Cichy szmer
sztucznego jeziora zakłócał mój wewnętrzny spokój. A może to właśnie on
kierował moim natchnieniem? Gdy muzyka człowieczej-natury rozbrzmiewała, moje
ruchy stawały się precyzyjne i mocne, kształtowały glinę tak jak tego chciałem.
Uwielbiam tu pracować, nie znoszę ścian z muru, gdy próbuję tworzyć. W domu
pełnym sztucznych dźwięków, złych emocji mojej rodziny, nie ma miejsca dla
cichej muzyki mojej fantazji.
Ostatnie poprawki
poszły szybko, wygładziłem skórę nagiego kota z gliny. Teraz tylko wypalić
glinę i gotowe. Odsunąłem się na pewną odległość by ocenić swoje dzieło.
Zastygły kot patrzył na mnie mądrymi ślepiami. Przez moment miałem wrażenie, że
się poruszy. Ale przecież to rzeźba, nie ma szans żeby ożyła…
- Chris! - Zza
drzwi starej szopy dobiegł głos matki. - Jesteś gotowy do drogi? Matko jedyna,
jak ty wyglądasz! - Wkroczyła do pomieszczenia zahaczając obszerną suknią o
taboret. Upadł z hukiem rozbijając glinianą wazę.
- Mamo… -Zacząłem
podając jej dłoń. - Chodź, chwilka i jestem gotowy.
- Skarbie,
przepraszam. - Powiedziała patrząc ze szczerym żalem na rozbite naczynie.
Wzięła mnie pod ramię i poszliśmy do domu się przygotować.
Moja matka jest
młodą kobietą, ożeniła się z ojcem w wieku dziewiętnastu lat. Są ze sobą
dwadzieścia dwa lata. Często mawiają „Jak dorośniecie, chcemy byście byli tak
samo szczęśliwi jak my”. Jednak nie jestem pewien szczęścia mamy…
W drzwiach domu
czekała na nas Marta, uśmiechnięta pięciolatka o kruczoczarnych włosach i
bladej cerze, oraz Eliza, nasza pokojówka. Gdy dziewczynka nas zobaczyła, jej
uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Mamo, mamo!
–Zawołała podbiegając do nas. Do piersi przytulała jakieś zawiniątko. – Popatrz,
kotek!
- A fuj! Wypuść
tego brudasa!
- Ależ mamo,
popatrz jaki piękny! - Powiedziała, nie przejmując się słowami kobiety. Z
uśmiechem pokazała małego kudłacza. Był piękny, malutki i czarny, jakby wpadł
do smoły. - Mamo! Chcę go zostawić! Jest piękny, prawda Chris? Lubisz kotki,
prawda? No powiedz, powiedz!
Zaczęła tańczyć
wokół nas, a maluszek mocno uczepił się pazurkami jej niebieskiej sukienki.
- Marta. - Kucnąłem
wyciągając do niej ręce, usiadła mi na kolanie i zaczęła głaskać kotka.
- Nazwiemy go
Alfred. - Powiedziała cicho, gdy zaczął mruczeć.
- Dobrze. Jesteś
gotowa do drogi? - Rozczochrałem jej bujne włosy. Pacnęła mnie w rękę.
- Tak się nie
robi. - Naburmuszyła się czesząc włosy rękoma. - Jestem damą.
- Damy nie
wrzeszczą, i nie biegają w kółko, prawda? Daj kotka Elizie i wsiadaj do auta. -
Zaśmiałem się, gdy wstała i dumnie podeszła do Elizy. Podała jej kotka.
- El, proszę
zaopiekuj się nim… pa Alfred, niedługo wrócę.
- Co ja bym bez
ciebie zrobiła, Chris. – Matka westchnęła, patrząc na oddalającą się służącą. -
No dobrze, chodź, wybierzemy dla ciebie jakąś marynarkę, przecież nie
pojedziesz w łachmanach.
***
W limuzynie
napiętą atmosferę rozluźniała Marta, swoją niekończącą się paplaniną. Czasem
zastanawialiśmy się czy nie byłoby lepiej zawinąć jej buzię bandażem, by nie
mogła mówić.
- Tato, tato! A
wiesz, że znalazłam kotka? Chris, czy Alfred nie jest cudny!?
- Znalazłaś
kotka? - Ojciec miał nietypowy wygląd, czarne oczy, garbaty nos i posiwiałe
włosy, a jego dziwny grymas twarzy sprawiały, że wyglądał niepokojąco nawet,
gdy się uśmiechał. – Jak wygląda?
- Jest czarny jak
noc! Nazwałam go Alfred, ładnie prawda? Jak wrócimy to ci go pokażę. Na pewno
ci się spodoba. - Powiedziała pochylając się w przód, w stronę ojca.
- A sprawdzałaś
czy to chłopiec?
- Nieee, on jest
czarny! Dziewczynki są białe jak śnieg, bo są czyste, chłopcy są czarni.
Wszyscy pięcioro
wybuchliśmy śmiechem. Jej czarno-biały świat był piękny. Każdy z nas chciał, by
trwał on możliwie jak najdłużej.
***
Dojechaliśmy na
miejsce o czwartej. Przed pięknym białym domem powitali nas gospodarze
Blowińscy. Oliwia, siostra mamy, jej mąż Tadeusz i ich piętnastoletnia córka
Ula.
- Kochanie. - Ciocia
Oliwia podeszła do mamy i ją uściskała. - Beatko, Pawle, drogie dzieci,
witajcie w naszych skromnych progach. Wejdźcie, rozgośćcie się. Mateusz już u
nas jest.
Poprowadziła nas
do jadalni, gdzie przyjęcie trwało w najlepsze.
– Mateuszu?! –
Zawołała pani domu.
Poszukałem
wzrokiem brata. Jest. Stał pod ścianą z drinkiem. Zmienił się przez te dwa lata
w wojsku. Jednak ta zmiana mnie nie ucieszyła. Był wyższy, z szerszymi
ramionami i dorosłą twarzą. Najbardziej zaskoczyły mnie jego oczy, niegdyś
błękitne, roześmiane, teraz stały się szare i bez wyrazu.
Odepchnął się od
ściany jakby od niechcenia i w porę złapał rozpłakaną matkę, która podbiegła do
niego, potykając się o suknię.
- Moje kochanie…
mój Mat, jak ja za tobą tęskniłam. –Powtarzała obejmując go mocno.
- Mat! – Następna
w kolejce była Marta, ale ona nie płakała. Gdy tylko matka puściła syna,
roześmiana dziewczynka znalazła się w jego ramionach. – Mat! Znalazłam kotka!
Ma na imię Alfred, ale tata kazał mi sprawdzić płeć, możesz to zrobić? Będziesz
go widział… -policzyła coś na palcach. – Czwarty! Tak! Tata go jeszcze nie
widział i Stefan. Mama…
Mała paplała jak
najęta o znalezionym kotku, a Mateusz patrzył na nią z rozczuleniem.
- No dobrze,
chodźmy.- Beata chwyciła mnie za rękę i poprowadziła na środek sali. Byłem jej
wdzięczny, nie musiałem witać się z bratem. –Posłuchaj mnie uważnie, wiesz
dlaczego cię tu przywiozłam?
- Nie…
- Kilka młodych
dam chciało cię poznać. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Wiesz, że niedługo
zechcemy z ojcem wybrać dla ciebie partnerkę. Chciałam jednak byś w miarę
możliwości zrobił to sam. Jesteśmy w odpowiednim towarzystwie.
Wciągnęła mnie w
wir przyjęcia. Poznawała z szanowanymi rodzinami miasta. Było mnóstwo nudnych
rozmów, zaciekawionych albo pogardliwych spojrzeń. Nie podobał mi się pomysł
matki, lecz ona uparcie szła na przód przekonując mnie, że jest dobrze. Poznała
mnie z niejaką Klarą Orinską, córką prezydenta miasta i odeszła do swojego
towarzystwa.
Odprowadziłem ją
wzrokiem, zły, że zostawiła mnie z nieznajomą.
- Nie przepadasz
za przyjęciami. - Bardziej stwierdziła niż spytała. Zlustrowałem ją wzrokiem.
Była ubrana w prostą beżową suknię, która podkreślała jej gruszkową figurę. Długie,
brązowe włosy opadały na jej kształtne piersi. Była piękna, jak później
zauważyłem, wspominając tą chwilę. Jednak przez wściekłość do tradycji,
zaćmiewała jej wdzięki. Najchętniej bym stamtąd wyszedł.
- Zwykli ludzie
już dawno wyszliby z przyjęcia, które się im nie podoba. A my, z wyższych sfer,
jesteśmy uwięzieni w tym rytuale. To głupie.
Dziewczyna zmrużyła złoto-brązowe oczy. Nie lubię złota.
- Zatańczymy? - Podałem
jej rękę, chcąc jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Od małego uczyłem się
tańczyć, więc prowadzenie partnerki nie sprawiało mi trudności. Następną moją
rzeźbą będzie piękna dama dworu z szczerym uśmiechem na twarzy i wściekłą maska
w dłoni. To idealnie odzwierciedlenie tego dzisiejszego absurdu.
- Ja lubię te
przyjęcia. – Wyznała nagle dziewczyna. – Można obserwować ludzi, ich
zachowania. Niektórzy pewni siebie, zadowoleni. A jeszcze inny spłoszeni, albo
znudzeni. Rozmowy biznesowe także są interesujące.
Przystanąłem
zaskoczony.
- Ach.
Przepraszam, nie powinnam się odzywać. – Powiedziała z przepraszającym się
uśmiechem.
- Nie wygłupiaj
się, nic się nie stało. – Uśmiechnąłem się lekko.
- Jesteś
znudzony, prawda? – zapytała patrząc mi w oczy.
- Nie da się
ukryć.
Odsunęła się ode
mnie o krok i dygnęła.
- Dziękuję za
dotrzymanie mi towarzystwa. – Uśmiechnęła się blado i ddeszła zgrabnie
poruszając biodrami, by po chwili zniknąć gdzieś w tłumie.
Dziwna
dziewczyna. Chyba powinienem przeprosić, nie byłem pewien czy ją uraziłem… ale
postanowiłem to olać.
Wyszedłem na
zewnątrz. Było dawno po zachodzie słońca, a niebo i księżyc w pełni przykryło
się szarymi bałwankami. Dzięki małym ogniskom przy ścieżkach ogrodu, można było
dostrzec płomienne cienie, tańczące wśród ciemności, co nadawało iście
diabelski wygląd.
Z balkonu, na
którym wylądowałem, wychodząc z wielkiego salonu, dostrzegłem mały domek,
podobny do tego w którym rzeźbie. Zmrużyłem oczy, coś wewnątrz się poruszało.
Nie było zapalonego światła, może złodziej? Nie, nie bądź głupi. Kto by tu
przychodził… no ale w końcu to bogata rodzina, złodziej może szukać na przykład
kosiarki.
Rozbawiony tą myślą
ruszyłem niespiesznie do chatki.
- Złodziej. Ale
ze mnie kretyn. Nikt nie wie, że wyszedłem, za chwilę to mnie wezmą za
złodzieja. – Zaśmiałem się sam do siebie.
Ostrożnie
uchyliłem drzwi warsztatu, czy cokolwiek to było. Wewnątrz było ciemno, jednak dzięki
ogniowi za oknem, dostrzegłem kogoś przy szafkach. Rozległ się huk tłuczonego
szkła.
Zapaliłem
światło.
__________
Komentarze z poprzedniego bloga:
Wysłany 17.02.2016 o 12:43
Witam,ok, droga autorko w końcu zaczynam czytać na poważnie, postaram się chociaż znaleźć czas aby w tygodniu z dwa razy czy trzy coś przeczytać i skrobnąć, w końcu muszę nadrobić zaległości… początek tego opowiadania boski, wyższe sfery, ale jak można kończyć w takim momencie? Ciekawe złodziej czy nie złodziej? Dużo weny życzę Tobie… Pozdrawiam serdecznie |