Mimo
pozornej zgody nasze relacje się ochłodziły. Nie przychodzi już do mnie na noc.
Nie spotykamy się w ogóle poza boiskiem. A na nim gramy tak jak zwykle. Brak mi
go, ale nie mogę dać tego po sobie poznać. W ogóle brak mi bliskości. Nawet
Julce się już nie zwierzam. Ona ma już własne problemy.
Koszykówka.
Tylko to się liczy. Następny wygrany mecz.
Chodzą
słuchy, że na mistrzostwach województw będą wyłapywać graczy do drużyny
narodowej. Oczywiście wszyscy się na to napalili. A już w szczególności ja. Bo
jak nie teraz, to kiedy?
***
Wreszcie
nadszedł wyczekiwany dzień. Mecz między dwoma województwami już za kilka
godzin. A ja siedzę właśnie w autobusie wraz z całą drużyną. Jedziemy do
Wrocławia.
- Jak humory? – Pyta trener,
spoglądając na nas z pierwszego siedzenia.
- Streeees. – Odpowiada
Lucjan.
- Ty się stresujesz? –
Śmieje się Marcin. – Chłopie, nie wierzę… będziesz na boisku pewnie z dziesięć
minut… trener cię od razu zabierze.
- Nie pomagasz mu, Marcin. –
Przemek klepie Lucka w ramię z poważną miną. – Pamiętaj o oddychaniu.
Kręcę
głową i zakładam słuchawki na uszy. Ich przekomarzania są dziecinne. Przed
meczem zawsze któryś się pokłóci, powyzywa. A jak już zabrzmi pierwszy gwizdek,
nikt nie pamięta o toczonych waśniach. Nawet Adam. Wtedy liczy się jedynie
wygrana.
Czuję
jak ktoś siada obok mnie i ściąga mi słuchawkę z ucha. Patrzę na Emila, który
uśmiecha się niepewnie.
- Stresujesz się?
- Nie. – Przeciągam się i
zsuwam na siedzeniu. – Będzie fajnie jak wygramy, ale mi chodzi tylko o to, by
się pokazać. Zbyt długo ćwiczę, bym mógł teraz pozwolić zjeść się stresowi.
- No tak.
Wkładam
słuchawkę, a on znów mi ją zabiera. Tym razem jednak ma zamiar posłuchać tego
co ja. Uśmiecham się i puszczam „Imagine Dragons -
It's Time”. Chłopak przekręca głowę i zaczyna szukać czegoś w swoim telefonie.
Gdy kończy się piosenka, odłącza kabel od mojej komórki i podłącza do swojej.
Słyszę
delikatne nuty i męski głos, od którego przechodzą ciarki. Podoba mi się. A
później wsłuchuję się w słowa.
"We were born sick - you heard them say it
My church
offers no absolution
She tells
me "worship in the bedroom"
The only
heaven I'll be sent to
Is when I'm
alone with you
I was born
sick, but I love it
Command me
to be well
Amen. Amen.
Amen.”
Zerkam
na ekran telefonu Emila. Słuchamy właśnie „Hozier - Take Me To Church”.
- I jak? – Patrzy na mnie
wyczekująco.
- Co mam ci powiedzieć?
- Nie wiem. – Odpina telefon
i oddaje mi kabel. – Puść jeszcze coś.
Gdy
znów słyszymy muzykę, chłopak opiera się o moje ramię i przymyka oczy.
- Wstawajcie, wychodzimy. –
Słyszę Rafała.
Otwieram
oczy i widzę lidera, stojącego nad nami. Emil śpi z głową na moim ramieniu.
Cholera.
Miałem nie spać. Będę padnięty przez resztę dnia…
- Już idziemy. – Mówię i
szturcham zielonookiego w ramię. Nie reaguje.
- Hałas jak na targu, a wam
się jakimś cudem udało zasnąć. – Rafał uśmiecha się, widząc moje nieporadne
próby obudzenia Emila. – Czekaj, mam pomysł.
Pochyla
się nad nim i dmucha mu prosto w ucho. Chłopak odskakuje jak oparzony i nie
widząc innej opcji odsunięcia się od czegoś co go zbudziło, siada mi na
kolanach. Rafał prostuje się i śmieje głośno.
- Kurwa. – Rzuca do lidera,
pocierając ucho. – Co ty…?
- Ciężki jesteś. –
Stwierdzam, a on jak gdyby dopiero teraz mnie zauważa. Czerwieni się lekko i
odskakuje ode mnie. Mam ochotę parsknąć.
- Suń się. – Przepycha się
obok Rafała i wychodzi z autobusu, zabierając jeszcze po drodze swoją torbę.
- Zbieraj się. – Rafał rzuca
we mnie moimi rzeczami i wychodzi.
***
Wszyscy
mamy te same stroje. Niebieskie. Załatwili nam specjalnie pod ten mecz. Strata
kasy, no ale sponsorzy wymagają.
Czekamy w szatni, stresując
się jak nigdy. Najbardziej widać to po Karolu, który i tak wejdzie dopiero na
trzecią kwartę. Co jakiś czas ktoś chodzi nerwowo i wszyscy milczą jak zaklęci.
Jeszcze nigdy nie mieliśmy tak grobowej atmosfery przed meczem.
I
wtedy do szatni wchodzi trener.
- Co jest? – Pyta. – Ludzie,
ogarnijcie się! To zwykły mecz! – Siada obok mnie. – Chodźcie tu. Chcecie
wygrać?
- No raczej. – Odpowiada
Adam.
- Błąd. – Jacek kładzie mi
rękę na ramieniu. – Jesteście tu po to, żeby się pokazać. Już zwyciężyliście.
Będą was widzieć. Jedyne co macie zrobić przez następną godzinę, to dać z
siebie wszystko. Rozumiecie? Tu nie chodzi o wygraną, a o grę. Więc pokażcie,
czego was nauczyłem.
***
Na
trybunach nie ma wcale tak dużo osób. Ale to i lepiej. Nie lubię, gdy ktoś
patrzy jak się rozgrzewam.
Impreza
zaczęła się przywitaniem drużyn i przedstawieniem sponsorów. Później
rozgrzewka, ostatnie przygotowania. Aż w końcu piłka pojawiła się na
horyzoncie.
Na
boisku stoję ja, Emil, Marcin, Sebastian i Tobias. Podchodzę do środka boiska i
czekam na rozpoczęcie. Drużyna przeciwna to chłopaki tacy jak my. Mniej więcej
tego samego wieku i wzrostu. Pewnie z tymi samymi ambicjami.
To
będzie dobra gra.
Zaczynamy!
Kątem
oka upewniam się, gdzie jest Emil i podskakuję. Na moją twarz wypełza uśmiech,
gdy dotykam piłki i posyłam ją dokładnie tam, gdzie to sobie zaplanowałem.
Rozgrywamy między sobą, nie dając jej sobie odebrać. Zauważam lukę i gestem
każę do siebie podać. Gdy dostaję piłkę w swoje ręce, posyłam ją do kosza z
linii za trzy punkty.
Dziesięć
minut mija naprawdę szybko. W ciągu tego czasu trener zmienił Tobiasa z Marcinem,
a przeciwna drużyna dwie osoby, które i tak nie wniosły niczego nowego. Po
pierwszej kwarcie prowadzimy pięcioma punktami.
Dwie
kolejne kwarty i przerwę spędzam na ławce. Podobnie Emil. Trener postanowił
zostawić nas na koniec. Gdy w końcu wchodzę na boisko, przegrywamy. Jest
czterdzieści do pięćdziesięciu pięciu. Jeśli zrównamy, to będzie kurwa cud.
Patrzę
na Emila, Karola, Rafała i Adama, którzy są ze mną. I uśmiecham się szeroko.
Jacek, zostawiłeś najlepsze na koniec, myślę. Teraz nie ma mowy o zmianach,
którymi męczyłeś wszystkich przez ostatnie dwie kwarty.
- No to gramy. – Wołam do
nich i dostaję z powrotem uśmiechy.
Rafał
wybija piłkę.
Teraz
albo nigdy!
Nie
wiedziałem, że potrafię tak grać. I nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał taką
frajdę na meczu. Zrównaliśmy się z nimi!
Wygrywamy
do cholery!
Końcowy
wynik to sześćdziesiąt do sześćdziesięciu pięciu. Dla nas!
Przystaję,
słysząc gwizdek. Jak przez mgłę pamiętam mecz. I teraz jak przez mgłę słyszę
krzyki mojej drużyny. Ktoś mnie obejmuje, ale ja jedynie gapię się na tablicę
wyników. Chcę to zapamiętać. Wygraliśmy. Przyczyniłem się do tego.
- Mat! – Jacek obejmuje mnie
ramieniem. – Byłeś niesamowity!
- Dzięki. – Odpowiadam.
Chyba jako jedyny nie skaczę. Cóż… Może dlatego, że po prostu nie mam już sił.
***
Powrót do domu był jeszcze
większym koszmarem niż przyjazd tutaj. Wszyscy są tak głośno, że łeb mi pęka.
Zaszywam się więc na początku autokaru i gapię bezmyślnie w ciemne okno.
- Mat, czemu nie dołączysz?
– Dosiada się do mnie Emil. – To dzięki tobie świętujemy.
- Może.
- Co jest? Nie cieszysz się?
- Nie wiem… - Wyznaję. –
Jeśli mnie nigdzie teraz nie zechcą… moja kariera zakończy się przed
rozpoczęciem.
- Głupi jesteś. – Splata
nasze palce i ściska moją dłoń. – Jeśli nie teraz, to kiedy indziej udowodnisz
im na co cię stać. To jeszcze nie koniec.
- Muszę znaleźć pracę.
- Po co? Przecież rodzice
cię utrzymują.
- Nie chcę tego… Ehhh…
Sorry, niszczę ci humor. – Spoglądam na niego zmęczony. – Idź do nich się
bawić.
- Spać mi się chce. –
Stwierdza i kładzie na moim ramieniu.
Dlaczego
nie mogę cieszyć się z tego meczu? Dopóki nie usłyszałem gwizdka, moje życie
było takie piękne. A później musiałem zdać sobie sprawę z tego, że to tak
naprawdę mój ostatni mecz. Owszem, mógłbym pracować i grać tak jak Emil… ale
jest jeszcze szkoła, której nie mogę rzucić. Nie chcę też, by koszykówka była
jedynie pasją. Jestem na takim etapie, że chcę wszystko, albo nic. Może i
głupie myślenie, mimo wszystko jestem tym wszystkim zmęczony. Szkoła, treningi,
pusty dom. Ot i moje życie.
- Mat, Emil. – Kolejny raz
tego dnia budzi mnie głos Rafała. Znów stoi nad nami z poważną miną. – Wy serio
lubicie ze sobą spać.
- Czego? – Warczę, wtulając
twarz we włosy Emila. Mam gdzieś, jak to wygląda. Oczy mnie bolą. I głowa.
- No ludzie…
- Wstawajcie pedały. –
Przerywa mu Adam, podchodząc do nas. Znowu jest zły…
- Spierdalaj. – Odburkuje
Emil, a ja wybucham śmiechem. Nawet przez sen potrafi mu odpowiedzieć w ten
sposób.
- Już idziemy. – Decyduję,
spychając go z siebie. W łóżku, zabiera mi wszystkie poduszki, a w autobusie
mnie za nie bierze. Co za człowiek…
Wszyscy
chcą świętować. Nie mam ochoty na żadne wygłupy. A oni zapraszają mnie do
jakiegoś klubu…
- Co jest? – Jacek planował
jechać już do rodziny, ale gdy zobaczył mnie, smętnie gapiącego się na resztę,
podszedł do mnie. – Nie cieszysz się?
- Jeszcze nie mam z czego. –
Zauważam.
-No tak. – Mężczyzna
uśmiecha się. – Mimo wszystko idź się zabaw.
- Nie lubię imprez.
- Emil idzie.
- No i? – Spoglądam na niego
nie rozumiejąc.
- Nic. – Wzdycha ciężko. –
Chyba myślałem, że to cię przekona.
- Jedź już do żony. Nie
martw się o mnie. – Klepię go w ramię i odwracam się na pięcie. Idąc w stronę
drużyny, czuję na sobie jego wzrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz