąłem za wodze, chcąc by ogier zwolnił i spokojnie pobiegł w prawo. Niestety zanim to się stało, Grom śmignął obok mnie i z całym impetem wleciał w lewy zakręt. Zatrzymałem Sarnada i zakląłem głośno. Jak widać nie pozbyłem się mojego strachu.
– Co się stało!? – zawołał Patryk, gdy oboje znaleźliśmy się spowrotem przy rozwidleniu. – Wygrałbyś!
– Nie wiem… – mruknąłem niezadowolony. Aż cały się trząsłem, gdy podjechał do mnie blisko i nachylił się w moim kierunku.
– Sebastian, ty…
– Czy wyście zwariowali?! – wrzasnęła Magda, dołączając do nas i przerywając szatynowi. – Chcieliście się zabić?! Jeśli tak, to przynajmniej nie przy mnie!
– Przecież nic się nie stało… – zaczął chłopak, ale znowu mu przerwała.
– Nic?! Spójrz na niego! – Wskazała mnie palcem. – Jest blady jak papier!
– Przestań krzyczeć – mruknąłem. – Wracamy do domu – postanowiłem i minąłem ich.
To nie tak, że czułem się teraz zagrożony, czy coś. Ten moment zawahania był chwilą, momentem, który był jak uderzenie otwartą dłonią w twarz. Zabolało i przeszło, zostawiając po sobie wątpliwości. Nigdy nie sądziłem, że będę tak długo odchorowywać jeden głupi upadek z konia, któremu notabene już ufam.
Wróciliśmy w ciszy, a wcześniejsza wesołość minęła jak ręką odjął. Czułem się winny tej sytuacji. W końcu mogłem się nie godzić na ten durny mini wyścig. Odstawiliśmy konie do boksów i z Patrykiem schowaliśmy resztę koni do stajni i nakarmiliśmy je.
Gdy skończyliśmy, była już dwudziesta pierwsza, a słońce pół godziny temu schowało się za horyzontem. Musiałem jeszcze schować pranie, wykąpać się i mogłem kończyć ten dzień w swoim łóżku.
Dopiero po dwudziestej drugiej w nim wylądowałem, ale nie potrafiłem zasnąć. Wierciłem się, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po jakimś czasie nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju w samych spodniach od piżamy. Wszyscy już spali, a ja jak ten debil poszedłem do stajni, lądując po chwili w boksie Sarnada, bo gdzie indziej…?
Zastałem go leżącego na słomie. Gdy mnie zauważył, chciał się podnieść.
– Ciii… – szepnąłem i powstrzymałem go. Stanąłem nad nim i po chwili położyłem się na jego boku. – Spokojnie… – Westchnąłem, wdychając jego zapach i czując ciepło na skórze.
Dlaczego nadal nie mogę mu w pełni zaufać? Dlaczego nie mogę się pogodzić z tym wszystkim jak robiłem to do tej pory?
Przesunąłem dłonią po gniadej sierści, wpatrując się w jego ciemne chrapy. Widziałem cokolwiek tylko dzięki małej lampce, którą zapaliłem przy wejściu stajni. Słyszałem mojego konia i czułem jak unosi mnie wraz z każdym wdechem. Leżał spokojnie, ufnie, po chwili przymykając też oczy. Uśmiechnąłem się, dostrzegając to.
Niestety chwilę później usłyszałem też kroki na korytarzu, a ogier niespokojnie się poruszył.
– Sebastian? – szepnął Patryk.
– Tu jestem – mruknąłem i podniosłem się. – Już idę.
Wychodząc, zamknąłem za sobą boks i stanąłem naprzeciw chłopaka.
– Nie znalazłem cię w pokoju, więc… – zaczął niepewnie.
– Zacząłeś mnie szukać – dokończyłem. – Chodź.
W ciszy wróciliśmy do mojego pokoju i położyliśmy się obok siebie bez słowa. Odetchnąłem cicho, napawając się jego obecnością.
– Przepraszam – wyszeptał, wtulając się w mój bok.
– Za co?
– Gdyby nie ja, to byś nie wrócił do tego… Wiesz. Do wspomnienia upadku.
– Lepiej teraz niż na jakimś wyścigu – prychnąłem.
– Nie lubisz ich.
– Nie. A Wielka Pardubicka będzie ostatnim wyścigiem, na jaki się zgodzę. – Spojrzałem mu w oczy. – Wybacz, ale nie rozumiem tego. Nie mam charakteru dżokeja, choć Tomasz uważa, że się nadaję.
– Bo potrafisz jeździć. – Uśmiechnął się lekko. – I masz dobry kontakt z koniem.
– Ta. Nadaję się najwyżej na luzaka…
– Nieprawda. Nadajesz się na trenera.
Uniosłem brwi zaskoczony. Trener? Coś w tym mogło być. W końcu lubię uczyć dzieciaki. Patrzenie jak idzie im coraz lepiej jest czymś, co dodaje mi wiary w siebie.
– Czemu mnie szukałeś? – zmieniłem temat. Nie chciałem teraz gadać o mnie. Chciałem się wyłączyć.
– Nie umiałem zasnąć – westchnął. – Mam czasem takie chwile, że chcę wybaczyć Adamowi. Wiem, że nie mogę tego zrobić, a jednocześnie… tęsknie za nim. Po prostu.
– To normalne.
Przesunąłem palcami po jego policzku i musnąłem wargami usta chłopaka. Tylko tyle, niczego więcej nie chciałem. Oczywiście pragnąłem go, ale w tym momencie nie było to najważniejsze. Oboje potrzebowaliśmy jedynie kogoś, do kogo mogliśmy się przytulić i porozmawiać.
Jednak on miał inne plany. Wsunął palce w kosmyki moich włosów i przyciągnął do mocnego pocałunku. Stęknąłem nisko, gdy jego język wdarł mi się do ust. Przyjemny prąd przeszył moje ciało.
– Seba – szepnął, odrywając się ode mnie. – Pragnę cię…
Uśmiechnąłem się niepewnie i obróciłem na bok.
– Więc na co czekasz? – mruknąłem, czując jak same te słowa wywołują burze w moim ciele. Przed chwilą nawet o tym nie myślałem, a teraz byłem gotów mu się oddać.
Szatyn pchnął mnie w ramię i zawisł nade mną, patrząc mi głęboko w oczy. Nasze usta się złączyły w powolnej pieszczocie. Ręce zaczęły błądzić po ciele drugiego, rozpalając od środka. Zamruczałem pod nim i rozsunąłem nogi, pozwalając mu położyć się między nimi. Wspaniale było objąć go nogami ze świadomością tego, co nas czeka.
Minęła wieczność zanim Patryk się ode mnie odsunął, by pozbyć się naszych ubrań. Robił to powoli, z uśmiechem na twarzy, co mnie zdecydowanie bawiło i podniecało jednocześnie. Najpierw ściągnął swoją bluzkę, spodnie, by później złapać moją nogę i unieść ją w górę. Wstrzymałem oddech, nie do końca wiedząc do czego zmierza. Zaśmiał się, gdy bez problemu zmusił mnie do zrobienia szpagatu. Moja mina musiała być bezcenna.
– Wiedziałem! – parsknął, nadal się śmiejąc. – Kiedy ty masz czas na rozciąganie?
Z rozbawieniem odepchnąłem go od siebie i ułożyłem nogę w normalnej pozycji.
– Dzieciak – stwierdziłem, też zaczynając się śmiać. Tego się nie spodziewałem. – Kiedy w ogóle zauważyłeś, że jestem rozciągnięty?
– Nawet nie wiem. Po prostu czasem siadasz tak, jak normalny człowiek by nie umiał. – Przekrzywił głowę i jednym mocnym ruchem zsunął ze mnie spodnie od piżamy. Uniosłem nogi, by pomóc mu ją ściągnąć całkiem.
– No to spostrzegawczy jesteś. Zwykle się pilnuję. – Uśmiechnąłem się do niego, gdy spojrzał na moje nagie ciało. Na jego policzkach zagościły rumieńce. Urocze.
– Widać nie przy mnie – mruknął, przesuwając dłońmi po moich nogach. – Po co w ogóle się rozciągasz?
– Nie zawsze miałem co robić wieczorami. – Wzruszyłem ramionami, patrząc na niego z dołu. Bardzo podobało mi się jego chude ciało. – Teraz gramy w karty, a kiedyś ćwiczyłem. Nadal mogę to zrobić tylko dlatego, że rozciągałem się od kilku lat.
– Nie brakuje ci tego?
– Nie bardzo. – Wyciągnąłem ramiona w zapraszającym geście. – No chodź tu…
Zagryzł wargę i zawisł nade mną. Dopiero teraz poczułem lekki strach. Nie wiedziałem jak mu powiedzieć, że nikt wcześniej mnie nie miał. Atmosfera niby była luźna, szczególnie, gdy podstępem i z humorem sprawdził możliwości mojego ciała, ale mimo to stresowałem się. W głowie też kołatały się myśli, czy w ten sposób nie chce zapomnieć o Adamie, jednak ten fakt starałem się odrzucić jak najdalej się da.
                Nie pomogło, gdy zniżył biodra i otarł się o moje krocze. Myśli uciekły w popłochu, a ciało zaczęło samo działać. Przyciągnąłem Patryka do gwałtownego pocałunku, chcąc już kontynuacji, zapomnienia. Powoli zaczynałem płonąć, czując jego skórę tuż przy mojej. Wsunąłem dłoń między nasze ciała i chwyciłem jego twardniejącego penisa. Chłopak stęknął i uniósł biodra w górę, by dać swoim dłoniom możliwość wędrówki po moim ciele, rozpoczynając od szyi, a kończąc także na kroczu. Gdy jego palce zacisnęły się na moim członku, sapnąłem głucho i pogłębiłem pocałunek.
                Nie śpieszyliśmy się. Badaliśmy swoje ciała z dokładnością, jakbyśmy chcieli je zapamiętać. W końcu jednak jego palce zawędrowały na mój pośladek i ścisnęły go. Zadrżałem od tego dotyku. Był zbyt dobry… a może ja zbyt spragniony. W każdym razie wypiąłem się bardziej, nastawiając do jego ręki. Odsunąłem się od jego ust i przymknąłem oczy, mrucząc jednocześnie,  gdy przejechał palcami po rowku.
                – Seba? – wyszeptał, a ja spojrzałem na niego niewyraźnie. Nie potrafiłem się skupić na niczym innym, niż na palcach blisko mojej dziurki.
                Nie wiem co zobaczył w moich źrenicach, ale jego nastawienie zmieniło się diametralnie. Wpił się w moje usta, niemal je miażdżąc. Opadł na mnie całym ciężarem, uniemożliwiając mi pieszczenie go. Wyciągnąłem więc z trudem rękę spomiędzy naszych ciał i objąłem mocno jego kark.
                – Masz coś do nawilżenia? – sapnął, ocierając się penisem o moje jądra i udo.
                – Nnn…
                – Seba. – rzucił ostrzegawczo. To mnie trochę ostudziło.
                – Nie. – Spiąłem się. Byłem taki głupi…
                Zmarszczył brwi, a po chwili wsunął mi dwa palce do ust. Zdziwiłem się, ale nie oponowałem i possałem je przez chwilę. Później opuściły moje usta, by zająć się tyłkiem. Patryk najpierw delikatnie wsunął jeden palec, a ja napiąłem się nieprzyjemnie. To było dziwne, ale i podniecające jednocześnie.
                – Rozluźnij się – szepnął chłopak i wsunął palec głębiej, by po chwili zacząć nim ruszać. Syknąłem, bo nieprzyjemne uczucie się nasiliło. – No, przecież potrafisz.
                – Kurwa, czekaj – warknąłem, łapiąc go za ramię. – To… nowe.
                Patryk znieruchomiał, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
                – Nowe? – powtórzył głupio.
                – No… nigdy nie byłem na dole – wyjaśniłem, czując się coraz gorzej. Wstyd i świadomość tego, że tak łatwo traciłem przy nim kontrolę, uderzyły we mnie całą mocą.
                Patryk zaklął szpetnie, odsuwając się ode mnie. Siedział obok jakieś dwie sekundy, by nagle zerwać się i niemal wybiec z pokoju. Nago. Patrzyłem za nim z otwartymi ustami. Co się właśnie stało? Nie zdążyłem jednak wyjść nawet z otumanienia, bo wrócił z jakąś buteleczką w ręku. Rzucił ją na łóżko i znalazł się w poprzedniej pozycji, zanim w ogóle zdążyłem ogarnąć co się dzieje.
                – Co to jest? – Opadłem na poduszki i podniosłem buteleczkę. No tak, żel intymny. Włącz mózg łajzo, pomyślałem z irytacją na swoją głupotę.
                – Zamknij oczy – poprosił Patryk z uśmiechem.
                – Po co?
                – Zobaczysz. – Przez jakiś czas wpatrywaliśmy się w siebie. Przewrócił oczami. – No dalej. Nie ufasz mi?
                – Jakoś nie bardzo. – Uniosłem brwi, a on parsknął.
                – Psujesz zabawę. Po prostu się rozluźnij. To moja prośba za wygraną – dodał.
                Usta chłopaka kolejny raz wylądowały na moich. Poddawałem się im, czując, że moje podniecenie znów wzrasta. Dłonie Patryka sunęły po mojej klatce piersiowej, zahaczając co chwila o sutki. Dołączyły do nich także usta, pozostawiając moje wargi samotnie. Oddychałem głęboko, czekając na to, co się za chwilę stanie. Pieścił moje ciało powoli, dokładnie, a gdy w końcu dotarł do męskości, byłem już maksymalnie pobudzony. Nagle drgnąłem, gdy jednocześnie jego usta znalazły się na moim penisie, a śliskie palce przy dziurce. Przymknąłem oczy, tak jak prosił, poddając się temu całkowicie. Tym razem palec bez większych przeszkód pokonał zaciśnięte mięśnie i zaczął się poruszać w moim wnętrzu. Nie wiedziałem czy mam się skupić na języku, pieszczącym mojego penisa, czy… och, drugim palcu we mnie.
                Jęknąłem głośno, nie mogąc się już powstrzymać. Krew krążyła mi w żyłach coraz szybciej. Ale to nie był koniec. Po jakimś czasie Patryk trafił w końcu na prostatę, a ja wydarłem się niekontrolowanie, czując nagłą przyjemność. Dziękowałem wszystkim bogom, że sypialnie gospodarzy i Magdy są daleko od naszych. Moje hamulce puszczały, a ja zacząłem falować biodrami. To nie tak, że nie bolało, ale ta niedogodność jakimś cudem jeszcze bardziej mnie nakręcała.
                Chłopak wypuścił mnie z ust, wsunął do mojego wnętrza trzeci palec i pocałował mocno w usta, zaczynając mnie pieprzyć dłonią. Fale rozkoszy rozchodziły się po moim ciele raz za razem, gdy uderzał w najwrażliwszy punkt. Nagle sapnąłem i spuściłem się na nasze brzuchy. Jeszcze parę jęków wydobyło się z moich ust, zanim orgazm mnie nie opuścił. To było zbyt dobre. Czemu wcześniej tego nie spróbowałem?
                Uspokajając się powoli, otworzyłem oczy, by spojrzeć na Patryka. Nie czułem się winny, że to trwało tak krótko. Nie chciałem się hamować, a jego wzrok, w którym dostrzegłem zadowolenie i jakąś dziwną dumę, jeszcze upewnił mnie, że nie mam się o co martwić. Patryk oddychał szybko, a jego penis zapewne domagał się dotyku. Jednak nie nalegał, bym się tym zajął. W ogóle nic nie mówił.
                – Strzep sobie dla mnie – wychrypiałem, dotykając jego policzka.
                Nie musiałem mu dwa razy powtarzać. Patryk zabrał się do roboty, a niedługo później jego nasienie dołączyło do mojego. Z fascynacją obserwowałem jak jego twarz wygląda podczas orgazmu. Był piękny. Idealny.
                Zamruczałem z zadowoleniem. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żebym po zbliżeniu z kimś miał taki… luz. To co teraz czułem… Uch. Nie potrafiłem tego opisać.
                – Jestem pierwszy. – Wyszczerzył zęby, gdy jego oddech w miarę się wyrównał. Nadal górował nade mną.
                – Hm?
                – Pierwszy – powtórzył durnie. Opadł obok mnie na materac i cmoknął mnie w bark.
                Zaśmiałem się, dopiero teraz zdając sobie sprawę o czym mówi.
                – Tak, możesz to sobie zapisać w pamiętniczku jako osiągnięcie życiowe – zadrwiłem.
                Patryk nie przestawał się szczerzyć, co po chwili i mi się udzieliło.

4 komentarze:

  1. Słodko :)
    Życze weny
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  2. Ile opowiadanie ma rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 razem z prologiem (który jest jako "0") i epilogiem. Czyli zostało jeszcze 9 rozdziałów :)

      Usuń