Serce podeszło mi
do gardła, gdy ogier wybronił się od upadku i popędził dalej. Moje myśli
kręciły się tylko wokół tego, czy wszystko z nim w porządku. Jednak to były
ostatnie metry, a my i tak straciliśmy prędkość i zostaliśmy wyprzedzeni przez
paru innych jeźdźców. Musiałem go pogonić batem, by nie stracić możliwości
zakwalifikowania się do Pardubickiej. Grom śmignął obok nas, a Sarnad w końcu
przyśpieszył, dorównując mu kroku. Przejechaliśmy przez metę zaraz za nim.
Zwolniłem do
kłusa i wczułem się w rytm ogiera, sprawdzając czy nie kuleje. Niby wszystko
było dobrze, ale i tak po chwili zatrzymałem go i zeskoczyłem na ziemię.
Obejrzałem każdą z jego nóg, upewniając się, że nie ma żadnych obrażeń.
– Co się stało?!
– zapytał Patryk, podjeżdżając do nas. – Myślałem, że zlecisz!
Spojrzałem na
niego ze strachem w oczach. Wszystko skończyło się dobrze, ale czułem się tak,
jakbym dostał obuchem. Dźwięczało mi w uszach nieprzyjemnie, a serce nadal
waliło boleśnie.
Chłopak zeskoczył
z Groma i nie bacząc na to, jak może to wyglądać, przytulił mnie mocno.
Zesztywniałem nieznacznie, nie wiedząc jak się zachować. Z jednej strony
chciałem się w niego wtulić, z drugiej nie mogłem tego zrobić. Obok nas stał
cały tłum ludzi.
– Już dobrze –
szepnął. – Znajdziemy później jakieś miejsce, żeby porozmawiać, dobrze?
Kiwnąłem głową i
klepnąłem go w ramię.
Uścisk nie trwał
dłużej niż kilka sekund, więc mogliśmy to zwalić na radość z pokonanej trasy,
choć oznaczał zgoła co innego. Wsiedliśmy jeszcze na moment na konie, by przekłusować
kawałek. Dopiero później wróciliśmy do stajni i zaczęliśmy je rozsiodływać.
Ruch teraz był jak w ulu, co mnie dodatkowo dobijało. Potrzebowałem samotności
na odetchnięcie i ściągnięcie z siebie maski obojętności.
Gdy odłożyliśmy
sprzęt na miejsce, raz jeszcze sprawdziliśmy razem, czy Sarnad nie ma żadnej
kontuzji. Akurat, gdy kończyliśmy, przyszedł Tomasz.
– Wszystko z nim
w porządku? – zapytał z przejęciem w głosie.
– Chyba tak –
mruknąłem.
– A z tobą?
Wzruszyłem
ramionami i wpatrzyłem się w słomę. Nie miałem ochoty odpowiadać. W tej chwili
cała moja złość skupiła się na mężczyźnie. W końcu to przez niego tu
wylądowałem.
– Sebastian,
musisz go pilnować przed każdym skokiem – zaczął mi tłumaczyć. – Wiesz, że gdy
czuje prędkość, zapomina o dokładności…
– Trenerze –
przerwał mu Patryk. – Myślę, że on doskonale wie, gdzie popełnił błąd.
Tomasz spojrzał
na niego z zaskoczeniem, które jeszcze się pogłębiło, gdy szatyn stanął obok
mnie i objął za szyję.
– Chodź coś zjeść
– powiedział spokojnie, patrząc z uwagą na mój profil. – Nie wiem jak ty, ale
ja od rana nie mogłem nic przełknąć.
Kiwnąłem jedynie
głową i nie patrząc na trenera, wyszedłem wraz z Patrykiem z boksu. Na
korytarzu puścił mnie i obaj skierowaliśmy się w stronę pomieszczenia, gdzie kilkanaście
minut temu odkładaliśmy sprzęt. Wcześniej zastanawialiśmy się, czy wykupić
szafkę, czy zostawiać rzeczy w samochodzie. Wynajem był drogi, ale teraz
cieszyliśmy się, że skorzystaliśmy z tej opcji. Mogliśmy ściągnąć z siebie
bluzy i ochraniacze, zostając w samych koszulkach na ramiączkach i białych
bryczesach, wybrudzonych piachem po gonitwie. Ogólnie cali byliśmy skurzeni.
– Gdzie
pójdziemy? – zapytał chłopak, gdy byliśmy już gotowi.
– Nie wiem, ale
jeść mi się nie chce.
– No to poszukajmy jakiegoś pustego miejsca.
Owo „puste
miejsce” znaleźliśmy w parku niedaleko, pomiędzy torem a lotniskiem. Usiedliśmy
pod jednym z drzew. Odetchnąłem z ulgą, opuszczając maskę obojętności i
chowając twarz w dłoniach. Nie znosiłem pokazywać słabości.
– Seba, spójrz na
mnie – poprosił Patryk, a gdy to zrobiłem, złożył na moich ustach delikatny
pocałunek. – To się zdarza. Sarnad jest silny, dlatego się wybronił. Następnym
razem musisz uważać na jego skupienie, nic więcej.
– Wiem, nie o to
chodzi – szepnąłem. – Po prostu się wystraszyłem. O niego, nie o mnie. Bałem
się, że sobie coś zrobił. To byłaby moja wina…
– Niby dlaczego?
– prychnął chłopak.
– Bo pozwoliłem
na to… Ja… Tak naprawdę dopiero od niedawna wiem, na co naprawdę się zgodziłem.
– Przecież
rozmawialiśmy o mojej mamie.
– Tak. –
Westchnąłem. – Ale nigdy nie sądziłem, że podczas tego wyścigu konie łamią
sobie nogi.
– Na każdym
wyścigu jest to możliwe. Nawet w zabawie na łące mogą sobie coś zrobić –
zauważył. – Takie są, nic za to nie poradzimy.
– Ale nie trzeba
temu pomagać! – jęknąłem z pretensją. Zacisnąłem usta i odwróciłem głowę.
Dla mnie wyścigi były nienaturalne i niepotrzebne.
Stworzone jedynie dla pieniędzy. Nie potrafiłem przestać tak o nich myśleć. Nie
wiedziałem, co mogłoby zmienić moje zdanie. Czasem dziwiłem się skąd mi się to
wzięło. W końcu wychowałem się w stajni wyścigowej, powinienem przejąć poglądy
z mojego otoczenia.
– Sebastian. –
Zmusił mnie bym na niego spojrzał. – Każdy sport jest wymagający. Kontuzyjny i
niszczący dla tych, co chcą być lepsi od innych. Jeździectwo jest o tyle
specyficzne, że do tego wciąga konie. Ale jeśli robi się to z głową…
– Właśnie o to
chodzi! Ta gonitwa nie jest zrobiona z głową! – krzyknąłem.
Patryk przymknął
oczy i oparł głowę o moje ramię.
– Dlaczego więc
tu jesteś? Dlaczego wciąż jeździsz w wyścigach? Jesteś do cholery jednym z
najlepszych w swoim roczniku.
Spojrzałem na
niego ze zdziwieniem. Wiedziałem, że jestem dobry. Ale do tej pory twierdziłem,
że to dzięki koniom Tomasza wygrywam wyścigi. Jeszcze przed swoimi dwudziestymi
urodzinami zdobyłem tytuł dżokeja, a później przystopowałem z ilością zawodów,
bo miałem ich naprawdę dość. Zdobyłem zaufanie i szacunek u Tomasza i to mi
wystarczało.
Nigdy nie
wiedziałem jaką inną drogę mogę wybrać. Zawsze były tylko konie i stadnina
Rodeli. Nie znałem innego życia.
– Nie wiem –
szepnąłem. – Ale za miesiąc mam ostatni wyścig.
– Myślisz, że
zdołasz z tym skończyć?
– Z czym?
– Z końmi.
– Z nimi nigdy
nie skończę. Po prostu przestanę brać udział w gonitwach.
– I co zrobisz?
Tomasz ci na to nie pozwoli. Zbyt wiele w ciebie zainwestował. – Przesunął
palcami po moim policzku. – To jest biznes, Seba. Wciągnęliśmy się do tego
nawet nie wiedząc kiedy.
– Myślisz, że
mnie zmusi? – Uniosłem brwi.
– Myślę, że
znajdzie sposób – stwierdził. – Teraz tak nie jest? Gdybyś nie był tak
przywiązany do Sarnada, nie rzuciłbyś tego w cholerę?
Zacisnąłem usta.
Tak. Rzuciłbym to i miał gdzieś tą całą szopkę. Jestem tu, bo przynajmniej mam
pewność, że nikt nie skrzywdzi gniadosza, a ja zrobię wszystko, by przebiegł
Pardubicką najbezpieczniej jak tylko się da. Nie muszę wygrać. Mam tylko nie
spaść.
– Co zrobisz po
gonitwie? – szepnąłem po chwili milczenia. Obawiałem się tego, co mogę
usłyszeć, ale nie mogłem się wciąż oszukiwać.
– Wrócę do ojca…
przyjaciół – odpowiedział cicho i objął mnie mocno. – Te pół roku jest jak sen,
muszę się w końcu z niego obudzić.
Przymknąłem oczy,
czując napływające łzy. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz płakałem. Było mi
wstyd, że pozwoliłem sobie na jakiekolwiek uczucia względem niego, bo przecież
wiedziałem jak to się skończy. A teraz nie mogłem powstrzymać bólu, które
zaczęło rozsadzać moją klatkę piersiową od środka.
– Sebastian… –
wyszeptał tuż przy moim uchu i starł palcami pierwszą łzę na moim policzku. – O
Boże… Nie płacz.
– Nie. Zostaw. –
Odwróciłem od niego twarz. Nie chciałem, by widział jak bardzo mnie to boli.
Jednak on podniósł się i usiadł okrakiem na moich biodrach, zmuszając bym na
niego spojrzał.
– Seba, przecież
to nie musi oznaczać, że my… – zaciął się, nie wiedząc jak określić naszą
relację.
– Nie jesteśmy
razem – przypomniałem. – Nie musisz mi się tłumaczyć.
– Wiem, do
cholery, co do mnie czujesz! – warknął, a ja otworzyłem szerzej oczy ze
zdziwienia. – Nie jestem taki jak ty, nie potrafię uprawiać seksu z
przypadkowymi osobami. Może nadal czuję coś do Adama, ale to powoli gaśnie, gdy
jesteś w pobliżu…
– O czym ty
mówisz? – zapytałem skołowany. Bałem się dopuścić do siebie możliwość, że
odwzajemni moje uczucia. Przy rozstaniu skrzywdziłoby mnie to jeszcze mocniej.
– Dla mnie nie ma
„tylko seksu”. – Puścił mnie i uniósł dłonie robiąc znak cudzysłowia. – Nie
widzisz, że już wcześniej byliśmy dla siebie kimś więcej?
– Boję się.
– Czego?
– Że zbyt bardzo
się przywiążę, a później odejdziesz – wyznałem nerwowo. Mój głos się łamał, a
łzy spływały po policzkach. – A odejdziesz. Nawet przed chwilą to powiedziałeś…
– Sebastian. Ty
mnie pytałeś co zrobię po gonitwie, więc ci odpowiedziałem. Bo chcę zobaczyć
ojca, to chyba normalne, nie? Ale to nie oznacza, że już tam zostanę. Mogę w
każdej chwili wrócić, jeśli tylko będę miał do czego… – Pochylił się i oparł
czoło o moje. – Myślałem, że to widać. Zależy mi na tobie, Seba…
Teraz to
rozkleiłem się już całkowicie. Z moich ust wyrwał się szloch, a oddech stał się
urywany. Przytuliłem się do niego z niepewnością wypisaną na twarz. Tak
naprawdę nigdy nie sądziłem, że mogę usłyszeć z ust Patryka te słowa.
– Serio? –
Zaśmiał się krótko, obejmując mnie mocno. – Czemu do cholery jeszcze bardziej
płaczesz?
– Nie wiem –
jęknąłem i zaśmiałem się przez łzy, co wyszło wyjątkowo żałośnie. – Kocham cię…
– Wiem, skarbie –
szepnął mi do ucha. Odsunął się odrobinę i pocałował mnie mocno, wplatając
palce w moje włosy.
Westchnąłem cicho
i oddałem pieszczotę z całą pasją, jaką w sobie miałem. Świat zawęził się do
tego jednego uczucia, które kiełkowało się w mojej duszy. Nadziei.
***
Wróciliśmy na tor
jakiś czas później. Ludzie już się rozeszli, a niektórzy zabierali swoje konie
i sprzęt do przyczep. Stadnina pustoszała, a ruch malał z każdą mijającą
chwilą. Zerknęliśmy na moment do ogierów i poszliśmy znaleźć jakąś budkę z
jedzeniem. Oboje byliśmy już bardzo głodni.
Kupiliśmy kebaba
i usiedliśmy na pustych trybunach. Jeszcze tylko parę osób zajmowało miejsca,
czekając nie wiadomo na co. Być może aż kolejka przy zakładach się zmniejszy i
będą mogli podejść. Dziś wiele ludzi obstawiało swoich faworytów.
– Robiłeś to
kiedyś? – zapytałem Patryka, zaczynając jeść swoje śniadanie i obiad w jednym.
Żołądek nadal miałem ściśnięty, ale mimo to czułem już głód. Kebab był dobry, a
już w szczególności sos, którym był polany.
– Co? – mruknął z
niezrozumieniem.
Miałem pełne
usta, wiec wskazałem na tłumek ludzi, czekający na swoją kolej przy kasach
hazardowych.
– Nie. No coś ty.
Nie mógłbym postawić na samego siebie. – Zaśmiał się radośnie.
– Aż taki pewny
siebie jesteś? – Szturchnąłem go kolanem i wpatrzyłem się na wielkie pole przed
nami. Zawsze podobał mi się tor pardubicki, mimo, że do tej pory widywałem go
jedynie na zdjęciach. Wydawał się być naturalny, mimo ingerencji człowieka. Po
lewej stronie ciągnął się nawet mini las, wokół którego dziś jechaliśmy.
– A ty próbowałeś
szczęścia? – zainteresował się, ignorując mój wcześniejszy komentarz.
– Nie mam
szczęścia, więc szkoda kasy. – Wzruszyłem ramionami i znów wgryzłem się w
kebab. Jakby na potwierdzenie moich słów, trochę sałaty wylądowało mi na
bryczesach. – Szlak! – warknąłem, a chłopak zaczął się śmiać, pochylając się w
przód, by i jemu nic nie spadło na spodnie.
– Fakt. Szybko
byś zbankrutował – prychnął.
***
Rozdzieliliśmy się, by poszukać trenera. Chcieliśmy
już wracać do mieszkania i umyć się z brudu. Choć bardziej miałem ochotę walnąć
się po prostu na łóżko i zasnąć. Wykończyły mnie emocje dzisiejszego dnia.
Umówiliśmy się z Patrykiem, że on przeszuka
trybuny, ja stajnie, a później się zdzwonimy. Tomasz jak zwykle zostawił
komórkę w aucie i nie było szans się z nim skontaktować.
Pierwsze, co zrobiłem, to sprawdzenie stajni, gdzie
stały nasze konie. Przeszedłem wzdłuż korytarza, zerkając do każdego z boksów,
bo możliwe było, że się z kimś zagadał. Niestety w pobliżu stało jedynie kilka
obcych mi osób. Skierowałem się do naszej szatni, mając nadzieję, że tam go
zastanę. Nie miałem ochoty łazić po kilku innych stajniach. Nadal nie znałem
dobrze całego obiektu.
Na szczęście w pomieszczeniu gospodarczym
usłyszałem znajome głosy. Stanąłem przy uchylonych drzwiach i chwyciłem za
klamkę.
– Nie wiem jak mam gadać z tym chłopakiem –
powiedział trener do kogoś, a ja zastygłem.
– Przecież świetnie jeździ. Czego chcesz więcej? –
Drugą osobą był Adam, stwierdziłem z zaskoczeniem. Co on tutaj robi?
– Wiem. Jest świetny, radzi sobie z Sarnadem, ale
widzę, że on nie chce wygrać, tylko bezpiecznie przejechać. A ja już dostaję
propozycje kupna tego konia. Nie mogę pozwolić, by źle wypadł, jeśli chcę
dostać za niego odpowiednią sumę.
– Przecież nawet jeśli nie wygra, będą się o niego
bić. To jeden z najlepszych polskich koni. Wszyscy to wiedzą.
– Może…
Odsunąłem się od drzwi i szybkim krokiem ruszyłem w
stronę boksu Sarnada. Czułem się, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp.
Wpadłem do niego i usiadłem na słomie, tak, by ktoś przechodzący korytarzem nie
mógł mnie zobaczyć. Ogier spojrzał na mnie pytająco i zniżył łeb, by delikatnie
powąchać moje ramię. Pogładziłem jego cudowną sierść, przygryzając przy tym
mocno usta.
Obojętnie co zrobię, on i tak zostanie sprzedany,
pomyślałem z rozpaczą.
Drugi raz tego dnia zapłakałem.
Biedny Sebastian mam nadzieję, że nie sprzedadzą Sarnada i nikomu w trakcie wyścigu nic poważnego się nie stanie. Może jakaś kontuzja ale nie śmierć czy ślepota, będzie mi bardzo ciężko to znieść. No ale cóż pożyjemy zobaczymy jak zwykle rozdział cudo ;-)
OdpowiedzUsuń