Otwieram
oczy, nie rozumiejąc gdzie się w tej chwili znajduję. Widzę biały sufit, słyszę
pikanie urządzeń w rytm serca. Boli mnie całe ciało. Oprócz lewej nogi.
Podnoszę dłonie w górę i widzę wenflon na prawej ręce. Kroplówka.
Mój
umysł podpowiada mi, że coś jest nie tak. Rozglądam się i widzę Jacka, śpiącego
przy moim łóżku. Każdy skrawek ciała boli mnie. Ale nie lewa stopa. Rwie mnie
za to lewe kolano. Bardzo mocno.
Jestem w szpitalu. W żółtej
sali, gdzie znajdują się jeszcze dwie inne osoby, ale one teraz śpią.
Unoszę się na łokciach i
próbuję unieść lewą nogę. Widzę jak koc, którym mnie odkryto unosi się, ale
jakoś tak nienaturalnie. Odkrywam się i zamieram.
Patrzę na mój kikut, nie
rozumiejąc. Gdzie moja noga? Dlaczego jej nie czuję?
Straciłem ją.
Dopiero wtedy zaczynam
wrzeszczeć.
Wolałbym umrzeć.
CHCĘ UMRZEĆ.
***
Znów budzę się w szpitalu.
Miałem nadzieję, że to tylko zły sen.
Myliłem się.
- Mat. – Jacek pochyla się
nade mną. – Nie ruszaj się. Nikt nie chce cię znowu usypiać.
- Czemu nie? Uśpijcie mnie.
– Mruczę, a mężczyzna marszczy brwi.
- To nie koniec świata, Mat.
– Mówi tak po prostu. Jakby nie było się czym przejmować. Jakby to, że
straciłem nogę nic nie znaczyło.
- Koniec świata może i nie.
– Zgadzam się. – Ale mój na pewno.
- O czym ty do cholery
gadasz?
- Nie mogę już grać. –
Szepczę.
- Nie myśl o tym na razie…
- Jak mogę o tym nie myśleć!
– Wrzeszczę, a jeden z pacjentów na sali rzuca mi wściekłe spojrzenie. To
mężczyzna średniego wieku.
- Młody, nie tylko ty jesteś
chory. – Mówi kręcąc głową. – Twój ojciec ma rację. To nie koniec świata. Nawet
bez jednej nogi będziesz mógł chodzić.
- Po pierwsze to nie mój
ojciec, po drugie chrzanie chodzenie. Ja nie będę mógł biegać! – Krzyczę
jeszcze głośniej.
- Mat, uspokój się. – Trener
chwyta mnie za ramię. – Będziesz mógł biegać. Będziesz mógł nawet grać w kosza!
Musisz się tylko nauczyć chodzić z protezą. Już załatwiłem ci miejsce w
ośrodku…
- Nie chcę protezy. Chcę
stopę. – Do oczu napływają mi łzy. Nie mogę zagrać w pierwszej lidze z protezą,
choćbym nie wiem jak dobrze nauczył się z nią grać.
Jestem wściekły na świat, na
cholerny samochód, na rodziców, których tutaj nie ma, na Emila, że mnie
zostawił, na Julkę, że zabrała mnie na tą imprezę, na Klaudię, że mnie wtedy
pocałowała. I na siebie najbardziej. Bo to wszystko moja wina.
-
Zabiłem kogoś? – Pytam jeszcze.
- Nie. Tego gościa, z którym
się zderzyłeś, wypisali dwa dni temu. – Odpowiada mężczyzna.
To dobrze, pomyślałem. Bo gdyby on zginął,
zabiłbym się od razu.
Zamilkłem.
Nie jadłem, utrzymywali mnie przy życiu jedynie kroplówkami. A po tygodniu, gdy
przeniesiono mnie do innego szpitala z ośrodkiem rehabilitacyjnym, nie chciałem
ćwiczyć. Mam wszystko gdzieś. Przy życiu trzymała mnie jedynie koszykówka.
Teraz, gdy ją straciłem, nie mam nic.
Umarłem
zanim dotarłem na Alaskę.
***
Od czasu do czasu odwiedzała
mnie Marta, która była tutaj pielęgniarką. Wprawdzie nie zajmowała się osobami
w mojej sali, ale zawsze znalazła dla mnie czas. Nie rozmawiałem z nikim. Z nią
też. Ale lubiłem, gdy przychodziła. Siadała wtedy przy mnie i nuciła kołysankę,
którą znałem z dzieciństwa. Przez moment wracałem do przeszłości.
Po
miesiącu spędzonym w szpitalu odwiedziła mnie drużyna. Trener sądził, że to
dobry czas, chodź wcześniej trzymał ich ode mnie z daleka. Ja jednak tylko
spojrzałem na ich uśmiechnięte, sztucznie gęby i zamknąłem oczy, wygłuszając
się na ich gadanie. Emila z nimi nie było. Nie chcę ich widzieć.
Julka
też przychodziła od czasu do czasu. Jedynie jej udawało się wmusić we mnie
trochę normalnego jedzenia. Nie chciałem, by się o mnie martwiła.
Był
tu także psycholog. Ale jak już wspominałem, nauczyłem się wygłuszać na
gadaninę innych ludzi. Stwierdził, że mam depresję, czy coś w ten deseń. Nie
mam depresji. Ja po prostu nie chcę żyć.
***
- Ja pierdole, Mat! –
Krzyknął na mnie trener. W sali było dwóch pacjentów, którzy gapili się na mnie
z niechęcią. Nie lubią mnie. Dobijam ich moją pesymistyczną stroną.
- Nie możesz dłużej leżeć w
łóżku. – Stwierdził terapeuta. – Mięśnie przestaną niedługo w ogóle pracować!
I
dobrze, pomyślałem.
- Mat, podnieś się do
cholery! – Wrzasnął Jacek.
- Proszę pana, to nic nie
da. – Zauważył kat, stojący nade mną z jakimiś przyrządami do ćwiczeń.
Czasem
udało im się mnie zmusić do ruchu. Od leżenia już mnie wszystko bolało, więc
sam czasem chciałem sobie trochę ulżyć. Ale do głodu się przyzwyczaiłem. Lubię
to uczucie.
- Boże, ja nie wiem co z tym
dzieckiem… - Jęknął Jacek, patrząc na mnie bezsilnie.
Było
mi głupio, że tak się o mnie martwi. Ale moja żałoba była silniejsza od
wyrzutów sumienia.
Mężczyzna
nagle rzucił wszystkie papiery, które trzymał w ręku i wyszedł.
Czyżby
postanowił mnie zostawić?
Terapeuta
też wyszedł. Na mojej twarzy moi współtowarzysze z pewnością dostrzegli żal.
Odwrócili głowy i wrócili do swoich zajęć. Jeden rozwiązywał sudoku, a drugi
bazgrał coś po kartce.
***
Popołudniu,
gdy Wacław i Irek, tak się nazywali pacjenci w łóżkach obok, wyszli na spacer,
zostałem sam. Gapiłem się w okno. W widok, który towarzyszył mi już od dwóch
tygodni. Dwa tygodnie byłem nieprzytomny, a kolejne dwa spędziłem w letargu, w
tym ośrodku. Stracony miesiąc życia. Stracone i resztę jego lat…
Nagle
do pokoju ktoś wchodzi. Spoglądam na postać i otwieram szerzej oczy z
zaskoczenia. On jest przerażony.
- Emil… - Wydukałem
ochrypłym głosem. Od dawna nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, więc teraz
dziwnie było się znów odezwać.
- Debilu! – Wydarł się. –
Dlaczego nie jesz! Wyglądasz jak anorektyk!
Zacisnąłem
usta. To prawda. Dziwne, jak po miesiącu ciało ludzkie może się zmienić. Mój
brzuch z pewnością skurczył się do rozmiarów mandarynki.
- Przepraszam… - Reflektuje
się i podchodzi do mnie niepewnie. – Tak się zmieniłeś…
- Wiem. – Mruczę pod nosem.
– Siadaj.
Wykonał
polecenie.
- Pewnie Jacek cię przysłał.
– Zauważam. Ten facet jest okropny…
- Tak. – Przyznaje. – Sam
bałem się do ciebie przyjść. Dopiero jak dowiedziałem się, co ze sobą robisz…
- Co niby robię?
- Zabijasz się. – Rzucił
wściekły. - Dlaczego?
- Bo nie widzę sensu żyć w
świecie bez koszykówki. – Mówię zmęczony.
- Jesteś debilem czy co?!
Myślisz, że kogokolwiek obchodzi twoja koszykówka?! Martwimy się o ciebie!
Wszyscy! Cała drużyna! Jacek sobie żyły wypruwa, żebyś tylko zaczął normalnie
żyć. Widziałeś jak schudł?! Jak jego włosy posiwiały!? A Julka też nie powinna
się denerwować. Jest w ciąży! A jej brat postanowił się zabić!
Patrzy na mnie wściekle.
- Obchodzi cię tylko ta
twoja koszykówka. – Ciągnie dalej. - Myślisz, że tylko ty cierpisz. A nie
widzisz nas! Kurwa ogarnij się! – Widzę jak na mnie patrzy. Ma w oczach łzy i
ból. – Przepraszam, Mat… Przepraszam…
Ciężko
siadam na materacu. W głowie mi się trochę kręci, ale nie zwracam na to uwagi.
Opuszczam nogi… albo raczej nogę z materaca i obejmuję chłopaka. Odwzajemnia
uścisk i podnosi się z krzesła, nie odrywając się ode mnie, siada obok.
- Gdybyś wtedy zginął… -
Mówi łamiącym się głosem. – Ja… kurwa, dobrze, że straciłeś tylko nogę…
- Nie mogę iść z tobą do
tego klubu…
- Pieprzyć klub!
Całuje
mnie mocno, a mi jeszcze bardziej kręci się w głowie. Odwzajemniam pocałunek.
Trwa to dość długo. Jak dobrze, że mnie już odłączyli od tej pikającej
aparatury…
- Mat… - Odsuwa się ode mnie
i patrzy w oczy. – Ja nie pójdę do tego klubu, jeśli nie przestaniesz się
głodować i uciekać przed ćwiczeniami.
- Szantażujesz mnie? –
Krzywię się.
- Tak. – Uśmiecha się lekko.
– Miejmy układ. Ja idę zdobyć mistrzostwa Europy, a ty będziesz biegał z
protezą i uczył innych koszykówki.
- Uczył? – Dziwię się.
- Tak. Zostań trenerem.
Miałem
ochotę się roześmiać.
- Jesteś niemożliwy. –
Mówię, uśmiechając się szeroko.
- Umowa stoi? – Wyciąga do
mnie rękę.
- Stoi i się cieszy. –
Śmieję się i ściskam mu dłoń.
Chłopak
parsknął i znów mnie pocałował.
Moja
Alaska się zmieniła, ale dalej jest Alaską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz