12 maja 2016

[6] Moja Alaska


        Wchodzimy na boisko frontowymi drzwiami. Zebrał się już tu nie mały tłumek.
- Mateusz! – Rafał podchodzi do mnie z wielkim wyszczerzem na twarzy. – Czy ty to widzisz? Trener to będzie miał dzisiaj roboty… - Spogląda na mojego towarzysza. – A to kto?...
- Jestem Emil. – Odpowiada. Musi zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć w twarz liderowi. Nic dziwnego, Rafał ma dwa dziesięć wzrostu, a Emil pewnie trochę ponad metr osiemdziesiąt, jest wzrostu Adama.
- A ja Rafał. – Mówi ze szczerym uśmiechem. – Lider drużyny.
        Karol dołącza do nas. Jest spięty w towarzystwie tylu nieznanych mu osób. Jest osobą, która nie przejmuje się widzami, ale jeżeli ma grać z kimś nowym, zżera go stres. Niezbyt dobra cecha jeśli gramy z jakąś nieznaną drużyną. Zwykle wtedy siedzi na ławce i „oswaja się”, jak to mówimy. Po około pół godzinie może normalnie wejść na boisko i grać. I jest wtedy naprawdę dobry, bo siedząc na ławce odgaduje ruchy zawodników.
- Cześć. – Wita się, dość niepewnie patrząc na Emila. – Przyszedłeś z Matem?
- Tak. – Emil obdarza niższego chłopaka łagodnym uśmiechem. – Emil. – Wyciąga w jego kierunku dłoń.
- Karol. – Ku zdziwieniu moim i Rafała, uścisnęli sobie dłoń. Jeszcze nigdy piękniś nie odważył się na przywitanie z obcym.
        Zaczęliśmy w czwórkę komentować ilość osób. Emil zachowywał się naprawdę naturalnie. Nietrudno było przyjąć go jak swojego, choć do drużyny jeszcze nie należał. Miałem cichą nadzieję, że to się zmieni.
        Trener pojawia się po kliku minutach i od razu zabiera za naszą rozgrzewkę. Po niej ustawia nas w pięcioosobowe drużyny. Niestety okazuje się, że ja i Emil mamy grać przeciw sobie. Wylądowałem w drużynie z Adamem i trzema nieznanymi mi chłopakami. Jeden z nich ma na imię Irek i jest mniej więcej mojego wzrostu. Drugi to Sebastian, trochę niższy ode mnie i z ciemnymi blond włosami do ramion, wydaje się silny. A imienia trzeciego nie pamiętam, chłopak jest wzrostu Adama i ma czarne, krótkie włosy. Emil jest z Rafałem, zdenerwowanym Karolem i z dwoma, dość niskimi zawodnikami.
        Reszta siada na trybunach i obserwuje nasze poczynania.
        Gra zaczyna się leniwie. Zdobywam pierwsze punkty, rzucając ze środka boiska. Rafał chce na razie dać szansę nowym, więc zajmuje się bronieniem kosza. Emil w krótkim odcinku czasu próbował mnie kilka razy blokować, jednak nie ma przy mnie szans. Raz daję mu odebrać piłkę, za co Adam piorunuje mnie wzrokiem.
Nie gra mi się wcale przyjemniej niż na poprzednich treningach. Myślałem, że będzie inaczej, jeśli Emil będzie grał.
Zatrzymuję się z boku boiska i patrzę jak zielonooki próbuje dorównać reszcie. Ma dobrą technikę, jednak wyszedł z wprawy. I jest zmachany jakby przebiegł maraton. Mimo wszystko idzie mu lepiej niż innym nowicjuszom.
- Co jest? – Pyta trener, podchodząc do mnie.
- Nic. – Wzruszam ramionami.
- Chcesz zagrać z nim w jednej drużynie? – Obserwuje Emila. – Ma coś w sobie, ale nikt mu nie pozwala dostać się do piłki. Miał ją tylko raz w rękach, gdy ty mu pozwoliłeś.
- Zmień go z Adamem. – Mówię i wracam na boisko.
- Zmiana! – Woła trener. Wszyscy się zatrzymują. – Adam, przechodzisz do przeciwnej drużyny za Emila. Gramy od nowa!
        Podnoszę jeden kącik ust w górę i patrzę na zielonookiego. Zauważa to i uśmiecha się do mnie.
Zamierzałem pozwolić mu wygrać mecz. Niech udowodni wszystkim, że nie jest złym graczem.
        Dostrzegam też wściekłe spojrzenie Adama. Od pewnego czasu byliśmy nierozłączni. Dzięki mnie jego gra o wiele się polepszyła. Nie żebym miał zbyt duże ego. Chłopak po prostu wcześniej nie potrafił nawet piłki komuś odebrać. Umiałem pomóc na boisku. Zablokować kogo trzeba i pozwolić, by kto inny przejął pałeczkę. Po prostu zyskał dzięki mnie pewność siebie. I poprzez powtarzanie tych samych ruchów, nauczył radzić sobie sam.
         Gra się rozpoczęła.
         Odbieram piłkę i przekazuję ją czarnowłosemu, gestem wskazując mu do kogo ma podać. Chwilę później trzyma ją Emil. W mgnieniu oka dobiega pod kosz, gdzie blokuję Rafała. Zdobywamy punkt. Uśmiecha się do mnie szeroko. Żółwik!
         Czuję przypływ energii. Obserwuję, jak Emil nabiera pewności siebie i rzuca do kosza zza linii za trzy punkty. Przeciwnicy nie mają szans. Zdobyli zaledwie połowę punktów, które mamy my. Adam z coraz większą determinacją próbuje odebrać piłkę Emilowi. Nie pomagam w takich momentach zielonookiemu. Powinien sobie poradzić. W większości przypadków mu się udaje. Jeśli nie, Adamowi piłkę odbiera Sebastian. Ja zajmuję się blokowaniem Rafała, który przez cały mecz miał piłkę w ręku jedynie dwa razy. Jest też dwójka niskich gości, którzy trzymają się na boisku razem. Nie są dobrymi graczami, więc nie stanowią wielkiego problemu ani dla mnie, ani dla Emila, Sebastiana, czy czarnowłosego, jak go ochrzciłem w myślach.
        Emil w połowie meczu zwalnia. Zmęczenie nie pozwala mu na danie z siebie wszystkiego. Już nie trudno go pokonać. Na szczęście Sebastian świetnie broni kosza i podaje do mnie, bym zdobył kolejny punkt. Gorzej, jeśli ktoś rzuca z daleka. Na przykład Karol. Irek z mojej drużyny jedynie kręci się niepotrzebnie po boisku, jakby bał się dostać piłkę w swoje ręce. Trochę mnie to irytuje, bo dzięki zgranej trójce: Rafał, Adam, Karol, drużyna przeciwna niemal zrównuje się z nami w punktach. Mimo to, ostatecznie my wygramy różnicą dwóch punktów.
         Przybijam piątkę z Emilem, Sebastianem i czarnowłosym, teatralnie olewając Irka. On nie zasłużył na pochwały.
         Adam obrzuca mnie spojrzeniem pełnym wrogości i odchodzi na trybuny. Po chwili wszyscy tam idziemy, by zrobić miejsce dla kolejnych drużyn.

***

- Chyba mnie nie lubi. – Stwierdza Emil, gdy siadamy z dala od reszty. Dopiero teraz jego oddech powoli się uspokaja.
- Kto?
- Na A… - Uśmiecha się lekko i wzrusza ramionami. – Mam słabą pamięć do imion.
- Adam. – Domyślam się. – Nie przejmuj się nim. Powinien już przestać na mnie polegać.
            Siedzimy przez jakiś czas w milczeniu, oglądając następne mecze.
- Będziesz chciał dołączyć? – Pytam w pewnym momencie. Mam nadzieję, że nie przyszedł tu tylko dla zabawy.
- Będzie ciężko z pracą. Mam na zmiany. Czasem zaczynam w południe.
- Wystarczy, że się z kimś zmienisz. W weekendy możesz pracować w południa. – Zauważam.
- Zobaczę, czy się zgodzą. – Przygląda mi się. – Często dajesz w taki sposób wygrywać komuś mecz?
- Tak. W końcu to gra zespołowa. – Ma niesamowite oczy, myślę. – A ja lubię się czuć potrzebny. – Śmieję się. Wszyscy w drużynie o tym wiedzą.
- Mogłem się domyślić. Nie tylko na boisku lubisz się tak czuć. – Poważnieje nagle. – Jeszcze ci nie podziękowałem za wtedy przy stacji… Gdyby nie ty, skopali by mnie tak, że nie mógłbym się ruszyć przez kilka następnych dni. - Zauważa.
- Nie trzeba. Ważne, że moja potrzeba pomagania innym została zaspokojona.
- I tak dziękuję. – Mówi, wbijając wzrok w boisko.
        Zaskoczył mnie. To chyba było dla niego naprawdę ważne… A wtedy wydawał się taki obojętny.
Chłopak rzuca mi niepewne spojrzenie i znów wlepia wzrok w grających. Rozsiadam się wygodniej na krześle, zakładając kostkę jednej nogi na kolano i niby przypadkiem opieram się o jego ramię. Nie zamierzam mówić „Spoko, nic się nie stało.”, bo zdaję sobie sprawę, że dla niego ma to duże znaczenie.
Siedzimy tak do końca rozgrywek.
        Po ostatnim meczu trener zawołał wszystkich nowych do siebie, a nasza ósemka ruszyła szybko do szatni, by uniknąć tłoku.
- Gdzieś ty wytrzasnął tego nowego? – Pyta Rafał, przebierając się. Reszta zajęła się komentowaniem rozgrywek i nowych ludzi. Oraz obstawianiem kogo wybierze trener. Nawet Karol się dołączył.
- Graliśmy w przeciwnej drużynie na mistrzostwach wojewódzkich. W finale.
- Nie zły jest. Tylko brak mu kondycji. – Stwierdza lider i przygląda mi się uważniej. – To twój przyjaciel?
- Nie… po prostu znajomy. – Odpowiadam zdziwiony. Nie podoba mi się lego badawcze spojrzenie.
- Wyglądało na to, że jesteście ze sobą dość blisko.
- Niedawno na siebie wpadliśmy. – Wzruszam ramionami. – Jest spoko.
- Ej, Mat! – Woła do mnie Marcin. – Jak myślisz, kogo trener weźmie?
- Nie mam pojęcia. – Uśmiecham się lekko, trochę drwiąco. – W każdym razie mam nadzieję, że nie Irka.
- I Piotrka! – Dodaje Przemek. Nie mam pojęcia o jakiego Piotra chodzi, ale i tak przytakuję.
- A ten twój chudzielec jak ma na imię? – Tobias marszczy brwi.
- Emil. – Odpowiadam, próbując nie parsknąć na stwierdzenie „mój chudzielec”.
- Ten powinien do nas dojść. – Uśmiecha się do mnie szeroko. – Nieźle nakopał Adamowi.
       Zerkam na wymienionego. Nie ma szczęśliwej miny. Ba! Jest wściekły.
- A widziałeś jak padł po połowie? – Warczy wymieniony do Tobiasa i niemal zdziela go mokrą koszulką po głowie. Na szczęście dla irokeza (i węchu) tamten się uchylił.
- Ale kondycję można nadrobić. – Stwierdza Marcin i niemal zostaje zabity Adamowym wzrokiem.
- Chyba życie ci niemiłe. – Śmieje się Lucjan.
        Nie jestem zachwycony takim przebiegiem spraw. Wygląda na to, że Emil już doszukał sobie wśród nas wroga. A mamy przecież razem zwyciężać, a nie toczyć walki między sobą.
        Nie było sensu czekać na Emila. Trener nie zamierzał szybko puścić nowych do domu. Zabrałem Rafała do domu. Nie obyło się bez komentarza z jego strony na temat mojej beznadziejnej jazdy. Nic mu nie odpowiedziałem, wiedziałem jaka jest prawda. Nie było sensu się sprzeczać, szczególnie, że powiedział to z uśmiechem na ustach. Odwiozłem go i pojechałem po Julkę do jej klubu.
        Jak zwykle wlazłem na dach i obserwowałem moją tańczącą przyjaciółkę. Przypomniał mi się ostatni raz, gdy był tu Emil. Polubiłem go. Naprawdę polubiłem. Ale zorientowałem się też, że lubię go w inny sposób niż Rafała, czy Julię.
        Emil mi się podoba. Tak, jak dziewczyna powinna podobać się chłopakowi. Jak powinna podobać się mnie. Ale na kobiety nigdy nie zwracałem uwagi. Na mężczyzn zresztą też nie. Nigdy nie myślałem nad tym, jakiej jestem orientacji.
        Wzdycham ciężko i siadam na murku kończącym dach, tak, jak ostatnio zielonooki, zwieszając nogi w dół budynku. Ciekawe, dlaczego się ciął… z pewnością robił to wielokrotnie. A przynajmniej tak to wyglądało. Mi nigdy coś takiego nie przyszło do głowy. Mam koszykówkę. Na boisku wyżywam całą swoją wściekłość na niesprawiedliwy świat. Na to, że moi rodzice odeszli nawet nie pytając mnie o zdanie. Mogli zabrać mnie ze sobą. Uczyłem się i uczę dobrze. Mogłem chodzić do angielskiej szkoły. W końcu zadbali, bym znał ten język. Mogłem. Ale widocznie stwierdzili, że będę im zawadzał.
        Siedziałem dość długo, rozmyślając „co by było gdyby…”, aż w końcu zobaczyłem gasnące światło na sali. Trzeba się zbierać.
- Coraz lepiej ci idzie. – Chwalę Julkę, gdy wsiadła do mojej Skody.
- Niedługo mamy występ. Przyjdziesz? – Uśmiecha się do mnie szeroko. Nawet nie powiedzieliśmy sobie „Cześć”, myślę rozbawiony. Traktujemy siebie zbyt naturalnie.
- Pewnie. – Odpalam samochód i ruszam w stronę jej domu. – Tylko powiedz kiedy i gdzie.
- Ymm… - Zaciska usta w wąską linię. – Nie wiem… Za jakieś trzy tygodnie…
        Śmieję się. To jest do niej podobne. Gdyby nie to, że zawsze przynoszę jej prezenty, zapomniałaby nawet kiedy ma urodziny…
- Jak tam nowi? – Zmienia temat, bym jak najszybciej zapomniał o jej nieodpowiedzialności, czy czymkolwiek jej zachowanie było.
- Spoko. – Mówię jedynie. Nawet nie wspomniałem jej o Emilu. Nie wie o jego istnieniu. O tym, że tamtej nocy na imprezie nagle znikłem, też nie pamięta. Dziękuję w duchu Bogu, że nic jej się wtedy nie stało…
- Tylko tyle? Chyba będę musiała wypytać o to Rafała, bo od ciebie niczego dowiedzieć się nie można.
- Zapytasz swojego byłego, czy w drużynie pojawił się ktoś do poderwania? – Śmieję się głośno.
- Jesteś okropny. – Marudzi, szturchając mnie łokciem.
- Nie wiem na razie kto został przyjęty. – Odpuszczam jej.
- A kiedy się dowiesz?
- Jutro.
- W takim razie czekam na twoją relację. – Uśmiecha się szeroko. Ten wyraz twarzy nigdy nie przynosi niczego dobrego.
        Parkuję przy jej bloku i już planuję wracać na własną chatę, gdy dziewczyna nagle otwiera drzwi z mojej strony. Zaprasza mnie do siebie, a ja z minimalną niechęcią zgadzam się.
        W domu zastajemy jej rodziców. Marta zaciąga nas do stołu i podaje obiad. Jestem jej naprawdę wdzięczny. Ostatnio rzadko jadam ciepłe dania. Nie mówiąc już o jedzeniu ich w towarzystwie.
Wieczór spędzam naprawdę dobrze. Choć przez chwilę znów czuję się jak w normalnej rodzinie.
        Marta nalega bym został na noc, a pan Paweł, ojciec Julki, nawet nie zwraca na to uwagi. Może nie traktuje mnie jakoś z czułością, ale też nie ma nic przeciwko mnie. Już dawno odkrył, że nie interesuję się jego córką i pozwala mi spać w jej pokoju. A to naprawdę coś. Ona jest jego oczkiem w głowie. Chyba ma świadomość, że i ja chcę jedynie jej szczęścia.
        Kładę się na ziemi od której dzieli mnie jedynie koc i zerkam na ledwo widoczną w mroku postać dziewczyny. Leży na łóżku, też patrzy na mnie.
-  Fajnie czasem pomieszkać z ludźmi, co? – Pyta, uśmiechając się leniwie.
- Tak. Dzięki, że mnie zabrałaś. – Przeciągam się na moim ulubionym posłaniu. Może to i dziwne, ale spanie na podłodze kojarzy mi się z bezpieczeństwem. Z rodziną. A tego potrzebuję bardziej, niż zdaję sobie z tego sprawę.

1 komentarz:

  1. Mam wrażenie że Julka wie o nim więcej niż on sam...cieplutkie pozdrowionka
    ~L.A

    OdpowiedzUsuń