12 maja 2016

[12] Moja Alaska


            Ani ja, ani Emil nigdy nie powiedzieliśmy, co czujemy do siebie nawzajem. Mieliśmy niemą umowę, że to, co jest między nami, ma zostać w tajemnicy. Nawet przed samym sobą. Julia pewnie podejrzewała, że nie łączy nas jedynie przyjaźń, ale nigdy tego nie komentowała, ani też nie próbowała o tym rozmawiać. Byliśmy razem na jej występie, po którym zdecydowała się zakończyć zabawę z tańcem na czas ciąży.
            Co do koszykówki, wygraliśmy parę meczy. A w styczniu mieliśmy zagrać z Wrocławiem. Mistrzostwa wojewódzkie zbliżały się wielkimi krokami. Wszyscy w drużynie pracowali o wiele ciężej, a już w szczególności ja z Emilem. Chłopak w ciągu tych paru miesięcy dorównał swojej formie sprzed lat. Gdy graliśmy razem, obojętnie w jakim składzie, nie było meczu którego żeśmy nie wygrali. Mimo stałych napięć w drużynie nie poddawaliśmy się i ćwiczyliśmy coraz ciężej. W końcu na mistrzostwach mieli wyłapywać zawodników. Może dostalibyśmy się do drużyny narodowej…
            Marzenia. To był ciężki, ale też najlepszy czas mojego życia.

***

            Budzik obudził mnie, wbijając niemiłosierne szpilki muzyki w mój mózg. Już nigdy ta piosenka nie będzie kojarzyć mi się dobrze… Patrzę na wyświetlacz. Szósta rano, dziewiętnasty grudnia. Dzisiaj jest wigilia klasowa.
- Boże… a mógłbym pospać dłużej… - Jęczy Emil, zasłaniając głowę poduszką. Często u mnie śpi. Niemalże wprowadził się do mnie. Nie dziwię się mu, z tego co opowiada, jego rodzice ostatnio zrobili się naprawdę nie do wytrzymania.
- Mógłbyś, gdybyś spał u siebie. – Zauważam. Nie żebym miał coś przeciwko jego obecności.
            Rzuca we mnie poduszką, a ja śmieję się głośno.
- Na którą masz dzisiaj do pracy?
- Dziewiąta. – Mruczy i patrzy na mnie zaspanymi, zielonymi oczami.
- Tobie to dobrze.
            Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do pocałunku. Nigdy mi się to nie znudzi, myślę. Uwielbiam go rano budzić.
- No to do zobaczenia na treningu. – Szepcze w moje usta.
- Jasne.

***

            Siedzę w klasie na wigilii klasowej i nagle słyszę, że dzwoni mój telefon. Zerkam na wyświetlacz.
            Mama.
            Bez słowa wychodzę na korytarz i odbieram.
- Mateusz? – Słyszę znajomy głos w słuchawce. Ostatni raz rozmawiałem z nią jakieś pół roku temu.
- Cześć…
- Cześć, skarbie. Słuchaj, przyjedziemy dwudziestego trzeciego, okej?
- Jasne.
- Muszę kończyć. Do zobaczenia.
            Dzwoni raz na pół roku i po pół minucie rozmowy… ba, oświadczenia, że przyjedzie na wigilię, stwierdza, że musi kończyć.
            Boli. Choć już dawno powinienem się do tego przyzwyczaić.

***

            Na treningu jestem nieobecny myślami.
Nie będę mieć rodziny. I całe szczęście, bo bym jeszcze był podobny do swoich rodziców.
- Co się dzieje, Mat? – Pyta Emil, ciągnąc mnie w róg boiska, by nikt nie usłyszał naszej rozmowy.
- Moi rodzice przyjeżdżają. – Stwierdzam.
- To chyba dobrze, nie?
- Matka do mnie zadzwoniła. – Próbuję ukryć swoje uczucia.
- No i?
- Ostatni raz słyszałem jej głos pół roku temu. – Warczę. Uznaję, że będzie lepiej żebym się zezłościł, niż płakał. Nie mogę płakać. Nie przy nim i nie tu. – Stwierdziła, że przyjedzie na wigilię i się rozłączyła. Kim ja dla niej jestem?! – Krzyczę, nie wytrzymując.
            Jestem beznadziejny. Mam osiemnaście lat i nie potrafię poradzić sobie z własnymi emocjami.
- Mati…
- Idę biegać. – Przerywam mu. - Powiedz trenerowi, żeby dał mi dzisiaj spokój. – To nie było uprzejme. Ale muszę zostać sam.
            Emil czekał na mnie na trybunach. Usiadł tam, gdy skończył się trening i wstał dopiero wtedy, gdy do niego podszedłem.
- Lepiej? – Uśmiecha się lekko.
            Kiwam głową. Ale nie jest mi lepiej. Jestem tylko jeszcze bardziej zmęczony.

***

            Poprosiłem Emila by przyszedł na wigilię. Chciałem go przedstawić rodzicom jako swojego chłopaka. Niech wiedzą kim jestem tak naprawdę…
            Otwierając im drzwi myślałem jedynie o tym, że ich nienawidzę. Ale po zobaczeniu twarzy matki…  Chciało mi się płakać. Byłem do niej tak podobny. Te same blond włosy, i niebieskie oczy. Po ojcu odziedziczyłem budowę ciała, a po niej twarz.
- Witaj. – Objęła mnie mocno. Jest ode mnie niższa o głowę. Czując jej zapach, również ją objąłem. Nawet jeśli mnie zostawiła, to dalej była moją matką. To oczywiste, że ją kocham.
- Cześć. – Zerkam w stronę ojca. Jest wysoki, trochę niższy ode mnie. I wcale się nie zmienił przez ostatni rok. Nie licząc włosów, które posiwiały.
- Jak ty urosłeś. – Śmieje się tata i klepie mnie po plecach. Nie umie okazywać uczuć. Ja z resztą też.
- A ty posiwiałeś. – Dogryzam mu. Oboje rozumiemy te słowa jako „Tęskniłem”. – Jeśli nie macie nic przeciwko… zaprosiłem na wigilię Emila.
- A to kto? – Dziwi się mama. Pomaga ojcu wnieść walizki.
- Mój… kolega. – Tchórzę. A miałbym to już za sobą.
- Nie ma własnej rodziny? – Ojciec marszczy brwi. Nie jest zadowolony.
- Nie ma z kim spędzić świąt.
            RODZINA psia mać.

***

            - Jesteś pewien, że chcesz im mnie przedstawić? – Pyta Emil, gdy wysiedliśmy z auta.
- Tak… chociaż się boję. – Nie. Nie byłem pewien. Miałem ochotę uciec.
            Emil uśmiecha się zadowolony.
            Wchodzimy do korytarza, zamykając za sobą drzwi. Otrzepuję z rękawów śnieg, który na ziemi zmienia się w mokrą breję. Ściągamy zimowe kurtki i buty, i wchodzimy do salonu.
- Mamo, tato, to jest… Emil... – No i cholera znowu stchórzyłem.
            Ale co ja mam powiedzieć? „Mamo, tato, jestem gejem! A to mój chłopak…” No chyba nie. Nie chciałem, by się na mnie zawiedli. Nie chciałem, by patrzyli na mnie z obrzydzeniem. Potrzebowałem choć jednego dnia w roku, który mogliśmy spędzić jak prawdziwa rodzina.
            Patrząc na minę Emila, wiedziałem, że on tego nie zrozumie.
            Przygotowaliśmy wspólnie stół wigilijny, złożyliśmy sobie nic nieznaczące życzenia i usiedliśmy do kolacji. Widziałem, że chłopak jest zły. Nie mówił wiele i nie odpowiadał na moje pytania. Próbowałem go wciągnąć do rozmowy z rodzicami, ale wyłączał się z niej jak tylko miał sposobność. Nie chciał być niemiły dla nich, ale dążył do tego, by zauważyli, że coś jest nie tak.
            W pewnym momencie szturchnąłem go pod stołem, a ten posłał mi tak wściekłe spojrzenie, że już niczego nie próbowałem robić. Zawaliłem.
            Ku mojemu zdziwieniu matka i ojciec cały czas trajkotali jak najęci o swojej pracy, o tym co robią na co dzień… i o innych pierdołach, o których bym widział, gdybyśmy byli normalną rodziną.
- Muszę lecieć. – Postanawia Emil, gdy kończymy posiłek.
- Już? Zostań jeszcze. – Moja mama uśmiecha się do niego szeroko. Ojciec zaś pewnie pomyślał „Najadł się, to spada…”.
- Muszę się jeszcze czymś zająć. Mati, odprowadzisz mnie? – Jego spojrzenie zmroziło mi żyły.
- Pewnie…
            Ubraliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz.
- Sam chciałeś mnie przedstawić. – Przypomina pod blokiem.
- Przepraszam… ja… to nie takie proste.
- Jasne. – Rzuca i odwraca się na pięcie.
            Nie pytam jak zamierza wrócić do domu.
            Rodziców zastaję w kuchni. Dyskutują o czymś żywo.
- Co jest? – Pytam, słysząc imię „Emil”. Mam ochotę iść spać. Niech ten dzień się już skończy…
- Dziwny ten chłopak. – Ocenia moja matka. – W ogóle nie był wdzięczny, że go przyjęliśmy.
- Był wdzięczny. – Warczę.
- To czemu się tak zachowywał? – Ojciec unosi brwi. Nie polubił Emila. I nie polubi.
- Bo mu coś obiecałem i nie dotrzymałem słowa. – Opieram się o framugę drzwi i patrzę na nich w zamyśleniu.
            A co mi tam. Jak pieprzyć, to do końca.
- A co mu obiecałeś?
- Mamo, tato. – Uśmiecham się lekko. Przez myśl przeleciało mi, że chyba jestem masochistą. – Jestem gejem. A Emil to mój chłopak.
            Najpierw nie uwierzyli. Później zaczęli mnie wyklinać od zboczeńców. A następnie stwierdzili, że nie ma tematu i mam o tym więcej nie wspominać.
            Spoko.
            Wziąłem telefon do ręki i wybrałem pierwszy numer jaki wpadł mi do głowy. Powinna być w swoim domu… przecież jest wigilia.
- Mat? – Słyszę zdziwioną Julkę.
- Mogę u ciebie przenocować?

***

            Kładę się na ziemi tak, jak czuję się najbezpieczniej i zamykam oczy. Po jakimś czasie Julka siada obok.
- Chcesz pogadać?
- Nie wiem…
- O co się pokłóciłeś z rodzicami?
- Nie wiem czy można to nazwać kłótnią. – Podnoszę się z podłogi. – Zaprosiłem Emila na wigilię…
- I? – W jej oczach dostrzegam zrozumienie.
- Najpierw chciałem go im przedstawić jako mojego chłopaka… Oczywiście stchórzyłem, posprzeczałem się z nim po kolacji i poleciałem do rodziców oświadczyć, że jestem gejem. Czyli zjebałem na całej linii…
- Troszeczkę… - Przysuwa się do mnie i obejmuje mocno. – Nie martw się, jest nas dwóch, co potrafią zniszczyć wszystko w krótkim czasie... – Głaska swój nabrzmiały brzuch.
- Ale mi pocieszenie. – Śmieję się cicho. Obejmuję ją i dotykam brzucha dziewczyny. – Wybrałaś już dla niej imię?
- Dla niej?
- Albo dla niego… Chociaż bardziej mi do ciebie pasuje dziewczynka. – Całuję ją lekko w czoło. – Wymyśliłaś coś?
- Amelka. Też nie wyobrażam sobie, żeby był to chłopczyk.
- A co na to Rafał?
- Na imię? Cóż… nie będzie miał wyboru.
            Ta dziewczyna jest moją jedyną prawdziwą rodziną. Wiedziałem, że akceptuje mnie takim jakim jestem. Dlaczego nie mogłem być normalny i to z nią się związać?

***

            Na następny dzień po moim feralnym „ujawnieniu”, próbowałem dodzwonić się do Emila. Nie mam pojęcia ile razy nie odebrał… przestałem liczyć po piętnastu.
            Rodzice wybyli do Anglii wieczorem dwudziestego szóstego grudnia. Na pożegnanie stwierdzili żebym w końcu znalazł sobie dziewczynę. Przyrzekłem sobie w duchu, że już nie będę przeżywał ich nieobecności. Nie zasługują na to.
            Dzień po świętach, czyli w piątek, pojechałem na trening. Cały dzień snułem się po domu jak jakiś pieprzony zombie. Emil w dalszym ciągu nie odpowiadał. Martwiłem się. A jeśli nie jest obrażony, tylko coś się stało?
            Odetchnąłem z ulgą, widząc go w szatni.
- Siema chłopaki. – Krzyczę ciut za bardzo entuzjastycznie i idę się przebrać. Nie jestem dobrym aktorem. Zielonooki nawet nie raczył na mnie spojrzeć.
- Kolejny w kiepskim humorze? – Zauważa Lucjan. – Ej! Były święta! Czas radości!
- Ja tam się za bardzo nażarłem. – Komentuje Marcin. – A od dzisiaj dieta… Gdzie tu radość?
- Twoje życie to tylko polega na żarciu. – Przemek zdziela swojego kolegę w tył głowy. – Nie wiem, jakim cudem wytrzymasz do zawodów.
- Lepiej spójrz na siebie!
- Emil? – Mówię do chłopaka, podczas gdy inni zajęli się narzekaniem na z góry narzuconą dietę.
- Co?
- Chodź ze mną. Chcę pogadać. – Zerkam wymownie na drzwi prowadzące na korytarz.
- Nie chcę…
- Ale ja chcę. – Odcinam zbyt głośno.
Rafał spogląda na nas, marszcząc brwi.
- Tak. Lepiej żebyście załatwili to między sobą. – Przyznaje cicho. – Na osobności.
            Zielonooki wzrusza ramionami i wychodzi, nawet się na mnie nie oglądając. Ruszam za nim, z chęcią rozwalenia czegoś. Co on, baba?
- Chodź na dach. – Chwytam go za rękę i ciągnę w stronę schodów. Idziemy w milczeniu. Gdy docieramy na samą górę, nie otwieram drzwi prowadzących na zewnątrz, tak jak zamierzałem. Jest zimno, my nie jesteśmy odpowiednio ubrani, a tutaj nie powinniśmy nikogo spotkać.
- Czego chcesz? – Wyrywa dłoń z mojego uścisku.
- Powiedziałem rodzicom o nas…
            Unosi brwi.
- Ja… wiem… zawaliłem. – Próbuję wymyśleć jakieś usprawiedliwienie, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Jak zareagowali? – Jego głos stał się łagodniejszy.
- Wściekli się. Później stwierdzili, że nie ma tematu. A przed wyjazdem poprosili, bym znalazł sobie dziewczynę… Przepraszam Em.
- Powinniśmy to zakończyć… - Stwierdził, patrząc w bok.
- Co? Dlaczego?!
- Ja… to mnie nudzi. – Posłał mi drwiący uśmiech. – Nie jestem typem osoby, która wytrzymuje długo w jednym związku.
            Ogarnęła mnie furia. Pchnąłem go na barierkę oddzielającą nas od schodów. Usłyszałem jęk, gdy pręty wbiły mu się w kręgosłup.
- Nudzi powiadasz… - Warczę wprost do jego ucha.
- Kurwa Mat… - Próbuje mnie odepchnąć, ale uniemożliwiam mu to, chwytając jego dłonie i unosząc w górę. Zaciskam dłonie także na kratach i już nie miał szans mi się wyrwać.
            Całuję go, prawie miażdżąc jego usta. W głowie mam tylko jedną myśl - nie mogę go stracić.
Drży, gdy przywieram do niego całym ciałem.
- Emil… - Jęczę, puszczając jego dłonie. Kurwa, muszę się uspokoić. Nie chcę go przecież skrzywdzić…
- Nienawidzę cię. – Stwierdza, ale zamiast odepchnąć, obejmuje mnie w pasie i przytula.
            Znów go całuję. Tym razem delikatnie. Zaciskam dłonie na prętach i zatapiam się w tej przyjemności. Oboje jesteśmy podnieceni, ale nie chcemy robić niczego więcej.
            Nie rozumiem tego. W jakiś sposób się od niego uzależniłem. Chcę by był mój. Jednocześnie boję się zostać skrzywdzonym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz