16 listopada 2016

[20] Gonitwa


Rozmawiałem z Danielem niemal dwie godziny. Wsłuchując się w jego spokojny głos, sam poczułem się o wiele lepiej. Nie wiedziałem co będzie dalej ze mną i Patrykiem, ale wiedziałem, że oboje daliśmy się ponieść emocjom.
 Opowiadając Danielowi o mojej i Patryka relacji, poukładałem sobie w głowie parę rzeczy. Wiedziałem, że ta kłótnia pokazała jedną, bardzo ważną rzecz: tak naprawdę nie miałem pojęcia, komu mogę zaufać – trenerowi czy Patrykowi. Oboje niby chcieli dla mnie dobrze, ale też będą mieć własne korzyści z dawanych mi rad. Daniel również to zauważył. Jednak nie ostrzegał mnie przed żadnym z nich, po prostu stwierdził fakt. W tym momencie czułem, że jedynemu, któremu mogę ufać całkowicie, to Danielowi. On nie miał żadnej korzyści z mojego powodzenia, lub niepowodzenia. Cieszyłem się, że go mam, był jasnym punktem w otaczającej mnie ciemności.
Gdy skończyłem z nim rozmawiać, poszedłem do łazienki, by się wykąpać. Czułem się brudny, choć nawet na chwilę nie wyszedłem z domu. Szybko pozbyłem się swoich ubrań i spojrzałem w lustro.
Jęknąłem, widząc zasinienia na rękach. Dłonie Patryka pozostawiły na mnie bolesne ślady, które szpeciły moje ciało. Przesunąłem po nich dłonią, krzywiąc się z odrazą. Do tego wszystkiego bolał mnie nadgarstek, którym przywaliłem szatynowi. Miałem jedynie nadzieję, że nie zrobiłem sobie czegoś. Miałem opuchniętą dłoń, ale ruszać palcami umiałem, więc nie było tak źle.
 Wszedłem pod prysznic, łudząc się, że zmyję z siebie ślady i wspomnienia dzisiejszego dnia. I przede wszystkim wrażenie, że jestem nieczysty, zbrukany. Nie wiem ile stałem pod lodowatą wodą, ale cały się trząsłem, gdy zakręciłem kran. Myliłem się, sądząc, że to w czymkolwiek mi pomoże. Jeszcze tego brakuje, żebym się przeziębił. Szybko wytarłem się ręcznikiem i ubrałem czarne spodnie od piżamy, marząc, by znaleźć się pod ciepłą kołdrą.
Gdy przekroczyłem próg sypialni, zauważyłem Patryka siedzącego na moim łóżku. Był pochylony w przód i zasłaniał twarz dłońmi, jednak gdy tylko mnie usłyszał, zaraz podniósł głowę. W czasie, gdy brałem prysznic, musiał się przebrać, bo na sobie miał szary dres.
– Seba ja… – zaciął się, patrząc na moje ramiona. Na jego twarzy najpierw malowało się zaskoczenie, by zaraz przerodzić się w strach i zawstydzenie. – O Boże… – Powoli wstał i podszedł do mnie. – Przepraszam – szepnął, stając na wyciągnięcie ręki. Wahał się, czy może podejść bliżej. I dobrze, bo nie byłem pewny czy chcę, żeby mnie dotykał.
On też miał siniaka. Niewielkiego, ale za to w miejscu, gdzie nie może go zasłonić. Na lewej kości policzkowej. W jakimś sensie poprawiło mi to humor. Chciałem, by wiedział, co mnie tak naprawdę w tym wszystkim zabolało. Nie to, że on też chciał wygrać – przecież to było oczywiste – ale chęć zniszczenia mi życia. I sprawienie, że poczułem się jak nic niewarty śmieć.
– Miałeś rację – powiedział nagle skruszony.
– Z czym? – Zapowiadała się kolejna ciężka rozmowa, wiec odłożyłem rzeczy na komodę i sam się o nią oparłem, wbijając wzrok w szatyna.
– Poczułem się zagrożony – wyjaśnił. – Cholera… – Spojrzał na okno, za którym mieliśmy doskonały widok na zachodzące słońce. – Sarnad jest lepszy od Groma. Jeśli będziesz chciał wygrać, to możesz to osiągnąć o wiele łatwiej niż ja…
– Widziałeś co się ostatnio stało – szepnąłem. – To nie jest pewne… Wystarczy trochę dekoncentracji i…
– I co? Mam ci życzyć źle? – prychnął,  znów spoglądając na mnie niebieskimi oczami. – Po prostu dotąd miałeś to gdzieś i nie musiałem się o to martwić. Jeden przeciwnik mniej, nie? Ja miałem powód, by wygrać, a ty żeby przejechać to bezpiecznie. Teraz oświadczasz mi, że MUSISZ wygrać. – Jego spojrzenie znów padło na moje ramiona. – Przepraszam. Poniosło mnie… Gdy do tego wszystkiego mnie jeszcze uderzyłeś…
– A myślisz, że dlaczego to zrobiłem? – przerwałem mu. Chłopak zmieszał się nieznacznie. – Nie chodzi o twoją złość na mnie za chęć wygraną, czy nawet za naiwność – wyjaśniłem spokojnie. – Ale gdy powiedziałeś, że zadzwonisz do Tomasza… I gdy… – Zagryzłem usta. Chciałem, by wiedział jak się poczułem, ale trudno było to powiedzieć na głos. – Myślisz, że jestem twoją zabawką? Oddałem ci się, bo cię kurwa kocham! – krzyknąłem, czując jak zaciśnięte gardło zmienia się powoli w łzy. Na razie udawało mi się je powstrzymać, ale było coraz ciężej. – A po twoich słowach poczułem się jak gówno. Dajka, którą w sumie się przy tobie stałem! – warknąłem z bólem. Żałowałem, że pokazuję przed nim prawdziwego siebie. Że nie mogłem udawać, że mnie to nie rani.
– Nie, Seba… – szepnął, podchodząc do mnie bliżej, a ja momentalnie się spiąłem. – Nigdy tak o tobie nie myślałem… Dałem się ponieść emocjom, chciałem cię skrzywdzić… – Skrzywił się nieznacznie. – Ale mówiłem ci już, że nie jesteś mi obojętny… Nigdy nie…
Zamilkł, gdy minąłem go i ruszyłem w stronę swojego łóżka. Było mi zimno i nie chciałem tego słuchać. Nie potrafiłem wierzyć w jego szczere intencje. Nie w tym momencie, gdy wszyscy wydawali się być wrogami. Wszyscy oprócz Daniela.
Ściągnąłem kołdrę i usiadłem na łóżku, owijając się nią. Uch. O wiele lepiej.
– Seba. – Patryk usiadł obok, na skraju materaca, odwrócony w moją stronę. – Zrozum, ja…
– Czego ty teraz chcesz, co? – zapytałem zmęczony. Oparłem się o ścianę za mną i wpatrzyłem w mężczyznę, którego kocham. Jednak czy to uczucie jest silniejsze od mojej dumy? Nie miałem pojęcia. Jedno jest pewne – zawsze ciężko mi było zaufać. A teraz, widząc jak mocno Patryk może mnie zranić, zacząłem się zastanawiać, czy warto dalej to ciągnąć. Wystarczyłoby kilka niefortunnych słów, by pozbawił mnie przyszłości.
– Jak to co? – Zmarszczył brwi. – Chcę, żebyś mi wybaczył…
Zagryzłem wargi, nie widząc co zrobić. Pogubiłem się. Z jednej strony chciałem powiedzieć mu, że już wszystko dobrze, z drugiej wykrzyczeć w twarz, żeby stąd wyszedł i zostawił mnie w spokoju. Suma summarum w ogóle się nie odezwałem, a on zinterpretował to po swojemu.
– Rozumiem – mruknął i wstał. Rzucił mi jeszcze długie spojrzenie i wyszedł z pokoju.
Gdyby jeszcze można było określić po czyjej stronie leży wina, pomyślałem z westchnieniem. Ale tutaj oboje zawiniliśmy. Pogubiłem się już całkowicie.
***

Następnego dnia razem pojechaliśmy do stajni. Nie odzywaliśmy się do siebie częściej, niż było to potrzebne, ale rozumieliśmy, że jako taka współpraca jest potrzebna. W końcu mieliśmy zająć się ogierami. Tak więc parę minut po ósmej byliśmy już przy koniach. Pracownicy ośrodka nakarmili je wcześniej, więc teraz pozostało nam wyczyścić ogiery, osiodłać i zabrać na trening. Na tor mogliśmy wjechać dopiero o dziesiątej, ale do tego czasu mogliśmy się kręcić po polu obok, więc chcieliśmy z tego skorzystać.
Co jakiś czas krzywiłem się, gdy musiałem przeciążyć prawy nadgarstek. Dzisiaj bolał mnie o wiele bardziej niż wczoraj. Przetarłem go po raz kolejny przy zakładaniu siodła i zakląłem cicho.
– Gdzieś przywalił? – usłyszałem za sobą głos Adama i aż podskoczyłem ze strachu. – Spokojnie – zaśmiał się.
Spojrzałem na niego, stojącego na korytarzu. Zmarszczył brwi, gdy jego wzrok padł na Patryka i chyba już nie musiałem mu odpowiadać na pytanie, bo sam doszedł do właściwych wniosków. Nie dało się nie zauważyć siniaka na twarzy szatyna. Nawet nie próbował go ukrywać. Zresztą obaj nie mieliśmy pojęcia jak mógłby to zrobić.
– Oj, chłopcy – parsknął mężczyzna. – Zostawić was chwilę samych… – Pokręcił głową z rozbawieniem i wszedł do boksu Sarnada. Bez ceregieli chwycił mnie za rękę, na co syknąłem głośno. Zabolało. – Bić to ty się nie potrafisz – stwierdził, oglądając moją dłoń i nie pozwalając, bym ją mu zabrał. Po chwili spojrzał mi w oczy z uwagą. – Nie wsiadaj dzisiaj na Sarnada, no chyba, że chcesz, żeby ci uszkodził palce. Wiem jak szarpie, a ta opuchlizna nie wygląda za dobrze.
– To co mam zrobić? Musimy trenować. – Uniosłem brwi.
– Ależ proszę bardzo. – Wzruszył ramionami. – Ale wyłączysz palce z użytkowania na miesiąc, a nie tydzień. A powiedz mi, kiedy my mamy Wielką Pardubicką? – Udał, że się zastanawia. – Zresztą wsiadaj, jednego przeciwnika mniej. – Mrugnął do mnie i wyszedł z boksu.
Patrzyłem za nim z niedowierzaniem. Serio mogę sobie to pogorszyć? W sumie nie myślałem o tym, czy będzie bolało w trakcie jazdy.
Usłyszałem jak Patryk zamknął Groma, a po chwili znalazł się przy mnie. Jego mina nie wróżyła nic dobrego.
– Ty debilu – syknął, chwytając mnie za rękę tak samo, jak przed chwilą Adam. – Czemu mi nie powiedziałeś?
– Kiedy? – sarknąłem. – Pomiędzy tym jak cię uderzyłem, a zacząłeś mnie szarpać, czy rano, gdy w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy?
Spojrzał na mnie gniewnie i zaczął rozsiodływać Sarnada.
– Co ty robisz? – zapytałem z irytacją.
– Nie będziesz dzisiaj jeździł – oświadczył i położył cały sprzęt przed boksem. Później zrobił to samo z Gromem. Wyszedłem na korytarz, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Obaj zrezygnujemy z treningu? To bez sensu.
– Chodź – rzucił i ruszył w stronę wyjścia ze stajni.
Zaprowadził mnie, jak się okazało, do pielęgniarki, która była w tym ośrodku w razie jakiegoś wypadku. Przy tylu ludziach i zwierzętach musiał być na miejscu jakiś lekarz i weterynarz. Stałem obok Patryka, tłumaczącego coś kobiecie i czułem się naprawdę głupio. Serio byłem aż tak beznadziejny, żeby uderzając kogoś bardziej uszkodzić siebie, niż tą osobę?
Swoją drogą Patryk o wiele lepiej posługiwał się czeskim niż trener. Zastanawiałem się z czego to się brało, przecież mieszkał w Gdańsku i wątpiłem, by często tu przyjeżdżał.
Młoda pielęgniarka spojrzała na mnie, gdy chłopak skończył mówić i wyciągnęła rękę, pewnie chcąc zobaczyć moje… obrażenie. Podałem więc jej dłoń i zaraz skrzywiłem się, gdy nacisnęła na knykcie. Powstrzymałem się od wyrwania ręki, choć było naprawdę ciężko, bo ból przeszył mnie aż do ramienia.
Powiedziała coś do Patryka, który skrzywił się nieznacznie.
– Podejrzewa, że mogłeś wybić sobie kciuka, ale nie jest pewna. Teraz jest ok, bo samo wskoczyło na miejsce, ale nie powinieneś tego nadwyrężać – przetłumaczył.
Kiwnąłem głową. Kobieta puściła mnie i zaczęła szperać w jakiś szafkach.
Po chwili podeszła do mnie z jakąś tubką i zaczęła smarować okolice mojego kciuka i palca wskazującego. Na to założyła mi opatrunek i doprawdy nie miałem pojęcia po co. Przecież ani to usztywnia, ani chroni jakąś ranę… Jednak nie protestowałem. Zresztą nawet nie miałem jak, a nie chciałem, by Patryk tłumaczył o co mi chodzi.
Gdy skończyła, podała mi maść i coś powiedziała. Spojrzałem na Patryka pytająco.
– Masz tym smarować, aż nie zejdzie opuchlizna – wyjaśnił i pożegnał się po czesku. – Później przyjdziemy jej zapłacić za tą maść – powiedział, gdy wyszliśmy z jej gabinetu.
– Mhm – mruknąłem. – Dzięki.
– Jak ty mnie w ogóle walnąłeś? – zapytał nagle, przystając.
Przez chwilę patrzyłem na niego z niezrozumieniem. Jak to „jak”?
– Normalnie… Chyba. – Wzruszyłem ramionami.
– Zaciśnij pięść – poprosił, a ja pomachałem mu obandażowaną dłonią przed oczami, nie było szans, żebym teraz zgiął palce. – Drugą. – Zaśmiał się, a gdy zrobiłem o co prosi, umilkł. – No i wyjaśnione.
– Co?
– Nie możesz trzymać kciuka. – Chwycił mnie za lewą rękę i poprawił moją zaciśniętą pięść. – Inaczej znowu zrobisz sobie krzywdę.
– A co, planujesz znowu dostać? – Uśmiechnąłem się lekko. Jego dotyk poprawiał mi humor. I mimo złości, która jeszcze we mnie siedziała, już wiedziałem, że mu wybaczyłem.
– Wolałbym nie. – Odwzajemnił uśmiech. Jego oczy w końcu przybrały swój naturalny wyraz, co naprawdę przyjąłem z ulgą. Nie czułem się swojo, widząc go w złości, albo smutnego.
Chrząknąłem, czując się coraz bardziej niezręcznie. Jego wzrok palił i miałem ochotę do niego przylgnąć. Nawet jeśli staliśmy na środku korytarza, gdzie każdy mógłby nas zobaczyć.
– To co dzisiaj robimy? – zapytałem, chcąc jakoś przerwać milczenie.
– Nic. – Wzruszył ramionami. – Jutro mogę pojeździć na obu koniach, ale dzisiaj dajmy sobie spokój. – Spojrzał za siebie, jakby upewniając się, że nikogo nie ma, a później bez ostrzeżenia mocno mnie przytulił. – Przepraszam – szepnął mi do ucha, trzymając w żelaznym uścisku, jakby się bał, że mu ucieknę.
– Ja też przepraszam. – Wtuliłem się w niego, zaciskając zdrową dłoń na jego bluzie. Jego zapach mnie uspokajał, koił zszarpane nerwy. Naprawiał to, co zostało rozbite w moim wnętrzu.
Nie wiedziałem co mnie skłoniło do dania mu szansy. Może jego troska o mnie, mimo tego, że byliśmy pokłóceni, może to, że zaczął mi tłumaczyć jak go następnym razem walnąć i nie zrobić sobie przy tym krzywdy… A może po prostu uśmiech, który tak bardzo kochałem.
***

Siedzieliśmy w naszym mieszkaniu na małej kanapie w jadalni z piwem w ręku – oraz pilotem w przypadku Patryka – oparci o siebie i oglądaliśmy Czeską telewizję. Bawił mnie ich język, którego nie potrafiłem przyjąć na poważnie, nawet, gdy trafiliśmy na wiadomości, ogłaszające jakiś tragiczny wypadek. Miałem wyrzuty sumienia, że chce mi się śmiać, a jakaś rodzina, tam gdzieś w świecie, cierpi. Jednak owe wyrzuty były na tyle małe, że nie przeszkadzały mi w naśladowaniu głosu prezenterki, koślawiąc język jak tylko się dało.
– Jesteś okropny – skomentował w pewnym momencie Patryk, przełączając na inny program. – O. Krecik.
Spojrzałem na bajkę, którą doskonale znałem z dzieciństwa. Często oglądałem ją razem z moją siostrą, która jeszcze wtedy nie potrafiła się skupić na niczym dłużej niż pięć minut. Pamiętam, że strasznie się wtedy na nią wkurzałem.
– Dawno tego nie widziałem – wymamrotał ni to do mnie, ni do siebie. Znowu przełączył kanał i przechylił głowę, wsłuchując się w program przyrodniczy o mrówkach.
Uniosłem kąciki ust w rozbawieniu, widząc jak bardzo skupia się na treści.
– Skąd znasz czeski? – zapytałem po chwili wpatrywania się w niego.
– Moja mama była Czeszką – wyjaśnił, ponownie zwracając na mnie uwagę. Upił łyk piwa. – W sumie poznali się z ojcem w Pardubicach, a dopiero później postanowili zamieszkać w Gdańsku. Mój ojciec stamtąd pochodzi.
– Och. Fajnie. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Ja nie mam pojęcia gdzie poznali się moi rodzice.
– Nie masz z nimi dobrego kontaktu – stwierdził. Może nie z pewnością w głosie, ale podejrzewałem, że uznał, że ma rację, gdy nie zaprzeczyłem. – Szkoda. Mieszkacie dość blisko.
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na mrówki na ekranie. Nigdy nie lubiłem programów przyrodniczych o owadach. Zawsze wolałem te o ssakach albo rybach. Choć tak naprawdę bardzo rzadko je oglądałem. W ogóle bardzo rzadko oglądałem teraz telewizję. U siebie jej nie miałem, a nie chciałem Dagmarze i Tomaszowi zawracać głowy swoją obecnością wieczorem.
Odwróciłem głowę do Patryka i zorientowałem się, że mnie obserwuje. Jego wzrok przesunął się po mojej twarzy od oczu do ust i spowrotem. Wahał się. Oczywiście, że się wahał, w końcu nie pozwoliłem mu się pocałować od naszej kłótni i teraz nie był pewien, czy go nie odtrącę. Nawet jeśli siedzieliśmy razem i normalnie rozmawialiśmy – nawet jeśli mu wybaczyłem – nadal jego słowa, to co zabolało mnie najbardziej, odbijały się echem po naszych głowach. Przez chwilę zdołałem uwierzyć, że jestem dla niego gorszy, a mimo teraźniejszej świadomości, że wcale nie to miał na myśli, nie potrafiłem zapomnieć tego gorzkiego uczucia. Mógł mnie wtedy zranić i zrobił to. I zrobi następnym razem, gdy będzie miał okazję.
Do tej pory nie krępowaliśmy się z pocałunkami. Traktowaliśmy je naturalnie i bez zbędnego zastanawiania się co oznaczają, czy druga strona czuje coś więcej – choć o moich uczuciach wiedział już od naszego pierwszego razu. Teraz jednak obaj czuliśmy jakąś barierę, powstrzymującą nas przed takimi czułościami.
Mimo pragnienia jego dotyku, nie chciałem, by się do mnie zbliżał w ten sposób. Bliskość jaką teraz mieliśmy – oparci o swoje ramiona – była jedyną, na którą mogłem w tej chwili pozwolić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz