O
ironio, nie muszę długo czekać, żeby trafić na Emila. Na drugi dzień Julia
zabiera mnie na dyskotekę. Zauważam zielonookiego już po dziesięciu minutach
gapienia się w tłum ludzi. Jest ubrany w cienką, białą bluzę i czarne,
poprzecierane jeansy. Tańczy z jakimś czerwonowłosym kolesiem, który błądzi po
jego ciele dłońmi, nie puszczając go ani na sekundę. Z pewnością nie jest to przyjacielski
taniec. Sprawiają wrażenie całkowicie pochłoniętych sobą, jak gdyby za chwilę
mieli się ze sobą kochać…
Nagle
zielone oczy patrzą wprost na mnie. Emil przywiera do swojego towarzysza i
wykonuje podobne ruchy, co ze mną wczoraj. Wciąż patrzy na mnie, gdy
czerwonowłosy zaczyna całować jego szyję.
Że
też odważają się robić to w takim klubie… Zmuszam się do przerwania kontaktu
wzrokowego i ponownego nabrania powietrza, bo do tej pory wstrzymywałem oddech.
Ruszam w stronę jedynego wolnego stolika, jaki zauważyłem. Dlaczego do cholery
się podnieciłem? Zdegustowany siadam na kanapie i szukam wzrokiem Julki.
Dziewczyna tańczy z jakimś gościem, kompletnie zapominając o moim istnieniu.
Taki mój los. Jestem tu jako szofer i ewentualny ochroniarz. Nie jako towarzysz
zabawy.
Kątem
oka dostrzegam, że ktoś siada obok mnie, a sekundę później czuję ciężar na
ramieniu. Emil uśmiecha się do mnie szeroko.
- Maaat! Jak miło cię
widzieć. – Krzyczy do mojego ucha. Głośność muzyki nie pozwala na normalną
rozmowę.
Jest
pijany. Po cholerę do mnie przylazł?
- Cześć! – Mimo mojej
narastającej niechęci do niego, nie odpycham go. Ciepło jego ciała dziwnie na
mnie działa.
- Sam jesteś? – Pyta,
przybliżając usta do mojego ucha.
- Z Julią.
- Och, znowu kogoś sobie
złapała? – Śmieje się. – Biedaku, nie widzisz, że ona cię wykorzystuje?
- Widzę.
- To dobrze… - Mruczy mi
przy uchu. – Wiesz… mam problem.
Spojrzenie
na niego nie było dobrym pomysłem, myślę odkrywczo, gdy nasze twarze znajdują
się zaledwie kilka centymetrów od siebie. Emil wykrzywia usta w złośliwym
uśmiechu i spogląda na mnie wyzywająco.
- Ten chłopak, z którym
przed chwilą tańczyłem, napalił się na mnie. – Stwierdza, nie zmieniając wyrazu
twarzy. – Chciałem tylko zatańczyć , a nie dać mu się przelecieć, więc przyszedłem
tutaj.
- Dlaczego zawsze ląduję w
sytuacji, w której muszę ratować czyjś tyłek? – Pytam bardziej siebie niż jego.
W tym momencie to powiedzonko jest dość dosłowne…
- Bo jesteś miły. – Przesuwa
dłonią po moim torsie. – I wyglądasz jak ochroniarz. Idziesz ze mną zapalić?
- Ja nie palę.
- Nie musisz.
Wstaje
z kanapy i idzie w stronę wyjścia. A ja za nim. Wyszliśmy z klubu na świeże
powietrze. Wzdycham z ulgą, zostawiając za sobą kaleczącą uszy muzykę.
Emil
zapala papierosa i zaciąga się nim. Czy jak to nazwać. Nie wiem, nie znam się…
- Nigdy nie zaczynaj palić.
– Patrzy na mnie, rozbawiony nie wiadomo czym.
- Nie zamierzam. To świństwo
jest tylko do zdzierania kasy z ludzi i zabijania. – Opieram się o ścianę i
wkładam ręce do kieszeni. Nie lubię zapachu dymu. Drażni mnie. Mimo to bez
słowa stoję i czekam Bóg jeden wie na co.
- Wiesz… mam pomysł. – Mówi
Emil, rzucając wypaloną śmierć na ziemię. – Moglibyśmy zagrać. Niedaleko stąd
jest boisko do kosza, co ty na to?
- Okej… - Kiwam głową, a w
klatce piersiowej czuję dziwny ucisk. Nie pamiętam, kiedy grałem poza
treningiem. Prawdopodobnie kilka lat temu.
***
Wylądowaliśmy na blokowym
boisku. Choć trafniejszym stwierdzeniem jest to, że trafiliśmy na sam środek
śmietnika. Odłamki szkła, gazet, stare meble… mam jedynie nadzieję, że na
betonowej płycie boiska nie znajdzie się nic ostrego. Jedna lampa z pobliskiej
ulicy oświetla nam ciemność. Poza nią są też światła w pobliskich blokach, ale
one niewiele dają.
Chłopak rusza w kierunku
starych, wyrzuconych przez kogoś mebli i zaczyna zaglądać za nie.
- Gdzieś tu była piłka… -
Mamrocze, przeszukując stare graty.
Już
chcę mu pomóc, gdy nagle wyciąga zgubę.
- Nooo to gramy. – Mówi,
uśmiechając się szeroko.
Jedynie
patrzę jak podbiega do kosza, kozłując i wrzuca do niego piłkę. Przypomniał mi
się nasz dawny mecz. W pierwszej rundzie był niepokonany. Co ja się wtedy
namęczyłem, żeby odebrać mu piłkę…
- Co stoisz jak słup? Mam
nadzieję, że nie grasz tak, jak tańczysz… - Zaczyna naśladować moje „taneczne”
ruchy.
Powoli
podchodzę do niego i zabieram mu piłkę z rąk. Staję na środku boiska, odbijając
ją parę razy, by sprawdzić w jakim jest stanie.
- Zaczynamy? Wrzucę piłkę
spod kosza. – Mówię z szerokim uśmiechem. – Zobaczymy, czy dasz mi radę.
- Dawaj.
Zaczynam.
Biegnę do kosza, a Emil przecina moją drogę, w sekundę zmieniam kierunek i
mijam go płynnie. Sprintem pokonuję dzielącą mnie oraz kosz odległość,
podskakuję i wkładam piłkę w obręcz.
- Cholera, co to było?! –
Woła, patrząc jak piłka odbija się od betonu pod koszem.
Emil
podbiega do mnie i zabiera piłkę. Biegnie w stronę kosza, a ja ruszam za nim.
Zaczynamy bawić się jak dzieci, co chwila kłócąc się o zasady. Nie popisuję się
swoimi umiejętnościami, zwalniam z tempa i kompletnie zapominam o regułach,
które towarzyszą treningowi. Obserwuję jak zielonooki rusza się płynnie, jak
gdyby był na parkiecie i za chwilę miał zacząć swój taniec. Nie ma dawnej
kondycji, a jego ciało wygląda mizernie, ale wciąż zachowuje się tak samo jak
wtedy, gdy graliśmy razem na mistrzostwach.
Po
raz pierwszy od dawna mam przyjemność z gry. Nie muszę się martwić, że coś
zawalę. Mogę czerpać przyjemność z biegu, bardziej skupić się na swoich
stopach, niż osobach z mojej drużyny. Niczego nie muszę nikomu udowodnić. Nie
muszę wygrać.
Mogę
grać. Niczego nie muszę.
- Dobra, dość. – Stwierdza
zielonooki po jakieś godzinie gry, a przynajmniej tak mi się wydaje, że tyle
czasu minęło. Jest padnięty, oddycha ciężko i ledwo co trzyma się na nogach. Ja
jestem jedynie trochę zasapany i mógłbym grać jeszcze przez jakiś czas.
- Słaaabo. – Śmieję się,
podchodząc do niego.
- Jestem pijany, jakbyś
zapomniał. – Opiera się o moje ramię, próbując złapać oddech. – Dawno nie
grałem.
- Wiem.
Złapałem go za ramię, gdy
się zachwiał. Może jednak przesadziłem... Powinienem przerwać grę, widząc
wcześniej, że opada z sił.
Siadam na betonie, ciągnąc
go za sobą. Uśmiecha się lekko i opiera plecami o mój bok. Słyszę, jak jego
oddech zwalnia, uspokaja się, a ja mam ochotę dotknąć jego włosów, które teraz
opadają na moje ramię. Powstrzymuję się od tego... Facet nie powinien chcieć
dotykać innego. O czym ja w ogóle do cholery myślę?
To
ciepło na moim boku jest takie przyjemne… Stop!
- Dzięki, dawno się tak
dobrze nie bawiłem. – Szepta Emil, opierając o mnie głowę. Spoglądam na czubek
jego głowy. Żałuję, że nie mogę zobaczyć jaki ma wyraz twarzy.
- Nie ma za co. Też się
dobrze bawiłem. – Odpowiadam i wlepiam wzrok w stertę śmieci przede mną.
Naprawdę chciałbym, żebyśmy mogli częściej razem grać. – Wiesz… - Zaczynam
niepewnie. – Na stadionie w następny poniedziałek o szesnastej robimy nabór
nowych osób do drużyny. Przyjdź zagrać, choćby tylko dla zabawy.
- Maaat… - Wzdycha. – Ja
jestem beznadziejny. Trzy lata nie grałem…
- No i co z tego? Spróbować
nie szkodzi.
- Mhm…
Nic
więcej nie powiedział, więc siedzieliśmy w ciszy. A mi przez myśli przeleciało,
że przecież zawalę dzisiaj szkołę i trening przez zmęczenie. Wszędzie muszę
dawać z siebie sto procent, więc naprawdę potrzebuję do tego energii. Zdałem
sobie sprawę również z tego, że nie wiem czy Julka sama dotarła do domu.
Kompletnie o niej zapomniałem, ale teraz to już nie ma znaczenia. Jeśli nie
wezwała taksówki, to pewnie zniknęła z jakimś gościem.
Wpatruję
się w ciemność przede mną. Czy ja naprawdę chcę poświęcić koszykówce całe moje
życie?
***
Próbuję
się skupić na zadaniu z angola. Jakim cudem jestem aż tak zmęczony po jednej
nieprzespanej nocy…?
- Co, zabalowało się? – Pyta
Klaudia, znów wieszając się na moim ramieniu. I tak dziw bierze, że nie
zaczepiała mnie przez pierwszą połowę lekcji.
- Przestań. Nie masz do kogo
się przyczepić?
- Ano nie mam. – Uśmiecha
się (jej zdaniem) uroczo. – Próbuję sprawić, byś trochę wyluzował w szkole.
- Nie potrzebuję luzu…
- Potrzebujesz. Próbujesz
być niewidzialny. Nie wychodzi ci to. – Śmieje się.
Tak.
Próbowałem być niewidzialny. I wychodziło mi to do czasu, kiedy się do mnie
przyczepiła. Dlaczego nie może męczyć kogoś innego?
Czas
w szkole dłużył mi się niemiłosiernie. Chciałem mieć ten dzień jak najszybciej
za sobą…
***
-
Mat! Podejdź tu na chwilę! – Woła Jacek, gdy znów daję sobie odebrać piłkę z
rąk.
- Wiem trenerze… - Zaczynam,
gdy znalazłem się wystarczająco blisko, by nie musieć krzyczeć.
-Idź do domu. – Przerywa mi.
- Ale… - Nie kończę.
Pierwszy raz karze mi przerwać trening. Nigdy wcześniej nie wysyłał mnie do
domu. Od jakiegoś czasu byłem zniechęcony i pozwalał mi biegać, zamiast grać z
chłopakami… Ale jeszcze nigdy mnie nie wygonił!
- Nie wyrzucam cię. – Mówi
spokojnie, widząc moją minę. – Po prostu chcę żebyś odpoczął.
- Nie potrzebuję odpoczynku.
– Warczę, czując narastającą złość. Chłopaki przerywają grę i patrzą na mnie ze
zdumieniem. Ja się nie irytuję. Nigdy.
Wchodzę
z powrotem na boisko.
- Mat, mówię coś do ciebie!
– Krzyczy za mną trener.
- Przecież nie robię nic
złego! Chcę grać! – Gówno prawda, nie chcę. Chcę by ten dzień się już skończył.
Czuję
dłoń na ramieniu. Odwracam się i niemal zabijam wzrokiem Rafała.
- Jeden dzień nie zaszkodzi.
– Stwierdza chłopak, uśmiechając się do mnie lekko.
- Przygotowujemy się do zawodów,
czy nie? – Warczę w stronę pozostałej szóstki. Czego oni się tak uparli?
- Mat, odpuść. Wszystko ci
dzisiaj leci z rąk. – Wtrąca Karol. Patrzy na mnie łagodnie, ze zrozumieniem.
Niczego nie rozumie.
Dlaczego
do cholery robią scenę z powodu mojego zmęczenia?
- Super. Przynajmniej jedno
popołudnie dla siebie. – Mówiąc to, patrzę w sufit.
Gdy
odchodzę, widzę jak Rafał i trener wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
Pewnie. Pozbądźcie się mnie…
Przebieram
się błyskawicznie w swoje zwykłe ubrania i wsiadam do samochodu. Mam zamiar
jeździć tak długo, aż zabraknie mi paliwa. O ironio, okazuje się, że już po
pierwszym kilometrze świeci się lampka kontrolna. Ile ten pieprzony samochód
pali?!
Wściekły,
skręcam na stację. Wysiadam z auta i niemal wpadam na kogoś z obsługi.
- Przepraszam. – Wkładam w
te słowo tyle jadu, ile się da, nawet nie patrząc na mój obiekt znienawidzenia.
- Też się cieszę, że cię
widzę. – Ten głos sprawia, że zatrzymuję się w pół kroku. Patrzę w zielone
oczy, które wykrzywiły się w złośliwym grymasie. – Widzę, że masz wspaniały
dzień.
- Nawet mi nie mów. –
Rzucam, tym razem spokojniej.
- Za ile zatankować?
- Sto.
Stojąc
przy kasie, patrzę jak Emil tankuje mój samochód i odkłada wąż na miejsce.
Moje zdenerwowanie powoli
opada. Może jednak to dobrze, że wywalili mnie z boiska?
- Powiedział coś niemiłego?
– Pyta kasjer, gdy płacę za paliwo.
- Kto? – Nie rozumiem.
- Ten pracownik, który jest
przy pana aucie. – Precyzuje z miną „Bardzo za niego przepraszam”.
- Nie… to mój kolega. –
Odbieram pieniądze i ruszam w stronę wyjścia.
- Więc proszę na niego
uważać. – Słyszę za sobą.
Prycham
z irytacją i puszczam uwagę mimo uszu. Co on ma do Emila?
-
Dzięki. – Zwracam się do chłopaka, który czeka na mnie przy aucie.
- Czemu nie jesteś na
treningu? – Pyta całkiem poważnie.
- Trener kazał mi jechać do
domu.
Unosi
brwi, ale nie komentuje tego. Mam ochotę zasmakować jego życia, przemyka mi przez
myśl.
- Spotkajmy się o jedenastej
w klubie. – Proszę, wsiadając do auta.
- Dzisiaj?
- Dzisiaj.
Uśmiecha
się lekko, a ja traktuję to jako potwierdzenie.
Czuję na sobie wzrok
zielonookiego, gdy odjeżdżam.
___________
Komentarze z poprzedniego bloga:
Wysłany 17.03.2015 o 15:54
O kurcze, robi się interesująco, główny bohater powoli zmienia swoje nastawienie i te uczucia których nie chce czuć.. lubię tą historię. Czekam na dalszy ciąg. |
proszę ... nie szepta, tylko szepcze
OdpowiedzUsuń