Ani
ja, ani Emil nigdy nie powiedzieliśmy, co czujemy do siebie nawzajem. Mieliśmy
niemą umowę, że to, co jest między nami, ma zostać w tajemnicy. Nawet przed
samym sobą. Julia pewnie podejrzewała, że nie łączy nas jedynie przyjaźń, ale
nigdy tego nie komentowała, ani też nie próbowała o tym rozmawiać. Byliśmy razem
na jej występie, po którym zdecydowała się zakończyć zabawę z tańcem na czas
ciąży.
Co do
koszykówki, wygraliśmy parę meczy. A w styczniu mieliśmy zagrać z Wrocławiem.
Mistrzostwa wojewódzkie zbliżały się wielkimi krokami. Wszyscy w drużynie
pracowali o wiele ciężej, a już w szczególności ja z Emilem. Chłopak w ciągu
tych paru miesięcy dorównał swojej formie sprzed lat. Gdy graliśmy razem,
obojętnie w jakim składzie, nie było meczu którego żeśmy nie wygrali. Mimo
stałych napięć w drużynie nie poddawaliśmy się i ćwiczyliśmy coraz ciężej. W
końcu na mistrzostwach mieli wyłapywać zawodników. Może dostalibyśmy się do
drużyny narodowej…
Marzenia.
To był ciężki, ale też najlepszy czas mojego życia.
***
Budzik
obudził mnie, wbijając niemiłosierne szpilki muzyki w mój mózg. Już nigdy ta
piosenka nie będzie kojarzyć mi się dobrze… Patrzę na wyświetlacz. Szósta rano,
dziewiętnasty grudnia. Dzisiaj jest wigilia klasowa.
- Boże… a mógłbym pospać
dłużej… - Jęczy Emil, zasłaniając głowę poduszką. Często u mnie śpi. Niemalże
wprowadził się do mnie. Nie dziwię się mu, z tego co opowiada, jego rodzice
ostatnio zrobili się naprawdę nie do wytrzymania.
- Mógłbyś, gdybyś spał u
siebie. – Zauważam. Nie żebym miał coś przeciwko jego obecności.
Rzuca
we mnie poduszką, a ja śmieję się głośno.
- Na którą masz dzisiaj do
pracy?
- Dziewiąta. – Mruczy i
patrzy na mnie zaspanymi, zielonymi oczami.
- Tobie to dobrze.
Obejmuje
mnie ramieniem i przyciąga do pocałunku. Nigdy mi się to nie znudzi, myślę.
Uwielbiam go rano budzić.
- No to do zobaczenia na
treningu. – Szepcze w moje usta.
- Jasne.
***
Siedzę
w klasie na wigilii klasowej i nagle słyszę, że dzwoni mój telefon. Zerkam na
wyświetlacz.
Mama.
Bez
słowa wychodzę na korytarz i odbieram.
- Mateusz? – Słyszę znajomy
głos w słuchawce. Ostatni raz rozmawiałem z nią jakieś pół roku temu.
- Cześć…
- Cześć, skarbie. Słuchaj,
przyjedziemy dwudziestego trzeciego, okej?
- Jasne.
- Muszę kończyć. Do
zobaczenia.
Dzwoni
raz na pół roku i po pół minucie rozmowy… ba, oświadczenia, że przyjedzie na
wigilię, stwierdza, że musi kończyć.
Boli.
Choć już dawno powinienem się do tego przyzwyczaić.
***
Na
treningu jestem nieobecny myślami.
Nie będę mieć rodziny. I
całe szczęście, bo bym jeszcze był podobny do swoich rodziców.
- Co się dzieje, Mat? – Pyta
Emil, ciągnąc mnie w róg boiska, by nikt nie usłyszał naszej rozmowy.
- Moi rodzice przyjeżdżają.
– Stwierdzam.
- To chyba dobrze, nie?
- Matka do mnie zadzwoniła.
– Próbuję ukryć swoje uczucia.
- No i?
- Ostatni raz słyszałem jej
głos pół roku temu. – Warczę. Uznaję, że będzie lepiej żebym się zezłościł, niż
płakał. Nie mogę płakać. Nie przy nim i nie tu. – Stwierdziła, że przyjedzie na
wigilię i się rozłączyła. Kim ja dla niej jestem?! – Krzyczę, nie wytrzymując.
Jestem
beznadziejny. Mam osiemnaście lat i nie potrafię poradzić sobie z własnymi
emocjami.
- Mati…
- Idę biegać. – Przerywam
mu. - Powiedz trenerowi, żeby dał mi dzisiaj spokój. – To nie było uprzejme.
Ale muszę zostać sam.
Emil
czekał na mnie na trybunach. Usiadł tam, gdy skończył się trening i wstał
dopiero wtedy, gdy do niego podszedłem.
- Lepiej? – Uśmiecha się
lekko.
Kiwam
głową. Ale nie jest mi lepiej. Jestem tylko jeszcze bardziej zmęczony.
***
Poprosiłem
Emila by przyszedł na wigilię. Chciałem go przedstawić rodzicom jako swojego
chłopaka. Niech wiedzą kim jestem tak naprawdę…
Otwierając
im drzwi myślałem jedynie o tym, że ich nienawidzę. Ale po zobaczeniu twarzy
matki… Chciało mi się płakać. Byłem do
niej tak podobny. Te same blond włosy, i niebieskie oczy. Po ojcu odziedziczyłem
budowę ciała, a po niej twarz.
- Witaj. – Objęła mnie
mocno. Jest ode mnie niższa o głowę. Czując jej zapach, również ją objąłem.
Nawet jeśli mnie zostawiła, to dalej była moją matką. To oczywiste, że ją
kocham.
- Cześć. – Zerkam w stronę
ojca. Jest wysoki, trochę niższy ode mnie. I wcale się nie zmienił przez
ostatni rok. Nie licząc włosów, które posiwiały.
- Jak ty urosłeś. – Śmieje
się tata i klepie mnie po plecach. Nie umie okazywać uczuć. Ja z resztą też.
- A ty posiwiałeś. –
Dogryzam mu. Oboje rozumiemy te słowa jako „Tęskniłem”. – Jeśli nie macie nic
przeciwko… zaprosiłem na wigilię Emila.
- A to kto? – Dziwi się
mama. Pomaga ojcu wnieść walizki.
- Mój… kolega. – Tchórzę. A
miałbym to już za sobą.
- Nie ma własnej rodziny? –
Ojciec marszczy brwi. Nie jest zadowolony.
- Nie ma z kim spędzić
świąt.
RODZINA
psia mać.
***
-
Jesteś pewien, że chcesz im mnie przedstawić? – Pyta Emil, gdy wysiedliśmy z
auta.
- Tak… chociaż się boję. –
Nie. Nie byłem pewien. Miałem ochotę uciec.
Emil
uśmiecha się zadowolony.
Wchodzimy
do korytarza, zamykając za sobą drzwi. Otrzepuję z rękawów śnieg, który na
ziemi zmienia się w mokrą breję. Ściągamy zimowe kurtki i buty, i wchodzimy do
salonu.
- Mamo, tato, to jest…
Emil... – No i cholera znowu stchórzyłem.
Ale
co ja mam powiedzieć? „Mamo, tato, jestem gejem! A to mój chłopak…” No chyba
nie. Nie chciałem, by się na mnie zawiedli. Nie chciałem, by patrzyli na mnie z
obrzydzeniem. Potrzebowałem choć jednego dnia w roku, który mogliśmy spędzić
jak prawdziwa rodzina.
Patrząc
na minę Emila, wiedziałem, że on tego nie zrozumie.
Przygotowaliśmy
wspólnie stół wigilijny, złożyliśmy sobie nic nieznaczące życzenia i usiedliśmy
do kolacji. Widziałem, że chłopak jest zły. Nie mówił wiele i nie odpowiadał na
moje pytania. Próbowałem go wciągnąć do rozmowy z rodzicami, ale wyłączał się z
niej jak tylko miał sposobność. Nie chciał być niemiły dla nich, ale dążył do
tego, by zauważyli, że coś jest nie tak.
W
pewnym momencie szturchnąłem go pod stołem, a ten posłał mi tak wściekłe spojrzenie,
że już niczego nie próbowałem robić. Zawaliłem.
Ku
mojemu zdziwieniu matka i ojciec cały czas trajkotali jak najęci o swojej
pracy, o tym co robią na co dzień… i o innych pierdołach, o których bym
widział, gdybyśmy byli normalną rodziną.
- Muszę lecieć. – Postanawia
Emil, gdy kończymy posiłek.
- Już? Zostań jeszcze. –
Moja mama uśmiecha się do niego szeroko. Ojciec zaś pewnie pomyślał „Najadł
się, to spada…”.
- Muszę się jeszcze czymś
zająć. Mati, odprowadzisz mnie? – Jego spojrzenie zmroziło mi żyły.
- Pewnie…
Ubraliśmy
się i wyszliśmy na zewnątrz.
- Sam chciałeś mnie
przedstawić. – Przypomina pod blokiem.
- Przepraszam… ja… to nie
takie proste.
- Jasne. – Rzuca i odwraca
się na pięcie.
Nie
pytam jak zamierza wrócić do domu.
Rodziców
zastaję w kuchni. Dyskutują o czymś żywo.
- Co jest? – Pytam, słysząc
imię „Emil”. Mam ochotę iść spać. Niech ten dzień się już skończy…
- Dziwny ten chłopak. –
Ocenia moja matka. – W ogóle nie był wdzięczny, że go przyjęliśmy.
- Był wdzięczny. – Warczę.
- To czemu się tak
zachowywał? – Ojciec unosi brwi. Nie polubił Emila. I nie polubi.
- Bo mu coś obiecałem i nie
dotrzymałem słowa. – Opieram się o framugę drzwi i patrzę na nich w zamyśleniu.
A co
mi tam. Jak pieprzyć, to do końca.
- A co mu obiecałeś?
- Mamo, tato. – Uśmiecham
się lekko. Przez myśl przeleciało mi, że chyba jestem masochistą. – Jestem
gejem. A Emil to mój chłopak.
Najpierw
nie uwierzyli. Później zaczęli mnie wyklinać od zboczeńców. A następnie
stwierdzili, że nie ma tematu i mam o tym więcej nie wspominać.
Spoko.
Wziąłem
telefon do ręki i wybrałem pierwszy numer jaki wpadł mi do głowy. Powinna być w
swoim domu… przecież jest wigilia.
- Mat? – Słyszę zdziwioną
Julkę.
- Mogę u ciebie przenocować?
***
Kładę
się na ziemi tak, jak czuję się najbezpieczniej i zamykam oczy. Po jakimś
czasie Julka siada obok.
- Chcesz pogadać?
- Nie wiem…
- O co się pokłóciłeś z
rodzicami?
- Nie wiem czy można to
nazwać kłótnią. – Podnoszę się z podłogi. – Zaprosiłem Emila na wigilię…
- I? – W jej oczach
dostrzegam zrozumienie.
- Najpierw chciałem go im
przedstawić jako mojego chłopaka… Oczywiście stchórzyłem, posprzeczałem się z
nim po kolacji i poleciałem do rodziców oświadczyć, że jestem gejem. Czyli
zjebałem na całej linii…
- Troszeczkę… - Przysuwa się
do mnie i obejmuje mocno. – Nie martw się, jest nas dwóch, co potrafią
zniszczyć wszystko w krótkim czasie... – Głaska swój nabrzmiały brzuch.
- Ale mi pocieszenie. –
Śmieję się cicho. Obejmuję ją i dotykam brzucha dziewczyny. – Wybrałaś już dla
niej imię?
- Dla niej?
- Albo dla niego… Chociaż
bardziej mi do ciebie pasuje dziewczynka. – Całuję ją lekko w czoło. –
Wymyśliłaś coś?
- Amelka. Też nie wyobrażam
sobie, żeby był to chłopczyk.
- A co na to Rafał?
- Na imię? Cóż… nie będzie
miał wyboru.
Ta
dziewczyna jest moją jedyną prawdziwą rodziną. Wiedziałem, że akceptuje mnie
takim jakim jestem. Dlaczego nie mogłem być normalny i to z nią się związać?
***
Na
następny dzień po moim feralnym „ujawnieniu”, próbowałem dodzwonić się do
Emila. Nie mam pojęcia ile razy nie odebrał… przestałem liczyć po piętnastu.
Rodzice
wybyli do Anglii wieczorem dwudziestego szóstego grudnia. Na pożegnanie
stwierdzili żebym w końcu znalazł sobie dziewczynę. Przyrzekłem sobie w duchu,
że już nie będę przeżywał ich nieobecności. Nie zasługują na to.
Dzień
po świętach, czyli w piątek, pojechałem na trening. Cały dzień snułem się po
domu jak jakiś pieprzony zombie. Emil w dalszym ciągu nie odpowiadał. Martwiłem
się. A jeśli nie jest obrażony, tylko coś się stało?
Odetchnąłem
z ulgą, widząc go w szatni.
- Siema chłopaki. – Krzyczę
ciut za bardzo entuzjastycznie i idę się przebrać. Nie jestem dobrym aktorem.
Zielonooki nawet nie raczył na mnie spojrzeć.
- Kolejny w kiepskim
humorze? – Zauważa Lucjan. – Ej! Były święta! Czas radości!
- Ja tam się za bardzo
nażarłem. – Komentuje Marcin. – A od dzisiaj dieta… Gdzie tu radość?
- Twoje życie to tylko
polega na żarciu. – Przemek zdziela swojego kolegę w tył głowy. – Nie wiem,
jakim cudem wytrzymasz do zawodów.
- Lepiej spójrz na siebie!
- Emil? – Mówię do chłopaka,
podczas gdy inni zajęli się narzekaniem na z góry narzuconą dietę.
- Co?
- Chodź ze mną. Chcę
pogadać. – Zerkam wymownie na drzwi prowadzące na korytarz.
- Nie chcę…
- Ale ja chcę. – Odcinam
zbyt głośno.
Rafał spogląda na nas,
marszcząc brwi.
- Tak. Lepiej żebyście
załatwili to między sobą. – Przyznaje cicho. – Na osobności.
Zielonooki
wzrusza ramionami i wychodzi, nawet się na mnie nie oglądając. Ruszam za nim, z
chęcią rozwalenia czegoś. Co on, baba?
- Chodź na dach. – Chwytam
go za rękę i ciągnę w stronę schodów. Idziemy w milczeniu. Gdy docieramy na
samą górę, nie otwieram drzwi prowadzących na zewnątrz, tak jak zamierzałem.
Jest zimno, my nie jesteśmy odpowiednio ubrani, a tutaj nie powinniśmy nikogo
spotkać.
- Czego chcesz? – Wyrywa
dłoń z mojego uścisku.
- Powiedziałem rodzicom o
nas…
Unosi brwi.
- Ja… wiem… zawaliłem. –
Próbuję wymyśleć jakieś usprawiedliwienie, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Jak zareagowali? – Jego
głos stał się łagodniejszy.
- Wściekli się. Później
stwierdzili, że nie ma tematu. A przed wyjazdem poprosili, bym znalazł sobie
dziewczynę… Przepraszam Em.
- Powinniśmy to zakończyć… -
Stwierdził, patrząc w bok.
- Co? Dlaczego?!
- Ja… to mnie nudzi. –
Posłał mi drwiący uśmiech. – Nie jestem typem osoby, która wytrzymuje długo w
jednym związku.
Ogarnęła
mnie furia. Pchnąłem go na barierkę oddzielającą nas od schodów. Usłyszałem
jęk, gdy pręty wbiły mu się w kręgosłup.
- Nudzi powiadasz… - Warczę
wprost do jego ucha.
- Kurwa Mat… - Próbuje mnie
odepchnąć, ale uniemożliwiam mu to, chwytając jego dłonie i unosząc w górę.
Zaciskam dłonie także na kratach i już nie miał szans mi się wyrwać.
Całuję
go, prawie miażdżąc jego usta. W głowie mam tylko jedną myśl - nie mogę go
stracić.
Drży, gdy przywieram do
niego całym ciałem.
- Emil… - Jęczę, puszczając
jego dłonie. Kurwa, muszę się uspokoić. Nie chcę go przecież skrzywdzić…
- Nienawidzę cię. –
Stwierdza, ale zamiast odepchnąć, obejmuje mnie w pasie i przytula.
Znów
go całuję. Tym razem delikatnie. Zaciskam dłonie na prętach i zatapiam się w
tej przyjemności. Oboje jesteśmy podnieceni, ale nie chcemy robić niczego
więcej.
Nie
rozumiem tego. W jakiś sposób się od niego uzależniłem. Chcę by był mój.
Jednocześnie boję się zostać skrzywdzonym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz