Pierwszy
raz sam z siebie poszedłem do klubu… Coś się we mnie zmieniło? Jeśli tak, to
co? Przecież nie znoszę takich miejsc. Nie znoszę alkoholu. Nie znoszę życia w
ten sposób. A mimo to coś mnie ciągnie, by spróbować, choć przez chwilę być
kimś innym. Kimś, kto nie przejmuje się dniem codziennym. Dla kogo liczy się tu
i teraz.
Z
obrzeży miasta, gdzie mieszkam, przyjechałem autobusem do centrum. Wolę nie kusić
losu. Jeszcze korciłoby mnie wrócić autem. Nie mam pojęcia jak trafię do domu,
ale w tej chwili próbuję o tym nie myśleć. Są jeszcze taksówki, chodź szkoda mi
na nie kasy.
Tya…
o jedenastej niby „umówiliśmy się” w klubie… Jak ja go tu znajdę? O tym nie
pomyślałem. Ostatnio coś mam problem z myśleniem… Ogarnij się!
Płacę
za wstęp i wchodzę do tego głośnego i tłumnego miejsca, w którym miałem zamiar
znaleźć Emila. Już w progu krzywię się od zapachów i dźwięków tego lokalu.
Opieram się o czerwoną ścianę przed parkietem i wpatruję się w tańczących. Może
jakimś cudem go wypatrzę. Jeśli nie, to mówi się trudno. Mogłem wziąć numer
jego telefonu.
To on
pierwszy mnie znalazł. Podszedł ze złośliwym uśmiechem na twarzy i przywitał
krótkim „Hej”.
- Cześć. – Szepczę. Nie ma
sensu krzyczeć i tak nie usłyszy.
Emil
chwyta mnie za bluzę i przyciąga do siebie. Jego zapach jest zmieszanym z
odrobiną alkoholu. Już pił.
Niemal czuję jego wargi na
swoim uchu. Przechodzą mnie ciarki.
- Masz zamiar tu stać przez
całą noc? – Mówi.
- Mam zamiar się upić.
Nie
widzę jego oczu, wyrazu twarzy. Ale słyszę wahanie w glosie.
- Upić…? Po co?
- Bo chcę. Idziesz ze mną?
- Tak.
Odsuwam
się od niego i ruszam w stronę baru. Mam nadzieję, że alkohol nie będzie zbyt
drogi… Oczywiście się mylę, stwierdzam, gdy usiadłem przy barze i spojrzałem na
ceny. No trudno.
- Jadłeś coś? – Pyta Emil,
dołączając do mnie. Pochyla się w moją stronę bym mógł go lepiej usłyszeć i
patrzy na mnie z uwagą.
- Nie.
- To może…
- Chcę się upić. – Przerywam
mu, machając ręką. – A nie wydawać fortunę na alkohol.
- To żadna przyjemność… I
jeszcze się zatrujesz…
- Em. – Szczerzę zęby w
głupim uśmiechu. – Wiem co robię.
W
pewnym sensie wiem. Chcę się upić. W taki sposób, by później tego żałować. Na
tym kończy się mój genialny plan i „wiem co robię”…
Zamówiłem
wódkę i wypiłem dwa kieliszki pod rząd. Fu! Jak może to tak smakować…
- Nie chcesz? – Pytam Emila,
który nawet nie zerknął na swoją porcję. W odpowiedzi jedynie kręci głową, a ja
przywłaszczam sobie jego kieliszek i całą butelkę tego trunku.
Po
paru kieliszkach czuję się luźniej…? Fajne uczucie. Choć to nie prawda, że
problemy odchodzą. Alkohol nie wymazuje pamięci. Przynajmniej na początku.
- Przyhamuj trochę, bo
padniesz za pięć minut… - Chwyta mnie za rękę, gdy znów sobie nalewam.
- Jak na razie niewiele
czuję…
- Za chwilę to się zmieni.
Wierz mi. – Zabiera ode mnie butelkę.
Śmieję
się i wstaję z miejsca, nie do końca wiedząc po co. Oł! Przytrzymuję się
ramienia chłopaka, gdy czuję zawroty
głowy.
- Dobra, czuję. – Śmieję
się.
- Chcesz zatańczyć? – Pyta,
uśmiechając się złośliwie.
- Ja? Chyba żartujesz…
-
Cześć Emil! – Słyszę za sobą. Odwracam głowę, by zobaczyć kto woła mojego
towarzysza. Obok nas pojawia się czerwonowłosy chłopak. Na sobie ma szare luźne
spodnie i bluzę. Spogląda na moją dłoń, trzymającą Emila za ramię.
- Damian… - Zielone oczy
chłopaka zdradzają niepokój.
- Miałeś zadzwonić. – Mówi
intruz, mierząc mnie wzrokiem. Jest o głowę niższy ode mnie, więc wydaje mi się
to dość zabawne. Na mojej twarzy pojawia się złośliwy uśmiech. – Ale już chyba
rozumiem dlaczego tego nie zrobiłeś…
Nastaje
dziwna cisza. Ci dwoje gapią się na siebie, a ja stoję praktycznie pomiędzy
nimi.
- Yyy… to może ja zostawię
was samych… - Puszczam ramię Emila z zamiarem odejścia z godnością.
- Tak, racja. Zbieramy się.
– Stwierdza nagle zielonooki i niemal wypycha mnie z klubu. WTF?
Puszcza
mój rękaw dopiero przy następnej uliczce i obrzuca wściekłym spojrzeniem.
- Dzięki za ratunek. –
Warczy.
- Że co? – Pytam
inteligentnie.
- Jak mogłeś chociażby
pomyśleć o zostawieniu mnie z tym… - Patrzy na mnie z wyrzutem.
- Myślałem, że macie sobie
coś do powiedzenia.
- Ooo, z pewnością on miał.
Cały monolog.
Gapimy
się na siebie przez dłuższą chwilę. Jest wściekły, a ja nie mam pojęcia o co.
Do tego coraz bardziej odczuwałem działanie trunku. Z pewnością nie mam twardej
głowy, czy jak to się mówi…
- Masz niesamowite oczy. –
Walę bez zastanowienia.
Chłopak
parska i dłonią przeczesuje nerwowo czarne włosy.
- Uważaj, bo jeszcze
pomyślę, że ci się podobam. – Unosi w górę butelkę wódki, którą zabrał ze sobą
z klubu. – Pijesz dalej?
Podchodzę
do niego i zabieram butelkę. Wypijam trzy palące łyki, krzywiąc się, gdy płyn
przelał się przez moje gardło.
- Wyglądasz jak alkoholik. –
Śmieje się, obserwując moje poczynania.
- To gdzie idziemy? – Pytam
z uśmiechem.
- Mam wolną chatę, jeśli
chcesz… - Zabiera mi butelkę i też pije. – Przynajmniej do rana.
- Prowadź.
***
Śniło
mi się, że tańczyłem. Kręciłem się w kółko. Po swojemu. Beznadziejnie. Śniło mi
się, że bałem się zatrzymać. Bałem się, że zatrzymam się i już nic więcej mnie
nie spotka.
Po
otworzeniu oczu, świat powitał mnie nieznanym mi miejscem i okropnym bólem
głowy. Jestem w białym pokoju… albo raczej kiedyś taki był. Jedna czarna szafa,
okno bez firanki i łóżko na którym leżę ja z… Emilem?
O kurwa.
Podnoszę
głowę i czuję nieprzyjemny ból brzucha. Robi mi się niedobrze. Zrywam się z
miejsca i rzucam w stronę drzwi, jednocześnie błagając by łazienka była blisko.
Znajduję ją na końcu krótkiego korytarza i w ostatnim momencie niemalże wpadam
do kibla, gdy mój żołądek się ostatecznie buntuje.
Po
chwili w drzwiach łazienki staje Emil. Ma na sobie ubrania ze wczoraj. Wygląda
na to, że w nich spał.
- Wszystko ok? – Podaje mi
papier toaletowy.
- Zajebiście. – Warczę.
Próbuję
ogarnąć sytuację. Oboje jesteśmy ubrani tak jak wczoraj… do niczego nie doszło,
prawda? Wiem, że on by mnie do niczego nie zmusił, ale cholera przecież mam
świadomość tego, że on mi się podoba…
- Sorry… niewiele pamiętam
od chwili, gdy przekroczyliśmy próg twojego domu. – Zaczynam niepewnie. –
Zrobiłem coś nie tak?
- Dużo gadałeś. – Uśmiecha
się do mnie lekko. – Ale niczego nie zrobiłeś. No może oprócz tego, że
przywłaszczyłeś sobie moje łóżko.
- Z tego co widziałem, to
sobie poradziłeś.
- Nie miałem zamiaru spać na
sofie, której nie posiadam. - Kuca obok
mnie. – Zrobić ci coś na śniadanie?
- Tabletki przeciwbólowe. –
Mruczę.
Nagle
do łazienki wpada starszy mężczyzna. Podobny do Emila, choć niższy od niego i o
wiele grubszy.
- Ty dziwko, jak mogłeś
sprowadzić do domu pedała! – Krzyczy, szarpiąc chłopaka w tył. Emil szybko
zbiera się z ziemi i osłania przed wymierzonym w niego ciosem. – Spierdalać z
mojego domu!
Zostaliśmy
wyrzuceni z mieszkania w błyskawicznym tempie, przy akompaniacie wyzwisk. Gdy
drzwi się za nami zamknęły, chłopak jakby skurczył się w sobie.
- Boże… co to było? – Pytam,
słuchając wrzasków zza drzwi. Jest tam jeszcze jedna osoba, której nie
widziałem. Kobieta.
- Mój ojciec. – Szepcze. –
Przepraszam… ja…
- Em… To raczej ja
powinienem przeprosić. – Głowa boli mnie jak diabli, ale próbuję jakoś nie
zwracać na to uwagi. Żołądek mam pusty, więc kolejne wymiotowanie chyba mi nie
grozi…
Spogląda
na mnie bez wyrazu. Oboje słyszymy krzyk jego matki.
- Boże… on ją bije, czy co?
– Wbijam wzrok w drzwi.
- Idź już. – Mówi i chwyta
za klamkę.
- Em…
- Mat! – Krzyczy,
spoglądając na mnie wpół prosząco, wpół gniewnie. – Idź.
***
Weekend
spędziłem na przemian obwiniając się i stwierdzając, że nie miałem wpływu na
to, co się stało. Gryzłem się z myślami, że to przeze mnie Emil miał kłopoty.
Echem odbijały się też słowa jego ojca. „Pedał”. Miałem świadomość, że Emil
jest gejem, ale zacząłem zastanawiać się również nad swoją orientacją… I
opóźnieniem umysłowym, bo wcześniej nie zwracałem uwagi na to, kto mi się tak
naprawdę podoba. Uznałem to za coś naturalnego…
W
niedzielę z rozmyślań wyrwała mnie Julka, która przyszła do mnie i zaczęła
narzekać na facetów. Spędziłem z nią cały dzień, przez co humor zdecydowanie mi
się poprawił. Miałem szczerą nadzieję, że Emil przyjdzie na trening. Chciałem
go znów zobaczyć…
W
poniedziałek czas w szkole minął mi szybko. Ku mojej uldze Klaudia się ode mnie
odczepiła. Znalazła sobie nowy obiekt westchnień. Współczuję mu…
Gdy w
końcu widzę zielonookiego na korytarzu prowadzącego do szatni naszego klubu,
nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu. Obok niego stoi trener z papierami i
długopisem w ręku. Pyta go o imię. Szybkim krokiem podchodzę do nich i staję za
plecami Emila, obejmuję go za szyję, mamrocząc do ucha ciche „Cześć”. Chłopak
wstrzymuje oddech i patrzy na mnie zaskoczony. Jego twarz znajduje się naprawdę
blisko mojej.
- Co ty odwalasz? – Warczy do mnie zmieszany.
- Nic. – Zerkam na trenera,
który wydaje się zaskoczony moim zachowaniem, a jednocześnie zaciekawiony, kim
jest osoba, którą obejmuję. – To Emil Rogucki, trenerze. – Przedstawiam go. –
Graliśmy w przeciwnych drużynach na mistrzostwach wojewódzkich.
- Ach… kogoś mi
przypominałeś, ale nie umiałem skojarzyć kogo. – Uśmiecha się szeroko. – Idźcie
się przebrać.
Puszczam
Emila i kieruję się w stronę szatni.
- Co to było? – Pyta Emil,
zirytowany, gdy trener zniknął z zasięgu wzroku.
- Co?
- No te przywitanie… Nie
dotykaj mnie w taki sposób. Zwłaszcza tutaj.
- W jaki sposób? – Dziwię się.
– Chciałem cię objąć, to tak zrobiłem.
- Wiesz przecież, że jestem
gejem.
- No i co z tego? Spodobało
ci się czy co?
- Nie o to chodzi…
- A o co? – Zatrzymuję się
przed drzwiami szatni i spoglądam na jego twarz. Nie wyraża żadnych emocji.
- Jeśli się domyślą, czego
cholernie nie chcę. To ciebie też zaczną o to podejrzewać.
Zaciskam
usta w wąską linię.
- Dobra. Sorry. – Wzdycham.
Otwieram
drzwi szatni. Zastaję tam o wiele więcej osób, niż się spodziewałem.
- Mat! – Pierwszy zauważa
mnie Adam, stoi praktycznie najbliżej drzwi. Obejmuje mnie ramieniem, śmiejąc
się z czegoś i olewając mojego towarzysza. – Hejka. Widzisz ile ludu? Nie ma
gdzie dupą ruszyć.
- No tak… nikt się nie
spodziewał aż tylu…
W
szatni było jakoś piętnaście dodatkowych ludzi. Tłok niesamowity jak na to małe
pomieszczenie.
- Mogli nam dać na ten dzień
coś większego… - Komentuję. Nie mam szans przecisnąć się do swojej szafki. –
Adam, poznaj Emila. – Wskazuję ręką zielonookiego.
- Kolejny kandydat? –
Uśmiecha się sztucznie, patrząc na mojego towarzysza. Nie jest zadowolony z
naboru. W końcu może trafić na kogoś lepszego od siebie i spadnie w swoim
wyimaginowanym rankingu. – Jestem Adam.
- Przebierzemy się gdzie
indziej. – Decyduję, łapiąc Emila za ramię i popychając go w stronę drzwi.
- Dobry pomysł, ja miałem
szczęście przyjść przed tłumem. – Mruga do mnie. – Do zobaczenia na boisku.
Zamykam
za sobą drzwi szatni.
- Chodź do kibla. Tam będzie
luźniej.
Jak
powiedziałem, tak zrobiliśmy. Poszliśmy do kibla, który był dostępny dla
wszystkich w tym budynku i tam przebraliśmy się w luźne ciuchy.
Przebierając
się, zerkam na niego zaciekawiony. Akurat w momencie, gdy ściąga bluzkę. Aż
zachłystuję się powietrzem, gdy na jego brzuchu dostrzegam cztery długie,
podłużne blizny. Grube i nierówne. Jakby kilka razy ktoś przeciął w tych samych
miejscach.
- Boże, skąd to masz? –
Pytam, zamierając.
- Co? – Marszczy brwi, nie
rozumiejąc.
Podchodzę
do niego i dotykam szram. Zauważam też, że jest przeraźliwie chudy. Można by
policzyć jego żebra.
- Ktoś cię krzywdził?
Przekrzywia
głowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- Ach, to… Tym kimś byłem
ja. – Robi krok w tył i zakłada t-shirt. – Dawno temu. Już o tym zapomniałem.
Zbiera
włosy w kucyk i związuje je nisko.
- Co się tak gapisz? –
Uśmiecha się do mnie złośliwie. – Przebieraj się, bo cię tu zostawię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz