18 stycznia 2017

[2] Wracaj do domu

Dobrymi chęciami piekło wybrukowane


            Ranek miałem tak samo beznadziejny jak noc. Wstałem niewyspany, połamany i zły. Odzwyczaiłem się od wygodnych materacy, uświadomił mi to ból pleców. Do tego wszystkiego niemiłosierny świt zbudził mnie o piątej, a zaraz potem siostra wygoniła z łóżka. Musiałem pomóc jej zrobić obrządek przy zwierzętach, co zajęło nam niemal dwie godziny. Po porannym obowiązku dostałem od Gośki kromkę z białym serem. W końcu jakiś miły aspekt dnia, przy więziennym jedzeniu szybko zdążyłem zapomnieć co oznacza domowa kuchnia.
            — O której Kamil przyjdzie? — zapytała Gośka, zmywając naczynia. Ja stałem tuż obok ze ścierką, gotowy, by je odebrać i schować do szafki.
            — O ósmej.
            Spojrzała na zegar i westchnęła.
            — To masz jeszcze jakieś dziesięć minut. — Podała mi od razu dwa talerze i odsunęła się od zlewu. — Idę dzisiaj do Marty, więc nie rozwalcie tu niczego.
            — Musisz? — Skrzywiłem się. Nie chciałem zostawać sam z tym szczylem.
            — Chyba sobie z nim poradzisz bez niańki — powiedziała rozbawiona.
            — A masz chociaż coś do czytania?
            — U mnie w pokoju masz całą półkę książek, ale większość to romanse. — Mrugnęła do mnie i wyszła z kuchni.
            Westchnąłem cierpiętniczo i schowałem suche już naczynia do szafki. Zamykając ją, nagle coś skrzypnęło mi w dłoniach. Zaskoczony spojrzałem w dół, dostrzegając, że uchwyt przełamał się na pół.
            — Pieprzony staroć — warknąłem pod nosem i odrzuciłem kawałek drewienka w stronę pieca. Uchwyt pójdzie do spalenia.
***

            Chłopak przyszedł trochę po ósmej. Czekałem już na niego z wiadrem, szmatą i płynem do mycia naczyń – nie miałem pojęcia co innego mógłbym wziąć. Przygotowałem sobie także koc i książkę, żeby poleżeć na słońcu. Może w końcu się trochę opalę, bo jak na razie moja blada klata raziła, odbijając światło słoneczne.
            Kamil, gdy przyszedł, zlustrował z rozbawieniem moje ciało i przygotowane rzeczy. Sam miał na sobie krótkie spodenki i czarną, obcisłą bluzę na ramiączkach, przez co mogłem dostrzec jego chudą sylwetkę. Na szczęście miał jakieś mięśnie, inaczej można by było go uznać za anorektyka.
            — Myślisz, że płyn pomoże? — zapytał ze zwątpieniem, patrząc na zielone opakowanie, które mu podałem.
            — Nie wiem. — Wzruszyłem ramionami. — Nie moja sprawa, to ty będziesz tu sterczał, dopóki te drzwi nie będą czyste. W studni masz wodę — dodałem i walnąłem się obok na koc. Demonstracyjnie otworzyłem książkę, patrząc na chłopaka z wyższością.
            Ten uniósł brwi, przeczesał trochę nerwowo blond włosy i grzecznie poszedł do studni, by nabrać wody. Już po chwili zaczął czyścić drzwi, a ja pogrążyłem się w lekturze. Był to jeden z nielicznych kryminałów z półki Gośki. A przynajmniej tak się zdawało z początku, bo już po kilku stronach bohater zaczął interesować się swoją współpracownicą i byłem niemal pewien, że ten wątek zdominuje resztę. Skrzywiłem się w duchu, ale z braku laku czytałem dalej.
            — To nic nie daje — usłyszałem Kamila w pewnym momencie.
            Zerknąłem w jego kierunku, marszcząc lekko brwi. Napis jaki był, taki został w nienaruszonym stanie, choć na około zzieleniałe drewno wydawało się być czystsze. Chłopak stał przed drzwiami ze szmatą w ręku, wpatrując się we mnie bezradnie.
            — Może płyn do podłóg albo coś…? — zapytałem wstając. Podszedłem do chłopaka i zabrałem mu ścierkę. Nalałem na materiał samego płynu i roztarłem po napisie. Żadnej zmiany. — Kurwa.
            — Może rozpuszczalnik? — zaproponował Kamil, przypatrując mi się z nieznacznym rozbawieniem. Wkurzał mnie jego spokój i olewatorstwo, typowe dla takich gówniarzy.
            — Skąd mam niby rozpuszczalnik wziąć? — prychnąłem. — Siedziałem w więzieniu, wątpię czy Gośka bawiła się kiedyś w złotą rączkę.
            — To może jakieś inne płyny?
            — Do podłóg? Albo kibla? — wymieniłem co mi przyszło do głowy i co widziałem w szafce z detergentami.
            — Alkohol?
            — Nie będę kurwa alkoholu zużywał — warknąłem i wściekły, że sprawa się niepotrzebnie wydłuża, ruszyłem do domu. Szybko przyniosłem dzieciakowi w misce wszystkie nasze detergenty. — Masz — rzuciłem. — Będziesz tu tak długo, aż napisy nie znikną, więc módl się, żebyś nie musiał zostać na noc.
            Chłopak zrobił naburmuszoną minę, ale posłusznie zabrał się do roboty. Ja zaś wróciłem na koc i zamknąłem książkę. Pierwsze trzydzieści stron mnie nie przekonało.
            — Coś ty w ogóle taki nerwowy? — zapytał, spryskując drzwi chlorem. Co chwilę zerkał w moim kierunku z jakąś dziwną miną.
            — Bo muszę zajmować się bachorem, zamiast… — zaciąłem się. Nie miałem nic do roboty, a przecież nie mogę powiedzieć gówniarzowi, że chciałem po prostu odpocząć od wszystkiego, zanim będę szukał pracy u jakiegoś rolnika. Swoją drogą wątpiłem, czy ktokolwiek w tej dziurze mnie zatrudni. Sądząc po napisach nie byłem tu mile widziany. Moja sprawa sądowa była dość głośna i wielu z moich sąsiadów, nawet jeśli im niczego nie zrobiłem, stworzyła w swojej głowie bzdurną, o wiele gorszą wersję mnie. Dla nich jestem kryminalistą, którego należy się obawiać. A strach zwykle rodzi agresję, co zapewne odczuję to jak tylko wyjdę po zakupy, cholera.
            — Nie jestem bachorem — warknął Kamil, aż na chwilę przerywając czynność.
            — Jesteś bachorem, który pomalował mi drzwi. Wiesz, że tak robią pięciolatki? — Uśmiechnąłem się złośliwie. — Mają fazę twórczości i wykorzystują do tego każdą powierzchnię. W sumie to się nie dziwię, to bardzo duże i… puste drzwi. Przyciągają kreatywnych.
            Kamil spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a po sekundzie parsknął śmiechem.
            — Tak, od dawna zastanawialiśmy się co narysować na twój powrót. Niestety dla ciebie nie dało się wymyśleć niczego innego — prychnął, wskazując kutasa na drzwiach.
            — Nie przeginaj — warknąłem, czując narastającą irytację. — Szorujesz to czy nie? — dodałem, bo chłopak zamiast robić, stał i próbował zabić mnie wzrokiem.
            — Szoruję, szoruję — rzucił zbywczo i odwrócił się w stronę nieschodzącego napisu.
            — W ogóle dlaczego akurat drzwi? — zapytałem ni to do niego ni do siebie. — Macie cały mur obok. A tego spróchniałego drewna nie opłaca się nawet malować…
            — Myślisz, że się nad tym zastanawialiśmy? — Zaśmiał się głośno, aż mocniej przyduszając ścierkę do drewna.
            — Zaraz będziesz sprzątać całą stajnię — fuknąłem.
            — Czemu niby? — Znów na mnie spojrzał.
            — Bo humor ci się trzyma — stwierdziłem — a to ma być kara, a nie zabawa.
            — Jeśli jakimś cudem mnie do tego zmusisz, proszę bardzo.
            — Najchętniej bym ci dupę otrzaskał, żebyś zobaczył co to znaczy wychowanie. Twoi rodzice widocznie za bardzo cię rozpieszczają.
            — Przyganiał kocioł garnkowi — prychnął. — Zajmij się może sobą najpierw, co? Niczego nie osiągnąłeś w życiu, ale i tak będziesz się wymądrzał.
            — Oczywiście. Bo jestem starszy. I widzę jak sobie, szczylu, życie marnujesz. — Znów wstałem. Chyba przy nim długo nie usiedzę. Denerwował mnie ten bachor. — Nie wierzę, że chciałeś sam mi zrobić na złość. Przecież jesteś w dobrych relacjach z Gośką, zawsze byłeś. A teraz niszczysz jej własność. Myślisz, że nie wiem kto cię na to namówił?!
            — Nikt mnie do niczego nie namawiał. Wszyscy gadają w wiosce o tobie. O tym co zrobiłeś. Powinieneś zdechnąć w więzieniu, a nie wracać tutaj niczym syn marnotrawny.
            Siłą woli powstrzymałem się, żeby się na niego nie rzucić.
            — Ja pierdole — warknąłem. — Ciesz się, że mam zawiasy, bo inaczej już leżałbyś na glebie.
            — Najpierw musiałbyś mnie złapać. — Stanął bardziej w rozkroku, chcąc się zapewne wydać pewniejszym. Ja jednak widziałem, że jest to tylko wyuczona postawa, a nie rzeczywistość.
            — W nocy nie miałem problemu — zauważyłem. Ten szczyl ma chyba nierówno pod sufitem, że mnie prowokuje. Co on chce do cholery osiągnąć?
            — To było z zaskoczenia.
            — Widać twoi koledzy za cicho się darli, żebyś się zorientował, że trzeba uciekać. I zwiali nawet się nie oglądając, że ktoś został w tyle. Zajebistych masz przyjaciół.
            Chłopak nabrał wody w usta.
            — Ja chociaż mam przyjaciół — powiedział po chwili.
            — Cięta riposta — prychnąłem. — Jakby goniła was policja, to też by cię zostawili. A później poszedłbyś do paki, nawet nie wiedząc kiedy. A koledzy nie kiwnęliby palcem. Zostałbyś kurwa sam… — umilkłem, czując, że się zagalopowałem.
            Ja też kiedyś byłem ślepo zapatrzony w kolegów… w Piotrka. Zrobiłbym dla niego wszystko i jeszcze pół roku po tym jak mnie zamknęli, wierzyłem, że robię dobrze, biorąc całą winę za ich przewinienia na siebie. Sam też brałem w tym udział, ale to nie ja pobiłem wtedy tego kolesia i nie ja zniszczyłem dom. Po prostu wlokłem się za chłopakami jak ten osioł, przyjmując wszystko, co się działo. Nie oczekiwałem wtedy, że wezmą winę na siebie, ale nie sądziłem też, że po tym wszystkim po prostu mnie oleją. Ani razu nie pojawili się na widzeniu. Nie podziękowali. Nie odwiedzili Gośki… Po prostu o mnie zapomnieli.
            Zacisnąłem usta i wpatrzyłem się w kępę trawy, unikając wzroku chłopaka. Kamil spochmurniał i na szczęście nie skomentował moich słów, tylko wrócił do pracy. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że chłopak jest mądrzejszy ode mnie. Jeśli w porę nie zauważy granicy do której może się posunąć, naprawdę skończy tak jak ja. Albo gorzej – z zabójstwem na karku. Nie wiedziałem na co stać jego kolegów. Jedno było, niestety, pewne, nie wrócili po niego wczoraj, to nie wrócą, gdy stanie się coś gorszego. Zwieją jak tchórze do swojej nory i już nigdy z niej nie wyjdą.
            — Te środki też nie pomagają — powiedział chłopak po dłuższym czasie.
            — To kurwa nie wiem — warknąłem wstając. Podszedłem do drzwi i spróbowałem naruszyć powierzchnię napisu paznokciem. — A jakby to zdrapać?
            — Można spróbować.
            Tym razem przyniosłem z domu szpachelkę. Jedną z rzeczy pozostałych po dziadku. Zamiast podać ją chłopakowi, sam zacząłem zdrapywać napis, chcąc sprawdzić czy w ogóle ma to sens.
            — Trochę schodzi, ale sama szpachla nie pomoże — westchnąłem.
            — Może jakiś nóż?
            — Szlifierka!
            — O! — Chłopak od razu się rozpromienił. — Tym pójdzie najszybciej, co?
            — Pewnie! Ale chodź, pomożesz mi z przedłużaczem.
            Zaprowadziłem go do małej szopki obok stajni. Była wąska i ciemna, zagracona masą dawno nieużywanych już rzeczy. Podszedłem do drewnianej skrzyni i uniosłem jej wieko, zawalone drewnem na opał. Nie chciało mi się go ściągać.
            — Wyciągnij przedłużacz — poleciłem zduszonym tonem. Te drewno ważyło więcej, niż się spodziewałem.
            Kamil wahał się sekundę, zanim nie wcisnął się obok mnie i sięgnął do pudła. Poczułem jak ociera się o mój bok. Niby powinienem się tego spodziewać, bo naprawdę było tu ciasno, ale i tak drgnąłem nerwowo.
            — Ten? — zapytał chłopak, wyciągając jeden z kabli.
            — Tak — potwierdziłem i poczekałem jeszcze sekundę, żeby wyciągnął całą długość, zanim puściłem wieko z głośnym trzaskiem. Drewno na górze zachwiało się niebezpiecznie. — Uch — stęknąłem, rozmasowując palce. — To jeszcze szlifierka i możemy iść.
            Schyliłem się do szuflady, wyciągnąłem narzędzie po czym wyprostowałem się, odwracając w stronę drzwi i chłopaka. Aż uniosłem brwi, widząc przez sekundę jego maślany wzrok, który jednak szybko wbił w jakieś graty po prawej stronie.
            — Wszystko, tak? — zapytał nerwowo i cofnął się, zapewne z zamiarem wyjścia z szopki. Ale nie dane mu było spokojne przejście. Zahaczył kostką o wystającą część rozwalonej kosiarki i zaraz po głuchym uderzeniu usłyszałem przekleństwo oraz jęk Kamila. Skulił się nieco, aż uniósł zranioną nogę, łapiąc ją w miejscu rozcięcia.
            Prychnąłem rozbawiony, próbując pohamować napad śmiechu. Nie rozpoznałem do tej pory, by Kamil leciał na facetów. Jednak to zmieszanie i jego błądzący po moim ciele wzrok zaczął mnie zastanawiać. Ciekawe…
            — Niezdara — skomentowałem. — No rusz się, nie będziemy tu stać całego dnia.
            Kamil rzucił mi nienawistne spojrzenie i kuśtykając, wyszedł na słońce. Dopiero, gdy do niego dołączyłem, zauważyłem krew na jego stopie.
            — O cholera. Nieźle przywaliłeś — mruknąłem, łapiąc go za łokieć, gdy zachwiał się niebezpiecznie. Miał chyba problem ze stanięciem na obolałej nodze. Zabrałem od niego kabel i razem ze szlifierką położyłem na ziemi. — Akurat w kostkę musiałeś. — Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem. Nie chciałem tracić czasu, ale przecież go tak nie zostawię. — Chodź.
            Pociągnąłem chłopaka w stronę domu. Syknął cicho, gdy zrobił pierwszy krok, ale pozwolił się prowadzić, jedynie trochę się przy tym krzywiąc. Posadziłem go na kuchennym krześle i zacząłem szukać po skrzypiących szafkach apteczki.
            — Daj tylko jakąś ścierkę, żebym to wytarł i tyle — powiedział, oglądając zranienie. Miał poszarpaną skórę na kostce i zaczerwienienie naokoło. Nie mówiąc już o sączącej się krwi.
            Pokręciłem głową sceptycznie i podałem mu wodę utlenioną.
            — Masz. Ta kosiarka jest zardzewiała — powiedziałem, stając naprzeciw niego.
            — Ale… — Spojrzał na buteleczkę nieco przerażonym wzrokiem. — Serio nie trzeba…
            — Jakie problemy… — westchnąłem i zabrałem od niego wodę. Kucnąłem przed jego kolanami i zanim chłopak zdążył cokolwiek zrobić, chwyciłem go za stopę i polałem specyfikiem.
            Kamil syknął, cały aż się spinając. Zacisnął dłoń na moim barku, bo w pierwszym odruchu zapewne chciał mnie odepchnąć. Zacząłem mocno masować kciukiem skórę nad jego raną. Mnie zwykle coś takiego pomagało, żeby odwrócić uwagę od szczypania. Jego rana wydawała się być bolesna. Nie wiem dlaczego, ale czułem się trochę winny.
            Gdy piana trochę skapała z jego rany razem z odrobiną krwi, raz jeszcze polałem to wodą utlenioną.
            — Nie starczy już? — warknął słabo.
            — Mogę jeszcze raz — prychnąłem z rozbawieniem. Spojrzałem w górę, na jego twarz, a Kamil aż nabrał wody w usta.
            Albo to mój kilkuletni celibat, albo chłopak był naprawdę uroczy. Tak, raczej celibat, pomyślałem z rozbawieniem. Faktem było, że jego zachowanie trochę mnie zafascynowało. Mimo wszystko fajnie by było znać jakiegoś geja, nie być w tym samemu, nawet jeśli nic by z tego nie wyszło.
            — Plasterek? — zapytałem, gdy wytarłem gazą jego ranę.
            — Spierdalaj — warknął wściekły, że się z niego nabijam.
            Podniosłem się i podałem mu opakowanie z gazami. To już może zrobić sam.
            — Zaklej to, bo nie po to marnowałem wodę, żebyś to zaraz zabrudził — rzuciłem i usiadłem po drugiej stronie stołu.
            Chłopak mruknął coś pod nosem, ale zaczął zakładać opatrunek. Poczekałem aż skończy i schowałem apteczkę na miejsce.
            — Możesz wstać? — zapytałem jeszcze w razie czego.
            — Nie urwało mi nogi — prychnął zbywczo. Nie, żeby wcześniej robił problemy przy wodzie utlenionej.
            — No to chodź.
            Wróciliśmy do zniszczonych drzwi. Zacząłem podłączać sprzęt, zdając sobie sprawę, że mnie pójdzie szybciej. Ech, suma summarum i tak muszę zająć się tym sam.
            — Dobra. Niby wszystko pięknie, ale jak chcesz zmazać tym napis? — zapytał, obserwując z boku moje poczynania.
            — Normalnie — burknąłem. Wróciłem się jeszcze do szopy po papier ścierny. Na szczęście miałem całe pudełko zapasu. Musiał je kupić jeszcze mój dziadek, bo nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek go do czegoś używał.
            Już po chwili włączyłem szlifierkę i przystawiłem ją do starego drewna.
            — Odsuń się! — krzyknąłem jeszcze do chłopaka, zaczynając szlifować powierzchnię. Z satysfakcją obserwowałem jak napis znika, a spróchniałe drewno lekko się oczyszcza. Gdy skończyłem, wyłączyłem szlifierkę i odsunąłem się kilka kroków.
            — Nosz kurwa — zakląłem. Napis może zniknął jako tako, ale farba w niektórych momentach wgryzła się zbyt bardzo w nierówności drewna, pozostawiając nieprzyjemne dla oka odcienie. Całość wyglądała makabrycznie. Ciemne drzwi odznaczały się jaśniejszą barwą w miejscu szlifowania, wyszły wszystkie nierówności i spękania, do tego jaskrawe barwy w niektórych miejscach.
            — Nie wiem co wyglądało lepiej — stwierdził Kamil.
            — Ważne, że napis zszedł — mruknąłem nieprzekonany.
            — To mogę już iść? — zapytał z nadzieją.
            — Nie. Poczekamy na moją siostrę. Ona zdecyduje co dalej.
            — Jasne — mruknął, aż gasnąc nieco.
            Spojrzałem na niego z uwagą. Chłopak stał, opierając ciężar na jednej nodze. Gdyby nie to i wychudzona sylwetka, wyglądałby na silnego faceta. Nie miał wyglądu młodzika za jakiego go miałem. W tym roku skończył osiemnaście lat, napisał maturę i z pewnością szykował się na wyjazd z tej dziury. Pewnie zamieszka w jakimś akademiku, zacznie powoli się usamodzielniać. Zrobi wszystko to, co mnie ominęło. Co straciłem przez śmierć dziadków i wpadnięcie w złe towarzystwo.
            — Chodź do kuchni. Nie ma co tu tak stać — mruknąłem.
            Poszliśmy do domu i przyszykowałem chłopakowi herbaty. Nie za bardzo wiedziałem jak zabić czas do powrotu Gośki. Usiedliśmy naprzeciw siebie przy stole i wpatrzyliśmy się w nasze kubki. Było naprawdę niezręcznie. Jak wcześniej sobie dogryzaliśmy, tak teraz chyba obaj straciliśmy na to wenę.
            W pewnym momencie oparłem się o krzesło i syknąłem cicho. Kamil spojrzał na mnie zaalarmowany. Wygiąłem rękę w tył, pocierając swoje barki.
            — Cholera. Chyba się spaliłem — powiedziałem zdziwiony.
            — Było nie latać z gołą klatą — prychnął.
            — Ciebie nie złapało — zauważyłem, wskazując na jego opalone ramiona. Tacy to mieli dobrze. Ciemna karnacja, zamiast spalonej skóry.
            — Bo jestem przyzwyczajony. — Wychylił się do mnie i z rozbawieniem klepnął mnie w bark.
            — Ej! — syknąłem, czując szczypanie. Chwyciłem go szybko za rękę i wykręciłem.
            — Aua! — krzyknął, poddając mi się. Aż musiał się unieść z siedzenia, żeby nie skręcić sobie ręki. — Puszczaj, to boli!
            — To się nie wydurniaj. — Puściłem go z wrednym uśmiechem.
            Kamil opadł spowrotem na krzesło i potarł ramię.
            — Silny jesteś — mruknął z pretensją w głosie.
            — Dzięki. — Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Mimo jego tonu odbierałem to jak komplement. — Ty za to jesteś bardzo delikatny.
            Chłopak zacisnął usta i – niech mnie diabli – zarumienił się lekko. Przez chwilę wpatrywałem się w jego twarz, ściągniętą w dziwnym grymasie niezadowolenia i speszenia. Dwa razy otwierał usta niczym ryba, ale w końcu poddał się i nie skomentował mojego wytyku. Przekręciłem lekko głowę, coraz bardziej zafascynowany jego reakcjami. Z jednej strony buntował się jak tylko potrafił, a z drugiej peszył się tak bardzo… niewinnie. Nie ogarniałem tych sprzeczności. Nie do końca wiedziałem z czego się brały, ale chętnie odkryłbym ich przyczynę.
            Niestety uderzyły we mnie wyrzuty sumienia, gdy zauważyłem, że chłopak jakby zgasł. Zgarbił nieco ramiona i wpatrywał się w ziemię ze zrezygnowaniem.
            — Ej, co jest? — Szturchnąłem pod stołem jego zdrową nogę. — Wiesz, że się tylko nabijam.
            — Jasne — mruknął, aż się trochę odsuwając.
            Westchnąłem ciężko. Cholera. Irytowało mnie to poczucie winy. W końcu dlaczego niby przejmuję się uczuciami szczyla? To, że niemal wychowaliśmy się razem do niczego nie zobowiązuje – chłopak targnął się na moje mienie, zasłużył sobie na parę komentarzy.
            Na szczęście z tej niezręcznej sytuacji wybawiła nas moja siostra. Wpadła do kuchni jak burza, z równie źle prognozującym humorem.
            — Co to ma być?! — krzyknęła, wskazując na ścianę kuchni. Domyśliłem się niestety, że chodziło o te niefortunne drzwi.
            — Nie dało się zmyć — powiedziałem na naszą obronę.
            — I dlatego zniszczyliście całość?! — fuknęła. — Jak to wygląda?!
            — Nie odstaje za bardzo od reszty do… — nie dokończyłem, bo w moją stronę poleciała ścierka. Nie zdążyłem się uchylić i dostałem, że tak powiem, szmatą w twarz. — Ej! — fuknąłem, zrzucając ją na ziemię.
            — To, że ten dom wygląda źle, nie znaczy, że trzeba go bardziej niszczyć — powiedziała Gośka niemal z płaczem.
            Zagapiłem się na nią oniemiały. To tylko drzwi… chyba. Jak widać przelały czarę goryczy. Wargi mojej siostry zadrgały nerwowo. Powstrzymywała się od płaczu, ale wcale nie szło jej to dobrze.
            — Gosia… — zacząłem, wstając. — Naprawię to jutro, okej? — zapytałem, obejmując ją lekko i przyciągając do siebie. — Będą jak nowe.
            — I co niby zrobisz? — chlipnęła, próbując wziąć się w garść.
            — Zrobię nowe… — powiedziałem niechętnie. Nie znosiłem jej łez, nigdy nie potrafiłem się odpowiednio zachować i pocieszyć.
            — Za co? Nie mamy kasy… — odsunęła się trochę i spojrzała na mnie poważniej. — Darujmy to sobie… — mruknęła.
            — Nie — wtrącił nagle Kamil. Obróciliśmy głowy w jego stronę. — Ja zapłacę za drzwi. To przeze mnie tak wyglądają.
            Gosia odetchnęła ciężko, trochę się opanowując. Wiedziałem, że ukrywała tą stronę delikatnej siebie za grubym murem. Jedynie niekiedy wychodziło to na światło dzienne. Ostatnio musiała mieć naprawdę wszystkiego dość, jeśli do tego stanu doprowadziły ją plamy na drewnie.
            Musimy się stąd wydostać, pomyślałem z zacięciem. Trzeba znaleźć tylko sposób.
            — Dobrze — powiedziała powoli. — Możecie wziąć auto dziadka. W sumie nie wiem w jakim jest stanie, nikt go nie ruszał odkąd wylądowałeś w więzieniu… — Zagryzła wargę.
            — Musi wystarczyć — stwierdziłem i spojrzałem na Kamila. — Wróć jutro, około dziesiątej.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się pisz pisz pisz;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, czekam na dalszą część.
    Pozdrawiam Akira

    OdpowiedzUsuń