Rankiem,
dzień po upadku, przeklinałem trenera, że pozwolił mi wyjechać na tor. Wiem, że
nie była to jego wina, ale świadomość, że mogę kogoś przekląć, poprawiała mi
humor. Z trudem podniosłem się z łóżka i ubrałem. Schodząc z pierwszego piętra
(i strychu jednocześnie), gdzie miałem swój pokój, zobaczyłem Dagmarę przez
uchylone drzwi. Ja wstawałem wcześnie, ale ta kobieta chyba w ogóle nie spała.
Ubrałem
buty i nie witając się z nią, ruszyłem do stajni nakarmić konie. Na dworze było
rześko, a majowe powietrze pachniało świeżą trawą i kwiatami. Cieszyłem się, że
pobędę chwilę sam, bo bolące plecy wprawiły mnie w naprawdę kiepski humor.
Miałem wrażenie, że mam zakwasy na całym ciele.
Zanim
usłyszałem stukot butów, zdążyłem przyszykować w paszarni porcje w podpisanych
wiadrach dla każdego z dwudziestu sześciu koni.
-
Cześć – rzucił Patryk, zatrzymał się obok mnie i przeciągnął bez skrępowania.
Jego bluzka podwinęła się, pokazując zapadnięty brzuch. Spojrzałem na niego
przymrużonymi oczami. Moim zdaniem był zbyt wysoki na dżokeja, jednak wagowo
chybaby się zgadzało. Chociaż moim zdaniem było to niezdrowe – ale kogo to
obchodzi.
-
Cześć – odpowiedziałem z rezerwą.
-
Tomasz kazał mi pomóc ci w obowiązkach – wyjaśnił swoją obecność. – Co mam
robić?
Najpierw
spojrzałem na niego z zaskoczeniem, a później odpowiedziałem krótko i na temat.
Nie
przyznałbym się przed nikim, ale z ulgą przyjąłem pomoc. Nie musiałem tyle
latać w tę i we w tę. I było nawet miło pracować bez słowa. Nie musiałem mu
tłumaczyć co robić, bo i wiadra, i boksy były opisane. Razem szybko się
uwinęliśmy ze wszystkim.
-
Dalej cię boli? – zapytał, stając przy boksie Harfy, której akurat wsypywałem
jedzenie. W stajni słychać było odgłosy przeżuwania.
-
Jest lepiej – skłamałem.
-
Jasne. – Uśmiechnął się lekko. – Też kiedyś spadłem w podobny sposób. Tyle, że
mój koń nie próbował się zatrzymywać, a skręcił. Uwierz mi, większy powód do
wstydu.
-
Nie wstydzę się – zaprzeczyłem. – To nie była moja wina.
- No raczej.
– Zaśmiał się i oparł o ściankę działową, gdy zamknąłem za sobą boks.
Spoważniał. – W ogóle sorry za wczoraj. Byłem trochę zbyt nachalny.
- A ja zbyt
nerwowy – przyznałem. Zdziwiło mnie, że przeprosił. W sumie nic wielkiego się
przecież nie stało.
- Miałeś
powód.
- Miałem.
Spojrzeliśmy
na siebie z lekkim rozbawieniem. Ta sytuacja była dziwna. Może ta gaduła nie
będzie taka zła, pomyślałem.
- Jaki tutaj
jest rytm dnia? – zapytał. - Wiesz, chciałbym się trochę dostosować. Mimo
wszystko w każdej stajni są inne przyzwyczajenia.
-
Teraz idziemy na śniadanie. Później wypuszczamy konie i sprzątamy w boksach –
odpowiedziałem. Coraz bardziej się cieszyłem, że nie będę sam wszystkiego
sprzątał. Może w końcu trochę odpocznę. A i będę mógł wziąć wolne, bo nie
będzie trzeba kombinować z zastępstwem.
-
Ok. No to chodź. – Uśmiechnął się szeroko.
***
Razem
praca szła zdecydowanie szybciej. Już o dwunastej mieliśmy wszystko zrobione i
siedzieliśmy na murku przed stajnią, popijając swojskie mleko. Dagmara trzymała
na jednym z mniejszych pastwisk krowę. Była tam też postawiona mała obora. Z
mleka gospodyni robiła masło, ale zawsze dostawałem szklankę zaraz po dojeniu.
Uwielbiałem tan smak. Kupne mleko mogło się przy nim schować.
Mieliśmy
z Patrykiem świetny widok na padok i wnętrze stajni, więc mogłem obserwować jak
radzą sobie dzieciaki ze szkółki i trenerka, Katarzyna, która tu pracowała. Nie
rozmawiałem z nią często i praktycznie można powiedzieć, że znaliśmy się jedynie
z widzenia.
-
Masz tu tak codziennie? – zapytał Patryk, delektując się smakiem prawdziwego
mleka. Machał nogami nerwowo, jakby pięć minut siedzenia było dla niego zbyt
wymagające.
-
No – popisałem się elokwencją.
-
To jakim cudem jeszcze jesteś szczupły? – Zaśmiał się i spojrzał na mnie
rozbawiony.
Zmrużyłem
oczy, patrząc na niego chwilę w zastanowieniu. On był gejem, wpadło mi nagle do
głowy. To było na tyle oczywiste - jak dla mnie - że wcześniej przeszedłem z
tym do porządku dziennego. Rozpoznawałem w końcu swoich. Nie byli dla mnie
dziwadłami, więc czasem nawet nie zwracałem uwagi. To był oczywisty fakt jak na
przykład kolor włosów. Teraz jednak dotarło to do mnie z pełną świadomością,
gdy poczułem na sobie jego oceniające spojrzenie.
-
Widzisz ile tu roboty – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. – Ale i tak nie
pokonam cię w chudości. Jak ty się w ogóle utrzymujesz na koniu? To trochę
chore. – Uniosłem kąciki ust w górę, by wiedział, że tylko się z nim droczę.
-
Muszę być taki. Nie mogę przekroczyć pięćdziesięciu siedmiu kilogramów. –
Zmarszczył brwi.
-
Ile masz wzrostu?
-
Sto siedemdziesiąt siedem.
Kiwnąłem
głową, pogrążając się w myślach. Ja sam miałem pięćdziesiąt pięć kilogramów. W
porównaniu do niego z pewnością byłem grubszy z moim wzrostem.
-
Zazdroszczę czasem niskim osobom – wyznał po chwili. – Nie musiałbym się tak
męczyć.
-
Ja zazdroszczę wysokim.
-
Czemu? – Znów się zaśmiał.
-
Moim priorytetem nie są wyścigi. A głupio tak, gdy wszyscy patrzą na ciebie z
góry.
-
Co, problem ze znalezieniem dziewczyny? – zapytał, unosząc brwi.
Parsknąłem
śmiechem. Naprawdę mnie nie rozpoznał?
-
Nie. Po prostu. Tak dla zasady. – Uśmiechnąłem się. – Chłopak powinien być
wysoki.
-
Chętnie się zamienię – prychnął.
***
Z
niedowierzaniem obserwowałem jak nowy zajmuje się Gromem. Niby nic wielkiego,
zwykłe czyszczenie i siodłanie. Jednak widzieli się pierwszy raz, a on
obchodził się z nim tak, jakby to było normalne, że jest tu panem, a siwy ogier
ma wykonywać to, co on zechce. Łaził dookoła niego, zupełnie na niego nie
patrząc, wręcz olewając. Wyczyścił go, osiodłał i czekał aż ja skończę.
Cóż.
Większość czasu gapiłem się na szatyna, więc nie ma niczego dziwnego w tym, że
byłem wolniejszy.
Wychodząc
na padok, znów nie mogłem się nadziwić. Patryk prowadził konia, trzymając wodze
w jednej ręce, rozglądając się na boki, a drugą wymachując coś jakby do rytmu.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem. Kompletnie nie rozumiałem tego gościa, z
jednej strony genialny jeździec – z tego co mogłem wcześniej zaobserwować – z
drugiej jakby nieświadomy tego, co robi.
-
Co? – zapytał w pewnym momencie, a ja pokręciłem w odpowiedzi głową.
Gdy
znaleźliśmy się na padoku, wsiedliśmy na konie i zaczęliśmy zwyczajne
rozprężanie. Trener stał z boku, obserwując nas bez słowa.
Nie
powiem, że czułem się komfortowo. Miałem doświadczenie, nie raz ścigałem się na
torze i zaliczyłem niezliczoną ilość upadków. Jednak teraz miałem jakiś
problem. Najzwyczajniej w świecie byłem spięty i nie wiedziałem co z tym fantem
mam począć. Koń wyczuł moje zdenerwowanie, co zaraz było widoczne w jego
ruchach. Konie jak lustro, tak to szło?
Przymknąłem
oczy, próbując się uspokoić.
Pocieszył
mnie trochę fakt, że i Patryk nie czuł się dobrze na swoim koniu. Nie miał
cierpliwości do zamulającego Groma i widać było, że się irytuje, a nerwowość
powoli zaczyna przechodzić na konia.
***
Wieczorem
usiadłem przy ognisku, które rozpaliliśmy z Magdą na tyłach domu. Dziewczyna
przyniosła kiełbaski, częstując mnie i psa Maksa. Mieliśmy widok na łąki,
jednak konie jakiś czas temu były wprowadzone do stajni, więc zostaliśmy
pozbawieni ich widoku.
-
Może byś zaprosił Patryka? – zapytała w pewnym momencie, piekąc już swoją
kiełbaskę.
Spojrzałem
na nią z niezadowoleniem. Do tej pory zawsze razem spędzaliśmy tak czas.
Wszyscy jeżdżący w szkółkach kończyli zajęcia, przyjezdni pracownicy opuszczali
teren stadniny, a rodzice Magdy nie lubili jedzenia z grilla, więc zawsze
siedzieliśmy tu sami.
To
nie tak, że nie lubiłem Patryka. Owszem, niektóre jego cechy mnie denerwowały,
jak na przykład sposób obchodzenia się z końmi i brawura, ale tak naprawdę nie
miałem nic przeciwko niemu. Dzisiaj sporo mi pomógł i nawet można z nim było
normalnie porozmawiać.
-
Potrzymaj. – Podałem jej kijek, na który wcześniej nadziałem mięso.
Poszedłem
do pokoju Patryka, bo podejrzewałem, że tak jak wczoraj wieczorem zaszył się u
siebie. Zapukałem do odpowiednich drzwi, a po kilku sekundach zobaczyłem go w
progu. Miał na sobie jedynie białe bryczesy. Mój wzrok mimowolnie powędrował na
jego nagą, chudą klatkę piersiową i lekko zapadnięty brzuch, zatrzymując się
tam o chwilę za długo.
-
Coś chciałeś? – zapytał, patrząc na mnie dziwnie. Dopiero teraz dotarło do
mnie, że trzymał telefon blisko ucha, tak, jakby z kimś rozmawiał.
-
Robimy z Magdą grilla, chcesz się dołączyć? – w moim głosie słychać było
nerwowość.
-
Chętnie. Tylko daj mi chwilę – powiedział, otwierając szerzej drzwi i wchodząc
głębiej do pomieszczenia.
Pokój
nie różnił się od mojego. Też był na poddaszu, miał jedną szafę, okno dachowe,
mały stolik i wąskie łóżko. Nie było bałaganu, bo bluzy leżącej na łóżku, którą
zapewne przed chwilą ściągnął, nie liczę. Wsadziłem dłonie w kieszenie
szerokich spodni i oparłem się o próg, czekając.
-
Jestem, słuchaj, muszę kończyć – rzucił do telefonu. – Wiem Ad… Sorry… -
Przetarł twarz dłonią i zgarbił lekko ramiona. – Wiem, ja też – mruknął cicho.
– Pa.
Rozłączył
się i założył na siebie koszulę i bluzę. Zmienił też spodnie do chodzenia na co
dzień (ale tak samo jak bryczesy były białe), dzięki czemu mogłem obejrzeć
sobie jego szczupłe nogi i, cholera, kształtne pośladki. W porę się jednak
zreflektowałem, by nie przyłapał mnie na gapieniu się.
-
Gotowy? – zapytałem, gdy wyprostował się już ubrany.
-
Tak.
Dziękować
za obecność Magdy, pomyślałem godzinę później, słuchając ich paplaniny. Oboje
śmiali się z jakiejś komedii, która podobno ostatnio wyszła do kin. Ja nie
miałem pojęcia o co chodzi, ale nie za bardzo się tym przejmowałem. Wolałem
słuchać ich rozmowy niż sam w niej uczestniczyć.
Jakiś
czas później przymknąłem oczy, opierając się o mur za mną. Nawet nie wiem kiedy
zasnąłem, wsłuchując się w przyjemny głos Patryka.
-
Hej, wstawaj – usłyszałem tuż przy uchu. Otworzyłem oczy, patrząc z
dezorientacją na intruza obok mnie. – No dalej – szepnął Patryk, szturchając
mnie w ramię.
-
Zimno – mruknąłem, rozglądając się dookoła. Ognisko już zgasło, a ciemności
nocy nie mąciło żadne światło. – Gdzie Magda?
-
Była śpiąca, więc wysłałem ją do łóżka. – W panującym mroku dostrzegłem, że się
uśmiechał. Kucał dość blisko mnie. – Wstawaj.
Sam
uniósł się ze swojej pozycji. Podał mi dłoń, którą chwyciłem bez wahania.
Pomógł mi wstać i klepnął w ramię.
-
Nie jesteś zbyt towarzyski – powiedział nagle.
-
No.
Zaśmiał
się cicho i ruszył do domu, świecąc sobie komórką. Ja nie miałem mojej przy
sobie, więc ruszyłem za nim. Cicho dotarliśmy na poddasze, dopiero na ostatnim
korytarzu zapalając światło. Już chciałem iść do swojego pokoju, kiedy chłopak
chwycił mnie za ramię, zatrzymując. Posłałem mu pytające spojrzenie.
-
Dzięki, że mnie zaprosiłeś – powiedział. – Wiem, że mnie nie lubisz, ale
chciałbym być z tobą w miarę przyjaznych stosunkach. W końcu jakiś czas
będziemy mieszkać razem pod jednym dachem.
-
Nie lubię cię? – palnąłem, nie do końca kontaktując. – Denerwujesz mnie czasem,
ale i tak cię lubię – przyznałem. – Jak już powiedziałeś, jestem mało
towarzyski.
Patryk
zacisnął usta, próbując ukryć rozbawienie. Oczywiście mu to nie wyszło.
-
Tak? No to się cieszę. – Wyszczerzył zęby, a ja się na niego zagapiłem. Miał
cudowny uśmiech. – Dobranoc.
-
Dobranoc – powiedziałem z opóźnieniem i odwróciłem się na pięcie.
***
Przez
następne dwa tygodnie sytuacja miedzy mną a nowym była dziwna. Rozmawialiśmy o
koniach, pracy, ale tylko wtedy, kiedy było trzeba. Prawdopodobnie przeze mnie
tak to wyglądało. Niepokoiłem się trochę tym, że w pewnym momencie będziemy
musieli rywalizować. A wiedziałem, że będzie mi jeszcze trudniej, jeśli go
polubię. Choć tak naprawdę już go polubiłem… Choćby z tego względu, że mi się
podobał.
Na
szczęście nie mieliśmy wiele wolnego czasu, bo trener zaciągnął nas do
treningów. Walczyliśmy z naszymi problemami z końmi, a jazda nie szła ani mnie,
ani Patrykowi, co widocznie frustrowało Tomasza. W końcu mieliśmy jedynie pół
roku na przygotowania. Ogiery miały kondycję, ale i tak trzeba było je
wzmocnić, a nasze głupie problemy komplikowały sytuację.
Sarnad
płoszył się co chwila i co prawda nie udało mu się mnie znów zrzucić, ale parę
razy napędził mi stracha. W życiu nie bałem się koni, co nie oznacza, że nie
czułem respektu, jednak teraz spinałem się za każdym razem, gdy gniadosz
zaczynał coś kombinować. W jakimś sensie pocieszał mnie fakt, że Patryk także
nie radził sobie ze swoim wierzchowcem - nie musiałem się martwić, że tylko ze
mną nagle jest coś nie tak, choć to marne pocieszenie. Grom był dla niego za
spokojny i chłopak, chcąc nie chcąc, był przez niego hamowany. Nie miał
cierpliwości i poganiał go bez przerwy, co w pewnym momencie przerodziło się w
niechęć ich obu.
Nie rozumiałem,
dlaczego trener uparł się, żebyśmy jeździli akurat na tych koniach. Jednak
wydawał się coraz bardziej zły na mnie i Patryka. Oboje go zawodziliśmy.
-
Zupełnie nie umiecie współpracować! – krzyknął pierwszego dnia czerwca. –
Zamieńcie się!
Spojrzałem
na szatyna, który już zsiadał ze swojego konia. Zrobiłem to samo i oddałem mu
wodze Sarnada, sam wsiadając na Groma.
-
A teraz zobaczcie jak się jeździ – prychnął trener. – No dalej! – pogonił. –
Przeszkody czekają!
Zerknąłem
na grupkę dzieciaków, obserwujących nas. Za pół godziny mieliśmy opuścić padok
i zwolnić im miejsce do jazdy. Trochę im współczułem, bo zdążyliśmy już
zdenerwować trenera, a niezadowolony Tomasz, to Tomasz wymagający niemożliwego.
Patryk
pierwszy ruszył do roboty. Zagalopował wkoło i nagle oczy mu się zaświeciły. No
tak, jemu nie przeszkadza roztrzepanie i nerwowość tego konia, jeśli jest
szybki i chętny do współpracy. Razem pokonali tor przeszkód w ekspresowym
tempie, jednak z dwoma zrzutkami.
Teraz moja
kolej.
Popędziłem
Groma i aż uniosłem brwi ze zdumienia, gdy poczułem jak płynnie się pode mną
porusza, reagując na każdy bodziec. Dawno nie jeździłem na siwym i zapomniałem
już jaki jest. Nie przyśpieszał, nie rozglądał się na boki, niemalże sprawiał
wrażenie niezainteresowanego. Przejechaliśmy przeszkody spokojnie, bez żadnych
zrzutek.
Zatrzymałem
Groma przy Patryku i oboje spojrzeliśmy na trenera.
-
Zadowoleni? – zapytał tylko z pozoru łagodnie.
-
Tak – odpowiedzieliśmy równocześnie, a mężczyzna westchnął.
-
Nie rozumiecie. – Machnął ręką. – Patryk, ty pokonałeś tor w dobrym tempie, ale
i tak byś nie wygrał, bo masz dwie zrzutki. Jesteście razem zbyt chaotyczni. A
ty, Sebastian na leżakowanie się wybrałeś, czy co? Przecież ten koń stępem by
to pokonał szybciej – fuknął na mnie. – Te konie są takie jak wy. Nie możecie
jeździć w ten sposób, bo wasze zalety i wady się potęgują, a powinny się
równoważyć. – Przetarł twarz dłonią, sprawiając wrażenie zrezygnowanego. –
Koniec na dzisiaj. A przez jakiś czas macie zakaz jazdy konnej.
-
Co?! – krzyknąłem, lecz zaraz się zreflektowałem. Takim tonem nic nie osiągnę.
– Dlaczego?
-
Popracujecie z nimi z ziemi. Ty z Sarnadem, Patryk z Gromem. I zacznijcie w
końcu wymagać także od siebie, a nie tylko od konia. Jak zobaczę to, co
powinienem, to znowu zaczniecie jeździć.
***
Pakując
dokumenty i ubranie na zmianę do plecaka, usłyszałem pukanie do drzwi.
-
Proszę – zawołałem. Do mojego pokoju wszedł Patryk, niepewnie, lecz z
ciekawością, rozglądając się po pomieszczeniu. Jeszcze tu nie był, więc nic dziwnego,
że chce poznać nowe miejsce.
-
Jedziesz gdzieś? – zaczął, zauważając otwarty plecak.
-
Na jedną noc do Wrocławia. – Machnąłem ręką. – Rano będę, więc nie musisz się
martwić o robotę.
-
Ok. – Kiwnął głową i bez pytania usiadł obok mnie na łóżku. – Słuchaj, co
robimy z Sarnadem i Gromem? Wiesz w ogóle czego po nas trener oczekuje?
Wzruszyłem
ramionami, patrząc na niego z boku. Nawet jak siedział, był wyższy ode mnie.
Nadal mi to przeszkadzało. Zresztą nie było dnia, żebym nie zazdrościł wyższej
części społeczeństwa.
-
Jak myślisz, co jest twoim największym problemem? – zapytałem, chcąc znać pełen
obraz sytuacji. Miałem już wyrobione zdanie, ale to nie oznaczało, że było
prawidłowe i nie wymagało korekty.
-
Brak cierpliwości - westchnął. – Nie lubię spokojnych koni. Grom lubi biegać,
ale szybkość nie jest mu do szczęścia potrzebna. Do tego jest strasznie
dokładny. Jeśli nie podejdzie do przeszkody tak, jak się tego nauczył
wcześniej, wyłamie, albo strąci poprzeczkę.
-
U mnie problemem jest to, że Sarnad jest bardzo płochliwy – zacząłem. - Wszystkiego
się boi. A jeśli nie, to zawsze znajdzie sobie najbardziej absurdalny powód do
strachu. No i rwie do przodu jak poparzony, nie zważając na to, że coś mu stoi
na przeszkodzie. - Spojrzeliśmy po sobie z rozbawieniem. Z miejsca było widać,
że my i te konie to zupełne przeciwieństwa. – Nie wiem co Tomasz chce osiągnąć.
Do tej pory na Sarnadzie i Gromie jeździli przypadkowi jeźdźcy.
-
Może po prostu chce, żebyśmy się z nimi zaprzyjaźnili? – zauważył Patryk, marszcząc
brwi. – Jak na razie coraz bardziej się nie znosimy, próbując na siłę coś
zrobić. Trener to zauważył i dlatego zakazał nam jazd. – Westchnął. – Mój koń
musi mi zaufać jako komuś, kto prowadzi.
-
Olewasz go – wtrąciłem.
-
Co?
-
Olewasz go – powtórzyłem, opierając się łokciami o swoje kolana. – Wiesz, jak
go czyścisz, zachowujesz się jak pan i władca. W ogóle nie zwracasz na niego
uwagi, robisz tylko to, co musisz i nic poza tym. Jak go prowadzisz, też
skupiasz się na wszystkim, tylko nie na koniu.
-
No bo jest taki spokojny – zaczął się tłumaczyć. – Gdyby coś odwalił…
-
Tu nie chodzi o to – przerwałem mu. – Ty od niego wymagasz, ale nie dajesz mu
od siebie niczego w zamian. A do tego denerwujesz się, gdy nie idzie po twojej
myśli.
Milczeliśmy
przez chwilę, zamyśleni.
-
A ty boisz się Sarnada – wytknął i mój błąd. – Cały czas myślisz o tym, że za
chwilę coś się stanie, że musisz się mocno trzymać i być uważnym. Do tego
stresujesz się, gdy przyśpiesza. On lubi szybkość i nie rozumie, dlaczego chcesz
go powstrzymać. Dotychczas pewnie nikt tego nie robił.
Spojrzeliśmy
sobie w oczy i naraz parsknęliśmy śmiechem. To było takie absurdalne.
Dotychczas nie miałem z końmi żadnych problemów. Nie rozumiałem, co się stało,
ale musiałem to pokonać. Jak widać, człowiek uczy się przez całe życie. I chyba
potrzebowałem punktu widzenia Patryka. Sarnad mnie odstraszał, przez co miałem
klapki na oczach i nie umiałem spojrzeć na nas z dystansem.
-
Coś proponujesz? – zapytał.
- Wymyślę
jakieś ćwiczenia na jutro – zdecydowałem. Chciałem, żeby już poszedł, bo
musiałem to wszystko przemyśleć. Sam. Przy nim obok z pewnością się odpowiednio
nie skupię. Zawsze zabierał o wiele więcej mojej uwagi, niż jakakolwiek inna
osoba.
- Wiesz… -
zaczął, patrząc na mnie ze skupieniem – jestem tu od dwóch tygodni i mam
wrażenie, że coś ci we mnie nie pasuje. Teraz rozmawiamy normalnie, ale zwykle unikasz
mnie jak tylko się da. Co robię nie tak?
Westchnąłem
ciężko. Gdy już zaczął ten temat, czułem się w obowiązku wyjaśnić swoje zachowanie.
Wiedziałem, że nie jestem w stosunku do niego fair.
- Nie lubię
rywalizacji – przyznałem z niechęcią. – Uciekam od niej jak tylko mogę. To
przez to się tak zachowuję.
- Będziemy
jeździć na koniach od tego samego trenera. Nie mamy rywalizować, tylko współpracować
– zauważył, uśmiechając się szeroko. – Nie spinaj się tak. Zresztą w wolnych
chwilach jest tu nudno. Fajnie byłoby mieć kogoś, z kim można by było pogadać.
Może
rzeczywiście źle do tego wszystkiego podchodzę, pomyślałem.
Pomysł Tomasza jest niezły,mo ile chłopaki rzeczywiście dadzą coś z siebie. Dobrze im zrobiła ta rozmowa o błędach jakie w sobie widzą. Może jak dogadają się z końmi to i ze sobą też nie będą mieć problemów, w końcu są swoimi przeciwieństwami :) Ciekawe czy Patryk też już się zorientował że Sebastian jest gejem?
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie ☺
Cieszę się, że widać różnice pomiędzy nimi :) Trochę się z tym pewnie pomęczą. Tomasz dał im naprawdę trudne zadanie.
UsuńDziękuję za komentarz :) Pozdrawiam!