Poniedziałkowy
ranek wita mnie kontrolką braku paliwa. Śpieszę się jak zwykle do szkoły, bo
oczywiście nie można wstać o ludzkiej godzinie, by zdążyć bez wypruwania sobie
flaków po drodze, więc mocno zirytowany skręcam na stację, by nakarmić głodne
auto. Tankuję moją piętnastoletnią skodę i idę zapłacić.
Wracając
do samochodu słyszę krzyki i głuchy dźwięk uderzenia czymś o ścianę. Nie
zatrzymałbym się, gdybym nie usłyszał tego głosu. Skądś go kojarzę… Cicho
zmierzam w tamtym kierunku, by w razie czego móc niezauważonym po prostu
odwrócić się na pięcie i zwiać. Rzucane obelgi nie zachęcają do zrobienia
ostatniego kroku za stację. Ale robię go i zastaję dwóch typków stojących nad swoją
ofiarą. Jeden z nich kopie leżącego, a drugi śmieje się złośliwie. Niewiele
myśląc podbiegam do nich i z całej siły uderzam pięścią kolesia, który znów
uniósł nogę, do ponownego zadania bólu.
- Kurwa, co jest?! – Warczy
śmieszek, któremu teraz zrzedła mina. Odsuwa się parę kroków ode mnie, widząc,
że powaliłem jego kolegę jednym ciosem.
- Spierdalać! – Krzyczę z
myślą, że właśnie wpadłem w tarapaty. Mam nadzieję, że nie wyglądam na
spanikowanego. Nie potrafię się bić! Ale chyba nie jestem w tym osamotniony, bo
dwóch napastników zmywa się błyskawicznie. Patrzę za nimi nie wierząc w swoje
szczęście. I głupotę.
- Tylko zobaczą kogoś
silniejszego od nich i już srają w portki. A to mnie nazywają ciepłym. – Słyszę
za sobą znajomy, ironiczny głos. Odwracam się w jego stronę i widzę
zielonookiego, którego spotkałem wcześniej przy klubie. Siada na ziemi,
krzywiąc się przy tym nieznacznie. Dotyka napuchniętej wargi i patrzy na swoje
zakrwawione palce.
- Boże, co oni ci zrobili? –
Kucam obok niego i chwytam go za brodę, oglądając obrażenia. Ma przeciętą wargę
i podbite oko.
Znów mam to śmieszne
uczucie. Jego skóra jest gładka, myślę zaskoczony. Zauważam, że zielone oczy
patrzą w moje.
- Nic mi nie jest. – Mówi z
irytacją i odpycha moją dłoń. Podnosi się z jękiem bólu. Odgarnia włosy z
twarzy, próbując zachować resztki godności.
- Właśnie widzę. – Też
wstaję i spoglądam na niego z góry. Jest prawie o głowę niższy.
- Wow. Coś ty jadł, że tak
urosłeś? – Pyta rozbawiony.
- Zawieźć cię do szpitala?
- Żartujesz? – Uderza się w
pierś. – Trzeba by było o wiele więcej, żebym wylądował w szpitalu. Z resztą
mam pracę, muszę wracać. Przerwa na papierosa się trochę przedłużyła… Wracam na
kasę.
- Ludzi odstraszysz z taką
twarzą. – Uśmiecham się lekko. Ten facet jest naprawdę dziwny… przed chwilą
ktoś go pobił, a ten zachowuje się jakby nic się nie stało.
- Wmówię wszystkim, że
wcisnąłem sobie za dużo botoksu. – Stwierdza zamyślony, a ja wybucham śmiechem.
– Z czego się cieszysz?
- Wyobraziłem sobie miny
ludzi jak im to mówisz. – Z trudem wydusiłem z siebie słowa. Ten facet naprawdę
poprawił mi humor.
- Taaak. Pewnie będą
zachwyceni postępem naszych czasów i zachowaniem dzisiejszej młodzieży… -
Komentuje. – W każdym razie musze już iść.
Odwraca
się na pięcie i odchodzi. Wciąż szczerzę się jak debil.
- Jak się nazywasz?!
Zatrzymuje
się i zerka przez ramię. Zauważam lekki uśmiech na jego twarzy.
- Emil Rogowski. A ty pewnie
jesteś Mat Zieliński, o ile cię dobrze pamiętam. – Odpowiada i wraca do pracy.
Emil
z zielonymi oczami… Skąd ja go znam?
Wracam
do samochodu z o wiele lepszym humorem. Wciąż uśmiecham się na myśl o chłopaku.
Gdyby nie ta opuchnięta twarz, to byłby całkiem przystojny. I te długie, czarne
włosy dodają mu uroku. Podobają mi się… Zaraz? Podobają? To trochę dziwne…
Przekręcam
kluczyk w stacyjce i wyruszam w przerwaną podróż do szkoły. Na drodze skupiam
całą swoją uwagę. Nie mogę się pochwalić wspaniałą umiejętnością jazdy autem.
Jestem beznadziejnym kierowcą, ale jakoś poruszać się po tym durnym mieście
trzeba. Także nie obywa się od wysłuchiwania klaksonów innych uczestników
ruchu. Niech się pozłoszczą, nie moja sprawa.
Parkuję
pod szkołą. Liceum ogólnokształcące reprezentuje się całkiem nieźle w
porównaniu z innymi placówkami. Przynajmniej jest świeżo pomalowane. Na pomarańczowo.
Co z tego że farba już odpada? Po co likwidować głuche tynki… Oszczędności się
szuka, tam gdzie nie powinno i to są konsekwencje… Polska, nic dodać, nic ująć.
Biorę
plecak i zerkam na zegarek. Ósma. Lecę na lekcje. Nauczycielka z maty jest jędzą.
Nawet dla mnie. A chyba powinna mi trochę odpuścić, skoro mam same piątki, no
nie? Błąd. Żadnej taryfy ulgowej. A może to i lepiej… Przynajmniej się nie
wyróżniam.
Szczęście
mnie nie opuściło. Pani Fas – tak się nazywa – właśnie otwiera salę, gdy dobiegam
do drzwi. Rzucam jej ciche „dzień dobry” i wraz z resztą dwudziestoosobowej
klasy zajmuję odpowiednie miejsce w ławkach. Ja mam swoje w czwartej ławce pod
oknem.
Obok mnie siada Klaudia,
klasowa sex bomba - jak ją nazywają moi koledzy… Ja nie widzę w niej nic
ciekawego. Wielkie cycki i pupa. Do tego jest niska. Około metr sześćdziesiąt.
Ubiera się bardzo wyzywająco, nawet w zimę. Nie robi to na mnie większego
wrażenia. Już Julia mi się bardziej podoba…
-
Cześć! – Wita mnie, rozwalając się niemal na całej ławce. Mam swoje miejsce
jedynie na zeszyt. Po cholerę wyciąga lakier do paznokci?
- Hej. – Odpowiadam szeptem,
bo nauczycielka właśnie zaczęła sprawdzać obecność.
Dziewczyna
przerzuca czarne loki w tył, odkrywając swój głęboki dekolt. Gdy pani Fas zaczyna
lekcje, Klaudia pochyla się w moją stronę, by sprawdzić co mam w zeszycie.
Zaprezentowała w ten sposób swoje gabaryty. Serio nie rozumiem dziewczyn.
Najpierw się tak ubierają, a później marudzą, ze faceci traktują je
przedmiotowo.
- Nie ogarniam tego tematu.
– Szepcze do mnie.
- Gdybyś słuchała, to byś
ogarnęła. Daj mi pisać. – Zabieram jej swój zeszyt i przepisuję temat z
tablicy.
- Oj no nic ci się nie
stanie, jak raz nie przepiszesz… - Śmieje się cicho.
- Mi nie, ale ty jeszcze
bardziej się pogrążysz.
- Nie bądź taki chłodny. –
Uwiesza się na moim ramieniu. – Dasz przepisać, prawda?
- Zieliński i Modowska! –
Warczy nauczycielka. – Przeszkadzam wam?
- Nie prze pani. – Odpowiada
słodko dziewczyna.
- Klaudia znalazła nową
ofiarę. – Komentuje złośliwie Łukasz, który siedzi przed nami. Kilka osób
śmieje się z tego, a Fas niemal zabija wzrokiem tych, którzy odważyli się wydać
dźwięk.
- Cisza! – Znów warczy na
klasę. – Modowska, proszę odczepić się od ramienia kolegi. Myślę, że w
przeciwieństwie do pani, on zechce słuchać na mojej lekcji.
No i
tak toczyło się moje „życie” w szkole. Klaudia ostatnio się do mnie
przyczepiła. Od czasu do czasu wybiera sobie ofiarę. Pomęczy ją trochę,
pomęczy, a później rzuca, znudzona zabawką. Sęk w tym, że ja nie daje się łapać
na jej gierki. Przez to ona jest coraz bardziej nachalna. Sprawdza co na mnie
działa. A nie działa nic. Nie plącze mi się przy niej język, nie rumienię się i
nie próbuję jej dotykać. Wręcz odwrotnie. Jestem nią zniesmaczony i unikam jej
towarzystwa jak tylko mogę. Z zachowania jest podobna do Julii. Różnica polega
na tym, że moja przyjaciółka jest dla mnie jak siostra. A Klaudia to tylko
znajoma z klasy.
Po
zakończonych lekcjach oczywiście pojechałem prosto na trening.
Coraz
częściej zastanawiam się, dlaczego wybrałem koszykówkę. W wieku dwunastu lat
miałem do wyboru pływanie, lekkoatletyka czy koszykówka. Za wodą nie przepadam,
lekkoatletyka jest fajna, ale czegoś mi w niej brakuje, za to koszykówka
spodobała mi się od razu. Może dlatego, że jest to gra zespołowa… Lubię czuć
się potrzebny. Myślę, że to ma coś wspólnego z tym, jak wcześnie zostawili mnie
moi rodzice. Drużyna zastępowała mi moje rodzeństwo, którego nie miałem, a
trener ojca, którego mam, ale nie jest obecny w moim życiu. No może nie do końca,
ale tak właśnie to sobie tłumaczę. Potrzebni mi są ludzie. Rodzina. Może
specyficzna, ale przynajmniej mam jej namiastek. Zastanawiam się, skąd
wiedziałem jako dzieciak, że w życiu to właśnie mi będzie potrzebne.
Otwieram
drzwi szatni. Pomieszczenie, do którego wchodzę, jest
prostokątne, a przy jego dłuższych ścianach stoją szare szafki. Po lewej
stronie jest ich mniej, ponieważ znajduje się tam wejście do wc i natrysków.
Już w
progu wita mnie śmiech moich współtowarzyszy. Jest ich siedmioro, każdy stoi
przy swojej szafce, podpisanej imiennie. Pierwszy zwraca moją uwagę Przemek,
wysoki na metr dziewięćdziesiąt dziewiętnastolatek o brązowych oczach i
włosach. Swoją szafkę ma po lewej stronie. Chłopak podnosi właśnie jakąś starą
skarpetę.
- Fuuu, Marcin! Mogłem się
tego po tobie spodziewać. – Robi zniesmaczoną minę w kierunku zaskoczonego
rudzielca. Ma on podobny wzrost co Przemek i tyle samo lat.
- Zarzucasz mi, że to
ścierwo jest moje? – Pyta oskarżony, mrużąc swoje piwne oczy.
- A czyje niby? – Kontynuuje
pierwszy. – Może Rafała? Tylko ciebie można podejrzewać, że nie wyprałeś swoich
skarpet. – Rzuca w niego wspomnianą rzeczą. Marcin uchyla się w ostatniej
chwili, a skarpetka zamiast na jego twarzy ląduje na rzeczach Lucjana.
- Ja pierdole. – Warczy blondyn,
chwytając obiekt sporu w dwa palce. – Z wami nie da się wytrzymać. Wyprowadzam
się do innej szafki!
Wszyscy
śmiejemy się z jego powagi.
- Mat! – Rafał zauważył mnie
z drugiego końca szatni. – Co tak późno?
Ten
wysoki na ponad dwa metry dwudziesto jedno latek jest liderem naszej drużyny.
Najwyższy i najstarszy z nas. Jeśli miałbym go opisać w jednym zdaniu, to
powiedziałbym, że to osoba, na którą zawsze można liczyć. Dlatego też został
przez nas jednogłośnie wybrany na lidera.
- Hej, chłopaki. – Witam się
i idę do swojej szafki obok Rafała. Po drodze mijam Tobiasa i Adama, z którymi
wymieniam krótkie pozdrowienia. Tobias jest rok młodszy ode mnie. Ma brązowe
oczy, sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i krótkiego irokeza, którego kolor
często ulega zmianie. Dzisiaj jest czerwony. Adam jest od niego o pięć
centymetrów wyższy, ma krótkie, brązowe włosy, niebieskie oczy i ma tyle samo
lat co ja.
- Kurwa! – Krzyczy nagle
Tobias, gdy zaczynam się przebierać. – Przemek przestań rzucać tym ścierwem! –
Warczy wściekle do wymienionego, zdejmując ze swojego czerwonego irokeza
skarpetę.
- Trafiony w punkt! – Wołają
jednocześnie Marcin i Przemek, wywołując u nas kolejny napad śmiechu.
Pajace,
myślę rozbawiony. Lubię ich przekomarzania. Bez nich byłoby tutaj nudno.
- Co ty taki padnięty? –
Pyta Rafał cicho. W sumie nie musi, reszta zajęła się latającą skarpetką…
- Trudna noc. – Wzruszam
ramionami. Widać to po mnie?
- Julia znów zaciągnęła cię
na imprezę?
- A coś ty taki ciekawy? –
Uśmiecham się złośliwie. Niedawno dowiedziałem się, że przez jakiś czas
chodzili ze sobą. Nie mam pojęcia kiedy to było, bo chłopak ani pisnął o tym
zdarzeniu. Gdyby nie pijaństwo Julki nigdy bym nie wiedział.
- Nie powinieneś dawać się
jej wykorzystywać. – Stwierdza i wychodzi z szatni.
- A tego co ugryzło? – Karol
siada obok mnie na ławce. Zwykle trzyma się na uboczu, odcięty od naszych
żartów i przekomarzanek. Teraz też nie uczestniczy w bitwie na skarpetkę, która
się toczy za nami.
- Nie wiem. – Wzruszam
ramionami, spoglądając na najniższego z nas. Ma ledwo ponad sto siedemdziesiąt
wzrostu, jasne brązowe włosy i zielono niebieskie oczy. Niedawno skończył
siedemnaście lat, co czyni go najmłodszym z naszej paczki. Jest też
najładniejszy, o ile można tak powiedzieć o chłopaku. Ma kobiece rysy twarzy, a
ciało modela… i sporo fanek z tego powodu.
- Idziemy? – Zerka za siebie
z wymowną minął. Usta same układają mi się do uśmiechu. Mimo, że jest
najmłodszy, to czasem i najpoważniejszy z nas. Nie śmieszą go wygłupy naszych
współtowarzyszy broni, jak ich czasem określamy.
Ruszyłem
za nim na boisko. Nasz trener, niski czterdziestolatek, już na nas czeka. Ma
brązowe włosy i brodę, której nigdy nie ścina do końca. Raz jest krótsza, raz
dłuższa, ale zawsze obecna. Jego piwne oczy kierują się na mnie, a usta
wyginają w uśmiechu.
___________
Komentarze z poprzedniego bloga:
Wysłany 21.02.2015 o 18:44
Hej, bardzo fajmie piszesz, podoba mi się twój styl i szybko się to czyta.Dobrze że trafiłam tu wcześniej to bez problemu nadrobię rozdziały :) Zapraszam do mnie na zapinamtwojespodnie.blog.pl A ja zaraz ogarnę od początku o co w tym chodzi :) |
Kolejny -już drugi-rozdział mnie wciągnął.Dzięki twojemu stylowi pisania dobrze i szybko się czyta.Idę czytać dalej.pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuń~L.A