Siedząc
na drewnianej ławce na stadionie, obserwuję moją drużynę. Chłopcy biegną już
piąte okrążenie. Niektórzy z nich są już zmęczeni, inni dopiero się
rozgrzewają.
Szczególną uwagę zwracam na Fabiana,
którego przyjąłem dwa miesiące temu na naborze. Młodzik biegnie szybko, równym
tempem, pewny swoich możliwości. Już nie raz udowodnił, że odpowiednio potrafi
rozkładać siły. Podoba mi się ta cecha. Wyróżnia go na tle drużyny. Taka
świadomość nie jest spotykana, w szczególności, że jest tu najmłodszy. To
właśnie dzięki takim osobom zdobędę wymarzone mistrzostwa.
Słysząc kroki za sobą, odwracam się i
uśmiecham szeroko na widok Emila. Mimo tego, że od jakiegoś czasu jesteśmy
zmuszeni na przebywanie z dala od siebie, jeszcze nie przyzwyczaiłem się do
tego stanu rzeczy. Najzwyczajniej w świecie tęsknię za nim, gdy jeździ po całym
kraju na różnego typu imprezy koszykarskie, gdzie najczęściej sędziuje. Minął
tydzień, od ostatniego razu, gdy się widzieliśmy, a jutro znów ma jechać do
Warszawy. We Wrocławiu trzyma nas jedynie moja drużyna. I to na tyle mocno, że
nie ma szans, byśmy opuścili to miejsce.
Zielone oczy z początku obserwują
drużynę, jednak później spoczywają na mnie. Na jego ustach też gości uśmiech.
Bez słowa siada obok mnie i przeczesuje krótkie włosy dłonią. Do nich nie
potrafię się przyzwyczaić, długie bardziej oddawały jego charakter… No dobra…
Mam chyba po prostu fetysz długich włosów. Teraz wygląda lepiej, ale i tak będę
go namawiać do zapuszczenia. Trochę rekompensuje mi to jego broda. Ma
nieziemski zarost, dokładnie przycięty na linii szczęki i przy ustach.
- Co tam? – Pyta, a ja wzruszam
ramionami. Jego noga przylega do mojej, siedzimy naprawdę blisko. Dobrze, że
nikt z drużyny nie ma problemu z moją orientacją. Nie afiszuję się z tym, ale i
tak ciężko by było, gdyby któryś mnie nie akceptował. W końcu Emil pojawia się
tu dość często (jak na swoje możliwości). No dobra. Pomaga fakt, że dla
większości z nich jest wzorem do naśladowania. Zapracowaliśmy sobie na
szacunek.
- Dobrze cię widzieć. – Szepczę, na
moment dotykając jego kolana.
- Gonisz ich, co? – Mówi, obserwując
drużynę. – Jak się sprawują?
- Kondycję mają nie złą, ale i tak
będę ich cisnąć. – Uśmiecham się wrednie. – No, ale popatrz na Fabiana. Dobry
jest. Jeszcze trochę, a pobije moje rekordy. Dam mu zagrać w następnym meczu.
Wprawi się trochę.
- Nie za wcześnie? – Mężczyzna opiera
się łokciami o kolana i przekręca tak, by na mnie spojrzeć. – Dopiero się
dostał do drużyny… I jest młody.
- Ma piętnaście lat. – Prycham.
- Właśnie. A reszta ma koło
dwudziestki. – Zauważa. – Mat, to i tak dobrze, że rada zgodziła się go
przyjąć. Zostaw go z rok, niech ćwiczy…
- Jest najlepszy. Na co ma czekać?
- Nie on, a ty. Odbiorą ci go. Wiesz,
że nie masz dobrej drużyny. Jest pewnie inna, o której marzy. – Wzdycha ciężko.
– Ty jesteś tylko środkiem do celu.
- Wielkie dzięki. – Warczę.
- Taka prawda...
Moja mina tężeje, wbijam wzrok w
dzieciaki. Dwoje z nich śmieje się z czegoś. Wskazują na Tomka, który biegnie z
tyłu, starając się nadążyć za wszystkimi. On też dołączył na ostatnim naborze. Większość
tak właśnie zaczynała, bez kondycji, bez doświadczeń, bez talentu. A mnie
trafił się prawdziwy, nieoszlifowany diament. Marzeniem każdego trenera jest
obróbka tak cennego materiału.
- No, nie złość się. – Emil dotyka
mojego uda, znów zwracając na siebie uwagę. – Przemyśl to tylko dobrze. Może i
pomożesz chłopakowi, ale pogrążysz siebie.
- Zatrzymam go.
- To nie jest rzecz.
- Wiem do cholery. Znajdę sposób. –
Odpycham jego rękę. – Jedziesz ze mną dzisiaj do Julki?
- Do Opola? – Jęczy. Nie jest z tego
powodu zadowolony. – Mam jutro… - Przerywa widząc moją niezadowoloną minę. – No
jadę…
Siedzimy w ciszy, dopóki nie kończą
dwudziestego okrążenia. Po dobiegnięciu do nas, część wita się z Emilem, a reszta
milczy jak zaklęta, onieśmielona obecnością swojego idola.
-
Możemy z panem zagrać? – Daniel zwraca się do mulata.
- Jeśli tylko wasz trener się zgodzi.
– Emil uśmiecha się do mnie szeroko. Nie wiem w ogóle po co pyta. Przecież
jeśli się nie zgodzę, tylko każę im ćwiczyć, wyjdę na tyrana.
- Zgoda. – Wzdycham.
- No to w takim razie mam warunek.
Wasz trener też ma zagrać. – Unosi palec w górę, a wszyscy nagle zaczynają mnie
namawiać.
- Zabiję. – Rzucam do niego i wstaję z
zamiarem upokorzenia go na boisku. Jakkolwiek bym się jednak nie starał, wiem,
że z moją nogą nie mam szans.
***
Po
meczu, padnięty i zgrzany ruszyłem do swojego gabinetu. Emil dołączył do mnie,
a reszta drużyny poszła do szatni. Gdy już przeszedłem przez właściwe drzwi,
padłem na krzesło obrotowe i mimowolnie obróciłem się o trzysta sześćdziesiąt
stopni.
-
Durny jesteś. – Powiedziałem do Emila, gdy zamknął za nami drzwi. – Wymyślać
coś takiego…
- Dobrze zrobi twojemu wizerunkowi.
Próbujesz im wmówić, że jesteś wymagający i okrutny.
- Gdyby tak było, to bym się nie
zgodził. – Zauważyłem.
- Mhm. – Wymruczał i usiadł mi
okrakiem na kolanach. Nasze twarze dzieliły tylko kilka centymetrów. Powinienem
być do tego przyzwyczajony, ale i tak przeszły mnie przyjemne ciarki. – W
każdym razie czasem dobrze im zrobi chwila rozrywki. – Ciągną wątek. – Żeby się
nie znudzili, jak ty kiedyś…
- Twierdzisz, że to wina Jacka? –
Prychnąłem.
- Nie. Twierdzę, że jestem ci
potrzebny. – Musnął moje usta i nie pozwolił, bym pogłębił pocałunek. – Nie
dobrze działa na ciebie rutyna. A jeśli stracisz zapał… - Znów nasze usta się
spotkały. – To oni na tym ucierpią.
- Ha. Ha. – Skomentowałem ponuro. Ma
jednak rację, bez niego staję się bezuczuciową maszyną.
Objąłem
go mocno i przymknąłem oczy. Mężczyzna zaczął składać na mojej szyi pocałunki,
a ja odchyliłem głowę, by dać mu lepszy dostęp. Przesunąłem dłoń na jego
pośladek i ścisnąłem mocno, tak jak lubi.
-
Niedługo musimy jechać… - Mruczę.
- Ale najpierw… - Szepcze mi do ucha i
przywiera kroczem oraz klatką piersiową do mnie.
Nasze
oddechy już są nierówne, gdy zaczynamy się całować. Zaczynam wsuwać dłoń w jego
spodnie, gdy nagle słyszymy pukanie do drzwi.
-
Trenerze, można? – Głos należy do Fabiana.
Mielę
w ustach przekleństwo i odsuwam od siebie Emila, który posyła mi niezadowolone
spojrzenie. Poprawiam na sobie ubrania, podczas gdy Emil siada po drugiej
stronie mojego biurka.
-
Tak. – Mówię w stronę drzwi. Zerkam jeszcze, czy wyglądamy, jakbyśmy przed
chwilą robili, co robili… i stwierdzam, że nie jest tak źle. Oboje przysuwamy
się w stronę biurka.
- Przepraszam za najście. – Chłopak
wchodzi do pokoju i posyła nam niepewne spojrzenie. – Ja chciałem zapytać o
następny mecz…
- A, tak… - Biorę głębszy oddech, bo
mój głos brzmi trochę dziwnie. – Będziesz grał. – Oświadczam krótko. Nie ma się
nad czym rozwodzić.
- Ale…
- Chłopie. – Dołącza Emil. – On daje
ci wielką szansę.
- Ja wiem… Tylko, że są inni, którzy
ciężej pracowali…
- Chcesz zagrać, czy nie? – Spoglądam
na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- No chcę…
- Więc nie patrz na innych. Nie byłoby
mnie tu, gdybym myślał, że inni zasługują na to bardziej niż ja. Niektórzy
ciężej pracują, ale nic z tego nie wychodzi. A teraz głowa do góry i luzuj
majty. Wygramy ten mecz! – Uderzyłem pięścią w stół. – No co? – Zapytałem
Emila, który zaczął się śmiać.
- No dobrze, do widzenia… - Chłopak
speszony wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Ten dzieciak właśnie pomyślał, że
jesteś szalony. – Powiedział Emil, wciąż się śmiejąc.
- Tya… Bo jestem. – Wstałem od stołu.
– Zbieramy się.
- Już? Mój mały oczekuje na uwagę. –
Oblizuje usta i ostentacyjnie łapie się za krocze.
- To się nim zajmij, poczekam w
samochodzie. – Wychodzę póki jeszcze mnie nie skusił.
- Wrednyś. – Słyszę za sobą.
***
Nie
musiałem na niego długo czekać. Dołączył do mnie już po minucie.
-
Szybko ci poszło. – Skomentowałem.
- Nie przeginaj.
- Yhy.
Uderzył
mnie w ramię, czym wywołał u mnie parsknięcie, a następnie śmiech, gdy
zobaczyłem jego naburmuszoną minę.
-
Cholera, Mat. – Warknął. – Myślisz, że ile pociągnę na ręcznym?
- Nie przesadzaj. Tydzień się nie
widzieliśmy.
- Tak, a wcześniej dwa tygodnie.
- Nie moja wina, że masz taką pracę.
- I nie moja wina, że ty masz taką. –
Odszczekał. – Jeszcze ten wyjazd do Opola… Wiesz, że jestem zmęczony
jeżdżeniem.
- Nie kazałem ci jechać.
- Jezuuu, Mat! Jeśli widzimy się raz w
tygodniu, to jest dobrze…
- Nie przesadzaj. To przejściowe.
- Kurwa zamknij się już. – Warknął i wbił wzrok w
boczną szybę.
Więc
się zamknąłem. Przekręciłem kluczyki i wyjechałem na ulicę.
***
Drzwi
otworzyła nam dziesięcioletnia dziewczynka, Amelka.
- Jak tyś urosła! – Objąłem ją, gdy
mała rzuciła się na mnie, śmiejąc się głośno. – Jesteś już dużą panną, co?
- Tak! – Zawołała i pociągnęła mnie w
stronę salonu. Za mną podążył milczący Emil.
- Mamo! Mat i Emil przyszli! – Woła do
kobiety, siedzącej przy stole.
Julka
spojrzała na mnie znad jakiś dokumentów i aż podskoczyła z radości, gdy
zrozumiała o kim mowa. W chwilę nas dopadła i objęła mnie, a później mojego
chłopaka.
-
Chodźcie, siadajcie. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że obaj przyjechaliście.
Kiedy my się ostatnio widzieliśmy! Moja męska część przyjedzie za godzinę. Są
na meczu. Żużel to ich nowa pasja… Oby tylko nie na tyle, żeby mój syn chciał
kiedyś w ten sposób żyć. Zawału bym dostała…
Mówiła
i mówiła, a ja patrzyłem na nią z rosnącym podziwem. Ta kobieta, niegdyś
niepoważna i roztrzepana, teraz jest najznakomitszą matką pod słońcem. Jej
figura i wygląd w ogóle się nie zmieniły. Spoważniałą jedynie i teraz inaczej
się ubiera. Normalnie, nie wyzywająco.
Tak
jak mówiła, po godzinie przyjechała reszta rodzinki, czyli Rafał i czteroletni
Mateuszek. Zgadnijcie na kogo cześć nazwany. Padłem, jak się dowiedziałem, że
planują mu nadać moje imię.
-
Dobrze was widzieć. – Rafał mocno obejmuje mnie i Emila. – Jak tam drużyna?
- Niedługo mecze. Wtedy zobaczymy, czy
ich czegoś nauczyłem. – Odpowiadam.
- Będzie dobrze.
- Jasne!
Zjedliśmy
razem obiadokolację. Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Dzieciaki na zmianę siadały mnie i Emilowi na
kolanach. Około dwudziestej, Mateuszek zaczął przysypiać w ramionach Emila.
-
Już ma dość. – Stwierdza Julka i wyciąga ramiona do syna. – Idziemy spać.
- Mogę go położyć? – Pyta Emil z
nadzieją.
- Pewnie.
- Pomogę! – Ola biegnie za nimi. Nikt
jej nie zatrzymuje.
- Co on dzisiaj taki smutny? – Pyta
kobieta, gdy trójka znika za drzwiami.
- Zmęczony. – Wzdycham. Naprawdę
dobrze mi się z nimi spędza czas, ale mimo wszystko najchętniej bym się teraz
położył do swojego łóżka. – Jutro znowu jedzie do Warszawy.
- Ciężko wam, co? – Julka smutnieje. –
Kochacie się, a mimo wszystko nie możecie być razem tak, jakbyście chcieli.
- Jesteśmy przyzwyczajeni.
- Do tego raczej nie da się
przyzwyczaić. – Zauważa Rafał.
Wzruszam
ramionami.
- Mam nadzieję, że chociaż rozmawiacie
o swoich uczuciach. – Ciągnie Julka. Co ona się tak tego uczepiła?
- Nigdy nie mówimy sobie co czujemy. –
Stwierdzam, sądząc, że tym zdaniem skończę temat.
- Co?! Nigdy?! Nigdy, nigdy? – Szok na
twarzy Julki mnie zaskakuje.
- Nie. A co?
- Nigdy nie powiedzieliście sobie, że
się kochacie? – Pyta dalej, nie mogąc wyjść z szoku.
Kręcę
głową.
- Ile wy już jesteście ze sobą?
- Nie wiem… Dwanaście lat…? – Próbuję
sobie przypomnieć, kiedy zaczęliśmy oficjalny związek. – Jedenaście…?
- I teraz powiedz mi, że ja jestem
nieuczuciowy i zapominam o… - Zaczyna Rafał.
- Broń cię Panie Boże, jeśli weźmiesz
z niego przykład. – Przerywa mu, uderzając go w ramię.
- Widzisz? Kobiety. – Rafał zaczął się
śmiać. – A tak serio, to powinniście bardziej zwrócić na to uwagę, jeśli
chcecie…
- Na co? – Pyta Emil, wchodząc do
pokoju.
- Na uczucia. – Odpowiada Julka.
Emil
unosi brwi i spogląda na mnie. Odpowiadam mu wzruszeniem ramion.
***
Gdy
wracamy, jest już dobrze po pierwszej. Nasze mieszkanie tonie w mroku, ale
nawet nie kwapimy się, by zapalić światło. Ściągamy ubrania i tak, jak nas
stworzono, kładziemy się do łóżka. Leżymy obok siebie w milczeniu. Oboje
jesteśmy padnięci.
Uczucia.
Ale że co, mam mu powiedzieć, że go kocham? Wiem, że tak jest, ale nigdy nie
uważałem, by była potrzeba to mówić. Przez Julkę mam mętlik w głowie. To jest
tak ważne by mówić to drugiej osobie? Nie mam pojęcia o tego typu sprawach.
Emil też nie. Nikt nas tego nie nauczył.
-
Em, śpisz? – Szepczę w ciemność.
- Tak. – Warczy, a ja parskam. – Mat,
jestem zmęczony… Jutro mam jechać na mecz…
- Wiem.
- To co chcesz? – Mimo wszystko
odwraca się ku mnie i obejmuje w pasie. Do pokoju wpada światło latarni z
ulicy, wiec w półmroku widzę, że ma zamknięte oczy.
- Nic… - Wzdycham. Przysuwam się
bliżej niego i też obejmuję. Wdycham jego zapach, zamykam oczy, chcę po prostu
zasnąć. Jest dobrze tak, jak teraz.
- Mat. – Mężczyzna szturcha mnie w
ramię. – Mat, co chciałeś? Przez ciebie nie będę mógł zasnąć.
Śmieję
się cicho. Ta sytuacja jest absurdalna. Moje myśli są absurdalne… Ale przecież
nigdy nie będzie okazji, by to powiedzieć. To się po prostu mówi.
-
Kocham cię. – Szepczę i spoglądam na niego. Ma szeroko otwarte oczy.
Zaskoczenie, to mało powiedziane.
- Co? Mat, ty nigdy… - Jego głos się
załamuje.
- Nie panikuj. – Dotykam jego policzka
i delikatnie go głaszczę. – Nigdy nie będzie odpowiedniej okazji…
Chłopak
całuje mnie w usta. Nerwowo zagłębia się językiem we mnie, a ja poddaję się
temu bez jakiejś większej reakcji. Jego broda przyjemnie ociera się o moje
policzki. Pocałunek staje się coraz bardziej zachłanny, rozpala w nas ogień,
sprawia, że reszta ciała dołącza do jego rytmu. Czuję, że w ten sposób mi
odpowiada na wyznanie. Już nie jeden raz mówiliśmy sobie co czujemy za pomocą
gestów. Możemy ciągnąć to dalej, jeśli tego chce…
Emil
przeciąga mnie na siebie i domaga się tego, czego nie dostał w moim gabinecie.
Nie mówimy nic. Pieścimy się, kochamy… Gdy zatapiam się w nim i doprowadzam nas
niemal na szczyt, on doprowadza mnie do największego szaleństwa, w jaki mógłbym
wpaść.
-
Kocham cię, Mat. – Mówi urywanym głosem. Spogląda na mnie i uśmiecha się w
sposób, w jaki tylko on potrafi, gdy jest na skraju.
Mam
wrażenie, że się rozpadam.
Mam
wrażenie, że niczego mi już do szczęścia nie potrzeba.
Mam
wrażenie, że odnalazłem to, czego mi brakowało.
Gdy
po wszystkim odzyskujemy oddechy, zaczynamy się śmiać. Jednak nie trwa to
długo, zmęczeni zasypiamy wtuleni w siebie, marząc, by jutro nie musiało
nadejść. Bym nie musiał rozstawać się z Emilem, choćby na chwilę.
____________
Komentarze z poprzedniego bloga:
Wysłany 03.11.2015 o 19:10
Podziwiam Cie za podjęcie takiego tematu w świecie sportu. Niby mamy XXI w , ale homoseksualizm różnie kojarzy się ludziom.Pozdrawiam |
Wysłany 03.11.2015 o 19:44 | W odpowiedzi na ~Adrian.
Internet pomaga w „odwadze”.Cóż, ludzie zawsze znajdą powód by kogoś nienawidzić. Inność jest najlepszą okazją do wbicia noża w plecy – a tak dla zasady. Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam :)
|
opowiesciadrant.blog.pl