Dwa
dni później przyszedł do mnie Adam. Zaskoczył mnie, już prędzej spodziewałem
się swoich rodziców.
- Cześć. – Mówi i siada obok
mojego łóżka. – Jak się czujesz?
- Cóż. Stopa już mnie nie
boli. – Ironizuję. Nie jestem pewien czy chcę z nim rozmawiać. Przez ostatnie
kilka miesięcy bardzo uprzykrzył mi życie.
- Przyszedłem przeprosić. –
Patrzy w swoje dłonie. – Nigdy nie miałem nic do Emila… No może do czasu, gdy
dowiedziałem się, że jest gejem… - Zerknął na mnie. – Choć ciebie nigdy bym o
to nie podejrzewał.
- Potraktuję to jako
komplement. – Parskam. Czego on ode mnie chce? Rozgrzeszenia? Zobaczył jak
kruche jest życie, czy co? Ehhh…
- Sorry. – Wzdycha ciężko.
- Jacek cię przysłał? –
Kolejny jego genialny plan?
- Jacek? Nie, dlaczego? –
Marszczy brwi.
- Tak pytam.
- Zrezygnowałem z
koszykówki. – Wyznaje, a ja niemal krztuszę się własną śliną. Tyle wysiłku
włożyłem, by był dobry, a on tak po prostu rezygnuje!
- Co?! Dlaczego?!
- Oni chcieli żebym grał.
Żebym był najlepszy! – Prycha. – Mam tego dość. Przez to wszystko w ogóle nie
patrzyłem, czy robię ci krzywdę. Emil mnie nie obchodzi, ale ty mi pomogłeś…
- Lubisz grać? – Pytam.
Przeprosinami nic nie zmieni, a jeśli odejdzie trzech dobrych graczy, pozycja
naszej drużyny spadnie. Nie chcę, by Jacek został z niczym. Rafał też niedługo
odejdzie z drużyny.
- Moi rodzice…
- Nie obchodzą mnie twoi
rodzice. Pytam czy ty lubisz grać, czy może jest coś, co chcesz robić bardziej.
- Przyzwyczaiłem się do
koszykówki…
- Więc nie zostawiaj Jacka.
Chociaż do czasu, aż nie wyszkoli kolejnych osób. Olej rodziców. Nie chodzi o
to, byś był najlepszy, ale żebyś robił coś, co cię uszczęśliwia. – Uśmiecham
się. – Ja już nie będę mógł grać. Nie chcę patrzeć jak rezygnujesz z własnej
woli. Szczególnie, że to także twoja pasja.
***
Wyglądam
okropnie, myślę wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Mam przydługie blond
włosy i zapadnięte policzki. Moje mięśnie zmalały i ledwo się teraz trzymałem
na jednej nodze.
Emil
pomógł mi dotrzeć do łazienki. Minęły dwa tygodnie od jego pierwszej wizyty u
mnie. Teraz odwiedzał mnie codziennie i pilnował, bym jadł, bo wciąż nie miałem
na to ochoty. Co do ćwiczeń, to było łatwiej, bo już nie umiałem wytrzymać w
łóżku. Przeraziłem się swoim stanem fizycznym, gdy terapeuta pierwszy raz wziął
mnie w obroty.
Dzisiaj
mam spróbować założyć protezę. Boję się tego, ale przecież obiecałem…
- Tak, piękny jesteś… -
Stwierdza Emil ironicznie, wchodząc do łazienki.
- Kto ci pozwolił… -
Zaczynam, ale przerywa mi pocałunkiem. Ostatnio bardzo często to robił, nawet
przy kimś.
- Pośpiesz się. Czekają na
nas. – Mruczy.
Patrzy
jak ubieram bluzę. Co do spodni to mam większy problem. Przecież nie stanę na
jednej nodze… Wiecie o co mi chodzi…
- Nie patrz. – Warczę.
Znalazłem sposób na zmienianie ubrań, ściągnąć spodnie do kostki, usiąść na
czymś, ściągnąć to, a z powrotem to samo, ale w innej kolejności. A to wszystko
na oczach Emila. Czuję się jak pokraka.
- Chciałbym już być w domu.
– Burczy pod nosem.
- To idź. Nikt cię tu nie
trzyma. – Warczę. Nie cierpię jak się gapi na moje półtora nogi.
- Razem z tobą, głupku. –
Mówi i wychodzi z łazienki.
Wzdycham
ciężko. Coraz częściej ma te dziwne humorki.
Siadam
na wózku inwalidzkim, zawijam podudzie tak jak mnie tego nauczono i wyjeżdżam z
łazienki.
Docieramy
do odpowiedniego gabinetu i wchodzimy do środka. To znaczy on wchodzi, a ja
wjeżdżam.
- Witam. – Doktor uśmiecha się
na mój widok. – Mam już dla ciebie coś odpowiedniego. A nawet dwie rzeczy.
Wyciąga
dwie protezy. Jedna imituje zwykłą nogę i ma stopę, druga wygląda jak wygięta
listwa.
- Twoi rodzice
zasponsorowali obie. – Wyjaśnia. – Ta służy do biegania. – Wskazuje na tą o
dziwnym kształcie.
- Nie wiedziałem, że… - Nie
dokończyłem. Rodzice może i nie przyjechali, ale jeśli nauczę się w tym
chodzić, czy nawet biegać… to dali mi właśnie naprawdę wyjątkową rzecz. – Mogę?
– Pytam, chcąc od razu którąś wypróbować.
Lekarz
pomógł mi założyć tą imitującą nogę i po paru chwilach dopasował odpowiednio.
- Boli? – Zapytał. Miał na
myśli moje kolano, o ile mogę je tak jeszcze nazywać.
- Jak zwykle, ale chyba nie
ma na to rady, prawda?
Emil
podaje mi dłoń. Uśmiecham się szeroko i pozwalam, by pomógł mi wstać. Jeszcze
go kiedyś prześcignę.
Staję
na prawej nodze i po chwili opieram się na drugiej. Dziwne uczucie.
***
- Nareszcie stąd wychodzę. –
Rozciągam się i patrzę na budynek. W szpitalu, połączonym z ośrodkiem
rehabilitacyjnym spędziłem trzy miesiące. Powiedzmy, że opanowałem sztukę
chodzenia. Z bieganiem jeszcze trochę mi zajmie, szczególnie, że noga dalej
mnie boli. Ale nie poddam się tak łatwo.
Emil, Julka i Rafał patrzą
na mnie uważnie. Od czasu do czasu mam napady zwątpienia… jak to nazwałem.
Krzyczę wtedy, że to wszystko jest bez sensu i jednak chcę umrzeć. Wtedy tylko
Emil może mnie uspokoić. Jest cholera lepszy od nie jednego psychologa.
- Wiecie co… - Mówię,
patrząc na samochód Rafała. – Cieszę się, że nie mogę być już kierowcą… I tak
nie wsiadłbym za kółko.
- Mógłbyś jeździć, gdybyś
miał automatyczną skrzynię biegów. – Zauważa Emil. Wrzuca moją torbę do
bagażnika i wszyscy wsiadamy do samochodu.
- To do domu! – Wołam,
ciesząc się jak dziecko. – Urządzam imprezę! – Decyduję nagle.
- Może lepiej będzie jak
dasz sobie dzisiaj spokój, co? – Pyta zielonooki, wzdychając.
- Tak, możesz zrobić imprezę
w następną sobotę. – Julka uśmiecha się do Emila i mruga do niego.
- Co wy… - Zacząłem, ale
śmiech Rafała mnie zagłuszył. Wiedziałem o co im chodzi i właśnie dlatego
chciałem uniknąć zostania z nim sam na sam.
Julka
pacnęła swojego chłopaka w rękę, a ten rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Biedny Emil. – Dodał
jeszcze mój przyjaciel i zamilkł.
***
-
Bawcie się dobrze. – Julka pożegnała nas i odjechała z Rafałem.
- O co chodziło? – Pytam
Emila, który zamiast odpowiedzieć, chwyta mnie za rękę i prowadzi do domu.
Udawanie durnia chyba mi nie pomoże.
Zamyka
za nami drzwi i rzuca torbę w kąt.
- Chodź. – Mruczy do mnie i
ciągnie do sypialni. – O to chodziło. Ten wypadek chyba też odebrał ci resztki
mózgu…
Już
chciałem skomentować, gdy nagle wpił się w moje usta i pchnął na łóżko.
- Jeszcze nigdy tyle czasu
na nikogo nie czekałem. – Mruczy mi do ucha.
- To ty kiedykolwiek na
kogoś czekałeś? – Dziwię się, a on przygryza moje ucho. Siada na moich nogach.
- Nie. – Przyznaje. – Jesteś
moim pierwszym.
Pierwszym.
Podoba mi się te słowo, jak i jego wzrok pełen pożądania. Mimo to, boję się do
niego zbliżyć. Gdy już się przed nim obnażę, ucieknie jak najdalej ode mnie…
- Boję się, Em. – Szepczę. –
Nie jestem już tą samą osobą co sprzed wypadku. Wyglądam inaczej… Upadłem…
- Pokaż. – Chwyta moją bluzę
i nie dostrzegając sprzeciwu, ściąga ją ze mnie. – Tutaj jesteś piękny. –
Przesuwa dłońmi po moim płaskim brzuchu. Mięśnie nie są widoczne na nim jak
niegdyś, ale też nie ma na nim śladu tłuszczu. Zsuwa się ze mnie i rozpina mi
spodnie. Po chwili siedzę już w samych bokserkach.
- Mogę? – Dotyka protezy.
Kiwam głową, a on i ją ściąga. – Myślisz, że teraz się tego przestraszę?
Przecież już widziałem twoją nogę.
- Nie wiem. – Wzruszam
ramionami. – Będę dla ciebie ciężarem… Pewnie uciekniesz, jak w końcu to sobie
uświadomisz.
- Nie ucieknę. A jeżeli już
to na pewno nie przez brak twojej nogi. - Chłopak rzuca w kąt swoją górną
garderobę. Zaciskam usta, powstrzymując się przed dotknięciem go. Tak dawno nie
byliśmy razem… - Miałem ochotę zrobić to tysiące razy przez ostatnie kilka
miesięcy…
Moje
obawy były głupie.
***
-
Mat. – Emil spogląda na mnie z niepewnym wyrazem twarzy. Ma w oczach niepokój,
którego już dawno u niego nie widziałem.
- Słucham. – Wstaję z
siodełka stadionu. Właśnie skończył się trening i cała drużyna zbiera się do
szatni. Ja jak zwykle oglądałem ich poczynania ze swojego zwykłego miejsca.
W maju
zdałem maturę i teraz, w lipcu mam już wyniki. Z takimi punktami mam szansę
dostać się gdziekolwiek zechcę.
- Coś sobie uświadomiłem. –
Kontynuuje chłopak, siadając na moim miejscu. Szturcham go w ramię i siadam
obok, gdy zrobił mi miejsce.
- Co?
-
Ta drużyna jest we Wrocławiu…
- I? – Patrzę jak marszczy
brwi.
- Nie dam rady tam trenować!
Przecież mam tu pracę…
Ostatnio
był strasznie nerwowy. Zauważyłem, że coś jest nie tak, ale nie zdawałem sobie
sprawy, że akurat o to się martwi.
- Przecież to żaden problem.
– Zauważam.
- Ale rodzice…
- Weź! – Kręcę głową w
niedowierzaniu. – Już dawno u nich nie mieszkasz. Nic też od nich nie dostałeś
i nic nie jesteś im winny! Przestań się nimi przejmować.
- To swoimi nie przestałeś.
– Gasi mnie jednym zdaniem.
- To nie to samo. – Burczę.
- Mat. – Przesuwa dłonią po
moim udzie. – Ja nie mogę ich zostawić…
- Mam pomysł. – Mruczę. –
Wynajmę swoje mieszkanie, a za te pieniądze znajdźmy coś we Wrocławiu. Tam
pójdę na studia i znajdę pracę. Ty też coś sobie poszukasz. Wszystko będzie
dobrze! Z resztą mamy jeszcze trochę czasu. Moi rodzice mi trochę pomogą. –
Krzywię się lekko. Chciałbym już stać się niezależny.
- Nie podoba ci się ten
pomysł. – Zauważa Emil.
- Nie do końca. Ale gdy już
tam zamieszkamy i wszystko się ułoży, to nic więcej do szczęścia nie będzie
potrzeba.
Chłopak
unosi brwi. Wie, że to nieprawda. Nigdy nie będę naprawdę szczęśliwy, dopóki
nie będę mógł znów zdobywać medale. Choćby jako trener.
- Jest dobrze dopóki
jesteśmy razem. – Mówię z uśmiechem na ustach.
- Jasne. – Parska. Ale ja
wiem, że sprawiło mu to przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz