12 maja 2016

[4] Moja Alaska


            O ironio, nie muszę długo czekać, żeby trafić na Emila. Na drugi dzień Julia zabiera mnie na dyskotekę. Zauważam zielonookiego już po dziesięciu minutach gapienia się w tłum ludzi. Jest ubrany w cienką, białą bluzę i czarne, poprzecierane jeansy. Tańczy z jakimś czerwonowłosym kolesiem, który błądzi po jego ciele dłońmi, nie puszczając go ani na sekundę. Z pewnością nie jest to przyjacielski taniec. Sprawiają wrażenie całkowicie pochłoniętych sobą, jak gdyby za chwilę mieli się ze sobą kochać…
            Nagle zielone oczy patrzą wprost na mnie. Emil przywiera do swojego towarzysza i wykonuje podobne ruchy, co ze mną wczoraj. Wciąż patrzy na mnie, gdy czerwonowłosy zaczyna całować jego szyję.
            Że też odważają się robić to w takim klubie… Zmuszam się do przerwania kontaktu wzrokowego i ponownego nabrania powietrza, bo do tej pory wstrzymywałem oddech. Ruszam w stronę jedynego wolnego stolika, jaki zauważyłem. Dlaczego do cholery się podnieciłem? Zdegustowany siadam na kanapie i szukam wzrokiem Julki. Dziewczyna tańczy z jakimś gościem, kompletnie zapominając o moim istnieniu. Taki mój los. Jestem tu jako szofer i ewentualny ochroniarz. Nie jako towarzysz zabawy.
            Kątem oka dostrzegam, że ktoś siada obok mnie, a sekundę później czuję ciężar na ramieniu. Emil uśmiecha się do mnie szeroko.
- Maaat! Jak miło cię widzieć. – Krzyczy do mojego ucha. Głośność muzyki nie pozwala na normalną rozmowę.
       Jest pijany. Po cholerę do mnie przylazł?
- Cześć! – Mimo mojej narastającej niechęci do niego, nie odpycham go. Ciepło jego ciała dziwnie na mnie działa.
- Sam jesteś? – Pyta, przybliżając usta do mojego ucha.
- Z Julią.
- Och, znowu kogoś sobie złapała? – Śmieje się. – Biedaku, nie widzisz, że ona cię wykorzystuje?
- Widzę.
- To dobrze… - Mruczy mi przy uchu. – Wiesz… mam problem.
        Spojrzenie na niego nie było dobrym pomysłem, myślę odkrywczo, gdy nasze twarze znajdują się zaledwie kilka centymetrów od siebie. Emil wykrzywia usta w złośliwym uśmiechu i spogląda na mnie wyzywająco.
- Ten chłopak, z którym przed chwilą tańczyłem, napalił się na mnie. – Stwierdza, nie zmieniając wyrazu twarzy. – Chciałem tylko zatańczyć , a nie dać mu się przelecieć, więc przyszedłem tutaj.
- Dlaczego zawsze ląduję w sytuacji, w której muszę ratować czyjś tyłek? – Pytam bardziej siebie niż jego. W tym momencie to powiedzonko jest dość dosłowne…
- Bo jesteś miły. – Przesuwa dłonią po moim torsie. – I wyglądasz jak ochroniarz. Idziesz ze mną zapalić?
- Ja nie palę.
- Nie musisz.
        Wstaje z kanapy i idzie w stronę wyjścia. A ja za nim. Wyszliśmy z klubu na świeże powietrze. Wzdycham z ulgą, zostawiając za sobą kaleczącą uszy muzykę.
        Emil zapala papierosa i zaciąga się nim. Czy jak to nazwać. Nie wiem, nie znam się…
- Nigdy nie zaczynaj palić. – Patrzy na mnie, rozbawiony nie wiadomo czym.
- Nie zamierzam. To świństwo jest tylko do zdzierania kasy z ludzi i zabijania. – Opieram się o ścianę i wkładam ręce do kieszeni. Nie lubię zapachu dymu. Drażni mnie. Mimo to bez słowa stoję i czekam Bóg jeden wie na co.
- Wiesz… mam pomysł. – Mówi Emil, rzucając wypaloną śmierć na ziemię. – Moglibyśmy zagrać. Niedaleko stąd jest boisko do kosza, co ty na to?
- Okej… - Kiwam głową, a w klatce piersiowej czuję dziwny ucisk. Nie pamiętam, kiedy grałem poza treningiem. Prawdopodobnie kilka lat temu.

        ***

Wylądowaliśmy na blokowym boisku. Choć trafniejszym stwierdzeniem jest to, że trafiliśmy na sam środek śmietnika. Odłamki szkła, gazet, stare meble… mam jedynie nadzieję, że na betonowej płycie boiska nie znajdzie się nic ostrego. Jedna lampa z pobliskiej ulicy oświetla nam ciemność. Poza nią są też światła w pobliskich blokach, ale one niewiele dają.
Chłopak rusza w kierunku starych, wyrzuconych przez kogoś mebli i zaczyna zaglądać za nie.
- Gdzieś tu była piłka… - Mamrocze, przeszukując stare graty.
        Już chcę mu pomóc, gdy nagle wyciąga zgubę.
- Nooo to gramy. – Mówi, uśmiechając się szeroko.
        Jedynie patrzę jak podbiega do kosza, kozłując i wrzuca do niego piłkę. Przypomniał mi się nasz dawny mecz. W pierwszej rundzie był niepokonany. Co ja się wtedy namęczyłem, żeby odebrać mu piłkę…
- Co stoisz jak słup? Mam nadzieję, że nie grasz tak, jak tańczysz… - Zaczyna naśladować moje „taneczne” ruchy.
        Powoli podchodzę do niego i zabieram mu piłkę z rąk. Staję na środku boiska, odbijając ją parę razy, by sprawdzić w jakim jest stanie.
- Zaczynamy? Wrzucę piłkę spod kosza. – Mówię z szerokim uśmiechem. – Zobaczymy, czy dasz mi radę.
- Dawaj.
        Zaczynam. Biegnę do kosza, a Emil przecina moją drogę, w sekundę zmieniam kierunek i mijam go płynnie. Sprintem pokonuję dzielącą mnie oraz kosz odległość, podskakuję i wkładam piłkę w obręcz.
- Cholera, co to było?! – Woła, patrząc jak piłka odbija się od betonu pod koszem.
        Emil podbiega do mnie i zabiera piłkę. Biegnie w stronę kosza, a ja ruszam za nim. Zaczynamy bawić się jak dzieci, co chwila kłócąc się o zasady. Nie popisuję się swoimi umiejętnościami, zwalniam z tempa i kompletnie zapominam o regułach, które towarzyszą treningowi. Obserwuję jak zielonooki rusza się płynnie, jak gdyby był na parkiecie i za chwilę miał zacząć swój taniec. Nie ma dawnej kondycji, a jego ciało wygląda mizernie, ale wciąż zachowuje się tak samo jak wtedy, gdy graliśmy razem na mistrzostwach.
        Po raz pierwszy od dawna mam przyjemność z gry. Nie muszę się martwić, że coś zawalę. Mogę czerpać przyjemność z biegu, bardziej skupić się na swoich stopach, niż osobach z mojej drużyny. Niczego nie muszę nikomu udowodnić. Nie muszę wygrać.
        Mogę grać. Niczego nie muszę.
- Dobra, dość. – Stwierdza zielonooki po jakieś godzinie gry, a przynajmniej tak mi się wydaje, że tyle czasu minęło. Jest padnięty, oddycha ciężko i ledwo co trzyma się na nogach. Ja jestem jedynie trochę zasapany i mógłbym grać jeszcze przez jakiś czas.
- Słaaabo. – Śmieję się, podchodząc do niego.
- Jestem pijany, jakbyś zapomniał. – Opiera się o moje ramię, próbując złapać oddech. – Dawno nie grałem.
- Wiem.
Złapałem go za ramię, gdy się zachwiał. Może jednak przesadziłem... Powinienem przerwać grę, widząc wcześniej, że opada z sił.
Siadam na betonie, ciągnąc go za sobą. Uśmiecha się lekko i opiera plecami o mój bok. Słyszę, jak jego oddech zwalnia, uspokaja się, a ja mam ochotę dotknąć jego włosów, które teraz opadają na moje ramię. Powstrzymuję się od tego... Facet nie powinien chcieć dotykać innego. O czym ja w ogóle do cholery myślę?
       To ciepło na moim boku jest takie przyjemne… Stop!
- Dzięki, dawno się tak dobrze nie bawiłem. – Szepta Emil, opierając o mnie głowę. Spoglądam na czubek jego głowy. Żałuję, że nie mogę zobaczyć jaki ma wyraz twarzy.
- Nie ma za co. Też się dobrze bawiłem. – Odpowiadam i wlepiam wzrok w stertę śmieci przede mną. Naprawdę chciałbym, żebyśmy mogli częściej razem grać. – Wiesz… - Zaczynam niepewnie. – Na stadionie w następny poniedziałek o szesnastej robimy nabór nowych osób do drużyny. Przyjdź zagrać, choćby tylko dla zabawy.
- Maaat… - Wzdycha. – Ja jestem beznadziejny. Trzy lata nie grałem…
- No i co z tego? Spróbować nie szkodzi.
- Mhm…
        Nic więcej nie powiedział, więc siedzieliśmy w ciszy. A mi przez myśli przeleciało, że przecież zawalę dzisiaj szkołę i trening przez zmęczenie. Wszędzie muszę dawać z siebie sto procent, więc naprawdę potrzebuję do tego energii. Zdałem sobie sprawę również z tego, że nie wiem czy Julka sama dotarła do domu. Kompletnie o niej zapomniałem, ale teraz to już nie ma znaczenia. Jeśli nie wezwała taksówki, to pewnie zniknęła z jakimś gościem.
        Wpatruję się w ciemność przede mną. Czy ja naprawdę chcę poświęcić koszykówce całe moje życie?


***


        Próbuję się skupić na zadaniu z angola. Jakim cudem jestem aż tak zmęczony po jednej nieprzespanej nocy…?
- Co, zabalowało się? – Pyta Klaudia, znów wieszając się na moim ramieniu. I tak dziw bierze, że nie zaczepiała mnie przez pierwszą połowę lekcji.
- Przestań. Nie masz do kogo się przyczepić?
- Ano nie mam. – Uśmiecha się (jej zdaniem) uroczo. – Próbuję sprawić, byś trochę wyluzował w szkole.
- Nie potrzebuję luzu…
- Potrzebujesz. Próbujesz być niewidzialny. Nie wychodzi ci to. – Śmieje się.
        Tak. Próbowałem być niewidzialny. I wychodziło mi to do czasu, kiedy się do mnie przyczepiła. Dlaczego nie może męczyć kogoś innego?
        Czas w szkole dłużył mi się niemiłosiernie. Chciałem mieć ten dzień jak najszybciej za sobą…

***

        - Mat! Podejdź tu na chwilę! – Woła Jacek, gdy znów daję sobie odebrać piłkę z rąk.
- Wiem trenerze… - Zaczynam, gdy znalazłem się wystarczająco blisko, by nie musieć krzyczeć.
-Idź do domu. – Przerywa mi.
- Ale… - Nie kończę. Pierwszy raz karze mi przerwać trening. Nigdy wcześniej nie wysyłał mnie do domu. Od jakiegoś czasu byłem zniechęcony i pozwalał mi biegać, zamiast grać z chłopakami… Ale jeszcze nigdy mnie nie wygonił!
- Nie wyrzucam cię. – Mówi spokojnie, widząc moją minę. – Po prostu chcę żebyś odpoczął.
- Nie potrzebuję odpoczynku. – Warczę, czując narastającą złość. Chłopaki przerywają grę i patrzą na mnie ze zdumieniem. Ja się nie irytuję. Nigdy.
        Wchodzę z powrotem na boisko.
- Mat, mówię coś do ciebie! – Krzyczy za mną trener.
- Przecież nie robię nic złego! Chcę grać! – Gówno prawda, nie chcę. Chcę by ten dzień się już skończył.
        Czuję dłoń na ramieniu. Odwracam się i niemal zabijam wzrokiem Rafała.
- Jeden dzień nie zaszkodzi. – Stwierdza chłopak, uśmiechając się do mnie lekko.
- Przygotowujemy się do zawodów, czy nie? – Warczę w stronę pozostałej szóstki. Czego oni się tak uparli?
- Mat, odpuść. Wszystko ci dzisiaj leci z rąk. – Wtrąca Karol. Patrzy na mnie łagodnie, ze zrozumieniem. Niczego nie rozumie.
        Dlaczego do cholery robią scenę z powodu mojego zmęczenia?
- Super. Przynajmniej jedno popołudnie dla siebie. – Mówiąc to, patrzę w sufit.
        Gdy odchodzę, widzę jak Rafał i trener wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Pewnie. Pozbądźcie się mnie…
        Przebieram się błyskawicznie w swoje zwykłe ubrania i wsiadam do samochodu. Mam zamiar jeździć tak długo, aż zabraknie mi paliwa. O ironio, okazuje się, że już po pierwszym kilometrze świeci się lampka kontrolna. Ile ten pieprzony samochód pali?!
       Wściekły, skręcam na stację. Wysiadam z auta i niemal wpadam na kogoś z obsługi.
- Przepraszam. – Wkładam w te słowo tyle jadu, ile się da, nawet nie patrząc na mój obiekt znienawidzenia.
- Też się cieszę, że cię widzę. – Ten głos sprawia, że zatrzymuję się w pół kroku. Patrzę w zielone oczy, które wykrzywiły się w złośliwym grymasie. – Widzę, że masz wspaniały dzień.
- Nawet mi nie mów. – Rzucam, tym razem spokojniej.
- Za ile zatankować?
- Sto.
        Stojąc przy kasie, patrzę jak Emil tankuje mój samochód i odkłada wąż na miejsce.
Moje zdenerwowanie powoli opada. Może jednak to dobrze, że wywalili mnie z boiska?
- Powiedział coś niemiłego? – Pyta kasjer, gdy płacę za paliwo.
- Kto? – Nie rozumiem.
- Ten pracownik, który jest przy pana aucie. – Precyzuje z miną „Bardzo za niego przepraszam”.
- Nie… to mój kolega. – Odbieram pieniądze i ruszam w stronę wyjścia.
- Więc proszę na niego uważać. – Słyszę za sobą.
        Prycham z irytacją i puszczam uwagę mimo uszu. Co on ma do Emila?
        - Dzięki. – Zwracam się do chłopaka, który czeka na mnie przy aucie.
- Czemu nie jesteś na treningu? – Pyta całkiem poważnie.
- Trener kazał mi jechać do domu.
        Unosi brwi, ale nie komentuje tego. Mam ochotę zasmakować jego życia, przemyka mi przez myśl.
- Spotkajmy się o jedenastej w klubie. – Proszę, wsiadając do auta.
- Dzisiaj?
- Dzisiaj.
        Uśmiecha się lekko, a ja traktuję to jako potwierdzenie.
Czuję na sobie wzrok zielonookiego, gdy odjeżdżam.


___________
Komentarze z poprzedniego bloga:
O kurcze, robi się interesująco, główny bohater powoli zmienia swoje nastawienie i te uczucia których nie chce czuć.. lubię tą historię. Czekam na dalszy ciąg.

1 komentarz: