- Gdzie Rafał? – Pytam,
podchodząc do mężczyzny.
- Kazałem przynieść mu moje
papiery. – Kładzie mi rękę na ramieniu i spogląda na Karola, marszcząc się przy
tym gniewnie. – O, witaj. Czemu cię ostatnio nie było?
- Oceny. Rodzice. – Wymienia
dwa słowa, które wszystko wyjaśniają. Chłopak ma problemy z nauką, a jego
rodzice często z tego powodu nie pozwalają mu przychodzić na treningi. Zamiast tego
musi siedzieć w domu i robić zadania. Patrząc na niego, czasem cieszyłem
się, że sprawcy mojego przyjścia na świat mnie olewają. W ostatnim tygodniu nie
mógł przyjść ani razu.
- Cóż… musisz z tym coś
zrobić. Nie możesz opuszczać treningów na tak długi czas. – Stwierdza trener,
wciąż rażąc piorunami.
- Jacek, nie przesadzaj… -
Zwracam się do trenera po imieniu. Rzadko to robię przy innych mimo, że mam na
to jego pozwolenie. - Dobrze gra, nie
zaszkodzi mu chwila przerwy. – Próbuję bronić kolegę.
- Ale i nie pomoże. –
Stwierdza. – Idźcie biegać. Co reszta robi w tej szatni? Utopili się?
Gdy
tylko kończy mówić, piątka chłopaków wypada zza drzwi szatni, przepychając się
i wyzywając. Ja z Karolem z trudem powstrzymujemy się od śmiechu, gdy trener
chwyta Przemka i Marcina za uszy. Oboje potulnie dają się przyprowadzić na
środek boiska.
- Co ja wam mówiłem o takim
zachowaniu?! – Złości się Jacek.
- Przepraszamy… - Mruknęli oboje,
zwieszając głowy.
- Godzina biegania. Wszyscy!
Jak
już się dało zauważyć, trener nie akceptuje na swoich treningach wyzywania, czy
przekleństw. Nie mówiąc już o przepychankach, nawet jeśli były one dla zabawy.
Tak więc wszyscy zostajemy skazani na bieg. Chociaż „skazani” to nie jest moim
zdaniem dobre słowo. Uwielbiam biegać.
- Za co tym razem? – Rafał
dołącza do nas na stadionie lekkoatletycznym, czyli hali obok naszego boiska.
- Marcin i Przemek. –
Odpowiadam.
- Co ja! – Krzyczy Marcin do
mnie. – To Przemol zaczął!
- Dzieciak. – Komentuje
wymieniony.
- Co za różnica? – Rafał
uśmiecha się lekko. – I tak byśmy biegali.
- Nie gadać! – Przerywa nam
trener.
Tylko
wygląda na takiego groźnego. Jest dla nas jak drugi ojciec. Surowy, ale
kochający. Prowadzi nas do zwycięstw, a jak przegrywamy to nie wrzeszczy na
nas, tylko obwinia siebie. Przez to właśnie dajemy z siebie wszystko na
meczach. Nie lubimy go zawodzić.
Po pół
godzinie wymiękł Karol. Nie zazdroszczę mu sytuacji. Reszta z nas dobiega do
końca czasu, chodź niektórzy z wielkim trudem. Po mnie i po Rafale wysiłek
można poznać jedynie po plamach potu na koszulach.
- Muszę się zabrać za waszą
kondycję. – Podsumowuje trener, gdy stajemy przed nim.
Dobiera
nas w czteroosobowe drużyny. Ląduję w jednej z Adamem, Karolem i Marcinem.
Najpierw wykańcza nas różnymi ćwiczeniami i powtarzaniem dwutaktów, wsadów,
rzutów za trzy punkty i bieganiem po całym boisku, a następnie karze grać.
Wszystko
robię mechanicznie, do znudzenia. Już dawno zapomniałem, że miało sprawiać to
przyjemność. Dzień w dzień to samo. Szkoła. Trening. Dom. Kocham koszykówkę,
ale brakuje mi dawnej radości. Coś w niej zgubiłem.
Wyciągam
dłonie po piłkę, którą Przemek ma zamiar podać do kogoś, chwytam ją i ruszam
sprintem do kosza, moje stopy uderzają o boisko, a gdy znajduję się blisko
mojego celu, kątem oka dostrzegam dłonie Rafała. Obracam się gwałtownie o sto
osiemdziesiąt stopni i podaję do czekającego już na mnie Adama. Odbiera i
rzuca. Piłka przechodzi przez obręcz.
Powtarzaliśmy to miliony
razy. Te same sekwencje. Te same ruchy. Jesteśmy wyuczeni ich do perfekcji. Ja
i Adam stanowimy zgrany zespół. Mimo wszystko nie powiedziałbym, że czytamy
sobie w myślach. Po prostu znamy swoje ruchy. I taktykę. Nie ma w tym za grosz
zaskoczenia. Oczywiście reszta próbuje nam odebrać piłkę, pokrzyżować plany,
ale udaje się to czasem jedynie Rafałowi. Trener wyuczył nasze ruchy na niemal
każdą możliwość ataku czy obrony.
Nie
ma w tym radości. Mechanika. Wyuczenie. Precyzja. Nuda.
Powinienem
się cieszyć, że mogę trenować. Dzięki rodzicom nie muszę się martwić o
pieniądze. Wiem, że to nie fair… ale nie potrafię od dłuższego czasu bawić się
na boisku. To był po prostu nawyk. Nie przyjemność.
-
Dobra, starczy. – Zarządza trener. – Chodźcie tutaj. Za tydzień, przypominam,
jest nabór nowych do naszej drużyny. Spodziewam się po was, że zajmiecie się
tymi, którzy do nas dołączą.
***
Zajęcia
Julii odbywają się na piątym piętrze. Obok tego budynku stoi drugi, bliźniaczy.
Na jego dachu zwykle czekam na dziewczynę. Przychodzę w połowie jej zajęć, więc
jedynie tam mogę zabić nudę, oglądając treningi. Salę klubu widać tu przez
wielkie okno. Sam nie odważyłbym się ćwiczyć, gdyby każdy mógł mnie obserwować.
No, może nie każdy. Tylko ci, co znają to miejsce…
Jeszcze
zanim otworzyłem klapę prowadzącą na dach, usłyszałem dźwięk uderzania butów o
posadzkę. Nigdy tu nikogo nie spotkałem, więc z ciekawością otwieram drewniany
„właz” – jak go ochrzciłem. Wchodzę na dach i ze zdziwieniem patrzę na
tańczącego chłopaka. Porusza się z gracją. Jego ciemne, długie włosy falują
wraz z jego ruchami. Jest ubrany w czarne spodnie i szeroką, także czarną bluzę
z kapturem.
Emil! Uświadamiam sobie nagle. Gapię się na niego jak jakiś debil z niemałym
szokiem na twarzy. Nigdy nie przypuszczałbym, że ten chłopak może się tak
ruszać!
Jego
zielone oczy po chwili dostrzegają mnie. Zatrzymuje się i wzdycha ciężko.
- Od kiedy tu stoisz? –
Uśmiecha się kwaśno, jednocześnie otrzepując ubrania z kurzu.
- Od dłuższej chwili.
Przychodzę tu oglądać treningi.
- Tańczysz? – Unosi brwi.
- Nie. Czekam na Julię.
Zwykle odwożę ją do domu, więc tu zabijam czas. – Mijam go i podchodzę do
krawędzi dachu. Roztacza się stąd widok na miasto. Nie jakiś cudowny, budynek
nie był aż tak wysoki, mimo wszystko inny punkt widzenia zmienia sposób
patrzenia na otaczającą mnie przestrzeń. W oddali widać stadion.
-
Często tu przychodzisz? – Pytam po chwili. Emil dołącza do mnie i spogląda na
ćwiczących w drugim budynku.
- Pierwszy raz tu jestem.
Stwierdziłem, że to dobre miejsce do ćwiczeń. Odosobnione i widać trening. Cóż,
myliłem się. – Wzrusza ramionami.
- Dobrze tańczysz.
Przepraszam, że ci przerwałem.
- Spoko.
- Powiedz mi… Skąd się
znamy? – To pytanie dręczyło mnie od spotkania przed klubem.
- Z meczu. – Siada na murku,
który wieńczył koniec dachu. – Z mistrzostw wojewódzkich… Finał. – Dodaje, gdy
widzi moje zmieszanie.
Hę? Z
mistrzostw wojewódzkich? W finale był jeden chłopak dość podobny do niego… Miał
czarne, krótkie włosy. Świetnie się poruszał, jak gdyby tańczył. Zabierał mi
piłki sprzed nosa. Dopiero w drugiej połowie zdołałem go pokonać. Wygraliśmy
wtedy głównie dzięki mnie. Nie żebym się chwalił… po prostu to ja zdobyłem
większość punktów na tamtym meczu. Nikt inny nie potrafił się przebić przez
jego obronę. Był silny i zdeterminowany. Chciał sam wygrać tamten mecz i to go
właśnie zgubiło. Chłopak, którego w tej chwili widzę, jest wychudzony i nie
wygląda na zadowolonego z życia. Jedyne, co go łączy z Emilem z przeszłości, to
kolor włosów i zielone oczy, które obserwują każdy mój ruch.
- Zmieniłeś się… - Mówię bez
zastanowienia.
- A w tobie zmieniło się
jedynie to, że urosłeś prawie pół metra. – Uśmiecha się szeroko. – Dalej grasz?
- Oczywiście. A ty?
- Zrezygnowałem. – Przybiera
obojętny wyraz twarzy.
- Czemu? Byłeś świetny!
- Byłem. – Zaznacza.
Przerzuca nogi przez murek, zwieszając je z krawędzi dachu.
- Teraz tańczysz? – Próbuję
odgadnąć. Nie wygląda mi na kogoś, kto się łatwo poddaje. A przynajmniej z tej
strony go znam… O ile można mówić tu o znajomości.
- I tak, i nie. Robię to
tylko czasem dla przyjemności. – Spogląda na mnie w zamyśleniu. Podobają mi się
jego intensywnie zielone oczy...
- Podziwiam ludzi, którzy
potrafią tańczyć. Ja jestem jak kawał drewna. – Śmieję się. - Bez szans na
poprawę. Jak próbuję tańczyć z Julią, to zawsze kończy się siniakami.
- Serio? Nie wyglądasz na
takiego.
- Nie? – Uśmiecham się
szeroko i parodiuję samego siebie w tańcu. – Wygląda to mniej więcej tak.
- Chodź, pokażę ci.
Ku mojemu zaskoczeniu,
chwyta mnie za rękę i ciągnie w miejsce, w którym wcześniej tańczył. Stanął
naprzeciw mnie z lekko przekrzywioną głową w prawo. Jak pies, który usłyszał
coś ciekawego.
- Spróbuj mnie poprowadzić.
– Chwyta mnie za ręce z lekkim uśmiechem.
- Teraz? Nie potrafię…
- Potrafisz. – Pokazuje
mniej więcej co mam robić. – Wyobraź sobie, że jestem tą twoją Julią.
- Będzie ciężko. –
Parsknąłem.
Emil zaczyna się ruszać tak,
jak zwykle Julka tańczyła wokół upatrzonych przez siebie gości. O matko…
- Ona tańczy podobnie, jak
ja teraz.
- Skąd wiesz? – Dziwię się.
- Często widzę ją w klubie.
Ciebie zresztą też, choć rzadziej. No, rusz się.
Przesuwa
dłonią po moim torsie. Jego biodra poruszają się wraz z muzyką, którą tylko on
słyszy. Łapię go za rękę i obracam w koło, jedynie się na niego gapiąc,
zamiast robić cokolwiek ze swoim ciałem. Parska, gdy obejmuję go w talii. Cóż.
Tylko to zwykle robię, gdy już zdarzy mi się zatańczyć z Julką.
- Miałeś racje, porównując się
do drzewa. – Stwierdza.
Jednak
zamiast się ode mnie odsunąć, przywiera do mnie całym ciałem. Spinam się, gdy
obejmuje mnie jedną ręką w pasie i przyciąga jeszcze bliżej. Nie widzę jego
twarzy, bo patrzy gdzieś w bok. Czuję za to każdy jego ruch. Porusza ciałem,
zmuszając mnie do tego samego. Mężczyzna nie powinien się zbliżać w ten sposób
do drugiego mężczyzny, przeszło mi przez myśl.
- Właśnie… - Odsuwa się ode
mnie ze złośliwym uśmiechem. – Tak powinieneś zatańczyć z Julią. Jak będzie
miała dobrego partnera, to już nie będzie sobie szukać innych na dyskotekach. I
cię nie zostawi.
- Nie chcę być jej
partnerem… – Stwierdzam kwaśno. – Nie zamierzam dopisać się do jej listy
zaliczonych.
- Nie jesteście razem? –
Dziwi się.
- A wyglądamy tak?
- Nie, raczej nie… -
Spogląda w stronę bliźniaczego budynku. – Skończyli już.
To
prawda, widać było ludzi zbierających się do wyjścia.
- Powinienem już iść. –
Spoglądam na niego w zamyśleniu. Z jednej strony chcę spytać czy jeszcze kiedyś
się spotkamy, a z drugiej… – Cześć. – Mówię w końcu i szybkim krokiem ruszam w
stronę wyjścia.
Mogę
mieć jedynie nadzieję, że gdzieś na niego trafię.
_________
Komentarze z poprzedniego bloga:
Wysłany 17.03.2015 o 14:49
Kurczę, ten Emil, intrygujący gośćCzy jeszcze mnie zaskoczysz? bo jak narazie robisz to znakomicie! :) |
zapinamtwojespodnie.blog.pl