9 maja 2016

Ślepi, głusi wokół mnie


Najgorszy jest żal. Człowiek mógłby przeżyć wszystko, jeśli tylko nie przepełniałoby go później to frustrujące uczucie. Nie chcę żałować mojego życia. Nie chcę patrzeć wstecz. Jednak jak mam tego do cholery nie robić, jeśli za każdym razem mam sporo czasu do namysłu, gdy patrzę na te pieprzone schody! Przecież z nich nie zjadę. Chociaż w sumie mogłabym zlecieć. Może i nie jest to najlepsza z metod, ale przynajmniej osiągnęłabym cel.
Za każdym razem się tu zatrzymuję. Mieszkając w klatce stworzonej z chorych dobrych chęci osób zdrowych, mogę podziwiać widoki. Z pierwszego piętra starej kamienicy. Co z tego, że mam blisko do sklepu i lekarza? Sama nie pójdę. Tak więc mogę gnić na wózku inwalidzkim, gapiąc się przez okno na pełen życia rynek miasta, w którym, niech to wszyscy diabli, wylądowałam. Mogę codziennie wyjechać na klatkę schodową i podziwiać strome kraty.
Nie mam jednak nic do stracenia. W końcu już umarłam. Za życia. Umarłam w moim mieszkaniu, w mojej prywatnej klatce, stworzonej przez niechęć dobroć tych, co mnie ponoć nienawidzą kochają. Trzeba było mi wynająć coś na parterze. Bo i tak zejdę, choćbym miała wyrżnąć na mój nic niewarty łeb. Nie po to ćwiczę całymi dniami, bym nie mogła tego nigdzie wykorzystać. Mogłabym być kulturystką. O! Od pasa w górę, ale zawsze.
Zablokowałam koła mojego wózka, zsunęłam się na ziemię i pchnęłam mój środek transportu ze schodów. Z fascynacją patrzyłam jak obija się na wszystkie sposoby, by w końcu rąbnąć o ziemię na dole. Widzicie? Do tej pory nawet mój wózek osiągnął więcej niż ja. Teraz chcąc niechcąc muszę do niego dołączyć, więc chwytam się barierek i unoszę na rękach. Zsuwam się powoli tyłem ze schodów, zastanawiając się jednocześnie dlaczego lekarze nie mogą ulżyć mi w cierpieniu i odciąć zbędny balast w postaci nóg, których nie czuję. Kiedyś ich nawet o to pytałam, ale moja tak zwana kochana rodzina szybko uniemożliwiła mi rozmowę, twierdząc, że zwariowałam.
O dziwo zsunięcie się ze schodów nie było jakimś większym problemem. Już po chwili byłam na dole i prostowałam wózek, który wygiął się nieznacznie. Dziadostwo. Powinni przewidywać takie rzeczy.
Wyjeżdżając z kamienicy, nawet się na nią nie obejrzałam. Za to chłonęłam widok ulicy z innej perspektywy. Dotychczas widziałam ją z góry, wisząc na balkonie niczym stara, wredna baba. A teraz, rozglądając się dookoła, nie mogłam się zdecydować na co patrzeć, ani gdzie jechać. Może w prawo, może w lewo, może prosto, w ziemię się przecież wkopywać nie będę, a i nie mam skrzydeł, dzięki którym polecę w górę, albo zawrócę do mieszkania. Moja wolność powinna być dobrze przemyślana.
Mogłabym rzucić też monetą. Która została na górze…
Już miałam zdecydować się na lewo, gdy zobaczyłam znajomą twarz mojej opiekunki, która przychodziła dwa razy w tygodniu na godzinę. Nigdy jednak nie wiedziałam kiedy zostanę zaszczycona spotkaniem. Dziewczyna, dostrzegając mnie, spojrzała na mnie ze znużeniem. Skuliłam się nieznacznie, tracąc pewność siebie. Z odkrywczyni znów stałam się osobą, która straciła wszystko.
- To już czwarty raz w tym miesiącu. – Westchnęła, wyciągając komórkę. Przyłożyła ją sobie do ucha. – Janek? Przyjedziesz wnieść mamę? Znowu zeszła na dół. – Zakończyła połączenie i chwytając za rączki mojego wózka inwalidzkiego, pokierowała mnie z powrotem do budynku. – Niech się mama nie martwi. Za chwilę wniesiemy mamę do domu.
Szarpnęła mocniej wózkiem, a ja przymknęłam oczy, chcąc się odciąć od świata zewnętrznego. Zawsze bałam się, gdy ktoś mnie prowadził. Wolałam, by mi zostawili siłowanie się ze sprzętem. Nic nie dawały widoczne oznaki mojego strachu, moja córka już dawno oduczyła się dostrzegać. Patrzyła na świat pustym spojrzeniem, zmechanizowanym do tego stopnia, że obawiałam się nie tylko o siebie, ale i o swoje wnuki, które nie mogą przecież zrozumieć jej zachowania tak jak ja.
Gdy przyjechał mój syn, zostałam wniesiona na piętro. Po ukaraniu mnie, dziewczyna poszła po zakupy i zostawiła je na stole w jadalni. Ta część z nich, która nie grozi zepsuciem, pewnie zostanie tam dopóki nie zostanie użyta. Nie miałam zwykle sił na wkładanie tego wszystkiego do szafek.
Po godzinie znów byłam sama. Zamknięta w mieszkaniu, żebym pewnie kolejny raz nie zeszła na dół. Pozostało mi więc wpatrywanie się w okno. Moja przeklęta cierpliwa rodzina znów umieściła mnie w złotej klatce. Tu nic mi się nie stanie. Tu nic złego mnie nie spotka. A oni… Oni mogę przyjść dwa razy w tygodniu zaleczyć kalekie sumienie.
Przesunęłam rękaw, chcąc zakryć sińce na rękach. To mała cena za miej obolałą twarz.
Już dawno przestałam krzyczeć, upominać się o swoje. Przestałam mówić. Pozostał jedynie żal. Ludzie nie dość, że ślepi, to są jeszcze głusi. Każdy zajęty jest sobą, widzi tylko to, co zechce.
Nie wszyscy mają szczęście przekonać się, że jest inaczej.

1 komentarz:

  1. To smutne ale jednocześnie prawdziwe. Ludzie zwracają uwagę tylko na siebie i swoje wygody oraz potrzeby,a nie na drugiego człowieka. pozdrawiam cieplutko
    ~L.A

    OdpowiedzUsuń