Patryk z
pewnością wyczuł mój wisielczy nastrój, gdy wracaliśmy do mieszkania. Jednak
nie śmiał pytać o nic przy trenerze, który pewnie myślał, że moja mina jest
jeszcze pozostałością jego komentarza zaraz po zawodach. Pozwolili mi zająć
pierwszemu łazienkę. Wykąpałem się więc jak najszybciej, przebrałem w piżamę,
umyłem zęby i ruszyłem do łóżka, nie zważając, że jest dopiero dziewiętnasta.
Miałem serdecznie dość tego dnia.
Patryk wszedł do
łazienki jako drugi, zostawiając mnie w sypialni samego z trenerem. To był głupi pomysł, bo w
tym momencie nie zależało mi na niczym i postanowiłem to wykorzystać na
szczerość.
– Słyszałem was –
mruknąłem, odwracając się w jego stronę. Mężczyzna uniósł brwi i odłożył
kapelusz na szafkę nocną.
– Co? – Mimo
pytania, wiedziałem, że domyśla się, o co chodzi. Musiał sobie poukładać w
głowie moje zachowanie.
– Ciebie i Adama.
Wiem, że chcesz sprzedać Sarnada.
– To biznes,
Seba. Konie muszą na siebie zarobić, inaczej są bezwartościowe. Kiedyś to
zrozumiesz – westchnął i usiadł na posłaniu. Wpatrzył się we mnie z dziwnym
spokojem. – Bardzo się do niego przywiązałeś, co?
– Przecież wiesz
– warknąłem.
Przymknąłem oczy,
czując bezsilność. Rozprzestrzeniała się po moim organizmie jak zaraza i miałem
wrażenie, że jeśli pozwolę jej się zakorzenić, to stracę coś bardzo ważnego.
– Co mogę zrobić, by był mój? – zapytałem już
spokojniej. To biznes, tak? Możemy więc rozmawiać w ten sposób.
Naprawdę nie
spodziewał się tego pytania, pomyślałem, obserwując twarz mężczyzny. Znałem go
niemal tak dobrze jak on mnie i mimo tego, że próbował ukryć emocje,
rozpoznałem, że przez jego twarz przemknęło zaskoczenie, ale i zadowolenie. Nie
wiedziałem jednak skąd wzięło się to drugie.
– Nigdy nie
będzie cię na niego stać – odpowiedział po chwili.
– Ile?
– Co ile? –
zapytał z irytacją. Widać było, że ta rozmowa nie jest mu na rękę.
– Ile za niego
chcą zapłacić.
– Dwieście
pięćdziesiąt – mruknął, patrząc mi przy tym w oczy. Jakby z wyzwaniem.
– Tysięcy
złotych? – upewniłem się.
– Tysięcy euro.
Otworzyłem
szerzej oczy i otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć.
– Seba –
uprzedził mnie jednak – za tę kwotę mogę spokojnie wytrenować kolejnego dobrego
konia. Myślisz, że to wszystko bierze się z powietrza? – Zatoczył ręką koło. –
Możecie tu zostać na miesiąc i nie musimy stresować naszych koni jazdą tam i
spowrotem tylko dlatego, że mnie na to stać.
– Wiem –
szepnąłem i przymknąłem na moment oczy. To wszystko mnie przerastało. Nie
chciałem tracić Sarnada. To był pierwszy koń, do którego się tak przywiązałem.
Mimo to widziałem, że Tomasz nie chce źle, inaczej by mi się nie tłumaczył.
– Na każdym
wyścigu czekam na moment w którym się złamiesz – kontynuował mężczyzna. –
Widzę, ile cię to wszystko kosztuje. Wiem, że nie masz charakteru dżokeja, ale
wcale nie o to mi chodzi.
– A o co? –
Zmarszczyłem brwi.
– Chcę, byś
zrozumiał. Byś poznał ten świat z najbrutalniejszej strony. – Westchnął głęboko.
– Jeszcze nie miałeś okazji dobić konia na którym jechałeś, żeby oszczędzić mu
bólu po złamanej nodze, ale prędzej czy później to się stanie.
Otworzyłem
szerzej oczy. Nie wierzyłem, że mi to mówi. Chce mnie testować? O co mu do
cholery chodzi?! Usiadłem na posłaniu i czekałem na jego dalsze słowa.
– Konie nas nie
kochają. Mogą uznać nas za przewodnika. Tak jak Sarnad ciebie, ale to nie
znaczy, że gdy odejdziemy, zrobi im to jakąś różnicę. Prędzej czy później
znajdą nową osobę, której będą słuchać. – Pochylił się w moją stronę. – To jest
jeden z bardziej wymagających sportów, bo przyzwyczajamy się do maszyn, z
którymi pracujemy. To żywe istoty i ci, co mają choć trochę normalnie w głowie,
przeżywają ich krzywdę. – Zacisnął usta i po chwili kontynuował już głosem
nieznoszącym sprzeciwu. – Mam pod opieką rodzinę, was i kilkadziesiąt koni. I
muszę zdecydować co jest dla nas lepsze, nie bacząc na swoje emocje. Nie miej
mnie więc za wroga.
Patrzyliśmy na
siebie w milczeniu, nie wiedząc, co jeszcze możemy dodać. Wiedziałem jak wielką
odpowiedzialność ten mężczyzna wziął na siebie. Był wymagający, trochę
ekscentryczny, ale dbał o nas i próbował podejmować jak najlepsze decyzje. Być
może nie doceniałem go na tyle, na ile zasługuje.
Nagle Patryk
wyszedł z łazienki, a my spojrzeliśmy na niego z zaskoczeniem, jakbyśmy dopiero
teraz sobie przypomnieli, że jest w mieszkaniu.
– No to moja
kolej – westchnął Tomasz. Wstał z miejsca, by wejść do łazienki, ale nagle
zastygł w miejscu. – A tak w ogóle, chyba was jeszcze nie poinformowałem.
Zakwalifikowaliście się na Pardubicką.
Zniknął za
drzwiami łazienki, a Patryk stanął naprzeciw mnie. Widziałem, że jest
zmieszany. Z jednej strony chciał się cieszyć, z drugiej widział, że coś ze mną
nie tak.
– Wszystko
dobrze? – zapytał z troską, uważnie mi się przyglądając. Miał na sobie szary
dres, który kompletnie do niego nie pasował.
– Chyba tak…
***
Na drugi dzień
Tomasz spakował swoje rzeczy, bo miał się zabrać do Polski z kierowcą Adama.
Zostawiał nam auto i pieniądze, żebyśmy mieli czym dojechać codziennie na tor.
Podczas gdy rano
czekaliśmy na powrót Patryka, który miał kupić pieczywo, usiedliśmy przy stole
z ciepłą herbatą w ręku. Dzisiejszy dzień był nieprzyjemnie chłodny. Co prawda
było dwadzieścia stopni, ale po tych wszystkich upałach nie byliśmy
przyzwyczajeni do takiej temperatury.
– Wiesz – zaczął
mężczyzna – w sumie mam jeden pomysł jak zatrzymać Sarnada.
Spojrzałem na
niego uważniej, a moje serce zabiło mocniej z ekscytacji. Nie spodziewałem się,
że wrócimy do tego tematu. A już tym bardziej nie tak szybko.
– Tylko jest
jeden warunek – powiedział powoli i potarł dłonią szyję.
– Jaki? –
rzuciłem z niecierpliwością.
– Musisz wygrać
Wielką Pardubicką. – Chrząknął i kontynuował – jeśli wygramy, będziemy mieli
szansę zarobić znaczną sumę na pokryciach klaczy. Wtedy mógłbym zapisać Sarnada
na ciebie, a ty płaciłbyś mi siedemdziesiąt procent z tego co zarobisz na nim.
Nie jeździłby już w wyścigach, tylko został z nami na miejscu. Oczywiście
musiałbyś się wszystkim zająć, łącznie z klaczami, które nam przywiozą.
– To da się
zrobić – powiedziałem z szerokim uśmiechem.
– Jednak –
powiedział ostrym tonem, ostudzając mnie tym trochę – jeśli będziesz drugi, o
dalszych miejscach nie wspominając, nie dostaniemy za niego tyle pieniędzy, co
ze sprzedaży.
Mina mi zrzedła.
Czyli mam jakąś opcję, ale tylko pod warunkiem, że wygram ten cholerny wyścig?
– A gdybyśmy nie
brali w nim udziału? – zaproponowałem niepewnie. – Ludzie nie zobaczyliby
przegranej…
– I pomyśleliby,
że ma jakąś kontuzję po tym jak stracił równowagę wczoraj – dokończył. – To nie
przejdzie. Jedyną opcją jest wygrana. Dopiero wtedy mamy szansę utrzymać z tego
kolejne konie, choć i tak jest to ryzykowne. – Wyprostował się. – To jest moja
propozycja. Innej nie dostaniesz. – Wyciągnął dłoń nad stołem. – Zgoda?
– Zgoda. –
Uścisnąłem jego dłoń i uśmiechnąłem się szeroko.
Jeszcze wiele
może się zdarzyć, ale najważniejsze, że mam możliwość zawalczyć o Sarnada i Patryka.
Mam niewielkie szanse, ale przynajmniej są.
***
Po południu
zostaliśmy sami, gdy Tomasz ruszył w drogę powrotną do domu. Nie mogliśmy
zostawiać na tak długo dziewczyn samych w stadninie.
Jakiś czas
siedziałem w kuchni, wgapiając się w pomarańczową ścianę i rozmyślając nad tym
jakim cudem mógłbym wygrać gonitwę i nie zrobić przy tym sobie, ani Sarnadowi
krzywdy. Nie miałem pojęcia ile trwałem tak w bezruchu, ale w końcu Patryk nie
wytrzymał i usiadł obok mnie, przysuwając sobie krzesło.
– Co się dzieje?
– zapytał z powagą, wpatrując się we mnie intensywnie. – I nie zbywaj mnie, że
nic, bo przecież widzę.
Właśnie. Doszedł
jeszcze jeden problem. Do tej pory udawało nam się myśleć, że ze sobą nie
rywalizujemy. Co się jednak stanie, gdy dowie się, że i ja mam powód by wygrać?
Nie miałem pojęcia jak zareaguje i bałem się tego. Miałem świadomość, że zależy
mu na pierwszym miejscu.
– Muszę wygrać
Pardubicką – powiedziałem wprost ze stanowczością.
Szatyn zaśmiał
się, jakby usłyszał naprawdę dobry żart, ale zaraz zamilkł, gdy zobaczył
konsternację na mojej twarzy. Spochmurniał.
– Skąd ta zmiana?
– mruknął. Miałem wrażenie, że chce mi przewiercić wzrokiem czaszkę.
– Trener chce
sprzedać Sarnada. A tylko wygrana sprawi, że nie będzie musiał tego robić.
– Przecież dzięki
wygranej tylko więcej będzie mógł zarobić na sprzedaży – zauważył. Widziałem na
jego twarzy niezrozumienie. – Na twoim miejscu jeżeli już, to pomyślałbym o
ostatnim miejscu.
– Nie. Dzisiaj
rano o tym rozmawialiśmy. Jeśli wygram, będziemy mogli zarobić na pokryciach. A
wtedy Sarnad będzie mój. Tomasz mi go przepisze i…
– Naprawdę jesteś
tak bardzo naiwny? – przerwał mi ze złością. – Przecież od razu widać, że on
tobą manipuluje! Po ostatnim razie jaki miałbyś powód, by starać się o
jakiekolwiek miejsce?
– Wiem, że mną
manipuluje – warknąłem. – Zawsze to robił. Ale nie mam wyjścia, jeśli chcę
zatrzymać przy sobie Sarnada!
To prawda. Trener
zawsze znajdywał sposoby, by zależało mi na wygranej. Miałem świadomość
manipulacji, ale co miałem zrobić? Odejść? Stajnia Tomasza była moim domem, a
ja chcąc nie chcąc, stałem się zakładnikiem, którego można wykorzystać. Godziłem
się na to, w zamian dostając dach nad głową, wypłatę, rodzinę i pasję. Takie
było moje życie i już dawno się z tym pogodziłem. Wręcz z pełną świadomością to
wybrałem.
– Nie wierzę –
prychnął. Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po jadalni nerwowo. – Od kiedy
stałeś się taki…
– No jaki?! –
krzyknąłem i również wstałem. Czułem się tak, jakby podważał sens mojego
istnienia. Musiałem się bronić.
– Głupi, Seba! –
Przystanął i spojrzał na mnie ostro. – Najzwyczajniej w świecie głupi! Ten koń
jest wart setki tysięcy! On ci go nie odda! Jak bardzo naiwny musisz być, żeby
w to wierzyć?!
– Wiesz, dlaczego
tak bardzo ci to wadzi? – zapytałem i nie pozwoliłem mu na odpowiedź. – Bo sam
chcesz wygrać! Nagle zobaczyłeś, że ja również mogę tego chcieć! – Uśmiechnąłem
się drwiąco. – A nie ważne jak bardzo będziesz się starać, jeśli ja pozwolę
Sarnadowi być sobą, reszta nie ma przy nas szans. Boisz się tego.
Patryk zrobił
parę kroków w moją stronę i spojrzał na mnie z góry ze wściekłością, jakiej
jeszcze u niego nie widziałem.
– Do tej pory
uważałem, że jesteś inny, lepszy niż cała reszta tak zwanych miłośników koni –
zaczął z jadem w głosie – ale ty jesteś po prostu hipokrytą, który naiwnie
wieży, że świat jest dobry i cię nie skrzywdzi. Naprawdę tak bardzo wierzysz
swojemu trenerowi? – Cała jego postawa, lekko rozstawione nogi, wyprostowane
plecy, zaciśnięte pięści, nie mówiąc już o głosie, sprawiała, że miałem ochotę
skulić się w sobie.
– On jest dla
mnie jak ojciec. Nie znasz go! – wytknąłem. Czułem się coraz bardziej niepewnie
pod jego wściekłym spojrzeniem. Po raz kolejny żałowałem, że nie jestem wyższy.
Miałbym chociaż trochę psychicznej przewagi.
– Ale znam ludzi.
– Zrobił kolejny krok w moją stronę. Niemal stykaliśmy się torsami i musiałem
podnieść głowę, by spojrzeć mu w twarz. – Pomyśl chociaż trochę logicznie…
– Właśnie myślę –
prychnąłem, odpychając go od siebie. Nie miałem zamiaru się przed nim cofać. –
Boisz się, bo mam szansę to zrobić, a ty nie będziesz mógł pomścić zmarłej
matki.
– Nie wciągaj
mnie do tego – syknął. – Nie wiesz o czym mówisz. – Wpatrywał się we mnie z
jakąś dziwną emocją, której nie rozumiałem. Nagle uniósł jeden kącik ust,
robiąc naprawdę przerażającą minę. – Albo mam pomysł. Zadzwonię do niego i
powiem, że jesteśmy razem. Zobaczymy jak bardzo możesz na niego liczyć. –
Sięgnął do kieszeni spodni.
Otworzyłem
szerzej oczy, gdy zobaczyłem w jego dłoni telefon. Nie. Nie może tego zrobić.
Paroma słowami zniszczyłby wszystko, na czym mi zależało. Przerażenie mnie
sparaliżowało do tego stopnia, że nie potrafiłem drgnąć, nie mówiąc już o
powiedzeniu czegoś.
– Tak bardzo mu
ufasz – powiedział z ironią w głosie. – A trzęsiesz portkami na myśl, że mógłby
się dowiedzieć, że uwielbiasz jak ci wsadzam...
Poczułem się
jakbym dostał w twarz. Spałem z niezliczoną ilością mężczyzn, ale jeszcze nigdy
nie poczułem się tak bardzo niewartościowy, jak teraz, gdy coś takiego
powiedziała osoba, którą kocham. Której zaufałem i oddałem się w całości. Przy
której pozwoliłem sobie na całkowitą szczerość.
To był impuls.
Odruch obronny, którego nie potrafiłem powstrzymać. I nawet nie chciałem.
Zamachnąłem się jak najmocniej umiałem i uderzyłem go pięścią w twarz. Cofnął
się o krok, puszczając telefon, który rozbił się o ziemię, a jego dłoń
automatycznie powędrowała do bolącego miejsca. Trafiłem go w kość policzkową,
przez co nie miałem pewności kogo z nas bardziej zabolało. Zagryzłem wargi,
czując ostre pieczenie w knykciach.
– Ty… – Patryk w
sekundę znalazł się znów przy mnie i pchnął na ścianę. Uderzyłem w nią z cichym
jękiem i skuliłem się, gdy szarpnął mną mocno. – Nigdy więcej nie podniesiesz
na mnie ręki, zrozumiano?! – wrzasnął, nadal mnie szarpiąc. Próbowałem się
wyrwać, ale był zbyt silny. Byłem przerażony jego zachowaniem. – Jesteś tak
pewny jego szczerych zamiarów, co?! – krzyczał. – To może powiem mu jaka jest
prawda?! Dowiemy się wtedy, czy nadal będzie dla ciebie tak dobry!
– Przestań! –
stęknąłem z paniką w głosie. Nie mogłem się uwolnić z bolesnego uścisku, a
słowa, które wypowiadał… Nie byłem pewny, czy może spełnić groźbę. Byłbym
skończony. Zabrałby mi tym wszystko, co się dla mnie liczyło. Zabiłby mnie tym.
– Patryk, to boli! – krzyknąłem, a zdradzieckie łzy spłynęły po moich
policzkach.
Ostatnio
zdecydowanie zbyt często płakałem.
Szatyn
znieruchomiał, chyba uświadamiając sobie co robi. Zaklął szpetnie i cofnął się
ode mnie o krok. W jego oczach czaiła się złość, ale i zdezorientowanie. Tego
było już zdecydowanie za dużo i dla niego. Opuścił ręce wzdłuż ciała, by po
chwili wpatrywania się w mnie, pozbierał swoją komórkę i niemal wybiegł z
mieszkania.
Chwilę patrzyłem
za nim zdezorientowany, a gdy pierwszy szok minął, zsunąłem się po ścianie i
zakryłem twarz dłońmi, pozwalając łzom płynąć. Trzeba było po prostu trzymać
język za zębami.
***
Spędziłem
samotnie kilka godzin, kręcąc się po mieszkaniu i nie wiedząc co ze sobą
zrobić. Patryk zabrał samochód i nie miałem nawet możliwości, by pojechać do
stajni i zająć myśli pracą przy Sarnadzie. Zamiast tego, rozkładałem kłótnię z
Patrykiem na czynniki pierwsze, zadręczając się każdym wypowiedzianym przez nas
słowem.
Chciałem wezwać
taksówkę, by pojechać do stajni, ale nie miałem nawet dostępu do Internetu, by
sprawdzić numer. A i nikogo nie potrafiłem zapytać, bo z naszej dwójki to
Patryk znał czeski. Mógłbym spróbować po polsku, ale bałem się, że w trakcie
rozmowy najzwyczajniej rozpłaczę się z frustracji. Moje nerwy były zszarpane
jak tylko się dało. Miałem dość.
W końcu wpadłem
na jeszcze jedną możliwość. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Daniela. Jeśli
byłem tu uziemiony, to chociaż się komuś wygadam. Inaczej zupełnie zwariuję.
– Seba! Właśnie o
tobie myślałem! – zawołał mężczyzna na powitanie. – Miałeś dzwonić wcześniej.
– Wybacz –
wychlipałem. – Zapomniałem…
– Płaczesz? –
zaniepokoił się. Jego wesołość znikła.
– Tak.
Przepraszam, ale muszę z kimś pogadać… – Usiadłem w miejscu, w którym stałem i
zgarbiłem się, wtulając telefon do ucha.
– Nie
przepraszaj, przecież po to jestem, nie? Co się stało?
– Pokłóciłem się
z Patrykiem… Poszarpaliśmy się i teraz jestem uziemiony w mieszkaniu… –
jęknąłem. – Nie wiem, co robić.
– Jakim
mieszkaniu? Gdzie ty jesteś?
– W Pardubicach.
– Gdzie?!
Przecież to w Czechach…
– No tak. Wczoraj
mieliśmy zawody… Daniel, ja jestem takim idiotą… Chyba zniszczyłem dzisiaj
wszystko między nami… – Rozpłakałem się jeszcze mocniej. Bałem się, że po tym
wszystkim, Patryk nie będzie chciał się już do mnie zbliżyć. Przecież od dziś
byłem dla niego wrogiem.
– Sebastian…
Jeśli chcesz się tylko wygadać to proszę bardzo – powiedział łagodnie. – Ale
jeśli chcesz, żebym ci pomógł, to muszę wiedzieć o co chodzi…
Zacząłem
opowiadać wszystko od początku.
Dziękuje za rozdział, czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńŻycze weny
Akira
Dziękuję serdecznie i pozdrawiam :3
UsuńKurczeeee, czemu te rozdziały są tak krótkie. W końcu czuje, ze coś sie dzieje. Ta agresja Patryka jest bardzo interesująca. Ciekawi mnie czy zawsze był taki czy moze tylko sie zdenerwował na Sebastiana i po prostu dał upust emocjom.
OdpowiedzUsuńNiestety w Gonitwie rozdziały mają około dwóch tysięcy słów :) W następnych opowiadaniach pracuję nad tym, by miały ponad trzy tysiące, a najlepiej cztery.
UsuńA tu dzieje się, dzieje. Gonitwa coraz bliżej, a nerwy zaczynają puszczać. Do tego teraz i Patryk i Seba mają powód do zdobycia pierwszego miejsca :) W następnych rozdziałach okaże się czy jakoś zdołają to pogodzić. Sądząc po zachowaniu Patryka, może być ciężko.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :)