9 listopada 2016

[19] Gonitwa


                Patryk z pewnością wyczuł mój wisielczy nastrój, gdy wracaliśmy do mieszkania. Jednak nie śmiał pytać o nic przy trenerze, który pewnie myślał, że moja mina jest jeszcze pozostałością jego komentarza zaraz po zawodach. Pozwolili mi zająć pierwszemu łazienkę. Wykąpałem się więc jak najszybciej, przebrałem w piżamę, umyłem zęby i ruszyłem do łóżka, nie zważając, że jest dopiero dziewiętnasta. Miałem serdecznie dość tego dnia.
                Patryk wszedł do łazienki jako drugi, zostawiając mnie w sypialni  samego z trenerem. To był głupi pomysł, bo w tym momencie nie zależało mi na niczym i postanowiłem to wykorzystać na szczerość.
                – Słyszałem was – mruknąłem, odwracając się w jego stronę. Mężczyzna uniósł brwi i odłożył kapelusz na szafkę nocną.
                – Co? – Mimo pytania, wiedziałem, że domyśla się, o co chodzi. Musiał sobie poukładać w głowie moje zachowanie.
                – Ciebie i Adama. Wiem, że chcesz sprzedać Sarnada.
                – To biznes, Seba. Konie muszą na siebie zarobić, inaczej są bezwartościowe. Kiedyś to zrozumiesz – westchnął i usiadł na posłaniu. Wpatrzył się we mnie z dziwnym spokojem. – Bardzo się do niego przywiązałeś, co?
                – Przecież wiesz – warknąłem.
                Przymknąłem oczy, czując bezsilność. Rozprzestrzeniała się po moim organizmie jak zaraza i miałem wrażenie, że jeśli pozwolę jej się zakorzenić, to stracę coś bardzo ważnego.
– Co mogę zrobić, by był mój? – zapytałem już spokojniej. To biznes, tak? Możemy więc rozmawiać w ten sposób.
                Naprawdę nie spodziewał się tego pytania, pomyślałem, obserwując twarz mężczyzny. Znałem go niemal tak dobrze jak on mnie i mimo tego, że próbował ukryć emocje, rozpoznałem, że przez jego twarz przemknęło zaskoczenie, ale i zadowolenie. Nie wiedziałem jednak skąd wzięło się to drugie.
                – Nigdy nie będzie cię na niego stać – odpowiedział po chwili.
                – Ile?
                – Co ile? – zapytał z irytacją. Widać było, że ta rozmowa nie jest mu na rękę.
                – Ile za niego chcą zapłacić.
                – Dwieście pięćdziesiąt – mruknął, patrząc mi przy tym w oczy. Jakby z wyzwaniem.
                – Tysięcy złotych? – upewniłem się.
                – Tysięcy euro.
                Otworzyłem szerzej oczy i otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć.
                – Seba – uprzedził mnie jednak – za tę kwotę mogę spokojnie wytrenować kolejnego dobrego konia. Myślisz, że to wszystko bierze się z powietrza? – Zatoczył ręką koło. – Możecie tu zostać na miesiąc i nie musimy stresować naszych koni jazdą tam i spowrotem tylko dlatego, że mnie na to stać.
                – Wiem – szepnąłem i przymknąłem na moment oczy. To wszystko mnie przerastało. Nie chciałem tracić Sarnada. To był pierwszy koń, do którego się tak przywiązałem. Mimo to widziałem, że Tomasz nie chce źle, inaczej by mi się nie tłumaczył.
                – Na każdym wyścigu czekam na moment w którym się złamiesz – kontynuował mężczyzna. – Widzę, ile cię to wszystko kosztuje. Wiem, że nie masz charakteru dżokeja, ale wcale nie o to mi chodzi.
                – A o co? – Zmarszczyłem brwi.
                – Chcę, byś zrozumiał. Byś poznał ten świat z najbrutalniejszej strony. – Westchnął głęboko. – Jeszcze nie miałeś okazji dobić konia na którym jechałeś, żeby oszczędzić mu bólu po złamanej nodze, ale prędzej czy później to się stanie.
                Otworzyłem szerzej oczy. Nie wierzyłem, że mi to mówi. Chce mnie testować? O co mu do cholery chodzi?! Usiadłem na posłaniu i czekałem na jego dalsze słowa.
                – Konie nas nie kochają. Mogą uznać nas za przewodnika. Tak jak Sarnad ciebie, ale to nie znaczy, że gdy odejdziemy, zrobi im to jakąś różnicę. Prędzej czy później znajdą nową osobę, której będą słuchać. – Pochylił się w moją stronę. – To jest jeden z bardziej wymagających sportów, bo przyzwyczajamy się do maszyn, z którymi pracujemy. To żywe istoty i ci, co mają choć trochę normalnie w głowie, przeżywają ich krzywdę. – Zacisnął usta i po chwili kontynuował już głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Mam pod opieką rodzinę, was i kilkadziesiąt koni. I muszę zdecydować co jest dla nas lepsze, nie bacząc na swoje emocje. Nie miej mnie więc za wroga.
                Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, nie wiedząc, co jeszcze możemy dodać. Wiedziałem jak wielką odpowiedzialność ten mężczyzna wziął na siebie. Był wymagający, trochę ekscentryczny, ale dbał o nas i próbował podejmować jak najlepsze decyzje. Być może nie doceniałem go na tyle, na ile zasługuje.
                Nagle Patryk wyszedł z łazienki, a my spojrzeliśmy na niego z zaskoczeniem, jakbyśmy dopiero teraz sobie przypomnieli, że jest w mieszkaniu.
                – No to moja kolej – westchnął Tomasz. Wstał z miejsca, by wejść do łazienki, ale nagle zastygł w miejscu. – A tak w ogóle, chyba was jeszcze nie poinformowałem. Zakwalifikowaliście się na Pardubicką.
                Zniknął za drzwiami łazienki, a Patryk stanął naprzeciw mnie. Widziałem, że jest zmieszany. Z jednej strony chciał się cieszyć, z drugiej widział, że coś ze mną nie tak.
                – Wszystko dobrze? – zapytał z troską, uważnie mi się przyglądając. Miał na sobie szary dres, który kompletnie do niego nie pasował.
                – Chyba tak…
***

                Na drugi dzień Tomasz spakował swoje rzeczy, bo miał się zabrać do Polski z kierowcą Adama. Zostawiał nam auto i pieniądze, żebyśmy mieli czym dojechać codziennie na tor.
                Podczas gdy rano czekaliśmy na powrót Patryka, który miał kupić pieczywo, usiedliśmy przy stole z ciepłą herbatą w ręku. Dzisiejszy dzień był nieprzyjemnie chłodny. Co prawda było dwadzieścia stopni, ale po tych wszystkich upałach nie byliśmy przyzwyczajeni do takiej temperatury.
                – Wiesz – zaczął mężczyzna – w sumie mam jeden pomysł jak zatrzymać Sarnada.
                Spojrzałem na niego uważniej, a moje serce zabiło mocniej z ekscytacji. Nie spodziewałem się, że wrócimy do tego tematu. A już tym bardziej nie tak szybko.
                – Tylko jest jeden warunek – powiedział powoli i potarł dłonią szyję.
                – Jaki? – rzuciłem z niecierpliwością.
                – Musisz wygrać Wielką Pardubicką. – Chrząknął i kontynuował – jeśli wygramy, będziemy mieli szansę zarobić znaczną sumę na pokryciach klaczy. Wtedy mógłbym zapisać Sarnada na ciebie, a ty płaciłbyś mi siedemdziesiąt procent z tego co zarobisz na nim. Nie jeździłby już w wyścigach, tylko został z nami na miejscu. Oczywiście musiałbyś się wszystkim zająć, łącznie z klaczami, które nam przywiozą.
                – To da się zrobić – powiedziałem z szerokim uśmiechem.
                – Jednak – powiedział ostrym tonem, ostudzając mnie tym trochę – jeśli będziesz drugi, o dalszych miejscach nie wspominając, nie dostaniemy za niego tyle pieniędzy, co ze sprzedaży.
                Mina mi zrzedła. Czyli mam jakąś opcję, ale tylko pod warunkiem, że wygram ten cholerny wyścig?
                – A gdybyśmy nie brali w nim udziału? – zaproponowałem niepewnie. – Ludzie nie zobaczyliby przegranej…
                – I pomyśleliby, że ma jakąś kontuzję po tym jak stracił równowagę wczoraj – dokończył. – To nie przejdzie. Jedyną opcją jest wygrana. Dopiero wtedy mamy szansę utrzymać z tego kolejne konie, choć i tak jest to ryzykowne. – Wyprostował się. – To jest moja propozycja. Innej nie dostaniesz. – Wyciągnął dłoń nad stołem. – Zgoda?
                – Zgoda. – Uścisnąłem jego dłoń i uśmiechnąłem się szeroko.
                Jeszcze wiele może się zdarzyć, ale najważniejsze, że mam możliwość zawalczyć o Sarnada i Patryka. Mam niewielkie szanse, ale przynajmniej są.
***
       
                Po południu zostaliśmy sami, gdy Tomasz ruszył w drogę powrotną do domu. Nie mogliśmy zostawiać na tak długo dziewczyn samych w stadninie.
                Jakiś czas siedziałem w kuchni, wgapiając się w pomarańczową ścianę i rozmyślając nad tym jakim cudem mógłbym wygrać gonitwę i nie zrobić przy tym sobie, ani Sarnadowi krzywdy. Nie miałem pojęcia ile trwałem tak w bezruchu, ale w końcu Patryk nie wytrzymał i usiadł obok mnie, przysuwając sobie krzesło.
                – Co się dzieje? – zapytał z powagą, wpatrując się we mnie intensywnie. – I nie zbywaj mnie, że nic, bo przecież widzę.
                Właśnie. Doszedł jeszcze jeden problem. Do tej pory udawało nam się myśleć, że ze sobą nie rywalizujemy. Co się jednak stanie, gdy dowie się, że i ja mam powód by wygrać? Nie miałem pojęcia jak zareaguje i bałem się tego. Miałem świadomość, że zależy mu na pierwszym miejscu.
                – Muszę wygrać Pardubicką – powiedziałem wprost ze stanowczością.
                Szatyn zaśmiał się, jakby usłyszał naprawdę dobry żart, ale zaraz zamilkł, gdy zobaczył konsternację na mojej twarzy. Spochmurniał.
                – Skąd ta zmiana? – mruknął. Miałem wrażenie, że chce mi przewiercić wzrokiem czaszkę.
                – Trener chce sprzedać Sarnada. A tylko wygrana sprawi, że nie będzie musiał tego robić.
                – Przecież dzięki wygranej tylko więcej będzie mógł zarobić na sprzedaży – zauważył. Widziałem na jego twarzy niezrozumienie. – Na twoim miejscu jeżeli już, to pomyślałbym o ostatnim miejscu.
                – Nie. Dzisiaj rano o tym rozmawialiśmy. Jeśli wygram, będziemy mogli zarobić na pokryciach. A wtedy Sarnad będzie mój. Tomasz mi go przepisze i…
                – Naprawdę jesteś tak bardzo naiwny? – przerwał mi ze złością. – Przecież od razu widać, że on tobą manipuluje! Po ostatnim razie jaki miałbyś powód, by starać się o jakiekolwiek miejsce?
                – Wiem, że mną manipuluje – warknąłem. – Zawsze to robił. Ale nie mam wyjścia, jeśli chcę zatrzymać przy sobie Sarnada!
                To prawda. Trener zawsze znajdywał sposoby, by zależało mi na wygranej. Miałem świadomość manipulacji, ale co miałem zrobić? Odejść? Stajnia Tomasza była moim domem, a ja chcąc nie chcąc, stałem się zakładnikiem, którego można wykorzystać. Godziłem się na to, w zamian dostając dach nad głową, wypłatę, rodzinę i pasję. Takie było moje życie i już dawno się z tym pogodziłem. Wręcz z pełną świadomością to wybrałem.
                – Nie wierzę – prychnął. Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po jadalni nerwowo. – Od kiedy stałeś się taki…
                – No jaki?! – krzyknąłem i również wstałem. Czułem się tak, jakby podważał sens mojego istnienia. Musiałem się bronić.
                – Głupi, Seba! – Przystanął i spojrzał na mnie ostro. – Najzwyczajniej w świecie głupi! Ten koń jest wart setki tysięcy! On ci go nie odda! Jak bardzo naiwny musisz być, żeby w to wierzyć?!
                – Wiesz, dlaczego tak bardzo ci to wadzi? – zapytałem i nie pozwoliłem mu na odpowiedź. – Bo sam chcesz wygrać! Nagle zobaczyłeś, że ja również mogę tego chcieć! – Uśmiechnąłem się drwiąco. – A nie ważne jak bardzo będziesz się starać, jeśli ja pozwolę Sarnadowi być sobą, reszta nie ma przy nas szans. Boisz się tego.
                Patryk zrobił parę kroków w moją stronę i spojrzał na mnie z góry ze wściekłością, jakiej jeszcze u niego nie widziałem.
                – Do tej pory uważałem, że jesteś inny, lepszy niż cała reszta tak zwanych miłośników koni – zaczął z jadem w głosie – ale ty jesteś po prostu hipokrytą, który naiwnie wieży, że świat jest dobry i cię nie skrzywdzi. Naprawdę tak bardzo wierzysz swojemu trenerowi? – Cała jego postawa, lekko rozstawione nogi, wyprostowane plecy, zaciśnięte pięści, nie mówiąc już o głosie, sprawiała, że miałem ochotę skulić się w sobie.
                – On jest dla mnie jak ojciec. Nie znasz go! – wytknąłem. Czułem się coraz bardziej niepewnie pod jego wściekłym spojrzeniem. Po raz kolejny żałowałem, że nie jestem wyższy. Miałbym chociaż trochę psychicznej przewagi.              
                – Ale znam ludzi. – Zrobił kolejny krok w moją stronę. Niemal stykaliśmy się torsami i musiałem podnieść głowę, by spojrzeć mu w twarz. – Pomyśl chociaż trochę logicznie…
                – Właśnie myślę – prychnąłem, odpychając go od siebie. Nie miałem zamiaru się przed nim cofać. – Boisz się, bo mam szansę to zrobić, a ty nie będziesz mógł pomścić zmarłej matki.
                – Nie wciągaj mnie do tego – syknął. – Nie wiesz o czym mówisz. – Wpatrywał się we mnie z jakąś dziwną emocją, której nie rozumiałem. Nagle uniósł jeden kącik ust, robiąc naprawdę przerażającą minę. – Albo mam pomysł. Zadzwonię do niego i powiem, że jesteśmy razem. Zobaczymy jak bardzo możesz na niego liczyć. – Sięgnął do kieszeni spodni.
                Otworzyłem szerzej oczy, gdy zobaczyłem w jego dłoni telefon. Nie. Nie może tego zrobić. Paroma słowami zniszczyłby wszystko, na czym mi zależało. Przerażenie mnie sparaliżowało do tego stopnia, że nie potrafiłem drgnąć, nie mówiąc już o powiedzeniu czegoś.
                – Tak bardzo mu ufasz – powiedział z ironią w głosie. – A trzęsiesz portkami na myśl, że mógłby się dowiedzieć, że uwielbiasz jak ci wsadzam...
                Poczułem się jakbym dostał w twarz. Spałem z niezliczoną ilością mężczyzn, ale jeszcze nigdy nie poczułem się tak bardzo niewartościowy, jak teraz, gdy coś takiego powiedziała osoba, którą kocham. Której zaufałem i oddałem się w całości. Przy której pozwoliłem sobie na całkowitą szczerość.
                To był impuls. Odruch obronny, którego nie potrafiłem powstrzymać. I nawet nie chciałem. Zamachnąłem się jak najmocniej umiałem i uderzyłem go pięścią w twarz. Cofnął się o krok, puszczając telefon, który rozbił się o ziemię, a jego dłoń automatycznie powędrowała do bolącego miejsca. Trafiłem go w kość policzkową, przez co nie miałem pewności kogo z nas bardziej zabolało. Zagryzłem wargi, czując ostre pieczenie w knykciach.
                – Ty… – Patryk w sekundę znalazł się znów przy mnie i pchnął na ścianę. Uderzyłem w nią z cichym jękiem i skuliłem się, gdy szarpnął mną mocno. – Nigdy więcej nie podniesiesz na mnie ręki, zrozumiano?! – wrzasnął, nadal mnie szarpiąc. Próbowałem się wyrwać, ale był zbyt silny. Byłem przerażony jego zachowaniem. – Jesteś tak pewny jego szczerych zamiarów, co?! – krzyczał. – To może powiem mu jaka jest prawda?! Dowiemy się wtedy, czy nadal będzie dla ciebie tak dobry!
                – Przestań! – stęknąłem z paniką w głosie. Nie mogłem się uwolnić z bolesnego uścisku, a słowa, które wypowiadał… Nie byłem pewny, czy może spełnić groźbę. Byłbym skończony. Zabrałby mi tym wszystko, co się dla mnie liczyło. Zabiłby mnie tym. – Patryk, to boli! – krzyknąłem, a zdradzieckie łzy spłynęły po moich policzkach.
                Ostatnio zdecydowanie zbyt często płakałem.
                Szatyn znieruchomiał, chyba uświadamiając sobie co robi. Zaklął szpetnie i cofnął się ode mnie o krok. W jego oczach czaiła się złość, ale i zdezorientowanie. Tego było już zdecydowanie za dużo i dla niego. Opuścił ręce wzdłuż ciała, by po chwili wpatrywania się w mnie, pozbierał swoją komórkę i niemal wybiegł z mieszkania.
                Chwilę patrzyłem za nim zdezorientowany, a gdy pierwszy szok minął, zsunąłem się po ścianie i zakryłem twarz dłońmi, pozwalając łzom płynąć. Trzeba było po prostu trzymać język za zębami.
***

                Spędziłem samotnie kilka godzin, kręcąc się po mieszkaniu i nie wiedząc co ze sobą zrobić. Patryk zabrał samochód i nie miałem nawet możliwości, by pojechać do stajni i zająć myśli pracą przy Sarnadzie. Zamiast tego, rozkładałem kłótnię z Patrykiem na czynniki pierwsze, zadręczając się każdym wypowiedzianym przez nas słowem.
                Chciałem wezwać taksówkę, by pojechać do stajni, ale nie miałem nawet dostępu do Internetu, by sprawdzić numer. A i nikogo nie potrafiłem zapytać, bo z naszej dwójki to Patryk znał czeski. Mógłbym spróbować po polsku, ale bałem się, że w trakcie rozmowy najzwyczajniej rozpłaczę się z frustracji. Moje nerwy były zszarpane jak tylko się dało. Miałem dość.
                W końcu wpadłem na jeszcze jedną możliwość. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Daniela. Jeśli byłem tu uziemiony, to chociaż się komuś wygadam. Inaczej zupełnie zwariuję.
                – Seba! Właśnie o tobie myślałem! – zawołał mężczyzna na powitanie. – Miałeś dzwonić wcześniej.
                – Wybacz – wychlipałem. – Zapomniałem…
                – Płaczesz? – zaniepokoił się. Jego wesołość znikła.
                – Tak. Przepraszam, ale muszę z kimś pogadać… – Usiadłem w miejscu, w którym stałem i zgarbiłem się, wtulając telefon do ucha.
                – Nie przepraszaj, przecież po to jestem, nie? Co się stało?
                – Pokłóciłem się z Patrykiem… Poszarpaliśmy się i teraz jestem uziemiony w mieszkaniu… – jęknąłem. – Nie wiem, co robić.
                – Jakim mieszkaniu? Gdzie ty jesteś?
                – W Pardubicach.
                – Gdzie?! Przecież to w Czechach…
                – No tak. Wczoraj mieliśmy zawody… Daniel, ja jestem takim idiotą… Chyba zniszczyłem dzisiaj wszystko między nami… – Rozpłakałem się jeszcze mocniej. Bałem się, że po tym wszystkim, Patryk nie będzie chciał się już do mnie zbliżyć. Przecież od dziś byłem dla niego wrogiem.
                – Sebastian… Jeśli chcesz się tylko wygadać to proszę bardzo – powiedział łagodnie. – Ale jeśli chcesz, żebym ci pomógł, to muszę wiedzieć o co chodzi…
                Zacząłem opowiadać wszystko od początku.

4 komentarze:

  1. Dziękuje za rozdział, czekam na kolejny rozdział.
    Życze weny
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczeeee, czemu te rozdziały są tak krótkie. W końcu czuje, ze coś sie dzieje. Ta agresja Patryka jest bardzo interesująca. Ciekawi mnie czy zawsze był taki czy moze tylko sie zdenerwował na Sebastiana i po prostu dał upust emocjom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety w Gonitwie rozdziały mają około dwóch tysięcy słów :) W następnych opowiadaniach pracuję nad tym, by miały ponad trzy tysiące, a najlepiej cztery.
      A tu dzieje się, dzieje. Gonitwa coraz bliżej, a nerwy zaczynają puszczać. Do tego teraz i Patryk i Seba mają powód do zdobycia pierwszego miejsca :) W następnych rozdziałach okaże się czy jakoś zdołają to pogodzić. Sądząc po zachowaniu Patryka, może być ciężko.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń