„Jedziemy w
teren?” Słowa Patryka dźwięczały mi w głowie podczas obrządków. Tak naprawdę
nie pamiętałem, kiedy ostatni raz pojechałem gdzieś konno. Zawsze uwielbiałem
wolność, którą mógł mi zapewnić wypad na łąki czy do lasu. Ostatnio jednak
nawet o tym nie myślałem. Z początku obawiałem się Sarnada, a na innych koniach
już nie jeździłem. Teraz jednak ufałem ogierowi. Już nie raz pokazał mi, że
nawet jeśli wywinie coś głupiego, to nie zwieje ode mnie, tylko poczeka
spokojnie aż się pozbieram. Tak było po moim pierwszym upadku z niego i na
zawodach, gdy puściłem go wolno, biegnąc do Patryka. Nie uciekł też wtedy, gdy
szarpałem się z szatynem o szlauch.
Zerknąłem na
komórkę, sprawdzając która jest godzina. Za pół godziny – o jedenastej –
mieliśmy zacząć trening, a ja nadal nie skończyłem swojej roboty. Patryk
dzisiaj pomagał trenerowi w oczyszczaniu toru, więc musiałem sam uporać się z
boksami.
Otarłem dłonią
czoło i spojrzałem na ostatnie dziesięć boksów. Już zapomniałam jak to jest
robić wszystko samemu. Nie wyobrażam sobie co zrobię, gdy Patryk wyjedzie. Na
razie miałem cichą nadzieję, że zdołam go tu zatrzymać. Sam przecież mówił, że
nie ma do czego wracać… Może będę mógł sprawić, by tu został…?
Prychnąłem na
własne myśli i wróciłem do zbierania łajna. Taczka była już pełna i musiałem ją
wywieźć. Ale może jeszcze jeden boks udałoby się sprzątnąć? Zmarszczyłem brwi i
pokręciłem głową.
Weź się chłopie w
garść i do roboty, pomyślałem, zdegustowany swoim zachowaniem.
***
Była trzynasta,
gdy spotkaliśmy się wszyscy na obiedzie. Jazdy oczywiście nie zdążyliśmy zrobić
na czas i tak naprawdę nikomu nie chciało się wychodzić na pełne słońce, które
dziś dawało się we znaki.
Usiedliśmy przy
stole i zaczęliśmy jeść przygotowany przez Dagmarę obiad. Był idealny na tę
porę roku. Ziemniaki, jajka sadzone i maślanka – niestety kupna, ale nadal
pyszna.
– I jak, dużo
jeszcze macie roboty? – zapytałem mężczyzn.
– Dopiero połowę
zrobiliśmy – odpowiedział Patryk, zerkając na mnie znad talerza. – Masakra ile
kretowisk. A my po tym jeździliśmy. – Skrzywił się.
– Dopóki tego nie
zrobimy, będzie trzeba się wstrzymać z jazdami po torze – stwierdził trener. –
Trochę to zaniedbaliśmy.
Trochę to mało
powiedziane, pomyślałem. Już nie raz zakopywałem największe dziury i wyrzucałem
kamienie, ale nie dawałem rady zrobić tego porządnie, gdy co chwila ktoś mnie
wołał.
– To co,
wieczorem teren? Namyśliłeś się? – zapytał chłopak z szerokim uśmiechem.
– O! Ja też chcę!
– zawołała Magda, od razu nastawiając uszu.
Tomasz spojrzał
na nas z namysłem i uśmiechnął się lekko.
– No jeźdźcie,
jedźcie. Przynajmniej pozbędziemy się was na trochę z domu – zaśmiał się
ciepło. Zauważyłem też, że Dagmara wzniosła oczy ku niebu i pokręciła głową.
– No to
postanowione. – Patryk wyprostował się i spojrzał na mnie i dziewczynę. – Chyba
wiadome kto na kim jedzie, nie?
– Raczej –
prychnąłem.
***
Po obiedzie wybyłem do swojego pokoju, by przebrać
się w zwykłe ubrania. Do tej pory miałem na sobie robocze i czułem się w nich
brudny. Szczególnie, że słońce grzało niemiłosiernie i nie było fajnie chodzić
w ciemnej bluzie i spodniach, gdy temperatura na dworze wynosiła ponad
trzydzieści stopni.
Właśnie ściągnąłem z siebie ubrania i byłem w
samych majtkach, gdy do pokoju wszedł Patryk. Zerknąłem na niego krótko i
przeniosłem wzrok na szafę, nie wiedząc co na siebie włożyć.
– Puka się – mruknąłem.
– Jak się puka to się zamyka – prychnął i stanął za
mną. Objął mnie ramionami i oparł się o moje barki. – Co robisz?
– Jestem ślepy, czy ja nie mam żadnej bluzki? –
zapytałem, gapiąc się wciąż na otwartą szafę. Miałem w niej tylko strój
dżokejski, bryczesy i bieliznę. Ten upał na mnie źle działał, bo nawet nie
spostrzegłem, że wszystkie moje ubrania wylądowały w koszu do prania, który
stał w rogu mojego pokoju.
– Nie jesteś ślepy. Raczej niechlujny – stwierdził
Patryk, śmiejąc się cicho tuż przy moim uchu. – Kiedy ostatni raz robiłeś
pranie?
– Nie pamiętam… – Skrzywiłem się.
– To czas najwyższy.
Przetarłem twarz dłońmi i westchnąłem. Matko.
Nienawidzę tego. Mógłbym płacić komuś za robienie prania. Ta czynność zajmowała
mi zawsze tyle czasu, że odkładałem ją na później, gdy tylko się dało. Teraz
jednak przesadziłem.
– Pożyczyć ci jakieś ubrania? – zapytał i przesunął
dłońmi po moich ramionach. Czułem przyjemne ciarki, gdy to robił. – Choć moim
zdaniem mógłbyś tak chodzić.
Odwróciłem się do niego i uśmiechnąłem lekko. Nie
mogłem się skupić, gdy był tak blisko, do tego z dłońmi na moim ciele. Patrzył
na mnie jak zwykle, z pewną dozą uwagi i spokoju. Zupełnie inaczej niż na
Adama, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem wyraz jego twarzy, gdy byliśmy
sami. Miałem wrażenie, że uspokaja się przy mnie i nawet oddycha głębiej.
– Pożyczysz mi jakąś bluzkę, jak pojedziemy w teren
– zdecydowałem i zrobiłem krok w tył, by sięgnąć po moje robocze spodnie.
Założyłem je i wyprostowałem się. – A teraz muszę serio zrobić pranie, bo już
się nie da tego dłużej unikać.
***
O siedemnastej wyjechaliśmy ze stadniny. Magda na
Harfie, Patryk na Gromie, a ja na Sarnadzie. Ruszyliśmy drogą w stronę lasu,
gdzie planowaliśmy za jakiś czas zagalopować.
Jadąc za dwójką moich towarzyszy, rozmawiających o
czymś żywo, dopadł mnie wisielczy humor. Powoli zaczynam się obawiać, że to
wszystko stracę. Że niepotrzebnie przyzwyczajam się do Patryka i Sarnada. Nie
wyobrażam sobie życia bez nich. Bez treningów, bez spokojnych wieczorów i
szczęścia, które przy nich czuję. Stali się moim światem, rzeczywistością,
która w każdej chwili może pęknąć.
Wjechaliśmy między drzewa przy akompaniamencie
śmiechów Patryka. Dopiero wtedy się włączyłem, by posłuchać o czym mówią.
– Nigdy nie widziałam go z taką miną. Myślał, że
serio mogłabym go zdradzić. Faceci są tacy głupi! – śmiała się Magda, a Patryk
jej zawtórował.
– Nie wszyscy, kochana. Jak ty z nim wytrzymujesz?
– zapytał szatyn, odchylając się w siodle do tyłu.
– Normalnie – westchnęła. – Do tej pory trafiałam
na samych zazdrośników. Nie potrafią zrozumieć jak mogę mieszkać pod jednym
dachem z obcymi facetami. – Pokazała palcami cudzysłowie. – Przecież to nic nie
znaczy! Sam powiedz, Seba! – Spojrzała na mnie.
– Ale co?
– Myślałeś kiedyś, że mógłbyś ze mną być?
Zrobiłem głupią minę, a Patryk zaczął się śmiać
jeszcze głośniej.
– Nie – jęknąłem. Na samą myśl miałem ciarki. –
Jesteś dla mnie jak siostra. Wychowaliśmy się razem.
– No właśnie! – krzyknęła, a konie zastrzygły
uszami. – To aż nienaturalne.
– A może jemu chodziło o mnie – zauważył Patryk,
znów na mnie zerkając z rozbawieniem. Ta rozmowa była absurdalna. Tak naprawdę
nie wiedzieliśmy jak byśmy się zachowywali, gdyby podobała się nam płeć
przeciwna. Kto wie, może bym się starał o Magdę.
– Z tobą nie tańczyłam – stwierdziła. – On jest
zazdrosny o Sebę. Nie umiem mu wytłumaczyć, że nie ma się o co martwić –
jęknęła. – To jest wkurzające. Niby unikamy tego tematu, ale i tak ma o to
wąty. Nie jestem ślepa!
– Ślepa nie, ale może za bardzo o tym myślisz, co?
– zapytałem. – To zdrowe, że jest zazdrosny. Przynajmniej wiesz, że mu na tobie
zależy.
– Właśnie – poparł Patyk. – Z tego, co mówisz, nie
przesadza, tylko ty cały czas to rozdmuchujesz.
– Może… – Dziewczyna zasępiła się i pokręciła
głową. – Muszę to przemyśleć.
– Na razie daj sobie spokój – powiedziałem. – Kłus?
– Pewnie! – Patryk popędził Groma, a my ruszyliśmy
za nim.
Tym razem jechaliśmy w ciszy, rozkoszując się
chłodniejszym leśnym powietrzem i zielenią. Uroku trochę odejmowały komary,
które co chwilę odganiałem, ale i one przestały przeszkadzać, gdy w końcu
zaczęliśmy galopować. Wyszedłem na prowadzenie, by pokierować ich po znanych mi
ścieżkach. W ciągu trzynastu lat jeździłem tu niezliczoną ilość razy. Nie było
już szans, bym mógł się tu zgubić.
W pewnym momencie Patryk zrównał się ze mną.
– Ścigamy się do tamtego rozwidlenia? – zapytał z
szerokim uśmiechem. – Później pojedziemy spowrotem.
– Ok. – Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na
odległy zakręt.
– Zakład, że będę pierwszy? – zapytał, wyciągając
do mnie rękę. Spojrzałem na niego zaskoczony.
– Co?
– Zakład? – powtórzył. – Kto będzie pierwszy,
będzie musiał zrobić coś dla drugiego.
– Ale co? – zapytałem nie rozumiejąc.
– Oj, po prostu się zgódź. – Zaśmiał się. Chwyciłem
jego dłoń i skinąłem głową nieprzekonany. Najwyżej się z tego jakoś wymigam… –
Na trzy! – zawołał. – Jeden!
– Dwa! – rzuciłem.
– Trzy!
Magda nawet nie zdążyła się zorientować co się
dzieje, gdy zostawiliśmy ją w tyle.
Popędziliśmy konie jak najszybciej się dało. W
moment osiągnęliśmy pełny cwał, ale na tym nie poprzestaliśmy. Po raz pierwszy
miałem frajdę ze ścigania się. Chciałem wygrać. Sarnad przyśpieszył kroku i
wyprzedziliśmy o parę metrów Patryka. Jednak widząc przed sobą rozwidlenie,
poczułem przyśpieszone bicie serca i wyobraziłem sobie jak Sarnad gwałtownie
zatrzymuje się tuż przed nim. To była sekunda zawahania, ale sprawiła, że
pociągnąłem za wodze, chcąc by ogier zwolnił i spokojnie pobiegł w prawo.
Niestety zanim to się stało, Grom śmignął obok mnie i z całym impetem wleciał w
lewy zakręt. Zatrzymałem Sarnada i zakląłem głośno. Jak widać nie pozbyłem się
mojego strachu.
– Co się stało!? – zawołał Patryk, gdy oboje
znaleźliśmy się spowrotem przy rozwidleniu. – Wygrałbyś!
– Nie wiem… – mruknąłem niezadowolony. Aż cały się
trząsłem, gdy podjechał do mnie blisko i nachylił się w moim kierunku.
– Sebastian, ty…
– Czy wyście zwariowali?! – wrzasnęła Magda,
dołączając do nas i przerywając szatynowi. – Chcieliście się zabić?! Jeśli tak,
to przynajmniej nie przy mnie!
– Przecież nic się nie stało… – zaczął chłopak, ale
znowu mu przerwała.
– Nic?! Spójrz na niego! – Wskazała mnie palcem. –
Jest blady jak papier!
– Przestań krzyczeć – mruknąłem. – Wracamy do domu
– postanowiłem i minąłem ich.
To nie tak, że czułem się teraz zagrożony, czy coś.
Ten moment zawahania był chwilą, momentem, który był jak uderzenie otwartą
dłonią w twarz. Zabolało i przeszło, zostawiając po sobie wątpliwości. Nigdy
nie sądziłem, że będę tak długo odchorowywać jeden głupi upadek z konia,
któremu notabene już ufam.
Wróciliśmy w ciszy, a wcześniejsza wesołość minęła
jak ręką odjął. Czułem się winny tej sytuacji. W końcu mogłem się nie godzić na
ten durny mini wyścig. Odstawiliśmy konie do boksów i z Patrykiem schowaliśmy
resztę koni do stajni i nakarmiliśmy je.
Gdy skończyliśmy, była już dwudziesta pierwsza, a
słońce pół godziny temu schowało się za horyzontem. Musiałem jeszcze schować
pranie, wykąpać się i mogłem kończyć ten dzień w swoim łóżku.
Dopiero po dwudziestej drugiej w nim wylądowałem,
ale nie potrafiłem zasnąć. Wierciłem się, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po
jakimś czasie nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju w samych spodniach od
piżamy. Wszyscy już spali, a ja jak ten debil poszedłem do stajni, lądując po
chwili w boksie Sarnada, bo gdzie indziej…?
Zastałem go leżącego na słomie. Gdy mnie zauważył,
chciał się podnieść.
– Ciii… – szepnąłem i powstrzymałem go. Stanąłem
nad nim i po chwili położyłem się na jego boku. – Spokojnie… – Westchnąłem,
wdychając jego zapach i czując ciepło na skórze.
Dlaczego nadal nie mogę mu w pełni zaufać? Dlaczego
nie mogę się pogodzić z tym wszystkim jak robiłem to do tej pory?
Przesunąłem dłonią po gniadej sierści, wpatrując
się w jego ciemne chrapy. Widziałem cokolwiek tylko dzięki małej lampce, którą
zapaliłem przy wejściu stajni. Słyszałem mojego konia i czułem jak unosi mnie
wraz z każdym wdechem. Leżał spokojnie, ufnie, po chwili przymykając też oczy.
Uśmiechnąłem się, dostrzegając to.
Niestety chwilę później usłyszałem też kroki na
korytarzu, a ogier niespokojnie się poruszył.
– Sebastian? – szepnął Patryk.
– Tu jestem – mruknąłem i podniosłem się. – Już
idę.
Wychodząc, zamknąłem za sobą boks i stanąłem
naprzeciw chłopaka.
– Nie znalazłem cię w pokoju, więc… – zaczął
niepewnie.
– Zacząłeś mnie szukać – dokończyłem. – Chodź.
W ciszy wróciliśmy do mojego pokoju i położyliśmy
się obok siebie bez słowa. Odetchnąłem cicho, napawając się jego obecnością.
– Przepraszam – wyszeptał, wtulając się w mój bok.
– Za co?
– Gdyby nie ja, to byś nie wrócił do tego… Wiesz.
Do wspomnienia upadku.
– Lepiej teraz niż na jakimś wyścigu – prychnąłem.
– Nie lubisz ich.
– Nie. A Wielka Pardubicka będzie ostatnim
wyścigiem, na jaki się zgodzę. – Spojrzałem mu w oczy. – Wybacz, ale nie
rozumiem tego. Nie mam charakteru dżokeja, choć Tomasz uważa, że się nadaję.
– Bo potrafisz jeździć. – Uśmiechnął się lekko. – I
masz dobry kontakt z koniem.
– Ta. Nadaję się najwyżej na luzaka…
– Nieprawda. Nadajesz się na trenera.
Uniosłem brwi zaskoczony. Trener? Coś w tym mogło
być. W końcu lubię uczyć dzieciaki. Patrzenie jak idzie im coraz lepiej jest
czymś, co dodaje mi wiary w siebie.
– Czemu mnie szukałeś? – zmieniłem temat. Nie
chciałem teraz gadać o mnie. Chciałem się wyłączyć.
– Nie umiałem zasnąć – westchnął. – Mam czasem
takie chwile, że chcę wybaczyć Adamowi. Wiem, że nie mogę tego zrobić, a
jednocześnie… tęsknie za nim. Po prostu.
– To normalne.
Przesunąłem palcami po jego policzku i musnąłem
wargami usta chłopaka. Tylko tyle, niczego więcej nie chciałem. Oczywiście
pragnąłem go, ale w tym momencie nie było to najważniejsze. Oboje
potrzebowaliśmy jedynie kogoś, do kogo mogliśmy się przytulić i porozmawiać.
Jednak on miał inne plany. Wsunął palce w kosmyki
moich włosów i przyciągnął do mocnego pocałunku. Stęknąłem nisko, gdy jego
język wdarł mi się do ust. Przyjemny prąd przeszył moje ciało.
– Seba – szepnął, odrywając się ode mnie. – Pragnę
cię…
Uśmiechnąłem się niepewnie i obróciłem na bok.
– Więc na co czekasz? – mruknąłem, czując jak same
te słowa wywołują burze w moim ciele. Przed chwilą nawet o tym nie myślałem, a
teraz byłem gotów mu się oddać.
Szatyn pchnął mnie w ramię i zawisł nade mną,
patrząc mi głęboko w oczy. Nasze usta się złączyły w powolnej pieszczocie. Ręce
zaczęły błądzić po ciele drugiego, rozpalając od środka. Zamruczałem pod nim i
rozsunąłem nogi, pozwalając mu położyć się między nimi. Wspaniale było objąć go
nogami ze świadomością tego, co nas czeka.
Minęła wieczność zanim Patryk się ode mnie odsunął,
by pozbyć się naszych ubrań. Robił to powoli, z uśmiechem na twarzy, co mnie
zdecydowanie bawiło i podniecało jednocześnie. Najpierw ściągnął swoją bluzkę,
spodnie, by później złapać moją nogę i unieść ją w górę. Wstrzymałem oddech,
nie do końca wiedząc do czego zmierza. Zaśmiał się, gdy bez problemu zmusił
mnie do zrobienia szpagatu. Moja mina musiała być bezcenna.
– Wiedziałem! – parsknął, nadal się śmiejąc. –
Kiedy ty masz czas na rozciąganie?
Z rozbawieniem odepchnąłem go od siebie i ułożyłem
nogę w normalnej pozycji.
– Dzieciak – stwierdziłem, też zaczynając się
śmiać. Tego się nie spodziewałem. – Kiedy w ogóle zauważyłeś, że jestem
rozciągnięty?
– Nawet nie wiem. Po prostu czasem siadasz tak, jak
normalny człowiek by nie umiał. – Przekrzywił głowę i jednym mocnym ruchem
zsunął ze mnie spodnie od piżamy. Uniosłem nogi, by pomóc mu ją ściągnąć
całkiem.
– No to spostrzegawczy jesteś. Zwykle się pilnuję.
– Uśmiechnąłem się do niego, gdy spojrzał na moje nagie ciało. Na jego
policzkach zagościły rumieńce. Urocze.
– Widać nie przy mnie – mruknął, przesuwając dłońmi
po moich nogach. – Po co w ogóle się rozciągasz?
– Nie zawsze miałem co robić wieczorami. –
Wzruszyłem ramionami, patrząc na niego z dołu. Bardzo podobało mi się jego
chude ciało. – Teraz gramy w karty, a kiedyś ćwiczyłem. Nadal mogę to zrobić
tylko dlatego, że rozciągałem się od kilku lat.
– Nie brakuje ci tego?
– Nie bardzo. – Wyciągnąłem ramiona w zapraszającym
geście. – No chodź tu…
Zagryzł wargę i zawisł nade mną. Dopiero teraz
poczułem lekki strach. Nie wiedziałem jak mu powiedzieć, że nikt wcześniej mnie
nie miał. Atmosfera niby była luźna, szczególnie, gdy podstępem i z humorem
sprawdził możliwości mojego ciała, ale mimo to stresowałem się. W głowie też
kołatały się myśli, czy w ten sposób nie chce zapomnieć o Adamie, jednak ten
fakt starałem się odrzucić jak najdalej się da.
Nie pomogło, gdy
zniżył biodra i otarł się o moje krocze. Myśli uciekły w popłochu, a ciało
zaczęło samo działać. Przyciągnąłem Patryka do gwałtownego pocałunku, chcąc już
kontynuacji, zapomnienia. Powoli zaczynałem płonąć, czując jego skórę tuż przy
mojej. Wsunąłem dłoń między nasze ciała i chwyciłem jego twardniejącego penisa.
Chłopak stęknął i uniósł biodra w górę, by dać swoim dłoniom możliwość wędrówki
po moim ciele, rozpoczynając od szyi, a kończąc także na kroczu. Gdy jego palce
zacisnęły się na moim członku, sapnąłem głucho i pogłębiłem pocałunek.
Nie śpieszyliśmy
się. Badaliśmy swoje ciała z dokładnością, jakbyśmy chcieli je zapamiętać. W
końcu jednak jego palce zawędrowały na mój pośladek i ścisnęły go. Zadrżałem od
tego dotyku. Był zbyt dobry… a może ja zbyt spragniony. W każdym razie wypiąłem
się bardziej, nastawiając do jego ręki. Odsunąłem się od jego ust i przymknąłem
oczy, mrucząc jednocześnie, gdy
przejechał palcami po rowku.
– Seba? –
wyszeptał, a ja spojrzałem na niego niewyraźnie. Nie potrafiłem się skupić na
niczym innym, niż na palcach blisko mojej dziurki.
Nie wiem co
zobaczył w moich źrenicach, ale jego nastawienie zmieniło się diametralnie.
Wpił się w moje usta, niemal je miażdżąc. Opadł na mnie całym ciężarem,
uniemożliwiając mi pieszczenie go. Wyciągnąłem więc z trudem rękę spomiędzy
naszych ciał i objąłem mocno jego kark.
– Masz coś do
nawilżenia? – sapnął, ocierając się penisem o moje jądra i udo.
– Nnn…
– Seba. – rzucił
ostrzegawczo. To mnie trochę ostudziło.
– Nie. – Spiąłem
się. Byłem taki głupi…
Zmarszczył brwi,
a po chwili wsunął mi dwa palce do ust. Zdziwiłem się, ale nie oponowałem i
possałem je przez chwilę. Później opuściły moje usta, by zająć się tyłkiem.
Patryk najpierw delikatnie wsunął jeden palec, a ja napiąłem się nieprzyjemnie.
To było dziwne, ale i podniecające jednocześnie.
– Rozluźnij się –
szepnął chłopak i wsunął palec głębiej, by po chwili zacząć nim ruszać.
Syknąłem, bo nieprzyjemne uczucie się nasiliło. – No, przecież potrafisz.
– Kurwa, czekaj –
warknąłem, łapiąc go za ramię. – To… nowe.
Patryk
znieruchomiał, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Nowe? –
powtórzył głupio.
– No… nigdy nie
byłem na dole – wyjaśniłem, czując się coraz gorzej. Wstyd i świadomość tego,
że tak łatwo traciłem przy nim kontrolę, uderzyły we mnie całą mocą.
Patryk zaklął
szpetnie, odsuwając się ode mnie. Siedział obok jakieś dwie sekundy, by nagle
zerwać się i niemal wybiec z pokoju. Nago. Patrzyłem za nim z otwartymi ustami.
Co się właśnie stało? Nie zdążyłem jednak wyjść nawet z otumanienia, bo wrócił
z jakąś buteleczką w ręku. Rzucił ją na łóżko i znalazł się w poprzedniej
pozycji, zanim w ogóle zdążyłem ogarnąć co się dzieje.
– Co to jest? –
Opadłem na poduszki i podniosłem buteleczkę. No tak, żel intymny. Włącz mózg
łajzo, pomyślałem z irytacją na swoją głupotę.
– Zamknij oczy –
poprosił Patryk z uśmiechem.
– Po co?
– Zobaczysz. –
Przez jakiś czas wpatrywaliśmy się w siebie. Przewrócił oczami. – No dalej. Nie
ufasz mi?
– Jakoś nie
bardzo. – Uniosłem brwi, a on parsknął.
– Psujesz zabawę.
Po prostu się rozluźnij. To moja prośba za wygraną – dodał.
Usta chłopaka
kolejny raz wylądowały na moich. Poddawałem się im, czując, że moje podniecenie
znów wzrasta. Dłonie Patryka sunęły po mojej klatce piersiowej, zahaczając co
chwila o sutki. Dołączyły do nich także usta, pozostawiając moje wargi
samotnie. Oddychałem głęboko, czekając na to, co się za chwilę stanie. Pieścił
moje ciało powoli, dokładnie, a gdy w końcu dotarł do męskości, byłem już
maksymalnie pobudzony. Nagle drgnąłem, gdy jednocześnie jego usta znalazły się
na moim penisie, a śliskie palce przy dziurce. Przymknąłem oczy, tak jak
prosił, poddając się temu całkowicie. Tym razem palec bez większych przeszkód
pokonał zaciśnięte mięśnie i zaczął się poruszać w moim wnętrzu. Nie wiedziałem
czy mam się skupić na języku, pieszczącym mojego penisa, czy… och, drugim palcu
we mnie.
Jęknąłem głośno,
nie mogąc się już powstrzymać. Krew krążyła mi w żyłach coraz szybciej. Ale to
nie był koniec. Po jakimś czasie Patryk trafił w końcu na prostatę, a ja
wydarłem się niekontrolowanie, czując nagłą przyjemność. Dziękowałem wszystkim
bogom, że sypialnie gospodarzy i Magdy są daleko od naszych. Moje hamulce
puszczały, a ja zacząłem falować biodrami. To nie tak, że nie bolało, ale ta
niedogodność jakimś cudem jeszcze bardziej mnie nakręcała.
Chłopak wypuścił
mnie z ust, wsunął do mojego wnętrza trzeci palec i pocałował mocno w usta,
zaczynając mnie pieprzyć dłonią. Fale rozkoszy rozchodziły się po moim ciele
raz za razem, gdy uderzał w najwrażliwszy punkt. Nagle sapnąłem i spuściłem się
na nasze brzuchy. Jeszcze parę jęków wydobyło się z moich ust, zanim orgazm
mnie nie opuścił. To było zbyt dobre. Czemu wcześniej tego nie spróbowałem?
Uspokajając się
powoli, otworzyłem oczy, by spojrzeć na Patryka. Nie czułem się winny, że to
trwało tak krótko. Nie chciałem się hamować, a jego wzrok, w którym dostrzegłem
zadowolenie i jakąś dziwną dumę, jeszcze upewnił mnie, że nie mam się o co
martwić. Patryk oddychał szybko, a jego penis zapewne domagał się dotyku.
Jednak nie nalegał, bym się tym zajął. W ogóle nic nie mówił.
– Strzep sobie
dla mnie – wychrypiałem, dotykając jego policzka.
Nie musiałem mu
dwa razy powtarzać. Patryk zabrał się do roboty, a niedługo później jego
nasienie dołączyło do mojego. Z fascynacją obserwowałem jak jego twarz wygląda
podczas orgazmu. Był piękny. Idealny.
Zamruczałem z
zadowoleniem. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żebym po zbliżeniu z kimś miał
taki… luz. To co teraz czułem… Uch. Nie potrafiłem tego opisać.
– Jestem
pierwszy. – Wyszczerzył zęby, gdy jego oddech w miarę się wyrównał. Nadal górował
nade mną.
– Hm?
– Pierwszy –
powtórzył durnie. Opadł obok mnie na materac i cmoknął mnie w bark.
Zaśmiałem się,
dopiero teraz zdając sobie sprawę o czym mówi.
– Tak, możesz to
sobie zapisać w pamiętniczku jako osiągnięcie życiowe – zadrwiłem.
Patryk nie
przestawał się szczerzyć, co po chwili i mi się udzieliło.
Słodko :)
OdpowiedzUsuńŻycze weny
Akira
Dziękuję :)
UsuńIle opowiadanie ma rozdziałów?
OdpowiedzUsuń25 razem z prologiem (który jest jako "0") i epilogiem. Czyli zostało jeszcze 9 rozdziałów :)
Usuń