Wchodzimy
na boisko frontowymi drzwiami. Zebrał się już tu nie mały tłumek.
- Mateusz! – Rafał podchodzi
do mnie z wielkim wyszczerzem na twarzy. – Czy ty to widzisz? Trener to będzie
miał dzisiaj roboty… - Spogląda na mojego towarzysza. – A to kto?...
- Jestem Emil. – Odpowiada.
Musi zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć w twarz liderowi. Nic dziwnego, Rafał
ma dwa dziesięć wzrostu, a Emil pewnie trochę ponad metr osiemdziesiąt, jest
wzrostu Adama.
- A ja Rafał. – Mówi ze
szczerym uśmiechem. – Lider drużyny.
Karol
dołącza do nas. Jest spięty w towarzystwie tylu nieznanych mu osób. Jest osobą,
która nie przejmuje się widzami, ale jeżeli ma grać z kimś nowym, zżera go
stres. Niezbyt dobra cecha jeśli gramy z jakąś nieznaną drużyną. Zwykle wtedy
siedzi na ławce i „oswaja się”, jak to mówimy. Po około pół godzinie może
normalnie wejść na boisko i grać. I jest wtedy naprawdę dobry, bo siedząc na
ławce odgaduje ruchy zawodników.
- Cześć. – Wita się, dość
niepewnie patrząc na Emila. – Przyszedłeś z Matem?
- Tak. – Emil obdarza
niższego chłopaka łagodnym uśmiechem. – Emil. – Wyciąga w jego kierunku dłoń.
- Karol. – Ku zdziwieniu
moim i Rafała, uścisnęli sobie dłoń. Jeszcze nigdy piękniś nie odważył się na
przywitanie z obcym.
Zaczęliśmy
w czwórkę komentować ilość osób. Emil zachowywał się naprawdę naturalnie.
Nietrudno było przyjąć go jak swojego, choć do drużyny jeszcze nie należał.
Miałem cichą nadzieję, że to się zmieni.
Trener
pojawia się po kliku minutach i od razu zabiera za naszą rozgrzewkę. Po niej
ustawia nas w pięcioosobowe drużyny. Niestety okazuje się, że ja i Emil mamy
grać przeciw sobie. Wylądowałem w drużynie z Adamem i trzema nieznanymi mi
chłopakami. Jeden z nich ma na imię Irek i jest mniej więcej mojego wzrostu.
Drugi to Sebastian, trochę niższy ode mnie i z ciemnymi blond włosami do
ramion, wydaje się silny. A imienia trzeciego nie pamiętam, chłopak jest
wzrostu Adama i ma czarne, krótkie włosy. Emil jest z Rafałem, zdenerwowanym
Karolem i z dwoma, dość niskimi zawodnikami.
Reszta
siada na trybunach i obserwuje nasze poczynania.
Gra
zaczyna się leniwie. Zdobywam pierwsze punkty, rzucając ze środka boiska. Rafał
chce na razie dać szansę nowym, więc zajmuje się bronieniem kosza. Emil w
krótkim odcinku czasu próbował mnie kilka razy blokować, jednak nie ma przy
mnie szans. Raz daję mu odebrać piłkę, za co Adam piorunuje mnie wzrokiem.
Nie gra mi się wcale
przyjemniej niż na poprzednich treningach. Myślałem, że będzie inaczej, jeśli
Emil będzie grał.
Zatrzymuję się z boku boiska
i patrzę jak zielonooki próbuje dorównać reszcie. Ma dobrą technikę, jednak
wyszedł z wprawy. I jest zmachany jakby przebiegł maraton. Mimo wszystko idzie
mu lepiej niż innym nowicjuszom.
- Co jest? – Pyta trener,
podchodząc do mnie.
- Nic. – Wzruszam ramionami.
- Chcesz zagrać z nim w
jednej drużynie? – Obserwuje Emila. – Ma coś w sobie, ale nikt mu nie pozwala
dostać się do piłki. Miał ją tylko raz w rękach, gdy ty mu pozwoliłeś.
- Zmień go z Adamem. – Mówię
i wracam na boisko.
- Zmiana! – Woła trener.
Wszyscy się zatrzymują. – Adam, przechodzisz do przeciwnej drużyny za Emila.
Gramy od nowa!
Podnoszę
jeden kącik ust w górę i patrzę na zielonookiego. Zauważa to i uśmiecha się do
mnie.
Zamierzałem pozwolić mu
wygrać mecz. Niech udowodni wszystkim, że nie jest złym graczem.
Dostrzegam
też wściekłe spojrzenie Adama. Od pewnego czasu byliśmy nierozłączni. Dzięki
mnie jego gra o wiele się polepszyła. Nie żebym miał zbyt duże ego. Chłopak po
prostu wcześniej nie potrafił nawet piłki komuś odebrać. Umiałem pomóc na
boisku. Zablokować kogo trzeba i pozwolić, by kto inny przejął pałeczkę. Po
prostu zyskał dzięki mnie pewność siebie. I poprzez powtarzanie tych samych
ruchów, nauczył radzić sobie sam.
Gra
się rozpoczęła.
Odbieram
piłkę i przekazuję ją czarnowłosemu, gestem wskazując mu do kogo ma
podać. Chwilę później trzyma ją Emil. W mgnieniu oka dobiega pod kosz, gdzie
blokuję Rafała. Zdobywamy punkt. Uśmiecha się do mnie szeroko. Żółwik!
Czuję
przypływ energii. Obserwuję, jak Emil nabiera pewności siebie i rzuca do kosza
zza linii za trzy punkty. Przeciwnicy nie mają szans. Zdobyli zaledwie połowę
punktów, które mamy my. Adam z coraz większą determinacją próbuje odebrać piłkę
Emilowi. Nie pomagam w takich momentach zielonookiemu. Powinien sobie poradzić.
W większości przypadków mu się udaje. Jeśli nie, Adamowi piłkę odbiera
Sebastian. Ja zajmuję się blokowaniem Rafała, który przez cały mecz miał piłkę
w ręku jedynie dwa razy. Jest też dwójka niskich gości, którzy trzymają się na boisku
razem. Nie są dobrymi graczami, więc nie stanowią wielkiego problemu ani dla
mnie, ani dla Emila, Sebastiana, czy czarnowłosego, jak go ochrzciłem w
myślach.
Emil
w połowie meczu zwalnia. Zmęczenie nie pozwala mu na danie z siebie
wszystkiego. Już nie trudno go pokonać. Na szczęście Sebastian świetnie broni
kosza i podaje do mnie, bym zdobył kolejny punkt. Gorzej, jeśli ktoś rzuca z
daleka. Na przykład Karol. Irek z mojej drużyny jedynie kręci się niepotrzebnie
po boisku, jakby bał się dostać piłkę w swoje ręce. Trochę mnie to irytuje, bo
dzięki zgranej trójce: Rafał, Adam, Karol, drużyna przeciwna niemal zrównuje
się z nami w punktach. Mimo to, ostatecznie my wygramy różnicą dwóch punktów.
Przybijam
piątkę z Emilem, Sebastianem i czarnowłosym, teatralnie olewając Irka. On nie
zasłużył na pochwały.
Adam
obrzuca mnie spojrzeniem pełnym wrogości i odchodzi na trybuny. Po chwili
wszyscy tam idziemy, by zrobić miejsce dla kolejnych drużyn.
***
- Chyba mnie nie lubi. –
Stwierdza Emil, gdy siadamy z dala od reszty. Dopiero teraz jego oddech powoli
się uspokaja.
- Kto?
- Na A… - Uśmiecha się lekko
i wzrusza ramionami. – Mam słabą pamięć do imion.
- Adam. – Domyślam się. –
Nie przejmuj się nim. Powinien już przestać na mnie polegać.
Siedzimy
przez jakiś czas w milczeniu, oglądając następne mecze.
- Będziesz chciał dołączyć?
– Pytam w pewnym momencie. Mam nadzieję, że nie przyszedł tu tylko dla zabawy.
- Będzie ciężko z pracą. Mam
na zmiany. Czasem zaczynam w południe.
- Wystarczy, że się z kimś
zmienisz. W weekendy możesz pracować w południa. – Zauważam.
- Zobaczę, czy się zgodzą. –
Przygląda mi się. – Często dajesz w taki sposób wygrywać komuś mecz?
- Tak. W końcu to gra
zespołowa. – Ma niesamowite oczy, myślę. – A ja lubię się czuć potrzebny. –
Śmieję się. Wszyscy w drużynie o tym wiedzą.
- Mogłem się domyślić. Nie
tylko na boisku lubisz się tak czuć. – Poważnieje nagle. – Jeszcze ci nie
podziękowałem za wtedy przy stacji… Gdyby nie ty, skopali by mnie tak, że nie
mógłbym się ruszyć przez kilka następnych dni. - Zauważa.
- Nie trzeba. Ważne, że moja
potrzeba pomagania innym została zaspokojona.
- I tak dziękuję. – Mówi,
wbijając wzrok w boisko.
Zaskoczył
mnie. To chyba było dla niego naprawdę ważne… A wtedy wydawał się taki
obojętny.
Chłopak rzuca mi niepewne
spojrzenie i znów wlepia wzrok w grających. Rozsiadam się wygodniej na krześle,
zakładając kostkę jednej nogi na kolano i niby przypadkiem opieram się o jego
ramię. Nie zamierzam mówić „Spoko, nic się nie stało.”, bo zdaję sobie sprawę,
że dla niego ma to duże znaczenie.
Siedzimy tak do końca
rozgrywek.
Po
ostatnim meczu trener zawołał wszystkich nowych do siebie, a nasza ósemka
ruszyła szybko do szatni, by uniknąć tłoku.
- Gdzieś ty wytrzasnął tego
nowego? – Pyta Rafał, przebierając się. Reszta zajęła się komentowaniem
rozgrywek i nowych ludzi. Oraz obstawianiem kogo wybierze trener. Nawet Karol
się dołączył.
- Graliśmy w przeciwnej
drużynie na mistrzostwach wojewódzkich. W finale.
- Nie zły jest. Tylko brak
mu kondycji. – Stwierdza lider i przygląda mi się uważniej. – To twój
przyjaciel?
- Nie… po prostu znajomy. –
Odpowiadam zdziwiony. Nie podoba mi się lego badawcze spojrzenie.
- Wyglądało na to, że
jesteście ze sobą dość blisko.
- Niedawno na siebie
wpadliśmy. – Wzruszam ramionami. – Jest spoko.
- Ej, Mat! – Woła do mnie
Marcin. – Jak myślisz, kogo trener weźmie?
- Nie mam pojęcia. –
Uśmiecham się lekko, trochę drwiąco. – W każdym razie mam nadzieję, że nie
Irka.
- I Piotrka! – Dodaje
Przemek. Nie mam pojęcia o jakiego Piotra chodzi, ale i tak przytakuję.
- A ten twój chudzielec jak
ma na imię? – Tobias marszczy brwi.
- Emil. – Odpowiadam,
próbując nie parsknąć na stwierdzenie „mój chudzielec”.
- Ten powinien do nas dojść.
– Uśmiecha się do mnie szeroko. – Nieźle nakopał Adamowi.
Zerkam
na wymienionego. Nie ma szczęśliwej miny. Ba! Jest wściekły.
- A widziałeś jak padł po
połowie? – Warczy wymieniony do Tobiasa i niemal zdziela go mokrą koszulką po
głowie. Na szczęście dla irokeza (i węchu) tamten się uchylił.
- Ale kondycję można
nadrobić. – Stwierdza Marcin i niemal zostaje zabity Adamowym wzrokiem.
- Chyba życie ci niemiłe. –
Śmieje się Lucjan.
Nie
jestem zachwycony takim przebiegiem spraw. Wygląda na to, że Emil już doszukał
sobie wśród nas wroga. A mamy przecież razem zwyciężać, a nie toczyć walki
między sobą.
Nie
było sensu czekać na Emila. Trener nie zamierzał szybko puścić nowych do domu.
Zabrałem Rafała do domu. Nie obyło się bez komentarza z jego strony na temat
mojej beznadziejnej jazdy. Nic mu nie odpowiedziałem, wiedziałem jaka jest prawda.
Nie było sensu się sprzeczać, szczególnie, że powiedział to z uśmiechem na
ustach. Odwiozłem go i pojechałem po Julkę do jej klubu.
Jak
zwykle wlazłem na dach i obserwowałem moją tańczącą przyjaciółkę. Przypomniał
mi się ostatni raz, gdy był tu Emil. Polubiłem go. Naprawdę polubiłem. Ale
zorientowałem się też, że lubię go w inny sposób niż Rafała, czy Julię.
Emil
mi się podoba. Tak, jak dziewczyna powinna podobać się chłopakowi. Jak
powinna podobać się mnie. Ale na kobiety nigdy nie zwracałem uwagi. Na mężczyzn
zresztą też nie. Nigdy nie myślałem nad tym, jakiej jestem orientacji.
Wzdycham
ciężko i siadam na murku kończącym dach, tak, jak ostatnio zielonooki,
zwieszając nogi w dół budynku. Ciekawe, dlaczego się ciął… z pewnością robił to
wielokrotnie. A przynajmniej tak to wyglądało. Mi nigdy coś takiego nie
przyszło do głowy. Mam koszykówkę. Na boisku wyżywam całą swoją wściekłość na
niesprawiedliwy świat. Na to, że moi rodzice odeszli nawet nie pytając mnie o
zdanie. Mogli zabrać mnie ze sobą. Uczyłem się i uczę dobrze. Mogłem chodzić do
angielskiej szkoły. W końcu zadbali, bym znał ten język. Mogłem. Ale widocznie
stwierdzili, że będę im zawadzał.
Siedziałem
dość długo, rozmyślając „co by było gdyby…”, aż w końcu zobaczyłem gasnące
światło na sali. Trzeba się zbierać.
- Coraz lepiej ci idzie. –
Chwalę Julkę, gdy wsiadła do mojej Skody.
- Niedługo mamy występ.
Przyjdziesz? – Uśmiecha się do mnie szeroko. Nawet nie powiedzieliśmy sobie
„Cześć”, myślę rozbawiony. Traktujemy siebie zbyt naturalnie.
- Pewnie. – Odpalam samochód
i ruszam w stronę jej domu. – Tylko powiedz kiedy i gdzie.
- Ymm… - Zaciska usta w
wąską linię. – Nie wiem… Za jakieś trzy tygodnie…
Śmieję
się. To jest do niej podobne. Gdyby nie to, że zawsze przynoszę jej prezenty,
zapomniałaby nawet kiedy ma urodziny…
- Jak tam nowi? – Zmienia
temat, bym jak najszybciej zapomniał o jej nieodpowiedzialności, czy
czymkolwiek jej zachowanie było.
- Spoko. – Mówię jedynie.
Nawet nie wspomniałem jej o Emilu. Nie wie o jego istnieniu. O tym, że tamtej
nocy na imprezie nagle znikłem, też nie pamięta. Dziękuję w duchu Bogu, że nic
jej się wtedy nie stało…
- Tylko tyle? Chyba będę
musiała wypytać o to Rafała, bo od ciebie niczego dowiedzieć się nie można.
- Zapytasz swojego byłego,
czy w drużynie pojawił się ktoś do poderwania? – Śmieję się głośno.
- Jesteś okropny. – Marudzi,
szturchając mnie łokciem.
- Nie wiem na razie kto
został przyjęty. – Odpuszczam jej.
- A kiedy się dowiesz?
- Jutro.
- W takim razie czekam na
twoją relację. – Uśmiecha się szeroko. Ten wyraz twarzy nigdy nie przynosi
niczego dobrego.
Parkuję
przy jej bloku i już planuję wracać na własną chatę, gdy dziewczyna nagle
otwiera drzwi z mojej strony. Zaprasza mnie do siebie, a ja z minimalną
niechęcią zgadzam się.
W
domu zastajemy jej rodziców. Marta zaciąga nas do stołu i podaje obiad. Jestem
jej naprawdę wdzięczny. Ostatnio rzadko jadam ciepłe dania. Nie mówiąc już o
jedzeniu ich w towarzystwie.
Wieczór spędzam naprawdę
dobrze. Choć przez chwilę znów czuję się jak w normalnej rodzinie.
Marta
nalega bym został na noc, a pan Paweł, ojciec Julki, nawet nie zwraca na to
uwagi. Może nie traktuje mnie jakoś z czułością, ale też nie ma nic przeciwko
mnie. Już dawno odkrył, że nie interesuję się jego córką i pozwala mi spać w
jej pokoju. A to naprawdę coś. Ona jest jego oczkiem w głowie. Chyba ma
świadomość, że i ja chcę jedynie jej szczęścia.
Kładę
się na ziemi od której dzieli mnie jedynie koc i zerkam na ledwo widoczną w
mroku postać dziewczyny. Leży na łóżku, też patrzy na mnie.
- Fajnie czasem pomieszkać z ludźmi, co? –
Pyta, uśmiechając się leniwie.
- Tak. Dzięki, że mnie
zabrałaś. – Przeciągam się na moim ulubionym posłaniu. Może to i dziwne, ale
spanie na podłodze kojarzy mi się z bezpieczeństwem. Z rodziną. A tego
potrzebuję bardziej, niż zdaję sobie z tego sprawę.
Mam wrażenie że Julka wie o nim więcej niż on sam...cieplutkie pozdrowionka
OdpowiedzUsuń~L.A