12 maja 2016

[5] Moja Alaska


      Pierwszy raz sam z siebie poszedłem do klubu… Coś się we mnie zmieniło? Jeśli tak, to co? Przecież nie znoszę takich miejsc. Nie znoszę alkoholu. Nie znoszę życia w ten sposób. A mimo to coś mnie ciągnie, by spróbować, choć przez chwilę być kimś innym. Kimś, kto nie przejmuje się dniem codziennym. Dla kogo liczy się tu i teraz.
       Z obrzeży miasta, gdzie mieszkam, przyjechałem autobusem do centrum. Wolę nie kusić losu. Jeszcze korciłoby mnie wrócić autem. Nie mam pojęcia jak trafię do domu, ale w tej chwili próbuję o tym nie myśleć. Są jeszcze taksówki, chodź szkoda mi na nie kasy.
       Tya… o jedenastej niby „umówiliśmy się” w klubie… Jak ja go tu znajdę? O tym nie pomyślałem. Ostatnio coś mam problem z myśleniem… Ogarnij się!
       Płacę za wstęp i wchodzę do tego głośnego i tłumnego miejsca, w którym miałem zamiar znaleźć Emila. Już w progu krzywię się od zapachów i dźwięków tego lokalu. Opieram się o czerwoną ścianę przed parkietem i wpatruję się w tańczących. Może jakimś cudem go wypatrzę. Jeśli nie, to mówi się trudno. Mogłem wziąć numer jego telefonu.
        To on pierwszy mnie znalazł. Podszedł ze złośliwym uśmiechem na twarzy i przywitał krótkim „Hej”.
- Cześć. – Szepczę. Nie ma sensu krzyczeć i tak nie usłyszy.
        Emil chwyta mnie za bluzę i przyciąga do siebie. Jego zapach jest zmieszanym z odrobiną alkoholu. Już pił.
Niemal czuję jego wargi na swoim uchu. Przechodzą mnie ciarki.
- Masz zamiar tu stać przez całą noc? – Mówi.
- Mam zamiar się upić.
        Nie widzę jego oczu, wyrazu twarzy. Ale słyszę wahanie w glosie.
- Upić…? Po co?
- Bo chcę. Idziesz ze mną?
- Tak.
        Odsuwam się od niego i ruszam w stronę baru. Mam nadzieję, że alkohol nie będzie zbyt drogi… Oczywiście się mylę, stwierdzam, gdy usiadłem przy barze i spojrzałem na ceny. No trudno.
- Jadłeś coś? – Pyta Emil, dołączając do mnie. Pochyla się w moją stronę bym mógł go lepiej usłyszeć i patrzy na mnie z uwagą.
- Nie.
- To może…
- Chcę się upić. – Przerywam mu, machając ręką. – A nie wydawać fortunę na alkohol.
- To żadna przyjemność… I jeszcze się zatrujesz…
- Em. – Szczerzę zęby w głupim uśmiechu. – Wiem co robię.
        W pewnym sensie wiem. Chcę się upić. W taki sposób, by później tego żałować. Na tym kończy się mój genialny plan i „wiem co robię”…
        Zamówiłem wódkę i wypiłem dwa kieliszki pod rząd. Fu! Jak może to tak smakować…
- Nie chcesz? – Pytam Emila, który nawet nie zerknął na swoją porcję. W odpowiedzi jedynie kręci głową, a ja przywłaszczam sobie jego kieliszek i całą butelkę tego trunku.
        Po paru kieliszkach czuję się luźniej…? Fajne uczucie. Choć to nie prawda, że problemy odchodzą. Alkohol nie wymazuje pamięci. Przynajmniej na początku.
- Przyhamuj trochę, bo padniesz za pięć minut… - Chwyta mnie za rękę, gdy znów sobie nalewam.
- Jak na razie niewiele czuję…
- Za chwilę to się zmieni. Wierz mi. – Zabiera ode mnie butelkę.
        Śmieję się i wstaję z miejsca, nie do końca wiedząc po co. Oł! Przytrzymuję się ramienia chłopaka, gdy czuję zawroty  głowy.
- Dobra, czuję. – Śmieję się.
- Chcesz zatańczyć? – Pyta, uśmiechając się złośliwie.
- Ja? Chyba żartujesz…
        - Cześć Emil! – Słyszę za sobą. Odwracam głowę, by zobaczyć kto woła mojego towarzysza. Obok nas pojawia się czerwonowłosy chłopak. Na sobie ma szare luźne spodnie i bluzę. Spogląda na moją dłoń, trzymającą Emila za ramię.
- Damian… - Zielone oczy chłopaka zdradzają niepokój.
- Miałeś zadzwonić. – Mówi intruz, mierząc mnie wzrokiem. Jest o głowę niższy ode mnie, więc wydaje mi się to dość zabawne. Na mojej twarzy pojawia się złośliwy uśmiech. – Ale już chyba rozumiem dlaczego tego nie zrobiłeś…
        Nastaje dziwna cisza. Ci dwoje gapią się na siebie, a ja stoję praktycznie pomiędzy nimi.
- Yyy… to może ja zostawię was samych… - Puszczam ramię Emila z zamiarem odejścia z godnością.
- Tak, racja. Zbieramy się. – Stwierdza nagle zielonooki i niemal wypycha mnie z klubu. WTF?
        Puszcza mój rękaw dopiero przy następnej uliczce i obrzuca wściekłym spojrzeniem.
- Dzięki za ratunek. – Warczy.
- Że co? – Pytam inteligentnie.
- Jak mogłeś chociażby pomyśleć o zostawieniu mnie z tym… - Patrzy na mnie z wyrzutem.
- Myślałem, że macie sobie coś do powiedzenia.
- Ooo, z pewnością on miał. Cały monolog.
        Gapimy się na siebie przez dłuższą chwilę. Jest wściekły, a ja nie mam pojęcia o co. Do tego coraz bardziej odczuwałem działanie trunku. Z pewnością nie mam twardej głowy, czy jak to się mówi…
- Masz niesamowite oczy. – Walę bez zastanowienia.
        Chłopak parska i dłonią przeczesuje nerwowo czarne włosy.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że ci się podobam. – Unosi w górę butelkę wódki, którą zabrał ze sobą z klubu. – Pijesz dalej?
         Podchodzę do niego i zabieram butelkę. Wypijam trzy palące łyki, krzywiąc się, gdy płyn przelał się przez moje gardło.
- Wyglądasz jak alkoholik. – Śmieje się, obserwując moje poczynania.
- To gdzie idziemy? – Pytam z uśmiechem.
- Mam wolną chatę, jeśli chcesz… - Zabiera mi butelkę i też pije. – Przynajmniej do rana.
- Prowadź.

***

        Śniło mi się, że tańczyłem. Kręciłem się w kółko. Po swojemu. Beznadziejnie. Śniło mi się, że bałem się zatrzymać. Bałem się, że zatrzymam się i już nic więcej mnie nie spotka.
        Po otworzeniu oczu, świat powitał mnie nieznanym mi miejscem i okropnym bólem głowy. Jestem w białym pokoju… albo raczej kiedyś taki był. Jedna czarna szafa, okno bez firanki i łóżko na którym leżę ja z… Emilem?
O kurwa.
        Podnoszę głowę i czuję nieprzyjemny ból brzucha. Robi mi się niedobrze. Zrywam się z miejsca i rzucam w stronę drzwi, jednocześnie błagając by łazienka była blisko. Znajduję ją na końcu krótkiego korytarza i w ostatnim momencie niemalże wpadam do kibla, gdy mój żołądek się ostatecznie buntuje.
        Po chwili w drzwiach łazienki staje Emil. Ma na sobie ubrania ze wczoraj. Wygląda na to, że w nich spał.
- Wszystko ok? – Podaje mi papier toaletowy.
- Zajebiście. – Warczę.
        Próbuję ogarnąć sytuację. Oboje jesteśmy ubrani tak jak wczoraj… do niczego nie doszło, prawda? Wiem, że on by mnie do niczego nie zmusił, ale cholera przecież mam świadomość tego, że on mi się podoba…
- Sorry… niewiele pamiętam od chwili, gdy przekroczyliśmy próg twojego domu. – Zaczynam niepewnie. – Zrobiłem coś nie tak?
- Dużo gadałeś. – Uśmiecha się do mnie lekko. – Ale niczego nie zrobiłeś. No może oprócz tego, że przywłaszczyłeś sobie moje łóżko.
- Z tego co widziałem, to sobie poradziłeś.
- Nie miałem zamiaru spać na sofie, której nie posiadam. -  Kuca obok mnie. – Zrobić ci coś na śniadanie?
- Tabletki przeciwbólowe. – Mruczę.
        Nagle do łazienki wpada starszy mężczyzna. Podobny do Emila, choć niższy od niego i o wiele grubszy.
- Ty dziwko, jak mogłeś sprowadzić do domu pedała! – Krzyczy, szarpiąc chłopaka w tył. Emil szybko zbiera się z ziemi i osłania przed wymierzonym w niego ciosem. – Spierdalać z mojego domu!
        Zostaliśmy wyrzuceni z mieszkania w błyskawicznym tempie, przy akompaniacie wyzwisk. Gdy drzwi się za nami zamknęły, chłopak jakby skurczył się w sobie.
- Boże… co to było? – Pytam, słuchając wrzasków zza drzwi. Jest tam jeszcze jedna osoba, której nie widziałem. Kobieta.
- Mój ojciec. – Szepcze. – Przepraszam… ja…
- Em… To raczej ja powinienem przeprosić. – Głowa boli mnie jak diabli, ale próbuję jakoś nie zwracać na to uwagi. Żołądek mam pusty, więc kolejne wymiotowanie chyba mi nie grozi…
        Spogląda na mnie bez wyrazu. Oboje słyszymy krzyk jego matki.
- Boże… on ją bije, czy co? – Wbijam wzrok w drzwi.
- Idź już. – Mówi i chwyta za klamkę.
- Em…
- Mat! – Krzyczy, spoglądając na mnie wpół prosząco, wpół gniewnie. – Idź.

***

         Weekend spędziłem na przemian obwiniając się i stwierdzając, że nie miałem wpływu na to, co się stało. Gryzłem się z myślami, że to przeze mnie Emil miał kłopoty. Echem odbijały się też słowa jego ojca. „Pedał”. Miałem świadomość, że Emil jest gejem, ale zacząłem zastanawiać się również nad swoją orientacją… I opóźnieniem umysłowym, bo wcześniej nie zwracałem uwagi na to, kto mi się tak naprawdę podoba. Uznałem to za coś naturalnego…
         W niedzielę z rozmyślań wyrwała mnie Julka, która przyszła do mnie i zaczęła narzekać na facetów. Spędziłem z nią cały dzień, przez co humor zdecydowanie mi się poprawił. Miałem szczerą nadzieję, że Emil przyjdzie na trening. Chciałem go znów zobaczyć…
        W poniedziałek czas w szkole minął mi szybko. Ku mojej uldze Klaudia się ode mnie odczepiła. Znalazła sobie nowy obiekt westchnień. Współczuję mu…
        Gdy w końcu widzę zielonookiego na korytarzu prowadzącego do szatni naszego klubu, nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu. Obok niego stoi trener z papierami i długopisem w ręku. Pyta go o imię. Szybkim krokiem podchodzę do nich i staję za plecami Emila, obejmuję go za szyję, mamrocząc do ucha ciche „Cześć”. Chłopak wstrzymuje oddech i patrzy na mnie zaskoczony. Jego twarz znajduje się naprawdę blisko mojej.
-  Co ty odwalasz? – Warczy do mnie zmieszany.
- Nic. – Zerkam na trenera, który wydaje się zaskoczony moim zachowaniem, a jednocześnie zaciekawiony, kim jest osoba, którą obejmuję. – To Emil Rogucki, trenerze. – Przedstawiam go. – Graliśmy w przeciwnych drużynach na mistrzostwach wojewódzkich.
- Ach… kogoś mi przypominałeś, ale nie umiałem skojarzyć kogo. – Uśmiecha się szeroko. – Idźcie się przebrać.
        Puszczam Emila i kieruję się w stronę szatni.
- Co to było? – Pyta Emil, zirytowany, gdy trener zniknął z zasięgu wzroku.
- Co?
- No te przywitanie… Nie dotykaj mnie w taki sposób. Zwłaszcza tutaj.
- W jaki sposób? – Dziwię się. – Chciałem cię objąć, to tak zrobiłem.
- Wiesz przecież, że jestem gejem.
- No i co z tego? Spodobało ci się czy co?
- Nie o to chodzi…
- A o co? – Zatrzymuję się przed drzwiami szatni i spoglądam na jego twarz. Nie wyraża żadnych emocji.
- Jeśli się domyślą, czego cholernie nie chcę. To ciebie też zaczną o to podejrzewać.
        Zaciskam usta w wąską linię.
- Dobra. Sorry. – Wzdycham.
        Otwieram drzwi szatni. Zastaję tam o wiele więcej osób, niż się spodziewałem.
- Mat! – Pierwszy zauważa mnie Adam, stoi praktycznie najbliżej drzwi. Obejmuje mnie ramieniem, śmiejąc się z czegoś i olewając mojego towarzysza. – Hejka. Widzisz ile ludu? Nie ma gdzie dupą ruszyć.
- No tak… nikt się nie spodziewał aż tylu…
        W szatni było jakoś piętnaście dodatkowych ludzi. Tłok niesamowity jak na to małe pomieszczenie.
- Mogli nam dać na ten dzień coś większego… - Komentuję. Nie mam szans przecisnąć się do swojej szafki. – Adam, poznaj Emila. – Wskazuję ręką zielonookiego.
- Kolejny kandydat? – Uśmiecha się sztucznie, patrząc na mojego towarzysza. Nie jest zadowolony z naboru. W końcu może trafić na kogoś lepszego od siebie i spadnie w swoim wyimaginowanym rankingu. – Jestem Adam.
- Przebierzemy się gdzie indziej. – Decyduję, łapiąc Emila za ramię i popychając go w stronę drzwi.
- Dobry pomysł, ja miałem szczęście przyjść przed tłumem. – Mruga do mnie. – Do zobaczenia na boisku.
        Zamykam za sobą drzwi szatni.
- Chodź do kibla. Tam będzie luźniej.
        Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Poszliśmy do kibla, który był dostępny dla wszystkich w tym budynku i tam przebraliśmy się w luźne ciuchy.
        Przebierając się, zerkam na niego zaciekawiony. Akurat w momencie, gdy ściąga bluzkę. Aż zachłystuję się powietrzem, gdy na jego brzuchu dostrzegam cztery długie, podłużne blizny. Grube i nierówne. Jakby kilka razy ktoś przeciął w tych samych miejscach.
- Boże, skąd to masz? – Pytam, zamierając.
- Co? – Marszczy brwi, nie rozumiejąc.
        Podchodzę do niego i dotykam szram. Zauważam też, że jest przeraźliwie chudy. Można by policzyć jego żebra.
- Ktoś cię krzywdził?
        Przekrzywia głowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- Ach, to… Tym kimś byłem ja. – Robi krok w tył i zakłada t-shirt. – Dawno temu. Już o tym zapomniałem.
        Zbiera włosy w kucyk i związuje je nisko.
- Co się tak gapisz? – Uśmiecha się do mnie złośliwie. – Przebieraj się, bo cię tu zostawię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz