11 grudnia 2017

[8] Wróć do domu




Jeśli morze nie pomoże


Grzebię butem w piasku i odskakuję, gdy fala dociera aż do mych stóp. Wciągam powietrze przez nos czując zapach wodorostów i jodu. Odchodzę parę kroków, by usiąść na suchym miejscu. Uwielbiam wpatrywać się w zachody słońca, a ten dzisiejszy jest jednym z piękniejszych, jakie przyszło mi oglądać. Niebo jest pokryte małymi obłoczkami, które mienią się paletą barw. Tarcza słońca widnieje jeszcze nieco nad horyzontem, niedługo za nim zniknie. Zimny wiatr szumi mi w uszach. Zaciągam mocniej czapkę. Jestem sam na plaży, nie licząc mew, które skrzeczą głośno, wyrywając sobie folię, pozostawioną przez jakiegoś przechodnia. Często tu przychodzę. Szczególnie teraz, w zimie. To świetne miejsce na zebranie myśli.

Dni są coraz krótsze, wszystko staje się bardziej surowe, nieprzystępne. Polskie morze nie jest wyjątkiem. W lecie byłem świadkiem nie jednej burzy. Sztormu, który mroził krew w żyłach swoją siłą. Wtedy woda ożywała, a gdy się uspokajało, tętniła życiem w niej zawartym. Teraz zmieniła się w nieprzyjazne miejsce. Czasem miało się wrażenie, że niemal martwe. Jeszcze parę dni temu można było się przejrzeć w zastygniętej morskiej tafli. W nocy zmieniała się w lód a w dzień rozpływała. Wiem z opowieści, że przy dużym wietrze i mrozie fale mogą zamarzać w swoich kształtach. Wyczekuję tego zjawiska z niecierpliwością, ale i obawą, że minusowe temperatury przyniosą większe rachunki za prąd. Nawet teraz nagrzanie mojego i Michała mieszkania jest problemem. Chociaż m i e s z k a n i e to za dużo powiedziane. Jest to połączenie pracowni, jadalni, sypialni i łazienki w jednym pomieszczeniu. Wylądowaliśmy w nim pięć miesięcy temu, po tym jak znajomy wyrzucił nas ze swojej pracowni. Zatrudniliśmy się u niego zaraz po skończeniu studiów, ale nie przepracowaliśmy nawet miesiąca. Olaliśmy postawiony przez niego warunek na temat palenia zioła. Niestety przyłapał nas na gorącym uczynku. Nie, żeby to było jakieś trudne, ostro zaczęliśmy przesadzać. Wtedy, jeszcze na haju, zdecydowaliśmy się wynieść nad morze. Zabraliśmy wszystkie oszczędności, parę ciuchów i wyjechaliśmy, zostawiając wszystko i wszystkich za sobą. Nie było dnia, żebym był trzeźwy. Pasowało mi takie życie. Z początku, gdy było ciepło, spaliśmy na plaży, później zgarnął nas Tomasz, właściciel wynajmowanej przez nas miejscówki. Dał nam pracę. Sprzątaliśmy w jego motelu a w wolnych chwilach rzeźbiliśmy. Udało nam się nawet sprzedać parę prac.

Dopiero po dwóch miesiącach od mojego zniknięcia otrzeźwiałem – dosłownie i w przenośni – na tyle, że dotarło do mnie co zrobiłem. Moja rodzina pewnie się zamartwiała, a ja bawiłem się w najlepsze. Od dawna nie miałem komórki ani komputera. Czasem jedynie korzystałem z Internetu u Tomasza, gdy chciałem coś sprzedać na allegro. Nie logowałem się jednak na facebooka czy maila. Zniknąłem. Nawet Kasia nie wiedziała gdzie wyjechaliśmy i dlaczego. Chyba, że dowiedziała się od naszego byłego pracodawcy. Ale nawet on nie miał pojęcia gdzie nas wywiało. W pewnym momencie chciałem skontaktować się z rodziną. Wtedy Michał skutecznie odwrócił moją uwagę od tego problemu. Teraz już sam nie wiedziałem co miałbym im powiedzieć przez telefon. Tak wyszło? Przecież to głupie. Powinienem z nimi porozmawiać. Byłem jednak tchórzem.

Tu. Nad morzem mieliśmy proste, choć notabene ciężkie życie. Seks, jedzenie, rzeźba. Tyle. Musieliśmy się sami utrzymać. Nie mogliśmy liczyć na niczyją pomoc. Żyliśmy jednak po swojemu. Paląc zioło, będąc razem. Z dala od innych. Z dala od miasta. To śmieszne, że znów wylądowałem na zadupiu i tak dobrze się tu czułem. Od zerwania z Fabianem moje kontakty towarzyskie zwęziły się do trzech najbliższych mi osób. Teraz pozostała jedna.

Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk szurania po piachu. Odwracam głowę i zbieram z twarzy włosy, które zakryły mi pole widzenia. Wiatr jest naprawdę silny.

— Chcesz się przeziębić czy co? — pyta Michał i siada obok mnie.

Jest ubrany w ciepłą ale brudną od gliny kurtkę. Na nogach ma glany. Wygląda nieco jak bezdomny, któremu ktoś pożyczył ciuchy. Ja zapewnie nie wyglądam lepiej. Obaj nadal jesteśmy chorobliwie chudzi.

— Skończyłeś?

— Nie. — Krzywi usta. — Brakuje nam gipsu, wiesz o tym? Nie zaleję całej rzeźby. Pytałem Tomasza czy nie pożyczy nam samochodu. W końcu się zgodził, ale chyba musimy częściej pokazywać mu się trzeźwi.

— Ogólnie powinniśmy mniej ćpać. To kosztuje. Jeść też coś musimy.

— Załatwiam tanie działki.

Kręcę głową i podwijam nogi pod siebie. Mam wrażenie, że zamarzły już na kamień.

— Nie wiem co ty widzisz w tym morzu — mówi. — Widok jak widok, nic nadzwyczajnego. Do tego jest zimno.

— Z początku sam się zachwycałeś.

— Tak. Ale oglądanie tego setny raz może się znudzić. No i nie chciałbym odmrozić sobie dupy. Jest zima, wiesz o tym?

Wzruszam ramionami. Widzę już tylko maleńki fragment tarczy słonecznej. Wstrzymuję powietrze. Wciąż się łudzę, że kiedyś zobaczę zielony błysk w ostatniej chwili. Barwę, która pojawia się na niebie wraz z przemijaniem ostatniego promienia słońca nad taflą wody.

Nic takiego się jednak nie dzieje. Gwiazda naszego układu słonecznego chowa się przed moim wzrokiem dokładnie w chwili, kiedy Michał podnosi tyłek z piasku.

— Chodź do domu — prosi wyciągając do mnie dłoń.

Wzdycham i pozwalam, by pomógł mi wstać. Ruszam wolno za nim, wciąż oglądając się za siebie. Niestety szybko wydmy zasłaniają mi widok. Sto metrów dalej lądujemy już na naszej uliczce. Dookoła piętrzą się identyczne, nowo wybudowane domki. Marzę, żeby kiedyś zamieszkać w jednym z nich. To znaczy teoretycznie rzecz biorąc już w nim mieszkam. Garaż się liczy?

Jak tylko wchodzimy do naszego m i e s z k a n i a, w moje nozdrza uderza smród stęchlizny. Ciężko się do niego przyzwyczaić, nawet jeśli czuję go non stop. Mam wrażenie, że ten zapach przeszedł już nas na wskroś i nawet jeśli kiedyś wyprowadzimy się i zamieszkamy gdzieś indziej, nadal będzie obecny. Jedynym – wymuszonym – plusem garażu jest to, że chyba po raz pierwszy w życiu utrzymuję porządek. Niestety nie jest to spowodowane zmianą mojego nastawienia. Po prostu w bałaganie nie dałoby się żyć w tak wielofunkcyjnym pomieszczeniu.

Omiatam wzrokiem formę do rzeźby Michała i odnajduję ostatni worek gipsu. Chociaż worek to za dużo powiedziane. Jego zawartość zmieściła by się w foliówce na kanapki. Kręcę głową i ściągam kurtkę. Kładę ją na wąskiej szafce, w której trzymamy ubrania i z miejsca rzucam się na kanapę służącą nam za łóżko. Wgapiam się w wysoki, brudny sufit i szeroką bramę wjazdową, którą można otworzyć na oścież. Przydaje się to przy wynoszeniu rzeźb. Gdyby nie nasze graty, zmieściłby się tutaj dwa samochody. Ogólnie rzecz biorąc, gdy Tomasz nas tu przyprowadził, zastaliśmy białe ściany, betonową podłogę, zamontowany prowizorycznie grzejnik, parę kafelek przy kranie. Ze śmietnika przywlekliśmy kanapę, kupiliśmy miski i wielki kalfas na glinę. Szafkę podarował nam właściciel po miesiącu mieszkania u niego. Chyba zlitował się, gdy zobaczył, że nadal trzymamy rzeczy w torbach na podłodze. O łazience nawet nie będę wspominać. Toaleta jest na dworze, a kąpiemy się w wiadrze po farbie. Dostaliśmy parę innych propozycji zamieszkania, ale były to małe pokoje. Garaż wydawał się nam najlepszy – mogliśmy tu też pracować.

Zastanawiam się co o tym wszystkim pomyślałby Fabian.

— Chcesz? — słyszę tuż przy sobie.

Michał pochyla się nade mną ze skrętem w ręku. Krzywię się na samą myśl o braniu tego świństwa. Mam już chyba dość. Na tę chwilę. Czasem czuję wręcz ssanie w żołądku, przez które muszę zapalić, żeby nie zwariować. Teraz przepełnia mnie obrzydzenie.

— Wiesz, fajnie być czasem trzeźwym — mówię odpychając jego rękę.

— Jak chcesz.

Siada obok mnie i pali sam. Obserwuję go w milczeniu. Czy zmienił się przez ten czas? I tak, i nie. Jest po prostu bardziej zestresowany niż zwykle. No ale nic dziwnego. Samodzielność jest dość wymagająca, a my… wypłynęliśmy daleko od portu. Sami. Na tratwie. Za koło ratunkowe mając Tomasza, człowieka, którego ledwo znamy. A i on pojawił się przypadkiem. Na nasze głupie szczęście.

Z westchnieniem gładzę Michała po plecach. Wydaje mi się być taki kruchy, tak podatny na zranienia. Odchyla głowę w tył i wypuszcza dym z płuc. Patrzy na mnie nieco zamglonym wzrokiem. Wyrzuca skręta na podłogę. Pochyla nade mną. Mam ochotę go ochrzanić za śmiecenie, ale wtedy mnie całuje. Lubię jego usta, poddaję się im z cichym pomrukiem zadowolenia. Siada na moich biodrach i powoli rozpina guziki koszuli, którą mam na sobie. Pozwalam mu na to i mógłbym... chcę pozwolić na więcej.

Przypomina mi się nasz pierwszy raz, gdy mnie wziął. Było to zaraz po tym jak zerwałem z Fabianem.



Mieszkanie Michała było większe od mojego. Miał za to trzech współlokatorów. Byli dla niego niemal obcymi ludźmi. Między innymi dlatego niezbyt często tam nocowałem. Nie obchodziło mnie, że ktoś usłyszy jak uprawiamy seks. Niestety Michał miał na ten temat inne zdanie. Przed przyjaciółmi niczego nie udawał, jednak z innymi miał już problem. Nie chciał wyjść na tego, co daje. A ciężko było to ukryć, gdy przyciskałem go do materaca a on jęczał moje imię, ozdabiając je paroma przekleństwami. Dlatego próbowaliśmy się hamować.

Tym razem nie wyszło.

Pochłaniałem jego usta w brutalnym pocałunku. Byłem wściekły. Chciałem się wyżyć, zapomnieć o Fabianie, którego nie mogłem wyrzucić z głowy nawet na moment. Nie raz łapałem się na tym, że gapię się na jego kontakt w komórce. W ostatniej chwili powstrzymywałem się by do niego nie zadzwonić i nie prosić o wybaczenie.

Michał był moją ostatnią deską ratunku, żeby wyciągnąć mnie z rozmyślań. Pozbawiłem nas ubrań i przycisnąłem jego chude ciało mocniej do materaca. Jęknął z pretensją, gdy go zabolało. Robiłem wszystko, by skupić się na jego ciele. Mimo nadchodzącego spełnienia czułem się coraz gorzej. On doszedł pierwszy, ja zostałem daleko w tyle i tak naprawdę z każdym ruchem traciłem zapał.

To było naprawdę upokarzające. Chciałem pozbyć się myśli z mojej głowy, a tylko je pomnożyłem. Odsunąłem się od niego. Nerwowo zacząłem się ubierać. Musiałem wyjść. Uciec. Nie mogłem mu spojrzeć w oczy.

— Kamil… — powtarzał.

Chciał mnie zatrzymać i dopiero po dłuższej chwili mu się udało. Przytulił się do moich pleców i szeptał coś, co w tamtym momencie nie miało żadnego znaczenia. Ale jego bliskość sprawiła, że zacząłem płakać. Położyliśmy się obok siebie objęci ciasno. Długo nie potrafiłem się uspokoić.

— Odbierz mu mnie — wyszeptałem. — Michał, zrób coś…

Jedyne na co wpadł to pocałunek. Długi. Taki, jakiego jeszcze nie mieliśmy. Biernie pozwalałem mu na ten przejaw uczuć. Z pieszczot ust przeszedł na szyję. Pierś. Ramiona. Dłoń. Spojrzał mi w oczy. Pchnął na plecy, wsunął się na mnie. Nie rozumiałem co się dzieje, ale tego właśnie potrzebowałem. Pozwoliłem mu się dotykać. Pierwszy raz gdziekolwiek chciał. Sam ograniczałem się do jego pleców. Przesuwałem po nich palcami, drapałem, ściskałem mocno.

Przez krótką chwilę wszystko było okej. Normalnie. Dobrze. Przyjemnie.

A później Michał zasnął przytulony do mojego boku. A ja zorientowałem się, że to niczego nie zmieniło. Danie komuś dupy nie było rozwiązaniem. Nie było też złym pomysłem, jeśli miało się ochotę.



— Kocham cię — te słowa wyrywają mnie ze wspomnień.

Zagryzam wargę i kiwam głową na znak zrozumienia. Nigdy jeszcze nie odpowiedziałem tym samym. Michał stał się całym moim światem, ale to wciąż nie jest to samo uczucie, które miałem z Fabianem. Zaczynam wątpić czy kiedykolwiek będzie. Może miłość nigdy nie ma identycznych barw? Nie jestem pewien. I nie chcę go okłamywać.

Moje milczenie przedłuża się a on odsuwa ode mnie. Mogę tylko obserwować jak zakłada kurtkę i wychodzi. Powinienem za nim pobiec. Palił tylko trochę, ale i tak wiem, że może zrobić coś głupiego. Jednak nie mam już sił. I tak nie wiedziałbym co powiedzieć.

Zamykam oczy.

***


W grudniu, przed świętami, otwieramy z Michałem wystawę dla mieszkańców. Na ten pomysł wpadł Tomasz, gdy jak co miesiąc przychodził do nas po pieniądze za czynsz. Nie mieliśmy ich tym razem. O dziwo mężczyzna nie wściekł się, tylko rozejrzał po garażu, przyjrzał pracom a później stwierdził, że udostępni nam halę, jeśli chcemy zrobić wystawę i coś sprzedać. Nawet udzielił nam pożyczki na materiały. Przez dwa tygodnie robiliśmy gipsowe stroiki na święta i małe figurki. Dwa dni zajęło nam zniesienie tego wszystkiego na miejsce.

Jesteśmy niezwykle zaskoczeni, że ten pomysł wypalił. Przychodzi sporo osób, a że ceny są przystępne, wiele z nich kupuje coś dla siebie. Zarabiamy na dwa kolejne miesiące życia. Możemy też spłacić zaciągnięte u Tomasz długi.

Cieszymy się tak bardzo, że gdy tylko mężczyzna pojawia się w zasięgu naszego wzroku, biegniemy go uściskać. Nie wiemy czym zasłużyliśmy sobie na tego człowieka.

— Co robicie na wigilię? — pyta.

— Zapewne nic.

— A więc zapraszam was do siebie. Moja żona napiekła tyle jedzenia, że ktoś musi pomóc nam to zjeść.

Uśmiecha się do nas promiennie i zostawia ze sprzątaniem po wystawie. Przez całą noc znosimy pozostałe rzeźby do pracowni.

***


Tomasz ma żonę, Matyldę i dwie córki. Iga ma piętnaście, Tosia siedemnaście lat. Obie nie bardzo są zadowolone z obecności obcych przy świątecznej kolacji, jednak starają się zachowywać miło. Jest rodzinnie i świątecznie jak u zwykłej, szczęśliwej rodziny. Ja jestem po raz pierwszy poza domem w wigilię, przez co czuję się co najmniej niekomfortowo. Mam ochotę na kreskę, ale przez wzgląd na Tomasza nie brałem niczego. Michał za to wygląda na szczęśliwego. Rozmawia z gospodynią wesoło, odpowiada na pytania o studia, pracę. Kobieta jest przemiła i z tego co mogę zaobserwować niewiele o nas wie. Jej mąż musiał zataić parę faktów – na przykład, że wziął pod swój dach ćpunów.

— A wasze rodziny jak spędzają święta?

Jest to niewinnie zadane pytanie. Zapewne chodzi jej o jakieś nowe potrawy, które mogłaby w przyszłości zrobić, jednak obaj z Michałem spinamy się momentalnie.

— Podobnie do was — odpowiadam szybko.

Małżeństwo wymienia spojrzenia. Gospodarz dotyka jej dłoni i kręci głową.

— Czemu nie wróciliście do domu? — dodaje Iga nie zwracając uwagi na rodziców.

— Nie musicie odpowiadać — wtrąca szybko Matylda. — Przepraszamy za wścibstwo.

— Nic się nie stało — mówi Michał. — Zerwaliśmy z nimi kontakt jakiś czas temu. Nie wracamy już do domu.

Słyszę w jego głosie radość, która zbija mnie z tropu. Czy on nigdy nie tęskni za rodziną? Mnie od kontaktu z nimi powstrzymuje poczucie winy. Nie jestem pewien, czy lepsze jest zadzwonienie do nich i przyznanie, że po prostu zapomniałem o nich na pewien czas… Czy utrzymywanie, że zniknąłem i nie wiadomo co się ze mną dzieje. I tak źle i tak niedobrze. Wiem, że nawaliłem i nie mam pojęcia jak to naprawić.

— Są święta. Nie myśleliście, żeby się z nimi pogodzić? — pyta kobieta łagodnie.

— Tak. Cokolwiek się stało, nie chcielibyście chociaż życzyć wesołych świąt? — popiera ją Tomasz.

— Mogę pożyczyć komórkę? — wypalam nagle.

To jest impuls. Muszę go wykorzystać, inaczej nigdy nie zbiorę się na odwagę. Potwierdzenie, że dobrze robię przychodzi momentalnie. Pani domu patrzy na męża zadowolona i podaje mi swój telefon. Wystukuję odpowiedni numer, jedyny który znam na pamięć. Wstaję od stołu.

— Przepraszam na chwilę — rzucam wychodząc na korytarz.

Zatrzymuję się dopiero na werandzie przed drzwiami wejściowymi. Gapię się na numer do Fabiana, bojąc się nacisnąć zieloną słuchawkę. Już niemal to robię, gdy drzwi za mną się otwierają, a telefon znika z moich rąk.

— Co ty robisz? — syczy Michał.

— Jak to co? Już dawno powinniśmy dać znać gdzie jesteśmy.

— Nie potrzebujemy tego!

— Być może. Ale oni się martwią. Oddawaj to!

— Teraz, po kilku miesiącach ruszyło cię sumienie? Czyś ty zwariował?!

— Tylko dam im znać, że żyję i złożę życzenia! Czy to tak wiele?!

— Nie mogą wiedzieć gdzie jesteśmy. Kupimy telefon i nową kartę. Później ją wyrzucimy…

Mrugam zaskoczony i parskam śmiechem. Po co mielibyśmy to robić? Czasem mam wrażenie, że ukrywamy się tu jak jacyś przestępcy. Z dala od prawa i obowiązków. Przecież to niedorzeczne.

— Czyś ty zwariował? Przecież nawet jeśli będą chcieli nas znaleźć i przyjechać, to nic się nie stanie — mówię z rozbawieniem, które przygasa widząc jego minę. — Michał, kurwa, przecież to, że do nich zadzwonię nie oznacza, że wracamy. Chcę tu zostać.

Opanowuje wyraz twarzy i wzrusza ramionami. Patrzy gdzieś za mnie.

— Tęsknisz za nimi? — pyta cicho.

— No jasne. Tylko się boję… Już za późno, żeby to wszystko odkręcić. Wątpię czy zrozumieją. Ja sam nie rozumiem dlaczego nie dawaliśmy od początku znać gdzie jesteśmy.

— Przepraszam…

Wzdycham i tulę go mocno.

— To nie twoja wina — mówię do jego ucha.

— Moja. To ja cię do tego cały czas odciągałem. Myślałem, że tak będzie lepiej. Że zbliżymy się i… — Urywa biorąc drżący oddech. — Ale ty i tak nic nie będziesz do mnie czuł.

— Nie wiem co czuję, Michał. Zależy mi na tobie. Przecież tu jestem. Żyję z tobą. Nie mogę się tylko uwolnić od przeszłości… I myślę, że nawet nie chcę. — zaciskam mocniej palce na jego ramieniu. — Mamy rodziny, Michał.

— Przed wyjazdem mój ojciec dowiedział się o nas — wypala nagle z prędkością karabinu.

Robię krok w tył i spoglądam na niego z zaskoczeniem. Z tego co wiem, jego rodzice dowiedzieli się o jego orientacji jeszcze zanim poszedł na studia. Zaakceptowali go. Szczerze powiedziawszy nigdy ich nie spotkałem, mieszkali daleko, a on rzadko do nich jeździł i nie proponował, żebym do niego dołączył. Sam był u mnie parę razy. Moja rodzina go znała.

— Jak to dowiedział? Przecież…

— Okłamałem cię. Nic mu nie mówiłem… Ja… On nie mógł wiedzieć. Na zakończenie magisterki przyjechał do mnie i zobaczył nasze zdjęcia. Nie spodziewałem się go. Nigdy tego nie robił.

Czuję coraz większy ciężar na sercu. Znowu mój związek nie opiera się na szczerej rozmowie. Kolejny raz ukrywana jest prawda, emocja. To moja wina? Jestem jakiś wybrakowany?

— Czemu nic nie mówiłeś? — pytam głosem wypranym z emocji.

— Wstydziłem się.

— I jak twój tata zareagował?

— Wściekł się. Groził mi…

— Dlatego zaproponowałeś morze?

— Nie! — protestuje gwałtownie. — To był spontan… Przecież obaj wtedy nie myśleliśmy rozsądnie. Niczego nie planowałem. Chciałem tylko być z tobą.

Kiwam głową i przesuwam dłonią po włosach. Muszę to przemyśleć. Na spokojnie. Albo zapomnieć. Cokolwiek, byle świat nie usunął się spod moich stóp.

— Porozmawiamy o tym później. Dobrze, że mi powiedziałeś. A teraz chodź, jest wigilia.

***


Byłem zły na Michała, że wcześniej nie mówił mi o swoich problemach. Teraz nic nie mogliśmy z tym zrobić. Chłopak nie chciał wracać do domu w przeciwieństwie do mnie. Może nie tyle wracać… Co po prostu utrzymywać kontakt z najbliższymi. Wiedząc już o wszystkim postanowiłem powiadomić rodziców, że nic mi nie jest. Teraz już nie miałem pojęcia z czym tak długo zwlekałem.

Poszliśmy na kompromis. Michał potrzebował mojego zapewnienia, że przy nim zostanę i miałem zamiar mu to dać. To była jedyna rzecz, którą mogłem dla niego w tej chwili zrobić. Kupiliśmy komórkę i kartę. Miałem wykonać jedno połączenie. Powiadomić wszystkich, że żyję, mam się dobrze, po czym się rozłączyć. Obojętnie co powiem, nie zrozumieją dlaczego postąpiłem tak a nie inaczej. Nie było sensu wyjaśniać. To głupie i szczeniackie, ale widocznie nie stać mnie na nic więcej.

Jest dzień przed nowym rokiem. Stoję na plaży wpatrując się w numer, który chciałem wybrać tak wiele razy. Przede mną zachodzi słońce. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, a wiatr milczy wraz z uśpionym morzem. Jak okiem sięgnąć nie potrafię dostrzec żadnej fali. Pierwszy raz jest tu tak cicho. Patrząc na znikające słońce, naciskam zieloną słuchawkę. Mija parę chwil zanim słyszę wyczekiwany głos.

— Halo?

Nie mogę wydusić słowa. Łzy zbierają się pod powiekami, a tęsknota uderza w całe ciało, niemal powalając mnie na kolana. Drżę.

— Halo? — powtarza zirytowany głos.

— Fabian… — zaczynam i natychmiast zaciskam usta.

Muszę się uspokoić. On nie może rozpoznać, że płaczę. Po drugiej stronie słyszę jakiś rumor i przekleństwo.

— Boże, Kamil… To naprawdę ty? — pyta z niedowierzaniem połączonym z nadzieją. Z całą pewnością jest w szoku. Sam bym był.

— Tak. Ja… Ja jestem bezpieczny. Nic mi nie jest. Przekaż moim rodzicom, że wszystko jest porządku i że ich przepraszam. Potrzebowałem tego… Przepraszam — czując, że już dłużej nie mogę wytrzymać, rozłączam się.

Zaciskam oczy, próbując powstrzymać łzy. Schrzaniłem tę rozmowę. Gdy otwieram powieki na horyzoncie błyska zielone światło, lecz gdy tylko przyglądam się uważniej, nie dostrzegam nic więcej prócz zwyczajnego, pustego nieba.

Komórka ląduje w morzu, a ja biegiem ruszam w stronę garażu.

Kolejny raz popełniłem błąd.


2 komentarze:

  1. No to zaczął się chyba koniec związku Kamila i Michała... Po tym rozdziale myślę że to raczej dobrze bo Michał działa na Kamila destrukcyjnie (ale wiesz, że po każdym rozdziale mam inne odczucia ;) ) Tylko tak sobie myślę, że ten okres był Kamilowi potrzebny, wydaje mi się że każdy ma taki okres w życiu w którym pozwala sobie na szaleństwo i odreagowanie. Kamil zatęsknił za rodziną i Fabianem również, a jego związek z Michałem stanął w miejscu więc to chyba znaczy że nie ma sensu go ciągnąć. No tak a teraz znowu powraca dylemat czy jest sens związku z Fabianem? No dobra ale to będę gdybać przy następnym rozdziale 😉 Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. No mowilem, ze to wszystko przez Michala. Przeciez Kamil jakby chcial to moglby wrocic do domu, a Michal mu to uniemozliwia i jeszcze ciagle mu daje te skrety. Jak Kamil nic nie zrobi, nie skonczy tej toksycznej znajomosci to oboje za pare lat wyladuja pewnie w gorszym miejscu i zostana prawdziwymi cpunami.
    Kamil powinien zerwac z nim znajomosc. Fabian nie byl dla niego idealny, Michal tak samo taki nie jest. Mam wrazenie, ze nawet go wykorzystuje albo po prostu trzymaja sie razem, bo nie maja juz nikogo takiego bliskiego.
    Mam nadzieje, ze szybko sie ogarna!!!

    OdpowiedzUsuń