Rozmawiałem z Danielem niemal dwie godziny.
Wsłuchując się w jego spokojny głos, sam poczułem się o wiele lepiej. Nie
wiedziałem co będzie dalej ze mną i Patrykiem, ale wiedziałem, że oboje daliśmy
się ponieść emocjom.
Opowiadając
Danielowi o mojej i Patryka relacji, poukładałem sobie w głowie parę rzeczy.
Wiedziałem, że ta kłótnia pokazała jedną, bardzo ważną rzecz: tak naprawdę nie
miałem pojęcia, komu mogę zaufać – trenerowi czy Patrykowi. Oboje niby
chcieli dla mnie dobrze, ale też będą mieć własne korzyści z dawanych mi rad.
Daniel również to zauważył. Jednak nie ostrzegał mnie przed żadnym z nich, po
prostu stwierdził fakt. W tym momencie czułem, że jedynemu, któremu mogę ufać
całkowicie, to Danielowi. On nie miał żadnej korzyści z mojego powodzenia, lub
niepowodzenia. Cieszyłem się, że go mam, był jasnym punktem w
otaczającej mnie ciemności.
Gdy skończyłem z nim rozmawiać, poszedłem do
łazienki, by się wykąpać. Czułem się brudny, choć nawet na chwilę nie wyszedłem
z domu. Szybko pozbyłem się swoich ubrań i spojrzałem w lustro.
Jęknąłem, widząc zasinienia na rękach. Dłonie
Patryka pozostawiły na mnie bolesne ślady, które szpeciły moje ciało.
Przesunąłem po nich dłonią, krzywiąc się z odrazą. Do tego wszystkiego bolał
mnie nadgarstek, którym przywaliłem szatynowi. Miałem jedynie nadzieję, że nie
zrobiłem sobie czegoś. Miałem opuchniętą dłoń, ale ruszać palcami umiałem, więc
nie było tak źle.
Wszedłem pod
prysznic, łudząc się, że zmyję z siebie ślady i wspomnienia dzisiejszego dnia.
I przede wszystkim wrażenie, że jestem nieczysty, zbrukany. Nie wiem ile stałem
pod lodowatą wodą, ale cały się trząsłem, gdy zakręciłem kran. Myliłem się,
sądząc, że to w czymkolwiek mi pomoże. Jeszcze tego brakuje, żebym się
przeziębił. Szybko wytarłem się ręcznikiem i ubrałem czarne spodnie od piżamy,
marząc, by znaleźć się pod ciepłą kołdrą.
Gdy przekroczyłem próg sypialni, zauważyłem Patryka
siedzącego na moim łóżku. Był pochylony w przód i zasłaniał twarz dłońmi,
jednak gdy tylko mnie usłyszał, zaraz podniósł głowę. W czasie, gdy brałem
prysznic, musiał się przebrać, bo na sobie miał szary dres.
– Seba ja… – zaciął się, patrząc na moje ramiona.
Na jego twarzy najpierw malowało się zaskoczenie, by zaraz przerodzić się w
strach i zawstydzenie. – O Boże… – Powoli wstał i podszedł do mnie. –
Przepraszam – szepnął, stając na wyciągnięcie ręki. Wahał się, czy może podejść
bliżej. I dobrze, bo nie byłem pewny czy chcę, żeby mnie dotykał.
On też miał siniaka. Niewielkiego, ale za to w
miejscu, gdzie nie może go zasłonić. Na lewej kości policzkowej. W jakimś
sensie poprawiło mi to humor. Chciałem, by wiedział, co mnie tak naprawdę w tym
wszystkim zabolało. Nie to, że on też chciał wygrać – przecież to było
oczywiste – ale chęć zniszczenia mi życia. I sprawienie, że poczułem się jak
nic niewarty śmieć.
– Miałeś rację – powiedział nagle skruszony.
– Z czym? – Zapowiadała się kolejna ciężka rozmowa,
wiec odłożyłem rzeczy na komodę i sam się o nią oparłem, wbijając wzrok w
szatyna.
– Poczułem się zagrożony – wyjaśnił. – Cholera… –
Spojrzał na okno, za którym mieliśmy doskonały widok na zachodzące słońce. –
Sarnad jest lepszy od Groma. Jeśli będziesz chciał wygrać, to możesz to
osiągnąć o wiele łatwiej niż ja…
– Widziałeś co się ostatnio stało – szepnąłem. – To
nie jest pewne… Wystarczy trochę dekoncentracji i…
– I co? Mam ci życzyć źle? – prychnął, znów spoglądając na mnie niebieskimi oczami.
– Po prostu dotąd miałeś to gdzieś i nie musiałem się o to martwić. Jeden
przeciwnik mniej, nie? Ja miałem powód, by wygrać, a ty żeby przejechać to
bezpiecznie. Teraz oświadczasz mi, że MUSISZ wygrać. – Jego spojrzenie znów
padło na moje ramiona. – Przepraszam. Poniosło mnie… Gdy do tego wszystkiego
mnie jeszcze uderzyłeś…
– A myślisz, że dlaczego to zrobiłem? – przerwałem
mu. Chłopak zmieszał się nieznacznie. – Nie chodzi o twoją złość na mnie za
chęć wygraną, czy nawet za naiwność – wyjaśniłem spokojnie. – Ale gdy
powiedziałeś, że zadzwonisz do Tomasza… I gdy… – Zagryzłem usta. Chciałem, by
wiedział jak się poczułem, ale trudno było to powiedzieć na głos. – Myślisz, że
jestem twoją zabawką? Oddałem ci się, bo cię kurwa kocham! – krzyknąłem, czując
jak zaciśnięte gardło zmienia się powoli w łzy. Na razie udawało mi się je
powstrzymać, ale było coraz ciężej. – A po twoich słowach poczułem się jak
gówno. Dajka, którą w sumie się przy tobie stałem! – warknąłem z bólem.
Żałowałem, że pokazuję przed nim prawdziwego siebie. Że nie mogłem udawać, że
mnie to nie rani.
– Nie, Seba… – szepnął, podchodząc do mnie bliżej,
a ja momentalnie się spiąłem. – Nigdy tak o tobie nie myślałem… Dałem się
ponieść emocjom, chciałem cię skrzywdzić… – Skrzywił się nieznacznie. – Ale
mówiłem ci już, że nie jesteś mi obojętny… Nigdy nie…
Zamilkł, gdy minąłem go i ruszyłem w stronę swojego
łóżka. Było mi zimno i nie chciałem tego słuchać. Nie potrafiłem wierzyć w jego
szczere intencje. Nie w tym momencie, gdy wszyscy wydawali się być wrogami.
Wszyscy oprócz Daniela.
Ściągnąłem kołdrę i usiadłem na łóżku, owijając się
nią. Uch. O wiele lepiej.
– Seba. – Patryk usiadł obok, na skraju materaca,
odwrócony w moją stronę. – Zrozum, ja…
– Czego ty teraz chcesz, co? – zapytałem zmęczony.
Oparłem się o ścianę za mną i wpatrzyłem w mężczyznę, którego kocham. Jednak
czy to uczucie jest silniejsze od mojej dumy? Nie miałem pojęcia. Jedno jest
pewne – zawsze ciężko mi było zaufać. A teraz, widząc jak mocno Patryk może
mnie zranić, zacząłem się zastanawiać, czy warto dalej to ciągnąć.
Wystarczyłoby kilka niefortunnych słów, by pozbawił mnie przyszłości.
– Jak to co? – Zmarszczył brwi. – Chcę, żebyś mi
wybaczył…
Zagryzłem wargi, nie widząc co zrobić. Pogubiłem
się. Z jednej strony chciałem powiedzieć mu, że już wszystko dobrze, z drugiej
wykrzyczeć w twarz, żeby stąd wyszedł i zostawił mnie w spokoju. Suma summarum
w ogóle się nie odezwałem, a on zinterpretował to po swojemu.
– Rozumiem – mruknął i wstał. Rzucił mi jeszcze
długie spojrzenie i wyszedł z pokoju.
Gdyby jeszcze można było określić po czyjej stronie
leży wina, pomyślałem z westchnieniem. Ale tutaj oboje zawiniliśmy. Pogubiłem
się już całkowicie.
***
Następnego dnia razem pojechaliśmy do stajni. Nie
odzywaliśmy się do siebie częściej, niż było to potrzebne, ale rozumieliśmy, że
jako taka współpraca jest potrzebna. W końcu mieliśmy zająć się ogierami. Tak
więc parę minut po ósmej byliśmy już przy koniach. Pracownicy ośrodka nakarmili
je wcześniej, więc teraz pozostało nam wyczyścić ogiery, osiodłać i zabrać na
trening. Na tor mogliśmy wjechać dopiero o dziesiątej, ale do tego czasu
mogliśmy się kręcić po polu obok, więc chcieliśmy z tego skorzystać.
Co jakiś czas krzywiłem się, gdy musiałem
przeciążyć prawy nadgarstek. Dzisiaj bolał mnie o wiele bardziej niż wczoraj.
Przetarłem go po raz kolejny przy zakładaniu siodła i zakląłem cicho.
– Gdzieś przywalił? – usłyszałem za sobą głos Adama
i aż podskoczyłem ze strachu. – Spokojnie – zaśmiał się.
Spojrzałem na niego, stojącego na korytarzu.
Zmarszczył brwi, gdy jego wzrok padł na Patryka i chyba już nie musiałem mu
odpowiadać na pytanie, bo sam doszedł do właściwych wniosków. Nie dało się nie
zauważyć siniaka na twarzy szatyna. Nawet nie próbował go ukrywać. Zresztą obaj
nie mieliśmy pojęcia jak mógłby to zrobić.
– Oj, chłopcy – parsknął mężczyzna. – Zostawić was
chwilę samych… – Pokręcił głową z rozbawieniem i wszedł do boksu Sarnada. Bez
ceregieli chwycił mnie za rękę, na co syknąłem głośno. Zabolało. – Bić to ty
się nie potrafisz – stwierdził, oglądając moją dłoń i nie pozwalając, bym ją mu
zabrał. Po chwili spojrzał mi w oczy z uwagą. – Nie wsiadaj dzisiaj na Sarnada,
no chyba, że chcesz, żeby ci uszkodził palce. Wiem jak szarpie, a ta opuchlizna
nie wygląda za dobrze.
– To co mam zrobić? Musimy trenować. – Uniosłem
brwi.
– Ależ proszę bardzo. – Wzruszył ramionami. – Ale
wyłączysz palce z użytkowania na miesiąc, a nie tydzień. A powiedz mi, kiedy my
mamy Wielką Pardubicką? – Udał, że się zastanawia. – Zresztą wsiadaj, jednego
przeciwnika mniej. – Mrugnął do mnie i wyszedł z boksu.
Patrzyłem za nim z niedowierzaniem. Serio mogę
sobie to pogorszyć? W sumie nie myślałem o tym, czy będzie bolało w trakcie
jazdy.
Usłyszałem jak Patryk zamknął Groma, a po chwili
znalazł się przy mnie. Jego mina nie wróżyła nic dobrego.
– Ty debilu – syknął, chwytając mnie za rękę tak
samo, jak przed chwilą Adam. – Czemu mi nie powiedziałeś?
– Kiedy? – sarknąłem. – Pomiędzy tym jak cię
uderzyłem, a zacząłeś mnie szarpać, czy rano, gdy w ogóle się do siebie nie
odzywaliśmy?
Spojrzał na mnie gniewnie i zaczął rozsiodływać
Sarnada.
– Co ty robisz? – zapytałem z irytacją.
– Nie będziesz dzisiaj jeździł – oświadczył i
położył cały sprzęt przed boksem. Później zrobił to samo z Gromem. Wyszedłem na
korytarz, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Obaj zrezygnujemy z treningu? To bez
sensu.
– Chodź – rzucił i ruszył w stronę wyjścia ze
stajni.
Zaprowadził mnie, jak się okazało, do pielęgniarki,
która była w tym ośrodku w razie jakiegoś wypadku. Przy tylu ludziach i
zwierzętach musiał być na miejscu jakiś lekarz i weterynarz. Stałem obok
Patryka, tłumaczącego coś kobiecie i czułem się naprawdę głupio. Serio byłem aż
tak beznadziejny, żeby uderzając kogoś bardziej uszkodzić siebie, niż tą osobę?
Swoją drogą Patryk o wiele lepiej posługiwał się czeskim
niż trener. Zastanawiałem się z czego to się brało, przecież mieszkał w Gdańsku
i wątpiłem, by często tu przyjeżdżał.
Młoda pielęgniarka spojrzała na mnie, gdy chłopak
skończył mówić i wyciągnęła rękę, pewnie chcąc zobaczyć moje… obrażenie.
Podałem więc jej dłoń i zaraz skrzywiłem się, gdy nacisnęła na knykcie.
Powstrzymałem się od wyrwania ręki, choć było naprawdę ciężko, bo ból przeszył
mnie aż do ramienia.
Powiedziała coś do Patryka, który skrzywił się
nieznacznie.
– Podejrzewa, że mogłeś wybić sobie kciuka, ale nie
jest pewna. Teraz jest ok, bo samo wskoczyło na miejsce, ale nie powinieneś
tego nadwyrężać – przetłumaczył.
Kiwnąłem głową. Kobieta puściła mnie i zaczęła
szperać w jakiś szafkach.
Po chwili podeszła do mnie z jakąś tubką i zaczęła
smarować okolice mojego kciuka i palca wskazującego. Na to założyła mi
opatrunek i doprawdy nie miałem pojęcia po co. Przecież ani to usztywnia, ani
chroni jakąś ranę… Jednak nie protestowałem. Zresztą nawet nie miałem jak, a
nie chciałem, by Patryk tłumaczył o co mi chodzi.
Gdy skończyła, podała mi maść i coś powiedziała.
Spojrzałem na Patryka pytająco.
– Masz tym smarować, aż nie zejdzie opuchlizna – wyjaśnił
i pożegnał się po czesku. – Później przyjdziemy jej zapłacić za tą maść –
powiedział, gdy wyszliśmy z jej gabinetu.
– Mhm – mruknąłem. – Dzięki.
– Jak ty mnie w ogóle walnąłeś? – zapytał nagle,
przystając.
Przez chwilę patrzyłem na niego z niezrozumieniem.
Jak to „jak”?
– Normalnie… Chyba. – Wzruszyłem ramionami.
– Zaciśnij pięść – poprosił, a ja pomachałem mu
obandażowaną dłonią przed oczami, nie było szans, żebym teraz zgiął palce. –
Drugą. – Zaśmiał się, a gdy zrobiłem o co prosi, umilkł. – No i wyjaśnione.
– Co?
– Nie możesz trzymać kciuka. – Chwycił mnie za lewą
rękę i poprawił moją zaciśniętą pięść. – Inaczej znowu zrobisz sobie krzywdę.
– A co, planujesz znowu dostać? – Uśmiechnąłem się
lekko. Jego dotyk poprawiał mi humor. I mimo złości, która jeszcze we mnie
siedziała, już wiedziałem, że mu wybaczyłem.
– Wolałbym nie. – Odwzajemnił uśmiech. Jego oczy w
końcu przybrały swój naturalny wyraz, co naprawdę przyjąłem z ulgą. Nie czułem
się swojo, widząc go w złości, albo smutnego.
Chrząknąłem, czując się coraz bardziej niezręcznie.
Jego wzrok palił i miałem ochotę do niego przylgnąć. Nawet jeśli staliśmy na
środku korytarza, gdzie każdy mógłby nas zobaczyć.
– To co dzisiaj robimy? – zapytałem, chcąc jakoś
przerwać milczenie.
– Nic. – Wzruszył ramionami. – Jutro mogę pojeździć
na obu koniach, ale dzisiaj dajmy sobie spokój. – Spojrzał za siebie, jakby
upewniając się, że nikogo nie ma, a później bez ostrzeżenia mocno mnie
przytulił. – Przepraszam – szepnął mi do ucha, trzymając w żelaznym uścisku,
jakby się bał, że mu ucieknę.
– Ja też przepraszam. – Wtuliłem się w niego,
zaciskając zdrową dłoń na jego bluzie. Jego zapach mnie uspokajał, koił
zszarpane nerwy. Naprawiał to, co zostało rozbite w moim wnętrzu.
Nie wiedziałem co mnie skłoniło do dania mu szansy.
Może jego troska o mnie, mimo tego, że byliśmy pokłóceni, może to, że zaczął mi
tłumaczyć jak go następnym razem walnąć i nie zrobić sobie przy tym krzywdy… A
może po prostu uśmiech, który tak bardzo kochałem.
***
Siedzieliśmy w naszym mieszkaniu na małej kanapie w
jadalni z piwem w ręku – oraz pilotem w przypadku Patryka – oparci o siebie i
oglądaliśmy Czeską telewizję. Bawił mnie ich język, którego nie potrafiłem
przyjąć na poważnie, nawet, gdy trafiliśmy na wiadomości, ogłaszające jakiś
tragiczny wypadek. Miałem wyrzuty sumienia, że chce mi się śmiać, a jakaś rodzina,
tam gdzieś w świecie, cierpi. Jednak owe wyrzuty były na tyle małe, że nie przeszkadzały mi
w naśladowaniu głosu prezenterki, koślawiąc język jak tylko się dało.
– Jesteś okropny – skomentował w pewnym momencie
Patryk, przełączając na inny program. – O. Krecik.
Spojrzałem na bajkę, którą doskonale znałem z
dzieciństwa. Często oglądałem ją razem z moją siostrą, która jeszcze wtedy nie
potrafiła się skupić na niczym dłużej niż pięć minut. Pamiętam, że strasznie
się wtedy na nią wkurzałem.
– Dawno tego nie widziałem – wymamrotał ni to do
mnie, ni do siebie. Znowu przełączył kanał i przechylił głowę, wsłuchując się w
program przyrodniczy o mrówkach.
Uniosłem kąciki ust w rozbawieniu, widząc jak
bardzo skupia się na treści.
– Skąd znasz czeski? – zapytałem po chwili wpatrywania
się w niego.
– Moja mama była Czeszką – wyjaśnił, ponownie
zwracając na mnie uwagę. Upił łyk piwa. – W sumie poznali się z ojcem w
Pardubicach, a dopiero później postanowili zamieszkać w Gdańsku. Mój ojciec
stamtąd pochodzi.
– Och. Fajnie. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Ja nie
mam pojęcia gdzie poznali się moi rodzice.
– Nie masz z nimi dobrego kontaktu – stwierdził.
Może nie z pewnością w głosie, ale podejrzewałem, że uznał, że ma rację, gdy
nie zaprzeczyłem. – Szkoda. Mieszkacie dość blisko.
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na mrówki na
ekranie. Nigdy nie lubiłem programów przyrodniczych o owadach. Zawsze wolałem
te o ssakach albo rybach. Choć tak naprawdę bardzo rzadko je oglądałem. W ogóle
bardzo rzadko oglądałem teraz telewizję. U siebie jej nie miałem, a nie
chciałem Dagmarze i Tomaszowi zawracać głowy swoją obecnością wieczorem.
Odwróciłem głowę do Patryka i zorientowałem się, że
mnie obserwuje. Jego wzrok przesunął się po mojej twarzy od oczu do ust i
spowrotem. Wahał się. Oczywiście, że się wahał, w końcu nie pozwoliłem mu się
pocałować od naszej kłótni i teraz nie był pewien, czy go nie odtrącę. Nawet
jeśli siedzieliśmy razem i normalnie rozmawialiśmy – nawet jeśli mu wybaczyłem
– nadal jego słowa, to co zabolało mnie najbardziej, odbijały się echem po
naszych głowach. Przez chwilę zdołałem uwierzyć, że jestem dla niego gorszy, a
mimo teraźniejszej świadomości, że wcale nie to miał na myśli, nie potrafiłem
zapomnieć tego gorzkiego uczucia. Mógł mnie wtedy zranić i zrobił to. I zrobi
następnym razem, gdy będzie miał okazję.
Do tej pory nie krępowaliśmy się z pocałunkami.
Traktowaliśmy je naturalnie i bez zbędnego zastanawiania się co oznaczają, czy
druga strona czuje coś więcej – choć o moich uczuciach wiedział już od naszego
pierwszego razu. Teraz jednak obaj czuliśmy jakąś barierę, powstrzymującą nas
przed takimi czułościami.
Mimo pragnienia jego dotyku, nie chciałem, by się
do mnie zbliżał w ten sposób. Bliskość jaką teraz mieliśmy – oparci o swoje
ramiona – była jedyną, na którą mogłem w tej chwili pozwolić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz