12 maja 2016

[8] Moja Alaska


        Poniedziałkowe lekcje dobiły mnie swoją długością. Ciągnęły się niemiłosiernie i zostały przyprawione gadaniną Klaudii. Nauczyciele przypominali o maturze, kazali nam wziąć się w końcu w garść. Norma.
- Miałeś kiedyś dziewczynę? – Pyta brązo włosa, ku mojej irytacji. Patrzy na mnie ze szczerym zainteresowaniem. Albo nieszczerym… Kto ją tam wie…
- Może. – Wzdycham cierpiętniczo. Ta religia zapowiada się naprawdę długo…
- Ktoś  taki jak ty musi mieć je na pęczki. – Uśmiecha się lekko, myśląc, że to pomoże jej coś ode mnie wyciągnąć. – To kim była ta pierwsza?
- Nie powinno cię to obchodzić.
- Pewnie jesteś nadal w niej zakochany… A może to ta blondyna, z którą czasem pojawiasz się na mieście?
- To moja siostra. – Kłamię mechanicznie. I uświadamiam sobie nagle, że właśnie straciłem genialną wymówkę… Kurwa, gdzie mój mózg?
- No tak... Jesteście do siebie podobni.
        Wzruszam ramionami i zajmuję się słuchaniem księdza. O ironio, gada o tym całym gender i innych pierdołach dzisiejszego społeczeństwa. Zahacza także o temat homoseksualizmu. Zaczynam się zastanawiać, czy całowanie się z Emilem już czyni mnie grzesznikiem, czy musiałbym się posunąć trochę dalej… Nie żebym był przesadnie religijny, ale wierzę w niebo i piekło. Tak więc chciałbym wiedzieć, czy jestem skazany na wieczne potępienie. Ale niby kogo miałbym zapytać? Księdza? Mój mózg musiałby do reszty wyparować.

***

       Przychodzę na trening godzinę wcześniej. Nie mam ochoty bezczynie siedzieć w pustym domu, a nie mamy nic zadane ze szkoły. Tak więc przebrałem się, wziąłem piłkę i zacząłem się rozbijać po boisku. Grałem, wymyślając sobie niewidzialnych zawodników, omijałem ich i zdobywałem kolejne punkty, aż kątem oka zobaczyłem Emila.
        Zatrzymuję się naprzeciw niego. Ma niedbale związane włosy, stare, czarne dresowe spodnie na sobie i biały t-shirt.
- Długo tu stoisz? – Mamroczę, wciąż kozłując.
        Kręci głową.
- Zagrasz? – Rzucam mu piłkę i robię dwa kroki w tył.
        Uśmiecha się, po czym znika z mojego pola widzenia. Wybrał jeden z koszy i biegnie w jego kierunku. Próbuję go dogonić, ale nie daję rady. Dopadam do niego dopiero wtedy, gdy przymierza się do rzutu. Łapię piłkę w locie i rzucam się w stronę drugiego kosza. Już po chwili Emil jest się przy mnie i blokuje. Z niemałym trudem mijam go. Zatrzymuję się przy linii za trzy punkty i rzucam. Trafiłem.
        Nie liczymy zdobytych punktów. Czasem trafiam ja, czasem on. Obijamy się o siebie, a z czasem nawet próbujemy faulować, śmiejąc się jednocześnie tak mocno, że brakuje nam tchu. Biegamy w te i z powrotem, bawiąc się przy tym jak dzieci. Emil po jakimś czasie wygląda na padniętego, ale nie ma ochoty przerywać, gdy go o to pytam.
        Nawet nie zauważyłem, że przygląda się nam trener. Dostrzegłem go dopiero wtedy, gdy na boisko weszli Rafał, Karol i Lucjan, a zaraz po nich reszta drużyny. Zdziwieni spojrzeli na nas, spoconych i zdyszanych go godzinnej grze.
        - No nareszcie. – Wita ich Jacek. – Myślałem, że już nigdy się nie zjawicie. Piętnaście minut spóźnienia! Ale nie martwcie się. Ta dwójka już wystarczająco się za was nabiegała.
        Zagania ich na rozgrzewkę, a mnie i Emilowi karze biegać na hali obok, która aktualnie jest opustoszała.
        Ustawiłem się pod tempo Emila i w milczeniu przebiegliśmy jakiś kilometr.
- Mat… - Zaczyna niepewnie zielonooki.
- Hmm? – Zerkam na niego. Jest już nieźle zmęczony. Zwalniam do marszu, a on też zatrzymuje się automatycznie.
- Jeszcze możemy biega…
- Coś chciałeś powiedzieć? – Przerywam mu.
- Chciałem przeprosić. – Ociera nerwowo twarz. – Za to co zrobiłem na imprezie… Sorry… byłem pijany.
- Pijany powiadasz. – Wbijam wzrok w swoje buty.
- Taak. Robię wtedy głupie rzeczy. – Wyciąga do mnie rękę. – Zgoda?
- Zgoda. – Uścisnąłem jego dłoń i momentalnie ruszam biegiem, by nie powiedzieć niczego głupiego.
        Cholera. Czyli zrobił to tylko dlatego, że był pijany?


***

        Dni mijają swoim stałym tempem. Treningi z przyjemnych zmieniają się w walkę pomiędzy Adamem, a Emilem o pozycję lepszego w drużynie. Byłoby jeszcze ok, gdyby Adam zaprzestał na samych ćwiczeniach. Ale on zaczął docinać Emilowi przy każdej okazji, jeszcze gorzej niż wcześniej. Drużyna podzieliła się na dwa obozy, tych co wspierali Adama i tych, którzy nie widzieli sensu w całej tej sprawie. Ci „bliżej nas” to Rafał, Karol, Michał i Tobias.
- Weź zetnij te włosy. – Mówi Adam do Emila pod koniec października.
        Chłopak nie reaguje, odkłada szczotkę do szafki, uznając, że pozbył się kudłów po treningu i zajmuje się pakowaniem swoich rzeczy.
- Co? – Śmieję się ironicznie. – Zazdrościsz mu?
- Jaka riposta… Po prostu padłem. – Adam posyła mi wściekłe spojrzenie.
- Moglibyście w końcu przestać? – Wtrąca Rafał. – To się robi naprawdę nudne. Z czym ty masz problem, Adam?
        Też chciałbym wiedzieć, myślę.
- Z nim.
- CO ja ci takiego zrobiłem? – Pyta Emil. Bez pretensji, spokojnie. Adam wbija w niego wzrok, jakby go zobaczył po raz pierwszy.
        Oczywiście nic nie odpowiedział. Trzasnął jedynie drzwiczkami do szafki i wyszedł z szatni. Zachowywał się jak dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę.
- Spoko… Chodź Emil. – Obejmuję go ramieniem za szyję i wyprowadzam z szatni, rzucając jeszcze reszcie na odchodnym „Cześć”.
- Mam dość tego pajaca. – Wzdycha chłopak i opiera się o mój bok. Nieczęsto pozwala mi się dotykać. Także wykorzystuję okazje i nie puszczając go, prowadzę do swojego samochodu.
- Odwieźć cię? – Pytam z nadzieją. Chciałbym spędzić z nim trochę więcej czasu.
Kiwa głową i wyplątuje się z objęć.
Wsiadamy do auta, a ja ruszam w dobrze znaną mi trasę, choć byłem tam zaledwie kilka razy.
- Nie odpowiadaj mu, jak coś komentuje. – Rzuca Emil po paru minutach ciszy. Zerkam na niego nie rozumiejąc do czego nawiązuje. – Adamowi. – Wyjaśnia, widząc moją minę.
- A to… no staram się, ale mnie dzisiaj wnerwił… Wiem, że to głupie.
        Znów milczymy. Nie jest to krępująca cisza. Jednak wolałbym, żeby coś mówił. Tak rzadko ostatnio mamy okazję do pogadania w spokoju.
- Twoi rodzice są w domu? – Zerkam na niego z nadzieją.
- Nie… A przynajmniej nie było ich jak wychodziłem. Pewnie zachlali się w jakimś pubie. Chcesz wejść?
- Nom.

***

         Mieszkanie Emila dawno nie widziało perfekcyjnej pani domu. Ale przynajmniej jego pokój jest czysty. Nie licząc zżółkłej już, dawniej białej farby.
- Siadaj gdzie chcesz. – Mówi, wpuszczając mnie do siebie. Nie mam wiele opcji do wyboru. Podłoga albo łóżko. Wybrałem łóżko. – Chcesz się czegoś napić?
- Wody.
- Jasne. – Uśmiecha się i wychodzi do kuchni, by po chwili wrócić z butelką. – Sorry, ale szklanki gdzieś wcięło…
- Spoko. – Biorę od niego butelkę i piję z gwintu. Emil siada obok mnie i opiera się o ścianę.
- Ostrzegam, że jak ojciec wróci, to może być powtórka z rozrywki. – Mamrocze cicho, patrząc gdzieś w bok.
- Często nie ma ich w domu?
- Rzadko. – Prycha. – Wychodzą tylko wtedy, gdy idą się napić do baru. Albo do sklepu po piwo.
- Nie zarabiają? – Dziwię się. Z czego oni żyją?
- Ja zarabiam…
- Utrzymujesz ich?!
        Posyła mi spojrzenie mówiące „I tak nie zrozumiesz” i daje sobie spokój z wyjaśnieniami.
- To ja się jednak cieszę, że moi starzy są jacy są… Może widzę ich raz na ruski rok, ale przynajmniej mi pomagają finansowo.
- Szczęściarz. – Daje mi kuksańca łokciem prosto w żebra.
        Pochylam się w tył i chwytam go za ramię, z zamiarem oddania mu, a wtedy czuję jego oddech tuż przy moim uchu i uświadamiam sobie, że jest naprawdę blisko. Niewiele myśląc odwracam lekko głowę i złączam nasze wargi. Odsuwam się odrobinę, by zobaczyć jak zareagował. A on jedynie patrzy na mnie wyczekująco. Jego oczy lśnią. Rozchyla usta, jakby coś chciał powiedzieć, a wtedy powstrzymuję go kolejnym pocałunkiem. Tym razem to ja wsuwam język w jego usta, a dłoń we włosy. Próbuję powtórzyć to, co on zrobił wtedy w ogrodzie. I w tym momencie on także dołącza się do zabawy. Uśmiecham się mimowolnie, a on chwyta lekko zębami moją wargę. Odrywam się od niego na chwilę i odwracam w jego stronę, klękam na materacu, przyciskając go mocno do ściany. Znów złączam nasze usta. Czuję jak obejmuje mnie ramionami, gładząc jedną dłonią plecy, a drugą mój kark. Wsuwam dłoń pod jego bluzę. Wzdycha cicho.
Cholera. Pragnę go.
        A wtedy dzwoni mój telefon…
        Julka. Rozpoznaję po sygnale.
        Emil kładzie dłonie ma mojej piersi i odpycha od siebie. Oboje oddychamy ciężko i oboje jesteśmy zaskoczeni swoim zachowaniem.
- Odbierz. – Mówi zmienionym głosem.
        Odnajduję telefon w swojej torbie, rzuconej na ziemi.
- Tak? – Warczę do słuchawki. Nie zamierzałem tego robić, ale naprawdę jestem wściekły.
- Mat… - Gdy słyszę łamiący się głos Julii, moje zdenerwowanie wyparowuje. Ona płacze... – Przyjedź do mnie… proszę…
- Gdzie jesteś? Co się stało?
- Ja… zrobiłam test… Maaat… co ja powiem rodzicom… - Szlocha.
        Mój świat momentalnie się zatrzymuje. Test… Mogła zrobić tylko jeden test. I tylko jeden mogła do cholery zdać!
- Jadę do ciebie.
        Rozłączam się i zakrywam twarz w dłoniach. Tylko teraz mogę okazać zdenerwowanie, przy Julii muszę być spokojny. Nie mogę jej dodatkowo stresować.
- Mat… co się stało? Zbladłeś.
- Muszę jechać do Julki. Na razie…
        Biorę swoje rzeczy i wychodzę nawet na niego nie patrząc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz