Zanim zaczniecie czytać, chciałabym podziękować z całego serca osobom, które komentują. A więc... Dziękuję! Wasze słowa naprawdę przydają się w chwilach zwątpienia. A reszcie, cichaczem przemykającej przez stronę, także dziękuję za poświęcony czas. :)) Uświadomiłam sobie ostatnio, że nawet nie zauważyłam, w którym momencie zdobyłam czytelników... Ma się ten zapłon xD
A teraz zapraszam!
Nieszczęścia chodzą parami
Drugi poranek w rodzinnym domu był
identyczny jak pierwszy. Nie wyspałem się, nadal włączał mi się tryb czuwania i
nie potrafiłem wmówić swojemu mózgowi, że już nie muszę. Nie pomógł fakt, że
pierwszej nocy ze snu wyrwały mnie śmiechy. Tak więc świt rozbudził mnie, a
siostra pomogła wstać, szurając w kuchni i dodając wyrzuty sumienia, że sama
musi się wszystkim zajmować. Jakby tego było mało i świat chciał przypomnieć mi
o swojej niesprawiedliwości, bolały mnie spalone ramiona. A z tym fantem nie
mogłem zrobić n i c.
Na szczęście kawa choć trochę
poprawiła mi humor. Zrobiliśmy obrządki, a o dziesiątej przyszedł Kamil.
Wyglądał na niewyspanego w przynajmniej równym stopniu co ja. Nie powiem, że
mnie to nie pocieszyło. Co prawda bardziej bym się cieszył, gdyby i jego słońce
złapało, w końcu przebywaliśmy wczoraj równie długo na dworze.
— Poczekaj chwilę — rzuciłem,
zostawiając go w progu i idąc do swojego pokoju. Zmieniłem szybko robocze
ciuchy na stare dżinsy, jedyne, które jeszcze jakoś na mnie pasowały, mimo
tego, że były bardzo opięte i czarną koszulę, która była na mnie trochę
luźniejsza. Na szczęście jako młodziak lubiłem szersze ubrania.
Zabrałem jeszcze pieniądze,
dokumenty i wróciłem do chłopaka. Minąłem go w drzwiach, idąc w stronę
samochodu dziadka. Tak naprawdę nie byłem pewien, czy w ogóle ruszymy się tym
gratem. Od czasu, gdy zmarł dziadek i mieliśmy z siostrą problem ze spadkiem, jeździła
nim zaledwie parę razy.
— Pomóż — rzuciłem do Kamila, łapiąc
plandekę po jednej stronie samochodu. Chłopak chwycił z drugiej strony i razem
zsunęliśmy ciężki materiał z pojazdu. Naszym oczom ukazała się zardzewiała
gdzieniegdzie stara skoda, teraz mająca wypłowiały odcień czerwieni.
— Działa chociaż ten grat? — zapytał
z powątpieniem.
— Módl się żeby tak, inaczej
będziemy musieli jechać autobusem.
— To by była wycieczka dwudniowa.
— Otóż to. Otwórz bramę.
Droga do Castoramy dłużyła się niemiłosiernie.
Stare auto nie rozpędzało się nawet do osiemdziesiątki, a mieliśmy pięćdziesiąt
kilometrów do pokonania. W tym sporą część dziurawą drogą przez las, gdzie
nawet strach było jechać prędkością dopuszczalną w mieście. Szybkość groziła
zniszczeniem zawieszenia, a w najlepszym wypadku przedziurawieniem opon. Długiej
drodze nie pomagała ciężka atmosfera w samochodzie.
— Jak kostka? — zagadałem w końcu,
chcąc jakoś przerwać zalegającą między nami ciszę.
— Co? — Kamil nie skojarzył z
początku. — A… noga. Nic mi nie jest, wczoraj trochę tylko bolało i przestało. —
Wzruszył ramionami. — Rana jest, ale nie przeszkadza.
— To dobrze… — mruknąłem, nadal nie
wiedząc co dalej. O czym mógłbym z nim rozmawiać? — A jak matura ci poszła?
— Za kilka dni wyniki. Do tego czasu
nie chcę gdybać. Wiem tylko, że ustne zdałem.
— A gdzie później chcesz iść?
— Rodzice chcą, żebym poszedł na
medycynę.
— Nie o to pytałem. — Zerknąłem na
niego z ukosa. Chłopak wpatrywał się w okno nieobecnym wzrokiem. — Pytałem
gdzie ty chcesz iść?
— Ja? — zdziwił się i aż obrócił
twarz w moją stronę. Zmieszał się trochę, ale po chwili odpowiedział z
pewnością w głosie: — Na ASP na rzeźbę.
— Złożyłeś tam papiery?
— Tak… Nawet miałem egzamin. Ale nie mów rodzicom,
nie wiedzą — mruknął ciszej. — Nie wiem czy w ogóle pójdę na studia.
— Jeśli myślisz o medycynie, to
musiałeś dobrze się czuć na maturze. Na pewno zdasz.
— Nie o to chodzi.
— A o co? — zdziwiłem się.
— Nie chcę o tym gadać.
— Jak chcesz. — Westchnąłem ciężko.
Z jakiegoś powodu czułem się odpowiedzialny za to, by go namówić. By nie
zmarnował sobie życia, tak jak większość mieszkańców naszej wsi. Byłem to winny
jego rodzicom, którzy nie raz wspierali mnie i Gośkę. — Ja żałuję, że olałem
szkołę — spróbowałem od tej strony. — Teraz nie mam żadnej alternatywy.
— No. Nie zdałeś ostatniej klasy.
Rodzice mi mówili.
— Pięć lat w technikum, a nie mam
nawet średniego wykształcenia. — Skrzywiłem się nieznacznie. Nie jest fajnie
sobie przypominać o swoich największych porażkach.
— Czemu to olałeś? — zapytał, chyba
nawet szczerze zainteresowany. W każdym razie tak mi się zdawało.
— No wiesz. Koledzy wydawali się być
ważniejsi. A nikt mnie już nie pilnował…
— A siostra? Przecież po śmierci
twoich dziadków zajęła się tobą.
— Miała wiele na głowie. No i
wierzyła mi, nie miała powodu by tego nie robić. Oboje byliśmy zagubieni.
Zostaliśmy sami.
— No ale wcześniej chyba byłeś…
grzeczny. Czemu ci nagle odwaliło?
— Ty mi powiedz. — zerknąłem na
niego. Wjeżdżaliśmy już do miasta, więc za jakiś czas powinniśmy być na
miejscu.
— Co ja mam do tego?
— Po cholerę mazałeś mi drzwi? Nie
wmówisz mi, że zrobiłeś to z własnej woli. Reszta miała na ciebie wpływ. No
więc?
— To nieważne.
— Nie zgodzę się.
— Ty kradłeś, ja tylko nie chciałem,
by coś o mnie pomyśleli…
— Co?
Wreszcie dojechaliśmy do Castoramy i
zaparkowałem na pierwszym lepszym miejscu.
— No bo jak cię zamknęli… to gadali…
— mruknął w końcu chłopak, nie ruszając się z miejsca.
Odpiąłem pas i spojrzałem na niego
niepewnie.
— Co gadali?
— No… Piotr rozpowiedział… I
niektórzy domyślali się przez to, że nie byłeś tam sam… Że oni to zaplanowali…
— Mówże wyraźniej — warknąłem. Co
ten drań na mnie nagadał?!
— No bo moi koledzy pamiętają… Że
mówiono… że chciałeś się dobrać do Piotra… czy coś…
— CO?! — krzyknąłem, patrząc na
chłopaka z niedowierzaniem. — Co to za brednie?! Uwierzyli mu?!
— No… Nie wiem. — Chłopak skulił się
w sobie. — Niektórzy tak, niektórzy nie. Ale ogólnie rozniosła się plotka, że
jesteś… homo… i jak teraz wracałeś… chłopaki wpadli na ten pomysł ze sprejem… A
ja musiałem się dołączyć, no wiesz, żeby nie być gorszym.
— Ja pierdole — warknąłem. — Nosz
kurwa! — Uderzyłem pięścią w kierownicę. Kamil jeszcze bardziej skulił się na
siedzeniu, przez co wyglądał jak zastraszony dzieciak.
Nigdy nie sądziłem, że Piotrek może
komuś wygadać. Wtedy, mniej więcej tydzień przed tą niefortunną akcją z
kradzieżą, wyznałem mu co czuję, ale zapewniłem też, że nic od niego nie
oczekuję. Po prostu chciałem, by wiedział, ufałem mu do cholery. Byliśmy bandą
gnojków, ale wtedy wydawało mi się, że tworzymy zgraną paczkę. Trzy lata temu
te złudzenia prysły, ale teraz okazuje się, że może oni zrobili to specjalnie.
C h c i e l i mnie wrobić, a nie t a k w
y s z ł o.
Zakryłem twarz dłońmi i nakazałem
sobie miarowo oddychać. Najchętniej bym się po prostu rozryczał. Po latach prób
zachowania spokoju i wmawianiu sobie, że robię to wszystko dla większego dobra,
żeby chronić przyjaciół…
Jaki ja byłem naiwny.
— Wysiadaj młody — mruknąłem i sam
wyszedłem z auta, trzaskając za sobą drzwiami.
Zamknąłem auto i ruszyłem do sklepu,
chcąc kupić potrzebne rzeczy i jak najszybciej wrócić do domu. Gdybym tylko
wiedział, gdzie przebywa Piotr, zatłukłbym go gołymi rękoma. W czasie widzeń,
przez pierwsze dwa lata, Gośka opowiadała co u moich dawnych kolegów. Nie
wspominała jednak o Piotrku, jakby wiedziała, że jego zapomnienie boli mnie
najbardziej. Później nie miałem już ochoty o tym słuchać, więc przestała mówić.
Teraz mogłem jedynie się domyślać gdzie mogę ich odszukać.
W milczeniu znaleźliśmy odpowiedni
dział w sklepie i wybraliśmy z Kamilem parę desek, które posłużą na materiał do
nowych drzwi. Dodaliśmy do koszyka też zawiasy i worek cementu, w razie
gdybyśmy uszkodzili coś poza drzwiami – co było bardzo prawdopodobne.
Dojazd tutaj zajął nam prawie
półtora godziny, a w sklepie byliśmy niecałe dwadzieścia minut. Zapakowaliśmy
wszystko do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie wiedziałem jeszcze co
zrobię jak dojadę, ale jedno było pewne – bez rękoczynów się nie obejdzie.
Znajdę chociaż jednego z nich i wyduszę odpowiedź na nurtujące mnie pytania. A
później się zobaczy.
Nagle, po piętnastu minutach drogi
przez las, silnik mojego auta zaczął dymić. Aż otworzyłem szerzej oczy i zahamowałem gwałtownie. Parę
desek uderzyło o nasze siedzenia z głuchym łoskotem.
— Co jest? — spytał Kamil, który już
prawie przysypiał.
Zacisnąłem usta i wypadłem z
samochodu. Szarpnąłem przednią klapę w górę i aż odsunąłem się dwa kroki, gdy
dym buchnął mi w twarz. Nie miałem pojęcia co się dzieje.
Kamil wysiadł z auta i stanął obok
mnie.
— Znasz się na autach? — zapytałem z
nadzieją w głosie.
— Nie. A ty?
Pokręciłem głową.
— To jesteśmy w dupie — skomentował.
Usiadłem przy drodze, chowając twarz
w dłoniach. Gorzej być nie mogło. Jesteśmy około piętnaście kilometrów od
miasta i trzydzieści pięć od domu. Zajebiście. Po drodze są dwie wioski, ale do
najbliższej mamy trochę kilometrów.
— Yyy… Fabian, co jest? — zapytał
Kamil podchodząc do mnie.
Oddychałem głęboko, próbując się
uspokoić, więc dopiero po chwili spojrzałem w górę na młodego. Obserwował mnie
zaniepokojony ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
— Nic. Mam to w dupie. Idziemy.
— Zostawimy tak auto? I kto je zholuje?
— Chyba mojej siostrze pomogą…
— Ona nie ma prawka — zauważył.
— Już nim jeździła, widzieli. Z
resztą, jest aż tak źle, że odmówią mi pomocy przy czymś tak banalnym? —
zapytałem z niedowierzaniem.
Chłopak wzruszył ramionami
bezradnie. No tak. Skąd może wiedzieć.
— Dobra. To holujemy go, najwyżej
ktoś po drodze pomoże — zdecydowałem wstając z miejsca. — Idź na tył.
Chłopak ze zrezygnowaniem poszedł za
auto a ja zatrzasnąłem klapę i otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Musiałem
pchać i jednocześnie trzymać kierownicę. Jeszcze tego by nam brakowało, żebyśmy
wylądowali z tym autem w rowie.
Nawet nie było źle. Utrzymywaliśmy
tempo spacerowe, a samochód nie stawiał jakiegoś większego oporu. Problem był w
tym, że do najbliższej wioski, w takim tempie, dotrzemy za kilka godzin, a my
już po trzydziestu minutach mieliśmy dość.
— Może zadzwonimy po kogoś? —
zawołał nagle Kamil. — Może mój tata wrócił już z pracy.
— Dzwoń — mruknąłem, zatrzymując
się. No tak, komórki…
Zaraz jednak usłyszałem przekleństwo
za sobą. Spojrzałem w tył.
— Nie ma zasięgu — warknął chłopak.
Westchnąłem ciężko i oparłem się o
bok auta. Pieprzona technologia. Konie były łatwiejsze w obsłudze. Aż przez
chwilę zamarzyłem o bryczce, którą kiedyś mieli dziadkowie. Jako pięciolatek
uwielbiałem, gdy dziadek sadzał mnie sobie na kolanach i pozwalał powozić. Co
prawda kasa na prawdziwe auto byłaby bardziej przydatna, niż zdezelowana
bryczka, ale w tym momencie mogłem marzyć tylko o niej. Pieniądze były mniej
realne.
— To co robimy? — zapytał chłopak,
podchodząc do mnie i też opierając się o bok samochodu. Niemal czułem jego
ciepło na swojej skórze. Dawno nikogo nie dotykałem i uczucie, które mnie w tej
chwili ogarnęło, tylko dolało kropli do pełnego dzbana frustracji.
Musiałem to przyznać, podobał mi się
sposób w jaki ten chłopak wyrósł. Był wysoki, nie wyższy ode mnie, ale
wystarczająco, bym nie czuł się jak wielkolud, stojąc tuż przy nim. Nie miał
tyle ciała co ja, ale w końcu czego można oczekiwać po osiemnastolatku?
— Halo! — Chłopak pomachał dłonią
przed moimi oczami, uświadamiając mi tym, że się na niego zagapiłem.
Niemal się speszyłem. Na szczęście n
i e m a l.
— Co?
— Co robimy?
— Nie mam, kurwa, pojęcia —
odpowiedziałem po prostu i spojrzałem w niebo, z którego lał się żar. Słońce
już zaczęło swoją wędrówkę ku zachodowi, ale jeszcze minie parę ładnych godzin
zanim się schowa.
Mechanicznie potarłem swoje ramiona,
gdy zaswędziały i momentalnie skrzywiłem się, czując pieczenie. No tak, zapomniałem
o tym. Cholerne słońce.
— Odpoczniemy chwilę? Może później
spróbujesz odpalić? — zapytał Kamil z nadzieją.
— Co, już się zmęczyłeś?
— Pić mi się chce.
Wpatrzyłem się w niego z rosnącym
niepokojem. Szlag. Wody nie mieliśmy.
— To może jednak lepiej zejść na
chwilę ze słońca. Ale nie do samochodu — zastrzegłem. W końcu to mijałoby się z
celem, w środku jest sauna.
Zgodnie, o dziwo, ruszyliśmy w
stronę drzew. Tych samych, które przeklinałem za liczbę, bo gdyby nie one,
prawdopodobnie, choć nie do końca, nasza wioska byłaby bliżej. A jednak te
konkretne drzewa, gdy schroniliśmy się w ich cieniu, mógłbym ucałować. Nawet
nie zdawałem sobie sprawy jak mocno słońce daje nam popalić.
Usiadłem na suchej ściółce, zaraz
przy jednym z pni i wyciągnąłem nogi przed siebie.
— Może powinniśmy przeczekać największy
upał — ni to zapytałem ni stwierdziłem. Kamil spojrzał na mnie krytycznie i sam
usiadł obok.
— Nie wierzę, że tu utknęliśmy —
stwierdził.
Nie odpowiedziałem, więc po raz
kolejny tego dnia wylądowaliśmy w sytuacji zwanej niezręczną ciszą, która
trwała może z piętnaście minut, dopóki chłopak się nie odezwał. I doprawdy,
wolałem już tą ciszę. I kontemplację muchomora, który rósł dosłownie w środku
odległości od jednego pnia, do drugiego.
— To prawda, że jesteś gejem? —
palnął nagle.
— A ciebie co tak nagle tknęło? —
mruknąłem, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek. Kamil wydawał się być
szczerze zaciekawiony, a nie dostrzegałem żadnych przejawów niechęci, czy
czegoś takiego. To było dość… nieoczekiwane.
— Wylądowałem z tobą w takiej
sytuacji, mam prawo wiedzieć — stwierdził jakby nigdy nic.
— A w jakiejże to sytuacji jesteśmy?
— Sami w lesie. — Uniósł brew.
— I chcesz wiedzieć, czy się nie
zacznę do ciebie dobierać? — Też uniosłem brew, parodiując dzieciaka.
Kamil zmieszał się, co przyjąłem z
wielką satysfakcją. Niestety opanował się szybko.
— A mógłbyś? — mruknął niemal
zaczepnie.
Na chwilę mnie wmurowało. Ten
dzieciak nie zdaje sobie sprawy z tego co robi, ale robi to genialnie. Jego
mina tylko dodatkowo sprawiała, że chciałbym go uświadomić.
— A chciałbyś? — zapytałem niskim
głosem. Nie do końca go planowałem, ale po namyśle stwierdziłem, że nawet dał
lepszy efekt.
Chłopak wpatrzył się we mnie
uważniej, jakby kalkulując coś w głowie. Przez chwilę wydawał się speszony, ale
znów szybko się opanował i uśmiechnął zadziornie.
— Czyli jesteś — stwierdził, uśmiechając
się wrednie.
Zaśmiałem się krótko, acz szczerze.
Podszedł mnie skubany i jakimś cudem nie miałem o to pretensji. Co prawda nadal
mógłbym stawić na swoim i uprzeć się, że sam się z niego nabijam, ale w sumie
po co? Byłem ciekawy jak się będzie zachowywał z pełną świadomością mojej
orientacji.
Nawet nie spostrzegłem, że złość,
którą jeszcze niedawno w sobie miałem, należała już do niezbyt przyjemnych
wspomnień. Gdzieś po drodze od szosy do lasu, pozbyłem się złudzeń, że dojadę
dzisiaj na czas, by się z kimkolwiek z mojej byłej paczki spotkać. No i
otrzeźwiałem na tyle, by zdać sobie sprawę, że jeśli dam się ponieść, znowu
wyląduję w pace. A na to nie mogłem pozwolić.
— Jak się z tym czujesz? — zapytałem
z błąkającym się na moich ustach uśmiechem.
— Z czym?
— Że siedzisz naprzeciwko geja.
— To zależy — odparł po chwili
namysłu.
— Od czego?
— Jak bardzo jestem dla ciebie
pociągający. — Przekrzywił głowę, oblizał wargi i wpatrzył się w mnie wyczekująco.
Odważnyś, pomyślałem. Z drugiej
strony coraz mniej ogarniałem tego chłopaka. Podpuszczał mnie, sprawdzał czy
nie zdawał sobie sprawy? A może mówił to, co uważał, że będzie fajnie brzmiało,
luzacko i w ogóle… Och cholera, to nie ma sensu.
— Zatkało? — mruknął i nagle uniósł
się trochę, by klęknąć i podszedł do mnie w ten sposób. Oblizał lekko wargi. —
Aż tak cię kręcę?
Aż otworzyłem szerzej oczy. Kurwa,
tak, cholernie mnie kręcił, szczególnie na kolanach przede mną. Musiałem dać
sobie potężnego mentalnego kopa… najlepiej w jaja… by oderwać od niego wzrok i
wstać.
— Odbiło ci? — warknąłem groźnie,
nagle uświadamiając sobie, że on po prostu się ze mnie nabija. — Wstawaj.
Widzę, że przyda ci się trochę ruchu przy pchaniu… auta — to powiedziawszy
odwróciłem się na pięcie i dziarskim krokiem wróciłem do naszej kwintesencji
pecha – skody, gdyby ktoś miał wątpliwości.
Jeszcze w przypływie nadziei,
spróbowałem ją odpalić, co w pewnym sensie mi się udało, z maski znów zaczął
unosić się dym. Zakląłem szpetnie i wysiadłem z auta. Poczekałem jeszcze chwilę
na Kamila, który z ociąganiem stanął za samochodem i wspólnymi siłami zaczęliśmy
taszczyć tego grata do domu.
***
Ponad dwie godziny przekleństw i
męczarni później byliśmy po prostu wykończeni. Wydawało mi się, że zrobiliśmy
już tysiąc kilometrów i, cholera, naprawdę nie wyobrażałem sobie zrobić choćby
jednego więcej. Na szczęście słońce już tak nie prażyło, więc usiadłem z
Kamilem w samochodzie i po prostu wgapialiśmy się w przednią szybę. Gdzie ta
durna wioska? Nadal do niej nie dotarliśmy.
— Długo będziesz się boczyć? —
zapytał Kamil w pewnym momencie.
— Nie boczę się — mruknąłem.
— No sorry, no. Chciałem tylko…
— Kamil — przerwałem mu ostro. — Nie
boczę się. Po prostu jestem zmęczony.
— Aha — zgasł nieco. Zaczął
nieświadomie bębnić palcami po siedzeniu, wgapiając się w przednią szybę. Ten
dźwięk doskonale oddawał panujące między nami napięcie, w sumie to je wzmagał.
Miałem ochotę wykręcić mu rękę.
— Możesz przestać? — westchnąłem.
— Sorry.
Dźwięk ustał. Chyba już wolałem go,
niż ciszę. Ciszę i myśli błądzące po mojej chorej głowie. Bo siedząc przy tym
dzieciaku, naprawdę ciężko mi było myśleć o czymkolwiek innym. Sęk w tym, że to
nie był już dzieciak. Był pełnoletni, wciąż nieopierzony, ale zdający sobie
sprawę z własnej cielesności. Być może aż nadto w niektórych momentach.
— Masz dziewczynę? — palnąłem, zanim
zdałem sobie sprawę, że nie powinno mnie to obchodzić.
Chłopak zagryzł wargę, bijąc się z
myślami, po czym spojrzał na mnie uważnie.
— Miałem.
— Fajna była? — spróbowałem, a mój żołądek
ścisnęło coś nieprzyjemnego.
— Nie. To był błąd.
— Dlaczego? — zdziwiłem się.
Spojrzałem w jego niebieskie oczy i dość zwyczajną, choć przystojną twarz.
Kamil wzruszył ramionami. Oblizał
usta w zamyśleniu i dopiero wtedy powiedział:
— Fabian, skąd wiedziałeś… na
początku… że podobają ci się chłopcy? — wymamrotał, przez co wydawało mi się,
że to sobie jedynie zmyśliłem. Niestety wyraz jego twarzy nie dawał mi złudzeń.
Powiedział to naprawdę i już sekundę po tym się tego wstydził.
— To było dość… oczywiste —
stwierdziłem prostolinijnie. — Stawał mi na widok facetów, a nie lasek. Nie ma
w tym jakiejś filozofii.
— No tak — wymamrotał jakby kuląc
się w sobie. Odwrócił twarz w stronę bocznej szyby.
— Kamil…
— Hm?
— Podobam ci się?
Nawet siedząc w ten sposób,
widziałem jak się zaczerwienił. Jego uszy go zdradziły, a później twarz
potwierdziła, gdy odwrócił się w moją stronę, posyłając mi spłoszone
spojrzenie. Nie miałem pojęcia jak mam się zachować. Trochę się wystraszyłem,
że chłopak zacznie panikować, ryczeć, albo coś w tym rodzaju. Nie radziłem
sobie z silnymi emocjami innych ludzi. Tak jak nie potrafiłem pocieszyć
siostry, tak nie wiedziałbym jak uspokoić Kamila.
— Ja… — zaciął się, wyglądając na
coraz bardziej spanikowanego. — Chyba tak… ale… nie wiem…
Powiedziawszy to, odetchnął głębiej.
I ja razem z nim, bo zdawał się trochę uspokoić.
— Myślę o tym czasami… —
kontynuował. — Dlatego jak potwierdziłeś, że jesteś… Chciałem cię sprowokować
albo coś…
— Nie chciałeś, żeby wyszło to od
ciebie?
— No nie.
— Ten dzień nie może być chyba
cięższy, co? — zaśmiałem się trochę histerycznie.
— Nooo…
Spojrzałem w te niebieskie oczy,
oczekujące ode mnie, że znajdę dla nich odpowiedź. Cholera… Mógłbym mu zaproponować,
powiedzmy, pocałunek. Pytanie tylko, czy mnie nie poniesie. Nawet ostatnio nie
miałem kiedy sobie ulżyć, naprawdę tego potrzebowałem.
Przesunąłem nerwowo dłonią po
włosach.
— Nie wiem czy znalazłeś sobie
odpowiedniego faceta na próby. Bo rozumiem, że chcesz spróbować, skoro mnie
podpuszczałeś?
— Nooo… — mruknął już mniej pewnie,
coraz bardziej czerwony.
Wpatrzyłem się na niego w
zamyśleniu. Powinienem to zrobić, czy może przekonać go, żeby poszukał sobie
kogoś w swoim wieku, też zaczynającego…
Kurwa, jakie problemy. To tylko
pocałunek, nie ma się nad czym rozwodzić.
Podjąwszy szybko decyzję, wyciągnąłem
do niego rękę, złapałem za podbródek i pochyliłem się w jego stronę. Kamila
chyba sparaliżowało, bo nie drgnął nawet, gdy musnąłem wargami jego usta.
Westchnąłem cicho, czując jego
ciepło na języku. Miałem ochotę po prostu się na niego rzucić i ulżyć sobie
trzem latom celibatu. W więzieniu nie miałem szczęścia korzystać z cweli, nie
miałem też pecha nim być, więc nie narzekałem specjalnie.
Na szczęście – albo i nie – chłopak
uchylił usta, sprawiając, że zapomniałem o czymkolwiek innym. Zacząłem go
całować niemal agresywnie, napierając na niego. Jedną ręką przytrzymywałem jego
głowę, drugą przesuwałem po torsie, w pewnym momencie wyczuwając sutki przez
cienki materiał i chwytając za nie lekko. Aż uśmiechnąłem się w jego usta, gdy
wyrwało się z nich jęknięcie. Spojrzałem w szeroko otwarte, błękitne, teraz już
wiedziałem z pewnością, oczy i z premedytacją zjechałem szybko dłonią na twarde
już krocze Kamila.
W tamtym momencie nam obu krew
uderzyła do głowy — a raczej w inne rejony naszego ciała. Niestety jak nagle
się to stało, tak samo nagle oblała nas przysłowiowa zimna woda, gdy w
niedalekiej odległości usłyszeliśmy pisk opon.
Szybko się zaczyna rozkręcać! Podoba mi się wypowiedź Fabiana "— To było dość… oczywiste — stwierdziłem prostolinijnie. — Stawał mi na widok facetów, a nie lasek. Nie ma w tym jakiejś filozofii."
OdpowiedzUsuńBo tak jest, a reszta to dorabianie na siłę jakichś wywodów filozoficzno-psychologicznych, mniej lub bardziej sensownych. A generalnie sprowadza się to do tego co nas kreci! Sprytna sztuka z tego Kamila, potrafił wykorzystać swoją wpadkę, a być może celowo wpadł, mając takie a nie inne informacje o Fabianie?
Pozdrawiam
Tak, albo coś nas kręci, albo nie. Problem się zaczyna, gdy pojawia się brak akceptacji, wtedy z człowiekiem dzieją się różne dziwne rzeczy. I chyba stąd ludzie zaczynają szukać wymówek - co jest raczej naturalne.
UsuńKamil z pewnością lubi kombinować i trochę manipulować Fabianem. A już w szczególności, gdy coś od niego chce :) Może nie zawsze wychodzi, ale cóż...
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :D
No to wracam po długim czasie. Trochę miejsce nie to, ale "Gonitwa" była super :) Ale zakończenie mnie zaskoczyło :) Ale nie o "Gonitwie" tutaj chciałem. Ja nie wiem jak Ty to robisz... ale każde kolejne opowiadanie jest jeszcze lepsze :) A ta historia, taka.. Realistyczna. Życzę weny, weny i jeszcze raz weny. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńPS a tło Twojego bloga sprawia, że jest tutaj tak strasznie przytulnie, aaa :D
Witam ponownie! :D
UsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, czytając Twoje słowa. Jeśli widać progres z każdym kolejnym opowiadaniem, to jest to najlepszy komplement :D Dziękuję!
Teraz zaczynam czuć presję, żeby się nie pogorszyć... :x
Pozdrawiam serdecznie! :)
Ej no w takim momencie?? Jak możesz; ( ale rozdział fajny. Rzeczywiście pecha mieli.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńRównież uważam, że w twoich opowiadaniach im dalej to tym lepiej.
Pozdrawiam Akira
Ps życzę weny.