Wracam do domu
Ostatni raz spojrzałem na ponurego strażnika i wyszedłem na ulicę. Ciężkie, stalowe kraty zamknęły się za mną, odcinając od dotychczasowego życia. Westchnąłem, przystając na chodniku – mokrym, krzywym i starym. Rozejrzałem się po znienawidzonych kamienicach. Znałem na pamięć każdy szczegół tych zaniedbanych budowli. Były moją codziennością i koszmarem, nie mogłem się ich pozbyć nawet w marzeniach sennych. Ludzie, którzy w nich żyli, towarzyszyli mi przez ostatnie trzy lata. Obserwowałem ich tak, jak w swoim wcześniejszym życiu obserwowałem konie na pastwisku. Znałem ich zwyczaje, sposób bycia, być może i charakter.
Nie wiedziałem, czy w tym momencie
byłem szczęśliwy. Ostatnie lata spędziłem w więzieniu, wpadając w rutynę i
dziwny letarg. Teraz miałem tylko jeden cel. Musiałem dojechać do domu. O ile
jeszcze jest moim domem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałem z siostrą,
ale czułem, że nie odwróciła się ode mnie całkowicie. Nie mogłaby. Nie po tym wszystkim,
co razem przeszliśmy. Musiałem to sobie wmawiać, potrzebowałem nadziei niczym
tonący koła ratunkowego.
Nie mając większego wyboru, powoli
ruszyłem ulicą w stronę dworca autobusowego. Ze względu na wczesną godzinę byłem
pewien, że złapię jakiś autobus, nie wiedziałem za to ile będę musiał czekać. Miałem
w kieszeni sto złotych, moje jedyne pieniądze. W więzieniu odpracowałem to, co
ukradłem i zniszczyłem, ale na zarobek nie było już czasu. Dali mi jedynie
gotówkę na start – sto złotych. Śmiech na sali. Teraz podobno powinienem skierować
się do jakiejś agencji pracy… Hufca… Zwał jak zwał, nie miałem zamiaru reszty
życia spędzić na zamiataniu ulic. Owszem, mogłem skorzystać z porad więziennych
psychologów i tak dalej. Mogli mi pomóc zacząć nowe życie. W końcu przed
trafieniem do więzienia nie miałem nic, do czego teraz mógłbym wrócić – oprócz
siostry i naszego rozpadającego się domu.
Nie chciałem pomocy. Nie to, żebym
chciał też wrócić do przeszłości. Kradzieże z pewnością już mi po głowie
chodzić nie będą, ale jako człowiek wolny, potrzebowałem odetchnąć pełną
piersią i cieszyć się tym, że nie zwalili mi na głowę kuratora. Chwała bogom,
udało mi się spłacić te cholerne szkody, za które mnie posadzili i nie musiałem
ich dodatkowo odpracowywać.
Przemierzając
puste miasto, rozglądałem się na boki. Patrzyłem na odrapane ściany, kałuże,
ptaki, kolorowe kwiaty w oknach. Czułem się dziwnie. Nie potrafiłem określić,
czy jest to strach, smutek, stres, czy może wszystko na raz. Byłem wolny.
Miałem dwadzieścia sześć lat i mogłem decydować o sobie. I cholernie się bałem
tego stanu. No bo przecież co zrobię, jeśli siostra mnie nie przyjmie? Nie
miałem się gdzie podziać, a już wolałem spać pod mostem, niż przyjmować klitki
oferowane przez państwo.
Spojrzałem
na witryny sklepowe, dostrzegając swoje odbicie. Aż miałem ochotę przystanąć i
przyjrzeć się bliżej. Gdzieś tam w więziennych łazienkach można było spotkać
lustra, ale nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy by w nie zaglądać, zawsze
wolałem szybko skorzystać z prysznica, kibla i zmyć się do swojej celi.
Nie
zatrzymałem się teraz, bo wyglądałoby to dziwnie, jednak za każdym razem, gdy
mijałem okna, patrzyłem w nie, obserwując swoją sylwetkę. Przez te lata
wydoroślałem. Zawsze byłem wysoki i dobrze zbudowany mięśniowo, jednak teraz
wyraz mojej twarzy się wyostrzył, a postawa ciała wyprostowała. Zdawałem się
być pewniejszy siebie i raczej tak też było. W końcu teraz nie dałbym się wykorzystać,
jak wtedy, przed więzieniem. Nie broniłbym tych niewdzięczników i nie skazywałbym
się na to wszystko. Przecież nie ja zniszczyłem mieszkanie, tylko Piotr. Fakt,
byłem tam z nim i jego paczką, ale gdybym nie wziął ich win na siebie, nie
musiałbym odpracowywać wszystkich szkód, tylko podzieliliby je na naszą
czwórkę. Spędziłbym w więzieniu góra rok, a nie trzy i może udałoby mi się
skończyć kurs spawacza, którego teraz nie mogłem ze względu na długi.
Przeczesałem dłońmi krótkie, brązowe
włosy i westchnąłem. Miałem przed sobą jeszcze około dwa kilometry na piechotę.
Nie żebym narzekał, taka wędrówka była mi wręcz potrzebna, ale żałowałem, że
nie mam krótkich spodenek. Mimo wczesnej godziny temperatura nie chciała spaść
poniżej dwudziestu stopni i zapowiadał się upalny dzień.
Raz jeszcze zerknąłem na szyby.
Szaro niebieskie oczy odbicia spojrzały na mnie, by po sekundzie uciec wzrokiem
w bok.
***
Droga do domu trwała dłużej niż zwykle
— z tego co pamiętam. Musiałem poczekać dwie godziny na autobus, który później
utknął w korku. W małej miejscowości, oddalonej około siedmiu kilometrów od
mojej rodzinnej wsi, znalazłem się o trzynastej dwadzieścia sześć. Stamtąd
mogłem jedynie złapać stopa, więc idąc ulicą, dwa razy podnosiłem rękę, gdy
zbliżył się samochód. Oczywiście ani jeden, ani drugi się nie zatrzymał. Nie
dla mnie, wielkiego, umięśnionego faceta niewiadomego pochodzenia – wątpię, czy
ktokolwiek by mnie rozpoznał z daleka.
Nie byłem zdziwiony, wręcz
spodziewałem się, że będę miał pieszą wycieczkę. Nasza wieś zakończona była
ślepą odnogą dwóch zniszczonych dróg, więc niewielu nieznajomych się tu
zapuszczało, a ci, którzy się odważyli, przygnani ciekawością, byli traktowani
wrogo. Jakby pola, otaczające nasze domy, były jednocześnie naszym wielkim
podwórkiem, na które nikt niepożądany nie ma prawa wstępu.
To była nora. Koniec świata,
zamknięty w gęstwinie lasu. Ślepa kiszka plątaniny dróg i znaków. Zbiór
dziwnych ludzi, połączonych ze sobą przez przypadek. Różnie o nas mówiono i my
różnie traktowaliśmy nasz dom. Niektórzy chcieli się z niego wyrwać, inni wręcz
reagowali paniką, gdy trzeba było pojechać do lekarza w mieście.
O dziwo byliśmy też w miarę
samowystarczalni. Większość wychowana była po staremu, a cywilizacja dopiero w
ostatnich latach do nas docierała w postaci Internetu. Przez to wszystko większość
mieszkańców trudniła się rolnictwem albo hodowlą. Reszta miała swoje samochody
i jeździła do pracy w mieście. Zarabiali tyle, że starczało im na coś więcej,
niż przetrwanie, co było widać po ich domach. Wyremontowanych, gustownie
urządzonych, wyróżniających się wśród ledwo trzymających się chałup.
Idąc środkiem asfaltu i rozglądając
się w bok na drzewa, zastanawiałem się jaka zmiana zaszła w ciągu mojej
nieobecności. O ile w ogóle zaszła. Przypominali mi się ludzie. Pani Krysia,
która obsługiwała mały sklepik. Codziennie chodziłem do niej po chleb i ser,
który skupowała od miejscowego hodowcy bydła, Romana. Niezliczeni znajomi
dziadków, których nawet nie pamiętam. Dzieciaki, z którymi się bawiłem za
młodu. Ciekawe którzy z nich wybrali się na studia, wyjechali, a których
pochłonęła rodowita matka wieś.
Krok za krokiem przemierzałem
pustkowie cywilizacyjne, napawając się wilgotnym, parnym powietrzem, którego
nie czułem od trzech lat. Nic nie było warte, by to stracić. A w szczególności
nie telewizor, który chcieliśmy rąbnąć.
No tak. Moja największa porażka.
Piotr i jego banda. Jako nastoletni dzieciak, który stracił oparcie w
dorosłych, próbowałem sam radzić sobie z życiem. Głupiemu, byłemu mnie
zaimponował chłopak z sąsiedztwa, zarabiający na kradzieżach. Ba, zaimponował….
Byłem w nim po prostu zakochany. Być może chciałbym teraz znaleźć powód swojego
zaślepienia, wytłumaczenie, dlaczego byłem tak bardzo naiwny i ufny. Nie jestem
pewien, czy to była miłość, czy skrajna głupota.
To śmieszne. Taki kawał chłopa jak
ja, którego nie ruszano w więzieniu, dał się w przeszłości oszukać jakiemuś
gówniarzowi. Bo co? Bo się w nim zadurzył i wierzył, że ten pomoże mu we
wszystkim?
Piotr mi nie pomógł. Za to zranił
tak mocno, że chyba do końca życia będę miał problemy z zaufaniem komuś, poza
swoją siostrą. Zawsze na skraju umysłu będę miał fakt, że trzeba uważać, że
nikomu nie wolno wierzyć. Że nawet najlepszy przyjaciel potrafi wbić nóż w
serce. A może zwłaszcza przyjaciel.
Nie wiem ile mi zajęło dojście do
wsi, ale w końcu las ustąpił polom i domostwom, ukazując dobrze mi znany teren.
Nawet drzewa witałem z radością i uśmiechem, cisnącym się na usta. Pomachałem
dzieciakowi, siedmioletniemu Dominikowi, którego dostrzegłem zza któregoś płotu.
Pamiętam go, gdy kończył cztery latka i jedynie domyślałem się, że to on. Miał
ten sam kolor włosów, no i przebywał na działce jego rodziców.
Chłopiec spojrzał na mnie zaskoczony
i czmychnął do domu.
Przez chwilę jeszcze za nim
patrzyłem, idąc w stronę domu, który był mniej więcej pośrodku wsi. Parę minut
zajęło mi, by do niego dotrzeć.
Po drodze jeszcze minąłem parę
młodzików na rowerach, którzy spojrzeli na mnie ciekawsko. Poznałem niektóre
twarze, ale nie zwróciłem na nich zbytniej uwagi, w końcu dostrzegając swój cel.
Ceglana chałupa z trzema izbami i łazienką na zewnątrz. Moje marzenie ostatnich
lat w końcu się ziściło.
Jestem w domu.
***
Ramiona siostry wydawały się tak
obce i znajome jednocześnie. Oplotła mnie mocnym uściskiem, dławiąc w sobie
łzy. Widziałem to po sposobie w jaki zagryzała usta i napinała mięśnie twarzy.
Bolało mnie serce, widząc ją w takim stanie. Nie chciałem by płakała, a już w
szczególności z mojego powodu.
Stojąc z nią w progu, całym sobą
chłonąłem jej obecność i zapach domu – Trochę stęchły, ale znajomy i dający
bezpieczeństwo. Tu nie będę się musiał obawiać, że ktoś z jakiegoś powodu
będzie chciał mi dokopać.
—
Wróciłem — szepnąłem w ciemne włosy. Odsunąłem ją delikatnie od siebie i
spojrzałem w oczy. — Przygarniesz mnie chociaż na jakiś czas? — zapytałem
niepewnie.
—
Zgłupiałeś?! — fuknęła nagle. — To n a s
z dom! — zaznaczyła, patrząc mi hardo w
oczy. — Chodź do środka.
Uśmiechnąłem
się szeroko i wszedłem do wąskiego przedsionka, połączonego z kuchnią. Dopiero
z niej można było przejść do dwóch kolejnych pokoi, służących kiedyś za
sypialnię naszą i dziadków. Dom pozbawiony był łazienki. Mieliśmy jedynie kibel
na dworze i miskę w domu.
Z
westchnieniem usiadłem na jednym z czterech krzeseł, stojących przy starym,
zniszczonym stole. Rozejrzałem się dookoła. Ściany musiały być niedawno
malowane, bo jako jedyne lśniły czystością w tym pomieszczeniu. Meble pamiętały
jeszcze dzieciństwo moich rodziców, więc nie można było od nich wymagać pełnej
sprawności. Z szufladami trzeba było się szarpać, by ze zgrzytem się wysunęły,
a część drzwiczek wisiała na wpół urwanych zawiasach.
—
Jutro się za to zabiorę — powiedziałem, schylając się i sięgając do jednej z
szafek, która co chwilę otwierała się na oścież.
—
Tego nie opłaca się naprawiać. Trzeba kupić nowe — stwierdziła Gosia z
niesmakiem, siadając naprzeciw mnie.
—
A masz na to kasę? Bo ja nie… — mruknąłem niechętnie.
—
Z czego niby? Sprzedaję świnie, starcza z tego tylko na prąd i czasem coś do
żarcia.
Zerknąłem
na nią zaskoczony. Nigdy nie chciała przejmować gospodarstwa. Trafiając do
więzienia myślałem, że siostra przestanie się przejmować moim utrzymaniem i
zajmie się jakąś robotą, która da jej przyszłość.
—
Nie masz normalnej pracy? — zapytałem cicho, wbijając w nią spłoszony wzrok.
—
W tej dziurze? — Uniosła brwi. — Nie ma szans. Chyba, że jakaś ciężka fizyczna
praca, ale to już mam tutaj.
—
Dlaczego nie wyjechałaś?
—
To nasz dom.
—
Ale… — zaciąłem się. Teraz już nie wiedziałem, czy była to moja wina, czy po
prostu Gośka była zbyt uparta.
—
Bałam się sama jechać do miasta — wymamrotała cicho, odwracając głowę. — Chcesz
herbaty? — Zmieniła szybko temat.
—
Poproszę — mruknąłem, pozwalając jej. Jeśli nie chciała o tym rozmawiać,
uszanuję jej decyzję. Jednak sam już wiedziałem, że mam kolejną rzecz, za którą
jestem odpowiedzialny. Ja zawsze chciałem stąd wyjechać, pociągnąłbym ją za
sobą. A teraz oboje utknęliśmy w tej dziurze. Być może i pomogę jej przy pracy,
ale nie mamy tu przyszłości. Na starość pomrzemy z głodu, bo z pewnością nie
dostaniemy żadnej emerytury bez wcześniejszego płacenia składek, a na marny
zasiłek nie ma co liczyć.
Wyszedłem
z więzienia, ale nagle uświadomiłem sobie, że to wcale nie oznacza, że jestem
wolny. Nie mogę robić czego chcę. Jestem ograniczony w swoich możliwościach.
Tak samo jak zawsze. Mimo upływu lat wszystko nadal jest na swoim miejscu.
Gośka
zrobiła nam herbaty i znów usiadła naprzeciw, tym razem z parującym kubkiem w
dłoniach.
—
Spłaciłeś chociaż wszystkie długi? — zapytała po chwili milczenia.
—
Tak. Ale zarobiłem ledwo stówę. Udało mi się na styk.
—
Chociaż tyle — westchnęła i spojrzała na mnie zmęczona. — Pomożesz mi dzisiaj
wieczorem przy świniach.
—
Oczywiście — potaknąłem.
—
No i ja mieszkam w ostatnim pokoju. Ty możesz sobie rozłożyć kanapę w małym. W
szafach nadal masz swoje ubrania. — Spojrzała po mojej sylwetce. — Wątpię czy wciąż
będą pasować.
—
Może przynajmniej będę miał bieliznę.
—
Raczej tak. — Kiwnęła głową. — Masz kuratora, zawieszenie, albo coś takiego?
—
Zawieszenie na dwa lata, ale na szczęście bez kuratora. — Uśmiechnąłem się
lekko.
—
A jak w ogóle było w więzieniu? — zapytała wprost, patrząc na mnie uważniej.
—
No raczej nie były to wczasy. — Skrzywiłem się.
—
Zaczepiał cię ktoś?
—
Zdarzało się, to normalne. — Wzruszyłem ramionami. — Ale radziłem sobie, nic do
mnie nie mieli. Wtapiałem się w tłum.
Gosia
westchnęła i spojrzała w kierunku szuflady, gdzie kiedyś trzymane były
papierosy. Z tego co wiem, rzuciła, ale przez lata mogło się sporo zmienić.
—
Byłaś sama przez cały ten czas? — zainteresowałem się, z jednej strony będąc
naprawdę ciekawym, z drugiej chcąc zejść z tematu więzienia.
—
To znaczy?
—
Przy jednych odwiedzinach mówiłaś o kimś… — zaciąłem się na chwilę, nie wiedząc
jak do tego podejść. — Jesteś z nim nadal? Wtedy dopiero zaczynaliście, ale…
—
Dwa miesiące temu się rozstaliśmy.
Zgasłem
nieco, widząc jej poważną minę i przygryzanie policzków od wewnątrz. Bolało ją
to. A ja nawet nie poznałem tego gościa. Nie było mnie przy niej, podczas gdy
ona zawsze była ze mną.
—
Nie ma co rozpaczać — stwierdziła nagle, wstając. — Chodź. Pomożesz mi przy
świniach.
—
A w ogóle jak z Harmonią? — Również wstałem i spojrzałem na swoją niedopitą
herbatę. Była już letnia, więc szybko opróżniłem kubek i obmyłem go pod zimną
wodą.
—
Jest stara, ale nadal zżera nam trawę — westchnęła kobieta.
Uśmiechnąłem
się szeroko na samą myśl. Harmonia była klaczą babci, która kochała konie. Sami
mniej się nimi interesowaliśmy, ale sentyment pozostał razem ze zwierzęciem,
który teraz miał ponad dwadzieścia pięć lat. Bałem się, że staruszka nie dożyje
mojego powrotu.
Wyszliśmy
z siostrą na dwór, po drodze zakładając buty. Przeszliśmy przez niewielki
placyk przed domem, by w końcu wejść pod dach zniszczonej obory. Uderzył mnie
zapach obornika, wymieszany z przyjemniejszą wonią świeżej trawy. Chwilę
trwało, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku, bym mógł dostrzec
wyraźniejszy kontur kilkunastu świń, które siostra trzymała w ciasnych boksach.
Harmonia
stała w ostatniej przegrodzie po prawej. Nie potrafiłem zdecydować się, czy mi
żal, że jest tu w takich warunkach, czy cieszę się, że mam choć odrobinę
namiastki babci.
Nagle
posmutniałem. Powinienem pomóc siostrze. Nie powinna radzić sobie sama w takich
warunkach. Pamiętam, że kiedyś myślałem, że pomogę jej kradnąc. Teraz wiem, że
po prostu chciałem poczuć się lepiej. Niszczenie czyjegoś mienia niczego mi nie
dodawało, ani pieniędzy, ani dumy z samego siebie – bardzo rzadko kradliśmy coś
naprawdę. A jednak to robiłem, myśląc, że jest to jedyna szansa na polepszenie
swojego bytu i zaimponowanie osobie, na której mi zależało.
—
Twój były… on ci chociaż jakiś czas pomagał? — zapytałem w momencie, gdy wzięła
wiadro z przygotowaną wcześniej karmą i wsypała do jednego z koryt. Sam również
chwyciłem za drugie, powielając jej ruch.
—
Tak. Ale nie był tym zachwycony. Po prostu czasem chciał pomóc — powiedziała
smutno.
—
Zdziwiłbym się, gdyby chciał tak żyć — mruknąłem cicho. — Nie myślałaś, żeby
się stąd wynieść? — spróbowałem znowu.
—
Mówiłam ci. To mój dom — powtórzyła.
—
Jasne.
Razem
szybko nakarmiliśmy zwierzęta i zamietliśmy odejście, po czym wróciliśmy do
domu, siadając tak jak wcześniej w kuchni.
—
Nadal nie mamy telewizji? — zagadnąłem, tym razem ja przygotowując herbatę.
—
Nie.
—
Więc co robisz całymi dniami?
—
No wiesz. Jakbyś zapomniał — prychnęła. — Albo idę do dziewczyn, albo coś
czytam. Nic wielkiego.
—
I co tam u nich?
—
Julia wyprowadziła się do miasta, więc z nią nie mam kontaktu. Ale Martyna i
Iza wyszły za mąż i prowadzą domy — zaczęła, ożywiając się nieznacznie.
Kiedyś
nie znosiłem jak babcia mówiła o sąsiadach. A teraz wsłuchałem się w słowa
siostry, chcąc się dowiedzieć co robili moi dawni znajomi. Trochę smuciło mnie,
że inni, z którymi niegdyś byłem blisko, mieli ciekawsze życie od mojego.
***
Pierwszą noc w domu miałem bezsenną.
Nie potrafiłem przestawić się z trybu czuwania. Każdy hałas na dworze, każde
rżenie, czy stukot budziły mnie na nowo. Nie pomagał fakt, że spałem przy
otwartym oknie. Noc była duszna i parna, a moje stare łóżko bardziej miękkie niż
prycza z więzienia. Byłem wręcz zdziwiony, że to mi przeszkadza.
Nagle usłyszałem nieco inny stukot
niż do tej pory i ciche śmiechy. Przekręciłem się na bok, rozbudzając się po
raz kolejny, tym razem jednak nastawiając się na nasłuchiwanie. Ktoś był przy
stajni. Z mojego miejsca widziałem światła błyskające na ścianach. Przekląłem
cicho i wstałem, próbując robić jak najmniej hałasu. Zmarszczyłem brwi, patrząc
przez okno. Dzieciaki. Nie mogłem teraz odgadnąć kim kto był, ale niewiele mnie
to obchodziło. Ważniejsze było, co trzymały w ręku. Wydawało mi się, że mają
puszki, ale zamiast z nich pić, majstrowali coś przy drzwiach stajni.
Wyszedłem z mieszkania, przeklinając
w myślach skrzypiące drzwi. Na szczęście nikt ich nie usłyszał, więc mogłem
podejść niepostrzeżenie do gromady. Było ich sześciu. Wyrostki, niektórzy może
już pełnoletni. Rozpoznałem czterech z nich, a pozostała dwójka była pewnie z
sąsiednich wsi. Spojrzałem na drzwi stajni, gdzie napisali – „Fabian cwel.
Wracaj gdzie twoje miejsce”. I właśnie malowali wielkiego kutasa.
Typowe, pomyślałem. Stałem tam jakiś
czas, obserwując młodych. Nie miałem pojęcia dlaczego piszą po moich drzwiach i
z pewnością mi się to nie podobało, ale z jakiegoś powodu fascynowało mnie
obserwowanie ich. Kiedyś też byłem taki jak oni. Karma wraca. Też obracałem się
w takim towarzystwie i niemal czułem się, jakbym patrzył na siebie sprzed lat.
Szczególnie, gdy obserwowałem najwyższego z nich. Był trochę wycofany,
próbujący naśladować swoich towarzyszy. Wydurniał się, niemal naśladował ich
ruchy. Śmiał się z żartów. Był sztuczny, niepasujący. Udawał, jak ja kiedyś.
Znałem tego dzieciaka. To Kamil, syn
przyjaciela moich rodziców. Nie obchodziło mnie nigdy zdanie innych, ale z jakiegoś
powodu ubodło mnie, że akurat ten szczyl pomaga w mazaniu moich drzwi. Do
cholery, przecież niemal wychowaliśmy się razem. Niemal, bo była spora różnica wieku
i rzadko bezpośrednio ze sobą rozmawialiśmy. Co nie zmienia faktu, że
obserwowałem go od lat, widziałem jak dorasta, jedliśmy razem niezliczoną ilość
posiłków przy spotkaniach moich dziadków i jego rodziców. Byliśmy różni, nigdy
nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka, ale nie wchodziliśmy sobie w drogę.
Ba. Przecież czasem mu pomagałem!
Nagle jeden z chłopaków spojrzał
wprost na mnie i wrzasnął na cały głos.
Nie dziwię mu się. Też bym się
przestraszył dwumetrowego faceta, umięśnionego, z dwutygodniowym zarostem i bez
bluzki, stojącego w ciemności. Chociaż nie. Ja bym się nie przestraszył.
Wszystko potoczyło się bardzo
szybko. Dzieciaki dały nogi za pas, a ja chwyciłem najbliżej stojącego i
najwyższego z nich. Przewaliłem go na ziemię, przygniatając do niej. Próbował
się wyrywać, ale nie miał przy mnie szans. Jego koledzy zwiali, zostawiając go
na pastwę mojego widzi mi się. Nie przejmowałem się nimi, ważne, że miałem
chociaż jednego.
Chłopak próbował się wyrwać, jakby
miał jakiekolwiek szanse. Nie dorównywał mi w wysokości, sile, wadze ani w
doświadczeniu. Nie rozumiałem dlaczego tak się szarpie. To było bez sensu.
— Spokój młody — warknąłem.
Chwyciłem go mocno za nadgarstki i wstałem, ciągnąc go za sobą. Postawiłem nas
na nogi i spojrzałem mu w oczy. Już się nie wyrywał. Mądrze.
— I co zrobisz? — spytał butnie. Był
pewny swego, nie odczuwał lęku ani skruchy. A przynajmniej na takiego wyglądał.
— Wiesz, że znam twoich rodziców —
powiedziałem spokojnie, nadal trzymając jego dłonie w mocnym uścisku. Miał
długie i ciepłe palce, trochę szorstkie na opuszkach. — Mogę im powiedzieć co
dzisiaj nabroiłeś. Myślę, że im się to nie spodoba.
Chłopak zagryzł wargę, a zaraz jakby
się za to zganił, jego twarz stężała, wzrok niemal palił żywcem. Wytrzymałem
jego spojrzenie.
— Nie zrobisz tego — stwierdził.
— Bo?
— Nawet jeśli im powiesz… Jak
myślisz. Uwierzą mi, przykładnemu uczniowi i ich synowi, czy facetowi po
odsiadce? — Uśmiechnął się wrednie.
— Tak sobie myślę… że pójdziemy do
mojej siostry. — Uniosłem kącik ust w górę we wrednym uśmiechu. — Myślę, że jej
uwierzą.
Pociągnąłem go w stronę drzwi domu,
a młody zaczął się szarpać. Chyba zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, bo jego
pewność siebie spadła gwałtownie. Już nie wyglądał tak poważnie jak chwilę
wcześniej.
— Puść mnie! — krzyczał. — Nie masz
prawa!
— Och. To zdecydowanie jest legalne —
parsknąłem rozbawiony i zacisnąłem palce mocniej na jego ramieniu. Siłą
poprowadziłem go do mieszkania, a dalej wprost do sypialni siostry. Zapukałem,
tak na wszelki wypadek.
— Co?! — krzyknęła z irytacją, ale po
chwili otworzyła drzwi. Spojrzała na nas zaspanym wzrokiem z niezrozumieniem.
— Ten szczyl razem z kolegami
pomalował nasze drzwi sprejem — wyjaśniłem bez ogródek. Teraz dzieciak nie
będzie mógł się wykiwać. Kto jak kto, ale moja siostra była szanowana we wsi i
jej uwierzy każdy.
— Och… — Przyjrzała się uważniej
chłopakowi. — Ale dlaczego, Kamil?
Chłopak zacisnął usta w wąską linię.
Wpatrywał się w podłogę uparcie, czekając pewnie, aż ta farsa się skończy. Sam
był sobie winien.
— I co z nim zrobimy? — zapytałem
siostry.
— Kto był z tobą? — zwróciła się do
chłopaka, olewając mnie.
— Trzech jeszcze rozpoznałem —
wtrąciłem. Gosia wbiła we mnie groźny wzrok.
— No i co z tego? — jęknął. — Róbcie
co chcecie, byle szybko.
Walnąłem go otwartą dłonią w tył
głowy, aż się nieco schylił.
— Ej! — syknął.
— Przestańcie! — nakazała Gosia,
wyglądając nagle na naprawdę wykończoną. — Wiem co zrobimy.
Spojrzałem na nią uważnie, gdy
wpatrywała się w nas z zastanowieniem. Już wiedziałem, że będzie to coś, co mi
się nie spodoba.
— Kamil naprawi jutro drzwi, a ty go
przypilnujesz. Nie mam ochoty ganiać po ich rodzicach. Ale… — Spojrzała surowo
na chłopaka. — Jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to dowiedzą się o tym
wszyscy, jasne? I ty, i twoi koledzy mnie popamiętacie. Trzymaj ich z dala —
warknęła, po czym bezceremonialnie zatrzasnęła drzwi przed naszymi nosami.
Okej. Nie wiedziałem, że dzisiejszy
dzień aż tak dał mojej siostrze w kość. Zawsze robiła się wredna, gdy coś ją
martwiło. To był jej sposób na odreagowanie i ukrycie słabości.
Zmemłałem w ustach przekleństwo. Teraz
będę musiał zajmować się bachorami? Pięknie…
— No i co się gapisz młody? —
prychnąłem. Raz jeszcze trzepnąłem go w tył głowy i ruszyłem w stronę kuchni. —
Wracaj do domu. A jutro masz przyjść na ósmą naprawić te cholerne drzwi.
— Ale… — zająkał się, szukając
argumentów.
— No, dalej, wypad — pogoniłem go,
otwierając drzwi.
— Jest czerwiec, nie mogę później? —
zapytał młodzik z pretensją w głosie.
— Nie. Powinieneś być jeszcze
przyzwyczajony do wstawania rano. Czy może napisanie trzy tygodnie temu matury
sprawiło, że wszystkiego zapomniałeś? — prychnąłem.
Chłopak skrzywił się, ale już nie
skomentował. Wyszedł w ciemność, rzucając mi jeszcze ostatnie, tym razem
zamyślone spojrzenie.
Bardzo mi się podobało, ale nie będę się rozgadywać bo kupiłam e-booka i nie chcę psuć zabawy.-)
OdpowiedzUsuńJedyne co mogę powiedzieć to za krótkie chyba że jest w planach drugi tom:-)
Na dłuższy komentarz zapraszam do zakładki "Komentarze Ebook" :D chętnie posłucham xD A co do drugiego tomu... sama mam niedosyt haha Planując Wracaj do domu nie sądziłam, że spodobają mi się te postacie i że będzie o czym dalej opowiadać. Trochę mnie poniosło w trakcie i przez to jest takie wrażenie. Mam tego pełną świadomość, ale nie ciągnęłam dalej, bo ta historia miała być dla mnie odskocznią i sprawdzianem :)
UsuńJeśli się przyjmie, jest duże prawdopodobieństwo, że jeszcze o nich napiszę.
Podoba mi się i ciekawi mnie co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńNa marginesie krat nie robi się z mosiądzu bo to miękki i mało wytrzymały stop - zdecydowanie nie na kraty. Kraty robi się ze stali lub ze stali stopowej dodatkowo utwardzanej.
Pozdrawiam.
O matko, nawet się nad tym nie zastanawiałam, tylko napisałam pierwszy metal jaki przyszedł mi do głowy xD To by było na tyle, budynki, które będę w przyszłości projektować, runą!!! :x
UsuńJak najbardziej masz rację! Załóżmy, że Fabian był niedoinformowany... Zwalam na niego! Zobaczył jakąś mosiężną ozdóbkę i uznał, że wszystko jest z tego xD
Nie, ale serio... załamałam teraz samą siebie xD Dzięki, że zauważyłeś :D
Pozdrawiam serdecznie! <3
Fajnie, choć trochę przygnębiająco się zaczęło. Ciężkie warunki zgotowałaś Fabianowi. Niesamowicie mnie rozbawiły Wasze komentarze o kratach, nie martw się większość dziewczyn po prostu nie ma pojęcia o metalach, ja nie zwróciłam na to w ogóle uwagi, ale dobrze że panowie też czytają i czasem coś podpowiedzą 😉
OdpowiedzUsuńNiezmiernie się cieszę że nie muszę czekać do kolejnej środy bo mam ebooka i zaraz zabieram się za ciąg dalszy 😀Dziękuję pięknie i pozdrawiam
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło xD Przynajmniej jest śmiesznie.
UsuńW ogóle nie zdziwcie się jak w ebooku będzie zamieniane imię Adrian na Andrzej... (to ta sama osoba) Naprawdę nie mam teraz czasu by to poprawić i szybko zamienić PDF na beezar :( Nawet moja koleżanka tego nie wyłapała wcześniej, a powiadomił mnie o tym jeden z czytelników. Tutaj, na blogu na pewno będzie poprawione, a na beezar zajmę się tym jak tylko będę miała czas.
Pozdrawiam serdecznie!
Mnie też zaskoczyły te mosiężne kraty :) Ale zwalać na Fabiana... Można jeszcze pomylić stal z aluminium, chociaż i to ciężko - podobny kolor, ale w dotyku zupełnie inne (inny wsp. przewodnictwa cieplnego i tak dalej). Ale stal z mosiądzem? I co to by było za więzienie? Dość łatwe do ucieczki xD Mosiądz jest łatwo odkształcalny nawet na zimno. Przydałby się jakiś dłuższy opis tego więzienia. Padło tam określenie kamienice(?), a ja automatycznie mam przed oczami Stare Miasto w Krakowie. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz - Fabian i jego siostra mieszkają na totalnym zadupiu, ale w ich mowie nie ma żadnych "wiejskich naleciałości". Zastanawiam się, czy to zamierzony zabieg, czy nie.
OdpowiedzUsuńOgólnie lubię taki historie o jakiś takich życiowych wykolejeńcach, a nie gładkich chłopcach, więc jestem ciekawa, co będzie dalej. Fabian wydaje się mieć jakąś "historię". Facet z przeszłością trafia w me gusta.
To nie żadna złośliwość, po prostu wpadło mi w oko podczas czytania:
"Nie pamiętam kiedy ostatni raz rozmawiałem z siostrą [...] -> brak przecinka przed "kiedy".
Pozdrawiam!
Wiecie co... Nie będę zmieniać tego mosiądzu. Tyle można się naczytać mądrości, że aż szkoda :D (to jest pozytywne). Aż mam ochotę zrobić eksperyment: kto się zorientował? :v
UsuńCo do gwary, a i owszem, można by było wprowadzić, ale po co (w tym konkretnym opowiadaniu)? W moich okolicach nie ma jakoś specjalnie zmienionego języka. Nie wprowadzałam tego, bo, wybacz, nie chcę się w to bawić. Sama nie znam żadnej gwary, mam rodzinę na wsi, pochodzimy z niej, ale każdy mówi zwykłą polszczyzną.
Pisząc o kamienicach, miałam w myślach swoje rodzinne miasto, gdzie wychodzi się z więzienia i wpada wprost na nie. Zawsze jakoś zwracam na te budynki szczególną uwagę :) Nie wiem dlaczego, ale użyczyłam tego Fabianowi. To tak w formie ciekawostki :D
A co do błędów, czas znaleźć sobie betę :)
Pozdrawiam serdecznie :))
MoNoMu opis pasuje do Aresztu Śledczego na Stefana Czarneckiego 3 w Krakowie - Podgórzu.
UsuńTo opowiadanie mi się podoba. Ciekawie się zapowiada. Czekam na ciąg dalszy;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Martyna