9 maja 2016

Anioł Stróż



Ulice nocą nie są tak piękne, jak kiedyś mi się zdawało. W ciemnościach, do których dochodzi jedynie nikłe światło księżyca, jest coś mrocznego. Coś, co spędza mi sen z powiek. Bo moją największą obawą jest zaczajone w tych miejscach zimno.
Dzisiejszej nocy mróz przenika aż do kości, płynie wraz z krwią do wnętrza, szczypie, a jednocześnie znieczula. Powoli doprowadzi do tego, że będzie mi gorąco. Ale owo uczucie nie przyniesie ulgi, a przerażenie. Bowiem będzie to ostatni etap, jaki mnie w tym życiu spotka.
Moje upragnione i wyczekiwane ciepło może mnie również zabić.
Otulam się szczelniej kocem, by wiatr nie przedostawał się pod szorstki materiał. Jestem boso i już praktycznie nie czuję stóp. Jedyne co teraz mogę robić, to pluć sobie w brodę, że w odpowiednim czasie nie zarobiłam na buty.
Siedząc na bruku w wąskiej uliczce, dostrzegam postać, która zbliża się do mnie wolnymi krokami.
- Pati. – Słyszę znajomy głos. Należał do kogoś. Do osoby, na której mi niegdyś zależało. Teraz już nie pamiętam. Zimno i lód skutecznie przysłaniają mi tę część świadomości. - Co tu robisz?
Chłopak jest wysoki i szczupły. Ma szare włosy, które niegdyś zapewne lśniły czernią. Jego twarz nagle mi coś przypomina. Bo tu, przy starej kamienicy w centrum miasta nie mogłabym go z nikim pomylić. Nigdy bym nie mogła.
Fabian.
- Jak… - Próbuję coś powiedzieć, jednak język odmawia mi posłuszeństwa. Przygryzam go za to boleśnie i krzywię się nieprzyjemnie.
- Co się stało? Dlaczego tu siedzisz? – Fabian kuca przede mną. Jego twarz przepełniona jest przerażeniem. Wygląda, jakby nie wierzył, że mnie tu spotkał.
- Ja… nie w-wiem. – Rzężę, wyciągając dłoń w jego kierunku. Chcę poczuć jego ciepło jeszcze raz po tak długim czasie. Pamiętałam jak kiedyś mnie obejmował i ogrzewał oddechem. Jak chronił od złego...
Mogła go powstrzymać jedynie śmierć.
Chłopak chwyta moją dłoń. Ale nie jest ciepły. Dopiero teraz, gdy się zbliżył, zauważam, że jego niegdyś ciemna cera teraz jest blada i kolorem przypomina kość słoniową.
- Masz jeszcze szansę. – Mówi, ściskając moje palce. – Musisz znaleźć odpowiedni dom i...
- I co? – Prycham. Mój głos nabiera na sile, ale dalej jest szorstki niczym papier ścierny. - Wejdę do pierwszego, lepszego i powiem „Cześć, zimno mi, mogę tu zanocować?”.
- Tak. – Pewność w jego oczach zbija mnie z tropu.
- Nie będę robić z siebie żebraka. Nie chcę litości. - Rzucam zdenerwowana. Już dawno zrobiłabym to, o czym mówi, gdyby nie moja duma.
- Tu nie o litość chodzi.
- A o co?! – Wbijam paznokcie w jego skórę. Nie robi to jednak na nim żadnego wrażenia.
- O przeżycie. - Odpowiada szeptem.
- Ty umarłeś. – Stwierdzam, jakby fakt, że odwiedził mnie nieboszczyk, był czymś oczywistym. – Zostawiłeś mnie!
- Zostawiłem? - Prycha i puszczając mnie, wstaje. – Oczywiście że nie. Umarłem, ale z pewnością nie zostawiłem.
Patrzę na niego wściekła. Wracają do mnie każde wspomnienia, które tak bardzo staram się zapomnieć.
Nienawidzę go. Gdyby nie wyścigi, to nic by się nie stało… Ale on kochał motory, były całym jego życiem. Nie mogłam mu zakazać. Nawet nie potrafiłam. Nie jemu, który ocalił mnie od losu, który teraz przeżywam. To dzięki niemu nie stało się to wcześniej.
Ale wcześniej nie wiedziałabym ile tracę.
- Dlaczego mnie nawiedzasz? – Pytam słabo. Nie mam już nawet sił, na przyciągnięcie koca, który zsunął się z moich ud.
- Idź do domu na rogu. - Mówi twardo. W jego oczach dalej czai się coś na podobieństwo strachu. Teraz jednak powoli zostaje zastąpione przez determinację.
- Po co...? - Mruczę, opierając głowę o cegły za mną.
- To twoja ostatnia szansa. - Chwyta mnie za ramiona. - Musisz wstać. - Nie udaje mu się jednak mnie unieść. Już po chwili leżę na boku i o dziwo zauważam, że nie czuję już chłodu, choć koc całkiem zsunął mi się z ciała.
- Nienawidzę cię, wiesz? – Zaczynam bredzić. - Mogłeś mnie zostawić wcześniej. Teraz wiem co tracę... To boli, Fabian. Nie dam rady...
- Do cholery nie po to ratowałem ci tyłek przez tyle lat! - Wrzeszczy.
Jego postać mnie przytłacza. Mam wyrzuty sumienia, że tak łatwo się poddaję. Bo czy odpowiednio mocno walczyłam? Czy zrobiłam wszystko, co tylko bym mogła?
Nie.
Jest jeszcze jeden sposób.
- Gdzie mam iść? - Jęczę. Próbuję się ruszyć, ale jest to bardzo trudne. I sprawia ból.
- Tam, na rogu są drzwi. - Wskazuje kierunek.
Trzydzieści metrów. Tylko tyle dzieli mnie od pozbycia się wyrzutów sumienia. Bo jeśli dotrę tam i umrę, nikt nie będzie mógł mi zarzucić, że się nie starałam. Fabian nie będzie mógł.
Z początku podnoszę się i idę. Przechodząc dziesięć metrów, mam wrażenie, że wszystko będzie dobrze. A wtedy się potykam. Lądując na kolanach, nie czuję bólu. Czołgam się więc kolejne pięć metrów, aż w końcu zauważam krew na zdartych stawach. Przepełnia mnie przerażenie, które niemal każe mi zastygnąć w miejscu. Jednak obecność Fabiana daję mi mentalnego kopa, więc brnę dalej. Jeszcze dziesięć metrów. Każdy kolejny centymetr to pogłębiający się ból. Teraz jest mi już ciepło. Błogie uczucie rozchodzi się po moim ciele. Tracę zmysły i jestem tego świadoma. To najgorszy ze scenariuszy, który może mnie spotkać tuż przed ostatnim metrem.
Ostatnie centymetry są wiecznością.
Gdy ledwo dosięgam do dzwonka, ciemność powoli pochłania wszystko dookoła. A wtedy drzwi się otwierają.

_________
Komentarze z poprzedniego bloga:
~Basia
Witam,
wspaniały tekst, umarł, ale wciąż był przy niej opiekował się nią…
Dużo weny życzę Tobie…
Pozdrawiam serdecznie


1 komentarz:

  1. Umarł lecz jednocześnie został na zawsze...piękne
    ~L.A

    OdpowiedzUsuń