2 listopada 2016

[18] Gonitwa


                Serce podeszło mi do gardła, gdy ogier wybronił się od upadku i popędził dalej. Moje myśli kręciły się tylko wokół tego, czy wszystko z nim w porządku. Jednak to były ostatnie metry, a my i tak straciliśmy prędkość i zostaliśmy wyprzedzeni przez paru innych jeźdźców. Musiałem go pogonić batem, by nie stracić możliwości zakwalifikowania się do Pardubickiej. Grom śmignął obok nas, a Sarnad w końcu przyśpieszył, dorównując mu kroku. Przejechaliśmy przez metę zaraz za nim.
                Zwolniłem do kłusa i wczułem się w rytm ogiera, sprawdzając czy nie kuleje. Niby wszystko było dobrze, ale i tak po chwili zatrzymałem go i zeskoczyłem na ziemię. Obejrzałem każdą z jego nóg, upewniając się, że nie ma żadnych obrażeń.
                – Co się stało?! – zapytał Patryk, podjeżdżając do nas. – Myślałem, że zlecisz!
                Spojrzałem na niego ze strachem w oczach. Wszystko skończyło się dobrze, ale czułem się tak, jakbym dostał obuchem. Dźwięczało mi w uszach nieprzyjemnie, a serce nadal waliło boleśnie.
                Chłopak zeskoczył z Groma i nie bacząc na to, jak może to wyglądać, przytulił mnie mocno. Zesztywniałem nieznacznie, nie wiedząc jak się zachować. Z jednej strony chciałem się w niego wtulić, z drugiej nie mogłem tego zrobić. Obok nas stał cały tłum ludzi.
                – Już dobrze – szepnął. – Znajdziemy później jakieś miejsce, żeby porozmawiać, dobrze?
                Kiwnąłem głową i klepnąłem go w ramię.
                Uścisk nie trwał dłużej niż kilka sekund, więc mogliśmy to zwalić na radość z pokonanej trasy, choć oznaczał zgoła co innego. Wsiedliśmy jeszcze na moment na konie, by przekłusować kawałek. Dopiero później wróciliśmy do stajni i zaczęliśmy je rozsiodływać. Ruch teraz był jak w ulu, co mnie dodatkowo dobijało. Potrzebowałem samotności na odetchnięcie i ściągnięcie z siebie maski obojętności.
                Gdy odłożyliśmy sprzęt na miejsce, raz jeszcze sprawdziliśmy razem, czy Sarnad nie ma żadnej kontuzji. Akurat, gdy kończyliśmy, przyszedł Tomasz.
                – Wszystko z nim w porządku? – zapytał z przejęciem w głosie.
                – Chyba tak – mruknąłem.
                – A z tobą?
                Wzruszyłem ramionami i wpatrzyłem się w słomę. Nie miałem ochoty odpowiadać. W tej chwili cała moja złość skupiła się na mężczyźnie. W końcu to przez niego tu wylądowałem.
                – Sebastian, musisz go pilnować przed każdym skokiem – zaczął mi tłumaczyć. – Wiesz, że gdy czuje prędkość, zapomina o dokładności…
                – Trenerze – przerwał mu Patryk. – Myślę, że on doskonale wie, gdzie popełnił błąd.
                Tomasz spojrzał na niego z zaskoczeniem, które jeszcze się pogłębiło, gdy szatyn stanął obok mnie i objął za szyję.
                – Chodź coś zjeść – powiedział spokojnie, patrząc z uwagą na mój profil. – Nie wiem jak ty, ale ja od rana nie mogłem nic przełknąć.
                Kiwnąłem jedynie głową i nie patrząc na trenera, wyszedłem wraz z Patrykiem z boksu. Na korytarzu puścił mnie i obaj skierowaliśmy się w stronę pomieszczenia, gdzie kilkanaście minut temu odkładaliśmy sprzęt. Wcześniej zastanawialiśmy się, czy wykupić szafkę, czy zostawiać rzeczy w samochodzie. Wynajem był drogi, ale teraz cieszyliśmy się, że skorzystaliśmy z tej opcji. Mogliśmy ściągnąć z siebie bluzy i ochraniacze, zostając w samych koszulkach na ramiączkach i białych bryczesach, wybrudzonych piachem po gonitwie. Ogólnie cali byliśmy skurzeni.
                – Gdzie pójdziemy? – zapytał chłopak, gdy byliśmy już gotowi.
                – Nie wiem, ale jeść mi się nie chce.
                 – No to poszukajmy jakiegoś pustego miejsca.
                Owo „puste miejsce” znaleźliśmy w parku niedaleko, pomiędzy torem a lotniskiem. Usiedliśmy pod jednym z drzew. Odetchnąłem z ulgą, opuszczając maskę obojętności i chowając twarz w dłoniach. Nie znosiłem pokazywać słabości.
                – Seba, spójrz na mnie – poprosił Patryk, a gdy to zrobiłem, złożył na moich ustach delikatny pocałunek. – To się zdarza. Sarnad jest silny, dlatego się wybronił. Następnym razem musisz uważać na jego skupienie, nic więcej.
                – Wiem, nie o to chodzi – szepnąłem. – Po prostu się wystraszyłem. O niego, nie o mnie. Bałem się, że sobie coś zrobił. To byłaby moja wina…
                – Niby dlaczego? – prychnął chłopak.
                – Bo pozwoliłem na to… Ja… Tak naprawdę dopiero od niedawna wiem, na co naprawdę się zgodziłem.
                – Przecież rozmawialiśmy o mojej mamie.
                – Tak. – Westchnąłem. – Ale nigdy nie sądziłem, że podczas tego wyścigu konie łamią sobie nogi.
                – Na każdym wyścigu jest to możliwe. Nawet w zabawie na łące mogą sobie coś zrobić – zauważył. – Takie są, nic za to nie poradzimy.
                – Ale nie trzeba temu pomagać! – jęknąłem z pretensją. Zacisnąłem usta i odwróciłem głowę.
Dla mnie wyścigi były nienaturalne i niepotrzebne. Stworzone jedynie dla pieniędzy. Nie potrafiłem przestać tak o nich myśleć. Nie wiedziałem, co mogłoby zmienić moje zdanie. Czasem dziwiłem się skąd mi się to wzięło. W końcu wychowałem się w stajni wyścigowej, powinienem przejąć poglądy z mojego otoczenia.
                – Sebastian. – Zmusił mnie bym na niego spojrzał. – Każdy sport jest wymagający. Kontuzyjny i niszczący dla tych, co chcą być lepsi od innych. Jeździectwo jest o tyle specyficzne, że do tego wciąga konie. Ale jeśli robi się to z głową…
                – Właśnie o to chodzi! Ta gonitwa nie jest zrobiona z głową! – krzyknąłem.
                Patryk przymknął oczy i oparł głowę o moje ramię.
                – Dlaczego więc tu jesteś? Dlaczego wciąż jeździsz w wyścigach? Jesteś do cholery jednym z najlepszych w swoim roczniku.
                Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Wiedziałem, że jestem dobry. Ale do tej pory twierdziłem, że to dzięki koniom Tomasza wygrywam wyścigi. Jeszcze przed swoimi dwudziestymi urodzinami zdobyłem tytuł dżokeja, a później przystopowałem z ilością zawodów, bo miałem ich naprawdę dość. Zdobyłem zaufanie i szacunek u Tomasza i to mi wystarczało.
                Nigdy nie wiedziałem jaką inną drogę mogę wybrać. Zawsze były tylko konie i stadnina Rodeli. Nie znałem innego życia.
                – Nie wiem – szepnąłem. – Ale za miesiąc mam ostatni wyścig.
                – Myślisz, że zdołasz z tym skończyć?
                – Z czym?
                – Z końmi.
                – Z nimi nigdy nie skończę. Po prostu przestanę brać udział w gonitwach.
                – I co zrobisz? Tomasz ci na to nie pozwoli. Zbyt wiele w ciebie zainwestował. – Przesunął palcami po moim policzku. – To jest biznes, Seba. Wciągnęliśmy się do tego nawet nie wiedząc kiedy.
                – Myślisz, że mnie zmusi? – Uniosłem brwi.
                – Myślę, że znajdzie sposób – stwierdził. – Teraz tak nie jest? Gdybyś nie był tak przywiązany do Sarnada, nie rzuciłbyś tego w cholerę?
                Zacisnąłem usta. Tak. Rzuciłbym to i miał gdzieś tą całą szopkę. Jestem tu, bo przynajmniej mam pewność, że nikt nie skrzywdzi gniadosza, a ja zrobię wszystko, by przebiegł Pardubicką najbezpieczniej jak tylko się da. Nie muszę wygrać. Mam tylko nie spaść.
                – Co zrobisz po gonitwie? – szepnąłem po chwili milczenia. Obawiałem się tego, co mogę usłyszeć, ale nie mogłem się wciąż oszukiwać.
                – Wrócę do ojca… przyjaciół – odpowiedział cicho i objął mnie mocno. – Te pół roku jest jak sen, muszę się w końcu z niego obudzić.
                Przymknąłem oczy, czując napływające łzy. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz płakałem. Było mi wstyd, że pozwoliłem sobie na jakiekolwiek uczucia względem niego, bo przecież wiedziałem jak to się skończy. A teraz nie mogłem powstrzymać bólu, które zaczęło rozsadzać moją klatkę piersiową od środka.
                – Sebastian… – wyszeptał tuż przy moim uchu i starł palcami pierwszą łzę na moim policzku. – O Boże… Nie płacz.
                – Nie. Zostaw. – Odwróciłem od niego twarz. Nie chciałem, by widział jak bardzo mnie to boli. Jednak on podniósł się i usiadł okrakiem na moich biodrach, zmuszając bym na niego spojrzał.
                – Seba, przecież to nie musi oznaczać, że my… – zaciął się, nie wiedząc jak określić naszą relację.
                – Nie jesteśmy razem – przypomniałem. – Nie musisz mi się tłumaczyć.
                – Wiem, do cholery, co do mnie czujesz! – warknął, a ja otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. – Nie jestem taki jak ty, nie potrafię uprawiać seksu z przypadkowymi osobami. Może nadal czuję coś do Adama, ale to powoli gaśnie, gdy jesteś w pobliżu…
                – O czym ty mówisz? – zapytałem skołowany. Bałem się dopuścić do siebie możliwość, że odwzajemni moje uczucia. Przy rozstaniu skrzywdziłoby mnie to jeszcze mocniej.
                – Dla mnie nie ma „tylko seksu”. – Puścił mnie i uniósł dłonie robiąc znak cudzysłowia. – Nie widzisz, że już wcześniej byliśmy dla siebie kimś więcej?
                – Boję się.
                – Czego?
                – Że zbyt bardzo się przywiążę, a później odejdziesz – wyznałem nerwowo. Mój głos się łamał, a łzy spływały po policzkach. – A odejdziesz. Nawet przed chwilą to powiedziałeś…
                – Sebastian. Ty mnie pytałeś co zrobię po gonitwie, więc ci odpowiedziałem. Bo chcę zobaczyć ojca, to chyba normalne, nie? Ale to nie oznacza, że już tam zostanę. Mogę w każdej chwili wrócić, jeśli tylko będę miał do czego… – Pochylił się i oparł czoło o moje. – Myślałem, że to widać. Zależy mi na tobie, Seba…
                Teraz to rozkleiłem się już całkowicie. Z moich ust wyrwał się szloch, a oddech stał się urywany. Przytuliłem się do niego z niepewnością wypisaną na twarz. Tak naprawdę nigdy nie sądziłem, że mogę usłyszeć z ust Patryka te słowa.
                – Serio? – Zaśmiał się krótko, obejmując mnie mocno. – Czemu do cholery jeszcze bardziej płaczesz?
                – Nie wiem – jęknąłem i zaśmiałem się przez łzy, co wyszło wyjątkowo żałośnie. – Kocham cię…
                – Wiem, skarbie – szepnął mi do ucha. Odsunął się odrobinę i pocałował mnie mocno, wplatając palce w moje włosy.
                Westchnąłem cicho i oddałem pieszczotę z całą pasją, jaką w sobie miałem. Świat zawęził się do tego jednego uczucia, które kiełkowało się w mojej duszy. Nadziei.
***

                Wróciliśmy na tor jakiś czas później. Ludzie już się rozeszli, a niektórzy zabierali swoje konie i sprzęt do przyczep. Stadnina pustoszała, a ruch malał z każdą mijającą chwilą. Zerknęliśmy na moment do ogierów i poszliśmy znaleźć jakąś budkę z jedzeniem. Oboje byliśmy już bardzo głodni.
                Kupiliśmy kebaba i usiedliśmy na pustych trybunach. Jeszcze tylko parę osób zajmowało miejsca, czekając nie wiadomo na co. Być może aż kolejka przy zakładach się zmniejszy i będą mogli podejść. Dziś wiele ludzi obstawiało swoich faworytów.
                – Robiłeś to kiedyś? – zapytałem Patryka, zaczynając jeść swoje śniadanie i obiad w jednym. Żołądek nadal miałem ściśnięty, ale mimo to czułem już głód. Kebab był dobry, a już w szczególności sos, którym był polany.
                – Co? – mruknął z niezrozumieniem.
                Miałem pełne usta, wiec wskazałem na tłumek ludzi, czekający na swoją kolej przy kasach hazardowych.
                – Nie. No coś ty. Nie mógłbym postawić na samego siebie. – Zaśmiał się radośnie.
                – Aż taki pewny siebie jesteś? – Szturchnąłem go kolanem i wpatrzyłem się na wielkie pole przed nami. Zawsze podobał mi się tor pardubicki, mimo, że do tej pory widywałem go jedynie na zdjęciach. Wydawał się być naturalny, mimo ingerencji człowieka. Po lewej stronie ciągnął się nawet mini las, wokół którego dziś jechaliśmy.
                – A ty próbowałeś szczęścia? – zainteresował się, ignorując mój wcześniejszy komentarz.
                – Nie mam szczęścia, więc szkoda kasy. – Wzruszyłem ramionami i znów wgryzłem się w kebab. Jakby na potwierdzenie moich słów, trochę sałaty wylądowało mi na bryczesach. – Szlak! – warknąłem, a chłopak zaczął się śmiać, pochylając się w przód, by i jemu nic nie spadło na spodnie.
                – Fakt. Szybko byś zbankrutował – prychnął.
***

Rozdzieliliśmy się, by poszukać trenera. Chcieliśmy już wracać do mieszkania i umyć się z brudu. Choć bardziej miałem ochotę walnąć się po prostu na łóżko i zasnąć. Wykończyły mnie emocje dzisiejszego dnia.
Umówiliśmy się z Patrykiem, że on przeszuka trybuny, ja stajnie, a później się zdzwonimy. Tomasz jak zwykle zostawił komórkę w aucie i nie było szans się z nim skontaktować.
Pierwsze, co zrobiłem, to sprawdzenie stajni, gdzie stały nasze konie. Przeszedłem wzdłuż korytarza, zerkając do każdego z boksów, bo możliwe było, że się z kimś zagadał. Niestety w pobliżu stało jedynie kilka obcych mi osób. Skierowałem się do naszej szatni, mając nadzieję, że tam go zastanę. Nie miałem ochoty łazić po kilku innych stajniach. Nadal nie znałem dobrze całego obiektu.
Na szczęście w pomieszczeniu gospodarczym usłyszałem znajome głosy. Stanąłem przy uchylonych drzwiach i chwyciłem za klamkę.
– Nie wiem jak mam gadać z tym chłopakiem – powiedział trener do kogoś, a ja zastygłem.
– Przecież świetnie jeździ. Czego chcesz więcej? – Drugą osobą był Adam, stwierdziłem z zaskoczeniem. Co on tutaj robi?
– Wiem. Jest świetny, radzi sobie z Sarnadem, ale widzę, że on nie chce wygrać, tylko bezpiecznie przejechać. A ja już dostaję propozycje kupna tego konia. Nie mogę pozwolić, by źle wypadł, jeśli chcę dostać za niego odpowiednią sumę.
– Przecież nawet jeśli nie wygra, będą się o niego bić. To jeden z najlepszych polskich koni. Wszyscy to wiedzą.
– Może…
Odsunąłem się od drzwi i szybkim krokiem ruszyłem w stronę boksu Sarnada. Czułem się, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. Wpadłem do niego i usiadłem na słomie, tak, by ktoś przechodzący korytarzem nie mógł mnie zobaczyć. Ogier spojrzał na mnie pytająco i zniżył łeb, by delikatnie powąchać moje ramię. Pogładziłem jego cudowną sierść, przygryzając przy tym mocno usta.
Obojętnie co zrobię, on i tak zostanie sprzedany, pomyślałem z rozpaczą.
Drugi raz tego dnia zapłakałem.

1 komentarz:

  1. Biedny Sebastian mam nadzieję, że nie sprzedadzą Sarnada i nikomu w trakcie wyścigu nic poważnego się nie stanie. Może jakaś kontuzja ale nie śmierć czy ślepota, będzie mi bardzo ciężko to znieść. No ale cóż pożyjemy zobaczymy jak zwykle rozdział cudo ;-)

    OdpowiedzUsuń