Serdecznie dziękuję za komentarze.
Zapraszam na przedostatni rozdział.
_____________________
"Chcę uciec albo umrzeć albo się rozjebać. Chcę być ślepy i niemy i nie mieć serca. Chcę się wczołgać do dziury i nigdy nie wyjść. Chcę zmieść swoje istnienie z powierzchni ziemi. Z powierzchni jebanej ziemi. Biorę głęboki oddech.
Trzeba iść."
Trzeba iść."
~ James Frey - Milion małych kawałków
Marnotrawny
Przesuwam dłutem po glinie wykrawając idealne zagłębienie. W rzeźbie dłoni przede mną można zobaczyć nawet zarysy żył pod skórą. Każdy szczegół powinien idealnie odwzorować modela. Osobę, której nie widziałem już dwa lata. Przesuwam delikatnie po glinianym opuszku. Wstrzymuję oddech na wspomnienie dotyku tych dłoni – prawdziwych, nie nieudolnie skopiowanych. Starałem się. Naprawdę. Próbowałem przypomnieć sobie wszystkie detale. Już piętnasty raz tworzyłem tą samą dłoń. Każdą z nich układałem w innym geście, szukając odpowiedniej maniery. Osoby postronne mogą sądzić, że są idealne. Ja widzę ich wady. Wspomnienia powoli się zacierają. Nie ważne jak długo studiowałbym owo ciało, zawsze przyjdzie taki moment w życiu, że człowiek nie zdoła już sobie przypomnieć pewnych rzeczy.
Ja zapomniałem. Zapomniałem już jak wyglądały dłonie Fabiana. To, co tworzę, jest wyobrażeniem, które po nich pozostało. Wychodzi mi to w takim samym stopniu jak architektom renesansowym odtwarzanie architektury antycznej. Niby mają jakieś pojęcie, ale z podstawy, na której powinni się opierać, już dawno pozostały jedynie zgliszcza. Tak naprawdę rzeźbienie tego nie ma większego sensu, ale uspokaja mnie. Przypomina o dawnym życiu. O nadziei, którą w sobie miałem. Teraz potrzebuję jej po stokroć mocniej.
Odsuwam się od gliny. Rozcieram bolący kark i rozciągam swoje chude ciało. Mam szczęście, że udostępnili mi tę salę. Jest tu spokój. Jestem sam. Mogę się rozluźnić, zdjąć maskę. Czasem przychodzę tu, by dać upust emocjom. Płaczę a później zabieram się do rzeźbienia z nową energią. Nikt mi nie przeszkadza, co swoją drogą jest też przejawem zaufania wobec mojej osoby. Wierzą, że nie zrobię sobie krzywdy ostrymi narzędziami. Jeszcze trzy miesiące temu za skarby nie pozwoliliby mi na samotność.
Jestem już głodny. Na szczęście zbliża się pora kolacji, więc ruszam na stołówkę. Korytarz ośrodka jest zatłoczony. Ludzie schodzą się ze wszystkich stron. Po drodze wchodzę do pokoju szesnastoletniej Natalii. Dziewczyna spogląda na mnie z łóżka i wykrzywia usta w parodii uśmiechu.
— Chodź coś zjeść — mówię łagodnie, przysiadając obok niej.
— Niedobrze mi — mamrocze słabo.
— Wiem. Ale musimy iść.
— Zwymiotuję od tego. Mają okropne żarcie.
— Cóż. Ważne, że w ogóle jest. To nie prywatna klinika.
— Kiedyś wszyscy się tu wykończymy. Otrujemy się zupą krem pani Klary i będą nas chować za płotem. Nikt nawet nie przyjdzie zapalić znicza.
— Ja to zrobię. Takie dania mi nie straszne. Jadłem już gorsze rzeczy.
— Miałeś naprawdę ohydne życie.
Parskam gładząc ją po włosach. Strzepuje moją rękę z niesmakiem, po czym wstaje z posłania, wygładza sukienkę i idzie do drzwi.
— Idziesz? Ileż można na ciebie czekać? — prycha w progu.
Unoszę kąciki ust i podążam za nią.
W ośrodku odwykowym wylądowała miesiąc temu. Poznaliśmy się dość niedawno, gdy niespodziewanie wtargnęła do mojej „pracowni”. Przegadaliśmy wtedy osiem godzin i od tamtej pory trzymaliśmy się razem. Dobrze spędzało się z nią czas. Byliśmy samotnikami, którzy zawarli chwilowy rozejm. O Natalii wiedziałem wiele i nic jednocześnie. Znałem jej ulubione filmy, dania, zwierzęta. Ale nigdy nie mówiła o swojej przeszłości. Ja też się nie chwaliłem.
Na odwyku byłem już piąty miesiąc. Dwadzieścia trzy tygodnie bez ćpania. Dziwnie się czułem ze świadomością, że niedługo mogę wyjść. Czysty. Z nowymi perspektywami na przyszłość. Chyba się tego bałem. Nie miałem pojęcia dokąd pójdę. Jedyną rozsądną opcją był dom, ale nie wiedziałem jak na mnie zareagują. Odkąd uciekłem, odezwałem się do nich tylko raz i to przez pośrednika, Fabiana. To właśnie po tej rozmowie wszystko się sypnęło. Niepewne fundamenty, na których utrzymywałem swoje życie, poszły w drzazgi. Już wcześniej zdarzało nam się brać z Michałem twarde narkotyki, ale dopiero wtedy, po nowym roku wziąłem się za nie na poważnie. To już nie był brak trzeźwości tylko brak świadomości. Nie pamiętam połowy zeszłego roku. Wiem, że dużo rzeźbiliśmy i sprzedawaliśmy prace na allegro. Tylko dzięki temu jakoś żyliśmy. Nie nadawaliśmy się nawet do sprzątania. Glina i gipsowe formy były jedyną rzeczą na której potrafiliśmy się skupić. Najwyraźniejszym wspomnieniem tamtego okresu jest kłótnia z Michałem i to jak wstrzykuje sobie zbyt dużą ilość heroiny. Nadal nie wiem czy zrobił to umyślnie. Może czekał aż go powstrzymam. Może po prostu chciał się wyłączyć, zapomnieć. A może umrzeć. Byłem zbyt nieprzytomny, żeby zwrócić na to uwagę. Pamiętam tylko, jak miliony lat po zastrzyku osunął się na ziemię. A ja zasnąłem. Obudziłem się następnego dnia pod wieczór. Trzęsłem się z potrzeby zażycia kolejnej dawki, ale niczego już nie mieliśmy. Michała nie dało się obudzić. Dopiero gdy przyszedł Tomasz, zaalarmowany moimi krzykami, odsunął mnie od ciała i zadzwonił na pogotowie. Oczywiście było już za późno.
— Kamil — Natalia macha dłonią przed moimi oczami. — Halo, jesteś tam?
Kręcę się nerwowo i zezuję na łyżkę w mojej dłoni. Właśnie wylałem zupę na stół. Przez takie akcje poważnie zastanawiam się czy powinni mnie stąd wypuszczać. Może nadaję się już tylko do wariatkowa?
— Cholera — sapię i sięgam po chusteczki. — Przepraszam.
— Mówiłam, że tego się nie da jeść. Ale uważaj. Jak Klara zobaczy, że wylewasz, zmusi cię żebyś zjadł dwa razy tyle.
Sprzątam bałagan nieco roztrzęsionymi dłońmi. Zaciskam nerwowo usta. Nie jestem już głodny. Wspomnienie śmierci Michała i tego, że to była moja wina jest ponad moje siły. Na ogół staram się o tym nie myśleć, ale mimo to wspomnienia wracają. Właśnie w takich chwilach mam ochotę znów sięgnąć po heroinę.
— Muszę wyjść — mówię szybko i wstaję od stołu.
Natalia odprowadza mnie wzrokiem. Doskonale wyczuwa, że nie powinna za mną iść. Znamy się bardzo krótko i czasem dziwię się jak dobrze rozumiemy wzajemne potrzeby.
Wpadam do pracowni i biorę do ręki grudę gliny z wiadra. Czuję nienawiść. Szczerą, niekontrolowaną nienawiść do samego siebie i świata. Do tego co musiałem i muszę przeżywać. Mam ochotę coś rozwalić. Na chwilę obecną kontroluję się na tyle, że niszczę ścianę, a nie swoje rzeźby, rzucając nieużytą dotąd gliną. Satysfakcja miesza się z bólem. To dziwne uczucie. Staram się być cicho, żeby nikt przechodzący korytarzem nie zainteresował się moim stanem. Potrzebuję samotności.
Gdy opadam z sił, kulę się na podłodze i płaczę. Jestem winny śmierci Michała. Mieliśmy tylko siebie, a ja go zawiodłem. Nie powstrzymałem. Nie uratowałem. A przecież go kochałem. Dopiero teraz wiem to na pewno. Kochałem go inaczej. Subtelniej. Ale do cholery, był dla mnie ważny. Był mój. Od początku do końca. Był tylko mój. Nikt nie mógł mi go zabrać. Oprócz niego samego.
— Kamil — słyszę nad sobą.
Odsuwam włosy z twarzy i patrzę na kucającego obok Dominika, jednego z opiekunów. Obraz zamazuje mi się przed oczami.
— Wiesz, że będziesz musiał wyczyścić i pomalować ścianę? — pyta unosząc brwi.
Kiwam głową i kulę się mocniej na podłodze. Zwijam w pozycję embrionalną.
— Ja go zabiłem — mamroczę.
— Nieprawda. Przestań się nad sobą użalać. To niedorzeczne. Wstawaj.
Siłą mnie zmusza, żebym się podniósł i sadza na najbliższym krześle. Sam zajmuje miejsce obok i patrzy na nowo powstałą dłoń. Lubię go. Jest jednym z lepszych opiekunów tej placówki. Nie pozwala nam się poddać. Jest ostry, wymagający, a jednocześnie jest jedną z nielicznych osób, które się nami naprawdę interesują. Chyba właśnie przez to osiwiał, mimo że ma zaledwie trzydzieści pięć lat. Wygląda co najmniej dziesięć lat starzej. Właśnie dzięki niemu mam tę pracownię. Nikt nie korzystał z pokoju szachowego, więc pomógł mi go przerobić.
— Powiesz mi w końcu kogo rzeźbisz? Te dłonie należą do jednej osoby. — mówi zataczając ramieniem łuk.
— Nikt ważny.
— Wątpię.
Patrzy na mnie w wyczekiwaniu. Dlaczego zawsze mam wyrzuty sumienia gdy go okłamuję albo nie odpowiadam? Nie powinno tak być. To moje prywatne sprawy i nie musi o wszystkim wiedzieć.
— Wiesz kim był dla mnie Michał — stwierdzam uspokajając się trochę. Teraz głupio mi płakać, gdy on tak bardzo zlewa tę sprawę.
— Tak.
Wciąż czeka na odpowiedź. Niby nic niezwykłego. Po prostu siedzi obok mnie rozluźniony i rozgląda się dookoła. Zachowuje się tak, jakbyśmy byli w jakiejś knajpie na piwie, a nie że przed chwilą znalazł mnie skulonego, łkającego na ziemi. Nigdy mu nie mówiłem o Fabianie. Wie o wszystkim z tym jednym wyjątkiem. I od paru tygodni robi podchody, żeby również to ze mnie wydobyć. To trochę jak zabawa w kotka i myszkę. On zastawia pułapki, ja próbuję je ominąć. Ale jest doświadczonym myśliwym, najczęściej kuszę się na ser.
— To Fabian — poddaję się.
— Ładne imię — stwierdza. — Kim był?
— Facetem.
— W to nie wątpię.
— Moim facetem — poprawiam. — Przez pięć lat.
— I co się stało?
— Rozeszliśmy się.
Koniec historii. Damian dopiero teraz na mnie spogląda. Uśmiecha lekko i zaplata ręce na piersi. Homoseksualizm jest dla niego tematem jak każdy inny. Mam czasem wrażenie, że mógłbym z nim rozmawiać o sposobach sikania, a ten wciąż mówiłby tym samym rzeczowym tonem. Nic go nie dziwi ani nie szokuje. Przyjmuje rzeczywistość taką jaka jest i nie próbuje jej zmieniać czy kwestionować. Być może dlatego wszyscy mu tak ufamy. Nikt z nas nie ma normalnej przeszłości.
— Ćwiczył coś? — pyta.
— Trenował na siłowni.
— Widać. — Wstaje nagle. — Chodź coś zjeść.
— Chciałbym go zobaczyć — wypalam.
Mężczyzna zatrzymuje się wpół kroku i patrzy na mnie z miną, której jeszcze u niego nie widziałem. Nie mam pojęcia co oznacza.
— Chcesz telefon? — proponuje.
Kręcę głową.
— To nic nie da. Pewnie już dawno o mnie zapomniał.
— Znasz jego dłonie — zaznacza to słowo — na pamięć. Facet był starszy, ćwiczył na siłowni. Jeśli serio potrafisz rzeźbić, to stawiam, że pracował na budowie. Nie był typem artysty, co? A jednak pozwalał ci badać swoje ciało. Byliście razem pięć lat. Przetrzymał twoje studia, podczas gdy ty zaczynałeś się bawić z Michałem — kończąc podsumowanie swojej wiedzy marszczy brwi. — Mam rację?
— Tak.
— A więc byłbym szczerze zdziwiony, gdyby o tobie zapomniał.
Wychodzi zostawiając mnie nieco oszołomionego. Zupełnie zapominam o chęci powrotu do heroiny.
***
We wrześniu mogę wyjść. Muszę jeszcze chodzić od czasu do czasu na terapię grupową. Jeżeli mowa o uzależnieniach to nie ma czegoś takiego jak wyzdrowienie. Ale teraz wszystko zależy ode mnie. Podobno nie potrzebuję już ośrodka. Nie jestem co do tego przekonany, bo panicznie boję się go opuścić.
— Będzie dobrze — mówi Natalia, gdy zwierzam się ze swoich obaw. — Znajdź tylko pracę i mieszkanie jeszcze zanim cię wypuszczą. Później poleci z górki. Tylko się nie zamykaj w domu.
— Nie chcę niczego znajdować. Nie chcę być sam…
Siedzimy u niej w pokoju, bo w moim jest współlokator. Nie czuję się przy nim swobodnie. Lokatorka Natalii wyszła na ćwiczenia, więc korzystamy z okazji.
— Masz mnie. I Damiana. Będziemy się spotykać, nie jesteś sam. A jak wyjdę, to mnie może przygarniesz?
— Chyba zaadoptuję. Nie jesteś pełnoletnia.
— Nie chcę wracać do bidula — mówi proszącym tonem. — Znowu zacznę ćpać — grozi, jakby to miało jakieś znaczenie. Przecież nie mogę jej przygarnąć. Chyba.
— To niedorzeczne. Nie jestem nawet dziesięć lat starszy.
— Będę mówić do ciebie tato. Wyobrażasz sobie?
— Ani się waż — śmieję się.
— Fakt. To trochę ohydne.
— Będę cię odwiedzać — obiecuję, a ona się krzywi.
Najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że naprawdę zastanawiam się co zrobić, żeby być razem… W sensie przygarnąć ją. Zaopiekować się. Nieważna jest dla mnie jej przeszłość, tylko to że tak samo jak ja nie ma gdzie wracać. Ma dopiero naście lat. Pytanie czy potrafiłbym się nią zająć, skoro jak dotąd sam sobą nie potrafiłem.
— Kamil? — wyrywa mnie z rozmyślań.
Patrzę na nią. Jest ładną dziewczyną. Ma długie, czarne włosy, niebieskie oczy i gęste rzęsy. Jej cera jest zdrowa mimo bladości. Wydaje się być pewną siebie dziewczyną, choć coraz częściej podejrzewam, że jest to jedynie poza.
— To nowy etap życia. Nie zmarnuj go — mówi z uśmiechem.
— Tak… — Zagryzam wargę. — Apropo. Mam pomysł.
— Hm?
Myślałem o tym od jakiegoś czasu, ale dotąd nie miałem odwagi. Teraz jednak podejmuję szybką decyzję. Proszę, żeby poczekała i idę do siebie po odpowiednie narzędzia. Gdy wracam z nimi i pokazuję, unosi brwi.
— Jesteś tego pewien?
— Jak nigdy — odpowiadam z uśmiechem. — Pomożesz?
— Pewnie. Tylko czekaj, dam ci gumkę.
Splata warkocz z moich włosów i związuje. Są naprawdę długie. Sięgają niemal do pośladków. Dziewczyna gładzi mnie po głowie, a później bierze nożyczki. Chwilę później warkocz ląduje na moich kolanach.
— Podaj maszynkę.
Ustawiam urządzenie na maksymalną długość i oddaję w jej ręce. Słyszę jak je włącza. Przesuwa nim po mojej głowie. Robi to szybko i wprawnie.
— Zostawić krócej z tyłu? — pyta.
— A potrafisz?
— Pewnie. Wychowałam się w bidulu.
Podaje mi lusterko, gdy kończy. Włosy są obcięte krótko i równo. Nie poznaję sam siebie. Jestem teraz kimś innym. Czystym.
— Dziękuję — szepczę.
***
Ostatni dzień w ośrodku przychodzi zdecydowanie zbyt szybko. Czuję się gorzej niż przed wyjazdem na studia. Mam załatwione pracę i mieszkanie. Czekają już na mnie. Do furtki odprowadza mnie Damian i Natalia. Oboje przytulają mnie mocno do siebie, obiecując, że wszystko będzie dobrze. W każdej chwili mogę do nich przyjść. Niestety ta świadomość wcale nie ułatwia. Nie zmienia faktu, że jutro obudzę się w obcym mieszkaniu. Jak mam sobie poradzić w miejscu, gdzie nikogo nie znam?
— I pamiętaj o terapii — mówi Damian. — Raz w tygodniu i ani jednej nieobecności. Rozumiemy się?
— Tak. — Unoszę kąciki ust w wymuszonym uśmiechu.
— A. Zapomniałbym. Jeszcze jedno.
Podaje mi małe zawiniątko. Telefon.
— W środku masz też kartę i doładowanie — tłumaczy. — Zadzwoń.
— Nie mam żadnych kontaktów.
— Masz jeden. Zapisany. Zadzwoń, gdy dotrzesz na miejsce. Taksówka już czeka.
Ostatni raz przytulam Natalię i odchodzę. Za bagaż mam jeden mały plecak. Staram się za siebie nie oglądać. To nigdy nie pomaga. Siedząc w taksówce odpakowuję telefon i aktywuję kartę. Włączają się aktualizacje. Cieszę się, że mam chociaż numer do Dominika. Może nie do końca zostałem sam?
Dojeżdżam na miejsce w pół godziny. W trasie kompletnie się wyłączam. Nie mam żadnych oczekiwań co do mieszkania. Mój opiekun pomógł mi je znaleźć i tak naprawdę zobaczę je pierwszy raz. Wszystko będzie lepsze od garażu bez łazienki. Gdy w końcu trafiam na miejsce i wchodzę do starej kamienicy, jestem szczerze zaskoczony jak ładnie tu wszystko wygląda. Wydaje się być zaraz po remoncie. Otwieram odpowiednie drzwi. Wchodzę do środka. Kawalerka jest mała. Jeden pokój pięć na pięć metrów a w nim szafka i łóżko, łazienka i wąska, umeblowana kuchnia. Idealnie. Ściany są białe, sterylne. Podłoga drewniana, wszędzie taka sama. Rzucam plecak na podłogę i wyciągam telefon. To jedyne co mogę w tej chwili zrobić, więc wolę na razie zająć tym myśli. Wybieram jedyny numer, który posiadam zapisany jako „F”. Nie zastanawiam się nad tym. Dzwonię. Damian odbiera po paru sygnałach.
— Słucham? — słyszę.
Ale to nie jest głos mojego opiekuna.
Upuszczam telefon na ziemię. Roztrzaskuje się. Bateria wypada i leci pod łóżko. A ja stoję gapiąc się w białą ścianę jak zamurowany. To nie był Damian. A ten głos nie pomyliłbym z niczym innym. Ale czy na pewno? Może mam jakieś halucynacje? Nerwowo rozglądam się po podłodze. Zbieram telefon i szukam baterii. Znajduję ją dopiero, gdy odsuwam łóżko. Chwilę patrzę na części w ręce, ale szybko zbieram się do kupy i składam je. Chcę włączyć telefon. Nic. Ciemno. Urządzenie nie odpowiada. Klnę szpetnie i w przypływie gniewu rzucam nim o ścianę. To nie był zbyt dobry pomysł, bo teraz mam też pęknięty wyświetlacz. Chodzę po małym pokoju w te i we w te. Wmawiam sobie, że się pomyliłem. To nie mógł być on. No bo skąd?
To nie mógł być Fabian.
Zwijam się w kłębek na łóżku i zastanawiam się co robić. Jutro mam pierwszy dzień pracy. Powinienem się wyspać. Na koncie mam sto złotych. Potrzebuję pieniędzy. To mój priorytet.
Liczę. Nie chcę myśleć, więc skupiam się na liczbach. To pomagało w trakcie terapii odwykowej, więc teraz też musi. Przecież nie jest gorzej. Nie czuję bólu w kończynach, moje ciało nie chce się rozerwać. Tylko jeden organ mnie boli. Wątroba. Albo serce. Nie jestem pewien.
***
Wchodząc do sklepu czuję głód. Niestety nie przyszedłem tu kupić jedzenia, tylko pracować. Idę więc do kasjerki i pytam o kierownika. Dziewczyna uśmiecha się do mnie miło. Prowadzi do odpowiedniej osoby. Czuję się jak maszyna. Najpierw słucham, co mój nowy pracodawca ma mi do powiedzenia, później wykonuję jego rozkazy. To proste. Na początku mam rozkładać towar i myć podłogi. Osiem godzin mija mi jak… wieczność. No ale w końcu wychodzę ze sklepu. Wracam do domu, który mam kawałek dalej. Dopiero wtedy przypominam sobie, że nie kupiłem jedzenia. Nie chce mi się już wychodzić. Kładę się więc do łóżka i czekam.
Znowu liczę. Mam ochotę wziąć ołówek i wypisywać liczby na ścianie. Mógłbym zapisać małym drukiem od jednego do miliona, by później wybierać dowolne miejsce i zaczynać od niego. Jestem ciekaw ile naliczyłbym do swojej śmierci.
Zasypiam.
Kolejny dzień jest dokładną powtórką poprzedniego. Jednak tym razem nikt mi już niczego nie tłumaczy. Robię swoje. Osiem godzin i do domu. Zaczynam liczyć.
Zasypiam.
Zasypiam.
Mój pierwszy posiłek w nowym mieszkaniu. W końcu kupiłem jedzenie.
Zasypiam.
Weekend to zło konieczne. Pierwszy raz doliczyłem do miliona. Zastanawiam się czy zdołam kiedyś do miliarda. Jestem przy milion pięć tysięcy siedemset czterdzieści dziewięć, gdy ktoś puka do drzwi. Mrugam zaskoczony i idę otworzyć.
Fabian.
Jest mi na zmianę zimno i gorąco, gdy wpatruję się w mojego byłego partnera. Sporo schudł odkąd go ostatnio widziałem. Nie jest już umięśniony, tylko normalny. W porównaniu z tym, co było kiedyś, to kolosalna różnica. Ma podkrążone oczy i wygląda starzej niż zapamiętałem. Ale te same źrenice wpatrują się w moje jakby z niedowierzaniem. Otwiera usta i zamyka. Stoję jak zamurowany przed nim, tarasując drogę do mieszkania. Przez myśl mi przemyka czy nie zamknąć drzwi. Mógłbym udawać, że to nigdy nie miało miejsca. Tak samo jak udawałem, że nie usłyszałem jego głosu w telefonie.
— Damian mi powiedział gdzie jesteś — wydusił w końcu. — Mogę wejść?
W ostatniej chwili powstrzymuję się przed automatycznym ruchem wpuszczenia go do środka.
— Skąd go znasz? Skąd on miał twój numer?
— Znalazł mnie. — Nagle jego twarz stężała. — Kurwa, Kamil. Nawet nie wiesz ile czasu cię szukaliśmy! Twoi rodzice odchodzili od zmysłów! Gośka też się denerwowała, a nie powinna. Była w ciąży. Co ty sobie do cholery myślałeś?! — wydarł się.
Cofnąłem się mając wrażenie, że mnie uderzy. A nie podniósł nawet ręki. Stał tylko przede mną niczym rozjuszony byk. Zlustrowałem go od góry do dołu i niemal uśmiechnąłem gdy dotarło do mnie, że nadal ubiera się tak samo. To był mój Fabian. Znalazł mnie.
— Chodź — szepczę i nie czekając na niego ruszam do kuchni. — Kawy, herbaty?
Zamka za sobą drzwi i wchodzi za mną. Kuchnia jest za mała na nas dwóch.
— Chcę tylko pogadać — mówi spokojnie.
Opiera się o szafę, by przepuścić mnie do lodówki. Wzdrygam się, gdy nasze ciała się o siebie ocierają. Wyciągam mleko i piję z gwinta. Zaschło mi w gardle.
— To chodź do pokoju. Usiądziemy — decyduję.
Z braku innych miejsc lądujemy na łóżku. Jak najdalej od siebie.
— Damian mi o wszystkim powiedział — zaczyna mężczyzna spokojnie, gapiąc się na swoje dłonie. — O terapii, Michale, tym co robiłeś nad morzem.
— Mógłbym go zaskarżyć — prycham z niedowierzaniem.
— Coś ty sobie myślał?
— O? — Unoszę brwi.
— Wyjeżdżając, kurwa. Rozumiem, że nie powiedziałeś przyjaciołom, Gośce. Ale dlaczego nie poinformowałeś rodziców?! Przecież to był jeden telefon. Żyję, czuję się dobrze. I jest git. Pół roku się nie odzywałeś, a później i tak zniknąłeś! Pierdolone dwa lata! — wrzeszczy tracąc panowanie.
Znów jest wściekły. Zaczynam się obawiać tych zmiennych emocji. Chyba to dostrzega, bo naraz znowu łagodnieje. Mimo to widać po nim irytacje.
— Mniejsza. Nieważne. — Macha ręką. — Co teraz zamierzasz?
— To jest ważne — szepczę.
— To wyjaśnij.
Otwieram usta jednak nie wiem co mogę powiedzieć. Nic, co teraz przelatuje mi przez głowę, nie ma najmniejszego sensu.
— Wiesz — mówi Fabian, gdy nie odzywam się dłuższą chwilę. — Setki… Ba. Miliony razy wyobrażałem sobie, co ci powiem, gdy się w końcu spotkamy. Układałem niezliczoną ilość scenariuszy. Ale teraz… Nie wiem. To wszystko nie ma najmniejszego sensu. To już bez znaczenia co było kiedyś. Nie pamiętam nawet o co się kłóciliśmy. Ja… — zamilkł i spojrzał mi w oczy. — Chcesz mnie w ogóle widzieć?
Nie wiem czego chcę. No może oprócz jednego. Żeby ktoś za mnie zdecydował. Co mam mu odpowiedzieć? Nie? Czy wtedy wyjdzie i już na zawsze zostawi mnie w spokoju? Na myśl o takiej możliwości łamię się. Odwracam głowę, by nie widział moich łez. Ostatnio jestem zbyt słaby.
— A ty? Czego chcesz? — pytam cicho.
— Chcę cię zabrać do domu.
Nie mogę się powstrzymać. Nie zwracam już uwagi na wstyd. Załzawionymi oczami spoglądam na jego twarz. Widzę w niej wyczekiwanie. Nadzieję. Strach. Miłość. Nigdy już nie zapomnę tego spojrzenia, tak samo jak nie zapomniałem o jego dłoniach. Są identyczne jak te, które rzeźbiłem w ośrodku.
— Wróć do domu, Kamil.
Ale pojechałaś... z tzw grubej rury...Biedny Kamil, biedny Michał. Fabian też musiał nieźle to wszystko przeżyć...Powiem tak, trochę to wszystko uprościłaś, ale przesłanie widać. Co prawda mam pewien niedosyt, aż by się chciało rozwinięcia pewnych wątków. Pobyt w ośrodku odwykowym na ogół trwa nieco dłużej i dorosłych nie "wsadza" się z dziećmi, czy młodzieżą. Ale nie będę się czepiać 😉 Ważne, że zresocjalizowałaś Kamila 😊 I podoba mi się, że Fabian przyjechał :) Jest szansa na szczęśliwe zakończenie 😆 Dziękuję bardzo i serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNarkomanię potraktowałam bardziej jako symbol. Nie chciałam wchodzić w szczegóły, bo wiele na ten temat nie wiem. Co z resztą wyszło choćby z Natalią. To niby logiczne, że dorośli nie mogą być w ośrodku razem z młodzieżą... Niby haha :)
UsuńCo do czasu pobytu Kamila w ośrodku. Trochę czytałam na necie i znalazłam parę "liczb". Nie jestem pewna czy podałam słusznie czy nie. To jest zależne od ośrodka, pacjenta, tego w jakim stanie był czy jest itd. itp.
W każdym razie... Dopiero od miesiąca trafiam na jakieś sensowne informacje na tematy nałogów (i tego jak je opisać, pokazać). Film "Najlepszy" czy książka "Milion małych kawałków" nieco szerzej otworzyły mi oczy.
Co do upraszczania... Taaak... Zrobiłam to specjalnie, ale to ani wytłumaczenie, ani pocieszenie. Mam tylko nadzieję, że te historie, które nie chcę upraszczać, będę umiała dobrze napisać.
Serdecznie dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam :)
Z jednej strony czuje zawod, ze napisalas to w taki sposob. Usmiercilas Michala i tak jakby pozbylas sie problemu, ale z drugiej strony nie spodziewalem sie tego w ogole.
OdpowiedzUsuńObwinialem go o to, ze pociagnal Kamila w zla strone, ale nie chcialem zeby umieral, bo wydawal sie byc zagubionym artysta i tyle. Ale nic nie dzieje sie bez powodu. Moze jego smierc to byla szansa dla Kamila zeby sie ogarnac? Bo gdyby nie to to nadal byliby razem i cpaliby obok kanapy az w koncu oboje by przedawkowali.
Srodowisko ma na nas ogromny wplyw. To w sumie przykre, ze nie potrafimy sami wyjsc ze zlej sytuacji juz na samym poczatku i zaczac na nowo normalne zycie, tylko czekamy az stanie sie cos naprawde zlego.
Śmierć Michała była konsekwencją ich czynów. Prędzej czy później, gdyby się nie ogarnęli, to właśnie by się stało.
UsuńKamila o ironio "uratowały" jego własne wady. Podążył za kimś, ale widocznie nie potrzebował się niszczyć do tego stopnia co Michał. Nie wkładał do tego serca - jakkolwiek to zabrzmi.
Kamil trafił do kliniki z pełną świadomością tego co go może czekać. I racja, smutne, że dopiero wtedy postanowił zadecydować w pełni sam o sobie... Byle miał siłę to przetrwać. Sam odwyk jest początkiem drogi.
Dziękuję za komentarz :)
Pozdrawiam!