Historia kołem się toczy
Wpatrywałem się w wyginające się
drzewa. W końcu dni stały się nieco chłodniejsze, a to wszystko za sprawą
wiatru i chmur, płynącym po niebie. Siedziałem na leżaku przed domem, próbując
nie myśleć o pewnej osobie, co oczywiście zupełnie mi nie wychodziło.
Od
wczorajszej kłótni ani ja, ani Kamil nie zabiegaliśmy o kontakt ze sobą. Teraz,
gdy drzwi zostały naprawione, wszystkie sprawy rozwiązane, nie było już powodu
by tu przyszedł. Ba. Nie zjawiłby się nawet jeśli miałby powód. Nie po tym jak
sądził, że go potraktowałem. Według niego po prostu wykorzystałem jego chęć
zbliżenia się do mnie. Ale czy tylko ja wykorzystałem sytuację? On też to
zrobił, sprowokował pierwszego geja jakiego poznał. Wykorzystaliśmy siebie po
równo, więc jakim prawem może wściekać się, że chcę wyjechać? Przecież nawet
jeśli… Nie zostawiłbym go. Nie wtedy, gdybyśmy stali się dla siebie kimś więcej
niż chwilowymi kochankami.
Zmemłałem
w ustach przekleństwo i ruszyłem do stodoły. Nie było już nic do roboty, więc
jedynie przyjrzałem się zwierzakom, dłużej zatrzymując wzrok na Harmonii.
Rzadko ją wypuszczaliśmy z boksu. Nie mieliśmy już pastwiska, które poszło na sprzedaż
parę lat temu, a na małym podwórku walało się zbyt wiele bezużytecznego
żelastwa. Czasem mogła przy nas poskubać trochę trawy, ale zawsze obawialiśmy
się, że może w coś uderzyć. To stara klacz, jej wzrok nie był już tak dobry jak
kiedyś, przez co była bardziej płochliwa. Wystarczyłoby, by jakiś ptak
niespodziewanie przeleciał obok, a ona, spłoszona, wpadłaby na jakieś pręty.
—
Chcesz na spacer? — zapytałem kobyły, która jedynie zastrzygła uszami bez
zrozumienia. — To chodź, przejdziemy się.
Złapałem
ją na uwiąz i wyprowadziłem z boksu. Niemal trzydziestoletnia klacz poczłapała
za mną zadowolona i zaraz po wyjściu ze stajni, rozejrzała się wkoło.
Poklepałem jej skurzony, siwo kasztanowaty bok.
—
Pójdziemy tam gdzie zwykle, co? — Uśmiechnąłem się szeroko.
Razem
wyszliśmy na drogę i skierowaliśmy się w tylko sobie znanym kierunku. Idąc
szlakiem swojej wspólnej przeszłości, teraz starsi, bez sił i w samotności.
***
— No dalej! Nie daj się prosić! —
wołał brunet zza płotu. Mogłem go doskonale widzieć dzięki temu, że siedział na
swoim karym wałachu. Wyglądał niesamowicie z czarnymi, zmierzwionymi włosami i
wielkim, szczerym uśmiechem na twarzy. — Wsiadaj na koń i jedziemy!
— Nawet nie mam siodła — prychnąłem,
opierając ramiona o płot i patrząc z nieukrywanym podziwem na mężczyznę. — Ale
możemy iść pieszo.
— Nie wygłupiaj się, co ty, jeździć
nie umiesz? — próbował wejść mi na ambicję. — Uzdę zakładaj i jazda! —
Podjechał bliżej i poczochrał moje włosy z zadowoleniem. — Weź, będzie fajnie.
Znalazłem ekstra miejsce.
— Nie mam uzdy — mruknąłem cicho,
patrząc w jego brązowe oczy, śmiejące się do mnie.
— Następnym razem ukradnę dla ciebie oba…
— szepnął, nachylając się do mnie i mrużąc oczy z rozbawienia.
— Nie nabijaj się — prychnąłem. Już
widzę jak okrada sklep jeździecki. Chociaż co jak co, ale w jego wypadku było
to możliwe.
— No zakładaj Harmonii kantar, uwiąz i
jedziemy — drążył nadal.
— Będziesz mnie prowadził? — uniosłem
brew.
— Nie planowałem, ale jeśli chcesz… —
wyszczerzył zęby w momencie, gdy jego koń cofnął się o krok, bo jakiś kocur wskoczył
na oddzielający nas płot. Wałach zarzucił głową, a Piotr momentalnie skarcił go
i uspokoił. Pogłaskałem bezpańskiego kota, który zaczął przymilać się do mojej
dłoni.
— No dobra — westchnąłem i ruszyłem do
stajni.
Jakiś czas później jechałem lasem za
moim przyjacielem, rozglądając się po otaczającej mnie zieleni. Lubiłem lato, dawało
wytchnienie od ciągłego rąbania drewna, myślenia o ciepłych ubraniach i ogólnie
dbania o niezamarznięcie w swoim własnym domu. Teraz można się było kąpać w
jeziorach, wyjść bez butów na dwór, wsiąść na koń i dać się poprowadzić
Piotrowi… Niestety jedynie w lato spotykaliśmy się sami, bez reszty chłopaków.
Zima przeznaczona była na bar, w którym przesiadywała połowa mężczyzn z naszej
wsi – na zmianę z drugą połową.
— Daleko jeszcze?! — krzyknąłem do
Piotra.
— Nie — odpowiedział i zaraz zjechał
ze ścieżki w dół niewielkiego zbocza.
Coraz bardziej zaintrygowany
pokierowałem Harmonię za nim. Zdałem sobie sprawę, że nigdy nie byłem w tej
części lasu, choć mieszkałem tu od zawsze. Tyle, że ja zwykle nie oddalałem się
od znanych mi dróg, w przeciwieństwie do szatyna.
Drzewa zdawały się rozrzedzać, aż w
końcu przez prześwity dostrzegłem jezioro. Zaskoczony zatrzymałem klacz tuż
przed małą plażą i zeskoczyłem z niej. Moje bose stopy wylądowały w sypkim,
szarym piasku, który zapewne kilka lat temu był jeszcze jasny, niezabrudzony.
— Kiedyś dzieciaki zrobiły tu fajną
plażę, ale jak widać, zapomnieli o niej — wyjaśnił Piotr. — Rzadko tu teraz
ktoś przychodzi.
— Może wiąże się z tym jakieś nie miłe
zdarzenie? — zapytałem. Byłem zdziwiony, że dotąd nikt ze wsi nie rozpowiedział
o tym miejscu. Można by było fajnie spędzić tu weekend z rodziną.
— Że niby ktoś się tu utopił? —
podłapał szatyn. Zawiązał wałacha przy drzewie i podszedł do wody. — Może
poszukamy?
— Nie chciałbym tu nikogo znaleźć —
powiedziałem trochę zbyt poważnie, również przywiązując Harmonię w cieniu.
Piotr spojrzał na mnie z rozbawieniem
i zaczął się rozbierać. Aż przystanąłem, widząc teraz więcej jego ciała niż
zwykle. Och, cholera, za jakie grzechy…
— Umiesz pływać? — zapytał, zrzucając
niedbale ciuchy na piasek i wchodząc powoli do wody w samych bokserkach. —
Zimna! — krzyknął, ale nadal wchodził głębiej.
— Jak to woda w jeziorze — prychnąłem
i też rozebrałem się do bokserek. Ruszyłem za nim, aż zgrzytając zębami, gdy
poczułem chłód na łydkach.
— To umiesz pływać, czy nie? — powtórzył
pytanie, teraz stojąc do mnie twarzą i będąc zanurzonym po pępek. — Uważaj, bo
nie wiem czy tu nie ma jakichś dziur.
— Jak na razie dno widać —
powiedziałem, wchodząc głębiej. — I już nie widać — przyznałem, patrząc w dół i
stając naprzeciw niego.
— Fabian.
— Hm?
— Nie odpowiedziałeś.
— A co, martwisz się, że się utopię? —
Nie potrafiłem ukryć uśmiechu na te słowa.
— Z tobą nigdy nic nie wiadomo,
fajtłapo — pokazał mi język i zaraz zanurkował, doskonale wyczuwając, że się za
nim rzucę.
Zimna woda uderzyła w moją twarz, gdy
próbowałem go dogonić. Olałem pierwszy nieprzyjemny kontakt z wodą i popłynąłem
za Piotrem na środek jeziora. Dopiero tam pozwolił mi się dogonić.
— Jaki fajtłapa?! — krzyknąłem, łapiąc
go za ramiona i napierając, by znalazł się pod wodą. Gdy pod nią wylądował,
poczułem jego silne ręce na swoich barkach i po chwili zostałem pociągnięty za
nim. Po paru sekundach siłowania się, wypłynęliśmy na powierzchnię, ale pech
chciał, że zaczerpnąłem powietrza w nieodpowiednim momencie, zachłystując się
wodą. Zacząłem kaszleć, uświadamiając sobie nagle z większą intensywnością, że
nie mam gruntu pod nogami, a coś oślizgłego pląta mi się po stopach. Byłem o
krok od paniki, gdy nagle poczułem, że ktoś obejmuje mnie od tyłu i
unieruchamia ręce na piersi. Przez chwilę bałem się, że razem z Piotrem znów
wyląduję pod wodą, ale szybko się zorientowałem, że wcale nie opadamy.
— Uspokój się, Fabian — nakazał Piotr
stanowczym tonem, mówiąc to wprost do mojego ucha. — I oddychaj, debilu.
— O kurwa — zajęczałem, wciąż pokaszlując.
Jego silne ramiona utrzymywały mnie nad wodą i nie pozwalały jednocześnie, bym
sam go objął.
— Właśnie o to chodziło, gdy mówiłem
fajtłapa — prychnął mi nerwowo do ucha. Przyciskał twarz do boku mojej głowy,
oddychając z wysiłkiem. — Już się uspokoiłeś? Mogę cię puścić? Bo lekki to ty
nie jesteś…
— Już jest ok…
Gdy mnie puścił, bez problemu
utrzymałem się na wodzie i obróciłem w jego kierunku. Wciąż czułem jego ciepło
na swoich plecach i z zażenowaniem zauważyłem, że nie pozostałem na to
obojętny. Na szczęście woda skutecznie ukrywała pobudzenie pewnej części
ciała...
— Żadnego więcej podtapiania —
powiedział poważnie i zaczął płynąć do brzegu.
Byłem dopiero w połowie drogi, gdy
wyszedł na plażę i, wciąż stojąc tyłem do wody, spojrzał w niebo,
rozpościerając ręce lekko na boki, by ogrzać się w promieniach słońca.
Zatrzymałem się na moment, obserwując jego sylwetkę z oddali i żałując, że tak
bardzo mi się podoba. W końcu nie miałem szans, jego interesowały dziewczyny.
Świadomość, że nigdy go nie będę miał, bolała.
Piotr
stał tak kilka sekund, po czym odwrócił się. Wyłapał moje spojrzenie i
wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, sięgającym oczu, czego byłem pewien, nawet
jeśli nie widziałem dokładnie z tej odległości.
Dopłynąłem do brzegu i wyszedłem na
ciepłe powietrze, teraz wiedząc dlaczego w ten sposób witał promienie słońca.
Woda była po prostu lodowata i aż się prosiło, by paść na ciepły piach,
wtulając w niego jedną stronę ciała, a drugą wystawiając w stronę nieba – nie
żeby dało się inaczej.
— Chcesz? — zapytał Piotr, podając mi
otwartą już puszkę piwa.
— Dzięki. — Wziąłem ją i napiłem się
szybko, czując pragnienie i nieprzyjemne uczucie w gardle, pozostałe po
zachłyśnięciu. Założyłem spodnie na mokry tyłek i usiadłem na ziemi.
Szatyn wyciągnął z kieszeni siodła drugie
piwo i usiadł na piasku obok mnie. Wyciągnął swoje długie kończyny przed
siebie. Siedzieliśmy w milczeniu, które przerwał trel jakiegoś ptaka.
— Co to za gatunek? Rzadko go słyszę —
zapytałem zdziwiony, patrząc na swojego towarzysza.
— Nie mam pojęcia, ale podoba mi się. —
Przymknął oczy i wsłuchał się w dźwięk z lekkim uśmiechem na ustach. Zaczął
pogwizdywać w jego rytmie.
Nie musieliśmy mówić, jeśli nie
chcieliśmy. W milczeniu równie dobrze spędzało się z nim czas co w rozmowie, a
dodatkowo miałem tę świadomość, że tylko przy mnie może się zupełnie wyluzować
i być po prostu sobą. Przy reszcie naszej paczki nie zamykała mu się gęba.
Zawsze był w centrum uwagi, zawsze czujny i pomysłowy.
To dzięki tamtej stronie jego osobowości
go poznałem, ale dopiero w ciszy zrozumiałem jak ważny dla mnie był.
***
Stałem
nad brzegiem zapomnianego jeziora z Harmonią przy boku i z bólem obserwowałem
otoczenie. Plaża już dawno zarosła, uniemożliwiając dojście do jeziora.
Wszystko wydawało się takie inne i dzikie, jakby siłą chciało dać mi znać, że
przeszłość już nigdy nie wróci, że nie będę miał już szansy popływać w
jeziorze, a później poleżeć na plaży. Z Piotrem, czy bez Piotra.
Byliśmy
tu niezliczoną ilość razy, zawsze sami. Czasem pływaliśmy, czasem tylko
leżeliśmy na plaży i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a kiedy indziej po
prostu wpatrywaliśmy się bez słowa w jezioro.
Teraz,
stojąc tu, kilka lat później, zrozumiałem, że Piotr mnie kochał. Był ode mnie o
wiele dojrzalszy, ale też przerażony swoimi uczuciami do mnie. Nigdy nie
pozwolił sobie na zbliżenie, ale kochał mnie, dbał o mnie i pragnął mojego
towarzystwa. Moment, w którym powiedziałem mu o swoich uczuciach, przeraził go.
Chciałbym
wiedzieć, co się wtedy stało, pomyślałem ze smutkiem. Chciałbym wiedzieć
dlaczego mnie wrobił, co siedziało w jego głowie. Chciałbym też wiedzieć,
dlaczego się później zabił.
Chciałem
zrozumieć.
I
przebaczyć.
***
Zapukałem
do drzwi Bartłomieja Garnewskiego, a po niecałej minucie otworzyła mi jego żona,
Irena. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona i zanim zdążyłem się przywitać,
zawołała męża, po czym znikła z mojego pola widzenia.
—
Uch, sorry za nią — powiedział Bartek, wyciągając dłoń, którą chwyciłem krótko,
bez wahania. — Pokłóciliśmy się trochę, wiesz jak to jest…
—
Cóż… Chciałbym — skłamałem gładko, na co mężczyzna uśmiechnął się lekko. Powoli
zaczynało do mnie dochodzić, że nie wszyscy pamiętali o plotkach sprzed lat.
Albo mieli je gdzieś.
—
To co cię do mnie przywiało? Bo raczej nie chcesz kupić ziemi, no nie?
—
Nie. Raczej nie — zaśmiałem się. — Doszły mnie słuchy, że szukasz pracownika.
—
O. — Rozpromienił się. — Tak, szukam. Jesteś chętny?
—
Po to przyszedłem.
—
W następnym tygodniu przyjeżdża mój syn i będzie potrzebował kogoś na maszynę,
może być? Teraz mam Adriana, nie ma za wiele do roboty. Wstrzymaliśmy się na razie
ze zbiorami. — Mężczyzna podrapał się po gęstej brodzie.
—
Czemu wstrzymaliście? — zdziwiłem się. — Przecież teraz najlepszy czas!
—
Moja żona jest w ciąży, niedługo ma rodzić — powiedział jakby to wszystko
wyjaśniało.
—
Och. Gratuluję! — Klepnąłem go w ramię. — To w następny poniedziałek się
zgłosić?
—
Tak, tak. Wtedy też podpiszemy umowę. Z nieba nam spadasz!
—
Ty mnie też — powiedziałem szczerze i tym razem ja wyciągnąłem dłoń. — To do
zobaczenia.
—
Trzymaj się! — Uścisnął mi dłoń i chwilę później znikł za drzwiami.
Zadowolony,
że udało mi się to załatwić, otwierałem właśnie furtkę, gdy usłyszałem swoje
imię, wykrzyczane przez doskonale znany mi głos.
—
Fabian! Musimy pogadać, chodźmy na piwo.
***
Siedziałem
naprzeciw swojego dawnego kumpla, Adriana i po raz kolejny przemknęło mi przez
myśl, że przeszłość, wszystkim czym możliwe, daje mi znać jak wiele straciłem.
Kiedyś ten pijany mężczyzna był mi jak brat, a teraz siedzieliśmy razem w
barze, pijąc piwo w nieprzyjemnie napiętej atmosferze. Zdążyliśmy pochłonąć
połowę kufla, dopóki się nie odezwał.
—
Wiesz… czasem żałuję, że nasza paczka się rozpadła… — zaczął powoli i prychnął.
— Żeby tylko czasem. Codziennie o tym myślę. Po tym jak Piotra pochowali, każdy
uciekł do swojego kąta i lizał rany w samotności. — Spojrzał na mnie uważnie. —
Nie wiedziałeś o jego śmierci i cholernie ci tego zazdroszczę.
—
Co za różnica kiedy się dowiedziałem? — mruknąłem i zapiłem te słowa alkoholem.
Zaczynałem żałować, że tu z nim przyszedłem, jedynie się jeszcze gorzej czułem.
—
Nie jestem pewien — wyszeptał. — Mam dość tej odpowiedzialności, wiesz?
Nienawidzę takich jak ty, ale, kurwa, nigdy żaden z nas nie chciał, by tak się
skończyło. — Pociągnął spory łyk piwa i spojrzał na mnie oceniająco. — Ty nie
wiesz co się stało.
Pokręciłem
głową, już teraz czując, że to dla mnie za wiele. Traciłem powoli grunt pod
nogami i wpadałem w panikę podobnie jak wtedy, nad jeziorem. Ale teraz nie było
ramion Piotrka i bałem się, że sam nie dam sobie rady. A w szczególności nie
wtedy, jeśli okaże się, że te same ramiona, które ochroniły mnie przed
utonięciem, skazały też na więzienie, że uknuły plan zniszczenia mojej osoby.
—
Wtedy, przed tą ostatnią naszą akcją Piotr był przerażony. — Adrian przeszedł w
końcu do rzeczy. Mówił szybko i składnie, jak na siebie, patrząc na trzymane w
dłoniach piwo. Zachowywał się, jakby chciał to z siebie po prostu wyrzucić. —
Pierwszy raz go takiego widzieliśmy i myśleliśmy, że coś mu zrobiłeś. Wiesz,
fizycznie — dodał, krzywiąc się do swoich wspomnień. — To był pierwszy raz jak
się otworzył przed nami, a nie przed tobą. Powiedział, że się w nim zakochałeś.
Chciał chyba widzieć naszą reakcję. No i zobaczył, nie zareagowaliśmy… dobrze.
Zaczęliśmy cię wyzywać i w ogóle. To go chyba przerosło, bo niedługo potem się
zmył. A my… — westchnął. — My ułożyliśmy plan jak cię wrobić. Potem, na akcji,
odpowiednio szybko zgarnęliśmy Piotrka z planu i zwialiśmy. W ostatnim momencie.
— Wykrzywił wargi w uśmiechu, w którym nie było radości. — Wrobiliśmy ciebie,
ale tak naprawdę zabiliśmy jego. On chciał nas wydać, przyznać się, złożyć
zeznania, dać ci alibi, co było już kompletnie niedorzeczne — prychnął. — Ale
powstrzymaliśmy go. Jeszcze parę razy, od czasu, gdy cię zamknęli, próbował coś
wymyślać. To nie był już ten sam człowiek. W którymś momencie złamał się… —
Dopiero teraz na mnie spojrzał, ale w jego oczach nie dostrzegłem niczego.
Adrian był pusty, powiedział co mu ciążyło na sercu i teraz czekał na moją
reakcję.
Poczułem
jak po moich policzkach spływają łzy. Żaden z nas nie mógł zachować się wtedy
inaczej. Ta historia nie miałaby innego zakończenia. Nie mogła mieć. Świat był
okrutny, że postawił przede mną człowieka, który był dla mnie stworzony, ale nawet
jeśli byliśmy blisko, los nie pozwolił nam być razem. Ludzie nie pozwolili. Bo
strach Piotrka wynikał przede wszystkim z tego, że byłby odrzucony, a tego bał
się niewyobrażalnie mocno. Dlatego zebrał naszą grupkę wokół siebie. I dlatego
się zaręczył z dziewczyną, która poza nim świata nie widziała, ale której mimo
to nie kochał.
—
Wybaczam ci… — wyszeptałem. Wybaczam ci, bo nie ma sensu ciągnąć tego dalej,
powiedziałem w myślach, bo jeśli ci nie wybaczę, ta historia będzie się
ciągnęła latami, dopóki któryś z nas nie zdecyduje się dołączyć do Piotrka. Bo
jeśli ci nie wybaczę, sam sobie nie będę potrafił.
Adrian
zacisnął dłoń w pięść i dostrzegłem na jego twarzy cień bólu. Kiwnął sztywno
głową na znak zgody i, wydawało się, podziękowania.
—
A teraz, pozwól, że wrócę do mojego pustego domu — powiedział, siląc się przy
tym na dziarski ton. Wstał od stołu i nie czekając na moją odpowiedź,
pomaszerował do baru kupić dwie wódki, po czym zniknął za drzwiami.
Mnie
pozostało się wpatrywać w swój własny kufel, przy akompaniamencie rozmów z
drugiego końca sali. Oparłem się o ścianę i wpatrzyłem w okno na niebo w
barwach zachodzącego słońca.
Wiedziałem,
że to koniec…
***
Ze
stanu letargu wybudziło mnie wejście grupki rozwrzeszczanych dzieciaków. Moje
zmysły samowolnie się wyostrzyły, gdy rozpoznałem w nich kolegów Kamila.
Niestety jego wśród nich nie było.
Chciałbym
go zobaczyć, pomyślałem. Chciałbym z nim też porozmawiać i wyjaśnić tę głupią
kłótnię. Chyba zaczynałem nienawidzić niedopowiedzenia.
Wgapiłem
się w swoje niedokończone piwo i wsłuchałem w ich rozmowy. Nie rozpoznawałem
kto co mówił, ale mogłem wyłapać chociaż kontekst.
—
Mnie weź od razu dwa piwa.
—
Spierdalaj, później sobie weźmiesz drugie, mam tylko dwie ręce.
—
No nie bądź taki.
—
Przygotowani na jutro chłopcy?
—
To sam sobie idź po te drugie, nie będę obracał dwa razy na twoje widzimisię.
—
Nie mogę się doczekać, aż mnie roznosi!
—
No ja chyba nie będę spać dzisiaj.
—
Tylko żebyś jutro czegoś nie zjebał.
—
Masz i się wypchaj.
—
A Kamil gdzie?
—
Dzięki.
—
Nie chciał dzisiaj przyjść?
—
O Kamilu mówicie?
—
Czemu?
—
Źle się czuje czy coś, nie mam pojęcia. Ale miał dziwny głos.
—
A nie coś z jego starymi? Oni czasem tak wymyślają…
—
Oddawaj to złamasie!
—
To nie grzeb w moim portfelu.
—
Uspokójcie się kurwa.
—
Ja tylko chciałem zabrać co moje.
—
Ej, ale on jutro będzie?
—
Mówił, że tak. Nie może przegapić takiej akcji. Czarek, jutro sobie odbijesz za
dwóch, zostaw mu ten portfel.
—
Kurwa, znowu?! Kiedy ty wyciągasz te giry?!
Zakryłem
uszy dłońmi i pochyliłem głowę, opadając na blat. Historia kołem się toczy, czy
jakoś tak to szło, no nie? Gdy jedni kończą swoje, inni przychodzą na ich
miejsce. I niech tak, kurwa, będzie. Ale nie pozwolę, by Kamil skończył tak jak
ja. Pójdzie na te pieprzone studia, choćbym miał go siłą zaciągnąć z pomocą
Harmonii.