8 lutego 2017

[5] Wracaj do domu

Stary przyjaciel


            Piąty dzień na wolności. W chwili, gdy obudził mnie świt, dziękowałem Bogu, że jestem w domu. Moja pierwsza niedziela po wyjściu. Zastanawiałem się czy iść do kościoła. W końcu nadal, mimo wszystko, wierzyłem w Boga. Była to ważna część mnie, a to, że nie zawsze żyłem według przykazań, to już zupełnie inna sprawa.
            Msza rozpoczynała się o dziesiątej, więc z Gośką ubraliśmy się odświętnie i po śniadaniu ruszyliśmy do kościoła. Tak jak i większość naszej wiejskiej społeczności. Obserwowałem ich tak samo jak oni mnie. Próbowałem dostrzec jak się zmienili, gdzie siedzą, jak są ubrani. Nie po to, by oceniać. Chciałem wiedzieć kto się wzbogacił, kto z kim się trzyma, jakie przyjaźnie upadły. Na przykład stara Ladecka nie siedziała już obok swojej dawnej przyjaciółki, którą dopiero po dłuższym czasie dostrzegłem dwie ławki dalej wraz z mężem.
            Byłem ciekawy ich życia, tak samo jak oni byli ciekawi czy wezmę komunię świętą. Oczywiście nie wziąłem, co pewnie wywołało obawy u poniektórych – jemu jeszcze Bóg nie wybaczył, pewnie myśleli. Cóż. Mnie nigdy nie wybaczy. Babcia, mądra kobieta, powiedziała mi kiedyś, po moim wyznaniu, że jestem gejem, że mam się nie przejmować opinią księży. Przewidziała, że z moją wiarą może mi być ciężko pogodzić się z faktem odtrącenia przez kościół. Ale jeśli babcia mnie akceptowała, dlaczego nie może robić tego Bóg? Co prawda nie łudziłem się, że po wczoraj jest ze mnie zadowolony… ale każdy błądzi, prawda?
***

            Wszedłem do baru i rozejrzałem się niepewnie po dobrze znanym mi wnętrzu. Żółte ściany i drewniane stoły nie zmieniły się ani odrobinę. Spodziewać się mogło, że dojdą zabrudzenia, czy coś w tym stylu. Ale nie doszły. Nawet Alina, kelnerka i gospodyni tego miejsca, wydawała się zatrzymać w czasie. Uśmiechnąłem się do niej, podchodząc do lady.
            — Piwo poproszę — powiedziałem, wiedząc, że nie mam wyboru co do rodzaju. Cieszyłem się, że w ogóle prowadzi u nas bar, inaczej spotkania przy piwie odbywałyby się przed sklepem spożywczym, a to już by o wiele mniej ciekawie wyglądało.
            — Pięć złotych. — Postawiła przede mną pełny kufel i poprawiła kucyk, trzymający jej grube, brązowe włosy w ryzach.
            Zapłaciłem jej i mrugnąłem jeszcze, odchodząc do jednego z pustych stołów. W godzinach popołudniowych można było tu spotkać jedynie miejscowych pijaczków. Dopiero wieczorem wpadali tutaj ci, którzy mieli jeszcze jako taki umiar.
            Powoli sączyłem piwo, napawając się jego gorzkim smakiem, co jakiś czas zerkając na powtórkę jakiegoś meczu, wyświetlanego na telewizorze w rogu sali, gdy nagle ktoś się do mnie dosiadł.
            — Fabian! — krzyknął Adrian, stawiając głośno swój kufel na stole.
            Spojrzałem na mojego dawnego przyjaciela z niesmakiem. Był ode mnie rok starszy i należał do bandy Piotrka tak jak ja. Nigdy nie był przystojny, ale teraz miał pokaźny piwny brzuch, który dodatkowo pogarszał sprawę.
            — Co u c-ciebie?! — wybełkotał, starając się mówić wyraźnie. Z miejsca było widać, że jest już nieźle wstawiony.
            — Kręci się — mruknąłem. Obserwowałem tę kupę gówna z niejakim zaskoczeniem. Jeszcze niedawno chciałem im wszystkim obić mordę, ale widząc go w takim stanie, to byłoby zbyt proste. Sam sobie robił dostateczną ilość krzywdy, że w ogóle nie warto go było ruszać.
— A co u ciebie? Wyprowadziłeś się z domu?
            — A pewnie! — Wyszczerzył zęby w pijackim uśmiechu. — Mieszkam teraz z żoną na dwudziestym trzecim — podał numer domu.
            — To daleko masz do kościoła. W sumie na końcu wylądowałeś.
            — Daleko do pubu. A do kościoła i tak nie chodzę — parsknął rozbawiony. — Po co? Co mi może ksiądz powiedzieć? Nic!
            — Masz rację — rzuciłem, byleby nie ciągnąć tego tematu.
            — A ty? Jak tam w więzieniu?
            — Jak to w pace. Kolorowo nie było.
            — Dla takich jak ty… — Jakimś cudem uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Może to być raj!
            Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc.
            — Ilu cię tam przerżnęło? — zapytał już ciszej, udając, że chce być dyskretny. Nawet pochylił się lekko w moją stronę, ale jedynie na chwilę, bo zaraz cofnął się i odchylił na krześle.
            Zatkało mnie. On… byliśmy jak bracia, a teraz, patrząc w jego oczy pełne nienawiści, byłem już pewien, że oni to uknuli, że policja nie zjawiła się znikąd… Bezsilność zalała mój umysł niczym arktyczny prąd. Poddałem się, nie odpowiedziałem nic, bo i po co? Mam gdzieś co o mnie myśli i dlaczego. To już niczego nie zmieni.
            — Co u innych? — zapytałem, nagle ciekaw, czy reszta tak samo stoczyła się jak on. To byłoby odpowiednie pocieszenie.
            Po twarzy Adriana przemknął cień zaskoczenia, po czym trochę posmutniał.
            — Przemek i Michał wyjechali do miasta, nie wiem w sumie co robią, jak ostatni raz ich spotkałem, co było dwa lata temu, kopali doły na cmentarzu. Tomek przejął gospodarstwo po ojcu, a Grzegorz pewnie leży gdzieś zaćpany… — odpowiedział jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.
            — A Piotr?
            — Nie żyje — odpowiedział. Teraz na jego twarzy nie było ani cienia rozbawienia. Patrzył na mnie, obserwując moją reakcję.
            Zatkało mnie. Znowu. Nikt mi wcześniej o tym nie powiedział… i nie sądziłem, że taka informacja może tak boleć. Chyba miałem nawet nadzieję, że kiedyś spotkam Piotra i będę mógł wykrzyczeć w jego twarz wszystko, co mnie dręczy. Byłoby to formą spowiedzi. Być może nie powinienem podchodzić w ten sposób do człowieka, który tak mocno mnie zranił… Ale jakie to teraz ma znaczenie? Piotr nie żyje, a ja nigdy nie będę mógł się dowiedzieć dlaczego tak bardzo mnie znienawidził. Wydawało mi się, że byliśmy blisko, czy moje głupie wyznanie mogło aż tyle zmienić?
            — Dlaczego? — zdołałem wydukać po dłuższej chwili. Miałem wrażenie, że zapomniałem jak się mówi. Gula w moim gardle tylko narastała.
            — Powiesił się.
            Kolejny cios znów nadszedł niespodziewanie. Zakryłem twarz dłonią, chcąc ukryć swoją reakcję. Piotr sam się zabił. Dlaczego do cholery?!
            — Kiedy?
            — Ponad dwa lata temu jeśli dobrze pamiętam.
            — Wiecie czemu…? — nie zdołałem zapanować nad drżeniem głosu.
            Adrian wzruszył ramionami i wpatrzył się w okno.
            — Cokolwiek — drążyłem. — Zostawił list, albo coś w tym rodzaju?
            — Nie. Przynajmniej nic nie wiem…
            Teraz, bez tego głupiego wyszczerzu i nienawiści w oczach, Adrian wyglądał jak dawny on –  spokojny, opanowany i za wszelką cenę ukrywający uczucia. Był trochę zaniedbany i grubszy, ale dzięki temu zyskałem pewność, że nikt mnie nie wsadził do alternatywnego świata, gdzie wszystko jest na opak.
            — Wiesz, to nie tak, że on cię nienawidził — mruknął mężczyzna po dłuższej chwili. — On chyba sobie po prostu z tym wszystkim nie radził… — to powiedziawszy wstał i wrócił do kolegów, zostawiając mnie ze swoimi myślami.
            Nie byłem pewien co czuję. Złość, żal, poczucie straty i winy zmieszało się ze sobą, tworząc niebezpieczne połączenie. Z jednej strony myślałem o tym, że sobie na to zasłużył, z drugiej zastanawiałem się czy to przypadkiem ja nie przyczyniłem się do jego decyzji. Gdybym tylko z nim porozmawiał, wyjaśnił. W końcu nie zakochałem się w nim przez to, że po prostu był. To jego wzroku szukałem, gdy chciałem się dowiedzieć, czy dobrze wyglądam, bo on zawsze doceniał. To jego dotyk, a nie innych czułem w pozornie błahych sytuacjach. A to poczochranie włosów, gdy źle się ułożyły, a to pomoc przy wejściu do bazy, zawsze przytrzymywał mnie odrobinę dłużej niż innych. Zawsze siadaliśmy obok siebie, a reszta jakby naturalnie pozostawiała nam miejsce w ten sposób. Nie byłem najlepszy w paczce, ba, w hierarchii, jeśli owa by istniała, wylądowałbym na samym końcu, a jednak czułem się wyjątkowo.
            Czy to było możliwe? Że Piotr tak naprawdę też coś do mnie czuł? Był zaręczony, to nie było przecież realne… Ale do ślubu nigdy nie doszło.
            Pewnie zadręczałbym się jeszcze jakiś czas, gdyby nie wejście grupy dzieciaków. Dobrze znanej mi grupy. Rozsiedli się przy jednym ze stołów, rozmawiając głośno. Wypatrzyłem wśród nich Kamila i aż skrzywiłem się, gdy dostrzegłem jego szczery śmiech na żart jego równolatka.
            Wczoraj, po tym co zaszło, rozeszliśmy się, żegnając nic nie znaczącymi słowami. Obaj musieliśmy poukładać sobie wszystko w głowie i dziękowaliśmy za niedzielę, dzień wolny od pracy.
            Wpatrywałem się w niego dość długo, by w końcu złapać kontakt wzrokowy. Z pewnością zdziwił się, że mnie tu widzi. Szybko dopiłem piwo i wyszedłem na zewnątrz. Po chwili namysłu przystanąłem na rogu pubu, by w razie czego móc się skryć za ścianą. Nie miałem pojęcia po cholerę to robię. Nie mogłem przecież liczyć na to, że Kamil wyjdzie i zechce porozmawiać. Bo niby o czym?
I oczywiście tego nie zrobił, marzenia ściętej głowy. Mogłem go ponownie zobaczyć dopiero wtedy, gdy wyszedł z kumplami z budynku i pożegnał się z nimi. W momencie, gdy nikt inny nie patrzył, kiwnąłem do niego ręką. Naprawdę potrzebowałem z kimś porozmawiać, a nie chciałem mojej siostrze zwalać na głowę kolejnego problemu.
— Co jest? — zapytał chłopak, gdy skryliśmy się za rogiem.
Zagryzłem wargę, walcząc z samym sobą. Jemu mam się zwierzać? Se znalazłem przyjaciela…
— Piotr nie żyje — stwierdziłem po prostu.
— No i? Zmarł jakieś dwa lata temu. — W ogólnie nie był zaskoczony.
— Powiesił się — dodałem nadal bez emocji.
— Co? Serio? Tego nie wiedziałem…
— To… moja wina… — tym razem mój głos się załamał. Myśleć, a mówić w ten sposób to zupełnie inna sprawa.
Kamil wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
— Dlaczego niby?
— Gdybym mu tego nie powiedział… Gdybym się domyślił… Nie wiem… On był moim bratem, jak mogłem nie zauważyć…
— Wpakował cię kurwa do więzienia! — krzyknął chłopak ze złością, ale i nutą niedowierzania.
— Ale wcześniej…
— Fabian, co ty odpierdzielasz? — warknął nagle. — Weź się w garść, a nie beczysz jak jakaś ciota nad rozlanym mlekiem. Do tego ani ty mleka nie rozlałeś, ani nie była to twoja szklanka.
Niemal roześmiałem się na to porównanie. Niemal. Byłby to pewnie histeryczny śmiech.
— Wiesz jak ty wyglądasz teraz? — kontynuował chłopak. — Jak wielki, niedorozwinięty misiek. Nie becz, kurwa, bo cię wezmą za wariata.
Tym razem nie powstrzymałem wykrzywienie warg. Co prawda do płaczu jeszcze mi było daleko, ale chłopak chyba tak samo jak ja, panicznie bał się momentu, w którym jeden z nas może się rozkleić. Dzisiaj chyba przyszła jego pora na pewność siebie.
— To wszystko jest do dupy — stwierdziłem. Odetchnąłem ciężko, czując, jak nerwowość powoli mnie opuszcza.
— Nie zaprzeczę. — Odczekał chwilę. — Lepiej?
— Tak… sorry.
— Nie ma sprawy — odpowiedział, nadal przyglądając mi się uważnie. — Nie mam pojęcia jak wytrzymałeś w więzieniu. Jesteś wielki facet, ale… — zamilkł próbując dobrać odpowiednie słowo. — No jesteś strasznie uczuciowy.
— Nieprawda.
— Jesteś — wyszczerzył zęby i podszedł do mnie na wyciągnięcie ręki. — To urocze…
Skrzywiłem twarz i wyprostowałem się nieco. Właściwie kiedy wylądowałem w sytuacji pomiędzy ścianą a Kamilem? Do tego chłopak znów się do mnie zbliżył i miał zamiar mnie pocałować. Powstrzymałem go w ostatnim momencie, kładąc otwartą dłoń na jego piersi.
— Nie, Kamil — szepnąłem.
— Dlaczego?
— To… Ty powinieneś znaleźć sobie kogoś młodszego. Bez przejść i więzienia na karku.
— Nie znam nikogo takiego. — Uniósł brwi.
— Ale poznasz. Jak tylko wyjedziesz do miasta.
— Wiem co robię.
— Nie. Nie wiesz. Ja też nie wiedziałem i jak to się skończyło?
— Masz zamiar się wieszać?
Zacisnąłem usta, odwracając twarz. Kamil dopiero po chwili zauważył swój nietakt.
— Przepraszam, to nie było specjalnie — wymamrotał.
Kiwnąłem głową i odepchnąłem się od ściany, chcąc się znaleźć dalej od ciepła chłopaka. Mogłem sobie mówić nie, ale moje ciało i tak wiedziało lepiej czego pragnie. Nie, żebym miał sobie na to pozwolić.
Już chciałem odejść bez słowa, gdy usłyszałem za sobą:
— Fabian… Ja zrobiłem wczoraj coś nie tak?
Aż odwróciłem się w jego stronę, by sprawdzić, czy to na serio on wypowiedział te słowa. Stał przede mną z dłońmi w kieszeniach i patrzył gdzieś w bok.
— Nie. To ja zachowałem się jak chuj. — Podszedłem do niego i, nie mogąc się powstrzymać, chwyciłem za podbródek, unosząc jego twarz ku sobie. — Nie powinieneś dawać się wykorzystywać.
— Przecież sam tego chciałem…
— Tak… ale… — Puściłem go. — Gdybym był… Ehh… Zrozum, że gdybym to nie był ja… Gdybym nie miał do ciebie jakoś sentymentu, to po prostu przeleciałbym cię przy jakiejś najbliższej okazji i zostawił ze spuszczonymi spodniami tam, gdzie byśmy to zrobili. Nie obchodziłbyś mnie…
— Ale obchodzę? — wyłapał.
— Nie czepiaj się słówek…
— Może ci po prostu ufam? — Przekrzywił głowę, patrząc na mnie w górę. — Nie skrzywdziłbyś mnie przecież.
— Już to zrobiłem.
— Sprowokowałem cię — prychnął. — Jesteśmy kwita.
Wpatrywałem się w niego chwilę, próbując przetrawić co powiedział.
— Nadal jesteś tak samo naiwny jak byłeś — stwierdził nagle. — Nawet nie widzisz jak się tobą manipuluje. — Chwila przerwy. — Może Piotr wcale się nie powiesił? Może Adrian tylko tak sobie nagadał ci bzdury? Żeby sprawdzić jak zareagujesz?
— Skąd wiesz, że to on mi powiedział? — Cofnąłem się o krok, jakby w odruchu obronnym. Ten chłopak zaczynał mnie przerażać.
— Tylko on z waszej paczki siedział teraz w barze. Strzelałem, to było bardzo prawdopodobne.
— Nie rozumiem jaki miałby w tym interes.
— Serio jesteś jak dziecko. Nie wiem jakim cudem przeżyłeś w więzieniu.
— To mi wytłumacz, skoro jesteś taki mądry! — warknąłem. Byłem coraz bardziej wściekły. Nie rozumiałem o co chodzi ludziom wokół mnie. Nie rozumiałem wtedy, przez co wylądowałem w więzieniu i teraz robi się jeszcze większy mętlik.
Mózg podpowiadał mi, żebym się po prostu z tego wszystkiego wycofał, uciekł. Żebym nie dał się wkręcić w kolejne bagno. To by było naprawdę naiwne, a skoro tego nie rozumiem, jaką mam inną opcję?
Tym razem nie odwróciłem się na wołanie Kamila. Po prostu odszedłem, chcąc choć trochę zachować twarz. Nie znosiłem takich gierek, a on, co sobie dopiero uświadomiłem, jakimś cudem rzucił swoje wczorajsze załamanie w niepamięć. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Jaką mogę mieć pewność, że nagle mu nie odbije i nie poskarży się komuś, że go molestuję? Nie powinienem już ufać.
Mam serdecznie dość tego miejsca.
***

Jeszcze tego samego dnia odwiedziłem nasz miejscowy sklep, by znaleźć jakieś ogłoszenia z pracą. Na moje szczęście, zdążyłem zaraz przed zamknięciem.
— Co podać? — zapytała pani Krysia. Ona, w przeciwieństwie do barmanki, zmieniła się całkowicie. Przede wszystkim schudła, a jej twarz odmłodniała. Miała też zdrowsze, bardziej zadbane włosy. Nie wyglądała już na swoje pięćdziesiąt lat.
— Masz może jakąś gazetę z ogłoszeniami o pracę? — zapytałem, uśmiechając się do niej pogodnie.
— Tak. — Podała mi jeden z brukowców ułożonych na ladzie. — Szukasz pracy, co?
— No. W mieście byłoby fajnie. A nie wiesz czy ktoś tutaj nie potrzebuje pracownika? — zapytałem z nadzieją.
— Bartek chyba ostatnio o kogoś pytał. Ciężko teraz z tymi pijakami, żerują na żonach a do pracy nie chcą się brać.
— Może i lepiej dla mnie — zaśmiałem się. — Swoją drogą ładnie wyglądasz.
— A dziękuję! — uśmiechnęła się promiennie. — Dwa lata się odchudzałam. Wiesz, żeby jakoś wyglądać, a nie żebym później musiała iść na wycinanie zbędnej skóry.
Cóż. Tego już nie chciałem wiedzieć.
— Służy ci — powiedziałem mimo to. Nagle coś mi przyszło do głowy. Już wiem jak sprawdzę, czy Kamil i Adrian mnie nie okłamują.— Słuchaj… Wiesz gdzie pochowali Piotrka?
— No tak, na cmentarzu go nie znajdziesz — westchnęła, na co tylko zmarszczyłem brwi. — Powiesił się, więc ksiądz nie pozwolił. Pogrzebali go za parafią za płotem. Krzyż tam stoi.
— Kto w tych czasach się tego trzyma?! — fuknąłem gniewnie.
— Nasz ksiądz jak widać. Nie dało mu się do rozumu przemówić. I tak dobrze, że msze odprawił. Jakoś go wyprosiliśmy. No bo jak, bez modlitwy o duszę dzieciaka, chować do grobu?
Zacisnąłem mocno usta i skinąłem głową.
— W każdym razie dzięki — mruknąłem. — Do zobaczenia.
— Trzymaj się, Fabian.
***

Przedarłem się przez chaszcze, okalające płot plebanii. Miałem mocno zaciśnięte zęby i pięści. Kto do cholery w takich czasach odmawia pochówku na cmentarzu?! Przecież to jest bestialstwo… Gdzie ten cholerny grób!
Wokół kościoła, budynków do niego przyległych i cmentarza roztaczał się las. Po prawej i lewej stronie miał jedynie kilka metrów do kolejnego domu, ale na tyłach, gdyby wejść głębiej, przemierzyć całą odległość, dopiero kilka kilometrów dalej doszłoby się do jakiejś wsi. Wielkie krzaki ograniczały widoczność, a ja nie miałem pojęcia w którym miejscu go pochowali. Dwa razy przeszedłem się wzdłuż płotu bez skutku. Dopiero za trzecim razem natrafiłem na wydeptaną ścieżkę i podążyłem wzdłuż niej. Grób to za dużo powiedziane, była to po prostu usypana ziemia z drewnianym, lekko zdobionym krzyżem. No i z tabliczką.
Piotr Kraszewski 10.09.1987 – 18.10.2013
Powiesił się dwa miesiące po moim zamknięciu, w wieku dwudziestu sześciu lat. To tyle, ile ja mam teraz, pomyślałem z frustracją. Dlaczego zrobił to w kwiecie wieku?
Opadłem na kolana przy samym krzyżu, czując, że nogi mam jak z waty. Przez tyle lat wierzyłem, że wszystko robię dla niego. Dopiero później, gdy mnie zamknięto, a on nie przychodził, zacząłem być na niego wściekły, by później wmówić sobie, że przestało mnie to obchodzić. Przedwczoraj miałem ochotę go zabić, gdy tylko go spotkam. Ale teraz, klęcząc przed jego grobem, byłbym w stanie oddać wszystko, by móc jeszcze raz spojrzeć mu w twarz. By w jego oczach dostrzec ten specyficzny błysk, gdy mnie zauważał.
Zakryłem twarz dłońmi i pozwoliłem łzom popłynąć. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz płakałem. Być może przy pogrzebie dziadka.
— I jak ja mam niby bez ciebie żyć? — wyszeptałem w piach. — Nienawidzę cię draniu…
***

Kilka godzin później nadal siedziałem w tym samym miejscu, bezradnie wpatrując się w kępę mchu. Nie chciało mi się ruszać z miejsca. Popadłem w jakiś dziwny letarg. Wygodnie mi było w tym miejscu i nie obchodziło mnie, że na niebie zbierały się burzowe chmury. Od jakiegoś czasu słyszałem grzmoty, dość częste swoją drogą. Słońce powoli chowało się za ciemną masą gęstej pary.
Jakiś czas później zaczęło kropić i to właśnie wtedy usłyszałem kroki. Leniwie odwróciłem głowę w tamtą stronę i już po trzech sekundach przez gałęzie dostrzegłem szczupłe, kobiece nogi, a zaraz potem całą sylwetkę. Z początku jej nie poznałem.
— Twoja siostra cię szuka — odparła Weronika, przystając dwa metry ode mnie. — Nawet nie wiesz jak się nalataliśmy za tobą. Dobrze, że Kamil widział cię u Krystyny... — zamilkła i spojrzała na grób brata. — Po co tu przyszedłeś?
— Pożegnać się. Nikt mi wcześniej nie powiedział. — W swoim głosie sam doskonale słyszałem smutek. To dziwne, bo zdawało mi się, że niczego już nie czuję.
— Myślałam, że Gośka mówiła ci o pogrzebie.
— Adrian mi powiedział. Dzisiaj.
— No tak. To wiele wyjaśnia — westchnęła i usiadła naprzeciw mnie. Była bardzo podobna do brata, choć miała kobiecą budowę ciała. Ich podobieństwo opierało się na karnacji, kolorze włosów, oczu, w kształcie nosa czy ust. — Piotr zrobił ci dużą krzywdę — nie pytała, była tego pewna.
— Nawet nie wiedziałem o tym do niedawna — prychnąłem. — Czasem nie warto wracać do niektórych rzeczy. Gdybym się nie dowiedział, że mnie wrobili w napad, to teraz… W sumie nie. To niczego nie zmienia.
— Jesteś na niego wściekły? — zapytała niepewnie.
— Oczywiście, że tak! Zabił się pieprzony egoista! — krzyknąłem i zaraz zakryłem twarz dłońmi. — Serio nie napisał żadnego listu? Nie wiecie dlaczego to zrobił? Cokolwiek…
— Nie mamy pojęcia… — powiedziała powoli. Jej głos był spokojny i niemal opiekuńczy. — I napisał list… A właściwie dwa zdania do ciebie.
Uniosłem głowę zaskoczony. Weronika wpatrywała się we mnie brązowymi oczami, tymi piotrkowymi. Niemal bolało patrzeć w nie.
— Rodzice kazali go spalić — mruknęła, krzywiąc się. Przeczesała dłońmi mokre od coraz mocniejszego deszczu włosy o tym samym kruczoczarnym kolorze co jego. Różniły się jedynie długością. — Ale nie trudno pamiętać te słowa. — Przechyliła głowę i wyrecytowała: — Przepraszam za wszystko. Ja ciebie też… — Zacisnęła wargi i wpatrzyła się w moją twarz.
Otworzyłem usta, zaczerpując głośno powietrza. Kolejna fala bólu przeszła przez moją pierś, a oczy znów wypełniły się łzami. Spuściłem głowę, próbując oddychać miarowo.
Egoistyczny drań…
— Nie zasługiwał na ciebie — powiedziała drżącym głosem i usiadła obok mnie. Otworzyła ramiona, co z wdzięcznością przyjąłem. Przytuliłem się do niej, potrzebując tego wsparcia. — Nikt z nich na ciebie nie zasługiwał — szepnęła w moje ramię.

4 komentarze:

  1. Oh jeju... Tak mi teraz smutno ;c. Nie wiem co myśleć. Piotrek się po prostu pogubił...na pewno żałował tego, że wsadził swojego przyjaciela do więzienia. A jeśli był zaręczony, a jego kochał, to rzeczywiscie...musiało mu być trudno.
    Mam ochotę przytulić Fabiana. Żal mi go, na prawdę jest uczuciowy ;c
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fabian powoli nie ma sił na udawanie, że wszystko jest w porządku i skutek widzimy. Szczególnie, że teraz załamanie grozić może jedynie wstydem, że ktoś go widział w tym stanie, a nie strachem przed ludźmi z więzienia...
      Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Smutny ten rozdział;( mam nadzieje ze nie zalamie się do końca. Ale Kamil na pewno wyciągnie go z tego doła;)
    pozdrawiam Martyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez te końcówkę się poryczalam. Bardzo emocjonalnie to opisałaś. Nie ma nic gorszego, niż świadomość, że osoba która się kocha odeszła bezpowrotnie. Życzę weny!
    M.

    OdpowiedzUsuń