1 marca 2017

[8] Wracaj do domu

Nie pozwolę ci

Następnego dnia w południe poszedłem do Kamila. Dość się nasłuchałem wczoraj tego, co razem z kolegami wyprawiał. Grupka nastolatków nie kryła się zupełnie, każdy w barze mógł słyszeć jakie mają plany, gdzie jadą i czym. Nie wierzyłem własnym uszom jak głupi byli.
Zapukałem do drzwi jednego z ładniejszych domów w okolicy, o ile nie najładniejszego i czekałem. Minutę, dwie. Ponawiałem pukanie i klikanie dzwonka, ale nadal nic. Czyżbym się spóźnił? Rodzice Kamila o tej porze byli w pracy, ale on sam powinien siedzieć w domu. Teoretycznie.
Wpatrzyłem się w biały klinkier, mając coraz gorsze podejrzenia. Jeśli chłopak pojedzie, co zrobię? Pójdę po niego? To niedorzeczne. Ale nie mogę pozwolić, by robił to samo co ja kiedyś. Nie po to odpychałem go od naszej grupki. On ma przyszłość, dobrze się uczy i może zajść daleko. Ma otwarte drzwi i obojętne jest czy wybierze medycynę, czy rzeźbę. Ważne, żeby się wyrwał z tego końca świata.
Nacisnąłem klamkę z nadzieją i szczerze zaskoczyło mnie, że drzwi nie stawiły oporu. Wszedłem do środka, rozglądając się po ładnym wnętrzu, białych ścianach i fioletowych dodatkach. Mama Kamila lubiła czystość.
Zajrzałem do salonu, kuchni i dopiero później ruszyłem do pokoju chłopaka. Wszystko tu krzyczało dobrą rodziną. Kwiaty w oknach, poukładane, zadbane buty w korytarzu, zapach jedzenia w kuchni. Pamiętałem jak nie raz przychodziłem tu z dziadkami w odwiedziny. Często z zapartym tchem czekałem na obiad zrobiony przez mamę Kamila, zawsze był ciepły, pomysłowy i pyszny. Później, gdy dziadkowie zmarli, przestaliśmy tu przychodzić, ale czasem Gośka przynosiła stąd zupę, czy coś takiego. Pamiętali o nas. Tyle, że my nie chcieliśmy pomocy, odcięliśmy się od nich, sądząc, że sobie poradzimy. Jak widać nie udało się nam.
Zapukałem na wszelki wypadek do pokoju Kamila i powoli wszedłem do środka.
— Co ty tu robisz? — usłyszałem z prawej strony.
Blondyn siedział na łóżku w towarzystwie bałaganu i z laptopem na kolanach. Miał na sobie tylko jakieś stare dresy, poprzecierane gdzieniegdzie. Jego pokój wyglądał, jakby przeszedł po nim huragan. Pootwierane szafki i wywalone z nich rzeczy kontrastowały z resztą domu, gdzie panował idealny porządek. Na ścianach gdzieniegdzie widniały obrazy. Jeden z nich, co mnie zszokowało, przedstawiał moją dawną paczkę. Ze mną i Piotrem w centrum. Zamrugałem zdezorientowany.
Kamil zamknął gwałtownie laptop i odłożył go na bok. Podszedł do mnie rozjuszony.
— Chcę pogadać — zdążyłem powiedzieć zanim mnie wypchnął na korytarz.
— Czego tu chcesz?! Pozwolił ci ktoś wejść?! — krzyczał, zatrzaskując za sobą drzwi pokoju i znowu mnie popychając, ty razem na ścianę.
— Kamil… — chwyciłem go za dłonie, gdy chciał mnie uderzyć. — Uspokój się.
— Nie chcę cię widzieć! Wynoś się! — krzyczał, próbując się wyrwać.
— Wiem o waszej dzisiejszej akcji.
Chłopak zamarł. Jego oczy zrobiły się wielkie, a usta zatrzymały w momencie, w którym znów miał wydać z siebie dźwięk. Tym razem na spokojnie wyplątał się z mojego uścisku, na co mu już pozwoliłem.
— Ci durnie wrzeszczeli o tym na cały pub. Byłbym zdziwiony, gdyby nie czekała tam na was policja — powiedziałem spokojnie.
— Zawsze tam o tym rozmawiamy. Jeszcze się nic nie stało — zauważył. — No chyba, że ty kogoś powiadomiłeś.
— Nie. Ale będę zmuszony, jeśli się nie wycofacie.
— Co ty bredzisz? — warknął. — Z niczego się nie wycofamy. Chcesz nas wydać?
— Nie. Chcę, żebyście tego nie robili.
— I myślisz, że mnie posłuchają? — prychnął. — Idę z nimi, ale nie mam tam prawa głosu.
— To zostań. Kamil, ja…
— Wynoś się — przerwał mi ostro. — Nie masz prawa mówić co mam robić. Niczego nie wiesz.
— Chcę tylko…
— Kurwa czego nie rozumiesz w słownie n i e?! — Uderzył mnie w pierś. — To, że mnie przeleciałeś, nie oznacza, że wolno ci teraz wtrącać się w moje życie. Nic się nie zmieniło, rozumiesz? — warknął, zbliżając się do mnie. Widziałem w jego oczach furię i żal. Bał się pozwolić, bym się zbliżył. Nie było szans, żeby choćby mnie wysłuchał. — N i c. A teraz spierdalaj, wiesz którędy — to powiedziawszy wszedł do swojego pokoju i trzasnął drzwiami.
Zamrugałem i pozwoliłem rękom opaść. Znane mi uczucie bezsilności kolejny raz opanowało moje wnętrze. Ze złością odepchnąłem się od ściany i ruszyłem do wyjścia. Przegrałem.
***

Łaziłem po wsi w te i nazad nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miałem ochotę w coś uderzyć. Nienawidziłem tego uczucia, które towarzyszyło mi cały czas, odkąd wsadzili mnie do więzienia. Nienawidziłem bezsilności i tego, że nie mogłem niczego zmienić. Los po raz kolejny ze mnie zadrwił, nie dając mi nawet czasu na płytki oddech, a co dopiero mówić o wytchnieniu.
Spojrzałem w bok i przystanąłem zaskoczony. Nawet nie wiem kiedy zawędrowałem na koniec wsi, gdzie wznosił się dom Adriana. Numer dwudziesty trzeci, więc się nie mylę. Patrzyłem na rozwalający się budynek, zarośnięty trawą i nie wierzyłem. Oszukał mnie? W takim domu mieszkałby z żoną? Mógłby chociaż trawę skosić… Dałbym głowę, że mój i Gośki dom wyglądał lepiej.
Zaintrygowany ruszyłem do drzwi i zapukałem, bo dzwonka nie było. Nie czekałem długo, już po paru chwilach w drzwiach pojawił się Adrian. Czuć było od niego alkoholem, a za jego plecami dostrzegłem bałagan.
— Wszystko dobrze? — zapytałem widząc, że nie jest w najlepszym stanie.
— Chujowo — burknął. — Chciałeś coś?
Cóż. Wydawało się, że nie jest pijany, ale śmierdział okrutnie.
— Tak tylko przechodziłem…
Mężczyzna westchnął cierpiętniczo i obrócił się na pięcie, wchodząc do domu i zostawiając otwarte drzwi.
— To jak cię przywiało, to chociaż się ze mną napij — rzucił z wnętrza.
Poszedłem za nim do kuchni i usiadłem przy stole. Próbowałem nie zwracać uwagi na zapach i brud. Stół był czymś cały uświniony, a podłogi pewnie dawno nie widział sam właściciel.
— Gdzie twoja żona? — zapytałem cicho.
— U teściowej — usiadł naprzeciw mnie i sięgnął w tył do szafki po piwo. Podał mi jedno.
— Wybacz, ale dzisiaj nie mogę — powiedziałem. — W odwiedzinach jest?
— Nie. Wyprowadziła się. Przedwczoraj. — Wzruszył ramionami i zaczął pić. — Pokłóciliśmy się.
— Nie trudno mi to sobie wyobrazić — stwierdziłem szczerze.
— I tak długo wytrzymała.
Patrzyłem na niego, próbując coś wyczytać, dostrzec. Widziałem przed sobą wraka. Cienia osoby, którą niegdyś znałem.
— Uważa… — zaczął powoli. — Że jestem uzależniony od alkoholu. — Prychnął. — A to ci niespodzianka… — Spojrzał na mnie z rozbawieniem, które nie miało w sobie radości. — Piję odkąd Piotr się powiesił, a ona ożeniła się ze mną wiedząc o tym. Nie rozumiem czemu zaczęło jej to nagle przeszkadzać.
Nadal milczałem. Cisza mroziła nam kości i wcale się nie zdziwiłem, że długo tak nie wytrzymał.
— Nieprawda — mruknął. — Wiem dlaczego odeszła.
— Chcesz ją odzyskać?
— I co to zmieni? Lepiej dla niej, że tak zdecydowała. — Spojrzał na puszkę trzymaną w rękach z obrzydzeniem. — Wiesz, to już przestało pomagać. Ale i tak jest gorzej bez tego.
— Jaka ona jest? — zapytałem nagle ciekawy. Jego problemy jakimś cudem sprawiły, że sam przestałem myśleć. Było to miłe wytchnienie.
— Kto?
— Twoja żona.
— Chciałeś powiedzieć była żona. Papierek niczego nie zmienia. — Spojrzał w bok, a na jego twarzy pojawił się łagodniejszy wyraz. — Jest dobra, za dobra. I ma dziwną potrzebę ratowania świata. No ale niektórych… rzeczy… nie da się uratować. Nikt jej o tym nie powiedział, więc musiała się przekonać na mnie.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Wyobraziłem sobie drobną brunetkę – Adrian nie znosił blondynek – krzątającą się po kuchni i prawiącą morały temu pijakowi. Był to dość zabawny widok, bo pamiętałem, że Adrian nigdy nikogo nie słuchał.
— Czasem nie można kogoś uratować wbrew jego woli — stwierdziłem.
— Odezwał się mądry — prychnął. — Filozof od siedmiu boleści.
Nagle skrzywiłem się na myśl, że ja sam próbuję ratować Kamila wbrew niemu.
— Masz sprawny samochód? — zapytałem nagle, wpadając na pomysł.
— Mam, a co?
— Mogę pożyczyć?
— Tak, tylko po co? — Jego szczerze zdziwienie mnie rozbroiło. Jakby zapomniał, że poza naszą wsią jest reszta świata, dokąd można by chcieć wyruszyć.
— Do jeżdżenia, Adrian — odparłem z ironicznym uśmiechem. — W sumie potrzebny mi jest aż do jutra.
— Jedziesz na laski? — Ożywił się trochę, ale nagle jakby sobie przypomniał i wykrzywił twarz z obrzydzeniem. — O fak, nie chcę tego wiedzieć, cofam pytanie.
— Nie po to. — Moje usta drgnęły z mimowolnego rozbawienia.
Swoją drogą nagle coś sobie uświadomiłem. On ze mną normalnie rozmawiał mimo tego, że wiedział o mojej orientacji. Przez większość czasu miał to dupie, dopóki nie było o tym mowy, dopiero wtedy okazywał jak bardzo go to brzydzi.
— Chcę zepsuć plan miejscowym gówniarzom — wyjaśniłem. Miałem nadzieję, że będzie drążył temat, potrzebowałem się wygadać.
— Nudzi ci się? — powiedział z powątpieniem, ale i tak dostrzegłem błysk zainteresowania. — Komu?
— Kamilowi i jego kolegom. Wczoraj w barze słyszałem jak rozmawiali o kradzieży. Mają napaść na jakiś dom dzisiaj wieczorem.
— Debile — prychnął. — Za naszych czasów takie rzeczy omawiało się w ukryciu.
— To też mu powiedziałem. — Uśmiechnąłem się, rozluźniając trochę.
— Wydasz ich policji?
— Nie, ale chcę ich złapać na gorącym uczynku. — Mężczyzna uniósł w odpowiedzi brwi, więc kontynuowałem: — Pójdę za nimi i zmuszę do odwrotu.
— Chcesz się bawić w jakiegoś supermena? Zwariowałeś? Masz zawiasy, jak słyszałem, jeśli jakiś sąsiad wezwie policję, albo jeśli ktoś z baru powiadomi…
— To zwieję — mruknąłem.
— Jak ostatnio.
— Nie chcę ich wydać.
— Więzienie to miejsce dla takich jak my, nie ma co ukrywać. Jeśli chcesz im zrobić na złość to w ten sposób, a nie sam będziesz łaził po okradanym domu. — W jego głosie wyczułem nerwową nutę.
— Chyba nie mam wyjścia.
Mężczyzna zacisnął suche usta w wąską linię i przyjrzał mi się uważniej.
— Kamil to ten dzieciak, który kiedyś za nami latał, nie?
— Ten sam.
— Już wtedy go chroniłeś — westchnął. — Bierz auto, ale, kurwa, masz wrócić z nim w jednym kawałku. Inaczej, przyrzekam, że dołączysz do Piotra.
Skinąłem głową, poważniejąc.
— A co z tobą?
— Co?
— Pójdziesz na odwyk?
Mężczyzna zaśmiał się nagle radośnie, jakbym opowiedział mu jakiś żart. Rozlał przy tym piwo, które akurat miał przy ustach. Skrzywiłem się patrząc na stół. Już się nie dziwiłem skąd te wszystkie plamy. Był to wielki kontrast po dzisiejszej wizycie w domu Kamila.
— Przyznałeś się, że jesteś uzależniony — zauważyłem. — To pierwszy krok…
— Pierwszy z pięciu tysięcy innych — przerwał mi gwałtownie. Nie był zadowolony z poruszonego tematu. — Nie wiem, Fabian. Na razie prędzej mi do zapicia się na śmierć niż do wytrzeźwienia. Widziałem takich po odwykach. Większość i tak wróciła.
— To już zależy od ciebie.
— Kiedy ty się taki mądry zrobiłeś? W więzieniu? Dawali jakieś lekcje? — Gdy nie odpowiedziałem, westchnął i uśmiechnął się nieznacznie. — Strasznie trudne tematy poruszamy. Chyba starczy, co? Co sądzisz o ostatnim meczu Barcelony?
— Nie mam telewizora.
— Nie?! Ach, no tak… To chodź, mam to nagrane!
***

Był późny wieczór, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy dojechałem na miejsce. Gówniarze znaleźli jakiś dom w bogatszej części miasta i podobno, z tego co zaobserwowali do tej pory, dziś miał stać pusty, bo właściciele wyjechali na wakacje, czy coś w tym stylu. Tylko tyle, albo raczej aż tyle zdołałem wywnioskować po ich rozmowie w barze. Planowali się tu zjawić zaraz po zmroku, co moim zdaniem było najgorszym z możliwych pomysłów. Nie miałem pojęcia jak do tej pory wszystko uchodziło im na sucho.
Zaparkowałem niedaleko celu znajomych Kamila i wyciągnąłem ze schowka starą Nokię wraz z nową kartą sim. Jakiś czas kombinowałem jak włożyć małe dziadostwo, żeby działało i niemal zgubiłem kartę, gdy spadła pod siedzenie. W końcu jednak włączyłem komórkę i poczekałem aż przyjdzie informacja sieciowa. W tym czasie uchyliłem okno, wpuszczając chłodniejsze już powietrze i nagle dostrzegłem przejeżdżający, doskonale znany mi samochód. Kumple Kamila i, zapewne, on sam przejechali wzdłuż całej ulicy, znikając za rogiem.
            Nie byłem lepszy od nich, miałem tego świadomość. Ja również kradłem, a czasem po prostu niszczyłem czyjeś mienie dla zabawy, żeby samemu poczuć się lepiej. Co nie do końca się sprawdzało, bo jeszcze w tym samym dniu, gdy kładłem się spać, gryzłem się z wyrzutami sumienia. Samo niszczenie było fajne. Zajebiście było przywalić w szybę i obserwować jak rozpada się na tysiące maleńkich kawałeczków, których już nikt nigdy nie będzie potrafił złożyć w całość. Miało to swoją metaforę, jak lubiłem sobie wmawiać.
            Uwielbiałem czuć się docenianym przez chłopaków, gdy po kradzieży pokazywałem im co znajdywałem w szafkach kobiet. Biżuteria zawsze była pochowana w jakimś mało znaczącym dla nich miejscu. Od tego byłem ja, sprawdzałem czy czegoś nie zostawili i bardzo często okazywało się, że omijali dość sporo fajnych rzeczy.
            Przypominały mi się te wypady, jeden po drugim i to jak wylądowałem w tym bagnie.
            Piotra spotkałem jeszcze w szkole. Poznałem go przez Adriana, który pół roku przed śmiercią babci zabrał mnie na imprezę. Kilka lat starszy mężczyzna zaimponował mi i, ku mojemu zdumieniu, szybko złapaliśmy wspólny język. Przyjęli mnie do swojej paczki, ale dopiero po śmierci dziadków zacząłem ich traktować na serio. Widzieli co się ze mną działo i pomagali mi, tak sądziłem. Ale później nie zdałem ostatniej klasy, a następny rok całkowicie olałem. Stałem się wyrzutkiem, zdanym na kumpli. Dużo piłem w sposób, by zapomnieć, by następnego dnia obudzić się i żałować, że w ogóle żyję. O ironio, uwielbiałem te chwile. W dni, w których jechaliśmy na zabawę do miasta, kończyłem z przypadkowymi facetami w darkroomach. Oczywiście kumple myśleli wtedy, że poszedłem zaliczyć kolejną laską, a okazywało się, nie rzadko, że ktoś zaliczał mnie.
            Ten chaos, który zrobiłem ze swojego życia, nie mógł trwać wiecznie. Nie było opcji, by nasza paczka skończyła inaczej. Sami podcinaliśmy gałąź na której siedzieliśmy.
Czekałem, pogrążony w myślach. W pewnym momencie lampy na ulicy włączyły się, a pół godziny później słońce zaszło za horyzont. Minęła całą wieczność, nim dostrzegłem wcześniej rozpoznany przeze mnie samochód, teraz parkujący przy wybranym przez nich domu. Bezwiednie patrzyłem jak piątka chłopaków wychodzi z auta i idzie do bramy posesji. Chwilę stali przy furtce, w końcu ją otwierając.
Ścisnąłem w dłoni komórkę, czując jak zaczynają pocić mi się ręce. Spojrzałem na wyświetlacz. Dwudziesta trzecia. Mógłbym zadzwonić po policję, a sam nie mieć już z tym więcej nic wspólnego. Mógłbym zrobić to, co mnie zrobiono ponad trzy lata temu.
Nie miałem pojęcia dlaczego o tym pomyślałem, ale już chwilę później pukałem się w ten durny łeb, że w ogóle śmiałem. Nie zrobiłbym tego Kamilowi. Ba, nawet jego kolegom nie mógłbym.
Wyszedłem powoli z auta, zamknąłem go, schowałem klucze do kieszeni spodni i ruszyłem za nimi. Wybrali ładny dom, nowoczesny z pięknym ogrodem. Bez zawahania wszedłem na teren posesji, zauważając, że właśnie wchodzą do środka. Trochę im zajęło otworzenie zamka. Podbiegłem do nich i złapałem za rękę stojącego na samym końcu Kamila. Zaskoczony chłopak krzyknął, automatycznie próbując się wyrwać.
— Kurwa, zamknij się — warknąłem do niego. Reszta odwróciła się automatycznie w naszym kierunku. Jeden z nich chciał do mnie doskoczyć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, gdy mnie rozpoznał.
— Puść — syknął Kamil przez zęby. Z doświadczenia wiedział, że nie ma szans mi się wyrwać, więc nie próbował szarpać się przy widowni. — Mówiłem ci, żebyś mnie, kurwa, zostawił w spokoju — powiedział z jadem w głosie.
            — Mówiłem, żebyś tego nie robił — warknąłem.
            — Co ci do tego?!
            Już chciałem zagrozić, że powiem o wszystkim jego rodzicom, ale w ostatnim momencie stwierdziłem, że to nie ma sensu. Nie zrobiłbym tego, a straszenie go przy reszcie rodzicami, nie wyglądałaby dobrze. Kamil tylko by się wściekł.
            — Koleś jaki ty masz problem? — warknął Tymek, jeden z synów leśniczego. Drugi stał za nim z groźnym wyrazem na twarzy. Obaj byli ode mnie o wiele niżsi, ale nie brakowało im wiary w siebie. Szczególnie, że byłem sam, a oni w grupie.
            — Wynoście się stąd — warknąłem. — I jeśli usłyszę o jeszcze jednej takiej akcji, to nie zawaham się wezwać policję.
            — Pierdol się — syknął nieznany mi chłopak, blondyn z nieco dłuższymi włosami. — Kamil, czemuś mu w ogóle powiedział?
            — Nic nie mówiłem! — krzyknął nieco panicznie. — To on się doczepił!
            — W ogóle to puszczaj go. — Syn leśniczego, ten którego imienia zapomniałem, wyciągnął nóż i podszedł do mnie o krok.
            Zmarszczyłem brwi, patrząc na gówniarza. Jak śmie mi grozić w ten sposób?!
            — On jedzie ze mną samochodem, a wy za nami — zdecydowałem stanowczo, nadal nie puszczając chłopaka. Szarpnąłem go w stronę ulicy.
            — Kurwa dawaj to — usłyszałem za sobą.
Zapomniałem, że do takich ludzi nie można się odwracać tyłem. Poczułem pieczenie w barku i szarpnięcie w tył. Nawet nie spostrzegłem jak któryś z nich przyłożył mi nóż do szyi. W ostatniej chwili powstrzymałem się od próby odskoczenia, co mogłoby się naprawdę nieciekawie skończyć. Uniosłem ręce i sapnąłem głucho, gdy ostrze dociśnięto do mojej skóry. Miałem pustkę w głowie i teraz mogłem jedynie patrzeć na przerażonego Kamila, który aż cały zbladł.
— Rafał, nie wydurniaj się — powiedział blondyn, obserwując nas wielkimi oczami. — Puść go, do cholery!
— Groził nam — stwierdził, trzymając mnie dodatkowo mocno za koszulę.
Bałem się przełknąć. Lodowate ostrze poruszało się na moim gardle nieznacznie, sprawiając ból. Do tego czułem, że przeciął mnie wcześniej w okolicach łopatki, co dawało o sobie znać, gdy zawinął mi z tyłu rękę w nieprzyjemnym chwycie.
Kurwa, duży facet, a dałem się tak podejść.
— Teraz grzecznie poczekasz aż zrobimy swoje — warknął mi do ucha napastnik. — A później się zabawimy, co? Tak jak lubisz… — Złapał mnie mocno za tyłek, na co spiąłem się cały. — Tak, by nie przyszło ci do głowy powiedzieć komukolwiek — mruknął już ciszej. — No jazda chłopaki, na co czekacie?! — Wyciągnął mi z kieszeni komórkę i rzucił ją do Kamila, który złapał urządzenie w ostatniej chwili. — Ty też. — fuknął na niego.
Blondyn posłał mi przerażone spojrzenie i szybko poszedł za kolegami. Rafał zaś wciągnął mnie do holu domu, żeby nie stać na dworze. Słyszałem rumor, ale widzieć mogłem tylko fragment ściany, do której przycisnął mnie gówniarz. Bałem się ruszyć. I bałem się co będzie dalej. Nie raz naoglądałem się w więzieniu jak jeden człowiek niszczy drugiego. Nie potrzeba było do tego wiele fantazji i finezji. Wystarczył całkowity brak szacunku i chęć upodlenia kogoś, odegrania się czy zastraszenia.
Bałem się. Z każdych tarapatów zawsze ratował mnie Piotr, miałem nosa do nieszczęść. Teraz wdepnąłem w jedno wielkie gówno i nie było nikogo, kto by mnie z niego wyciągnął. Nie było też nikogo, kto by mnie przed tym powstrzymał. Adrian nigdy tego nie robił, to była domena Piotra.
Trzeba było zadzwonić po policję.
— Pośpieszcie się! — krzyknął Rafał, dodając do tego wiązankę przekleństw.
Usłyszałem kroki obok siebie i rumor. Zaraz też zostałem pociągnięty na dwór. Czułem jak po mojej szyi płynie coś ciepłego, co nie wróżyło niczego dobrego.
— Przestań go kaleczyć! — usłyszałem za sobą Kamila. — On nic nie zrobi, puść go.
— A ty jak zwykle naiwny — prychnął Rafał, prowadząc mnie w stronę samochodu. — Dajcie coś, czym możemy go związać.
Chwilę później we dwóch związali mi ręce jakimś materiałem, a Rafał w końcu odstawił nóż od mojego gardła i pchnął, nakazując przy tym, żebym się pospieszył. Już nabierałem powietrze, żeby się wydrzeć, wołać o pomoc, gdy kolejny raz poczułem nóż na gardle.
— Tylko spróbuj, a więcej się nie odezwiesz — wysyczał Rafał.
Przymknąłem oczy, modląc się w duchu, żeby ktoś chociaż wyjrzał z domu. Był koniec czerwca, dlaczego nikt nie siedzi w ogrodzie przy grillu?!
— Pojedziecie z nim w jakąś opuszczoną ulicę, co? — Odezwał się nagle Kamil. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, tak samo jak reszta. — Poczekam ulicę obok, wszyscy się nie zmieścimy do auta.
— Jak chcesz, żeby cię ominęła zabawa, to proszę bardzo — mruknął Rafał.
Stanęliśmy przed samochodem. Nikogo nie było w pobliżu, a w domach obok tylko gdzieniegdzie świeciły się światła. Być może jednak dobrze odrobili lekcje co do godziny napadu. Teraz nikt tu nie łaził, nikt nie wyglądał zza okien.
Byłem w czarnej dupie.
— Fabian — usłyszałem z boku. Gdy tylko spojrzałem na Kamila, ten bez pardonu chwycił mnie w kroczu. Jęknąłem z bólu, a z oczu poleciały mi łzy. — To za to co mi zrobiłeś — syknął mi w twarz.
Byłem pewien, że ten pełen nienawiści wzrok będzie się pojawiał w moich koszmarach.

9 komentarzy:

  1. Ohhoohoo, ale się dzieje. :)
    Nie wiem jak wytrzymam ten tydzień. :\
    Weny życzę
    Akira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wytrzymasz. :) Ja tam jestem przerażona, że tak szybko zleciało. Nie mam na razie dla Was nic innego! Jeszcze dwa tygodnie i koniec.
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  2. O kurde... Jej, aż nie wiem, co napisać... Pojechałaś, oj zdecydowanie... Kurde, ale się porobiło. I chyba za dużo wielokropków wstawiam, sorki. Niefajnie, że Adrian się tak stoczył. Niefajnie, że ogólnie wszystko się tak spierdzieliło. I jeszcze te wspomnienia Fabiana o wyjazdach, o darkroomach i w ogóle... Takie przygnębiające. Młody chłopak, może i trochę łobuzowaty (nawet nie trochę) i w ogóle. Ale nie wiem, albo źle przeczytałem coś kiedyś, albo nie napisałaś tak wyraźniej, a ja jak zwykle nie wychwyciłem. Jak tak jeździli i się przytulał do panów w klubach, to czuł już coś do Piotra?
    Ale jej, rozumiem, że Kamil poczuł się, mówiąc delikatnie, nie najlepiej, ale że takie coś? W sumie, nie chcę tutaj tłumaczyć Fabiana, bo zachował się jak ostatni dupek, ale jej... I jeszcze tydzień czekać na to, co będzie dalej. No przecież ja nie wytrzymam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Fabian już wtedy kochał Piotra. Nie pamiętam teraz ile dokładnie miał lat, ale zdecydowanie później zaczął chodzić do klubów.
      A co do Kamila... Cóż. Jak dla mnie Fabian nie zasłużył na aż taką nienawiść. W końcu chciał dobrze, wyszło jak zwykle.
      Pozdrawiam serdecznie. ;)

      Usuń
  3. Jomg... Mogl olac sprawe. Wezwać policje i tyle... Posłuchał głupi serca; /

    Wenyyy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Fabian. Nie po tym jak jego też wrobiono.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. O kurwa... O.O Ja jebie... sory, za te piękne słówka, ale nie wiem jak to inaczej skomentować. Wiedziałam, że to się dobrze nie skończy, serio.
    Co za spierdolone gówniarze, jak im w ogóle może coś takiego przyjść do głowy. Matko, jestem w szoku. I Kamil i te jego "za to co mi zrobiłes". Niby co takiego? No dobra, uprawiali sex i co? I to jest powód, żeby az tak się mścić? Nie.... ja nie mogę, to za dużo na moje nerwy ;(. Proszę, niech oni go nie zgwałcą, bo pęknie mi serduszko... ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehhh Fabian jest po prostu za dobry...Nie chciał być wredną świnią, nie chciał, nasyłać na nich policji, a teraz za to zapłaci ;c. A co do tych klubów do których jezdził...serio zrobiło się tak...smutno. Kurde, jak to się dzieje, że wywołujesz tym opowiadaniem we mnie aż tyle emocji ;c?

      Usuń
    2. "Za to co mi zrobiłeś" jest jednym wielkim WTF, co? Kamil nie ma prawa się na Fabianie mścić w taki sposób. A jednak ma swój powód, który uważa za słuszny...
      Ja sama, pisząc te fragmenty, za bardzo je przeżywałam. Fabian z pewnością nie spodziewał się t a k i c h konsekwencji. Uznał, że znajomi Kamila są tacy sami jak jego dawna paczka.
      Dziękuję za komentarz.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń